Kruszenie świata. Podróż do Iranu - François-Henri Désérable - ebook

Kruszenie świata. Podróż do Iranu ebook

Désérable François-Henri

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 154

Data ważności licencji: 11/8/2029

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



W serii ukazały się ostatnio:

Barbara Demick Światu nie mamy czego zazdrościć. Zwyczajne losy mieszkańców Korei Północnej (wyd. 3)

Bartosz Żurawiecki Ojczyzna moralnie czysta. Początki HIV w Polsce

Kate Brown Czarnobyl. Instrukcje przetrwania (wyd. 2)

Amos Oz Na ziemi Izraela (wyd. 2)

Marta Wroniszewska Tu jest teraz twój dom. Adopcja w Polsce (wyd. 2)

Sam Knight Biuro przeczuć. Historia psychiatry, który chciał przewidzieć przyszłość

Katarzyna Kobylarczyk Pył z landrynek. Hiszpańskie fiesty (wyd. 2)

Paweł Smoleński Izrael już nie frunie (wyd. 6)

Piotr Lipiński Bierut. Kiedy partia była bogiem (wyd. 2)

Derek Scally Najlepsi katolicy pod słońcem. Pożegnanie Irlandczyków z Kościołem

Kalina Błażejowska Bezduszni. Zapomniana zagłada chorych (wyd. 2)

Murong Xuecun Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhanu

Bradley Hope Pokonać Kimów. Tajna misja przeciwko reżimowi

John Treherne Zbrodnia w raju. W poszukiwaniu utopii na Galapagos

Maciej Wasielewski Jutro przypłynie królowa (wyd. 3)

Bartosz Panek Zboże rosło jak las. Pamięć o pegeerach

Jacek Hołub Wszystko mam bardziej. Życie w spektrum autyzmu

Marcelina Szumer-Brysz Wróżąc z fusów. Reportaże z Turcji (wyd. 3 rozszerzone)

Wojciech Górecki Wieczne państwo. Opowieść o Kazachstanie

Mateusz Marczewski Pasażerowie. Ayahuasca i duchy Amazonii

Aleksandra Łojek Belfast. 99 ścian pokoju (wyd. 3)

Katarzyna Bednarczykówna Masz się łasić. Mobbing w Polsce

Anna Maziuk Niedźwiedź szuka domu

Anna Malinowska Sosnowiec. Nic śląskiego

Anna Sawińska Przesłonięty uśmiech. O kobietach w Korei Południowej (wyd. 2 zmienione)

Adam Zadworny Heweliusz. Tajemnica katastrofy na Bałtyku

Zbigniew Rokita Królowie strzelców. Piłka w cieniu imperium (wyd. 2 rozszerzone)

Thomas Orchowski Wyspa trzech ojczyzn. Reportaż z podzielonego Cypru (wyd. 2)

Maciej Czarnecki Dzieci Norwegii. O państwie (nad)opiekuńczym (wyd. 3)

Maciej Czarnecki Dla dobra dziecka. Szwedzki socjal i polscy rodzice

Bartosz Józefiak Wszyscy tak jeżdżą (wyd. 2)

Aleksandra Boćkowska Gdynia. Pierwsza w Polsce

Anna Malinowska Od Katowic idzie słońce (wyd. 2)

Anna Bikont Nie koniec, nie początek. Powojenne wybory polskich Żydów

John McPhee Plac Zgody. Wieczyście neutralna Szwajcaria

Marta Grzywacz Radość Soboty. Archiwum życia i śmierci

Ilona Wiśniewska Białe. Zimna wyspa Spitsbergen (wyd. 5)

Paweł Smoleński Trędowate kobiety czyszczą ryż

Marta Wroniszewska Matka bez wyboru. O kobietach, które opuściły swoje dzieci

W serii ukaże się m. in.:

Barbara Seidler Pamiętajcie, że byłem przeciw. Reportaże sądowe (wyd. 3)

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Tytuł oryginału francuskiego L'Usure d'un monde. Une traversée de l’Iran

Projekt okładki Agnieszka Pasierska

Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś

Fotografia na okładce © Anadolu / Getty Images

Fotografie wewnątrz tomu François-Henri Désérable

Copyright © by Éditions Gallimard, Paris, 2023

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarne, 2025

Copyright © for the Polish translation by Katarzyna Marczewska, 2025

Opieka redakcyjna Przemysław Pełka

Redakcja Dorota Koman

Korekta Jadwiga Makowiec / d2d.pl, Edyta Chrzanowska / d2d.pl

Skład Robert Oleś

Konwersja i produkcja e-booka: d2d.pl

ISBN 978-83-8396-127-9

Irankom

idącym z rozwianymi włosami

na przekór przeciwnym wiatrom

Tutaj, gdzie wszystko idzie na opak, spotkaliśmy się z większą gościnnością, życzliwością, delikatnością i uczynnością, niż dwóch podróżujących Persów mogłoby się spodziewać od mojego miasta, w którym przecież wszystko idzie jak w zegarku.

Nicolas Bouvier, Oswajanie świata, przeł. Krystyna Arustowicz

– Pan Désérable?

Nie mam zwyczaju odrzucania nieznanych numerów. We wszystkim, co nieznane, zawarta jest tajemnica, która domaga się wyjaśnienia. I chociaż najczęściej tajemnica okazuje się telemarketerem albo innym upierdliwcem, to kiedy na ekranie telefonu pojawia się nieznany numer, mimo wszystko naciskam zieloną słuchawkę.

– Dzień dobry, tu centrum zarządzania kryzysowego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Poinformował pan ambasadę francuską o planach podróży po Iranie. Powiem panu od razu, że powinien pan zrezygnować. Obecnie stanowczo odradza się, proszę mnie dobrze zrozumieć, odradza się wyjazdy do Iranu. Cały ten obszar został zaliczony do czerwonej strefy, na miejscu nie zostali już właściwie żadni Francuzi. Ci, którzy tam jeszcze są, zaraz wyjadą, a jeśli nie wyjadą, to dlatego, że siedzą w więzieniu. W tej chwili za kratami znajduje się wielu naszych rodaków. Zagrożenie aresztowaniem i bezpodstawnym przetrzymywaniem jest bardzo wysokie, proszę zrozumieć, bardzo wysokie. Jeśli pana zatrzymają, to sfabrykują dowody i dostanie pan wyrok Bóg raczy wiedzieć za co, za szpiegostwo, wrogą propagandę, spiskowanie na szkodę bezpieczeństwa państwa, znajdą motyw, zawsze go znajdują. Stanie się pan pionkiem, kartą przetargową, nie będziemy panu mogli zapewnić ochrony konsularnej, nie będziemy się mogli z panem zobaczyć w więzieniu, słowem, prawie nic nie będziemy mogli zrobić i spędzi pan tam rok, dwa, może dziesięć lat, któż to wie, rozumie pan, panie Désérable?

– Chodzi o to, że…

– Iran nie jest państwem prawa, panie Désérable. Niech pan zrezygnuje z wyjazdu.

– Bardzo chętnie, tylko że…

W tej samej chwili w głośnikach zatrzeszczał inny głos:

„Dzień dobry państwu, jestem szefową personelu pokładowego. Kapitan wraz z załogą witają państwa na pokładzie samolotu, którym polecimy do Teheranu. Prosimy o zapięcie pasów, wyłączenie urządzeń elektronicznych i aktywowanie trybu samolotowego w telefonach komórkowych…”.

– Panie Désérable… Panie Désérable!

PARYŻ–TEHERAN

Najpierw musiałem uzyskać wizę. Zabrałem się do tego z wyprzedzeniem, z bardzo dużym wyprzedzeniem, dwa miesiące przed wyjazdem. W porządku, powtarzałem sobie, spokojnie się wyrobię. Guzik prawda. Zaproponowano mi rozmowę za pół roku. Pewna agencja, mająca dojście do ambasady, mogła załatwić sprawę w ciągu trzech dni. Wystarczyło tylko przelać czterdzieści euro na podany rachunek (uwaga, w tytule przelewu nie wolno było wpisać „Iran”, bo płatność zostałaby odrzucona), by wyznaczono mi rozsądny termin. Ta półlegalna łapówka zadziałała – trzy dni później przyszedłem do ambasady Iranu w alei Jeny.

Wejście znajdowało się na tyłach ambasady. Trzeba było przejść przez śluzę, zostawić telefon, wziąć numerek – do wyboru: wydział stanu cywilnego, paszporty, sprawy socjalne, wizy. W poczekalni siedziało ze dwadzieścia osób, jako jedyny ubiegałem się o wizę. Gdyby zadawano jakieś pytania, znajoma poradziła mi udawać głupiego: „Demonstracje? Jakie znów demonstracje?”. Sam akurat niespecjalnie jestem za tym, żeby ludzi, zwłaszcza takich, którzy podbijają paszporty, traktować jak kompletnych idiotów. Jeśli będą mnie pytać o zawód, odpowiem: „pisarz”. Czyli ktoś tak samo podobny do dziennikarza, jak wędliniarz do rzeźnika. Otóż jeśli chodzi o dziennikarzy, Islamska Republika Iranu nie wydaje im już wiz – zapewnia dach nad głową i wikt, ale za kratami. A gdy mnie spytają, dlaczego Iran, dlaczego teraz, to powiem, że podróż była zaplanowana od dawna, i wymienię nazwisko czarodzieja dróg: jest nim Nicolas Bouvier.

W czerwcu 1953 roku Bouvier dołącza w Belgradzie do swojego przyjaciela Thierry’ego Verneta. Liczą sobie dwadzieścia cztery i dwadzieścia sześć lat, dorastali w Genewie, poznali się dziesięć lat wcześniej w gimnazjum, jeden pisze, drugi maluje. Mają fiata topolino, dwa lata przed sobą i pieniądze na cztery miesiące: „Program był mglisty, ale w podobnych przypadkach najważniejsze to wyjechać. […] Kiedy to pragnienie stawia opór głosowi rozsądku, szuka się jakiejś motywacji. I nie można znaleźć nic przekonującego. Bo prawdę mówiąc, nie wiadomo, jak nazwać to, co cię wypycha. Coś w tobie rośnie i zrywa tamy, aż któregoś dnia, pełen wątpliwości, odchodzisz na dobre”[1].

Dwaj młodzi ludzie jadą przez Bałkany, Anatolię, Iran, który nie nazywa się już Persja, zatrzymują się na dłużej w Kwecie w Pakistanie i półtora roku później rozstają w Kabulu. Po dziesięciu latach od rozpoczęcia podróży Bouvier wydaje relację zilustrowaną rysunkami Verneta, zatytułowaną Oswajanie świata.

Odkryłem książkę Bouviera, mając około dwudziestu pięciu lat, i było to jedno z moich największych czytelniczych objawień. Pozwala ona uchwycić prawdziwe rozmiary świata, a zarazem poczuć jego puls. Spostrzegasz, że świat jest rozległy, wspaniały, straszny – i że wcale go nie znamy. Od tej chwili nie ma dla ciebie piękniejszego i bardziej upajającego słowa niż „podróż” i jesteś posłuszny jednej jedynej obsesji: by jak najszybciej wyruszyć w drogę i chłonąć wzrokiem nowe widoki. Wkrótce jednak to one cię wchłaniają, chwytają w potrzask i trzy, sześć, dziesięć miesięcy później rzucają na powrót w osiadłe życie, do którego trzeba będzie przywyknąć. Lata biegną, młodość ulatuje, plecak kurzy się na pawlaczu. Pewnego poranka znów udajesz się w podróż, a na szlaku przyjmujesz zasadę, której już zawsze będziesz w życiu przestrzegał: połowę swoich dni spędzisz na oglądaniu świata, a przez drugą połowę będziesz go opisywać.

Oswajanie świata stało się moją biblią. Ewangelią podróży według świętego Nicolasa. Pewnego wiosennego popołudnia w Cologny, na przedmieściach Genewy, w białym domu z zielonymi okiennicami odwiedziłem Manuela, jego młodszego syna. Opowiedział mi, że Nicolas pisał czarnym flamastrem trzymanym w lewej dłoni, słuchając Debussy’ego. Pokazał mi globusy, bibliotekę, egzemplarz Oswajania świata,„starej smutno-wesołej historii” z odręczną dedykacją ojca. Potem poszliśmy na grób, na mogiłę świętego Nicolasa – bez kamiennej płyty, tylko z maleńką tabliczką („Nicolas Bouvier, 1929–1998”). Cztery belki tworzące prostokąt wypełniony żwirem, blaszana miniaturka fiata topolino, którą umieściła tam anonimowa ręka, a także płaski kamień z napisem: „A teraz, Nicolas, wytłumacz nam, jak oswoić niebo”. Był 16 maja 2019 roku i obiecałem sobie, że za rok wyruszę jego śladami. Pojadę do Iranu.

Rok później siedzieliśmy w areszcie domowym, wolno nam było wychodzić najwyżej na godzinę dziennie, wyłącznie z uzasadnionych przyczyn i tylko w masce. Sklepy z produktami innymi niż niezbędne zostały pozamykane, podobnie jak granice. Iran otworzył się dopiero jesienią 2021 roku. Właśnie wydałem nową powieść, nie była to odpowiednia chwila na podjęcie dalekiej podróży. Trudno, niech to będzie koniec 2022 roku.

Mija rok, młoda Iranka z Kurdystanu przyjeżdża w odwiedziny do brata mieszkającego w Teheranie. Chusta nie dość dokładnie zakrywa jej włosy, w każdym razie tak uważają dwaj funkcjonariusze policji moralności patrolujący dzielnicę, którzy wciągają dziewczynę do policyjnej furgonetki. Powód: „noszenie nieodpowiedniego ubioru”. Jej brat i kuzyn protestują, ale policjanci uspokajają ich: to nie potrwa dłużej niż godzinę, tyle, ile potrzeba, by przypomnieć dziewczynie przepisy dotyczące stroju. Nieco później rodzina odnajduje ją w szpitalu, pogrążoną w śpiączce. Władze utrzymują, że nikt jej nie zrobił krzywdy, nikt jej nawet nie dotknął, że sama osunęła się na ziemię, tak jak opada kwiat róży: to coś, co się bardzo często przydarza dwudziestodwuletnim dziewczętom. Tomografia ukazuje pęknięcie kości czaszki, krwiak i obrzęk. Wszystko to pozwala się domyślać, że otrzymała kilka uderzeń w głowę. Ponadto kobiety wiezione razem z nią do aresztu twierdzą stanowczo, że w furgonetce policjanci lżyli ją, a na posterunku pobili tak mocno, że straciła przytomność. Pogrzeb dziewczyny, który odbywa się kilka dni później w Saghghezie w irańskim Kurdystanie, przeradza się w demonstrację, rozpędzoną przez policję. Jednak ludzie podają sobie z ust do ust imię Mahsy Amini i wkrótce cały kraj szepce je, a następnie wykrzykuje ile sił w płucach na ulicach, placach, uczelniach w Teheranie, Isfahanie, Mahabadzie i Tebrizie. Rozgrywają się wówczas sceny, jakich nikt by się nie spodziewał. W Szirazie można ujrzeć dziewczynę, która wspina się na dach samochodu i z hidżabem w ręku krzyczy: „Śmierć dyktatorowi!”; w Kermanie studentki podpalają swoje chusty i tańczą wokół ogniska; w pewnej szkole w Teheranie licealistki z gołymi głowami pokazują środkowy palec fotografii ajatollaha Chamenejego; wszędzie w Iranie kobiety z rozwianymi włosami, z kamieniami w ręku, gotowe są rzucić wyzwanie władzom. Ale rządzący nie należą do tych, którzy pozwalają bezkarnie wyrażać gniew. Osiem tygodni po rozpoczęciu protestów policzono ofiary: trzysta czternaście, w tym czterdzieścioro siedmioro dzieci. W Kazwinie siostra Dżawada Hejdariego ścina włosy na grobie brata; w Kermanszahu Ruja Pirai stoi na grobie matki z ogoloną głową, ze ściętymi rudymi włosami w dłoni i spogląda twardym, wyzywającym wzrokiem. Poza tym są też lokatorzy więzień. W ciągu zaledwie sześćdziesięciu dni do cel Republiki Islamskiej wtrącono czternaście tysięcy Irańczyków i około czterdzieścioro obcokrajowców. Hiszpan podążający pieszo na piłkarskie mistrzostwa świata w Katarze, który odwiedził po drodze grób Mahsy Amini – do więzienia. Włoszka, która napisała na swoim koncie na Instagramie, że podziwia odwagę narodu irańskiego – do więzienia.

W samolocie lecącym do Teheranu czułem się dość nieswojo. Wyjąwszy załogę, byłem jedynym cudzoziemcem. Nie miałem pojęcia, co mnie czeka po przyjeździe na miejsce. Chociaż w końcu udało mi się tę wizę uzyskać, to jednak istniało spore prawdopodobieństwo, że mnie nie wpuszczą, i już sobie wyobrażałem, jak siedzę w najbliższym samolocie do Paryża. Starałem się o tym nie myśleć i mimo że zwykle nie mogę w trakcie lotu zmrużyć oka, obudziłem się dwadzieścia minut przed lądowaniem. Mężczyzna na lewo ode mnie przestawiał zegarek – w Teheranie było dwie i pół godziny później. Kobieta z prawej strony okrywała włosy – weszliśmy w przestrzeń powietrzną Iranu.

W punkcie kontrolnym na Lotnisku Imama Chomeiniego przy okienku „Foreign Passports” nie było kolejki. Nic dziwnego. Cudzoziemcy nie przyjeżdżali już do Iranu. Funkcjonariusz straży granicznej, apatyczny, ponury mężczyzna, miał płócienną maseczkę spuszczoną pod brodę na znak laksyzmu wobec wirusów, podobnie jak podchodzący do niego pasażerowie. Niedbale przekartkował mój paszport, od niechcenia rzucił okiem na wizę. Przybił pieczęć na jakimś świstku. Witamy w Teheranie.

W recepcji hostelu powitała mnie dziewczyna w nieposłusznym hidżabie, zasłaniającym ledwo połowę włosów. Zrobiła kserokopię mojego paszportu i wręczyła mi klucz. Zaniosłem plecak do pokoju i rozpakowałem manatki. Byłem głodny.

W średniowieczu na drzwiach gospód, które zastrzegały sobie prawo do odmawiania noclegu podróżnym rezygnującym z wiktu, widniał napis: „Kto śpi, ten je kolację”. Co do mnie, miałem wielką ochotę coś zjeść. Czułem prawdziwie wilczy głód, mógłbym połknąć cały Iran, a na dokładkę jeszcze Kuwejt, ale dochodziła północ, a o tej porze, kolego, można długo szukać otwartej knajpy. Zajrzałem do kuchni – nic, nawet żadnych resztek do wyskrobania z dna rondla. W holu wejściowym, służącym za jadalnię, jakiś młody facet, najwyżej dwudziestopięcioletni, wcinał michę spaghetti z sosem bolońskim. Czy zobaczył, że zapuszczam żurawia do jego talerza? Zanim zjadł połowę, zaproponował, żebym dokończył makaron. Odmówiłem, on zaczął nalegać: to, co moje, jest twoje. Nazywał się Sa’id.

Sa’id nie tylko podzielił się ze mną posiłkiem, lecz także okazał nienasyconą ciekawość: z jakiego jestem kraju, po co przyjechałem do Iranu, przez jakie miasta będę przejeżdżał, ile czasu zamierzam tu spędzić. Rozpoznawałem owo przyjazne nastawienie serca i umysłu, przypisywane Irańczykom, którzy niczym troskliwi gospodarze zawsze pragną dowiedzieć się czegoś więcej na temat napotykanych cudzoziemców. Następnie rozmowa zeszła na politykę. Czy słyszałem o Mahsie Amini? A demonstracje, czy doszły mnie wieści o demonstracjach? Co Francuzi o nich myślą? On sam brał w nich udział i nadal będzie to robił – ta władza musi upaść, żeby nie wiem co. Podczas gdy Sa’id dowiadywał się o mnie coraz więcej, dziewczyna z recepcji, ta, która nieco wcześniej wręczyła mi klucz do pokoju, zerkała na mnie początkowo ukradkiem, a następnie coraz bardziej natarczywie, aż zrobiło mi się nieswojo – czułem, że jestem obserwowany. Dotychczasowe doświadczenia życiowe połączone ze znajomością problematyki miłości i mechanizmów uwodzenia nie pozwalały mi ani przez chwilę wątpić, że się jej podobam. Pokazywał to wyraźnie język jej ciała: rumieniec wstępujący na policzki, porozumiewawcze strzelanie oczami, nieporadne, niezręczne gesty, niezdarne próby przyciągnięcia mojej uwagi – długopis zrzucony umyślnie na podłogę – i chwytanie się byle pretekstu, żeby przejść koło naszego stolika, za pierwszym razem po to, by przetrzeć blat, za drugim, by spytać, czy wszystko w porządku, czy czegoś nam nie podać, może butelkę wody, coca-colę czy jeszcze coś innego. Naprawdę nie było cienia wątpliwości: musiała się we mnie zadurzyć, zakochała się od pierwszego wejrzenia, inaczej nie można tego nazwać. Przekonałem się wkrótce, że mam rację, bo skorzystała z krótkiej chwili, kiedy zostałem sam, ponieważ mój rozmówca poszedł się wysikać, i wsunęła mi do ręki złożoną na pół karteczkę, na której rozchwianymi literami, z zuchwałością, która musiała ją samą zadziwić, z niezwykłą u niej bezceremonialnością najpewniej wyznawała mi płomienne uczucie. Na widok Sa’ida wychodzącego z toalety wróciła do recepcji i stała teraz za ladą, plecami do mnie, wpatrując się w monitor komputera. Udawana obojętność to kolejna sprawdzona technika uwodzenia. Sa’id podjął rozmowę w miejscu, w którym ją poprzednio przerwaliśmy. Chciał wiedzieć, co sądzę na temat mułłów, czy także zamierzam uczestniczyć w demonstracjach, w razie potrzeby mógłby mnie skontaktować z różnymi osobami itd. Jego telefon zawibrował. Sa’id przeprosił mnie, chciał sprawdzić wiadomość. Ja zaś skorzystałem z tego, by rozłożyć karteczkę i w końcu przeczytać, co dziewczyna nagryzmoliła:

Beware! This guy: maybe government agent![2]

Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.

[1] N. Bouvier, Oswajanie świata, przeł. K. Arustowicz, Warszawa: Noir sur Blanc, 1999, s. 12. Wszystkie przypisy dolne pochodzą od autora. Pozostałe informacje o źródłach bibliograficznych znajdują się na końcu książki.

[2] „Uważaj! Ten facet: może agent rządu!”

Polecamy także

Paweł Smoleński

Trędowate kobiety czyszczą ryż

Czym jest prawdziwa pomoc i jaka jest jej cena?

Trąd w Indiach to ciągle wyrok, społecznie bywa gorszy niż śmierć. Chorzy zostają wykluczeni, ich dzieci nie mogą chodzić do szkoły, krewni tracą pracę. W 1969 roku polski pallotyn kupił w Indiach kilkanaście akrów ziemi z myślą o niesieniu pomocy. Nazwał to miejsce Jeevodaya – Świt Życia.

W swojej ostatniej książce Paweł Smoleński z reporterską wnikliwością pokazuje złożoność historii ośrodka.

WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Wydawnictwo Czarne

@wydawnictwoczarne

Sekretariat i dział sprzedaży:

ul. Dukielska 83C, 38-300 Gorlice

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

Dział promocji:

al. Jana Pawła II 45A lok. 56

01-008 Warszawa

Opracowanie publikacji: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków

tel. +48 12 432 08 50, e-mail: [email protected]

Wołowiec 2025

Wydanie I