Koniec ery - Adam Faber - ebook + książka

Koniec ery ebook

Adam Faber

4,5

Opis

Magiczna seria, którą pokochały tysiące nastolatków, doczekała się finału!

Pradawne zło, niegdyś niszczące Jaar, odrodziło się, by ostatecznie zgładzić niezwykły świat. Gdy czarownice w aurze strachu obchodzą święta, w domu Hallanderów rozlega się dziecięcy płacz. Kate i jej towarzysze ze zdumieniem odkrywają pojawienie się błękitnego maleństwa, którego natury nie są w stanie zrozumieć. A to dopiero początek ich kłopotów.

Wizje i duchy mówią wyraźnie, że Strażnicy muszą udać się na poszukiwanie dwunastu darów, jakie ferom i wiedźmom pozostawiła niegdyś Matka Duchów. By je zdobyć, odwiedzą niebezpieczne miejsca i stoczą najtrudniejsze walki. Na ich drodze staną nowi przeciwnicy – tajemniczy zamaskowani czarownicy, których nie sposób pokonać zwyczajną magią.

Świat ludzi i Jaaru trzęsie się w posadach. Dawni wrogowie stają się przyjaciółmi, a każdy z nich może podstępnie służyć mrocznym siłom. Kim jest błękitne dziecko? Dlaczego kolejny magiczny zakon zaprzysiągł się przeciw misji Strażników Żywiołów? Co wiedziała Annwynn Beedlebee? W jaką pułapkę schwytał Kate i jej przyjaciół Przeklęty? Czy ostatni tom „Kronik Jaaru” odpowie na wszystkie pytania?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 553

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (94 oceny)
62
21
10
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Steenan

Dobrze spędzony czas

Lepsza od poprzednich. Wątki miłosne dalej skopane, ale bardzo dobrze podsumowuje wcześniejsze wątki. Szkoda tylko, że sporo osób umiera.
00
MagdalenaLukas

Całkiem niezła

koniec, fajnie ale trochę za dużo
00

Popularność




Copyright © Adam Faber, 2020

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2020

Redaktor prowadząca: Milena Buszkiewicz

Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta: Joanna Pawłowska

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Projekt layoutu okładki: Julia Boniecka

Projekt okładki, ilustracji i stron tytułowych: Anna Jamróz

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

Wydanie elektroniczne 2020

eISBN 978-83-66431-67-6

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

Dla Niej. Znów.

„Jestem poza dźwiękiem i wzrokiem,

dotknąć nikt mnie nie zdoła,

jestem tą, co przebywa poza zasłoną materii.

Pytają, czy istnieję,

a ja mówię: tak, istnieję

i nie, nie istnieję,

[...]

Zaprawdę byłam,

jestem i będę,

gdy wszystko inne wyblaknie w twej pamięci.

Jestem czymś, co posiadasz,

i czymś, czego szukasz.

Jestem pytaniem, które stanowi też odpowiedź,

jestem tym, co pęta, i tym, co wyzwala,

jestem początkiem rzeczy,

jestem końcem.

Poszukuj mnie i poznaj mnie,

bo ja jestem Ona”.

Vivianne Crowley, Słowa Arianrhod

z książki Wicca: The Old Religion in New Age

Trzech wrogów na niebie odkryje noc

I na siły podwójnej jedno zawołanie

Pośrodku serca wielu światów

Trzech Proroków na ziemi powstanie

I wtedy mroczna przebudzi się moc

Pierwszy prowadzić będzie do wrót

Drugi pięć potęg połączy w parę

Z otchłani początku przyzwie je

A trzeci najwyższą złoży ofiarę

Lecz jeden cel tylko będzie ich wiódł

A wraz z Jej oddechem powróci ten

Którego pradawna, słodka pieśń chwali

Ten, co odzyskał skradziony skarb

Przyjaciel, co nigdy się nie oddalił

Który jest jawą, a zwali go snem.

Ten, co opuścił siedziby Świętych,

To za nim Matka wołać się jęła:

„Prędzej, mój synu, wracaj do domu,

Wojna Odwiecznych wszechświat objęła”.

I jego dłoń odegnała Przeklętych.

Prolog

Yule 2011

Tamtej zimowej nocy mrok spowił nie tylko ponure londyńskie niebo. Wdarł się również do serc tych, którzy wiedzieli o innym świecie i o szturmujących go potężnych mocach. Czarownice, świętując grudniowy powrót słońca, zapalały świece z obawą, czy nie robią tego po raz ostatni.

– Oddajemy cześć sile, która rozświetla nasze umysły i ścieżki życia – recytowała Hillena Hallander, kładąc na ołtarzu wysoką, białą świecę. – Odegnaj mrok złocistym blaskiem, przynieś nam pokój.

– Przynieś nam pokój – powtórzyli pozostali zgromadzeni w niewielkiej świątyni.

Trzecie Piętro nie widziało jeszcze tylu uczestników sabatu. Pani Hallander nie miała dotąd okazji zaprosić do siebie więcej niż pięciu osób naraz. Nigdy wcześniej nie wpadłaby nawet na taki pomysł. Ale czasy się zmieniły, teraz ludzie potrzebowali bliskości.

Przy niebieskiej ścianie powietrza stali ściśnięci Tom i Lilian Andrews, obok nich Darrin Sunharder i DianaWilliams. Dalej matka tej ostatniej, Selene, członkini kowenu Wybrańców Księżyca, który niespełna dwa miesiące temu połączył się na nowo. Rajveer, Brad i Jean też brali udział w obrzędzie.

Tuż przy ołtarzu stała Kate. To ją wybrali na przewodniczkę ceremonii – była opiekunką kamienia Danu, najpotężniejszego artefaktu w całym świecie, a skoro istoty mądrzejsze od wiedźm właśnie jej powierzyły nad nim pieczę, być może była też ostatnim ratunkiem Jaaru.

Kate powtarzała pod nosem wyuczone słowa. Nigdy jeszcze nie prowadziła sabatu i bała się zburzyć podniosłą atmosferę. Ze wzrokiem utkwionym w świecy zaczęła szeptać:

– Wzywamy na świadków Eos, Panią Księżyca, duchy słońca i wszystkich żywiołów, wzywamy wreszcie światło Jej Samej, którego rozbłyśnięcie powołało do życia świat.

Urwała. Wiedziała, że tekst modlitwy mówił o czymś jeszcze, o powrocie ognia, o radowaniu się. Ale jakie to miało znaczenie? Równie dobrze wszystko mogło się skończyć. Zaraz. Tutaj.

Nie, nie mogła wypowiedzieć tych słów. Były śmieszne. Zamiast tego zamknęła oczy i pozwoliła ustom przemówić po swojemu, nie mając pojęcia, skąd czerpią inspirację.

– Składamy obietnicę – powiedziała lekko drżącym głosem. – W imieniu Jej Samej pójdziemy przed siebie i do samego końca będziemy walczyć z jej zaciekłym wrogiem. W życiu i śmierci prosimy o jej błogosławieństwo.

Mówiąc, Kate złapała za dłoń Jonathana. Przyglądała się tańczącemu płomieniowi świecy i zastanawiała, czy pozostali wierzą w moc tego rytuału. Bo ona chyba wcale nie wierzyła.

Naraz płomień zasyczał i uniósł się wysoko w górę, sięgając niemal sufitu. Jedynie Strażniczka kamienia władcy i Jonathan zareagowali na to jękiem.

– Co…? – zaczęła Kate, ale wtedy przerwał jej dziecięcy płacz.

Spojrzała ze zdumieniem na ciotkę. Jej mina wskazywała, że wcale nie był to element rytuału. Przez chwilę wszyscy stali w zupełnym osłupieniu. Wreszcie jako pierwszy do drzwi rzucił się Darrin. Reszta, przeciskając się przez przejście, zbiegła do salonu, skąd dochodził płacz.

Na stoliku, tuż obok pozostawionego po ciastkach talerzyka, leżało owinięte w becik niemowlę. Otwierało szeroko usta, wrzeszcząc wniebogłosy, i zaciskało piąstki.

Dziecko było niebieskie.

„Wszystko przemawia za tym, że o roju nie decyduje królowa, ale sam »duch ula«. Dzieje się z nią coś podobnego, jak z wodzami pośród ludzi. Zdaje się, że to oni wydają rozkazy, tymczasem sami podlegać muszą woli potężniejszej i bardziej nieugiętej niż ta, którą narzucają swoim podwładnym”.

Maurice Maeterlinck, Życie Pszczół,

tłum. F. Mirandola

Rozdział 1

Błękitne dziecko

Dziecko było niebieskie – to nie ulegało żadnej wątpliwości. Nie mieli jednak czasu długo się nad tym rozwodzić. Ledwo minęła pierwsza fala szoku, Hillena podniosła je i gdy tylko się uspokoiło, wsadziła do starej kołyski Diany, którą Selene przeniosła z Księżycowego Domu. Rajveer pobiegł do nocnego sklepu, by kupić butelkę, mleko i pieluchy. Jean nakarmiła chłopca i dopiero kiedy leżał uspokojony, bawiąc się zawieszonym nad kołyską amuletem, na wszystkich spłynęła druga fala zdziwienia. I tym razem długo z nich nie schodziła.

Kate nie była pewna, o czym rozmawiała reszta. Zdawało się, że każdy co najmniej dziesięć razy musiał powtórzyć, jak niemożliwe jest to, co się działo, jednocześnie nie mogąc zaprzeczyć, że działo się naprawdę. Z trudem przeszli do konkretów.

Pani Hallander wciąż musiała odpowiadać: Nie. Nie, nie zostawiła otwartych drzwi. Nie, nie zdjęła czarów ochronnych z ukrytej w garderobie przenośni. Nie, na pewno nie obiecała żadnej koleżance, że zajmie się jej synem na święta, zwłaszcza niebieskim synem (I skąd, do cholery, w ogóle przyszło wam coś takiego do głowy?!).

– Nie, to nie jest żaden żart! – zawołała, gdy Rajveer już któryś raz z kolei powtórzył, że ktoś spłatał jej świątecznego figla. – Chyba tylko skończony kretyn wpadły na podobny dowcip.

– On nie jest ferem? – spytał Jonathan, który non stop podchodził do kołyski, jakby sądził, że za którymś razem dziecko zmieni kolor.

– Jeśli już, to ferianem, półferem – odparła Diana – ale to raczej odpada. Dzieci ferów i ludzi zwykle dziedziczą kolor skóry po człowieku.

– Może jest na coś chory? – zastanawiała się Lilian. – Tom, ty się na tym znasz. – Spojrzała na brata, który od razu zaprotestował.

– Ja nic nie wiem, nie znam się na wszystkich magicznych chorobach. Pierwszy raz widzę coś takiego.

– Przede wszystkim musimy ustalić, czyje to dziecko – uznała Hillena. Od dłuższego czasu ściskała w dłoni telefon. Chodziła z nim tam i z powrotem, zapewne sama nie wiedząc po co. Zawiadamianie ludzkiej policji nie wchodziło przecież w grę. – Wszystko się wyjaśni, gdy poznamy rodziców.

– O ile to nie oni podrzucili dzieciaka – zauważył Darrin. – Zresztą kto wie, czy on w ogóle marodziców.

Kate spojrzała na niego tak, jakby powiedział coś niezwykle odkrywczego.

– Może faktycznie pojawił się sam – stwierdziła. Podeszła do kołyski i zaczęła wpatrywać się w dziecko, przez kilka chwil znów nie uczestnicząc w tym, co działo się wokół.

Zresztą wszyscy i tak nagle zamilkli. Pani Hallander przyłożyła telefon do skroni, uporczywie się nad czymś zastanawiając. Trwała tak dość długo, po czym wróciła do chodzenia po salonie.

– Zaraz wydepczesz dziurę w podłodze, Hill – powiedziała Jean. Wraz z pozostałymi członkami kowenu Wybrańców Księżyca siedziała na sofie. Brad, Selene i Rajveer wcale się nie odzywali, może po części dlatego, że zestawianie całej ich czwórki w tak małej odległości rzadko bywało dobrym pomysłem.

– Już, dość tego – stwierdziła nagle Hillena. – Zadzwonię do kogoś ze Społeczności.

Zaczęła szukać numeru w spisie kontaktów. Robiła to przez dobrą minutę, nim Jean nieśmiało zapytała:

– Ehm… masz kogoś z nich w komórce?

Hillena posłała jej nierozumiejące spojrzenie, po czym nagle się zreflektowała.

– No tak, masz rację. Jestem roztargniona.

Podeszła do szafki, na której stał telewizor, i wyjęła z niej dużą, elegancką kulę. Rzadko jej używała i nigdy nie trzymała na widoku.

– Z kim chcesz się skontaktować? – spytała Selene.

– Bo ja wiem? Z kimkolwiek.

– Jesteś pewna? – Selene nie spuszczała z tonu.

– A co z wami wszystkimi? – oburzyła się nagle pani Hallander. – Gapicie się na mnie jak na kosmitkę. Chyba coś musimy zrobić, tak? Nie wyobrażam sobie trzymania w domu niebieskiegodziecka bez informowania o tym służb.

Jean chrząknęła.

– Chodzi nam tylko o to, że jesteście na cenzurowanym. Odkąd Kate wprost powiedziała, że nie chce współpracować ze Społecznością… Sama wiesz. Cokolwiek się stanie, mogą to wykorzystać przeciw wam.

– Pani Blackout ma rację – zauważyła Kate. – Powinnaś się wstrzymać.

– Chyba żartujecie! – Hillena mówiła coraz bardziej roztrzęsionym głosem. – Mam jeszcze jakieś zaufanie do Społeczności. Gdybyśmy mieli je stracić, życie wiedźm w tym kraju byłoby nie do zniesienia.

Brad poruszył się niespokojnie.

– Serio? Naprawdę masz do Społeczności zaufanie?

Kate doskonale rozumiała, co ojciec miał na myśli. W ostatnim czasie wszyscy tutaj przekonali się, jak wiele spraw służby ukrywały przed zwykłymi czarownicami. Przedstawiciele Społeczności wiedzieli, że kamienie żywiołów są prawdziwe, śledzili to, co działo się w umarłym miejscu, ale niczym nie dzielili się ze światem wiedźm. A czarownic nic nie denerwuje tak, jak niewiedza.

Hillena się zawahała.

– W porządku. Więc co proponujecie?

– Skontaktujcie się z tą Astrin – zasugerowała Diana. – Tą, o której nam wspominaliście. Podobno jest niezłą szychą.

– Tylko czy to będzie takie proste… – westchnął Rajveer.

– A kto powiedział, że musi? – prychnęła Selene. – Jak najbardziej się z nią skontaktujmy.

Sama możliwość niezgodzenia się z dawnym ukochanym napędzała ją do działania.

Kate wpatrywała się w dziecko do czasu, aż zdała sobie sprawę, że przybrała podejrzliwą minę. Wtedy odsunęła się od kołyski. Chłopiec wyglądał, jakby miał się rozpłakać, ale wystarczył jeden uśmiech Jonathana, by i malec zaczął się uśmiechać.

– Musimy pogadać. – Kate powiodła wzrokiem po Strażnikach.

Bez słowa ruszyli za nią na górę. Można było się spodziewać, że kowen Wybrańców Księżyca nieprędko wpadnie na rozwiązanie nowego problemu, a oni potrzebowali natychmiastowego działania. Kate tak przywykła do kłopotów, że mimo niezwykłości sytuacji, prowadząc przyjaciół do swojego pokoju, martwiła się jedynie tym, jak zareagują na bałagan.

– Matko! – zawołała Diana, potykając się o coś już przy wejściu. – Co za burdel! – Wzdrygnęła się, gdy Kate zapaliła światło.

Przy drzwiach stało kilka pudeł z butami, na podłodze walały się ubrania, a poza tym mnóstwo przedmiotów i książek magicznych.

– Mnie się tu zawsze podobało – westchnęła Lilian.

– Nie radzę ci się inspirować wystrojem Kate – zastrzegł Tom.

Zajęcie miejsc pośród bałaganu zajęło im kilka chwil, a gdy już się usadowili, jedynie Kate pozostała na nogach. Przechadzała się po pokoju podobnie jak ciotka w salonie, ale robiła to bez nerwowości. Każdy jej ruch był dobrze przemyślany.

– Co wiemy na pewno – zaczęła podsumowywać – to to, że dziecko pojawiło się nie przypadkiem i ma związek z naszą misją.

Urwała, by zbadać ich reakcje. Nikt nie zaprotestował. Tylko Diana po chwili wahania stwierdziła:

– No, o ile to nie prowokacja…

Lilian wytrzeszczyła oczy.

– Kto byłby tak bezduszny, żeby wykorzystywać do prowokacji dzieci?!

– Pomyślmy – prychnęła Diana. – Może… Wielki Pan?

– Niby po co? – zdziwił się Darrin.

Diana wzruszyła ramionami.

– To nawet nie musi być prawdziwe dziecko. Jest mnóstwo sposobów na zaklęcie czegoś tak, żeby zmieniło formę.

– Czy to możliwe, że wcielił się w nie namhajd? – spytał Jonathan.

– Różne rzeczy przychodzą mi do głowy – odparła Kate. – Na pewno trzeba odrzucić sentymenty. Coś mogło się tu przedostać, żeby nas szpiegować; może to namhajd, może ktoś ze Społeczności, może nawet jakiś dziennikarzyna z brukowca.

Dłużej zastanawiała się nad tą myślą. Ta możliwość wcale nie była wykluczona. Od czasu ujawnienia się Strażników oni i ich fery wciąż musieli odmawiać wywiadów. Świat wiedźm chciał wiedzieć o wszystkim, czym się zajmowali, ale sprawa była zbyt poważna, żeby podawać szczegóły do publicznej wiadomości. To tylko zwiększyłoby zagrożenie i utrudniło działanie.

– Prowokacja czy nie, Kate ma rację, że dziecko ma związek z nami – stwierdził Tom. – Nie pojawiłoby się ot tak.

Każdy utkwił wzrok w innym punkcie, próbując unikać patrzenia na pozostałych.

– Mam pomysł – odezwała się wreszcie cicho Lilian. – Bo przecież w tym wszystkim chodzi o kamienie… o ich moc. A my nigdy tak naprawdę nie próbowaliśmy ich użyć.

– To zabronione – obruszył się Darrin. – Mogłyby nas zniszczyć, gdybyśmy chcieli je wykorzystać.

– Dokładnie – zawtórowała mu Diana. – Moc kamieni ujawnia się spontanicznie, nie wtedy, kiedy chcemy, ale gdy jest nam potrzebna. Właśnie dlatego je dostaliśmy: bo nie wykorzystujemy ich, jak nam się podoba.

Lilian pokręciła głową.

– Myślę, że bierzecie to zbyt dosłownie. Dostaliśmy kamienie, bo Eos nam zaufała. Nie wolno nam wykorzystywać ich samolubnie, co zresztą i tak byłoby niemożliwe, ale przecież sęk w tym, żeby obchodzić się z nimi mądrze.

– I oczywiście ty z nas wszystkich najlepiej wiesz, jak to zrobić – prychnął Darrin.

– Jakbyś się zamknął, tobyś wiedział, co chcę powiedzieć.

– Mów – ponagliła ją Kate. Nie obchodziły jej wywody Darrina ani wątpliwości Diany. Lilian przynajmniej miała pomysł.

– No więc generalnie chodzi mi o to, że kamienie można prosićo różne rzeczy, a działają najlepiej, kiedy zbierze się je razem. Moglibyśmy spróbować je połączyć i zobaczyć, co z tego wyjdzie.

– Ale nie mamy wszystkich kamieni – zauważył Jonathan. – Jednego brakuje.

Puścił oczko do Lilian, na co ta natychmiast się zaczerwieniła. Było to do niej tak niepodobne, że Kate omal nie parsknęła śmiechem.

– Kaspar spędza święta w Sehrgarze – wyjaśniła szybko Lilian. – Naprawia relacje z rodzicami.

– Z tymi samymi, którzy niemal zeszli na zawał, jak im powiedział, że chce być czarownikiem? – spytała kąśliwie Diana.

– Było, minęło – rzuciła Lilian. – Teraz, kiedy już wiedzą o kamieniu…

– Na pewno wszystko się zmieniło – stwierdził Darrin. – Byle nie chcieli go sprzedać.

Lilian zmierzyła go nienawistnym spojrzeniem, ale dała za wygraną.

– To co? Próbujemy? – Zwróciła się w stronę Kate.

– W jaki sposób?

– Zdajmy się na jej intuicję – odpowiedział Tom bez cienia wątpliwości. Od czasu, gdy wspólnie przemierzali Jaar i trafili do umarłego miejsca, bezgranicznie wierzył w zdolności siostry.

Lilian przygryzła wargę. Zastanawiała się przez chwilę, po czym zaczęła wydawać im instrukcje.

– Odgarnijcie te rzeczy. – Wskazała ubrania na podłodze. Diana i Jonathan niedbale je odrzucili. – Kate, ty usiądź na środku, a my po prostu ułożymy nasze kamienie wokół ciebie.

Kate posłusznie usiadła ze skrzyżowanymi nogami, a reszta zaczęła wyciągać Kamienie Żywiołów. Darrin i Tom mieli swoje na łańcuszkach, Diana wplatała kamień we włosy, Lilian nosiła swój w kolczyku, a Jonathan ozdobił kamieniem czubek różdżki. Położyli je w odpowiednich miejscach na wzór pentagramu.

Kate nie poczuła potężnej energii, nieraz się zresztą dziwiła, że te malutkie przedmioty kryją w sobie tak silną moc. Ale wiedziała, że jest w nich magia. Zamknęła oczy i wyobraziła sobie siebie jako tę, którą była naprawdę: Strażniczkę Kamienia Danu, władcy wszystkich pozostałych.

Moc zaczęła płynąć. Najpierw rozbłysła w złotym wisiorze Darrina. Była każdym słońcem, jakie kiedykolwiek wstało nad światem ludzi i Jaarem. Potem połączyła się z turkusowym kamieniem powietrza – Kate miała wrażenie, że jej pokój wypełniła zimna bryza. Gdy siła zjednoczonych energii popłynęła do kamienia ognia, te same płomienie, które ochroniły kiedyś Kate i Jonathana podczas walki w budynku Rady, napełniły pomieszczenie przyjemnym ciepłem. Później odezwała się woda, wzburzona i gwałtowna, miliardy kropelek z każdego morza Jaaru słuchało mocy akwamarynu należącego do Lilian. Wreszcie do pozostałych energii dołączyła piaskowa siła ziemi. Ten żywioł sprawił, że magia stawała się prawdą.

Na koniec w piersiach Kate poruszył się ostatni kamień. Gdy do tego doszło, dziewczyna widziała jedynie twarz Eos, uśmiechającej się do niej, dającej jej znać, że wszystko, co się dzieje, dzieje się nieprzypadkowo.

Lilian miała rację. Moc obudziła się, zaraz miało się przed nimi ujawnić coś ważnego. Eterycznymi palcami swojej aury Kate już zdejmowała zasłonę wizji, ale…

Pukanie. Wydało się tak gwałtowne, że zatrzęsła się od niego podłoga. Wyrwana z wizji Kate wściekła podeszła do drzwi, spodziewając się zastać za nimi ciotkę lub ojca. Jednak w progu stał ktoś inny – kobieta o prostych, jasnobrązowych włosach i z okularami przeciwsłonecznymi na nosie. Jeszcze nim się przedstawiła, z jakiegoś powodu Kate zrozumiała, kim jest.

– Astrin Starsbuckley, wydział do spraw tajnych i niewyjaśnionych. Muszę z tobą pomówić.

Rozdział 2

Wysłanniczka do zadań specjalnych

Astrin Starsbuckley była dziwną kobietą. Kate bardziej czuła to w jej aurze, niż potrafiła znaleźć coś, co kazało jej tak sądzić. Zdawało się, że wiedźmę otacza niezwykła energia. Być może jednak Strażniczka patrzyła na nią tak dlatego, że ją samą napełniła przed chwilą magia kamieni. Wpatrywały się jedna w drugą, badając się niczym koty, bez wrogości, choć z wyraźną nieufnością. Strażnicy stali za plecami Kate, z zaciekawieniem przyglądając się Astrin.

– Możemy porozmawiać? – spytała wiedźma.

Strażniczka w odpowiedzi szerzej uchyliła drzwi, ale czarownica nie weszła.

– Na osobności – dodała, jakby sądziła, że może stawiać warunki.

– Nie – odparła Kate. – Nie mam przed nimi żadnych tajemnic.

– Ty nie musisz ich mieć, ale mnie obowiązuje przysięga, której muszę dotrzymać. Istnieją rzeczy, które wolno mi wyjawić tylko tobie. Co z nimi zrobisz, to już twoja sprawa.

Z całą pewnością nie miała zamiaru ustąpić. Kate odwróciła się do towarzyszy. Jonathan przymrużył oczy.

– Idź – usłyszała jego głos. – Udowodniła, że jest po naszej stronie, a musimy wiedzieć, co tylko się da.

Kate pozostawała niepewna.

– Gdzie chcesz rozmawiać? – spytała.

– Nie tutaj. Londyn jest pełen magicznych podsłuchów. Wolę nie ryzykować. Lepiej będzie też, jeśli nie powiem ci, dokąd chcę nas przenieść.

– Chyba żartujesz! – prychnęła Diana.

– Nie możemy narażać Strażniczki – zawtórował jej Darrin.

– Z mojej strony nic jej nie grozi – zapewniła spokojnie Astrin. – Poza tym chyba nie sądzisz, że jakakolwiek czarownica, choćby najsilniejsza, byłaby w stanie skrzywdzić Kate Hallander. Kamień Danu zmiażdżyłby kogoś tak bezdennie głupiego.

Ten argument brzmiał chyba przekonująco, bo Darrin ustąpił.

– Idź, Kate – powtórzył Jonathan. –W razie czego wiesz, że sobie poradzisz. Ale i tak od razu prześlij mi wizję miejsca, do którego się przeniesiecie.

– Więc jak będzie? – spytała Astrin, widząc jej zamyślenie.

– Dobrze, ale…

Nie skończyła. Starsbuckley pochwyciła jej rękę. Dłoń wiedźmy, ciepła, ale stanowcza, wyrwała je obie z domu. Przestrzeń rozmyła się, powietrze jakby nabrzmiało, a o ziemię, na której po chwili stanęły, uderzyła fala lodowatej wody. Chłodne krople zaatakowały twarz Kate.

– Co do…?! – zagrzmiała, z trudem łapiąc oddech. Wraz z nim w jej nozdrza wsączył się zapach morza. Zszokowana, zatoczyła się i byłaby upadła, gdyby Astrin wciąż nie trzymała jej za rękę.

– Wybacz, to było zbyt nagłe – powiedziała czarownica i upewniwszy się, że Kate stoi już solidnie, zwolniła uścisk. – Nie powinnam zbyt długo bawić w Londynie, wybieram raczej odległe miejsca, nawet takie, do których normalnie wolę się nie zapuszczać, jak to.

Kate otworzyła szerzej oczy, dotąd półprzymknięte, i wytarła z twarzy słoną wodę. Nie wiedziała, gdzie jest. Stały na niewielkiej kamiennej wysepce, z trudem mieszcząc się na niej we dwie. Zewsząd otaczała je wzburzona woda. W oddali, przysłonięta mgłą, majaczyła większa wyspa. Gdy mgła, jakby na życzenie, zaczęła się rozmywać, a oczom Kate ukazały się ruiny kamiennej budowli, zorientowała się, dokąd trafiły.

– Umarłe miejsce – wyjąkała.

– Cóż, już nie do końca. Jak widzisz, lód się roztopił.

Kate nigdy tu nie była. Słyszała o przeklętej siedzibie starego władcy jedynie od innych, ale ledwo dostrzegła ruiny jego pałacu, nabrała pewności. Pewność ta kryła się za kamieniem Danu, który w oszlifowanych ściankach musiał zachowywać pamięć tego miejsca. Serce podeszło jej do gardła. Rzuciła oskarżycielskie spojrzenie Astrin wpatrującej się w nią ze spokojem.

– Dlaczego tu? – wydyszała. Bryza zatykała jej nos i krtań.

Athame. – To była pierwsza myśl, która przyszła jej do głowy, choć w zasadzie Strażniczka wcale nie potrzebowała sztyletu. Mogła walczyć nawet gołymi rękami. Tyle że Astrin nie wyglądała, jakby szykowała się do ataku.

– Wbrew pozorom tu jest bezpieczniej – oświadczyła. – Kręci się tu mniej istot, a zło wciąż jest uśpione, choć pewnie nie na długo.

– A on? On może tu być!

– Nie martw się, nie zaatakuje. Zresztą teraz to już nieważne, gdzie jesteś, on i tak wszystko wie. Tak, Kate, on wie. Musisz być tego świadoma. Jest istotą wyższą, bez trudu przenika zakamarki świata, bada, cokolwiek zechce, a do ciebie i tak ma wystarczająco punktów dostępu. Budował je od chwili, gdy się przebudził. Na szczęście chroni cię kamień, więc się nie bój.

Kate uniosła brwi. Nie rozumiała, jak Astrin może mówić o tym z takim spokojem.

– Właściwie to dobrze, że tu jesteśmy – ciągnęła wiedźma. – Nauczono mnie, że jeśli masz z czymś walczyć, musisz w to wniknąć, zrozumieć to. Teraz, tak blisko jego królestwa, możesz zatopić się w strachu, jaki on wzbudza. Zrozum go, Kate. Tylko tak będziesz w stanie z nim walczyć.

– Nie mów do mnie jak moja mentorka, bo nią nie jesteś.

– To prawda, ale jestem jedyną osobą w twoim otoczeniu, która była tak blisko jego siły. Wiem, jak to jest czuć ten strach, ale potrafię mu się oprzeć. Ty też musisz się tego nauczyć, bo on w końcu po ciebie przyjdzie. Od samego początku chodziło tylko o to, o ciebie i o niego, o niego i ten kamień. On chce, żebyś się bała, więc zagraj w tej grę. A potem zwycięż.

– Myślisz, że się nie boję?! Że nie dość mam strachu?!

W żyłach Kate gniewnie gotowała się krew. Zimna woda, która znów chlusnęła jej w twarz, nieco ją ostudziła.

– Właśnie o tym chcę z tobą porozmawiać – oświadczyła Astrin. – O tym, czego możesz się bać i czego się spodziewać. A przede wszystkim jak walczyć.

– To do rzeczy. Nie mamy chyba czasu na przemowy?

Usta wiedźmy wygięły się w uśmieszku.

– Zgadza się, nie mamy. Będę mówić szybko. Jestem wysłanniczką Społeczności do spraw, można powiedzieć, specjalnych. Jak wiesz, pracujemy na wielu poziomach i w ukryciu. Komuś może się nie podobać to, że niewiele mówimy o zagrożeniach, i kto jak kto, ale ty powinnaś dobrze to rozumieć.

– Ja? Niby dlaczego?

Czarownica westchnęła.

– Przecież znasz potęgę skarbu, który w sobie nosisz. Ty też działasz w ukryciu. Powiedz, czy nie powodują tobą te same kwestie, co Społecznością? Zatajanie pewnych spraw służy bezpieczeństwu, tylko temu.

Kate zawahała się. Nie znosiła sposobu, w jaki postępowała Społeczność, ale Astrin miała przecież rację: sama zachowywała się podobnie. Nie wiedziała już, jak często żałowała publicznego przyznania się do tego, że nosi w sobie kamień, że w ogóle zdradziła fakt jego istnienia. Nagle znalazła się w posiadaniu czegoś, czego wszyscy jej zazdrościli, stała się niemal gwiazdą wśród wiedźm i na każdym kroku czuła się śledzona.

– I tak wam nie ufam – powiedziała bez ogródek.

– To mnie akurat cieszy – odparła swobodnie Astrin. – Niczego innego bym nie oczekiwała. Jednak w sprawach Jaaru wszyscy musimy działać wspólnie.

Kate otwierała już usta, by odpowiedzieć, ale wiedźma – która najwyraźniej była empatką i zrozumiała, o co chodzi – uniosła dłoń.

– Nie, wcale nie chcę, żebyś dzieliła się ze mną szczegółami swojej misji. Zresztą gdybym chciała, mogłabym bez trudu je poznać. Wiem prawie o wszystkim, o czym wiesz ty. Nawet nie pytaj skąd, bo zbyt długo musiałabym ci opowiadać, jak działa nasz wydział. W każdym razie jestem tu po to, żeby dać ci kilka wskazówek. Nie dziw się niczemu, co powiem, nie dopytuj, żebyśmy nie traciły czasu. Słuchasz uważnie?

Kolejna fala uderzyła o brzeg. W uszach Kate zaszumiała woda.

– Mów.

Astrin nie zwlekała ani chwili.

– Gdy istoty wyższe dały ci kamień, wiedziały, co robią. Jasne, mogłaś zrezygnować, ale na twoje miejsce wybraliby kogoś innego, nie dowiemy się już kogo. Takie decyzje nigdy nie są podejmowane przypadkowo. Istoty wyższe mają ogromną moc i na dobrą sprawę trudno je zdefiniować. Niektórzy uznają je za największe czarownice, jakie kiedykolwiek istniały, inni widzą w nich anioły, a jeszcze inni nazywają je Przedwiecznymi lub Świetlistymi i twierdzą, że byty te istniały, jeszcze nim powstał nasz świat. Wybrały sobie ciebie i tylko one wiedzą dlaczego.

Urwała na moment, by zaczerpnąć powietrza.

– Jak wiesz, każdy dar wymaga ofiary. Nie zdziwiłabym się, gdybyś uznała, że kamień przyniósł ci więcej szkody niż pożytku, ale ostatecznie nie chodzi o to, jak się z tym czujesz. Chodzi o coś więcej, o cały Jaar. Potęga, którą rozbudzono, naprawdę jest w stanie zniszczyć ten świat, i wcale nie mam na myśli jakiejś apokalipsy. Stopniowa destrukcja jest Przeklętemu bardziej na rękę. On ma przecież czas.

On. Astrin mówiła tak, jak gdyby bała się jego imienia. Kate je znała. Saklas. Nawet gdy tylko o nim myślała, przeszywały ją dreszcze – nie strachu, ale obrzydzenia. Saklas. To imię brzmiało jak zdrada, jak kłębowisko węży. Brzmiało jak zbrodnia.

– Żeby zbadać działanie Przeklętego – ciągnęła wiedźma – weszłam w szeregi Zakonu Szmaragdowego Klejnotu. Oczekiwano ode mnie, że rozgryzę jego członków, co od początku wydało mi się raczej błahym zadaniem. Zakon był tylko pionkiem w grze Przeklętego. Zamiast na organizacji, skupiłam się więc na starym władcy, bo przecież to jego duch rządził tym wszystkim, nawet jeszcze nim sam całkiem się przebudził.

Astrin nie odrywała od Kate wzroku. Być może chciała mieć pewność, że Strażniczka jej słucha. Uderzenia wody stały się nieco odleglejsze, widmo umarłego miejsca roztaczało nad morzem ponurą aurę.

– Tak jak mówiłam, on też jest istotą wyższą, co ma swoje zalety i wady. Zaletą jest to, że obowiązują go te same prawa, które rządzą wszechświatem, musi dbać o harmonię i jak wszystkim Przedwiecznym, nie wolno mu wpływać na wolną wolę innych istot. Czasem wystarczy jednak zwykły, niewielki gest, wyrządzone zło lub nawet chwila słabości, by dostał się do twojego umysłu. I to jest wada: on ma moc Przedwiecznych i w pełni z niej korzysta. Choć reszta tych istot go wyklęła… on sam się przeklął, co wiesz od Thurisaz.

– Co? – Kate doznała wstrząsu. – Skąd…?

– Już ci powiedziałam: rozmowa na temat moich źródeł wymagałaby osobnego wykładu. W naszej części Społeczności pracują media, podróżnicy astralni, wieszcze… Stanowimy sieć wzajemnych powiązań roztoczoną nad światem wiedźm, magów i Jaarem.

– Pajęczynę, chciałaś powiedzieć – mruknęła Kate.

– Można i tak to nazwać. Ważne, że mamy swoje powody. W każdym razie… wróćmy do rzeczy. Znasz historię o Najwyższej Kapłance, pierwszej opiekunce kamienia, która straciła życie w walce z Przeklętym, jej własnym synem. Chroniła kamień do samego końca. Jej poświęcenie nie poszło na marne, bo gdy tylko stary władca go dotknął, mimo wszystko nie zmienił ani jednego z praw rządzących naszym światem. Owszem, podzielił go na pół, wprowadził zamęt, ale właśnie dzięki kapłance nie osiągnął swoich celów. Wszystko dzięki niej.

Astrin zawiesiła głos. Kate rozumiała dlaczego, nawet jeśli wolałaby tego nie wiedzieć. Najwyższa kapłanka umarła, chroniąc kamień Danu. Opowieść Thurisaz, którą Kate tak długo próbowała w sobie stłumić, wróciła do niej teraz, przynosząc ze sobą znajomy lęk. Tyle że nie było już miejsca na strach.

– Chcesz powiedzieć, że i ja muszę umrzeć, prawda?

Kate tak bardzo próbowała powściągnąć emocje w głosie, że na moment ochrypła. Astrin zaśmiała się, co było okrutne, zwłaszcza jeśli jako empatka wiedziała, co czuje Strażniczka.

– Umrzeć? – powtórzyła. – Poświęcić się dla świata? Tak, brzmi to dobrze… w ustach nieprzynależących – dodała ostro. – Ale ty jesteś czarownicą. Powinnaś wiedzieć, że los istnieje tylko po to, by go oszukiwać.

– Los? A więc jest mi pisane jakieś przeznaczenie…

– Nie ma żadnego pisanego przeznaczenia – przerwała jej Astrin, wyraźnie poirytowana. – Niby kto miałby je pisać? Sama o sobie decydujesz. Jesteś cholerną wiedźmą!

– Chyba już ci coś powiedziałam o byciu mentorką – warknęła Kate. – Poza tym wiem, że zabiłaś Rubena Harringtona. Tak właśnie tworzysz los? Swój czy innych?

Na moment Astrin zapomniała języka w gębie, co sprawiło Kate niemałą satysfakcję.

– Zabiłam, to prawda – odparła wreszcie. – Wypełniłam swój obowiązek i tobie też radzę nauczyć się zabijać, bo w końcu przyjdzie ci to zrobić. Zresztą, co ja mówię, pokonałaś już Erato i Melindę Gibbons, więc…

– Jak śmiesz?! – syknęła Kate, którą wspomnienie o Mel zabolało jak świeża rana. To stało się tak niedawno; wszystko, co wydarzyło się w Megapolis, miało miejsce tak niedawno, a jednocześnie dopiero miało się wydarzyć. Jeszcze się z tym nie pogodziła, jeszcze nawet nie poukładała sobie tego w głowie. – To wcale nie było tak! – Chciała się wytłumaczyć, ale Astrin przerwała jej gestem.

– Nie, Kate, zostawmy to. Rzeczy wydarzyły się, bo miały się wydarzyć, i nawet jako wiedźmy nie na wszystko mamy wpływ. Patrz w przyszłość, a może uda ci się ją zmienić, i pisz sobie los, czy jakkolwiek chcesz to nazwać. W każdym razie teraz konkrety. Być może już wiesz, że waszym zadaniem jest zdobycie dwunastu darów Danu. Część z nich macie, ciągle jednak musicie nauczyć się z nich korzystać. Kluczowe jest to, że one wszystkie, tak samo jak kamienie, są… no właśnie, darami.

– Czyli nie można ich posiąść – wywnioskowała Kate. – Trzeba na nie zasłużyć.

– Otóż to. Żeby je dostać, należy wykazać się pewnymi pożądanymi cechami i tak dalej, sama rozumiesz. Ale na pewno rozumiesz też, że nie byłoby w tym wszystkim sensu, gdyby tej zasady nie dało się jakoś obejść. W końcu Przeklętemu prawie się to udało, co znaczy, że osoba taka jak ty, choć od niego… cóż, nie oszukujmy się, słabsza, mogłaby…

Woda znów chlusnęła o wysepkę, głośniej i jeszcze gwałtowniej. Coś świsnęło tuż przy uchu Astrin, czerwona energia musnęła jej włosy. Wiedźma krzyknęła, a Kate, z trudem orientując się w sytuacji, poczuła jej silny uścisk na przegubie. Przestrzeń zawirowała, gdy Astrin błyskawicznie przeniosła je do innego miejsca. Nim tam trafiły, kątem oka Kate dostrzegła kilka postaci wiszących nad wzburzonym morzem. Wszystkie miały maski i czarne peleryny. Obraz urwał się, zastąpiony ciemnością.

Astrin zaklęła.

– Za mną! – zawołała, pociągając zszokowaną Kate za rękaw.

Zdawało się, że suną teraz przez pustkę i mrok, choć ich stopy uderzały o coś twardego. Wzrok Kate przyzwyczajał się do ciemności zbyt powoli, za to Starsbuckley mknęła przez nią niczym kot.

– Co się dzieje? – wysapała Strażniczka.

– Nic, po prostu mnie znaleźli. Mówiłam, że Londyn nie jest bezpieczny. Wyczuli mnie i zaczęli nas śledzić.

– Kto?

– Fanatyczni idioci.

Biegły ciemną ulicą. Teraz Kate wyraźniej widziała szare domki i ceglane płoty. Droga była mokra, a po chwili, jakby wyczuwały ich ruch, wokół zapaliły się blade latarnie.

– Gdzie jesteśmy? – szepnęła Kate. – W Jaarze czy…?

Astrin nie odpowiedziała, bo nagle w jedną z latarni uderzyła kula energii. Odgłos kruszejącego metalu rozbrzmiał w ciszy jak zapowiedź katastrofy. Latarnia zgasła i zwaliła się na ziemię tuż po tym, jak Kate i Astrin przebiegły obok niej. Strażniczka obejrzała się za siebie. W potłuczonym szkle odbijały się światła innych latarni, a z sąsiednich ulic zaczęło wychodzić coraz więcej zamaskowanych postaci. Uchwyciła wzrokiem jedną z nich. Ognista kula formująca się już w dłoni atakującego oświetliła jego ciemną maskę. Przylegała do ciała niczym skóra, zdobiły ją niewielkie rogi, usta były pozbawione wyrazu. Patrząc w oczy postaci, czarne, bez białek, Kate poczuła wszechogarniający chłód. Odwróciła się dopiero, gdy Astrin pociągnęła ją jeszcze mocniej. Skręciły w kolejną ciasną uliczkę.

– Co ty wyprawiasz? – wyjąkała Strażniczka. – Będziemy bez szans!

– Wiem, co robię.

Astrin zbliżyła się do kamiennego murku tak nagle, że Kate prawie uderzyła w niego głową. Sycząca kula energii przetoczyła się tuż obok nich i wybuchła, rozpryskując się o ziemię. Postacie w pelerynach deptały im po piętach.

Wiedźma, choć miała athame, nie atakowała. Kate musiała coś zrobić. Pozbawiona narzędzi, mogła liczyć jedynie na własne ciało. Kamień, kamień…

Chrzanić kamień! Jego moc, choć potężna, była zbyt spokojna. Kula energii przeleciała nad ich głowami – ktoś źle wycelował.

– Starsbuckley, ostrzegamy! – zawołał męski głos. – Posuniemy się do środków ostatecznych!

– Skaczemy! – zarządziła Astrin. Nie dała Kate szansy na odnotowanie polecenia. Gdy wiedźma podskoczyła, kolana Strażniczki same instynktownie ugięły się do skoku. Nie wiedziała, po co go wykonują. Jej stopy nie natrafiły na żaden grunt. Zamiast tego miała wrażenie, że unosi się w przestrzeni. Błysk kolejnej kuli rozświetlił twarz Astrin, wiedźma zaśmiała się, a potem czas przyspieszył i ciemność ustąpiła. Kate uderzyła kolanami o coś twardego, usłyszała głosy. Po krzykach przerażenia rozpoznała ciotkę, panią Blackout i Rajveera. Ale nawet wiedząc, że trafiła do domu, nie poczuła ulgi, bo wszystko się zmieniło. Ciągle trzymała dłoń Astrin, patrzyła jej w oczy.

Martwe oczy.

Rozdział 3

Głosy tysięcy dusz

To zaklęcie zostało już wypowiedziane ustami człowieka i fera; teraz musiał wypowiedzieć je on. Tak głosiło dawne prawo, którego zawsze przestrzegał. Zawsze. Uśmiechnął się do siebie. Ci, którzy oskarżali go o łamanie praw, byli głupcami. Jak on, jeden ze świętych duchów, miałby kiedykolwiek sprzeciwić się wszechświatowi?

Stał teraz nad zgliszczami swego dawnego królestwa. Żyło jeszcze w jego umyśle i wystarczył lekki dotyk ręki czasu, by odwrócić to, co się wydarzyło. Ale rzeczy fizyczne nie miały znaczenia. To nie one przed wiekami zbudowały to królestwo, lecz duchy. A duchów nie można było zabić. Duchy były nieśmiertelne.

– Wieczne i nieśmiertelne, potężne i niezwyciężone – wyszeptał Przeklęty.

Nie był sam, choć takie miał wrażenie. W każdej powalonej ścianie, w każdej wyrwie w potężnych niegdyś kamieniach odbijały się jego wspomnienia. Wracały teraz, powtarzając się i powtarzając, napływały z miejsca poza czasem, gdzie dni przeszłe leżały odłogiem, a przyszłe czekały w uśpieniu.

Zrobił głęboki wdech. Wspomnienia zapisane w powietrzu wypełniły mu umysł. Nie pławił się w nich. Pozwolił im przepłynąć, a potem zniknąć w ciemnych odmętach mroźnej Garthy. Niedługo z tej wody miało narodzić się coś nowego.

Przy kolejnym wdechu Wielki Pan napełnił się już tylko wonią swych generałów. Arloch, Kitlik, Sakit i Urbat stali obok niego, stworzeni z eterycznej mgły zmieszanej z prochem tego świata. Pachnęli plagą, wojną, głodem i śmiercią. I niepokojem, jakby się spodziewali, że teraz, skoro ich władca dotarł tu, by dokonać wreszcie świętego rytuału, nie będą mu już potrzebni.

Rzeczywiście, okazali się wyjątkowo bezużyteczni. Świat zaskoczył ich mnogością zmian, przypominali już tylko cienie dawnych siebie. Może należało za to winić brak cielesnej powłoki. Cóż, tę mieli niedługo odzyskać.

– Nie bójcie się. – Wielki Pan odwrócił się w ich stronę. Konie, na których siedzieli, cofnęły się z lękiem. – Przecież was nie unicestwię. Nadal będziecie mi służyć jako moje pieczęcie, jako ręce wykonujące mą wolę. Zaczniemy niedługo, bo właśnie tej nocy dokona się to, czego pragnąłem.

Generałowie wyczuwali, że planował coś wielkiego. Istoty jego pokroju nie pojawiają się przecież bez powodu. Do dziś nie byli jednak pewni, czym miała się okazać ta wielka rzecz. Przyszedł czas, by im powiedzieć.

– Rytuał Pieśni Zniszczenia – westchnął Saklas. Zadrżał od mocy tych słów.

Wszystko zaczęło się w czasach, których generałowie nie mogli pamiętać. Istnieli wtedy jedynie jako idee w Morzu Dusz, z którego Ona Sama wyławiała świat.

– Jak wiecie, Jaar został wyśpiewany i pieśń, która go stworzyła, trwa nieprzerwanie. Gdy moja matka zachwiała harmonią świata, przyjmując ziemską formę, poprzysięgłem jej zemstę. Nie dlatego, że nienawidziłem jej tworów, ale dlatego, że sprzeniewierzyła się podstawowym prawom. W świecie duchów istnieje hierarchia, te dusze, które kalają się materią, nie stoją w niej wysoko. Przeklęta sama zniszczyła tę podstawową zasadę, gdy przybyła do Jaaru w poszukiwaniu mojego brata, buntownika, który uparł się kochać ludzi.

Saklas splunął. Myśl o tym, że święty duch miałby wykazać względem ludzi jakąkolwiek miłość, wzbudzała w nim wstręt.

– Dlatego postanowiłem zrobić wszystko, by unicestwić ten świat. Matka oszukała nas wszystkich, więc po co miał trwać? Znałem sposoby, by go zniszczyć, a nie jest tajemnicą, że każdy proces niszczenia jest tylko odwrotnością procesu tworzenia. Cały kosmos zbudowany jest z cegieł zwanych żywiołami. Powietrze daje tchnienie życia, ogień podsyca płomień, woda pozwala rodzić się istotom, a ziemia je karmi. Nad tym wszystkim pieczę sprawuje duch, który i w śmierci, i w życiu jest ten sam.

Generałowie milczeli. Wiedzieli, dlaczego ich powołano. Każdy z nich był śmiertelnym wrogiem Strażników Żywiołów. Kitlik, głód, mogła sprawić, że ziemia przestanie rodzić plony, Sakit, choroba, była w stanie zatruć każdą wodę, Arloch, wojna, zmieniał spokojny ogień w gwałtowny żar prowadzący do milczącej śmierci – Urbata, którego zimna dłoń odbierała każdej istocie ostatni oddech i zamieniała go w lód.

Saklas przechadzał się, wodząc ręką po martwych kamieniach. Delikatnie wystukiwał palcami rytm pieśni, którą niedługo miał zaśpiewać.

– Tylko duch pozostaje ten sam – powiedział. – Duch zawsze jest ten sam… Dlatego mam prawo zniszczyć ten świat, bo wbrew temu, co o mnie mówią godni pogardy wrogowie, nie łamię praw, nie tak jak ona. – Wzdrygnął się. – I nigdy nie kończę na opowiastkach. Jeśli coś wam obiecałem, dotrzymam słowa. Nie prowadzę swych wyznawców niezrozumiałymi drogami. Skoro świat potrzebuje stali i kamienia, właśnie tej nocy zamienimy nasze słowa w miecze i strzały.

Odwrócił się w stronę generałów.

– Czas to kruchy twór – oznajmił. – Zniewala podobnie jak zmysły. Ale nie mnie. Nie ducha. Dziś dokonamy rytuału, który przywróci dusze naszym poległym, zapomnianym braciom i siostrom. Dziś będziemy triumfować i wreszcie spełnię swoją obietnicę… – Z jego ust wydobył się warkot. – Nie, wcale długo nie czekałem. Czas przecież nie istnieje.

Uniósł rękę i wyciągnął palec, gotów rozkazywać materii. Wyczuł w powietrzu ciężką aurę i powoli malował dzięki niej swoje zaklęcia. Coś w oddali zatrzeszczało, kraty w podziemnych lochach zamku otworzyły się i już w powietrzu sunęły w stronę Przeklętego cztery postacie, fery i rusałki pojmane dawniej przez generałów. Czekały we śnie, aż Wielki Pan postanowi ich użyć. Ich bezwładne ciała powędrowały w stronę posągów generałów, każde opadło u stóp któregoś z nich.

– To dla was ten ryt, moje dzieci – zaśmiał się Saklas.

Wciągnął powietrze, na moment uwięził je w płucach, po czym odetchnął, zalewając atmosferę gęstym mrokiem. Po stronie wschodniej, gdzie stał posąg Arlocha w pełnej zbroi, zapłonął ogień – ten sam, który spalił członków Zakonu Szmaragdowego Klejnotu. Zaczął się rozszerzać, tworząc półokrąg i dotykając ziemi za kolejną figurą, ukazującą Kitlik. Płomienie były palące, śmierdziały siarką i czymś, czego nie można uznać za ziemskie. Gdy powędrowały dalej, na zachód, gdzie stała podobizna Sakit, morze Gartha zaczęło gwałtownie się tłuc, wybijając bębniący rytm. Saklas wyraźnie już czuł odzywające się w głębinach życie. Wreszcie krąg zamknął się na milczącej północy, gdzie stał posąg Urbata.

Saklas spojrzał w górę. Cztery mroczne potęgi sunęły w jego stronę, łączyły się ze sobą w powietrzu, napełniając jego aurę siłą, którą znał w zamierzchłych czasach. Na moment jego głowę nawiedziła wizja gwiezdnych Ogrodów Jej Samej, jakby miała stanowić ostatnią wątpliwość, znak mogący go zawrócić. Z pełną pogardą wyrzucił obraz z głowy i kontynuował rytuał. W jego ręku pojawił się nóż.

– Napełnijcie się życiem! – zawołał do generałów. – Pijcie je!

Gwałtownie ruszył z ostrzem w stronę uśpionego na wschodzie fera i rozpłatał mu gardło.

Arloch nie czekał na zaproszenie. Wiedział, co robić. Rzucił się w stronę ciała i gdy przyłożył do niego eteryczne usta, krew wypełniła jego aurę, a jej blask zamieniał się w ciało fizyczne: umięśnione, poharatane bliznami, niezwykle piękne w oczach Wielkiego Pana. Generał trząsł się i nagle wrzasnął, gdy jego posąg obrócił się w proch. Przemiana musiała sprawić mu ogromny ból, ale gdy spojrzał na swe ogromne ręce, nie miało to już dla niego znaczenia. Wrzasnął znowu, tym razem z radości.

Kitlik nie umiała czekać. Sama ponaglała Saklasa, by i jej dał ofiarę. Ten z uśmiechem podszedł do niewielkiej rusałki wyglądającej, jakby śniła piękny sen, i wbił nóż w jej serce. Istota gwałtowniej odetchnęła po raz ostatni i Kitlik rzuciła się na nią, gdy jeszcze nie w pełni umarła. Energetyczne ciało generała przybrało postać wychudzonej kobiety z potarganymi włosami. Posąg pękł, gdy duch na nowo zyskał ciało.

– Sakit – syknął Wielki Pan. – Dla ciebie.

Pani Chorób patrzyła, jak gardło kolejnego fera zostaje przygotowane na ucztę dla niej. Podpłynęła do niego i zaczęła pić krew niczym jedną z trucizn, w których tak się lubowała. Uniosła piękną twarz, odgarnęła włosy i zaśmiała się słodko.

– Teraz… – Saklas spojrzał na Urbata. – Podarek ze śmierci dla Pana Śmierci.

Zatopił ostrze w brzuchu drugiej z rusałek. Ta ani na moment nie wybudziła się ze snu, powoli zapadała w jeszcze głębszy, aż wreszcie zasnęła na zawsze. Dopiero wtedy cierpliwy Urbat pochylił się nad nią i jedynie skosztował krwi, napełniając się ulatującym życiem. Stanął przed Wielkim Panem i schylił łysą głowę; jego głębokie, czarne oczy zalśniły na moment, lecz blask szybko pochłonęła pustka.

– Stójcie na swoich miejscach – rozkazał Saklas. – Zaczynamy. – Otwórzcie się, wrota zamknięte na tysiąc spustów. – Oczy Saklasa wywróciły się na drugą stronę, słowa wypływały z jego ust, miał wrażenie, że są jak armia obrzydliwych robaków. – Dusze uśpione, przyobleczcie się w porzucone ciała. Z otchłani przyzywam was, z miejsca, gdzie wszystko się tworzyło, niech dotrze do was mój śpiew. – Widział kotłujące się ciemne energie generałów, które wspierały jego zaklęcie, czuł każdą drobinkę prochu z kości jego sług zatopionych w morzu. Tylko on mógł je odnaleźć, tylko on mógł je przywołać. – Niepomszczeni, zapomniani, w brzmieniu tej pieśni odnajdźcie swe imiona.

Morze ryczało, zalewając umarłe miejsce falami lodowatej wody. Nie gasiło płomieni, które wznosiły się teraz wysoko ku niebu i sczerniały. Z głębin dały się słyszeć jęki, głosy tysięcy dusz próbujących przebić się przez wodę, która dotąd je więziła. Na tafli Garthy rozegrała się walka między dwiema siłami: tą, która zaklęła w niej mieszkańców umarłego miasta, i tą, która próbowała ich uwolnić. Jednak Saklas wiedział, że wygra, bo dopełnił rytuału tak, jak powinien. Fer i człowiek otworzyli mu drogę, teraz on sam…

Tafla pękła, resztki lodu stopniały, strawione czarnym ogniem, a z morza wychyliła się postrzępiona ręka. Zaraz po niej setki podobnych kończyn płynęły już ku brzegowi, istoty długo żyjące w Garthcie posklejały swoje przeklęte ciała z rozdrobnionych w wodzie cząstek, wchłaniały duchy, które przywracały im dawne wspomnienia. Echem w ich sercach odezwał się jeden rozkaz: Służyć, służyć jemu.

Wszystkie namhajdy Saklasa – ogry, likantianie, strzygi i mroczne wiedźmy – wychodziły na ląd, warcząc i pomrukując. Ściany jego pałacu odbudowywały się, czas, który poznaczył kamienie, zaczął się cofać, aż budowla stanęła znów w pełni chwały. Ciemne niebo przybrało rdzawobrunatny kolor. Zajaśniały na nim Słońce i Księżyc, które od tysięcy lat tu nie świeciły – ale były to inne Słońce i inny Księżyc, te należały do Wielkiego Pana. Tak, jak wszystko niedługo będzie do niego należeć.

Rozdział 4

Przez ziemię i kość

Kate tego nie rozumiała. Potrząsała ramieniem Astrin, choć dobrze wiedziała, co się stało. Jak do tego doszło, kiedy? Wszystko wydarzyło się tak nagle… I nawet nie umiała powiedzieć, co czuje, jakby nagle otępiała. Powiodła wzrokiem po zgromadzonych w salonie. Ciotka Hillena przykładała dłoń do ust, przerażona Selene szeroko otwierała oczy, pani Blackout, Rajveer i ojciec byli najzwyczajniej w świecie zdumieni. A błękitne dziecko, zupełnie na to wszystko obojętne, bawiło się amuletem przy kołysce.

Astrin przegrała z przeznaczeniem, nie napisała swojego losu. Kate znów utkwiła w niej spojrzenie, i nagle… Czerwony balonik. Oddalał się i oddalał, aż wreszcie pękł.

Nie. Odsunęła się od ciała. Nie. Już kolejny raz ktoś zginął u jej boku, a ona temu nie zapobiegła.

Kroki na schodach wydawały się dochodzić z innego świata. Diana, która zbiegła pierwsza, zatrzymała się. Reszta Strażników omal na nią nie wpadła.

– Kate – zaczął Jonathan, który chyba jako jedyny nie pojął, co się wydarzyło. – Miałaś wysłać mi…

Zamarł, gdy Lilian krzyknęła.

– Co jest? – spytała powoli Diana.

– Ona nie żyje – wyjąkała Kate.

– Jak to się stało? – Darrin podszedł do ciała.

– Nie wiem. Zabrała mnie w pobliże umarłego miejsca, potem ktoś nas zaatakował i…

– Dokąd cię zabrała? – Znienacka przed Kate wyrosła ciotka.

– Blisko umarłego miejsca. Mówiła, że tylko tam może mi powiedzieć, jak mamy wypełnić naszą misję.

I ostatecznie tego nie zrobiła – dodała Kate w myślach, zapadając się w sobie. Tej najważniejszej rzeczy, z jaką Astrin do niej przyszła, miała już nigdy nie powiedzieć.

Ciotka mocno ścisnęła jej ramiona.

– Oprzytomniej. O czym ty mówisz?

Pani Hallander zaglądała jej głęboko w oczy, z miną, jakby spodziewała się zobaczyć w nich obłęd. Być może go znalazła, bo to wszystko było obłędem. Kate nie odwzajemniła spojrzenia ciotki, nie odpowiedziała jej. Zamiast tego zerknęła na błękitne dziecko, a ono się do niej uśmiechnęło.

Znów przenieśli się do bazy. Kate nie mogła znieść obecności dziecka. Choć starała się pohamować swoje odczucia, miała wrażenie, że to ono jest wszystkiemu winne. I śmiało się do niej, wciąż się uśmiechało. Przypominała sobie przez to, sama nie wiedząc dlaczego, o każdej z rzeczy, która ją tu przywiodła. Widziała puste oczy Astrin, widziała wybuchający i umierający świat przyszłości, widziała czerwony balonik…

Siedziała ze złożonymi dłońmi, wpatrując się w biurko zapełnione sprzętami, nad którymi ostatnio pracował Joe. Jonathan obejmował ją, ale wcale nie czuła ciepła jego ramion. Chyba nawet nie było jej ono potrzebne. Nie czuła się ze śmiercią Astrin źle, była raczej otumaniona, wyzuta z emocji, i choć najdłuższa noc w roku niedługo miała się skończyć, zdawało się, że ciemność tylko przybiera na sile.

– Wiem, że to nie zabrzmi najlepiej, ale pora pomyśleć racjonalnie – stwierdziła Lilian. Dotąd wszyscy milczeli, jakby oddawali hołd wiedźmie, której prawie nie znali. – Proszę, powiedz nam, co się stało.

Kate skinęła głową. Chciała mówić. To było łatwiejsze od milczenia i rozmyślania o tym, co mogła zrobić. Bo wiedziała, że coś mogła, coś powinna była zrobić, i ta myśl ściągała ją na dno.

Zaczęła opowiadać. Nie rozumiała, dlaczego część zdarzeń minionej nocy wydała jej się tak odległa, jakby zaczęły już zacierać się w jej pamięci. Tom notował każde jej słowo na temat starego władcy i kamienia Danu, ale gdy dotarła do ataku i opisała zamaskowanych czarowników, zatrzymał się i utkwił w niej zdumione spojrzenie. Podobnie jak cała reszta, nie miał pojęcia, o kogo mogło chodzić.

– Czarne peleryny, przylegające do twarzy maski… z rogami? – dopytywał Darrin.

– Tak, z rogami – westchnęła Kate, która trzy razy musiała opisywać ich wygląd. – Może stożkami… Nie wiem, jak to nazwać. I mieli… tak jakby… zbroję i…

Dziwne. Zaczęła sobie przypominać szczegóły. To było tak, jakby obraz atakujących wypalił się w jej podświadomości i tylko czekał, aż go odkryje.

– Te zbroje były chyba z brązu, w sensie korpusy… Pod nimi mieli szaty rytualne, a w rękach… Hm… Rzucali w nas kulami ognia, prosto z dłoni, choć część miała też kostury.

– Jakie kostury? – spytała Diana.

Kate zmarszczyła czoło.

– Na czubku miały kryształy i były zakończone czymś jakby… bo ja wiem? Koroną? Tak, to wyglądało jak korona z poroża jelenia.

– Świetnie zapamiętałaś szczegóły – stwierdził Tom, na wpół zdumiony, na wpół podejrzliwy.

– No tak – mruknęła, zdumiona nie mniej od niego. Dlaczego sobie to przypomniała, choć jeszcze przed momentem nie miała pojęcia o żadnych kosturach?

Jonathan przełknął ślinę.

– Jakim cudem to pamiętasz? Mówiłaś, że to stało się zbyt szybko.

– Nie wiem – odparła, walcząc z narastającym strachem. Jej umysł zdawał się wracać do momentu ataku, dostarczając jej przy tym szczegółów, o których nie miała pojęcia.

– Jesteś zmęczona – stwierdził Tom. – Jak my wszyscy. Nie spałaś całą noc.

To wytłumaczenie, banalnie proste, brzmiało najlogiczniej. Tyle że Kate nie sądziła, że mogłaby teraz zasnąć.

– To dziecko… – zaczęła. – Ono musi mieć z tym wszystkim jakiś związek. Dziwne, że Astrin zginęła właśnie tej nocy…

Lilian lekko uniosła brwi.

– Kate, chyba nie chcesz powiedzieć, że podejrzewasz małego chłopca o sprowadzenie na nas klątwy?

– Sama nie wiem…

– Myślałem, że już ustaliliśmy, że wszystko jest możliwe – wtrącił Jonathan. – W związku z tym chłopcem.

– No tak, ale…

Lilian urwała, gdy otworzyły się drzwi wielkiej szafy i przeszedł przez nie Joe wraz z Kasparem. Mag od razu podszedł do Strażniczki Wody i ją objął.

– Wesołych świąt – powiedział, całując ją. – Tak tu się chyba mówi?

– Wesołego Yule – odparła Diana nieco urażonym tonem.

– Mów, jak chcesz. – Lilian skubnęła Kaspara w ucho. – Brzmi słodko.

Diana udała, że wymiotuje, a Joe lekko się skrzywił. Kate nagle wydało się, że zaledwie wczoraj nakryła go na całowaniu się z Lilian w Merlinie. Zastanawiała się, czy bibliotekarz nie miał problemu z tym, że teraz dziewczyna była z Kasparem.

– Czemu ściągacie nas podczas świąt? – spytał Joe. – Byłem z mamą w Australii. Świętowaliśmy przesilenie letnie.

Kaspar zamrugał.

– Serio? A czemu tak?

– Bo tak to działa na półkuli południowej – westchnął bibliotekarz. – Chyba wiesz, że Ziemia jest okrągła, tak?

– Nie musisz być niemiły – ofuknęła go Lilian, której dłoń wysunęła się z dłoni maga. – Dobrze wiesz, że w Jaarze pory roku funkcjonują inaczej niż u nas.

– Spokojnie – zaśmiał się mag. – Przecież się nie obrażam.

Kaspar chyba nigdy o nic się nie obrażał. Był stuprocentowo miły, ciepły i miał niesamowitą zdolność do dziwienia się rzeczom, na jakie natrafiał w świecie ludzi. Cóż, Kate zdecydowanie wolała Jonathana.

– Okej – westchnęła, gotowa do opowiedzenia całej historii od początku.

– Niebieskie dziecko? – zawołali jednocześnie Kaspar i Joe, ledwo zaczęła.

– To chyba jakaś choroba – stwierdził bibliotekarz.

– On może być trollem – uznał mag. – Chyba powinniście zrobić mu test MNA.

– MMA? – zdumiał się Jonathan.

Jedynie Tom parsknął śmiechem.

– MNA to magiczny poziom przyrodzony – wyjaśnił. – W rzadkich, naprawdę rzadkich przypadkach robi się go, gdy nie ma innego sposobu na określenie czyjegoś pochodzenia. To okropnie skomplikowane i… No, ciotka Kate na pewno sobie poradzi.

– Zostawmy już to, skoro i tak na ten moment nic nie wiemy – stwierdziła Kate. – A wy słuchajcie dalej.

Dziwnym trafem nieustannie ktoś jej teraz przerywał, żeby dopytać o szczegóły, których nie mogła znać. Na myśl o tym, że i tak będzie musiała raz jeszcze opowiedzieć to wszystko Fionowi, dostawała białej gorączki. Wolałaby, żeby wszystkie fery zjawiły się tu od razu, ale brały udział w elphamskich obchodach Yule, a ferzych rytuałów nie wolno było przerywać. W pewnym momencie Kate musiała krzyczeć, bo Diana i Lilian były gotowe pokłócić się o to, czy należy dzielić się tą sprawą ze Społecznością.

– To banda kretynów! – zawołała Strażniczka Ziemi. – Będą nam utrudniać!

– Starsbuckley coś wiedziała – powtarzała Lilian. – Czyli oni też to wiedzą, a przecież Astrin już nic nam nie powie!

Joe, który siedział przy biurku i chyba najuważniej ze wszystkich przysłuchiwał się rozmowie, wstał i zaczął się przechadzać po bazie.

– Astrin niczego już nie powie – powtarzał pod nosem. – Ale to jeszcze nic straconego.

– Co masz na myśli? – odparła Kate, choć w zasadzie się tego domyślała.

Joe zatrzymał się i spojrzał na nią całkiem trzeźwo.

– Zasłona między światami żywych a umarłych zawsze jest bardzo cienka dla tych, którzy dopiero co przez nią przeszli. Można powiedzieć, że Astrin jest ciągle zawieszona gdzieś pomiędzy, może jest nawet bardziej tu niż tam, a czar, o którym mówię…

– Czar nekromanty – przerwał mu Kaspar. – Dobrze myślę?

Joe pokiwał głową. Na magu nie zrobiło to większego wrażenia, ale Lilian gwałtownie wciągnęła powietrze.

– To bardzo niezgodne z zasadami.

– Zasadami czego? – prychnęła Diana.

– No… wszystkiego.

– Lilian ma rację – stwierdził Darrin, a zgadzał się ze Strażniczką Wody zbyt rzadko, by pozostali mogli to zlekceważyć. – Przecież wszyscy ufamy siłom, które stoją za kamieniami, a to z nich płynie zasada harmonii. Przyzywanie zmarłych, którzy nie życzą sobie kontaktu, jest sprzeczne z tą zasadą.

– Ale bywa bardzo pożyteczne – odparła Diana. – Poza tym jesteśmy wiedźmami. Świat nie jest czarno-biały, a w każdym prawie są jakieś luki, bo czasem ma się powody, żeby je obejść.

– I kto to mówi? – prychnął Tom. – Miałaś nawet problem z użyciem kamieni.

Diana wzruszyła ramionami.

– Kamienie są bardzo potężne, a duchy zmarłych nie aż tak. Jakby co, zawsze można się ich pozbyć. Tak jak mówię, zasada nieprzywoływania ich jest do obejścia.

Darrin przez chwilę się nie odzywał, jakby szukał argumentów, ale wreszcie niechętnie oświadczył:

– Cóż, z tym trudno się nie zgodzić. Kate, co sądzisz?

Nim podjęła jakąkolwiek decyzję, z szafy dał się słyszeć dźwięk świątecznych dzwonków i nagle do bazy wparowało coś, co przypominało połączenie krasnala ogrodowego ze Świętym Mikołajem. Z twarzy postaci zwisała sztuczna broda z liści pokrytych szronem, a jej głowę zdobiła czerwona czapka.

– Fion! – zawołał Jonathan.

– Pada śnieg, pada śnieg, dzwonią dzwonki sań! – zaśpiewał fer, po czym zdjął brodę. – No co tam? Kate, liczyłem na to, że cię obudzę, a wy wszyscy już na nogach! – Naraz zrzedła mu mina. – Hej, co jest?

Kate westchnęła.

– Będziemy wzywać duchy.

Nie była to rzecz, którą robiło się ot tak. Kate dobrze o tym wiedziała, bo ciotka powtarzała jej to setki razy. Pierwsze faux pas magii: zaklęcia miłosne, drugie: nekromancja. Dlatego też pani Hallander nie miała się o niczym dowiedzieć. Jedyną osobą z zewnątrz, którą poprosili o pomoc, była Laetitia Jenkins.

Joe sam przygotował krąg, jeszcze nim jego matka przybyła. Wyrysował go kredą, umieszczając na podłodze jakieś znaki i wypisując słowa brzmiące jak imiona. Na środku stworzył przy pomocy sznurów trójkąt manifestacji – miejsce, w którym miał zjawić się duch.

– Skąd znasz takie zaklęcia? – zainteresowała się Lilian, która wraz z pozostałymi stała już w kręgu.

– Miałem okazję trochę się podszkolić – mruknął w odpowiedzi.

– W Sehrgarze uczą tego już na pierwszym roku – oświadczył Kaspar, najwyraźniej wcale nie zdając sobie sprawy z tego, że brzmi, jakby próbował podkopać zdolności bibliotekarza. – Do podobnego kręgu wzywa się demony.

– Bo zmarłego też trzeba spętać – odparł Joe. – Inaczej może nie zechcieć odpowiadać na pytania.

Kate powiodła wzrokiem po pozostałych. Jonathan i Tom wydawali się równie niepewni co Lilian. Darrin zgodził się na wszystko tylko dlatego, że Kate tak zdecydowała. Diana czekała w skupieniu, za to Kaspar nie był ani trochę pod wrażeniem. Magia tego rodzaju, pełna skomplikowanych inkantacji i znaków, swego czasu stanowiła dla niego codzienność. Najbardziej do pomysłu zapalony był Fion, który wciąż miał na sobie czerwoną czapkę. Kate miała wątpliwości co do pętania Astrin, która przecież chciała jej pomóc, ale wierzyła, że – jak to powiedziała Diana – mieli ważne powody.

Wszystko było gotowe. Na sam koniec Joe zapalił świece dla czterech żywiołów i teraz pozostawało już tylko czekać na panią Jenkins. Ta pojawiła się w kręgu jakby na zawołanie, gdy reszta czekała w skupieniu.

– Już gotowi? – spytała tonem zbyt zwyczajnym jak na okoliczności. – Słyszałam, co się stało. Wiecie, poznałam tę czarownicę, przelotnie, ale zawsze… – Położyła rękę na ramieniu Kate. – Przykra sprawa, naprawdę.

Powiedziawszy to, postawiła w kręgu misę wypełnioną czymś ciemnym.

– Co to? – spytała z przejęciem Lilian.

– Och, trochę ziemi cmentarnej, nic wielkiego. Wzięłam z domu. Zawsze przyda się mieć ją pod ręką.

Kate poczuła, jak skręca jej się żołądek. Prawdziwy szok przeżyła jednak dopiero wtedy, gdy medium wyciągnęła z torebki coś, co wyglądało jak ludzka kość. Coś, co – gwoli ścisłości – było ludzką kością.

– Nikomu nie mówcie – poprosiła wiedźma, przykładając palec do ust. – To nie do końca legalne. W zaklęciu nekromanty główną rolę odgrywają ziemia i kości. To poprzez nie będziemy wzywać duszę. Chodzi o to, żeby przyciągnąć ją jak najbliżej świata, który pozostawiła. Zresztą co wam będę opowiadać. Przejdźmy do rzeczy.

Wyjęła z torby kilka przedmiotów: sznury, różdżkę, athame i parę niewielkich fiolek. Otwierała je po kolei i wąchała zawartość. Wreszcie odetchnęła, zadowolona.

– Taaaak. – Nabrała płynu z wybranej fiolki w usta i przepłukawszy je nim, zaczęła opluwać podłogę wokół kręgu. Dostało się też uczestnikom rytuału. W powietrzu rozniósł się zapach alkoholu.

– Whisky to mój sekretny składnik – oznajmiła pani Jenkins, nie przejmując się zażenowaną miną Joego. – Osobista praktyka nauczyła mnie, że duchy dobrze z nim rezonują.

Na razie wszystko to wydawało się Kate bardziej krępujące niż poważne. Zaczęła czuć się głupio, trochę tak, jakby szargała pamięć Astrin. Jednak gdy pani Jenkins uniosła ręce i po swojemu pobłogosławiła krąg, trudno było nie czuć w tym niezwykłej mocy. Świat duchów faktycznie zdawał się wkraczać w świętą przestrzeń, rozrzedzając materię, i to jeszcze nim medium zaczęła szeptać zaklęcia. Gdy już z jej ust popłynęły słowa, z każdą chwilą było coraz uroczyściej. Kate doświadczyła nagłego rozszerzenia aury, jej dusza odłączyła się jakby od ciała i stanęła obok, a oczy skupiły się na obserwowaniu pani Jenkins.

Czarownica poruszała się z wielką gracją. Jej płynne ruchy przypominały mistyczny taniec. Najpierw mówiła śpiewnie w niezrozumiałym języku, który w uszach Kate brzmiał jak czysta magia, a potem medium nagle przeszła na angielski.

– Wędrowcy mroku, duchy podziemi, słyszcie mnie! Styksowe wody Hadesu, rozstąpcie się! Panie Śmierci o chłodnym oddechu, do ciebie mówimy! Przyślij do nas siostrę, przyślij do nas Astrin Starsbuckley! Przez ziemię, która stała się jej domem, przyoblecz ją na nowo w ciało, przez kość, która była żywa, tchnij w nią na nowo życie. Nim jej duch zjednoczy się z Matką, nim jej ciało w proch się zamieni, niech Astrin Starsbuckley usłyszy nasze wołanie i zawróci ze swej ścieżki. Zawróć, siostro, przyjdź do nas! Zawróć, siostro, przyjdź do nas!

Medium krzyczała tak głośno, że kilkoro uczestników rytuału podskoczyło, gdy przechodziła obok nich, powtarzając ostatnie słowa.

– Zawróć, siostro, przyjdź do nas! Powtarzajcie ze mną!

Powtarzali, jednak w ustach żadnego z nich te słowa nie brzmiały równie mocno, co w jej. Pani Jenkins łapczywie chwytała powietrze, gdy jej prośba – czy raczej rozkaz – skierowana do ducha wybrzmiewała w kręgu. I nagle już nie tylko ona tak gwałtownie oddychała. Zaczął to robić ktoś jeszcze.

Kate odruchowo spojrzała na trójkąt manifestacji, skąd dobiegł nowy głos. Nie uchwyciła momentu, w którym do tego doszło, ale w trójkącie zmaterializowała się postać. Klęczała, opierając się rękami o podłogę, a ta zatrzeszczała pod jej ciężarem. Astrin Starsbuckley była tam jak żywa, jak stworzona z ciała i kości, które przecież straciła.

Duch, kaszląc, powoli się podniósł i wyraźnie wściekły powiódł wzrokiem po zebranych. Patrzył oczami Astrin, ale spojrzenie było zmienione, odległe. Kate dopiero wtedy zrozumiała, jak bardzo pogwałcali prawa, o których wspomnieli Lilian i Darrin. Ducha nie powinno tu być.

– Co wy wyprawiacie?! – zachrypiał. – Dlaczego mnie wezwaliście?!

– Astrin… – zaczęła Kate, ale pani Jenkins natychmiast jej przerwała.

– Ty jesteś Astrin Starsbuckley? – spytała ostro.

– Oczywiście, że tak! – warknął duch.

– Udowodnij.

– Niczego nie muszę ci udowadniać, Laetitio Jenkins!

– Czyżby? A wiesz, gdzie się znajdujesz?

Zjawa spojrzała pod nogi i syknęła.

– Trójkąt manifestacji, no tak. Nie sądziłam, że ludzie, którym chciałam pomóc, potraktują mnie jak demona. – Utkwiła błędne spojrzenie w Kate.

– Przepraszam – jęknęła ta.

– Udowodnij, że jesteś Astrin – nalegała medium. – Ostatnie słowa, jakie wypowiedziałaś do tej dziewczyny?

Duch chwilę się zastanawiał.

– Wiem, co robię… a potem kazałam jej skakać.

Pani Jenkins zerknęła na Kate, która oznajmiła:

– Jeśli to ma być dowód, to się zgadza.

– Och, całe szczęście. – Medium zmieniła ton na swobodniejszy. – Nie żeby kiedyś mi nie wyszło, sami jednak rozumiecie… Dobrze, Astrin, kochana, nie przywołaliśmy cię ze złej woli, tylko po to, żebyś mogła dokończyć to, co zaczęłaś.

Wiedźma prychnęła.

– Wzywasz mnie z Zaświatów, żebym dokończyła coś, co zaczęłam? Ty wzywasz mnie? Chyba nie tak to działa.

Kate spojrzała pytająco na panią Jenkins.

– Tak, tak – westchnęła medium. – Wiem, że duchy powinny przyjść same, jeśli uznają, że coś je tu trzyma, tyle że…

Urwała, uciszona gestem Kate, która niemal błagalnie zwróciła się do ducha.

– Astrin, proszę. Nie przyzywalibyśmy cię, gdybyśmy nie musieli. Zaczęłaś mówić mi o darach Danu, o tym, jak je zdobyć, ale nie skończyłaś.

– Wiem, sama jestem o to wściekła. W każdym razie działajmy zgodnie z zasadami. Do rzeczy.

– Z zasadami? Co to znaczy?

– Uwięziliśmy ją w kręgu jak demona – odrzekł Fion. – To oznacza, że musimy zadać jej pytania, jeśli ma cokolwiek powiedzieć.

– I lepiej, żeby pytania były dobre – dodała Astrin – bo nie jestem pewna, na ile wolno mi was nakierowywać na te odpowiednie.

– Okej – powiedziała Kate po chwili zastanowienia. – Mówiłaś, że znasz sposób na to, jak otrzymać dary zgodnie z zasadami. Co musimy zrobić, żeby tak się stało?

– I czy w pewien sposób one już do nas nie należą – wtrącił Darrin – skoro zostaliśmy wybrani przez Eos?

Astrin powoli przeniosła wzrok z niego na Kate. Pokiwała głową i otworzyła usta, lecz nie dobiegły z nich żadne słowa, ale raczej bulgoczący odgłos, jak gdyby miała zwymiotować. Sama tym zdumiona, złapała się za brzuch.

– Nie… nie mogę – zdołała wykrztusić i nagle usta wypełniło jej coś czarnego. Odchrząknęła, pozostawiając na podłodze kupkę ziemi.

Kate z przerażeniem zwróciła się do pani Jenkins.

– Blokada – oświadczyła medium.

Tom powoli zaczął zbliżać się ku duchowi, wykonując w powietrzu jakieś znaki.

– Tranquillitas, cessabit, pax superveniat.

Astrin wyprostowała się i odchrząknęła.

– Spróbujmy jeszcze raz – poprosiła Kate. – Jak zdobędę…

Nim skończyła, twarz ducha wykrzywił potworny grymas, skóra pokryła się czarnymi zmarszczkami. Usta Astrin znów wypełniły się ziemią.