Lato niespodzianek - Zofia Golachowska - ebook + książka
NOWOŚĆ

Lato niespodzianek ebook

Golachowska Zofia

0,0

15 osób interesuje się tą książką

Opis

Lato. Mała miejscowość. Stadnina. Przyjaźń i sekrety, które zmienią życie dziewczyny.

Kiedy nastaje lato, Rosalin i jej mama nieoczekiwanie przenoszą się na wieś – do Lyntham w Derbyshire. Krótko po ich przyjeździe dochodzi do włamania w miejscowej stadninie, a podejrzenia spadają na bliskich dziewczyny.

Rosalin wie, że musi działać. Kiedy nikt nie chce odpowiedzieć na jej pytania, nastolatka zwraca się o pomoc do poznanego w stajni chłopaka. Christopher trzyma się na uboczu, odkąd kontuzja zniszczyła jego marzenia i relacje. Gdy zaczynają śledztwo, staje się jasne, że włamanie do stadniny jest powiązane z wydarzeniami z przeszłości, a rozwiązanie jednej zagadki doprowadzi do ujawnienia pozostałych tajemnic.

Jeśli twoje wymarzone wakacje to jazda konna i odkrywanie tajemnic – ta książka jest dla Ciebie!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 249

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Dla wszystkich,

którzy odwaz.yli się poprosić

o pomoc – jesteście silniejsi,

niz. wam się wydaje

Prolog

Cztery lata wcześniej

Od zawsze unikałam niespodzianek. Robiło mi się niedobrze, gdy na horyzoncie pojawiało się coś, na co nie byłam przygotowana. Nie lubiłam przyjęć urodzinowych, o których dowiadywałam się w ostatnim momencie, prezentów, które miały wywołać u mnie okrzyk zaskoczenia, i gości, którzy zjawiali się na progu bez zapowiedzi. Niespodzianki były głośne, drażniące i nikomu niepotrzebne, jak fajerwerki wystrzeliwane w niebo piątego listopada z okazji Dnia Guya Fawkesa. Nie pamiętałam, skąd się wzięła ta moja awersja, jednak niespodzianki sprawiały, że traciłam poczucie kontroli nad życiem, bo z hukiem wyrzucały mnie ze strefy komfortu.

Każda reguła ma swój wyjątek i choć niespodzianki były czymś, czego szczerze nie znosiłam, to jedna z nich wywoływała na mojej twarzy szeroki uśmiech.

W sobotnie popołudnia, zaraz po obiedzie, tata miał w zwyczaju wręczać mi papierową torbę ze słodyczami. Nigdy nie byłam pewna, jakie słodkości w niej znajdę. Gdy myślałam, że w środku czekają karmelowe ciągutki, zaskakiwał mnie widok kolorowych landrynek obsypanych cukrem pudrem. Co tydzień tata przygotowywał coś innego, a ja pozwalałam mu na to, nawet jeśli na co dzień niespodzianki mnie przerażały. Papierowe torby były pod tym względem wyjątkiem, na który wyczekiwałam cały tydzień, i jedynym zaskoczeniem, które nie doprowadzało mnie do płaczu.

Poza słodyczami soboty miały pewien ustalony rytm, a ich niezmiennym punktem był spacer po plaży.

Mieszkaliśmy w Selsey – angielskim miasteczku położonym przy kanale La Manche i oddalonym od Londynu o ponad dwie godziny drogi. To miejsce z trzech stron otacza woda i plaże pokryte żwirem. Miałam szczęście, bo nasz dom znajdował się niedaleko jednej z nich i odkąd nauczyłam się chodzić, rodzice zabierali mnie nad wodę. W soboty zawsze spacerowaliśmy wzdłuż wybrzeża, obserwując fale rozbijające się o brzeg. Niestraszne nam były deszczowa pogoda i zimno przenikające na wskroś. Gdy byłam starsza, razem z tatą ścigaliśmy się do tablicy upamiętniającej Erica Coatesa – kompozytora, którego krajobraz Selsey zainspirował do napisania jednego z utworów. Pod wieczór wracaliśmy do domu z pustą torebką po słodyczach, zziajani i z zarumienionymi policzkami. Mama zawsze śmiała się z tych naszych wyścigów i z tego, że zaraz po nich wytrzepywałam kamyki z butów. Nieraz pod koniec dnia zasypiałam z myślą, że chciałabym, żeby sobotnie popołudnia nigdy się nie kończyły.

Tamtego dnia świat wyglądał jakoś inaczej, a przynajmniej ja tak to zapamiętałam. Powietrze było wilgotne nawet jak na Selsey. Mama została w domu z powodu bólu głowy i na spacer poszłam tylko z tatą. Morska bryza wirowała w powietrzu, osadzając się na ubraniach, włosach i twarzach. Czułam na języku jej słony, lekko gorzki smak za każdym razem, gdy odruchowo oblizywałam wargi. Przez nią robiło mi się niedobrze i ten jeden jedyny raz pragnęłam wrócić do domu wcześniej. Nie cieszyły mnie nawet żelki w kształcie dżdżownic, które tego dnia znalazłam w torebce ze słodyczami. Zjadłam tylko kilka z nich, bo nie miałam apetytu. Oddałam torebkę tacie, by nie ciążyła mi w czasie wyścigu do pamiątkowej tablicy. Trzymał ją w dłoni, gdy szykowałam się do biegu. Poprawiłam sznurowadła, a on posłał mi uśmiech – jeden z tych, dzięki którym sama się uśmiechałam, nawet w najbardziej beznadziejne dni. Przed samym biegiem coś jeszcze do mnie powiedział, ale nie usłyszałam jego słów. Zanim zdążyły do mnie dotrzeć, zostały porwane przez odgłos fal. Biegłam, nie oglądając się za siebie. Zimny wiatr wplątywał mi się we włosy, wtłaczał do płuc. Brakowało mi powietrza, ale nawet przez myśl mi nie przeszło, by się zatrzymać. Chciałam tylko skończyć wyścig i wrócić do domu.

Zauważyłam, że coś jest nie tak, gdy dotarłam do tablicy. Odwróciłam się, by zobaczyć, jak bardzo wyprzedziłam tatę, ale go za mną nie było. Zamiast niego dopadł mnie strach – zimny i lepki jak krople potu, które spływały mi po czole. To z nim walczyłam o każdy oddech, biegnąc z powrotem na plażę, gdzie rozstałam się z tatą. Rwanie w mięśniach było niczym w porównaniu z bólem, który rozerwał mnie od środka, gdy dotarłam na miejsce.

Tata się nie ruszał. Z jego bezwładnej dłoni wysunęła się papierowa torebka, więc żelki w kształcie dżdżownic leżały rozsypane na kamieniach. Skupiłam wzrok na słodyczach i oblepiającym je cukrze, który błyszczał w promieniach słońca. To ciekawe, że w chwilach, gdy paraliżuje nas strach, jesteśmy w stanie dostrzec takie szczegóły. Zapamiętałam rodzaj słodkości, które tego dnia na mnie czekały, łzy spływające mi po policzkach i mój własny przeraźliwy krzyk, który docierał do mnie jakby z oddali, lecz resztę moich wspomnień przykryła gęsta mgła. Musiało minąć wiele godzin, bym poczuła ból zdartego gardła i zauważyła, że żwir poranił mi kolana.

Gdybym miała władzę nad czasem, cofnęłabym się do tego popołudnia na plaży. Mogłabym wtedy wydłużyć każdą minutę w nieskończoność, by wszystkie szczegóły na zawsze zapadły mi w pamięć. Nie pozwoliłabym falom uderzać o brzeg i kraść słów taty. Wyrwałabym im jego ostatnie słowa i schowała je tak, by już nic mi ich nie odebrało. Nie ruszyłabym się z miejsca, nawet jeśli musiałabym pogrzebać swoje stopy głęboko w żwirze. Nie przeszłoby mi nawet przez myśl, żeby tego dnia wrócić wcześniej do domu.

Niestety nie miałam wpływu na czas, kolejne lata zacierały wspomnienie tamtego spaceru na plaży, a ja nadal nie mogłam poradzić sobie z tym, że choć zawsze doceniałam popołudnia z tatą, to tamtego dnia pomogłam im odejść w zapomnienie.

Rozdział 1

Pomysł z przeprowadzką w ogóle nie był w stylu mamy. Od śmierci taty tkwiła w domu, ruszała się z niego tylko wtedy, gdy było to naprawdę konieczne. Tydzień temu wszystko się jednak zmieniło.

Nie od razu zauważyłam, że mama zaczęła pakować nasze rzeczy. Najpierw znikały pojedyncze przedmioty, później pojawiły się kartonowe pudła i płócienne torby, a w końcu nakryłam mamę na wyjmowaniu z szafy w przedpokoju płaszczy i pakowaniu ich do plastikowych worków. Obserwowałam jej działania niezdolna ruszyć się z miejsca lub chociażby się odezwać. Dopiero przy kolacji zapytałam, dlaczego nasz dom pustoszeje.

Moje początkowe zaskoczenie szybko zastąpił gniew, gdy usłyszałam o jej planie opuszczenia Selsey. Zdaniem mamy już nic nas w nim nie trzymało, według mnie – wystarczająco wiele, byśmy nie mogły tak po prostu z niego wyjechać. Niestety nie miałam nic do gadania, więc teraz tkwiłyśmy w samochodzie gdzieś pośrodku Derbyshire, jadąc do miejsca, gdzie podobno miało nam być lepiej.

Moje ukochane wybrzeże szybko zniknęło za nami, a bryzę znad oceanu zastąpiły porywisty wiatr i strugi deszczu. Te ostatnie oplotły nasz samochód grubą siecią tak mocno, że widok za szybą stał się niewyraźną plamą. Mama uruchomiła wycieraczki, a gdy te nie dały sobie rady, pochyliła się nad deską rozdzielczą i wyłączyła radio. Nie spodobało mi się to, ale nic nie powiedziałam. Muzyka pewnie ją rozpraszała, a ja, choć bardzo nie chciałam podróżować w ciszy, jeszcze mocniej pragnęłam dojechać do celu w jednym kawałku.

Poprawiłam się na siedzeniu, na co Melinoë odpowiedziała głośnym sykiem i wbiła pazurki w materiał moich jeansów. Pogłaskałam jej ciemne futerko, żeby choć trochę się uspokoiła. Długa podróż samochodem ją stresowała. Gdy zjechałyśmy z autostrady w spokojne uliczki, postanowiłam wyjąć ją z transportera i położyć sobie na kolanach. Od tej chwili drzemała zwinięta w kłębek. Taki stan rzeczy wydawał mi się niemożliwy, kiedy Melie z nami zamieszkała. Kotka zaczęła mnie tolerować dopiero po odejściu taty. Wcześniej unikałyśmy siebie jak ognia. Nie lubiłam jej, bo wszędzie zostawiała sierść i ślady pazurów – szczególnie upodobała sobie meble w moim pokoju. Jednak po tym, jak obydwie straciłyśmy kogoś, kto był dla nas ważny, zaczęłyśmy szukać swojego towarzystwa.

Inaczej było ze mną i z mamą.

Śmierć taty wyżłobiła między nami wyrwę, której żadna z nas nie potrafiła pokonać, a co dopiero skleić. Z każdym dniem obserwowałam, jak coraz bardziej się od siebie oddalałyśmy. Jej niespodziewane przygotowania do wyjazdu tylko to wzmogły. Nie rozumiałam, co się dzieje, a ona nie próbowała mi tego wytłumaczyć. Ignorowała moje prośby o to, by jeszcze raz przemyślała wyprowadzkę i nie podejmowała decyzji zbyt szybko. W dodatku nie chciała powiedzieć, gdzie się przenosimy. Powtarzała jedynie, że dowiem się w swoim czasie. Doprowadziła do tego, że zaczęłam podsłuchiwać jej rozmowy telefoniczne. Łapałam strzępki informacji – oprócz pożegnania się z Selsey nic innego mi nie pozostało. Po kilku dniach bezskutecznych prób dowiedzenia się czegokolwiek usłyszałam, że jedziemy na wieś, a konkretniej do małej mieściny gdzieś w Derbyshire.

– Jesteśmy na miejscu – powiedziała mama, zdejmując z kierownicy drżące dłonie. Już wcześniej zauważyłam, że znowu poobgryzała sobie paznokcie do krwi. Teraz schowała je przede mną w przydługich rękawach bluzki.

– To na pewno tutaj?

Deszcz skutecznie zamazywał obraz za szybą. Światło lampy ulicznej, która prawdopodobnie znajdowała się gdzieś przy końcu ulicy, spowijało wnętrze samochodu pomarańczową poświatą. Zmrużyłam oczy, ale i tak nie byłam w stanie zobaczyć, gdzie się znajdowałyśmy.

– Tak, to bez dwóch zdań Lyntham – westchnęła.

Ta nazwa już wcześniej obiła mi się o uszy. Nie pamiętałam jednak, kiedy dokładnie ją usłyszałam. Wspomnienie wydawało się tak odległe, że równie dobrze mogłam je wyśnić.

– No już, wysiadamy. – W mamę wstąpiła nowa energia. Wyjęła kluczyki ze stacyjki i odpięła pas. – Włóż Melinoë z powrotem do transportera, a nic jej nie będzie – dodała, widząc, że nie zbieram się do wyjścia. Spojrzała na kotkę wciąż leżącą na moich kolanach i na jej twarzy pojawił się grymas, którego nie potrafiłam zinterpretować.

– No nie wiem.

– Chodź już, Rosalin. Nie jesteś z cukru, nie roztopisz się.

Mama wysiadła z auta, nie przejmując się pogodą. Nie za bardzo uśmiechało mi się opuszczać ciepłe wnętrze samochodu na odludziu. Jednak czułam w nogach nieznośne pulsowanie, a plecy bolały przez niewygodne siedzenie. Poza tym chciałam się dowiedzieć, gdzie dojechałyśmy. Nadal wątpiłam, że będzie to miejsce lepsze od Selsey, ale zżerała mnie ciekawość. Niechęć do tego, co niewiadome, sprawiała, że zawsze chciałam wiedzieć jak najwięcej.

Ostrożnie przełożyłam Melie na siedzenie kierowcy. Kotka głośno prychnęła.

– Spokojnie, zaraz do ciebie wrócę. Po prostu najpierw upewnię się, że wszystko jest okej.

Był środek lipca, słynący z krótkich, raczej ciepłych nocy, jednak krople deszczu wbijały mi się w skórę niczym cienkie igiełki. Zadrżałam, gdy tylko zetknęły się z moimi odkrytymi ramionami.

Mama zatrzymała auto przy kamiennym domu na końcu drogi. Źródłem pomarańczowego światła była lampa wisząca przy drzwiach. Oświetlała ganek i wiodącą do niego ścieżkę. Blask ginął w krzewach porastających przestrzeń wokół budynku. W ciemności otoczenie zdawało się mieć złowieszczy charakter, aż ciarki przeszły mi po plecach.

– Rosalin. – Mama stała na ganku i patrzyła na mnie z dezaprobatą. Podeszłam do niej w kilku krokach.

– Co my tu robimy?

Już dawno przestałam się łudzić, że jeśli będę opanowana, mama w końcu ze mną porozmawia. Mimo to trzymałam nerwy na wodzy, tym samym godząc się na wszystko, co dla nas przygotowała. Próbowałam wybić jej pomysł przeprowadzki z głowy, ale ani razu nie zrobiłam jej z tego powodu awantury. Śmierć taty wiele zmieniła i każda z nas próbowała radzić sobie z nią we własny sposób. Mama wciąż uciekała – przede mną i rzeczywistością, w której powinna stać się głową naszej rodziny. Byłam na nią zła, przeraźliwie zła, ale równocześnie było mi jej żal. Z trudem obserwowałam, jak nie dawała sobie rady z obowiązkami, które na nią spadły. To dlatego nigdy nie podnosiłam na nią głosu, nawet wtedy, gdy wywiozła mnie na drugi koniec kraju i zapukała do drzwi na pustkowiu.

– To…

– Dorothea?

Drzwi się otworzyły. Wyjrzała zza nich młoda kobieta w ciemnofioletowych sztruksowych ogrodniczkach. Zamrugałam kilkukrotnie. Im dłużej przyglądałam się nieznajomej, tym mocniejsze odnosiłam wrażenie, że już gdzieś ją widziałam.

– Witaj, Esther.

W tym momencie dotarło do mnie, że nieznajoma jest podobna do mnie. Obydwie miałyśmy twarze w kształcie serca i usta z wyraźnym łukiem kupidyna. Kolor włosów też się zgadzał, z tym że jej ciemne pasma były splecione w warkocz, a moje ledwo sięgały ramion. Kiedyś były dłuższe, ale kilka tygodni temu straciłam do nich cierpliwość i skróciłam je nożyczkami.

– Nie mogłam uwierzyć, gdy powiedziałaś, że przyjedziesz. – Pokręciła głową. Popatrzyła najpierw na mamę. Zmarszczyła brwi i przeniosła wzrok na mnie. Wtedy jej twarz od razu się rozpromieniła. – Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że w końcu mogę cię poznać, Rosalin.

Chyba przestałam oddychać, gdy mnie przytuliła. Mog­łam myśleć tylko o tym, że uścisk miała żelazny, a zapach jej jaśminowych perfum był ładny, lecz trochę przytłaczający. Zajęło mi chwilę, zanim przypomniałam sobie, że powinnam coś powiedzieć.

– Ja… również…

Esther zamarła. Korzystając z okazji, wyplątałam się z jej objęć. Nie wyglądała na zadowoloną z tego powodu. Oczy miała szeroko otwarte, a uśmiech gdzieś zniknął.

– Przepraszam – wydukałam.

– Nie powiedziała ci. – Przeniosła wzrok na mamę, która stała obok i dotąd tylko przyglądała się całej scenie. – Jak mogłaś nic jej nie powiedzieć? To niepodobne nawet do ciebie, Thea…

Mama przestąpiła z nogi na nogę i odchrząknęła.

– To jak będzie? Wpuścisz nas do środka?

 

Mama niewiele mówiła o swojej rodzinie, a gdy już o niej opowiadała, nie zagłębiała się w szczegóły. Wiedziałam tylko, że jej rodzice byli surowi, a zamiast chodzić do szkoły, wolała spędzać czas w ogrodzie. Może przy jakiejś okazji napomknęła coś o tym, że pochodziła z Derbyshire? Nie o wszystkich rzeczach pamiętałam, jednak byłam przekonana, że nigdy nie wspominała o rodzeństwie. Zawsze miałam ją za jedynaczkę, której wyjazd na studia pozwolił wyrwać się z domu pełnego zasad i ograniczeń. Teraz okazało się, że się myliłam.

– Ty, Rosie, możesz zająć dawny pokój Thei. Jest tam całkiem przytulnie.

Drgnęłam na dźwięk zdrobnienia, którego nie słyszałam od dawna. Do tej pory nazywał mnie tak tylko tata.

– W porządku. – Skinęłam głową. – Zabiorę tam Melie, żeby mieć ją na oku.

Po tym, jak przyniosłam ją do salonu, kotka zaczęła wpychać pyszczek w każdy kąt i ostrzyć pazurki na dywanie. Zrzuciła też kilka bibelotów ze stolika do kawy. Esther udawała, że nie zwraca na to uwagi, ale ja nie chciałam testować jej wytrzymałości. Wydawała się całkiem w porządku. Poczekała, aż wezmę Melinoë na ręce, i dopiero wtedy zaprowadziła mnie do pokoju na poddaszu. Esther miała rację – był przytulny, dzięki czemu nie przeszkadzał mi jego niewielki rozmiar. Naprzeciwko drzwi znajdowało się biurko z ciemnego drewna, a po lewej łóżko z metalową ramą i patchworkową narzutą. Po drugiej stronie pomieszczenia stała komoda z mnóstwem szuflad i wysoka szafa. Ściany pokrywała tapeta w subtelny kwiatowy wzór, a na drewnianej podłodze leżał pleciony dywan. Choć Esther powiedziała, że się nas nie spodziewała, to pokój wyglądał, jakby na mnie czekał.

– I jak, Rosie? Może być?

– Tak, dziękuję.

Melie zaczęła wyrywać się z moich ramion, więc postawiłam ją na dywanie.

– Przyniosę ci jeszcze czystą pościel. Możesz w tym czasie skorzystać z łazienki. To drzwi zaraz na końcu korytarza. Czyste ręczniki znajdziesz pod umywalką. Zresztą czuj się tu jak u siebie. Gdybyś czegoś potrzebowała, po prostu wołaj.

– Esther? – Zatrzymałam ją.

– Tak?

– Naprawdę dziękuję.

Wyglądała na odrobinę zmieszaną.

– Teraz to też twój dom, Rosie – powiedziała i zamknęła za sobą drzwi.

Jeszcze raz rozejrzałam się po pokoju. Myśl, że kiedyś zajmowała go moja mama, wydawała mi się odrobinę absurdalna. To pomieszczenie w ogóle nie pasowało do Dorothei Loxley, którą znałam.

Położyłam się na kolorowej narzucie. Wpatrywałam się w sufit wyłożony drewnem, próbując uporządkować wszystko, czego się dowiedziałam.

Moja mama wychowała się w Lyntham.

Moja mama miała młodszą siostrę.

Moja mama z jakiegoś powodu nigdy mi o tym nie powiedziała.

– Miejmy nadzieję, że nie będzie tutaj tak źle – westchnęłam.

Melinoë wskoczyła na łóżko i zwinęła się w kłębek zaraz obok mojej głowy. Oczywiście musiała dać mi znać o swojej obecności, szturchając mnie zimnym noskiem w policzek.

Zgodnie z sugestią postanowiłam wziąć długi, gorący prysznic. Liczyłam, że pomoże mi to uporać się z zesztywniałymi mięśniami. Esther przyniosła do pokoju torbę z moimi rzeczami, więc wyjęłam stamtąd piżamę i kosmetyczkę. Po cichu wyszłam na korytarz, uważnie stawiając kroki na skrzypiącym parkiecie. Nie chciałam obudzić Melie, która na pewno zerwałaby się z łóżka, by mi potowarzyszyć.

Kiedy byłam w połowie drogi do łazienki, z dołu zaczęły docierać do mnie podniesione głosy. Przystanęłam, próbując wyłapać, o co mogło chodzić. Niestety krzyki były przytłumione. Nie zastanawiając się nawet przez chwilę, podeszłam do schodów.

– Dobrze wiesz, że nie o tym mówię – rzuciła Esther. – Oczekujesz, że przyjmę cię z otwartymi ramionami, co nie jest w porządku. Jednak, Thea… Mam to gdzieś.

Usiadłam na ostatnim schodku, starając się zrobić to najciszej, jak się dało. Ze swojego miejsca mogłam obserwować jedynie plamę światła na podłodze w korytarzu. Mama i ciotka siedziały w jednym z pomieszczeń na parterze, więc ich nie widziałam.

– Naprawdę? Jakoś tego po tobie nie widać.

Nie pamiętałam, by mama kiedykolwiek zachowywała się w taki sposób. Od momentu, gdy weszła na ganek, ani razu nie była miła dla Esther. Jednocześnie widziałam w jej oczach błysk, który zniknął dawno temu wraz ze śmiercią taty.

– Przestań, Thea!

– Wiedziałaś, że przyjadę. Gdybyś w to naprawdę nie wierzyła, nie przygotowałabyś się. Znam cię, więc nie zmyślaj.

– Może masz rację.

– Na pewno mam rację. Wściekasz się z miliona innych powodów, ale nie przez to, że przyjechałam.

– Powinnaś więc wiedzieć, że nie podoba mi się to, jak traktujesz Rosie.

Usłyszawszy swoje imię, zsunęłam się kilka stopni niżej.

– Masz mnie za wyrodną matkę…

– Mówię serio.

– Esther… Nie wtrącaj się w to, jak wychowuję własną córkę!

– Córkę, której nawet o mnie nie powiedziałaś!

Zaczęło mi szumieć w uszach. Serce biło mi gwałtownie i bałam się, że któraś z kobiet domyśli się, że je podsłuchuję. Chciałam dowiedzieć się czegoś ważnego, co pomogłoby mi odpowiedzieć na jedno z tuzina pytań, które kotłowały się w mojej głowie.

– Nigdy nie było ku temu dobrej okazji. – Ton mamy był teraz łagodniejszy. Mówiła ciszej i czuć było, że gwałtowne emocje ją opuściły. – Wyjechałam, bo musiałam się odciąć.

Zastanawiało mnie, czemu przed laty porzuciła Lyntham. Co takiego ją tutaj spotkało? Przed czym uciekała i przez co zdecydowała się wrócić? Mama była zagadką, którą rozpaczliwie chciałam rozwiązać. Poznanie miasteczka, Esther, domu, w którym dorastały razem z mamą, przeprowadzka – to wszystko mogło mi trochę pomóc. Zabawne, że musiałyśmy zostawić za sobą Selsey, żebym dostała taką szansę.

– Tylko że nie da się uciekać w nieskończoność, Thea. Czasem trzeba się zatrzymać i po prostu sobie wybaczyć.

Po słowach Esther przeszedł mnie dreszcz.

– Nie wiesz, o czym mówisz. Nikogo nie straciłaś. – Głos mamy znowu był ostry.

– Nie bądź śmieszna. – Esther zaśmiała się gorzko. – Najpierw musiałam pożegnać mamę, a potem starszą siostrę, która odkąd pamiętam, obiecywała, że nigdy mnie nie zostawi.

Wszystko zastygło, jakby sam dom wstrzymał oddech na wspomnienie tego, czego kiedyś był świadkiem. Mama i Esther były ze sobą zżyte, a później coś się zadziało i ich kontakt się urwał. Nie potrafiłam wczuć się w tę sytuację, bo sama byłam jedynaczką, ale rozumiałam, że było to dla nich trudne, choć każda okazywała to w inny sposób.

– Zaniosę Rosie pościel – odezwała się Esther. – Myślę, że ty też powinnaś się już położyć.

Zerwałam się ze schodów i szybkim krokiem ruszyłam w stronę łazienki. Wydawało mi się, że gdy podnosiłam się ze schodka, drewno pode mną skrzypnęło. Nie mogłam uwierzyć, że byłam tak nieuważna.

Kilka minut później gorąca woda zmywała ze mnie resztki podróży. W głowie aż kręciło mi się od wszystkiego, co dzisiaj przeżyłam. Gdzieś obok mnie czaił się lodowaty strach. Oczami wyobraźni widziałam, jak podaje rękę wyrzutom sumienia, które zamieszkały w mojej głowie lata temu. Jeśli miałam się pogodzić z przeprowadzką, to chciałam poznać Lyntham tak, jak znałam Selsey, i odnaleźć w tym miejscu kawałek siebie, który zgubiłam tamtego dnia na plaży. Niestety… Bałam się, że już niczego nie da się naprawić.

Rozdział 2

Gdy tylko się obudziłam, dopadło mnie dziwne uczucie. Wpatrywałam się w sufit i zajęło mi chwilę, zanim przypomniałam sobie, że nie jestem już w Selsey. Z każdą minutą ta świadomość stawała się silniejsza. Ściany wokół mnie były pokryte tapetą zamiast bladożółtą farbą, a pościel intensywnie pachniała płynem do płukania tkanin o kwiatowym zapachu. Musiało minąć trochę czasu, bym przyzwyczaiła się do nowego miejsca. Z trudem wstałam z łóżka, bo nadal czułam w kościach wczorajszą podróż samochodem.

Przebrana w szorty khaki i dłuższą bawełnianą koszulę z krótkim rękawem zeszłam na dół. Po wejściu do kuchni od razu natknęłam się na mamę. Gdy tylko ją zauważyłam, zatrzymałam się w progu i wzięłam głęboki wdech. Starałam się przybrać neutralny wyraz twarzy, by nie było po mnie widać, że wczoraj podsłuchałam jej rozmowę z Esther. Obsesyjnie myślałam o ich wymianie zdań i nie potrafiłam tego zatrzymać.

– Długo spałaś, więc wyręczyłam cię z jedzeniem dla Melinoë.

Podziękowałam mamie skinieniem głowy. Rozglądałam się po pomieszczeniu, by uniknąć jej przeszywającego wzroku. Sączyła kawę z kubka, siedząc przy kuchennym stole. Ten stał zaraz przy wejściu, po prawej stronie od drzwi. Na blacie przykrytym płóciennym obrusem stał szklany wazon ze świeżymi kwiatami. Wydawało mi się, że był to bukiet pachnącego groszku. W kuchni, tak jak i w pozostałych pomieszczeniach, dominowały biel i drewno. Ścianę naprzeciw wejścia zajmowały szafki, kuchenka i blat roboczy. Zaraz po lewej znajdowało się okno, a przy nim kuchenny zlew. Przyszło mi na myśl, że tutaj mogłabym w końcu polubić się ze zmywaniem naczyń. Przez szybę widać było zieleń ciągnącą się aż po sam horyzont. Przy domu znajdowało się kilka drzew i krzewów, ale na szczęście nie zasłaniały one widoku na wzgórza. Pagórki i strome wzniesienia wyglądały jak te uwiecznione na obrazach Johna Constable’a. Kiedyś w szkole omawialiśmy jego pejzaże i nadal pamiętałam, jak nasza nauczycielka zachwycała się tym, z jaką dokładnością przedstawiał kłębiące się na niebie chmury i smagane wiatrem źdźbła traw.

– Nawet tu ładnie, prawda?

Głos mamy wyrwał mnie z rozmyślań.

– Może. – Zajęłam się przeszukiwaniem szafek, by znaleźć kawę. – Chyba niewystarczająco ładnie, skoro wyjechałaś – dodałam pod nosem.

– Rosalin.

– Przepraszam, tak tylko mi się wymsknęło.

Mama westchnęła, jakby nasza „rozmowa” zaczęła ją męczyć.

– Nie trzaskaj szafkami. Kawa jest w jednym z tych metalowych pojemników.

Znała moje nawyki, choć nie starała się poznać mnie, a raczej nowej wersji mnie, która zaczęła jakoś sobie radzić z rzeczywistością po odejściu taty. Miałam wrażenie, że pomimo upływu lat nadal uważa mnie za nieporadną dziewczynkę.

Otworzyłam pojemnik z kawą, ale zrobiłam to tak gwałtownie, że część wysypała się na drewniany blat. Starałam się tym nie przejmować. Posprzątałam po sobie, przygotowałam kawiarkę i postawiłam ją na jednym z palników kuchenki gazowej.

– Jeśli chcesz, po śniadaniu możesz przejść się po okolicy. Chyba że wolisz pomóc mi w rozpakowywaniu bagaży. Trzeba się z tym uporać, zanim przyjedzie reszta naszych rzeczy.

W samochodzie nie zmieściły się wszystkie pudła, więc mama wynajęła firmę od przeprowadzek. Ich furgonetka miała dotrzeć do nas zaraz po weekendzie.

– Nie boisz się, że się zgubię? – Machnęłam w stronę widoku za oknem. Zapytałam tylko po to, by upewnić się, że mama mówiła serio. Nie chciałam, żeby później robiła mi wyrzuty.

– Łatwo odnajdziesz drogę na mapie w telefonie. W krytycznej sytuacji wyjdę po ciebie lub zrobi to Esther. Przesłałam ci jej numer. Wierzę jednak, że sobie poradzisz. To raczej spokojna okolica. Nie kręci się tu tyle osób co w Selsey.

– A właśnie… Gdzie jest Esther?

– Pracuje. Jej warsztat znajduje się na tyłach domu. – Mama spuściła wzrok na trzymany w dłoni kubek.

– Okej.

Ciekawiło mnie, czym zajmowała się Esther. Nie zapytałam tylko dlatego, iż wiedziałam, że mama raczej nie będzie chciała rozwinąć tematu.

– Nie przesadzaj z kawą – skinęła głową w stronę kawiarki – i nie strać poczucia czasu na spacerze. Wróć najpóźniej przed południem.

Wyszła z kuchni, ale usłyszałam jeszcze jej ciężkie westchnięcie.

Przyzwyczaiłam się, że mamy nie było obok mnie przez większość czasu. Nie oznaczało to jednak, że nie czułam z tego powodu bólu. Tak jak wtedy w szkole, gdy nikt nie chciał uwierzyć w moje słowa. Wszyscy oskarżyli mnie o kłamstwo i musiałam sobie z tym poradzić sama. Czułabym się lepiej, gdyby mama się za mną wstawiła lub chociaż wysłuchała mojej wersji wydarzeń. Nie zrobiła tego jednak, bo po wypadku na plaży przestała mi ufać.

Przegoniłam z głowy ponure myśli i skupiłam się na parzeniu kawy.

Kwadrans później byłam przygotowana na spacer po Lyntham. Włożyłam swoje stare czarne martensy, by nie ubrudzić błotem tenisówek. Posmarowałam twarz SPF-em, cierpliwie wklepując krem w piegowate policzki. Na wypadek gdyby dopadły mnie kaprysy angielskiej pogody, przewiązałam się w pasie wiatrówką. Tak przygotowana czułam się jak Elizabeth Bennet, która wybrała się na wycieczkę po Derbyshire, by obejrzeć Pemberley. Brakowało mi jedynie sukni do ziemi i włosów związanych w koczek.

Po wyjściu z domu uderzył we mnie podmuch zimnego wiatru, który sprawił, że od razu sięgnęłam po kurtkę. Promienie słoneczne odbijały się w kałużach na podwórku. Omijałam błoto, skacząc z jednego kawałka suchej ziemi na drugi. Skupiona na tym, żeby nie pobrudzić za bardzo butów, nawet nie zauważyłam, że oddalam się od domu. Przy kamiennym murku odgradzającym posesję od ulicy skręciłam w lewo – był to kierunek przeciwny do tego, z którego przyjechałyśmy. Dom Esther znajdował się zaraz na końcu asfaltowej drogi, dalej prowadziła już tylko wąska dróżka wydeptana wśród trawy. Wybrałam ją i zaczęłam schodzić w dół zbocza, na którym znajdowało się Lyntham. A przynajmniej tak mi się wydawało, bo w tym miejscu kończyły się budynki mieszkalne, a zaczynały pola. Zielone połacie traw zostały od siebie oddzielone białymi płotkami. Od razu przyszło mi na myśl, że większość mieszkańców zajmowała się tutaj hodowlą bydła, jak miało to miejsce w innych rejonach Anglii. Do tego obrazka nie pasowała mi jedynie grupka ludzi rozstawiających na jednym z pól białe namioty. Byli oni daleko ode mnie, więc nie widziałam szczegółów. Wyglądali jak małe figurki i przyjemnie było obserwować, jak radzą sobie z kolejnymi stelażami. Praca szła im całkiem sprawnie i na polu stało już kilka białych namiotów ustawionych w różnych odległościach od siebie. Za nimi dostrzegłam jakiś budynek, przy którym stało kilka furgonetek, najprawdopodobniej należących do pracowników. Znajdował się on jednak w niecce i był zasłonięty przez drzewa, dlatego też nie byłam w stanie przyjrzeć mu się dokładniej. Zbliżyłam się do płotu, by się na niego wspiąć.

– Na twoim miejscu bym tego nie robił.

Drgnęłam na dźwięk lekko zachrypniętego głosu i mimowolnie odsunęłam się od ogrodzenia.

– Ten płot wygląda niewinnie, ale jest pod napięciem.

Obróciłam się. Stał za mną chłopak. Na pierwszy rzut oka wyglądał na niewiele starszego ode mnie.

– W porządku, będę pamiętać… – wydukałam.

– Chyba nie widziałem cię tu wcześniej. Przyjechałaś na festiwal? – Ręką odgarnął z twarzy ciemną, prawie czarną grzywkę.

– Jaki festiwal? – Zmarszczyłam brwi i obróciłam się w stronę rozstawionych na polu namiotów. Może to o nie chodziło?

– Hmm… Nieważne. Co tutaj robisz? – Zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów.

– Nie rozmawiam z nieznajomymi…

– No tak, wtedy mogłabyś przypadkiem kogoś poznać. – Uśmiech rozświetlił jego twarz. Już wcześniej wydał mi się uderzająco przystojny. – Jestem Arkady. – Wyciągnął w moją stronę dłoń. Nie uścisnęłam jej, więc po chwili schował ją do kieszeni granatowej bluzy. Nie wyglądał przy tym na urażonego. – Teraz już się znamy.

– Posłuchaj, Arkady… – urwałam, chcąc zebrać myśli. – Nie próbuj mi wciskać swoich dziwnych życiowych filozofii. Może i uratowałeś mnie przed tym ogrodzeniem, ale…

– Jesteś siostrzenicą Esther – stwierdził, a uśmiech na jego twarzy się powiększył.

– Co?

– Irytujecie się w ten sam sposób. No i jesteście do siebie podobne, a przynajmniej tak mi się wydaje.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Rozdział 3

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 4

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 5

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 6

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 7

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 8

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 9

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 10

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 11

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 12

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 13

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 14

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 15

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 16

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 17

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 18

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 19

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 20

Dostępne w wersji pełnej

Podziękowania

Dostępne w wersji pełnej

Redaktorka prowadząca: Ewelina Czajkowska

Wydawczyni: Monika Rossiter

Redakcja: Zuzanna Żółtowska

Korekta: Małgorzata Lach

Projekt okładki: Agata Łuksza

Zdjęcie na okładce: © Agata Łuksza

Copyright © 2025 by Zofia Golachowska

Copyright © 2025, Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2025

ISBN 978-83-8417-229-2

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Weronika Panecka

Spis treści

Okładka

Karta tytułowa

Prolog

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Podziękowania

Karta redakcyjna