Lilo i Stich. Biblioteczka przygody. Disney - Kiki Thorpe - ebook + książka

Lilo i Stich. Biblioteczka przygody. Disney ebook

Kiki Thorpe

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Powieść o akceptacji inności

Obiekt 626, genetycznie zmodyfikowany i bardzo niebezpieczny kosmita z planety Turo, ląduje na Hawajach. Ścigają go Jumba i Plikli, wysłani przez Federację Galaktyczną. Pięcioletnia Lilo

zabiera Obiekt 626 do swojego domu, daje mu na imię Stich i traktuje jak przyjaciela, chociaż nawet ona zdaje sobie sprawę, że jego „poziom niegrzeczności jest niezwykle wysoki jak na kogoś tak małego”. Stara się go nauczyć, jak ważna jest ‘ohana, czyli rodzina, zanim stworek zniszczy wszystko na swojej drodze.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 66

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Rozdział 1

Głuchy pomruk poniósł się po pogrą­żo­nej w pół­mroku sali posie­dzeń Rady Galak­tycz­nej. Wszyst­kie fotele były zajęte. Zasia­da­jące w nich stwo­rze­nia wszel­kich kształ­tów i roz­mia­rów żywo dys­ku­to­wały szep­tem. Dyplo­maci z każ­dej pla­nety w galak­tyce zostali wezwani do głów­nej sie­dziby Fede­ra­cji Galak­tycz­nej na pla­ne­cie Turo, aby wziąć udział w roz­pra­wie, która miała się zaraz roz­po­cząć. Gwał­tow­nie odwró­cili głowy, gdy na śro­dek sali wyszła wysoka postać.

Snop jaskra­wego świa­tła oświe­tlił pocią­głą twarz Prze­wod­ni­czą­cej Rady, która stała na czele Fede­ra­cji. Wysoka, szczu­pła i dłu­go­szyja, ubrana w długą szatę z fan­ta­zyj­nym koł­nie­rzem przy­po­mi­na­ją­cym rogi jele­nia, wzbu­dzała respekt. Powio­dła groź­nym wzro­kiem po sali i wszy­scy natych­miast uci­chli.

– Akt oskar­że­nia, pro­szę – zwró­ciła się do kapi­tana, dzie­się­cio­me­tro­wego olbrzyma, który stał u jej boku.

Kapi­tan Gantu pochy­lił ogromną głowę.

– Dok­tor Jumba Jookiba, czo­łowy nauko­wiec Galak­tycz­nego Resortu Obrony – zagrzmiał – wezwany przed Radę Galak­tyczną pod zarzu­tem nie­le­gal­nych eks­pe­ry­men­tów na kodzie gene­tycz­nym!

Jumba Jookiba, pulchny fio­le­towy obcy w labo­ra­to­ryj­nym kitlu, stał na dysku uno­szą­cym się nad posadzką pośrodku sali. Ner­wowo łypał swo­imi czte­rema oczami na lewo i prawo.

– Co na to oskar­żony? – zapy­tała Prze­wod­ni­cząca Rady.

– Ja nic nie zro­bi­łem! – padła odpo­wiedź. – Moje eks­pe­ry­menty są natury czy­sto teo­re­tycz­nej i jako takie cał­kiem legalne.

W tym momen­cie do sali wle­ciała opan­ce­rzona kap­suła. Zasia­da­jący w fote­lach obcy pochy­lili się do przodu, żeby lepiej widzieć. Meta­lowe płyty się roz­su­nęły, uka­zu­jąc kolejne coraz mniej­sze komory, aż pozo­stała już tylko poje­dyn­cza skrzy­nia, która uno­siła się na dysku pośrodku sali.

Prze­wod­ni­cząca Rady obrzu­ciła naukowca lodo­wa­tym spoj­rze­niem.

– Oba­wiamy się, że w ich wyniku coś powstało.

– Ja miał­bym coś stwo­rzyć? – prych­nął Jumba. – To byłoby wysoce nie­od­po­wie­dzialne i nie­etyczne. Coś takiego, że ja…

Skrzy­nia się otwo­rzyła i przed­sta­wi­ciele pla­net wbili wzrok w jej zawar­tość. Roz­le­gły się okrzyki zdu­mie­nia.

– …no naj­wy­żej jed­nego – przy­znał z ocią­ga­niem Jumba.

Na pod­ło­dze pod szkla­nym klo­szem kulił się mały nie­bie­ski stwo­rek w poma­rań­czo­wym kafta­nie. Miał sześć łap, duże uszy i sze­reg kol­ców na grzbie­cie. Wyglą­dał jak dzi­waczna krzy­żówka owada, nie­to­pe­rza i jeżo­zwie­rza. Przy­ci­snął nos do szkła, by z zacie­ka­wie­niem przyj­rzeć się zgro­ma­dzo­nym w sali. Wtem jego wargi roz­chy­liły się w groź­nym uśmie­chu, a z pasz­czy wyj­rzały ostre żółte zębi­ska.

Stwo­rek obró­cił się w klo­szu, po czym zaczął dłu­bać szpo­nia­stymi łap­kami przy zamku. Kiedy uświa­do­mił sobie, że nie zdoła się wydo­stać, zaczął sztur­mo­wać szklaną ścianę, by ją prze­bić.

– Co to za wybryk natury? – zapy­tał kapi­tan Gantu.

– Wybryk natury? – obu­rzył się Dok­tor Jumba. – To, co tutaj widzi­cie, to jest zalą­żek nowego gatunku. Nazwa­łem go: Obiekt numer 626!

W oczach uczo­nego poja­wił się błysk sza­leń­stwa, gdy opi­sy­wał swoje dzieło:

– Nie­straszne mu kule ani ogień, a myśli szyb­ciej niż naj­szyb­sze kom­pu­tery. Widzi w naj­głęb­szym mroku i pod­nosi cię­żary trzy tysiące razy cięż­sze od niego. Jego jedyne pra­gnie­nie to… znisz­czyć wszystko, czego się dotknie! Ha, ha, ha, ha, ha, ha!

Obłą­kań­czy śmiech Jumby w końcu ucichł. W sali zapa­dła zło­wroga cisza. Oczy wszyst­kich były skie­ro­wane na Obiekt 626.

– Więc to potwór – stwier­dziła Prze­wod­ni­cząca Rady.

– E tam, taki malutki… – zapew­nił pospiesz­nie Jumba.

– To obraża prawa natury! – zabrał głos kapi­tan Gantu. – Trzeba się tego pozbyć!

– Spo­koj­nie, kapi­ta­nie Gantu – odparła Prze­wod­ni­cząca. – Może jest inne wyj­ście.

Spoj­rzała na nie­bie­skiego stworka.

– Obiek­cie 626, prze­ko­naj nas, że drze­mią w tobie pier­wiastki dobra.

Obecni wstrzy­mali oddech. Obiekt 626 pochy­lił głowę, jakby inten­syw­nie zasta­na­wiał się nad odpo­wie­dzią. Następ­nie odkaszl­nął.

– Meega nala KWE­ESTA! – zawo­łał.

Po zgro­ma­dze­niu prze­to­czył się jęk wzbu­rze­nia. Nie­któ­rym zro­biło się słabo, a inni nawet zwy­mio­to­wali. Nawet Prze­wod­ni­cząca Rady była wstrzą­śnięta.

– Jak można?! – rze­kła, krzy­wiąc się ze zgor­sze­nia.

– Ja go tego nie nauczy­łem! – zapew­nił Jumba.

Kapi­tan Gantu nie zamie­rzał zno­sić tego dłu­żej.

– Zabrać tego sta­rego idiotę do celi! – ryk­nął, wska­zu­jąc na uczo­nego.

Nad dys­kiem, na któ­rym stał uczony, poja­wił się klosz. Dok­tor Jookiba został uwię­ziony.

– Wolał­bym okre­śle­nie „dia­bo­liczny geniusz!” – zawo­łał, gdy kap­suła zaczęła się opusz­czać.

Prze­wod­ni­cząca Rady prze­nio­sła wzrok na Obiekt 626.

– Ta odra­ża­jąca kre­atura to płód cho­rego umy­słu. Musimy się jej pozbyć – stwier­dziła. – Kapi­ta­nie, pro­szę to zabrać.

– Z roz­ko­szą – odparł dowódca floty, strze­lił pal­cami i pod­szedł do klo­sza, pod któ­rym był uwię­ziony Obiekt 626.

Rozdział 2

Błękitne pło­mie­nie buch­nęły z sil­ni­ków Dur­gona, fla­go­wego trans­por­towca Fede­ra­cji. Pojazd wyru­szył w drogę.

W prze­dziale wię­zien­nym dwóch uzbro­jo­nych straż­ni­ków, zde­cy­do­wa­nych w razie potrzeby użyć broni, umie­ściło pan­cerną kap­sułę z Obiek­tem 626 w module sufi­to­wym. Następ­nie jeden z nich ostroż­nie wbił strzy­kawkę za uchem stwo­rze­nia i pobrał próbkę krwi. Podał ją porucz­ni­kowi nazwi­skiem Sledge, obcemu o młot­ko­wa­tej gło­wie ubra­nemu w nie­bie­ski mun­dur, a ten umie­ścił ją w apa­ra­tu­rze. Wtem w kie­runku Obiektu 626 odwró­ciły się dwa działka.

– Co, nie­wy­god­nie? I dobrze! Ska­zano cię na bani­cję. Resztę życia spę­dzisz na pustym mete­orze, więc spo­koj­nie, zre­lak­suj się. I żad­nych głu­pich pomy­słów! – poin­for­mo­wał stworka kapi­tan Gantu. – Te działka są nasta­wione na twój pro­fil gene­tyczny. Nie strzelą do nikogo poza tobą!

Bez ostrze­że­nia stwo­rek wbił zębi­ska w palec kapi­tana, któ­rym ten wyma­chi­wał mu przed nosem.

– O żeż ty! – wark­nął Gantu, gwał­tow­nie cofa­jąc rękę.

Się­gnął po pisto­let lase­rowy i wymie­rzył go w Obiekt 626.

– Ekhm… – Porucz­nik zakasz­lał zna­cząco. – Pan kapi­tan pozwoli, że przy­po­mnę o regu­la­mi­nie.

Bur­cząc pod nosem, Gantu scho­wał broń.

– Zabez­pie­czyć celę – roz­ka­zał.

– Tak jest – odparł porucz­nik.

Kiedy dowódca odszedł, cięż­kie meta­lowe wrota zamknęły się z hukiem. Gantu wszedł na mostek kapi­tań­ski i usiadł w fotelu dowódcy.

– Cała naprzód – rzu­cił.

Eska­dra stat­ków eskor­to­wych włą­czyła świa­tła i zajęła stra­te­giczne pozy­cje wokół Dur­gona.

Kon­wój wyru­szył w drogę przez roz­gwież­dżoną galak­tykę. Kapi­tan wpa­try­wał się w ugry­ziony palec, po czym pochy­lił się do ster­ni­ków i zanie­po­ko­jony zapy­tał:

– Słu­chaj­cie, dostanę od tego zaka­że­nia?

Obiekt 626 rozej­rzał się dookoła ze swo­jego wię­zie­nia. Z pyszczka zwi­sała mu strużka śliny. Zatrzy­mał wzrok na dział­kach, które dokład­nie śle­dziły każdy ruch wiszą­cej na jej końcu kro­pelki. Nagle 626 wessał ją z powro­tem. Działka gwał­tow­nie się pode­rwały. 626 znowu wypu­ścił strużkę śliny i wessał ją z powro­tem. Świetna zabawa!

– Co znowu? – żach­nął się porucz­nik Sledge.

Nie­spo­dzie­wa­nie 626 nabrał powie­trza i posłał w powie­trze soczy­stą plwo­cinę. Działka bły­ska­wicz­nie podą­żyły za celem i wypluły z sie­bie serię gło­śnych wystrza­łów. Kiedy dym znik­nął, porucz­nik stał przy­party do drzwi na samej kra­wę­dzi otworu wypa­lo­nego przez lasery. 626 wyszcze­rzył się w zło­wiesz­czym uśmie­chu i splu­nął ponow­nie.

Tym razem ślina wylą­do­wała na czapce ofi­cera. Działka wyce­lo­wały w jego czoło. Na moment Sledge znie­ru­cho­miał wpa­trzony w lufy, po czym rzu­cił się na pod­łogę. Czapka zawi­sła w powie­trzu, a z luf buch­nęła lase­rowa smuga. Z nakry­cia głowy porucz­nika, a także z drzwi, o które opie­rał się przed chwilą, zostały żało­sne resztki.

Odgłos wystrza­łów poniósł się echem po statku, a na mostku roz­bły­sły świa­tła alar­mowe i zawyły syreny.

– Jest na pokła­dzie C! – zawo­łał pierw­szy ofi­cer.

– Odciąć go! – roz­ka­zał kapi­tan Gantu.

Roz­kaz jed­nak padł kilka sekund za późno. Obiekt 626 uwol­nił się z kap­suły i spadł na pod­łogę. Działka wyce­lo­wały w niego i otwo­rzyły ogień, ale stwo­rek, osła­nia­jąc się pokry­wami kap­suły niczym tar­czą, pobiegł do opan­ce­rzo­nych wrót. Gdy tam dotarł, odrzu­cił osma­lone bla­chy i sko­czył, aby wsu­nąć pazury pod grodź. W ostat­niej chwili!

– Zezwa­lam na uży­cie siły! Strze­lać bez ostrze­że­nia! – zabrzmiał w gło­śni­kach głos kapi­tana.

Przy akom­pa­nia­men­cie potwor­nego zgrzytu Obiekt 626 mozol­nie uniósł pan­cerne wrota, prze­mknął przez próg i ruszył kory­ta­rzem, ale tam natknął się na oddział uzbro­jo­nych straż­ni­ków.

– Mamy go! – zawo­łał dowódca.

Żoł­nie­rze naci­snęli spu­sty. Zwin­nie uni­ka­jąc ostrzału, 626 zerwał osłonę naj­bliż­szego prze­wodu wen­ty­la­cyj­nego i zanur­ko­wał do środka. Dep­cząc mu po pię­tach, dowódca straży puścił za ucie­ki­nie­rem salwę z lasera, ale Obiekt 626 zdą­żył się ukryć w szy­bie wen­ty­la­cyj­nym.

– Grupa inter­wen­cyjna! Łapać go! – zawo­łał dowódca straż­ni­ków do radio­te­le­fonu.

Na mostku kapi­tan i jego załoga spoj­rzeli na sufit. Docho­dziły stam­tąd trza­ski i łomo­ta­nia. Gantu szybko stra­cił cier­pli­wość, wycią­gnął pisto­let lase­rowy i wypa­lił w prze­wód tuż nad swoją głową. Wtem gniew na jego twa­rzy ustą­pił miej­sca prze­ra­że­niu…

– Chce znisz­czyć gene­ra­tor…

W jed­nej chwili wszyst­kie świa­tła zga­sły, a sil­niki prze­stały pra­co­wać.

– …mocy – dokoń­czył Gantu.

Zapa­dła kom­pletna cisza. Po chwili prze­rwał ją pomruk sil­nika.

– Co tym razem? – zapy­tał ner­wowo komen­dant.

– Chyba wła­śnie opu­ścił sta­tek – odparł jeden ze ster­ni­ków.

Wtem… za oknem mignął czer­wony ści­gacz!

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki