Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Powieść o akceptacji inności
Obiekt 626, genetycznie zmodyfikowany i bardzo niebezpieczny kosmita z planety Turo, ląduje na Hawajach. Ścigają go Jumba i Plikli, wysłani przez Federację Galaktyczną. Pięcioletnia Lilo
zabiera Obiekt 626 do swojego domu, daje mu na imię Stich i traktuje jak przyjaciela, chociaż nawet ona zdaje sobie sprawę, że jego „poziom niegrzeczności jest niezwykle wysoki jak na kogoś tak małego”. Stara się go nauczyć, jak ważna jest ‘ohana, czyli rodzina, zanim stworek zniszczy wszystko na swojej drodze.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 66
Głuchy pomruk poniósł się po pogrążonej w półmroku sali posiedzeń Rady Galaktycznej. Wszystkie fotele były zajęte. Zasiadające w nich stworzenia wszelkich kształtów i rozmiarów żywo dyskutowały szeptem. Dyplomaci z każdej planety w galaktyce zostali wezwani do głównej siedziby Federacji Galaktycznej na planecie Turo, aby wziąć udział w rozprawie, która miała się zaraz rozpocząć. Gwałtownie odwrócili głowy, gdy na środek sali wyszła wysoka postać.
Snop jaskrawego światła oświetlił pociągłą twarz Przewodniczącej Rady, która stała na czele Federacji. Wysoka, szczupła i długoszyja, ubrana w długą szatę z fantazyjnym kołnierzem przypominającym rogi jelenia, wzbudzała respekt. Powiodła groźnym wzrokiem po sali i wszyscy natychmiast ucichli.
– Akt oskarżenia, proszę – zwróciła się do kapitana, dziesięciometrowego olbrzyma, który stał u jej boku.
Kapitan Gantu pochylił ogromną głowę.
– Doktor Jumba Jookiba, czołowy naukowiec Galaktycznego Resortu Obrony – zagrzmiał – wezwany przed Radę Galaktyczną pod zarzutem nielegalnych eksperymentów na kodzie genetycznym!
Jumba Jookiba, pulchny fioletowy obcy w laboratoryjnym kitlu, stał na dysku unoszącym się nad posadzką pośrodku sali. Nerwowo łypał swoimi czterema oczami na lewo i prawo.
– Co na to oskarżony? – zapytała Przewodnicząca Rady.
– Ja nic nie zrobiłem! – padła odpowiedź. – Moje eksperymenty są natury czysto teoretycznej i jako takie całkiem legalne.
W tym momencie do sali wleciała opancerzona kapsuła. Zasiadający w fotelach obcy pochylili się do przodu, żeby lepiej widzieć. Metalowe płyty się rozsunęły, ukazując kolejne coraz mniejsze komory, aż pozostała już tylko pojedyncza skrzynia, która unosiła się na dysku pośrodku sali.
Przewodnicząca Rady obrzuciła naukowca lodowatym spojrzeniem.
– Obawiamy się, że w ich wyniku coś powstało.
– Ja miałbym coś stworzyć? – prychnął Jumba. – To byłoby wysoce nieodpowiedzialne i nieetyczne. Coś takiego, że ja…
Skrzynia się otworzyła i przedstawiciele planet wbili wzrok w jej zawartość. Rozległy się okrzyki zdumienia.
– …no najwyżej jednego – przyznał z ociąganiem Jumba.
Na podłodze pod szklanym kloszem kulił się mały niebieski stworek w pomarańczowym kaftanie. Miał sześć łap, duże uszy i szereg kolców na grzbiecie. Wyglądał jak dziwaczna krzyżówka owada, nietoperza i jeżozwierza. Przycisnął nos do szkła, by z zaciekawieniem przyjrzeć się zgromadzonym w sali. Wtem jego wargi rozchyliły się w groźnym uśmiechu, a z paszczy wyjrzały ostre żółte zębiska.
Stworek obrócił się w kloszu, po czym zaczął dłubać szponiastymi łapkami przy zamku. Kiedy uświadomił sobie, że nie zdoła się wydostać, zaczął szturmować szklaną ścianę, by ją przebić.
– Co to za wybryk natury? – zapytał kapitan Gantu.
– Wybryk natury? – oburzył się Doktor Jumba. – To, co tutaj widzicie, to jest zalążek nowego gatunku. Nazwałem go: Obiekt numer 626!
W oczach uczonego pojawił się błysk szaleństwa, gdy opisywał swoje dzieło:
– Niestraszne mu kule ani ogień, a myśli szybciej niż najszybsze komputery. Widzi w najgłębszym mroku i podnosi ciężary trzy tysiące razy cięższe od niego. Jego jedyne pragnienie to… zniszczyć wszystko, czego się dotknie! Ha, ha, ha, ha, ha, ha!
Obłąkańczy śmiech Jumby w końcu ucichł. W sali zapadła złowroga cisza. Oczy wszystkich były skierowane na Obiekt 626.
– Więc to potwór – stwierdziła Przewodnicząca Rady.
– E tam, taki malutki… – zapewnił pospiesznie Jumba.
– To obraża prawa natury! – zabrał głos kapitan Gantu. – Trzeba się tego pozbyć!
– Spokojnie, kapitanie Gantu – odparła Przewodnicząca. – Może jest inne wyjście.
Spojrzała na niebieskiego stworka.
– Obiekcie 626, przekonaj nas, że drzemią w tobie pierwiastki dobra.
Obecni wstrzymali oddech. Obiekt 626 pochylił głowę, jakby intensywnie zastanawiał się nad odpowiedzią. Następnie odkaszlnął.
– Meega nala KWEESTA! – zawołał.
Po zgromadzeniu przetoczył się jęk wzburzenia. Niektórym zrobiło się słabo, a inni nawet zwymiotowali. Nawet Przewodnicząca Rady była wstrząśnięta.
– Jak można?! – rzekła, krzywiąc się ze zgorszenia.
– Ja go tego nie nauczyłem! – zapewnił Jumba.
Kapitan Gantu nie zamierzał znosić tego dłużej.
– Zabrać tego starego idiotę do celi! – ryknął, wskazując na uczonego.
Nad dyskiem, na którym stał uczony, pojawił się klosz. Doktor Jookiba został uwięziony.
– Wolałbym określenie „diaboliczny geniusz!” – zawołał, gdy kapsuła zaczęła się opuszczać.
Przewodnicząca Rady przeniosła wzrok na Obiekt 626.
– Ta odrażająca kreatura to płód chorego umysłu. Musimy się jej pozbyć – stwierdziła. – Kapitanie, proszę to zabrać.
– Z rozkoszą – odparł dowódca floty, strzelił palcami i podszedł do klosza, pod którym był uwięziony Obiekt 626.
Błękitne płomienie buchnęły z silników Durgona, flagowego transportowca Federacji. Pojazd wyruszył w drogę.
W przedziale więziennym dwóch uzbrojonych strażników, zdecydowanych w razie potrzeby użyć broni, umieściło pancerną kapsułę z Obiektem 626 w module sufitowym. Następnie jeden z nich ostrożnie wbił strzykawkę za uchem stworzenia i pobrał próbkę krwi. Podał ją porucznikowi nazwiskiem Sledge, obcemu o młotkowatej głowie ubranemu w niebieski mundur, a ten umieścił ją w aparaturze. Wtem w kierunku Obiektu 626 odwróciły się dwa działka.
– Co, niewygodnie? I dobrze! Skazano cię na banicję. Resztę życia spędzisz na pustym meteorze, więc spokojnie, zrelaksuj się. I żadnych głupich pomysłów! – poinformował stworka kapitan Gantu. – Te działka są nastawione na twój profil genetyczny. Nie strzelą do nikogo poza tobą!
Bez ostrzeżenia stworek wbił zębiska w palec kapitana, którym ten wymachiwał mu przed nosem.
– O żeż ty! – warknął Gantu, gwałtownie cofając rękę.
Sięgnął po pistolet laserowy i wymierzył go w Obiekt 626.
– Ekhm… – Porucznik zakaszlał znacząco. – Pan kapitan pozwoli, że przypomnę o regulaminie.
Burcząc pod nosem, Gantu schował broń.
– Zabezpieczyć celę – rozkazał.
– Tak jest – odparł porucznik.
Kiedy dowódca odszedł, ciężkie metalowe wrota zamknęły się z hukiem. Gantu wszedł na mostek kapitański i usiadł w fotelu dowódcy.
– Cała naprzód – rzucił.
Eskadra statków eskortowych włączyła światła i zajęła strategiczne pozycje wokół Durgona.
Konwój wyruszył w drogę przez rozgwieżdżoną galaktykę. Kapitan wpatrywał się w ugryziony palec, po czym pochylił się do sterników i zaniepokojony zapytał:
– Słuchajcie, dostanę od tego zakażenia?
Obiekt 626 rozejrzał się dookoła ze swojego więzienia. Z pyszczka zwisała mu strużka śliny. Zatrzymał wzrok na działkach, które dokładnie śledziły każdy ruch wiszącej na jej końcu kropelki. Nagle 626 wessał ją z powrotem. Działka gwałtownie się poderwały. 626 znowu wypuścił strużkę śliny i wessał ją z powrotem. Świetna zabawa!
– Co znowu? – żachnął się porucznik Sledge.
Niespodziewanie 626 nabrał powietrza i posłał w powietrze soczystą plwocinę. Działka błyskawicznie podążyły za celem i wypluły z siebie serię głośnych wystrzałów. Kiedy dym zniknął, porucznik stał przyparty do drzwi na samej krawędzi otworu wypalonego przez lasery. 626 wyszczerzył się w złowieszczym uśmiechu i splunął ponownie.
Tym razem ślina wylądowała na czapce oficera. Działka wycelowały w jego czoło. Na moment Sledge znieruchomiał wpatrzony w lufy, po czym rzucił się na podłogę. Czapka zawisła w powietrzu, a z luf buchnęła laserowa smuga. Z nakrycia głowy porucznika, a także z drzwi, o które opierał się przed chwilą, zostały żałosne resztki.
Odgłos wystrzałów poniósł się echem po statku, a na mostku rozbłysły światła alarmowe i zawyły syreny.
– Jest na pokładzie C! – zawołał pierwszy oficer.
– Odciąć go! – rozkazał kapitan Gantu.
Rozkaz jednak padł kilka sekund za późno. Obiekt 626 uwolnił się z kapsuły i spadł na podłogę. Działka wycelowały w niego i otworzyły ogień, ale stworek, osłaniając się pokrywami kapsuły niczym tarczą, pobiegł do opancerzonych wrót. Gdy tam dotarł, odrzucił osmalone blachy i skoczył, aby wsunąć pazury pod grodź. W ostatniej chwili!
– Zezwalam na użycie siły! Strzelać bez ostrzeżenia! – zabrzmiał w głośnikach głos kapitana.
Przy akompaniamencie potwornego zgrzytu Obiekt 626 mozolnie uniósł pancerne wrota, przemknął przez próg i ruszył korytarzem, ale tam natknął się na oddział uzbrojonych strażników.
– Mamy go! – zawołał dowódca.
Żołnierze nacisnęli spusty. Zwinnie unikając ostrzału, 626 zerwał osłonę najbliższego przewodu wentylacyjnego i zanurkował do środka. Depcząc mu po piętach, dowódca straży puścił za uciekinierem salwę z lasera, ale Obiekt 626 zdążył się ukryć w szybie wentylacyjnym.
– Grupa interwencyjna! Łapać go! – zawołał dowódca strażników do radiotelefonu.
Na mostku kapitan i jego załoga spojrzeli na sufit. Dochodziły stamtąd trzaski i łomotania. Gantu szybko stracił cierpliwość, wyciągnął pistolet laserowy i wypalił w przewód tuż nad swoją głową. Wtem gniew na jego twarzy ustąpił miejsca przerażeniu…
– Chce zniszczyć generator…
W jednej chwili wszystkie światła zgasły, a silniki przestały pracować.
– …mocy – dokończył Gantu.
Zapadła kompletna cisza. Po chwili przerwał ją pomruk silnika.
– Co tym razem? – zapytał nerwowo komendant.
– Chyba właśnie opuścił statek – odparł jeden ze sterników.
Wtem… za oknem mignął czerwony ścigacz!
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki