Kobieta, która mieszka we mnie - Nela Nielsen - ebook

Kobieta, która mieszka we mnie ebook

Nela Nielsen

3,9

Opis

A gdybyś któregoś dnia obudził się w samym sercu wydarzeń, których nie rozumiesz?

Gdybyś nagle tkwił w środku groteskowego absurdu rodem z powieści pisanej przez wiecznie naćpanego pisarza?

A gdyby twoje ciało zawłaszczały dwie różne osobowości? A gdybyś był oskarżany o morderstwa, z którymi nie masz nic wspólnego?

Czy wiedziałbyś, jak obudzić się z koszmaru własnej egzystencji?


Mroczna strona osobowości czy niezależny byt?

Rzeczywistość czy iluzja stworzona na kanwie powtarzających się epizodów psychotycznych?

W tej książce nic nie jest oczywiste.

Pewne jest tylko jedno, ktoś poniósł śmierć.

 

Kup książkę tutaj:

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 177

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (25 ocen)
14
2
3
4
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Isona83

Nie oderwiesz się od lektury

nie mogłam się oderwać
10
inkawer

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra. A sposób narracji autorki nie pozwala się zmęczyć przy czytaniu. Odczuwam niedosyt i mam nadzieję, że któregoś dnia poznam dalsze losy bohaterki.
10
angelina777

Nie oderwiesz się od lektury

Doskonała lektura !!! Inna niż wszystkie, jakie dotąd czytałam. Z czystym sercem p o l e c a m.
10
nielsana

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna ! Szkoda, że tak szybko się skończyła.
10
Wini35

Nie oderwiesz się od lektury

Niezwykła, intrygująca, niebanalna. Nie można się od niej oderwać. I daje do myślenia.
00

Popularność




Nela Nielsen

Kobieta, która mieszka we mnie

Projektant okładkiNela Nielsen

KorektorKazimiera Nowosiadła

FotografChainat

© Nela Nielsen, 2022

© Nela Nielsen, projekt okładki, 2022

© Chainat, fotografie, 2022

Mroczna strona osobowości czy niezależny byt? Rzeczywistość czy iluzja stworzona na kanwie powtarzających się epizodów psychotycznych?

W tej książce nic nie jest oczywiste.

Pewne jest tylko jedno, ktoś poniósł śmierć.

ISBN 978-83-8273-797-4

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Rozdział 1. Ona

Towarzyszyła mi od dnia, gdy skończyłam dziewięć lat. Nie wiedziałam kim jest i skąd się wzięła, ale niezłomnie i gorliwie przy mnie trwała. Z czasem przyzwyczaiłam się do jej obecności. Przywykłam do jej bałaganiarstwa, wulgarnego języka i bezgranicznej pogardy dla innych. Nienawidziłam jedynie tych chwil, gdy przejmowała kontrolę nad moim ciałem. Nie znosiłam tego… Nic mnie bardziej nie irytowało niż jej bezpardonowa ingerencja w mój perfekcyjnie ułożony świat, ale nie byłam w stanie przeciwstawiać się tej ekspansji.

Próbowałam ze wszech miar walczyć, dokładałam starań, by zagłuszać jej opryskliwy, ignorancki ton, starałam się ignorować jej złowróżbne, makabryczne opowieści, a nade wszystko podejmowałam wysiłki, aby opierać się zawłaszczaniu przez nią mojej prywatnej, wewnętrznej przestrzeni. Niestety. Bez powodzenia. Była silniejsza, była władcza, zdecydowana, niezależna, a czasami wręcz bezwzględna i brutalna.

Gdy wyznaczyła sobie cel, nic nie było w stanie jej powstrzymać. Przerażały mnie jej mordercze zapędy i nienawiść, jaka panoszyła się w jej zbolałej duszy. Nie wiedziałam jak daleko jest się w stanie posunąć ani do czego jest zdolna. Nie wiedziałam też, czy któregoś dnia nie pociągnie mnie ze sobą na samo dno. To jednak, co przerażało mnie najbardziej to fakt, że wszystko, co zrobi, czego kiedykolwiek się dopuści, za każdym razem zostanie w całości przypisane mnie.

Witajcie, moi drodzy. Nazywam się Wiktoria i od wielu lat dzielę ciało z kobietą, która mieszka we mnie.

Na początku, jako dziecko, myślałam, że to jakaś zbłąkana dusza, która z nieznanych mi przyczyn utknęła pomiędzy światami i przywarła do mnie, jako że tylko ja byłam w stanie ją usłyszeć i pocieszyć. Potem zaczęłam się zastanawiać, czy nie mam osobowości mnogiej, schizofrenii, albo czy nie doświadczyłam w dzieciństwie jakiejś traumy, która spowodowała, że wyhodowałam na własny użytek, w swoim chorym mózgu, władcze i bezwzględne alter ego.

Rzecz w tym, że żadna z powyższych hipotez nie pasowała do naukowych opisów wspomnianych jednostek chorobowych. Bo w odróżnieniu od osób chorych, ja zdawałam sobie sprawę z obecności tej kobiety. Potrafiłam rozróżnić własne działania, odczucia i myśli od jej emocji, przemyśleń i aktywności. Potrafiłam z nią dyskutować, ścierać się na argumenty, a nawet żartować i śmiać do rozpuku.

W pewien sposób była mi bliska. Nie podzielałam jedynie jej poglądów, nastawień, oczekiwań i narcystycznego spojrzenia na świat. Niestety jej emocje w sposób fizyczny wpływały na moje ciało, a bywało i tak, że jej myśli i osobowość spychały moją jaźń w otchłań podświadomości. Zdarzały się dni, gdy nie byłam w stanie wydostać się z tego mroku i przejąć kontroli nad własnym mózgiem i swoim osobistym ciałem. To tak, jakby całe moje wewnętrzne jestestwo zapadło się w sobie do rozmiarów ziarnka grochu, pozostawiając naczynie, jakim jest moje ciało, kompletnie niewypełnione. Wokół mnie rozpościerała się zatrważająca i opustoszała przestrzeń, która niczym bezdenna piekielna czeluść przerażała i napawała trwogą. W takich chwilach moje ciało wypełniała Ona. Zawłaszczała każdy skrawek na poziomie komórkowym, wypełniała po brzegi mój umysł, odbierała mi wolę, zagrabiała świadomość. Wypełzała niczym błotnista maź z otchłani podświadomości i oplatała swoimi demonicznymi mackami cały mój wewnętrzny wszechświat.

Żeby odzyskać władzę i kontrolę, moja jaźń na powrót musiała wypełnić sobą po brzegi cielesne naczynie, inaczej bowiem przestawało ono należeć do mnie. Wiem, że brzmi to tajemniczo i niezrozumiale. Zapewne nikt, kto nie doświadczył takiego współegzystowania, nie będzie w stanie zrozumieć, o czym mówię, a tym bardziej pojąć z jakim wyzwaniem borykam się każdego dnia. Tak, uwierzcie mi, to jest ogromne wyzwanie. Chcesz uciec od zła, lecz zło uparcie wrosło w ciebie i tkwi jak cierń pod paznokciem — uwiera, przeszkadza i sprawia fizyczny ból, lecz choć ze wszystkich sił próbujesz wyrwać się z objęć hydry, nie możesz od niej uciec — jesteś skazana, aby trwać w tym nieprzemijającym koszmarze współegzystencji.

Jestem osobą wysoce wrażliwą. Delikatną, powściągliwą, chyba nawet ciut nieśmiałą i skromną. Ona jest ekspansywna, dominująca, pewna siebie i zachowuje się, jakby posiadła mądrość wszystkich filozofów tego świata. Ja wybaczam, ona się mści. Ja podaję rękę, kiedy ona z rozmysłem popycha w przepaść. Tak, jesteśmy swoimi przeciwieństwami, skrajnie różne, lecz niestety skazane na swoją nieustającą współobecność. Czy kiedyś się od niej uwolnię? Czy kiedyś zacznę żyć własnym życiem? Marzy mi się dzień, kiedy kobieta, która mieszka we mnie, stanie się odległym i mglistym wspomnieniem. Takie mam marzenie…

Rozdział 2. Świt

Wraz z porannym brzaskiem i pierwszymi promieniami słońca, wpadającymi przez szpary pomiędzy ciężkimi zasłonami przysłaniającymi okna, naszła mnie myśl, że ten dzień będzie najwspanialszym dniem mojego życia. Leniwie przeciągnęłam się na łóżku, ale jeszcze nie miałam zamiaru go opuszczać. Uśmiechałam się na samą myśl o nadchodzących wydarzeniach. Paweł… To on dzisiaj wyzwalał delikatny i subtelny uśmiech na mojej twarzy. Był ucieleśnieniem kobiecych marzeń o mężczyźnie idealnym. Nieziemsko przystojny, wyrzeźbiony niczym Achilles w granitowej skale, szarmancki, tryskający poczuciem humoru, opiekuńczy. Należał do tych mężczyzn, przy których po kilku minutach rozmowy czułaś się jak przy najbliższym przyjacielu, z którym nie dość, że znasz się od niepamiętnych czasów, to jeszcze łączy was niezwykła zażyłość. Nawet jeżeli nie widzicie się nieco dłużej, nie brakuje wam tematów do rozmowy. To człowiek, który nie tylko potrafi oczarować niezwykłymi historiami, ale też z niewiarygodnym zaangażowaniem słucha, co masz do powiedzenia, angażuje się w twoją opowieść, dopytuje, wykazuje troskę i zainteresowanie. Potrafi też skrytykować, ale robi to w tak zadziwiający sposób, że łapiesz się na tym, że z absolutną pewnością zgadzasz się z jego stanowiskiem w sprawie. Zabawny, błyskotliwy, zawsze otoczony gronem atrakcyjnych kobiet, podziwiany przez mężczyzn, uwielbiany przez współpracowników, otoczony szacunkiem i wzbudzający ogromny respekt. Paweł nie wygląda na swoje 36 lat. Jest wysoki zadbany, wysportowany, ubrany w markowe ciuchy. Delikatny, wyprofilowany zarost dodaje mu uroku i elegancji. Zawsze w szykownym garniturze, nieodmiennie pachnący nutą pikantnego imbiru i kuszącą kompozycją na bazie wetywerii i korzenia kosaćca, który to tworzy serce zapachu i wyzwala w tobie nowe, nieznane dotąd uzależnienie. Ten zapach działa niemal jak afrodyzjak. Mroczny i bogaty wyraża zmysłową atrakcyjność, która tak idealnie wpasowuje się w osobowość Pawła.

Dziś to ja miałam zatonąć w ramionach tego wyjątkowego mężczyzny i sama myśl o nadchodzącym spotkaniu wprawiała mnie w dobry nastrój i radosne usposobienie. Nie sądziłam, że taki przystojniak, jak Paweł, zwróci na mnie uwagę, a co więcej, że będzie z taką stanowczością nalegał na kolejne spotkania. Nasza znajomość zaczęła się dość niewinnie.

Stałam przed wystawą sklepową i przyglądałam się szykownej bluzce, którą z całego serca pragnęłam kupić. Oczami wyobraźni widziałam już to cudo na sobie. Była niewiarygodnie piękna i zadziwiająco zmysłowa. Delikatny jedwab, pudrowy kolor z subtelnym motywem łańcuchów opasających korę drzewa pasował do mnie idealnie. Była jak skrojona na mój rozmiar, ale jej cena to jedna czwarta mojej miesięcznej pensji, więc wciąż tylko patrzyłam, trzymając kciuki za to, żeby nikt nie kupił jej przede mną.

Stałam przed tą wystawą zniewolona urokiem olśniewającej bluzki, nie dostrzegając niczego, co dzieje się wokół mnie. Tymczasem na niebie zebrały się czarne chmury, które przysłoniły słońce i jasnoniebieskie niebo, i nagle, całkiem niespodziewanie, z chmur runęła ściana deszczu. Odwróciłam się tyłem do wystawy, a ręce, wraz z trzymaną w nich torebką, uniosłam wysoko ponad głowę, próbując ochronić się przed potokiem spływających z nieba kropel deszczu. Szybkim krokiem przechodził obok mnie. Mijając moją postać, podniósł wzrok, wbił we mnie spojrzenie, a następnie wyciągnął dłoń, złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą. Biegliśmy przez moment, a chwilę później skręciliśmy w przydrożną bramę, chroniąc swoje i tak już do szpiku przemoczone ciała przed ulewą. Oparłam się o ścianę i cichutko zachichotałam. To było takie urzekające. Ja calusieńka mokra, on ociekający wodą. Oparł rękę o ścianę obok mnie i nachylił się nade mną.

— Uratowałem ci życie — spojrzał mi prosto w oczy i uśmiechnął szelmowsko. Cała jego twarz iskrzyła ociekającymi po skórze kropelkami.

— Oczekujesz nagrody? — zapytałam rozbawiona.

— Oczekuję dozgonnej wdzięczności — nachylił się jeszcze bliżej, całkiem tak, jakby za moment miał mnie pocałować. Ale nie posunął się aż tak daleko. Był na to zbyt dobrze ułożony. — Czy wiesz, dlaczego ludzie zakochują się w sobie w chwilach zagrożenia? — dodał po chwili. — To efekt działania hormonów. Podczas trudnych życiowych wydarzeń nasze ciało wydziela hormony, które mają nam pomóc przejść przez sytuację zagrożenia. Te same hormony organizm wytwarza w momencie zakochania. To dlatego, gdy przechodzisz przez chwiejny, drewniany most nad rozpadliną i nagle zobaczysz na swojej drodze mężczyznę, na pewno się w nim zakochasz, nie zważając na to, że daleko mu do ideału i jeszcze dalej do uznawanego kanonu piękna.

— Uff… jakie to szczęście, że nie przechodziłam przez chwiejny most… — uśmiechnęłam się rozbawiona, a on odwzajemnił mój dobry nastrój.

— To co? Może wspólna kawa, na rozgrzewkę — rzucił z nienacka.

— Chcesz żebyśmy tacy przemoczeni pokazali się w kawiarni?

— Nie, absolutnie nie. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdybyś z mojego powodu nabawiła się kataru. Teraz pójdziesz grzecznie do domku, weźmiesz ciepłą kąpiel, wypijesz gorącą herbatkę i wskoczysz do łóżka, żeby się rozgrzać. Wskoczyłbym tam razem z tobą, ale nie będę się śpieszył… Będę cię smakował powoli… Zdobędę twe serce, nie dotykając nawet ciała i doprowadzę na skraj obłędu. Będziesz jeszcze błagała, żebym cię rozgrzewał każdego wieczora.

Speszyłam się. To było dla mnie zbyt krępujące. Mój konserwatyzm i nieumiejętność prowadzenia flirtów sprawiły, że policzki i szyję oblał rumieniec. Byłam tego świadoma i jeszcze bardziej poczułam się zażenowana sytuacją. Zauważył to. Wyprostował się i odsunął ode mnie na bezpieczną odległość, oddając mi we władanie moją osobistą przestrzeń.

— Przepraszam — odezwał się z powagą. — Nie chciałem cię urazić czy zawstydzić. Mam taki flirciarski sposób bycia. Wybacz mi, proszę, mój brak ogłady.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. W takich chwilach dobór odpowiednich słów i sformułowań wymagał od mojej krtani sporej gimnastyki, a tymczasem język stanął mi kołkiem w gardle. Tak było za każdym razem. Dreszcz emocji i paraliżowało mnie onieśmielenie. Więc nie odezwałam się ani słowem. Stałam oparta o mur i wpatrywałam się w niego. A on zatonął wzrokiem we mnie.

Deszcz ustąpił. Mój wybawiciel wyszedł z bramy i gwizdnął na taksówkę. O dziwo od razu podjechał srebrny pojazd marki nissan. Otworzył mi drzwi, poczekał aż wsiądę, podał mi wizytówkę z nazwiskiem i numerem telefonu, po czym wręczył taksówkarzowi zwitek banknotów.

— Proszę odwieść panią, gdzie sobie zażyczy — rzekł do kierowcy, wciąż nie spuszczając ze mnie wzroku. — Zadzwoń do mnie, proszę. Nie musisz zbyt długo czekać ani wymyślać dobrego powodu, żeby sięgnąć po telefon. Po prostu zadzwoń i powiedz, że wiszę ci kawę, ok? — uśmiechnął się życzliwie, zatrzasnął drzwi i stał z uniesioną do góry na pożegnanie ręką, patrząc jak odjeżdżam w nieznane.

Tego wieczoru nie mogłam zasnąć. Nieustannie wracałam myślami do naszego spotkania. Widziałam oczami wyobraźni jego ciepłe, niebieskie spojrzenie, wciąż czułam na szyi jego oddech, a w myślach nieustannie wybrzmiewał jego głos mówiący, że zdobędzie moje serce, nie dotykając ciała. I miałam wrażenie, że to już się działo, bo ani na moment nie mogłam przestać o nim myśleć. Odtąd już nie potrafiłam wymazać go z pamięci.

Tak to się zaczęło.

A dziś leżę w ciepłej pościeli i cieszę się na nasze spotkanie jak małe dziecko na wyprawę do lunaparku. Zdaję sobie sprawę, że będzie cudownie i zabawnie. Wiem, że będzie mnie rozśmieszał i sprawi, że znowu poczuję się obłędnie szczęśliwa. Tak, jak zawsze w jego towarzystwie.

Przeciągnęłam się raz jeszcze i postanowiłam opuścić to cieplutkie i wygodne miejsce, jakim jest moje, dość pokaźnych rozmiarów, łóżko. W sumie myślę, że spokojnie mogłyby się w nim zmieścić ze trzy osoby. Zawsze chciałam mieć łoże, w którym będę mogła się turlać na wszystkie możliwe sposoby. I takie właśnie mam: wygodne, komfortowe, obszerne.

Opuściłam stopy na podłogę i wsadziłam w ciepłe bambosze. Podeszłam do okna i rozsunęłam zasłony. Letnie promienie słońca ogrzały moją zaspaną buzię. Za oknem ptaki śpiewały swe poranne preludia, a w oddali szedł starszy człowiek, prowadząc na smyczy psa. I nagle poczułam, jak moje ciało zalewa dreszcz nerwowości, który powolnym szturmem zdobywał każdą cząstkę mojego jestestwa. Trzęsło się we mnie dosłownie wszystko. Czułam, jak adrenalina buzuje mi we krwi, a fala wzburzenia zalewa umysł. „O Boże, tylko nie to — pomyślałam. — Nie dzisiaj. Tylko nie dzisiaj…”

— Jebany starzec!!! I gdzie, kurwa, prowadzisz tego psa, ty popaprany fiucie! Zesra się takie bydle, a ten brudas nawet tego nie posprząta. Jebany fiut! I tak każdego dnia… Już nawet nie ma gdzie stopy postawić na trawniku, bo gówno przy gównie leży, a oni wyprowadzają tylko te swoje zwierzaki i ciągle gadają, jakie to są kochane… Może i są kochane, nie przeczę, ale nie zmienia to faktu, że ich właściciele to pierdolone brudasy!

Moje brwi zbiegły się ku środkowi w grymasie złości, z oczu wyzierała nienawiść. Usta wykrzywiły w podkowę, mięśnie twarzy ściągnęły i napięły w akcie niepohamowanego wzburzenia. Dało się wyczuć irytację i rozsierdzenie, a w pomieszczeniu zawiało grozą. Otworzyłam okno i na całe gardło zaczęłam się drzeć.

— Gdzie tu, kurwa, chodzisz z tym psem, cymbale! Wynocha mi stąd. Jak mi tu nasra, to ci w tym gównie wytarzam twarz, zrozumiałeś? Wypierdalaj!!!

Człowiek popatrzył, popukał się w czoło i skręcił w boczną uliczkę. Po chwili zniknął z pola widzenia, ale to w niczym nie poprawiło sytuacji.

— Zajebię starucha… Po co takie gnidy żyją na tym świecie? Chyba go otruję, żeby nie patrzeć na jego popapraną mordę… Tak, to chyba najlepszy sposób, żeby zakończyć ten cyrk. Oczywiście nie psa otruję, bo co biedaczysko winne… tylko tego pojebanego gnoja. Zresztą wszystkich ich wytruję… nie widzę innego sposobu. Trzeba oczyścić ten świat z tego ścierwa! Tyle zła… tyle zła jest na tym popapranym świecie przez tych jebanych debili… Co jeden, to gorszy… Gdyby się ich pozbyć, świat znów stałby się cudownym miejscem. — Nerwowo chodziłam po pokoju. W każdym ruchu dawało się wyczuć rozdrażnienie. Oburzenie sięgało zenitu, a wraz z nim rosło ciśnienie krwi. Organizm wyrzucał do krwioobiegu ogromne ilości kortyzolu, serce biło gwałtownie, spięte do granic możliwości mięśnie deformowały sylwetkę.

„Wiki!!! Obudź się! Na miłość boską, Wiki, gdzie jesteś? Nie pozwól jej nad sobą zapanować. Wiki, to znowu ta straszna kobieta… Wiki!!! Wiki!!!”

Opadłam na łóżko niczym w gorączce. Serce wciąż waliło jak oszalałe, ciężko mi było złapać oddech. Z trudem łapałam każdy, najmniejszy nawet haust powietrza i miałam wrażenie, że za moment stracę przytomność. Pociemniało mi w oczach. W takich chwilach człowiek skupia się tylko na odruchach, których celem jest wyłącznie przetrwanie. Więc ze wszech miar starałam się przedrzeć przez otchłań ciemności, która wessała mnie niczym czarna dziura. Na moment pojawił się przebłysk świadomości. „O matko boska, tylko nie dzisiaj…” Poderwałam się z łóżka, podeszłam do barku, otworzyłam i wyciągnęłam butelkę koniaku. Wyszłam z pokoju, po czym wróciłam, niosąc coś w dłoniach i mamrocząc niezrozumiale pod nosem. To jakieś tabletki. Zaczęłam je rozgniatać i wsypywać do butelki. Wymieszałam, zakorkowałam, odstawiłam z powrotem do barku.

„Na miłość boską, co ona robi?”

Rozdział 3. Randka

Przyszedł punktualnie o ósmej. To zadziwiające, że można być tak punktualnym jak Paweł. Zawsze się zastanawiałam, ile wysiłku go kosztuje bycie idealnym mężczyzną. Czy jest to na stałe wpisane w jego genotyp, czy też raczej jest zabiegiem stosowanym na pokaz? Czy jest to osiągnięte poprzez lata pracy nad sobą, czy też może jest to związane z wrodzonym perfekcjonizmem? Skąd się to w nim bierze? A może to maska, pod którą skrywa się psychopatyczny morderca? Źli ludzie mają to do siebie, że potrafią idealnie grać i udawać kogoś, kim w rzeczywistości nie są. Wtapiają się w tłum i uzyskują nieposzlakowaną opinię, wszyscy im ufają, każdy ich lubi, a na koniec zaskoczenie — bo ich ideał okazuje się mieć rogi i socjopatyczne skłonności. Zresztą, skoro już o tym mowa, Ona też ma coś w sobie z psychopatycznego mordercy. Dlatego nie bardzo jej ufam, a już na pewno stanowczo się jej obawiam. Tak prawdę mówiąc, to nie wiem, czy Ona jest do szpiku kości zła, czy też tylko przyjmuje taką pozę. Jej emocje za każdym razem są prawdziwe i eskalują do granic możliwości. Ale przecież takie osobowości nie muszą być na wskroś złe. One tylko nie akceptują tego, co się wokół nich dzieje i nie są w stanie przejść obojętnie wobec nagannych zachowań innych ludzi. Jest ze mną od tak dawna, a ja wciąż mam wrażenie, że nie znam jej do końca. Ale bynajmniej gdy dochodzi do głosu, z całego serca wam radzę: uciekajcie z pola rażenia jej jadu!

Kolacja stała już na stole. Zapaliłam świece, a Paweł w tym czasie napełniał kieliszki półsłodkim winem w kolorze miodu. Zgasiłam światło. W pokoju zrobiło się przytulnie i romantycznie. Płomienie świec tańczyły swój odwieczny taniec i biły blaskiem, tworząc w pomieszczeniu urokliwy i intymny klimat. Zasiedliśmy do stołu.

— Pięknie dzisiaj wyglądasz — rzucił mi uwodzicielskie spojrzenie i przymilał się tym swoim zawadiackim uśmieszkiem, będącym odbiciem ogromnego wewnętrznego zadowolenia z życia.

Przeczesałam zalotnie włosy i odrzuciłam je za ramię. Zatrzepotałam rzęsami i upiłam łyk wina.

— Dobrze, że chociaż dzisiaj mi się udało…

— Nie no, zawsze pięknie wyglądasz — poprawił się. — Ale dzisiaj wyglądasz urzekająco.

— To zaskakujące, biorąc pod uwagę moją przeciętną urodę.

— Nie masz przeciętnej urody! — prawie wykrzyknął. — Skąd ci się to bierze? Mam wrażenie, że patrzysz na siebie co rano w krzywym zwierciadle. Chyba muszę przepatrzeć i wymienić te twoje lustereczka… Uwierz mi, jesteś wyjątkowa — ujął moją dłoń, przybliżył do ust i złożył na niej czuły pocałunek.

„A ten co się tak mizdrzy??? Nic, tylko będzie coś chciał…”

— Nie wiem… Nigdy nie postrzegałam siebie, jako pięknej kobiety. Zawsze dostrzegałam swoje niedoskonałości i skupiałam się na mankamentach tak mocno, że gdzieś umykały mi walory mojej urody. Zresztą, sam mi powiedz, co czyni kobietę piękną w oczach mężczyzny?

„No błagam cię!!! To ty nie wiesz? Jej cipka!”

— Chyba każdy człowiek ma inny ideał piękna — odpowiedział po krótkim zastanowieniu. — Mężczyznom podobają się duże oczy, wydatne kości policzkowe, ładnie wyrzeźbione usta, wcięcie w talii, wydatny biust, długie nogi, jędrne pośladki, ale ostatecznie wybierają kobietę, którą pokocha ich serce. Rozumiesz? W ich oczach ta kobieta jest najpiękniejsza, chociaż do ideału wiele jej brakuje. Po prostu czasami spotykamy na swojej drodze kogoś, z kim nam dobrze, z kim czujemy się bezpiecznie i przy kim możemy odpocząć. Możemy ujawnić swoje prawdziwe oblicze, nie obawiając się osądu i odrzucenia. Możemy wreszcie być sobą i zrzucić maski, które zakładamy na co dzień. Nie wyobrażamy sobie życia bez tej osoby, bo wypełnia ona całą przestrzeń w naszym sercu…

„A wy co wieczór wypełniacie całą przestrzeń w jej waginie… Phy… Też mi coś… Bajki wyssane z fajki…”

Paweł upił łyk wina i wykrzywił się z obrzydzeniem. Ewidentnie nie trafiłam w jego gust. Smakoszem win nie jestem, ale według mnie nie było aż takie złe. W każdym razie wstał od stołu, podszedł do barku i zaczął szukać tam czegoś dla siebie, a mnie aż oczy wyszły z orbit, gdy zobaczyłam, jak odwraca się od tego barku z butelką koniaku w ręku…

— Aaaa!!! — wykrzyknęłam mimowolnie.

— Co się stało? — wydawał się być oszołomiony moją zaskakującą reakcją. — Mam odłożyć z powrotem? — obejrzał się za siebie i zerknął na barek.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Nie mógł tego wypić, bo nie miałam pojęcia, co ta wariatka tam dosypała, ale nie bardzo miałam koncepcję, jak wybrnąć z całej sytuacji, żeby z kolei nie wyjść na skąpiradło. Postanowiłam milczeć.

Wrócił do stołu i nalał odrobinę koniaku do szklanki. Wpatrywałam się w niego i nerwowo przebierałam nogami pod stołem, a w głowie miałam kompletny mętlik. Co tu zrobić… Co tu zrobić… Patrzyłam, jak zbliża szklankę do ust, żeby posmakować trunku, nieustannie słysząc chichot tej niezrównoważonej psychicznie kobiety. Ta dopiero miała ubaw…

Gdy miał już szklankę przy ustach i zamierzał zaczerpnąć łyk trunku, niewiele myśląc, sięgnęłam raptownie do półmiska, złapałam smażonego kotleta i rzuciłam nim prosto w twarz Pawła. Cała zawartość szklanki wylała się na jego drogi garnitur, a on zastygł w bezruchu, wpatrując się we mnie z niedowierzaniem. Na twarzy przykleiła mu się resztka panierki, więc miałam ochotę wstać, podejść i zetrzeć mu ją z policzka, ale coś mnie powstrzymywało od tego gestu troskliwości… Chyba był to strach, że przełoży mnie przez kolano i mi wleje.

— Dziwnie się zachowujesz — patrzył na mnie z wzrokiem pełnym popłochu.

— Nie…, dlaczego? — sięgnęłam po butelkę wina i wypiłam z gwinta potężny łyk.

— Dlaczego pijesz z butelki? Przecież masz jeszcze w szklance…

— Nie wiem… Chyba byłam spragniona…

— Będzie lepiej, jeżeli przełożymy tę randkę na inny dzień — stwierdził, wycierając zalany garnitur serwetką.

— Skoro tak wolisz… — odpowiedziałam, a świat wokół mnie runął… To miała być najwspanialsza randka w moim życiu, niestety dobrze zapowiadająca się kolacja przerodziła się w swoisty koszmar…

Łzy cisnęły mi się do oczu, gdy wstał i wyszedł bez słowa.

— No oczywiście… nie mogło być inaczej… Uzna mnie za oszołoma i da nogę… Marzenie o idealnym mężczyźnie szlag trafił… Musiałaś się dzisiaj uaktywnić??? Nie mogłaś, na przykład, jutro? O Boże… A miało być tak pięknie. Myślałam, że wydarzy się coś więcej, ale nie, bo przecież musiałaś się wpakować do mojego życia akurat dzisiaj — złorzeczyłam na całego ze ści­śnię­tym gar­dłem.

— Nie przesadzaj… — zbagatelizowała sprawę.

— Słuchaj, ja też mam swoje potrzeby! Potrzebuję czasami seksu i przytulenia! Ale ty wszystko zaprzepaszczasz w moim życiu… Mam już tego dość! — przemawiałam gniewnym tonem, czując się kompletnie zdołowana i rozczarowana. Złość wylewała się ze mnie wszystkimi otworami.

— Ach tak… Amorów ci się zachciało? Dobra… I pamiętaj… Sama tego chciałaś…

Podeszłam do wieszaka i założyłam kurtkę.

— Co robisz? Dokąd się wybierasz? — pytałam, ale Ona milczała jak zaklęta.

Szłam ulicami, nie wiedząc, dokąd podążam. Zmierzch okrył już miasto, księżyc dumnie kroczył po niebie, a ja szłam w nieznanym kierunku i nie mogłam tego marszu powstrzymać. Teraz byłam tylko gościem w tej ludzkiej powłoce, to Ona trzymała stery, lecz niestety na przekór swej nawykowej gadatliwości — w tym momencie uparcie milczała. Nie miałam pojęcia, co planuje i dokąd jej tak śpieszno, a to z powodu braku dostępu do jej myśli, pomysłów czy zamiarów. Nie wiedziałam, czy powoduje nią złość, chęć odwetu, czy może chce mi spłatać figla.