34,99 zł
Cała prawda o życiu w polskim seminarium
Dla części kleryków pójście do seminarium było najlepszą decyzją w życiu, dla innych – początkiem dramatu. Są tacy, którzy uznają sens narzuconych zasad, i tacy, którzy nie wytrzymują izolacji i kontroli przełożonych. Dla jednych celibat to wartość, dla drugich – źródło hipokryzji w Kościele.
Autor bestsellerowych reportaży, który od dekady pisze o różnych obliczach polskiego Kościoła, wszedł do środowiska polskich kleryków. Odbywa przełomowe rozmowy z byłymi, obecnymi i przyszłymi księżmi. Jego rozmówcy mówią całą prawdę o codzienności za murami seminariów, choć niełatwo im było opowiadać o sprawach intymnych i bolesnych. Nie unikają tematów trudnych, jak: molestowanie, polityka, homoseksualizm, skandale obyczajowe.
Czy warto poświęcić miłość? Czy kleryk rezygnuje ze wszystkich przyjemności? Jak przyszli księża radzą sobie z mrocznymi stronami Kościoła? Czy to właśnie w seminariach rodzą się patologie związane z tą instytucją? Kto odpowiada za spadek powołań i liczne odejścia z kapłaństwa? Czego tak naprawdę uczą polskie seminaria? Czy są sposobem na łatwą karierę? Jak wygląda świat, którego jesteśmy blisko, lecz kompletnie go nie znamy?
Mariusz Sepioło – autor bestsellerów Himalaistki, Nanga Dream. Opowieść o Tomku Mackiewiczu. Publikuje w największych tytułach prasowych, . „Tygodniku Powszechnym”, „Polityce”. Wyróżniony w I edycji Nagrody Dziennikarskiej im. Zygmunta Moszkowicza.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 294
Data ważności licencji: 8/18/2026
Kim chciałeś zostać, kiedy byłeś w moim wieku?
Bassa, lat osiem, w liście do papieża Franciszka
ZAMIAST WSTĘPU
Tomasz, ksiądz:
– Kilka godzin po obiedzie nachodziła nas chęć.
Chęć na kebaba.
Różne akcje robiliśmy, żeby tego kebaba wnieść do pokoju. Trzeba było umówić się z kolegą, który akurat tego dnia był na furcie, żeby dał znać, kiedy zjawi się gość z kebabami. Umówić się przed furtą, gdzieś za murkiem. Bo przełożeni mieli na to miejsce widok ze swoich okien. Wychodziliśmy z pustym plecakiem, wracaliśmy z pełnym. A w środku dwa, trzy kebaby.
Korytarzami szliśmy tak, żeby nie spotkać przełożonych, i z reguły się udawało.
Gorzej było ukryć zapach, bo zwykle zamawialiśmy z sosem czosnkowym. Potem ten czosnek było czuć w pokojach i na całym korytarzu. Całe seminarium wiedziało, że chłopaki miały podwieczorek.
Otwieraliśmy więc okna i wietrzyliśmy.
***
Bartosz, ksiądz:
– Na przechadzki do miasta – maksymalnie raz w tygodniu – można było wyjść wyłącznie z kolegą, nigdy samotnie.
Zdarzało się, że któryś z kleryków w czasie takiego wyjścia wypił lampkę wina czy małe piwo do obiadu. A za to groziło relegowanie z seminarium. Chodziło się więc po dwóch, żeby ewentualnie ten drugi, przyciśnięty przez przełożonych, opowiedział, co dokładnie się wydarzyło podczas przechadzki.
Taka funkcja miała nazwę: socjusz. Chodziło o to, by jeden drugiego obserwował, śledził. W praktyce odbywało się to tak, że socjuszem był ktoś, z kim dany kleryk nie miał dobrych relacji.
Oficjalnie mówiło się, że ma to służyć pogłębieniu tych relacji, ale tak naprawdę chodziło o zwyczajną inwigilację.
***
Marcin, były kleryk:
– Do pewnego momentu mieliśmy w seminarium całkiem fajną siłownię. Chodziliśmy na nią całą grupą. Ale w końcu i tego nam zabronili. Bo uznali, że ćwiczymy, żeby „rozbudować muskulaturę i podobać się dziewczynom”.
***
Jacek (imię zmienione), były kleryk:
– To były pierwsze dni seminarium. Chodziłem sobie po korytarzach i trafiłem na korytarz diakonów, gdzie w pewnym momencie usłyszałem: „Kurwa, znowu ruszałeś moją ładowarkę i nie odłożyłeś na miejsce, zajebię cię kiedyś!” – i w tym momencie mistycyzm prysł, pojawiła się normalność.
Okazało się, że nie trzeba być świętym, można być też człowiekiem. Trochę mi ulżyło.
Rozdział 1
Jacek, były kleryk:
– Chyba już w drugiej klasie podstawówki zostałem ministrantem. Przebyłem wszystkie wczesne kościelne szczeble: ministrant, lektor, grupowy i przez chwilę naczelny ministrantów. Dziecko z ADHD znalazło spokój w kościelnych ławach. Taka była moja historia.
***
Kuba, kleryk:
– Zanim poszedłem do seminarium, studiowałem aktorstwo.
W podstawówce każda klasa raz do roku przygotowuje przedstawienie na zadany temat – i Kuba do grania zawsze jest pierwszy.
W gimnazjum, jednym z najlepszych w Warszawie, startuje w konkursach piosenki angielskiej. W szkole panuje atmosfera sprzyjająca kreatywności. Klasa Kuby dwa razy z rzędu wygrywa organizowany w szkole od dwóch dekad festiwal teatralny. Najpierw wystawia Sen nocy letniej. Później Wesele Wyspiańskiego.
– Kogo grałeś?
– Janka, który gubi złoty róg.
Jasiek z Wesela ma szansę, by zrobić coś dobrego. Ale tę szansę zaprzepaszcza.
– Nie przygotowywałem się szczególnie do tej roli. Nie miałem warsztatu. Po prostu zastanawiałem się, co ta postać znaczy. Jakie nią kierują emocje, co przeżywa? Starałem się to wyciągnąć.
– Wygrałeś?
– Tak, dostałem tę nagrodę. Pokażę ci, mam ją w pokoju.
Jako nastolatek jest praktykujący, nie należy jednak do „katolików wojujących”.
– Choć miewałem trudne rozmowy – przyznaje. – Pamiętam jedną z nich. Siedzieliśmy z ludźmi w pokoju i wyszedł temat wiary. I gadaliśmy otwarcie, co myślimy. Zdania były różne, ale ważne, że można było porozmawiać. Hejt nigdy mnie nie spotkał. Czasem, ale bardzo rzadko, zdarza mi się oberwać za to, że idę w sutannie, albo za to, co udostępniam na Facebooku.
Po roku aktorstwa ma poczucie, że „jeśli nie teraz, to nigdy”. Rezygnuje na rzecz seminarium.
– Czasem myślę: „Jeju, dzisiaj moi koledzy bronią prac magisterskich, niektórzy występują w teatrze. Tacy normalni ludzie”. Tamten rok był pełen kreatywności, poszukiwania, przekraczania granic. Zastanawiam się nieraz, czy w seminarium również oczekuje się ode mnie bycia kreatywnym. Kiedyś myślałem, że nie.
– A teraz?
– Zdecydowanie tak.
***
Krzysztof Dzieńkowski, kleryk jezuita:
– Całe życie chciałem być taki „poprawny”, akceptowany – przez kumpli, przez dziewczynę. I musiałem zakładać różne maski. Tutaj, w zakonie, po raz pierwszy poczułem, że jestem przyjmowany taki, jaki jestem. Na dzień dobry.
Wybór studiów – jak zauważa – mieścił się w repertuarze decyzji podjętych, bo „tak trzeba”, nie dlatego, że „tak chcę”. Idzie na politechnikę, ma być inżynierem, pracować i zarabiać pieniądze. Ma się czuć bezpieczny.
Za niepowodzenia obwinia siebie.
– Myślałem: „Nie idzie ci? Powinieneś bardziej się starać. To twoja wina, to ty nawaliłeś!” – opowiada Krzysztof. – Studiowałem więc w Warszawie i realizowałem dobrze sobie znany model życia: otaczania się fajnymi ludźmi i bycia zaradnym przyszłym panem inżynierem. Na szczęście przyszedł moment zwrotny.
Poznaje dziewczynę, ateistkę. Ciągle chodzi do kościoła i korzysta z sakramentów, ale kiedy rozmawiają – nie potrafi obronić swoich racji. Związek z niewierzącą staje się dla niego rodzajem testu, ile wie o swojej wierze, na ile jest jej świadomy.
Postanawiają zamieszkać razem. W domu mała wojenka, bo rodzice nie bardzo to akceptują.
Krzysztof pamięta:
– To był moment przełomowy, bo rodzice nie postawili sprawy na ostrzu noża, tylko tłumaczyli swoje racje i słuchali moich. Tata mówił, dlaczego według niego nie powinienem mieszkać z dziewczyną przed ślubem. Dlatego ja nie mogłem się zbuntować, rzucić słuchawką, zrobić na przekór. Im byli spokojniejsi, tym skuteczniej wytrącali mi broń z ręki. To wszystko prowokowało mnie do zadawania sobie pytań o wiarę. Tymczasem wyłączyłem się z życia sakramentalnego.
Staje przed dylematem. Nie chce rezygnować z wiary, ale też nie chce rezygnować z dziewczyny i rodziny, bo bardzo mu na nich zależy. Zaczyna się modlić.
– Nie dlatego, że miałem wyrzuty sumienia, tylko z bezradności – mówi dziś. – Nie mogłem wtedy o tym mówić. Może tylko trochę z dziewczyną… Jakieś pojedyncze, emocjonalne rozmowy. I spowiedź. Na ogół dostawałem rozgrzeszenie. Albo starałem się mówić jakoś „naokoło”, albo delikatnie, że żyję w związku z dziewczyną. Podczas jednej spowiedzi usłyszałem jednak: „Chłopie, ja ci nie powinienem dać rozgrzeszenia”. W życiu czegoś takiego nie przeżyłem. Miałem wrażenie, jakby mnie ktoś młotem w głowę uderzył. Ksiądz tłumaczył, tłumaczył, ale niewiele do mnie docierało. Skończył, a ja zalękniony zapytałem, czy dostanę rozgrzeszenie. Wtedy spowiednik powiedział: „Udzielę ci rozgrzeszenia, ale to nie o to chodzi”.
– A o co?
– O to, jak wtedy żyłem i co mogłem z tym zrobić.
Rozstają się, a Krzysztof wstępuje do wspólnoty „Kontakt”. Wtedy nawiązuje jeszcze relację z dziewczyną, tym razem inną, wierzącą. Ale zaczyna już na serio myśleć o seminarium lub zakonie. Najbliżej mu do jezuitów – ich zakon wybiera.
Tymczasem musi jednak z czegoś żyć, robić coś konkretnego. Zaczyna pracę przy testach telefonów komórkowych, które mają w sobie funkcje biomedyczne. Lubi tę pracę. Ciągle jednak ma z tyłu głowy myśl, że pracuje tylko po to, żeby po godzinach działać we wspólnocie.
W lecie są rozmowy wstępne przed przyjęciem do jezuitów. Przychodzi decyzja: pozytywna. Krzysztof wysyła ją „group leaderowi”, przełożonemu w korporacji, z adnotacją, że chce zrezygnować z pracy. Kierownik reaguje ze zrozumieniem. Potem trzeba jeszcze wypełnić parę druczków i złożyć je do działu HR. Dlaczego rezygnujesz? Dokąd się przenosisz? Ile będziesz zarabiał?
W miejscu, w którym zwykle wpisuje się wysokość pensji, jaką się dostało w nowym miejscu pracy, Krzysztof podaje: „Nie z tej ziemi”.
***
Ksiądz Krzysztof Kralka:
– W młodości byłem antyklerykałem. W środowisku, w którym się wtedy obracałem, panowało przekonanie, że to papież odpowiada za cały kościelny zaścianek.
Wkurzało go, że kler ma w Polsce tyle do powiedzenia, że kwestie obyczajowe są tak mocno przez Kościół pilnowane, że tak naprawdę nie ma wolności. To był prawdziwy, zjadliwy antyklerykalizm.
– Nie lubiłem księży, nie chciałem mieć z nimi nic wspólnego, na widok sutanny nóż mi się w kieszeni otwierał. Myślałem, że być księdzem to obciach – mówi.
W 2002 roku odbywa się ostatnia pielgrzymka Jana Pawła II do Polski.
– Coś ciągnęło mnie przed ekran telewizora – opowiada ksiądz Krzysztof. – Pamiętam, jak kamera pokazywała oczy papieża, jego mimikę, pamiętam, z jaką pewnością mówił, chociaż sprawiało mu to już sporo trudności.
Papież mówi, że Bóg każdego akceptuje, nikogo nie potępia. Krzysztof niespodziewanie mocno to przeżywa.
– Nic dziwnego. W końcu byłem wtedy egoistą i pyszałkiem, który próbował wszystko odnosić do samego siebie.
Wówczas przed telewizorem czuje, że jest ktoś, kto zna go na wylot, nawet lepiej niż on sam, a mimo to go przyjmuje, nie skreśla go.
– Zacząłem się modlić. Pytałem: „Jak to możliwe, że akceptujesz kogoś takiego jak ja? Jak można kochać wroga?”. Byłem przecież wrogiem Boga. Chyba pierwszy raz w życiu uświadomiłem sobie, że chcę być akceptowany za darmo. Że nie chcę czuć presji: musisz być taki, owaki, dopiero wtedy staniesz się „nasz”.
Wszystko to trwa może trzydzieści sekund.
– Kalkulowałem. Z jednej strony wszystkie te stereotypy o księżach i Kościele. A z drugiej – to, jak się czułem. Po tych trzydziestu sekundach pomyślałem: „Dobra, będę księdzem. Ale załatw to za mnie, bo nie wiem, jak to się robi”.
Dwa dni później idzie do pallotynów w Kielcach.
***
Ksiądz Adam Bilski:
– Wychowałem się przy poprawczaku. Był naprzeciwko mojego bloku, po drugiej stronie ulicy. Za dzieciaka bawiliśmy się z kolegami na terenie tego zakładu, bo tam było boisko do kosza, do piłki nożnej. Chłopcy z poprawczaka wystawiali głośniki na parapet i głośno puszczali hip-hop. Klasyki. Molesta, Rychu Peja, Trzeci Wymiar… Dzisiaj rzeczy bardzo oldskulowe. Kontakt z tymi chłopakami mnie kształtował. Nie bałem się. Już wtedy, rozmawiając z nimi tak jak z innymi, „normalnymi” kolegami, uczyłem się empatii. Rozumiałem: bycie w poprawczaku nie oznacza, że są źli.
Z historii wychowanków poprawczaka wynika, że w większości ich sytuacja była winą rodziców. Jak chłopak miał wyjść na ludzi, jeśli w domu codziennie była policja, bo ojciec pił i bił matkę? Adam wie, że nie można generalizować, wrzucać wszystkich do jednego worka.
Sam rapuje, pisze teksty. Ostatnio taki, w którym znajduje się fragment o chłopakach z poprawczaka. Chce ich w ten sposób upamiętnić, to taki ukłon w ich stronę.
Wychowany pod poprawczakiem, a nie w nim
Patola, dzisiaj zawdzięczam też im, że jestem już kimś
Opowiadali swoje życie i mówili młody nie rób tak
Bo będziesz oglądał świat zza krat.
Przed wyjazdem Adama do seminarium rodzice organizują uroczysty obiad. Są jego wszystkie ulubione dania. Przychodzą wikariusze i proboszcz. Jeden z księży ma zawieźć chłopaka do seminarium, bo gdyby wieźli go rodzice, to Adam by się rozkleił i zaczął ryczeć na samym wejściu.
– Pamiętam ten obiad – mówi dziś Adam. – Nic nie zjadłem. Ksiądz mówił: „Człowieku, ciesz się, zaraz będziesz klerykiem”. A ja ze skwaszoną miną: „No, fajnie”.
Kiedy schodzą razem do samochodu, w gardle staje mu kamień.
– Ściemniłem, że zostawiłem w domu ładowarkę do telefonu. Pobiegłem z powrotem, stanąłem przy oknie w pokoju, patrzyłem na podwórko, na miasto i zacząłem płakać. Myślałem: „Co ty, człowieku, najlepszego robisz? Ile zostawiasz?”. Ale ogarnąłem się. Zszedłem na dół. Nie pozwoliłem mamie rzucić mi się w ramiona: „Mamo, niedługo się zobaczymy”.
Po kilku minutach podróży mama dzwoni i pyta, jak mu jest. Wtedy ksiądz radzi: „Wyłącz telefon. Czas odciąć pępowinę”.
***
Tomasz Kozłowski jest najmłodszym z pięciu braci.
Starszy od niego o dziesięć lat brat wstępuje do Towarzystwa Salezjańskiego. Tomek się na nim wzoruje – dla niego to ktoś bardzo ważny, mądry, silny, prawdziwy mężczyzna. Należy do harcerstwa, gra na gitarze, potrafi zaimponować. Kiedy taki brat wraca do domu ze studiów, słucha się go z otwartą buzią.
Ale któregoś roku, niemal w środku salezjańskiej formacji (trwającej łącznie dziewięć lat), brat przyjeżdża do domu na wakacje i oznajmia: „Mamo, tato, już tam nie wracam”.
– A mnie nie przeszło – mówi dzisiaj ksiądz Tomek. – Chociaż widziałem, że brata do tej decyzji musiały skłonić poważne wątpliwości, ja nadal marzyłem o byciu księdzem. Nikomu o tym nie mówiłem. Chodziłem z tą myślą wiele lat.
Gra w piłkę w miejscowym klubie, chodzi do znajomych na osiemnastki i ogniska, ma swoje sympatie i miłości. Jest chłopakiem jak wszyscy inni. Szkoli się do egzaminu na prawo jazdy. Jeździ po Białymstoku samochodem z „elką” i kiedy przejeżdża ulicą Warszawską obok seminarium, czuje przyspieszone bicie serca. Wewnętrzny głos mówi mu: „Ja chcę tam być”.
Wcześniej, kiedy Tomek po skończeniu gimnazjum zanosi papiery do swojego liceum, myśli sobie: „Jeszcze tylko trzy lata i będę mógł zostać księdzem”.
Rodzice dowiedzą się o jego decyzji miesiąc przed tym, jak wstąpi do seminarium. Oprócz księdza, który stał się jego pierwszym powiernikiem, jego plany poznaje pewna siostra zakonna.
– Dlaczego trzymałeś to w tajemnicy nawet przed rodzicami?
– Chyba nie chciałem ich nastawiać, robić im nadziei. Zostawiałem sobie możliwość, otwartą furtkę, że mógłbym jeszcze zmienić zdanie.
Pamięta sytuację starszego brata, który na tę drogę wszedł, a potem zawrócił.
– I wiem, że rodzice to przeżyli. Poza tym chyba nie umiałem jeszcze o tym mówić. I chciałem to sam przetrawić.
W liceum zna chłopaków, którzy od młodych lat wszystkim dawali do zrozumienia, że mają powołanie. W szkole ubierali się na czarno, służyli do mszy, do kościoła chodzili codziennie. A potem szybko z seminarium wrócili. Jeden na przykład wstąpił na trzy miesiące do zakonu benedyktynów, potem na kilka kolejnych do seminarium diecezjalnego. I zrezygnował. Wrócił do Sokółki, a ludzie nie mogli zrozumieć, dlaczego.
– Być może za szybko „stał się księdzem”. Nie dał sobie czasu na młodość – mówi dziś ksiądz Tomasz.
On sam w tym czasie towarzystwo ma jednak różne.
– I kościelne, i – że tak powiem – niekościelne. W tym drugim też dobrze się odnajdywałem, co nie było takie oczywiste, bo byłem abstynentem.
Chodzi na imprezy, ogniska, grille – wiadomo, co się na nich dzieje, zawsze jakaś popijawa. A on nic, twardo, ani kieliszka.
– Ludzie mnie nawet za to szanowali. Szczególnie po kilku głębszych lubili okazywać, jaki mają do mnie respekt, że rezygnuję z alkoholu. A więc były we mnie przejawy poczucia bycia innym, choć sprytnie to ukrywałem – opowiada.
Dziewczyny?
– Pierwsza to była wakacyjna miłość, która przetrwała półtora miesiąca – mówi ksiądz Tomasz. – Chyba dlatego tak krótko, że byliśmy z innych miast. Mieliśmy po piętnaście, szesnaście lat, niewiele wiedzieliśmy o życiu. Były też dziewczyny z Sokółki. Trochę ze sobą świrowaliśmy, z niektórymi trochę byliśmy parą, a trochę nie. Nie stroniłem od tego.
Raz w miesiącu chodzi pogadać z zaprzyjaźnionym księdzem. Wyspowiadać się, oczyścić. Mówi także o dziewczynach. Ksiądz radzi mu: „Jeśli jesteś w klasie maturalnej i chcesz iść do seminarium, musisz te sprawy ograniczyć. Ta droga wymaga ofiary. Trzeba z czegoś zrezygnować”.
– Przed wstąpieniem do seminarium miewałem dni, kiedy nachodził mnie lęk przed poświęceniem, rezygnacją z tego, co może dać życie – mówi ksiądz Tomasz.
Pamięta dzień, kiedy na rowerze zrobił dwadzieścia kilometrów, ciągle w myślach zadając sobie pytania: „Czy podołam? Czy nie pożałuję? Czy będę umiał zrezygnować z bycia mężem i ojcem?”.
– Ostatecznie silniejsze okazało się poczucie, że chcę być księdzem. Że to jest moja droga. W tym widziałem swoje szczęście. Choć musisz wiedzieć, że pragnienie bycia ojcem i mężem nie przechodzi. Ono jest dalej. Ale kapłaństwo jest silniejsze. Chociaż wiąże się i z radościami, i z trudnościami, mam przekonanie, że dokonałem dobrego wyboru.
Przed pójściem do seminarium pracuje na budowie razem z bratem. Wrzuca żwir do betoniarki, żar leje się z nieba, a brat bierze go pod włos: „Tomek, ty już wiesz, co będziesz robił po maturze?”. „A, jeszcze mam trochę czasu”. A brat na to półżartem: „Czarno to widzę. Z białym paskiem”.
Kiedy Tomek wyjeżdża na studia, mama przy pożegnaniu ma jedną jedyną prośbę: „Jeśli postanowisz odejść, to tylko nas na to przygotuj”.
***
Karol Chum, były kleryk:
– Byłem wychowywany przez ojca tyrana. Byłem bity przez wiele lat. Nie byliśmy zbyt wierzącą rodziną i decyzja o pójściu do niższego seminarium duchownego była całkowicie moja, a w pewnym sensie stanowiła formę ucieczki. Wielu chłopców w seminarium pochodzi ze wsi zabitych dechami, gdzie panuje przeświadczenie, że kapłan to jest ktoś! Że ma klawe życie, bez problemów. Ostatnio rozmawiałem z pewnym księdzem, który powiedział mi: „My naprawdę chcielibyśmy już przestać być postrzegani jako bogowie”. Ja w dzieciństwie też patrzyłem na księdza jak na wielki autorytet.
Jego ojciec jest wykształconym, poważanym we Wrocławiu człowiekiem. Mama – jak mówi dzisiaj jej syn – prostą, zwyczajną kobietą. Karol – któremu rodzice nadają imię Przemek (zmieni je w dorosłym życiu) – jest ich pierwszym dzieckiem. Później narodzi się jego siostra, a potem brat.
Pierwsze parę lat życia Karol wspomina dobrze. Wkrótce jednak wszystko zaczyna się walić.
Matka Karola odchodzi od jego ojca. Rodzeństwo zostaje rozdzielone – Karol z siostrą trafiają do dziadków od strony matki. Dziadkowie wychowują ich przez pięć lat, bo matka traci prawa rodzicielskie (ma problemy z prawem, trafia do więzienia za zakazany wówczas handel złotem). A dziadkowie to alkoholicy, którzy nie odstawiają butelki od ust.
– Wyobraź sobie wszystko najgorsze, co ci się kojarzy z alkoholową meliną – tak właśnie wyglądał ten dom – mówi Karol. – W tej melinie wegetowałem przez parę lat, co jakiś czas odwiedzany przez ojca. Pamiętam odrabianie lekcji w wannie, spanie w zaszczanej pościeli. Całe swoje dziecięce życie byłem zawszony. To była jakaś plaga, nie mogłem tego w żaden sposób opanować. Wiesz, co to znaczy dla małego dzieciaka, kiedy chodzisz do szkoły cały podrapany, bo od wszy swędzi cię skóra?
W końcu ojciec postanawia, że odzyska dzieci od teściów alkoholików. Dzisiaj Karol wie, że ojciec bardzo chciał pokazać, jakim dobrym jest człowiekiem. Prawda jest jednak taka, że żyjąc w związku z młodą partnerką, potrzebował dzieci, by dostać większe mieszkanie. Więcej dzieci to większy metraż.
– A my, jak to dzieci, przekupione obietnicami lepszego życia, chętnie uciekliśmy z tej meliny. Kiedy tylko przekroczyliśmy próg, dobroć ojca się skończyła. Uwierz mi: nie pamiętam dnia, kiedy byśmy nie dostali. Byliśmy prani dzień w dzień.
Dzieci mają przy tym codziennie wieczorem padać na kolana i się modlić.
Dla Karola „religijność” ojca jest na pokaz. Bo nie można reglamentować dzieciom jedzenia, bić po tyłku kablem od żelazka, a potem odmawiać Ojcze nasz.
Kościół i wszystko, co się w nim dzieje, jest dla niego jak haust świeżego powietrza. Ksiądz jest dostojny, mądry i miły. Kościół jest jak dom – też są mury i dach nad głową. Ale to dom, w którym chłopak czuje się bezpieczny.
– Ojcu moja ministrantura była obojętna, a być może nawet poprawiała mu wizerunek – mówi Karol. – Nie zabraniał mi więc chodzić do kościoła.
W ósmej klasie chłopak postanawia, że wstąpi do seminarium. Przyjaźni się z siostrą zakonną, która prowadziła go do pierwszej komunii. Bardzo młodą, zaangażowaną idealistką. Co jakiś czas z nią rozmawia, pyta, czy ta droga jest dobra. Siostra podpowiada, że na początek idealne jest niższe seminarium.
Karolem targają silne emocje. Krąży między domem, w którym czeka go tylko udręka, a kościołem, który wydaje się czysty i dobry. Ale do zmartwień dochodzi kolejne: stopniowe uświadamianie sobie własnej orientacji seksualnej. Im bardziej oczywista się ona staje, tym większe kłopoty może na niego ściągnąć.
***
Jan dostał się do seminarium w Olsztynie w roku akademickim 2019/2020.
„Dla diecezji to zawsze moment ważny i uroczysty. Inauguracja roku formacji seminaryjnej to coś więcej niż inauguracja roku akademickiego”1 – mówił olsztyńskiej TVP arcybiskup Józef Górzyński, metropolita warmiński, przy okazji immatrykulacji nowego rocznika.
A ściślej jednego alumna, Jana Hasiuka.
– Pochodzę z Olsztyna, więc z seminarium do domu mam parę kilometrów – mówi Janek i pociąga łyk zimnego napoju.
Nie ma tragicznej historii. Nie pochodzi z biedy, z rozbitego domu. W młodości niczego mu nie brakuje. Oprócz tego, że jest wyjątkiem – jedynym klerykiem w Olsztynie w swoim roczniku – jest też taki jak wszyscy chłopcy w jego wieku.
Pomyliłem ze sobą dwie kawiarnie popularnej sieci, muszę się przemieścić pół kilometra dalej, a Jan i tak już długo na mnie czeka. Wcześniej pomyliły mi się godziny spotkania i zamiast na dwunastą, przyjechałem do Warszawy na szesnastą. Ale on wita mnie z uśmiechem i spokojem.
Stoi przed kawiarnią. Przed nim na placu Zamkowym tłum spaceruje, spotyka się na randkach, słucha zaimprowizowanego koncertu Piotra Bukartyka. A Janek stoi i przez słomkę pije swój mocno schłodzony granatowy napój.
Na wszystko się zgadza. Wszędzie jest mu wygodnie. Wszystko go cieszy. W świecie roku 2020 jego cierpliwość jest tak zadziwiająca, że aż zawstydza.
Zaraz przed maturą nie miał na siebie pomysłu. Ludzie już coś tam planowali, wiedzieli, co będą studiować, gdzie wyjadą, czy zostaną w Olsztynie. A Janek nic. W końcu złożył dokumenty na administrację i cyfryzację na wydziale prawa – bo „coś wypadało wybrać”, a to był dla niego znajomy temat.
– Ale ciągle dawałem sobie czas na przemyślenie. Dopiero we wrześniu, więc bardzo późno, podjąłem decyzję. Niektórzy byli zdziwieni, inni przeczuwali, że tak może być, a większość mi gratulowała – mówi Janek, kleryk, najnormalniejszy chłopak na świecie.
– Czego?
– Odwagi.
Rozdział 2
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 3
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 4
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 5
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 6
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 7
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 8
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział 9
Dostępne w wersji pełnej
PRZYPISY
Domy
1Na drodze do kapłaństwa. Nowy rok akademicki w olsztyńskim Hosianum, TVP3 Olsztyn, data emisji: 27 września 2019; https://olsztyn.tvp.pl/44587467/na-drodze-do-kaplanstwa-nowy-rok-akademicki-w-olsztynskim-hosianum (dostęp: 1 sierpnia 2020).
Projekt okładki Paweł Panczakiewicz PANCZAKIEWICZ ART.DESIGNwww.panczakiewicz.pl
Redaktor prowadzący Damian Warszawski
Opieka redakcyjna i adiustacja Katarzyna Węglarczyk
Korekta Irena Piecha / e-dytor.pl
Copyright © by Mariusz Sepioło © Copyright for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2021
ISBN 978-83-240-6354-3
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Ossowska
