Kosynierzy z Dywizjonu 303 - Wacław Król - ebook

Kosynierzy z Dywizjonu 303 ebook

Wacław Król

0,0
12,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Historia Dywizjonu 303 zaliczanego do najlepszych jednostek myśliwskich II wojny światowej. W czasie bitwy o Wielką Brytanię w 1940 roku przypisywano mu 126 pewnych zestrzeleń zaliczonych oficjalnie podczas wojny, co stawiało go na pierwszym miejscu wśród dywizjonów myśliwskich biorących udział w bitwie. W kolejnych latach Polacy strzegli brytyjskiego nieba, a następnie wyruszyli do walki nad okupowaną Francję. Sukcesy, urok osobisty i zawiłe życiorysy sprawiły że Polacy stali się ulubieńcami prasy. Reporterzy, którzy poznali ich osobiście oraz dowiedzieli się o brawurowym i niezwykle skutecznym stylu walki, zapełnili angielskie gazety doniesieniami od bohaterskich Polakach.

Dywizjon 303 przeszedł do legendy. Trafił do filmów, książek i piosenek.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Pierwsze zwycięstwo

Na leża­kach roz­sta­wio­nych w rejo­nie sto­isk samo­lo­tów wypo­czy­wało w cie­niu drzew kilku pilo­tów. Dys­ku­to­wali żywo o tra­pią­cych ich od wielu dni pro­ble­mach i wszy­scy zada­wali sobie to samo pyta­nie: kiedy naresz­cie prze­staną nie­po­trzeb­nie „mie­szać” powie­trze i roz­poczną bojową robotę? Po co ten dal­szy tre­ning? Ot, cho­ciażby i teraz – gdzieś nad kana­łem La Man­che, Ken­tem i może nad Lon­dy­nem wre zacięta walka z nie­miec­kimi Mes­ser­sch­mit­tami i Dornie­rami, a oni szy­kują się do lotu tre­ningowego na Hur­ri­cane’ach, by w skła­dzie eska­dry ćwi­czyć ata­ko­wa­nie wyprawy bom­bo­wej, którą będą imi­to­wać trzy dwu­sil­ni­kowe Blen­he­imy! I po co, u dia­bła? Prze­cież wyko­ny­wali takie ataki w Pol­sce we wrze­śniu 1939 roku i wio­sną bie­żą­cego roku pod nie­bem Fran­cji! I to na ostro, z zała­do­wa­nymi kara­bi­nami maszy­no­wymi, nie­źle dając się we znaki hitle­row­skim samo­lo­tom.

– Anglicy są uparci i nie odstą­pią od żad­nego ćwi­czeb­nego lotu, zapla­no­wa­nego w pro­gra­mie prze­szko­le­nia – stwier­dził auto­ry­ta­tyw­nie dowódca dywi­zjonu mjr pil. Zdzi­sław Kra­sno­dęb­ski. – Roz­ma­wia­łem z nimi w tej spra­wie, ale tylko poki­wali gło­wami i powie­dzieli, że nic na to nie pora­dzą. Prze­pisy King’s Regu­la­tion obo­wią­zują wszyst­kich, nawet samego króla Wiel­kiej Bry­ta­nii…

– Bez prze­sady – zaśmiał się por. Urba­no­wicz.

– Dziś mamy trzy­dzie­stego sierp­nia – kon­ty­nu­ował Kra­sno­dęb­ski. – Sądzę, że do pią­tego wrze­śnia powin­ni­śmy zakoń­czyć loty tre­nin­gowe…

– O ile nam Niemcy na to pozwolą – dopo­wie­dział z prze­ką­sem por. Ludwik Pasz­kie­wicz, zwany Paszką.

– Jesteś dowódcą eska­dry i powi­nie­neś dawać pod­wład­nym przy­kład lojal­no­ści wobec naszych gospo­da­rzy, a ty na nich psio­czysz – zaśmiał się Kra­sno­dęb­ski, kle­piąc kolegę po ramie­niu.

– A tym­cza­sem Niemcy prze­staną latać nad Anglią i nawet sobie do nich nie postrze­lamy – dener­wo­wał się Paszka. – A poza tym, co ze mnie za dowódca eska­dry? Tu rzą­dzą Anglicy, któ­rzy ślepo trzy­mają się prze­pi­sów i pro­gramu szko­le­nia, a na doda­tek uwa­żają, że nic nie umiemy.

– To się w końcu zmieni. Nauczymy się angiel­skiego i po dwóch, a może trzech mie­sią­cach, jak to sami suge­rują, prze­każą nam dowo­dze­nie na ziemi i w powie­trzu. Pano­wie, głowa do góry!

– A po co nam język angiel­ski? Wystar­czy pole­cieć na połu­dnie od Lon­dynu, by napo­tkać nie­miec­kie wyprawy i nisz­czyć je wypró­bo­wa­nym spo­so­bem – tubal­nym gło­sem włą­czył się do dys­ku­sji zbu­dzony z drzemki ppor. Jan Zum­bach, dla kole­gów Kaczor Donald.

– Janek ma rację – powie­dział ppor. Kazi­mierz Daszew­ski.

– Gdy­bym dobrze znał język angiel­ski, posta­rał­bym się im to wszystko wytłu­ma­czyć – rzu­cił por. Zdzi­sław Hen­ne­berg, patrząc zna­cząco na por. Witolda Urba­no­wi­cza, który mil­cząc, przy­słu­chi­wał się dys­ku­sji.

Urba­no­wicz znał już język angiel­ski dosyć dobrze, do Anglii przy­był na początku roku. Prze­szko­lił się na Hur­ri­cane’ach w bry­tyj­skiej szkole myśliw­skiej już w lipcu i następ­nie latał bojowo w bry­tyj­skim 145. dywi­zjo­nie, który star­to­wał z nad­mor­skiego lot­ni­ska Tang­mere. Polak zestrze­lił już 2 nie­miec­kie samo­loty. Przed kil­koma dniami skie­ro­wano go do dywi­zjonu 303, gdzie objął dowódz­two eska­dry A i jed­no­cze­śnie, jako zna­jący język gospo­da­rzy, miał poma­gać mjr. Kra­sno­dęb­skiemu. Teraz, spro­wo­ko­wany, zabrał głos.

– Kole­dzy, nie ma rady, każdy z was musi wyko­nać jesz­cze po dwa loty ćwi­czebne na ataki w zespole eska­dry prze­ciwko wypra­wom bom­bo­wym. Jak dobrze pój­dzie i dopi­sze pogoda, zaj­mie nam to rap­tem kilka dni. Wtedy nasz dywi­zjon będzie mógł się włą­czyć do służby bojo­wej. Roz­ma­wia­łem na ten temat ze squ­adron leade­rem1 Kel­le­tem oraz fli­ght lieu­te­nan­tami2 Ken­tem i For­be­sem. Wszy­scy trzej zga­dzają się, że dywi­zjon dobrze lata, lecz bez wyko­na­nia tych ostat­nich dwóch ćwi­czeń dowódca 11. Grupy Myśliw­skiej, wice­mar­sza­łek Park, nie godzi się na włą­cze­nie nas do składu bojo­wego pod­le­głych mu dywi­zjonów.

– To na co cze­kamy? Dla­czego nie latamy? Prze­cież jest wspa­niała pogoda! – wykrzyk­nął Paszka.

– Oj, ty w gorą­cej wodzie kąpany. Ćwi­cze­nie trzeba przy­go­to­wać wspól­nie z bom­bow­cami, a ope­ra­tions room zajęte jest przede wszyst­kim bojo­wymi akcjami – uspo­ka­jał Pasz­kie­wi­cza Urba­no­wicz. – Jak tylko znaj­dzie się prze­rwa mię­dzy bojo­wymi akcjami, na pewno wystar­tuje wyzna­czona eska­dra. Prze­cież Angli­kom też zależy na tym, aby mieć nowy zdolny do walki dywi­zjon, bo Luft­waffe wciąż ata­kuje, a bry­tyj­skie dywi­zjony myśliw­skie są zdzie­siąt­ko­wane.

– Cóż, zoba­czymy, czy będą o nas dziś pamię­tać – poki­wał głową Paszka. – Cza­imy się do tego naszego lotu już od kilku godzin i nic nie wska­zuje na to, że go wyko­namy.

Ledwo skoń­czył, gdy zater­ko­tał tele­fon na sta­no­wi­sku dowo­dze­nia. Wzy­wano dowódcę s/ldr Kel­leta, który przy­biegł z sąsied­niego pomiesz­cze­nia. Mie­ściła się tam kan­ce­la­ria dywi­zjonu. Za chwilę wszystko było jasne – mieli star­to­wać do lotu tre­nin­go­wego eska­drą na ata­ko­wa­nie szyku bom­bow­ców, imi­to­wa­nych przez 6 lek­kich bom­bo­wych Blen­he­imów. Wyzna­czono strefę na prze­pro­wa­dze­nie tre­ningu – był to rejon na pół­noc od Lon­dynu, w oko­licy mia­sta St. Albans, na wyso­ko­ści 3000 metrów, a więc poza obsza­rem roz­gry­wa­ją­cych się dotych­czas walk powietrz­nych.

O godzi­nie 16.45 wystar­to­wały z lot­ni­ska Nor­tholt dwa klu­cze Hur­ri­cane’ów z dywi­zjonu 303. Pierw­szym dowo­dził s/ldr Kel­let, dru­gim f/lt For­bes. Zaraz po star­cie Kel­let skie­ro­wał się na wzno­sze­niu na pół­noc i nawią­zał łącz­ność radiową ze sta­no­wi­skiem dowo­dze­nia.

– Halo bal­le­rina, here is apeny leader cal­ling. My squ­adron air­born. Over3. – Kel­let cedził słowa powoli i wyraź­nie, tak by Polacy przy­swa­jali sobie spo­sób pro­wa­dze­nia radio­wej łącz­no­ści.

– Apeny leader, here is bal­le­rina, rece­iving you loud and deer. Vec­tor for you tree two zero, angel ten. Over.

Zna­czyło to, że dywi­zjon miał wznieść się na wyso­kość 10 000 stóp z kur­sem lotu 320°.

Por. Pasz­kie­wicz leciał w dru­gim klu­czu po pra­wej stro­nie pro­wa­dzą­cego klucz, miał więc swo­bodę w obser­wa­cji prze­strzeni i manew­ro­wa­niu samo­lo­tem. Gdy eska­dra osią­gnęła naka­zaną wyso­kość, Paszka, obda­rzony nie­zwy­kłą spo­strze­gaw­czo­ścią i reflek­sem, zauwa­żył z lewej strony rój samo­lo­tów, prze­miesz­cza­ją­cych się na połu­dniowy wschód od strony słońca. Trudno było je obser­wo­wać. Polak wytę­żył wzrok i stwier­dził, że tam toczy się walka.

Serce zabiło mu przy­spie­szo­nym ryt­mem, czuł, jak krew ude­rza mu do głowy… Dla­czego Kel­let nie kie­ruje się w tamtą stronę, by pomóc bry­tyj­skim myśliw­com? – myślał gorącz­kowo. – Dla­czego lecimy na ten nie­po­trzebny tre­ning? A może Kel­let niczego nie zauwa­żył? Trzeba go powia­do­mić… Prze­łą­czył radio­sta­cję na nada­wa­nie i zamel­do­wał dowódcy o tym, co zauwa­żył. Chyba jego mel­du­nek prze­ka­zany w języku angiel­skim był nie­zro­zu­miały tak dla Angli­ków, jak i dla Pola­ków, bo ani dowódca, ani nikt inny nie zare­ago­wał. Wszy­scy kon­ty­nu­owali lot po naka­za­nym kur­sie, wciąż odda­la­jąc się od Lon­dynu.

Pasz­kie­wicz nie był w sta­nie lecieć dalej spo­koj­nie za szy­kiem eska­dry. Pod­świa­do­mie pchnął dźwi­gnię gazu do przodu, włą­czył doła­do­wa­nie i poło­żył Hur­ri­cane’a do pod­cią­ga­nego zakrętu. Sil­nik szarp­nął samo­lo­tem do przodu, pilot szybko zbli­żał się do rejonu walki. Widział wyraź­nie, jak myśliwce bry­tyj­skie rzu­ciły się na nie­miec­kie bom­bowce, jak dwa z nich buch­nęły ciem­nym dymem i runęły w dół, cią­gnąc za sobą war­ko­cze ognia… Wyżej trwała kotło­wa­nina myśliw­ców, pro­wa­dzą­cych poje­dynki powietrzne, w dole wykwi­tły białe cza­sze spa­do­chro­nów, paliła się jakaś miej­sco­wość, wybu­chały bomby.

Nie­spo­dzie­wa­nie od szyku nie­miec­kiego ode­rwał się jeden Dornier i skie­ro­wał się w stronę nad­la­tu­ją­cego pol­skiego Hur­ri­cane’a. Gdy pilot spo­strzegł, z kim ma do czy­nie­nia, znur­ko­wał gwał­tow­nie, chcąc zgu­bić prze­ciw­nika. Pasz­kie­wicz szybko oce­nił sytu­ację i odgadł zamiary Niemca. Natych­miast wyko­nał zwrot bojowy i ostro poszedł w dół za ucie­ka­ją­cym bom­bow­cem, a gdy jego syl­wetka w celow­niku stała się dosta­tecz­nie duża, uru­cho­mił wszyst­kie kara­biny maszy­nowe. Strze­lał krót­kimi seriami po skrzy­dłach i kadłu­bie. Nagle prawy sil­nik bom­bowca sta­nął w pło­mie­niach. Pasz­kie­wicz był tak bli­sko swego prze­ciw­nika, że musiał wyko­nać gwał­towny unik, by się z nim nie zde­rzyć. Widział, jak strzelcy pokła­dowi kie­ro­wali kara­biny w jego stronę i czę­sto­wali go gęstym ogniem… Kiedy zawró­cił, by powtó­rzyć atak, zoba­czył, że pilot nie­miecki wyko­nuje śli­zgi to w lewą, to znów w prawą stronę. Pożar sil­nika jakby przy­gasł. W tejże samej chwili Pasz­kie­wicz runął na wroga po raz drugi i wypu­ścił nową serię z kara­bi­nów z odle­gło­ści może 150 metrów.

Od nie­miec­kiego bom­bowca ode­rwała się osłona kabiny, bły­ska­jąc w pro­mie­niach sło­necz­nych, a zaraz za nią poko­zioł­ko­wał jeden z lot­ni­ków. Wiel­kie ciel­sko samo­lotu runęło w stronę ziemi w ostat­nich, nie­ste­ro­wa­nych już manew­rach. W momen­cie gdy na wyso­ko­ści 300 metrów roz­wi­nęła się cza­sza spa­do­chronu nie­miec­kiego lot­nika, bom­bo­wiec z krzy­żami na kadłu­bie wbił się w zie­leń pola. Ku górze try­snął słup dymu i ognia.

Pasz­kie­wicz był roz­grzany walką, chciało mu się krzy­czeć z rado­ści. Wszystko stało się tak nagle i tak nie­ocze­ki­wa­nie. Gdy tro­chę ochło­nął, pomy­ślał o kole­gach, od któ­rych się odłą­czył. W cza­sie walki sły­szał w słu­chaw­kach komendy Kel­leta i nawi­ga­tora napro­wa­dza­nia ze sta­no­wi­ska dowo­dze­nia, ale nie bar­dzo je rozu­miał. Domy­ślał się tylko, że eska­dra kon­ty­nu­uje lot na zapla­no­wane ćwi­cze­nie. Wyko­nał więc dwa okrą­że­nia nad dogo­ry­wa­ją­cym Dornie­rem, zazna­czył miej­sce zda­rze­nia na mapie i skie­ro­wał się w stronę ogar­nię­tego poża­rami mia­steczka. Nie spo­tkał tam jed­nak żad­nych samo­lo­tów – ani wła­snych, ani nie­przy­ja­ciel­skich. Zawró­cił więc na lot­ni­sko startu w Nor­tholt i siadł tam przed swoją eska­drą. Mecha­nik przy­jął go ze zdzi­wie­niem, sądząc, że zmu­siła go do lądo­wa­nia usterka w sil­niku. Ale gdy dowie­dział się, że sto­czył zwy­cię­ską walkę z Dornie­rem, ucie­szył się ser­decz­nie i gorąco mu pogra­tu­lo­wał. Samo­lot, obsłu­gi­wany przez niego, spi­sał się w walce dosko­nale, więc suk­ces pilota był także jego suk­cesem.

Nad lot­ni­sko przy­le­ciała nie­ba­wem eska­dra w defi­la­do­wym szyku. Na końcu bra­ko­wało jed­nego samo­lotu i Pasz­kie­wicz jakby się zawsty­dził, że to przez niego powstała ta luka.

Wkrótce wszy­scy piloci zebrali się w baraku na omó­wie­nie wyko­na­nego lotu. Cen­tralną osobą stał się Pasz­kie­wicz, który musiał zdać dokładną rela­cję ze swo­jej pierw­szej walki i odnie­sio­nego zwy­cię­stwa. Jak się oka­zało, nikt z eska­dry nie zauwa­żył uwi­ja­ją­cych się w bla­sku słońca samo­lo­tów nie­miec­kich i wła­snych myśliw­ców. Nikt też nie zro­zu­miał mel­dunku Pasz­kie­wicza, a jego odłą­cze­nie od szyku tłu­ma­czono sobie defek­tem sil­nika. Patrzono na Pasz­kie­wicza jak na boha­tera – pod­czas gdy inni mar­no­wali czas na mar­ko­wane ataki, on z deter­mi­na­cją rzu­cił się do walki. Naj­wy­raź­niej mu zazdrosz­czono.

Pod­su­mo­wu­jąc wyniki lotu, s/ldr Kel­let wytknął Pasz­kie­wi­czowi nie­zdy­scy­pli­no­wa­nie, pod­kre­śla­jąc, że eska­dra to jedna ude­rze­niowa jed­nostka bojowa. Co by to było, gdyby każdy pilot dzia­łał według wła­snego uzna­nia? Polak powi­nien był zro­bić wszystko, aby zwró­cić uwagę dowódcy na to, co zauwa­żył, a przede wszyst­kim nadać zro­zu­miały dla wszyst­kich mel­du­nek przez radio, oczy­wi­ście w języku angiel­skim – też zro­zu­miałym! Decy­zja nale­żała nie do niego, a do dowódcy.

Pasz­kie­wicz stał ze spusz­czoną głową, nie mogąc nawet wykrztu­sić słowa na swoją obronę.

– Za nie­zdy­scy­pli­no­wa­nie lot­ni­cze udzie­lam panu nagany – powie­dział służ­bi­ście Kel­let, przyj­mu­jąc postawę na bacz­ność.

– Yes, sir! – odpo­wie­dział głu­cho Paszka.

Kole­dzy, sie­dzący wokół i przy­słu­chu­jący się wywo­dowi Kel­leta, byli zasko­czeni sta­no­wi­skiem bry­tyj­skiego dowódcy. W duchu każdy pochwa­lał decy­zję Pasz­kie­wi­cza i każdy zazdro­ścił mu zwy­cię­stwa. Jak to? Za pierw­sze zwy­cię­stwo dla dywi­zjonu nagana?

Lecz nie­mal w tej samej chwili, wśród zupeł­nej ciszy, Kel­let zbli­żył się raź­nym kro­kiem do Pasz­kie­wi­cza i śmie­jąc się, podał mu rękę.

– My best con­gra­tu­la­tions, dear Ludwik!4

I uści­snął go ser­decz­nie. To samo zro­bili inni.

Tego samego dnia Kel­let, mel­du­jąc dowódcy 11. Grupy Myśliw­skiej o pierw­szym zwy­cię­stwie jego dywi­zjonu pod­czas lotu tre­nin­go­wego, zapro­po­no­wał, aby pol­ski dywi­zjon 303 uznać za przy­go­to­wany do peł­nie­nia służby bojo­wej. Pro­po­zy­cja została przy­jęta. Był to gorący okres dla obrony powietrz­nej Wysp Bry­tyj­skich, każdy dywi­zjon i każdy pilot myśliw­ski liczył się wtedy na wagę złota.

Od tego dnia karty histo­rii dywi­zjonu 303 zapeł­niały się bar­dzo szybko. Zwy­cię­stwa prze­pla­tały się ze stra­tami, rado­ści ze smut­kami. Polacy wal­czyli męż­nie, z wielką bra­wurą, odno­sili zna­ko­mite suk­cesy. We wrze­śniu 1940 roku dywi­zjon 303 upla­so­wał się na pierw­szym miej­scu wśród wszyst­kich dywi­zjonów myśliw­skich RAF, bio­rą­cych udział w bitwie powietrz­nej o Wielką Bry­ta­nię.

Bitwa o Wielką Brytanię

Po kapi­tu­la­cji Fran­cji i pod­pi­sa­niu 22 czerwca 1940 roku zawie­sze­nia broni mię­dzy Fran­cją i Niem­cami pre­mier rządu Wiel­kiej Bry­ta­nii, sir Win­ston Chur­chill, prze­ma­wia­jąc w par­la­men­cie bry­tyj­skim na temat sytu­acji wojen­nej, powie­dział: The bat­tle of France is over, the bat­tle of Bri­tain is about to begin (Bitwa o Fran­cję skoń­czyła się, nie­ba­wem zacznie się bitwa o Bry­ta­nię). Od tego momentu zaczęto uży­wać okre­śle­nia Bat­tle of Great Bri­tain dla wszyst­kich poczy­nań nie­miec­kich prze­ciwko Wyspom Bry­tyj­skim i akcji obron­nych bry­tyj­skiego lot­nic­twa – Royal Air Force. Hitler począt­kowo liczył na to, że uda mu się nakło­nić Lon­dyn do zawar­cia pokoju, jed­nak opór ze strony Wiel­kiej Bry­ta­nii spo­wo­do­wał, że naka­zał przy­go­to­wa­nie ope­ra­cji desan­to­wej prze­ciwko Wyspom.

Niemcy posia­dali wtedy potężne lot­nic­two, nato­miast ich flota wojenna znacz­nie ustę­po­wała bry­tyj­skiej Royal Navy. W tej sytu­acji w Ber­li­nie zade­cy­do­wano, że przede wszyst­kim należy znisz­czyć bry­tyj­skie lot­nic­two i cał­ko­wi­cie zapa­no­wać w powie­trzu nad kana­łem La Man­che i połu­dniową Anglią. Gdy Luft­waffe będzie mogła w cało­ści zwró­cić się prze­ciwko Royal Navy i obez­wład­nić ją, ope­ra­cja desan­towa „Seelöwe” („Lew Mor­ski”) z pew­no­ścią się powie­dzie.

Dzia­ła­niami powietrz­nymi prze­ciwko Wyspom Bry­tyj­skim, pro­wa­dzo­nymi pod kryp­to­ni­mem „Adler” („Orzeł”), dowo­dził mar­sza­łek Her­mann Goering. Prze­pro­wa­dzić ją miały trzy Floty Powietrzne: 2., 3. i 5. Floty 2. i 3. miały łącz­nie 2600 samo­lo­tów, w tym 1200 bom­bow­ców dale­kiego zasięgu (He-777, Do-17, Do-125, Ju-88), 280 samo­lo­tów bom­bar­do­wa­nia nur­ko­wego (Ju-87 Stuka) i 980 myśliw­ców (Me-109 i Me-110). Resztę sta­no­wiły samo­loty trans­por­towe i łącz­ni­kowe. Floty te bazo­wały na lot­ni­skach Fran­cji, Bel­gii i Holan­dii.

5. Flota Powietrzna była naj­mniej liczna – dys­po­no­wała 190 bom­bow­cami dale­kiego zasięgu i myśliw­cami Me-110. Zada­niem jej było ata­ko­wa­nie pół­noc­nej Anglii, tak by trzy­mać lot­nic­two bry­tyj­skie w roz­pro­sze­niu i nie dopu­ścić do jego kon­cen­tra­cji na połu­dniu, gdzie miał być wysa­dzony desant. Flota ta bazo­wała na lot­ni­skach połu­dnio­wej Nor­we­gii.

Główną rolę w obro­nie Wysp Bry­tyj­skich w 1940 roku odgry­wało lot­nic­two myśliw­skie – Figh­ter Com­mand, któ­rym dowo­dził a/c/m5 sir Hugh Dowding. Obszar Wysp Bry­tyj­skich podzie­lono na cztery rejony, któ­rych miały bro­nić cztery grupy myśliw­skie: 10. (połu­dniowo-zachod­nia Anglia), 11. (połu­dniowo-wschod­nia Anglia), 12. (Anglia cen­tralna) i 13. (Anglia pół­nocna). Grupy podzie­lone były na sek­tory; miały swoje sta­cje lot­ni­cze (gar­ni­zony), sta­no­wi­ska dowo­dze­nia i przy­dzie­lone dywi­zjony bojowe.

Na początku lipca 1940 roku w skład Figh­ter Com­mand wcho­dziło:

– 19 dywi­zjo­nów wypo­sa­żo­nych w samo­loty typu Super­ma­rine „Spit­fire”;

– 26 dywi­zjo­nów na samo­lo­tach typu Haw­ker „Hur­ri­cane”;

– 6 dywi­zjo­nów na samo­lo­tach typu Bri­stol „Blen­heim”;

– 2 dywi­zjony na samo­lo­tach typu Boul­ton „Paul Defiant”.

Dywi­zjony Blen­he­imów i Defian­tów, ze względu na małe osiągi bojowe tych myśliw­ców, nie miały więk­szego zna­cze­nia. Realne siły pod­czas bitwy o Wielką Bry­ta­nię sta­no­wiły dywi­zjony Spit­fire’ów i Hur­ri­cane’ów (łącz­nie 620 samo­lo­tów), przy czym naj­waż­niej­szą rolę ode­grała 11. Grupa Myśliw­ska, dowo­dzona przez a/v/m6 Keitha Parka. Było to 6 dywi­zjo­nów Spit­fire’ów (54, 64, 65, 74, 609 i 610) oraz 13 dywi­zjo­nów Hur­ri­cane’ów (1, 32, 43, 56, 79, 111, 145,151, 238, 257, 501, 601 i 615).

Latem i jesie­nią 1940 roku bry­tyj­ska arty­le­ria prze­ciw­lot­ni­cza dys­po­no­wała około 2 tysią­cami dział róż­nego kali­bru. Do obrony Lon­dynu i innych waż­niej­szych miast przy­go­to­wano 1500 balo­nów zapo­ro­wych. Istotne zna­cze­nie miała także sieć sta­cji rada­ro­wych, roz­miesz­czo­nych wzdłuż połu­dnio­wego i wschod­niego wybrzeża Anglii.

Według histo­ry­ków bry­tyj­skich bitwa o Wielką Bry­ta­nię trwała od 10 lipca do 31 paź­dzier­nika 1940 roku i można w niej wyróż­nić pięć okre­sów.

Okres pierw­szy trwał od 10 lipca do 7 sierp­nia. Prze­wa­żały wtedy ataki Luft­waffe na bry­tyj­skie kon­woje mor­skie na kanale La Man­che i Morzu Pół­noc­nym wzdłuż wybrzeży Szko­cji i Anglii, a także na porty Ply­mo­uth, Har­wich, Dover i ujście Tamizy. Nie­miec­kie lot­nic­two wyko­ny­wało także nocne naloty na nad­brzeżne miej­sco­wo­ści od Szko­cji po Tamizę i Southamp­ton, a także mino­wało porty bry­tyj­skie.

W dniu 10 lipca w połu­dnie wyprawa skła­da­jąca się z 20 Do-17 w osło­nie 30 Me-109 i Me- -110 zaata­ko­wała bom­bami kon­wój naprze­ciwko Dover. Tylko jeden sta­tek został tra­fiony i zato­piony. W tym samym cza­sie inna wyprawa, skła­da­jąca się z 70 nie­miec­kich bom­bow­ców, zaata­ko­wała Swan­sea i Fal­mo­uth – zgi­nęło trzy­dzie­stu Angli­ków, wielu było ran­nych, zostały uszko­dzone urzą­dze­nia por­towe i dziel­nice miesz­ka­niowe. Tego dnia bry­tyj­scy myśliwcy na Hur­ri­cane’ach i Spit­fire’ach wyko­nali 609 lotów, zestrze­li­wu­jąc 13 nie­miec­kich samo­lo­tów przy stra­cie 6 wła­snych myśliw­ców.

W następ­nych dniach Niemcy ata­ko­wali w dzień i w nocy bry­tyj­skie porty i inne mia­sta małymi ugru­po­wa­niami, liczą­cymi po kil­ka­dzie­siąt samo­lo­tów. 7 sierp­nia nie­przy­ja­ciel zaata­ko­wał kon­wój naprze­ciwko Cro­mer. Pro­wa­dził też inten­sywne roz­po­zna­nie w połu­dnio­wej Anglii. W nocy poje­dyn­cze samo­loty zrzu­cały bomby na miej­sco­wo­ści od ujścia Tamizy po Aber­deen w Szko­cji, a także w Poole i Dor­set po Lands End i Liver­pool.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Squ­adron leader (s/ldr) – major. [wróć]

2. Fli­ght lieu­te­nant (f/lt) — kapi­tan [wróć]

3. Halo bal­le­rina, wzywa dowódca ape­nów. Mój dywi­zjon w powie­trzu. Odbiór. (Bal­le­rina — kryp­to­nim sta­no­wi­ska dowo­dze­nia; apeny — kryp­to­nim dywi­zjonu 303. Każdy pilot miał przy­dzie­lony oso­bi­sty numer od 14 w górę). [wróć]

4. – Moje wiel­kie gra­tu­la­cje, drogi Ludwiku! [wróć]

5. A/c/m (air chief mar­shal) — gene­rał broni. [wróć]

6. A/v/m (air vice mar­shal) – gene­rał bry­gady. [wróć]