Kamizelka - Bolesław Prus - darmowy ebook + audiobook + książka

Kamizelka ebook

Bolesław Prus

4,3

Opis

Jedna z najwybitnijeszych polskich noweli “Kamizelka” Bolesława Prusa jest dostępna w Legimi za darmo w formie ebooka, zarówno w formacie epub jak i mobi.

 

Nowelistyka jest specyficznym gatunkiem literackim, który najpełniej rozwinął się w literaturze polskiej w okresie po powstaniu styczniowym a I Wojną Światową. Najbardziej charakterystyczną cechą noweli jest zwarta i jednowątkowa fabuła. Polscy pisarze pozytywistyczni chętnie korzystali z tych ram gatunkowych, a przy okazji starali się nadać swoim utworom wymiar ponadczasowy.  

 

Narratorem nowelki jest sentymentalny kolekcjoner, który odkupuje kamizelkę od sąsiadki, która została wdową. Przedmiot wywołuje w nim wspomnienia, ponieważ śledził on życie swoich sąsiadów. Bohaterem jest młody urzędnik, który wraz z żoną stara się wieść spokojne i wypełnione pracą życie. Oboje niezmiernie się kochają. Dowodem tego mają być drobne oszustwa, które dokonują każdego dnia, gdy on popada w chorobę. Mąż codziennie rano zwęża swoją kamizelkę, aby pokazać żonie, że czuje się coraz lepiej. Natomiast ona stara się dzielnie podtrzymywać w nim nadzieję robiąc to samo. Tytułowa Kamizelka jest niemym świadkiem wielkiej miłości łączącej bohaterów.

 

Kamizelka” uznawana jest za jedno z największych literackich osiągnięć nie tylko autora, ale całej polskiej nowelistyki. Jedyną bronią małżeństwa przeciwko postępującej chorobie męża jest wzajemna miłość. Piękno i prostota podjętego tematu oraz jego paraboliczne ujęcie zachwyca do dziś.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 15

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (105 ocen)
57
28
16
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Zolmar

Nie oderwiesz się od lektury

Prus jak to Prus. Jest dobry. Ale... Zgadnijcie co jest nie tak w tytule książki? 😜
10
PrzemoD

Nie oderwiesz się od lektury

Warto przeczytać.
00
Kot_czyta

Nie oderwiesz się od lektury

Jedna z najpiękniejszych, realnych historii miłosnych
00

Popularność




Bo­le­sław Prus

Ka­mi­zel­ka

Ka­mi­zel­ka

Nie­któ­rzy lu­dzie ma­ją po­ciąg do zbie­ra­nia oso­bli­wo­ści kosz­tow­niej­szych lub mniej kosz­tow­nych, na ja­kie ko­go stać. Ja tak­że po­sia­dam zbio­rek, lecz skrom­ny, jak zwy­kle w po­cząt­kach.

Jest tam mój dra­mat, któ­ry pi­sa­łem jesz­cze w gim­na­zjum na lek­cjach ję­zy­ka ła­ciń­skie­go… Jest kil­ka za­su­szo­nych kwia­tów, któ­re trze­ba bę­dzie za­stą­pić no­wy­mi, jest…

Zda­je się, że nie ma nic wię­cej oprócz pew­nej bar­dzo sta­rej i znisz­czo­nej ka­mi­zel­ki.

Oto ona. Przód spło­wia­ły, a tył prze­tar­ty. Du­żo plam, brak gu­zi­ków, na brze­gu dziur­ka, wy­pa­lo­na za­pew­ne pa­pie­ro­sem. Ale naj­cie­kaw­sze w niej są ścią­ga­cze. Ten, na któ­rym znaj­du­je się sprzącz­ka, jest skró­co­ny i przy­szy­ty do ka­mi­zel­ki wca­le nie po kra­wiec­ku, a ten dru­gi, pra­wie na ca­łej dłu­go­ści, jest po­kłu­ty zę­ba­mi sprzącz­ki.

Pa­trząc na to od ra­zu do­my­ślasz się, że wła­ści­ciel odzie­nia za­pew­ne co dzień chud­nął i wresz­cie do­się­gnął te­go stop­nia, na któ­rym ka­mi­zel­ka prze­sta­je być nie­zbęd­na, ale na­to­miast oka­zu­je się bar­dzo po­trzeb­ny za­pię­ty pod szy­ję frak z ma­ga­zy­nu po­grze­bo­we­go.

Wy­zna­ję, że dziś chęt­nie od­stą­pił­bym ko­mu ten szmat suk­na, któ­ry mi ro­bi tro­chę kło­po­tu. Szaf na zbio­ry jesz­cze nie mam, a nie chciał­bym zno­wu trzy­mać cho­rej ka­mi­zel­czy­ny mię­dzy wła­sny­mi rze­cza­mi. Był jed­nak czas, żem ją ku­pił za ce­nę zna­ko­mi­cie wyż­szą od war­to­ści, a dał­bym na­wet i dro­żej, gdy­by umia­no się tar­go­wać. Czło­wiek mie­wa w ży­ciu ta­kie chwi­le, że lu­bi ota­czać się przed­mio­ta­mi, któ­re przy­po­mi­na­ją smu­tek.

Smu­tek ten nie gnieź­dził się we mnie, ale w miesz­ka­niu bli­skich są­sia­dów. Z okna mo­głem co dzień spo­glą­dać do wnę­trza ich po­ko­iku.

Jesz­cze w kwiet­niu by­ło ich tro­je: pan, pa­ni i ma­ła słu­żą­ca, któ­ra sy­pia­ła, o ile wiem, na ku­fer­ku za sza­fą. Sza­fa by­ła ciem­no­wi­śnio­wa. W lip­cu, je­że­li mnie pa­mięć nie zwo­dzi, zo­sta­ło ich tyl­ko dwo­je: pa­ni i pan, bo słu­żą­ca prze­nio­sła się do ta­kich pań­stwa, któ­rzy pła­ci­li jej trzy ru­ble na rok i co dzień go­to­wa­li obia­dy.

W paź­dzier­ni­ku zo­sta­ła już tyl­ko – pa­ni, sa­ma jed­na. To jest nie­zu­peł­nie sa­ma, po­nie­waż w po­ko­ju znaj­do­wa­ło się jesz­cze du­żo sprzę­tów: dwa łóż­ka, stół, sza­fa… Ale na po­cząt­ku li­sto­pa­da sprze­da­no z li­cy­ta­cji nie­po­trzeb­ne rze­czy, a przy pa­ni ze wszyst­kich pa­mią­tek po mę­żu zo­sta­ła tyl­ko ka­mi­zel­ka, któ­rą obec­nie po­sia­dam.

Lecz w koń­cu li­sto­pa­da pew­ne­go dnia pa­ni za­wo­ła­ła do pu­ste­go miesz­ka­nia han­dla­rza sta­rzy­zny i sprze­da­ła mu swój pa­ra­sol za dwa zło­te i ka­mi­zel­kę po mę­żu za czter­dzie­ści gro­szy. Po­tem za­mknę­ła miesz­ka­nie na klucz, po­wo­li prze­szła dzie­dzi­niec, w bra­mie od­da­ła klucz stró­żo­wi, chwi­lę po­pa­trzy­ła w swo­je nie­gdyś okno, na któ­re pa­da­ły drob­ne płat­ki śnie­gu, i – zni­kła za bra­mą.

Na dzie­dziń­cu zo­stał han­dlarz sta­rzy­zny. Pod­niósł do gó­ry wiel­ki koł­nierz ka­po­ty, pod pa­chę we­tknął do­pie­ro co ku­pio­ny pa­ra­sol i owi­nąw­szy w ka­mi­zel­kę rę­ce czer­wo­ne z zim­na, mru­czał:

– Han­del, pa­no­wie… han­del!…

Za­wo­ła­łem go.

– Pan do­bro­dziej ma co do sprze­da­nia? – za­py­tał wcho­dząc.

– Nie, chcę od cie­bie coś ku­pić.

– Pew­nie wiel­moż­ny pan chce pa­ra­sol?… – od­parł Ży­dek.

Rzu­cił na zie­mię ka­mi­zel­kę, otrzą­snął śnieg z koł­nie­rza i z wiel­ką usil­no­ścią po­czął otwie­rać pa­ra­sol.

– A fajn[1]


Jest tam mój dramat, który pisałem jeszcze w gimnazjum na lekcjach języka łacińskiego… Jest kilka zasuszonych kwiatów, które trzeba będzie zastąpić nowymi, jest… Zdaje się, że nie ma nic więcej oprócz pewnej bardzo starej i zniszczonej kamizelki.

Przód spłowiały, a tył przetarty. Dużo plam, brak guzików, na brzegu dziurka, wypalona zapewne papierosem. Ale najciekawsze w niej są ściągacze. Ten, na którym znajduje się sprzączka, jest skrócony i przyszyty do kamizelki wcale nie po krawiecku, a ten drugi, prawie na całej długości, jest pokłuty zębami sprzączki.

pan, pani i mała służąca, która sypiała, o ile wiem, na kuferku za szafą. Szafa była ciemnowiśniowa. W lipcu, jeżeli mnie pamięć nie zwodzi, zostało ich tylko dwoje: pani i pan, bo służąca przeniosła się do takich państwa, którzy płacili jej trzy ruble na rok i co dzień gotowali obiady. W październiku została już tylko – pani, sama jedna.

Wstawali dość rano, pili herbatę z blaszanego samowaru i razem wychodzili do miasta. Ona na lekcje, on do biura. Był to drobny urzędniczek, który na naczelników wydziałowych patrzył z takim podziwem jak podróżnik na Tatry. Za to musiał dużo pracować po całych dniach. Widywałem nawet go i o północy, przy lampie, zgiętego nad stolikiem. Żona zwykle siedziała przy nim i szyła. Niekiedy spojrzawszy na niego przerywała swoją robotę i mówiła tonem upominającym: – No, już dość będzie, połóż się spać. – A ty kiedy pójdziesz spać?… – Ja… jeszcze tylko dokończę parę ściegów… – No… to i ja napiszę parę wierszy… Znowu oboje pochylali głowy i robili swoje. I znowu po niejakim czasie pani mówiła: – Kładź się!… Kładź się!… Niekiedy na jej słowa odpowiadał mój zegar wybijając pierwszą.

Byli to ludzie młodzi, ani ładni, ani brzydcy, w ogóle spokojni. O ile pamiętam, pani była znacznie szczuplejsza od męża, który miał budowę wcale tęgą. Powiedziałbym, że nawet za tęgą na tak małego urzędnika. Co niedzielę około południa wychodzili na spacer trzymając się pod ręce i wracali do domu późno wieczór. Obiad zapewne jedli w mieście. Raz spotkałem ich przy bramie oddzielającej Ogród Botaniczny od Łazienek. Kupili sobie dwa kufle doskonałej wody i dwa duże pierniki, mając przy tym spokojne fizjognomie mieszczan, którzy zwykli jadać przy herbacie gorącą szynkę z chrzanem.

W ogóle biednym ludziom niewiele potrzeba do utrzymania duchowej równowagi. Trochę żywności, dużo roboty i dużo zdrowia. Reszta sama się jakoś znajduje. Moim sąsiadom, o ile się zdaje, nie brakło żywności, a przynajmniej roboty. Ale zdrowie nie zawsze dopisywało.

Wychodziła zwykle do miasta o ósmej rano. Około pierwszej wracała na parę godzin do domu, ażeby ugotować mężowi obiad na maszynce, a potem znowu wybiegała na jakiś czas. Za to już wieczory spędzali razem. Pani zaś, aby nie próżnować, brała trochę więcej do szycia.