James Dean. Sekret życia - Jason Colavito - ebook + książka

James Dean. Sekret życia ebook

Colavito Jason

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

James Dean, ikona popkultury, kanoniczny wzór romantycznego i wrażliwego buntownika, obiekt kultu fanów na całym świecie. Każdy chciał być jak on, ale wszystkim chodziło o obraz ekranowego giganta, a nie chłopaka z Marion w Indianie. Krótkie życie aktora obrosło legendą, skrywając na dekady prawdę o człowieku, który nie chciał pogodzić się z wykreowanym na potrzeby mas wizerunkiem i 30 października 1955 roku pędził swoim Porsche 550 Spyder, by od niego uciec. Jaką tajemnicę skrywał idol wszech czasów? Jason Colavito odpowiada na to pytanie w swojej książce.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 493

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Cytat

Aktor­stwo to naj­bar­dziej samotna pro­fe­sja na świe­cie. Zosta­jesz sam ze swo­imi myślami i wyobraź­nią – to wszystko, co masz. Nie jest łatwo być dobrym akto­rem. Jesz­cze trud­niej jest być czło­wie­kiem. A ja chcę być i jed­nym, i dru­gim… i będę, zanim odejdę.

– James Dean1

Terminologia

Słowa opi­su­jące sek­su­al­ność czło­wieka nie­ustan­nie się zmie­niają. W niniej­szej książce, zamiast uży­wać współ­cze­snych okre­śleń w odnie­sie­niu do ludzi minio­nej epoki (któ­rzy sami ni­gdy by ich nie użyli, a nawet mogliby nie roz­po­znać ich zna­cze­nia), posłu­ży­łem się histo­rycz­nymi ter­mi­nami „homo­sek­su­alny” i „gej” oraz rza­dziej – pejo­ra­tyw­nym sło­wem „pedal­ski”, uży­wa­nym powszech­nie w latach czter­dzie­stych i pięć­dzie­sią­tych dwu­dzie­stego wieku. Ter­miny te bar­dziej oddają spo­sób, w jaki ludzie tam­tych cza­sów, w tym osoby homo­sek­su­alne lub bisek­su­alne, roz­ma­wiały i myślały o sobie, nawet jeśli mogą wyda­wać się dziś ogra­ni­cza­jące lub mniej pre­cy­zyjne niż współ­cze­sne okre­śle­nia.

Wstęp

Środa, dzie­siąty paź­dzier­nika 1956 roku. Uro­czy­sta gala towa­rzy­sząca pre­mie­rze Olbrzyma roz­bły­sła bla­skiem licz­nych gwiazd. Całe Hol­ly­wood przy­było do nowo­jor­skiego Roxy The­ater, dru­giego co do wiel­ko­ści pałacu fil­mo­wego na świe­cie z sze­ścioma tysią­cami miejsc sie­dzą­cych, aby cele­bro­wać naj­now­szy epicki dra­mat słyn­nego reży­sera Geo­rge’a Ste­vensa, który pobije rekord 1956 roku, zarówno pod wzglę­dem dłu­go­ści (trzy i pół godziny), jak i wpły­wów z bile­tów. Bły­ski fle­szy roz­świe­tlały poja­wia­jące się oso­bi­sto­ści, a zwłasz­cza gwiazdy filmu Olbrzym – Eli­za­beth Tay­lor, Rocka Hud­sona i Mer­ce­des McCam­bridge – któ­rzy pozdra­wiali wiwa­tu­ją­cych przed wej­ściem do „świą­tyni sztuki fil­mo­wej” w stylu hisz­pań­skim, aby następ­nie zasiąść na swo­ich miej­scach w lożach naprze­ciwko sze­ro­kiej, nie­zbyt głę­bo­kiej sceny, na któ­rej grupa taneczna The Icy Roxy­et­tes wiro­wała na łyż­wach do dźwię­ków rewii Fall Fan­tasy w wyko­na­niu orkie­stry Roxy The­ater. Jak dono­sił jeden z repor­te­rów, poli­cja zma­gała się z opa­no­wa­niem wiel­kiej napie­ra­ją­cej fali krzy­czą­cych i ogar­nię­tych sza­leń­stwem fanów, któ­rzy zgro­ma­dzili się przy aksa­mit­nych sznu­rach oddzie­la­ją­cych widow­nię na rogu Zachod­niej Pięć­dzie­sią­tej Ulicy i Siód­mej Alei, aby zoba­czyć przy­by­wa­jące gwiazdy oraz oddać hołd tej jed­nej, któ­rej nie było. Wewnątrz budynku cele­bryci, gwiazdy i twórcy zaj­mo­wali miej­sca, za które musieli zapła­cić nawet pięt­na­ście dola­rów. Zebrane środki prze­ka­zano na walkę z dys­tro­fią mię­śniową2. W pra­sie pisano, że wyda­rze­nie to było więk­sze niż fina­łowe mecze base­bal­lowe World Series, które zakoń­czyły się tego samego popo­łu­dnia w innej czę­ści mia­sta, gdzie dru­żyna Yan­kees poko­nała Dodger­sów.

Kiedy kolejne gwiazdy, takie jak aktorka Nata­lie Wood i komik Henny Young­mann, wcho­dziły do budynku, ponad sześć­dzie­się­ciu repor­te­rów z dwu­dzie­stu sied­miu miast prze­ści­gało się w zada­wa­niu pytań. Rela­cję tele­wi­zyjną sprzed wej­ścia do prze­stron­nego lobby teatru, wypeł­nio­nego teraz po brzegi gośćmi, pro­wa­dzili na żywo pio­sen­karka i aktorka Jayne Meadows oraz aktor Chill Wills, a rolę bile­te­rek peł­niły modelki. Obsada filmu zatrzy­my­wała się, by poroz­ma­wiać z popu­lar­nymi pre­zen­te­rami radio­wymi WRCA-FM, Texem McCra­rym i Jinxem Fal­ken­ber­giem, nagry­wa­ją­cymi spe­cjalną audy­cję poświę­coną Olbrzy­mowi, którą wyemi­to­wano już następ­nego wie­czoru. Mimo ple­jady gwiazd Texa i Jinxa, jak nazy­wano duet pre­zen­te­rów, naj­bar­dziej inte­re­so­wał nie­obecny aktor, któ­rego imię wid­niało na wiel­kiej, pod­świe­tlo­nej rekla­mie wiszą­cej nad wej­ściem do pałacu fil­mo­wego – James Dean. Krą­żyły plotki, że młody aktor z Olbrzyma, który zgi­nął w wypadku samo­cho­do­wym w wieku dwu­dzie­stu czte­rech lat nie­mal dokład­nie rok wcze­śniej, otrzyma wkrótce bez­pre­ce­den­sowo drugą pośmiertną nomi­na­cję do Oscara. Choć zagrał jedy­nie w trzech fil­mach, był praw­do­po­dob­nie naj­słyn­niej­szym czło­wie­kiem na świe­cie. Miał fan­kluby od Los Ange­les po Paryż i Dża­kartę. Tex i Jinx chcieli się dowie­dzieć, jak gwiazdy wspo­mi­nają swo­jego zmar­łego kolegę. Tay­lor nie szczę­dziła Deanowi pochwał, twier­dząc, że gdyby nie przed­wcze­sna śmierć, stałby się jed­nym z naj­wy­bit­niej­szych akto­rów swo­ich cza­sów. McCam­bridge wspo­mi­nała jego życz­li­wość. Nato­miast Hud­son szorstko poin­for­mo­wał pre­zen­te­rów radio­wych, że nie znał dobrze Deana, ale wyda­wał się mu wynio­sły3.

Setki, a nawet tysiące osób zgro­ma­dzo­nych w środku i przed teatrem, przy­szły tego wie­czoru z prze­ko­na­niem, że znały Jamesa tak dobrze, jak miliony jego fanów w całej Ame­ryce i na świe­cie. Bo czyż nie widzieli na ekra­nie mło­dego przy­stoj­nego męż­czy­zny, który obna­żał swoją duszę? Czyż nie poczuli jego bólu i nie ujrzeli w nim zwy­kłego chło­paka, ukry­wa­ją­cego się wśród zmie­nia­ją­cych się kadrów? Tysiąc naj­wier­niej­szych fanów Deana, zapeł­niw­szy naj­wyż­szy bal­kon Roxy The­ater, zaczęło gło­śno tupać, gdy wyświe­tlono jego nazwi­sko w napi­sach począt­ko­wych, i krzy­czeć bez opa­mię­ta­nia, gdy ich idol po raz pierw­szy poja­wił się na ekra­nie. Goście spe­cjalni i repor­te­rzy w dol­nej czę­ści widowni usły­szeli nie­ziem­ski pisk docho­dzący z góry. Ktoś zapewne roz­po­znał Larry’ego Chan­dlera, rytow­nika z Los Ange­les, który, korzy­sta­jąc z urlopu, przy­je­chał do Nowego Jorku na pre­mierę. Jeden z repor­te­rów zwró­cił uwagę na jego ude­rza­jące podo­bień­stwo do Deana. Chan­dler wyznał mu pod­czas roz­mowy, że był wiel­kim fanem aktora i – podob­nie jak nie­zli­czone rze­sze fanów – prze­czy­tał o swoim idolu każdą infor­ma­cję, jaką mógł zna­leźć. Setki arty­ku­łów w maga­zy­nach obse­syj­nie opi­sy­wały życie zmar­łego gwiaz­dora milio­nom czy­tel­ni­ków, któ­rzy doma­gali się jesz­cze wię­cej. W księ­gar­niach roz­sia­nych po całym Man­hat­ta­nie, na przy­kład w Double­day Book Shop, w któ­rej Dean robił kie­dyś zakupy, oraz w całym kraju poja­wiły się reklamy nowej bio­gra­fii gwiaz­dora, napi­sa­nej przez jego naj­lep­szego przy­ja­ciela. Bio­gra­fia miała tra­fić do sprze­daży za kilka tygo­dni. Na zdję­ciach rekla­mu­ją­cych książkę twarz aktora wyła­niała się z czar­nej okładki niczym duch.

Gwiazdy spo­glą­da­jące z lobby Roxy The­ater na tłum musiały odczu­wać obec­ność ducha Deana na każ­dym kroku. Jego twarz spo­glą­dała z okła­dek maga­zy­nów w każ­dym kio­sku, od popu­lar­nego maga­zynu „Look” po naj­bar­dziej tan­detne tablo­idy. Jego wycięta z kar­tonu podo­bi­zna pro­mo­wała Olbrzyma wszę­dzie tam, gdzie wyświe­tlano film – z wyjąt­kiem Roxy The­ater, gdzie kar­to­nowy Dean został usu­nięty, ponie­waż od stóp do głów pokryty był śla­dami pomadki z poca­łun­ków fanek. Patrząc na ludzi zgro­ma­dzo­nych, by oddać hołd Jame­sowi Deanowi, trudno było nie zauwa­żyć jego twa­rzy odbi­tej w ich obli­czach. Aby wyglą­dać jak on, mło­dzi męż­czyźni i nasto­letni chłopcy zacze­sy­wali włosy wysoko, nosili dżinsy jak Dean na zdję­ciach, ścią­gali brwi, gar­bili się i mam­ro­tali coś pod nosem, naśla­du­jąc jego gbu­ro­wate odzywki. James pla­so­wał się na szczy­cie ogól­no­kra­jo­wych son­daży na ulu­bio­nego aktora fil­mo­wego mło­dych męż­czyzn4. Pisarz John Dos Pas­sos przy­pa­try­wał się chłop­com i mło­dym męż­czy­znom ubie­ra­ją­cym się jak James Dean, ich „non­sza­lanc­kim fry­zu­rom” i „pogar­dzie wypi­sa­nej na ustach” i nazy­wał ich hipo­kry­tami, roz­piesz­czo­nymi mię­cza­kami, uda­ją­cymi praw­dzi­wych męż­czyzn5. Mimo że okre­ślał ich „ponu­rymi nasto­lat­kami”, jego pogarda nie powstrzy­mała chłop­ców przed wyci­na­niem z kolo­ro­wych maga­zy­nów kolej­nych zdjęć Deana, ana­li­zo­wa­niem w kółko trzech jego fil­mów i czer­pa­niem od nie­ży­ją­cego idola inspi­ra­cji, jak być męż­czy­zną.

Wpływ Deana na całe poko­le­nia męż­czyzn nawet w dzi­siej­szych cza­sach wciąż jest widoczny – od codzien­nych ubrań, przez non­sza­lancko uło­żone włosy, skoń­czyw­szy na spo­so­bie mówie­nia oraz poru­sza­nia się. Jego styl jest tak wszech­obecny, że stał się ame­ry­kań­skim idio­mem, języ­kiem nowo­cze­snej męsko­ści, pra­wie tak nie­wi­docz­nej, jak powie­trze. Trudno sobie wyobra­zić, że w latach pięć­dzie­sią­tych ktoś musiał go wymy­ślić. A jed­nak sie­dem­dzie­siąt lat po śmierci Jamesa Deana jego nazwi­sko wciąż sym­bo­li­zuje okre­ślony typ mło­dzień­czej męsko­ści. Naj­czę­ściej repre­zen­tuje go młody męż­czyzna okrzyk­nięty „nowym Jame­sem Deanem” lub ci, któ­rzy wska­zują go jako wzór do naśla­do­wa­nia – od Den­nisa Hop­pera, Boba Dylana, Elvisa Pre­sleya, Mar­tina She­ena, Brada Pitta, Johnny’ego Deppa, Luke’a Perry’ego, Rivera Pho­enixa, Nico­lasa Cage’a, Leonarda DiCa­prio i Heatha Led­gera, po Austina Butlera, Jacoba Elor­diego i wielu innych. Ale echo stylu Deana pobrzmiewa wszę­dzie.

Była w tym jakaś iro­nia losu, że mło­dzi hete­ro­sek­su­alni męż­czyźni uzna­wali Jamesa Deana za ideał męsko­ści. Dean zgi­nął w poło­wie lat pięć­dzie­sią­tych, w cza­sach, gdy homo­fo­bia była na porządku dzien­nym. Par­la­men­ta­rzy­ści Kon­gresu grzmieli prze­ciwko homo­sek­su­al­nym „zbo­czeń­com” i usu­wali ze sta­no­wisk setki gejów zatrud­nio­nych w admi­ni­stra­cji. Pre­zy­dent Eisen­ho­wer zaka­zał zatrud­nia­nia osób homo­sek­su­al­nych w insty­tu­cjach fede­ral­nych, a pra­co­dawcy w całym kraju poszli za jego przy­kła­dem. Gazety i maga­zyny stra­szyły krzy­kli­wymi nagłów­kami o „groź­nym wid­mie homo­sek­su­ali­zmu”, ostrze­ga­jąc, że „geniu­sze to poten­cjalni dewianci” i że tele­wi­zja, kino oraz uni­wer­sy­tety stały się „przy­tul­nym domem dla homo­sek­su­ali­stów”. Jedna z publi­cy­stek narze­kała, że kul­tura ame­ry­kań­ska została wręcz zain­fe­ko­wana przez homo­sek­su­ali­stów (takim ter­mi­nem okre­ślano wów­czas zarówno gejów, jak i osoby bisek­su­alne): „Ame­ry­ka­nie muszą zmie­rzyć się z fak­tem ist­nie­nia homo­sek­su­ali­zmu tak, jak zmie­rzyli się z rakiem, gruź­licą i epi­lep­sją” – pisała na łamach prasy. Gwiazdy fil­mowe, akto­rzy Broad­wayu i spor­towcy uda­jący hete­ro­sek­su­al­nych byli – według niej – „naj­groź­niej­szym typem męskich homo­sek­su­ali­stów”. Bul­wer­so­wała się, że tych „zbo­czeń­ców można oglą­dać na naszych ekra­nach i sce­nach. Piszą nasze książki, malują nasze obrazy, cza­sem rywa­li­zują w naszych naj­lep­szych zawo­dach spor­to­wych”6. Trzeba było ich powstrzy­mać. Takie prze­ko­na­nia nie były odosob­nione. Media zostały zalane przez tysiące arty­ku­łów ostrze­ga­ją­cych przed homo­sek­su­ali­stami. Tek­stów było tak wiele, że żaden wykształ­cony Ame­ry­ka­nin nie mógł ich prze­oczyć.

Mło­dzi męż­czyźni, któ­rzy sty­li­zo­wali się na Jamesa Deana, brali sobie te ostrze­że­nia do serca i sta­now­czo egze­kwo­wali nie­pi­sane zasady męsko­ści od każ­dego chłopca, który wyda­wał im się zbyt „miękki”. W całym kraju nasto­lat­ko­wie urzą­dzali „polo­wa­nia na peda­łów” – nocami prze­szu­ki­wali parki oraz pobo­cza dróg i zwa­biali męż­czyzn obiet­nicą seksu, aby potem ich obra­bo­wać i pobić. Tym­cza­sem męż­czyzna, któ­rego tak podzi­wiali i któ­rym chcieli być, nie był hete­ro­sek­su­alny.

Zain­te­re­so­wa­łem się próbą wyja­śnie­nia duali­stycz­nego dzie­dzic­twa Jamesa Deana – jako wzoru (hete­ro­sek­su­al­nej) męsko­ści i jed­no­cze­śnie ikony spo­łecz­no­ści queero­wej – gdy pod­czas lock­downu w 2020 roku po raz pierw­szy obej­rza­łem jego naj­słyn­niej­szy film, czyli Bun­tow­nika bez powodu. Przez więk­szość swo­jej kariery bada­łem filmy science fic­tion i hor­rory. W tych gatun­kach kosmici i potwory sym­bo­li­zują siły spo­łeczne, któ­rych nie potra­fimy zbyt dobrze wyra­żać. Jako gej wyczu­lony na pod­tek­sty natych­miast dostrze­głem w Bun­tow­niku bez powodu wyraźną histo­rię miło­sną mię­dzy dwoma chło­pa­kami, zawo­alo­waną jed­nak w taki spo­sób, by speł­niała wymogi oby­cza­jo­wo­ści lat pięć­dzie­sią­tych. Bun­tow­nik bez powodu stał się za sprawą Deana pod­su­mo­wa­niem nowej ery, kwin­te­sen­cją powsta­ją­cego wzorca natu­ral­nej i bar­dziej emo­cjo­nal­nej męsko­ści, którą ówcze­śni kry­tycy myl­nie brali za andro­gy­nicz­ność. Dzięki jego cha­ry­zma­tycz­nej grze film stał się rów­nież pierw­szym obra­zem mło­dzień­czej miło­ści gejow­skiej poka­za­nej na ekra­nie w pozy­tywny spo­sób, a zara­zem jedy­nym w okre­sie dwóch klu­czo­wych dekad kształ­tu­ją­cych współ­cze­sne toż­sa­mo­ści sek­su­alne. Fil­mowy boha­ter, nasto­letni Jim, grany przez Deana, nawią­zuje głę­boką i inten­sywną rela­cję z nasto­lat­kiem o imie­niu Plato, w któ­rego wciela się Sal Mineo. Rela­cja ta przy­ćmiewa zwią­zek Jima z Judy, boha­terką graną przez Nata­lie Wood. Dean celowo nadał fil­mowi oso­bi­sty wymiar, instru­ując Mineo, by ten grał jak zako­chany szcze­niak, co przy­szło mu z wielką łatwo­ścią. Sal wspo­mi­nał, że jego postać była „w pew­nym sen­sie pierw­szym nasto­lat­kiem o orien­ta­cji homosek­su­alnej w histo­rii kina. Każdy, kto ogląda ten film, widzi, że mój boha­ter miał ochotę na Jamesa Deana. Teraz, gdy wszy­scy już znają prawdę o Jim­mym, wycho­dzi na to, że podo­bała mu się zarówno Nata­lie, jak i ja. A zatem to ja musia­łem zostać wyeli­mi­no­wany”7. Fala roz­pa­czy, jaka ogar­nęła boha­tera gra­nego przez Deana po śmierci Plato, miała oczysz­cza­jący cha­rak­ter niczym kathar­sis.

Jed­nakże hete­ro­sek­su­alni kry­tycy – zarówno ówcze­śni, jak i dzi­siejsi – nie dostrze­gali tego. Robert J. Lan­dry z „Variety” uznał, że film tak naprawdę opo­wiada o „biu­ście, szmince i sek­su­al­nych unie­sie­niach” Nata­lie Wood, a Jack Mof­fitt z „Hol­ly­wood Repor­ter” opi­sał zakoń­cze­nie, które się nie wyda­rzyło, byle tylko nie wspo­mi­nać o tym, jak boha­ter Deana zała­mał się i opła­ki­wał chłopca, któ­rego kochał8. To, czego nie dostrze­gli hete­ro­sek­su­alni kry­tycy, mło­dzi geje – zarówno wtedy, jak i dziś – wyła­pali w mig. Roz­po­znali tę histo­rię, zro­zu­mieli ją i przez krótką chwilę mogli zoba­czyć sie­bie oraz swoje życie pod­nie­sione do rangi sztuki. Zasta­na­wia­jąc się, dla­czego moja inter­pre­ta­cja tak dia­me­tral­nie różni się od tego, co pisali hete­ro­sek­su­alni kry­tycy, dosze­dłem do wnio­sku, że wszystko, co zoba­czy­łem na ekra­nie, odno­siło się – mniej lub bar­dziej – do samego Jamesa Deana. To odkry­cie popchnęło mnie w 2021 roku do napi­sa­nia dla maga­zynu „Esqu­ire” arty­kułu, w któ­rym przyj­rza­łem się Deanowi jako iko­nie spo­łecz­no­ści queero­wej, i w któ­rym spro­sto­wa­łem oszczer­stwa, jakie „Esqu­ire” opu­bli­ko­wał w 1956 roku. Tak wła­śnie naro­dziła się ta książka9.

Po śmierci James Dean stał się sym­bo­lem nie­okieł­zna­nego, impul­syw­nego, tem­pe­ra­ment­nego, hete­ro­sek­su­al­nego Ame­ry­ka­nina – wize­runku, który zupeł­nie nie paso­wał do jego drob­nej, deli­kat­nej syl­wetki, arty­stycz­nych zain­te­re­so­wań i roz­wi­ja­ją­cej się queero­wej toż­sa­mo­ści. I wła­śnie ten roz­dź­więk mię­dzy realną osobą a wize­run­kiem, jaki wykre­ował, nada­wał mu siłę, jakiej nie mieli jego rywale – magne­tyzm, który fascy­no­wał każ­dego, kto go widział. Zarówno za życia, jak i po śmierci prze­kra­czał gra­nice, jakie ame­ry­kań­scy poli­tycy i przed­sta­wi­ciele kul­tury narzu­cili sek­su­al­no­ści i męsko­ści. Dean stwo­rzył nowy obraz męż­czy­zny, który na zawsze zmie­nił zna­cze­nie męsko­ści. Zapo­cząt­ko­wał rewo­lu­cję w ame­ry­kań­skim podej­ściu do męsko­ści i sek­su­al­no­ści, która trwa do dziś.

Ta książka nie jest kla­syczną bio­gra­fią. Nie sku­piam się na szkol­nych pro­jek­tach pla­stycz­nych ani na finan­so­wych aspek­tach kon­trak­tów fil­mo­wych. Nie opi­suję wszyst­kich osób, które Dean spo­tkał, ani szcze­gó­łów każ­dej prze­pro­wa­dzo­nej roz­mowy. Tę pracę wyko­nali już inni bio­gra­fo­wie. Val Hol­ley w James Dean: The Bio­gra­phy z 1995 roku prze­śle­dził dro­bia­zgowo codzienne życie aktora10. I choć książka Hol­leya jest już nieco prze­sta­rzała, nie zamie­rzam powta­rzać opo­wie­dzia­nych już histo­rii. Zamiast tego pró­buję zba­dać, jak kon­flikty spo­łeczne lat pięć­dzie­sią­tych doty­czące tema­tów sek­su­al­no­ści i męsko­ści kształ­to­wały popkul­turę oraz jaki miały wpływ na czło­wieka, który stał się sym­bo­lem zarówno swo­jej epoki, jak i samego wyobra­że­nia o męsko­ści wśród mło­dych miesz­kań­ców Ame­ryki. Opo­wiem tu jedną histo­rię, a nie wszyst­kie histo­rie Jamesa Deana.

Pisząc o tych kwe­stiach, nie da się unik­nąć histo­rii. Książka ma formę nar­ra­cyjną, jed­nak aby nadać opo­wie­ści płyn­no­ści, bez­po­śred­nio­ści i dra­ma­ty­zmu, musia­łem podej­mo­wać trudne decy­zje, gdy docie­ra­łem do nie­zbyt wia­ry­god­nych źró­deł infor­ma­cji. W przy­padku histo­rii osób homo­sek­su­al­nych źró­dła są czę­sto nie­do­kładne, ponie­waż wiele histo­rii zapo­mniano, celowo je zawo­alo­wano, pozba­wiono kon­tek­stu lub ni­gdy ich nie spi­sano z powodu wielu lat opre­sji spo­łecz­nej i cen­zury. Więk­szość doku­men­tów po pro­stu znisz­czono. Na przy­kład w poło­wie dwu­dzie­stego wieku FBI zgro­ma­dziło ponad trzy­sta tysięcy stron mate­ria­łów doty­czą­cych życia sek­su­al­nego queero­wych Ame­ry­ka­nów, w tym wielu cele­bry­tów, po czym w 1973 roku wszyst­kie akta zostały znisz­czone. Sporo męż­czyzn, o któ­rych życiu powin­ni­śmy coś wie­dzieć, nie pozo­sta­wiło po sobie wielu zapi­sa­nych śla­dów swo­ich myśli i uczuć – albo dla­tego, że sami się cen­zu­ro­wali, albo dla­tego, że ich bli­scy znisz­czyli to, co po nich zostało. Nie­które histo­rie można dziś odtwo­rzyć jedy­nie ze strzęp­ków infor­ma­cji, spo­ra­dycz­nych arty­ku­łów pra­so­wych i wspo­mnień spi­sy­wa­nych wiele lat po wyda­rze­niach.

Tego typu utrud­nie­nia doty­czą rów­nież dys­ku­sji o życiu Jamesa Deana. Zmarł tak młodo, że pozo­sta­wił po sobie bar­dzo nie­wiele spi­sa­nych prze­my­śleń i tylko garść wywia­dów, a wiele jego doku­men­tów celowo znisz­czono po jego śmierci. Pomimo jego ogrom­nej sławy główne źró­dła infor­ma­cji są zaska­ku­jąco rzad­kie. Każda napi­sana o nim bio­gra­fia opiera się na trzech szcze­gó­ło­wych i dobrze udo­ku­men­to­wa­nych pozy­cjach z 1956 roku: książ­ko­wej bio­gra­fii Wil­liama Basta James Dean, stu­dium bio­gra­ficz­nym James Dean Joego Hyamsa z maga­zynu „Red­book” oraz arty­kule Geo­rge’a Scul­lina z maga­zynu „Look” – James Dean: The Legend and the Facts11. To wła­śnie te trzy histo­rie usta­no­wiły kanon fak­tów, na któ­rym opie­rały się wszyst­kie póź­niej­sze bio­gra­fie – tyle że każda z tych trzech opo­wie­ści zawie­rała zmy­ślone i znie­kształ­cone histo­rie, zarówno celowo, jak i przy­pad­kowo. Wszy­scy trzej auto­rzy, jako pisa­rze swo­jej epoki, w dużej mie­rze bazo­wali na teo­riach freu­dow­skich, przy­pi­su­jąc Deanowi zacho­wa­nia wyni­ka­jące z traumy po utra­cie matki lub z roz­cza­ro­wa­nia nie­obec­nym ojcem. Wszy­scy też czer­pali gar­ściami z ofi­cjal­nej bio­gra­fii Deana przy­go­to­wa­nej przez stu­dio fil­mowe War­ner Bros. – pod kie­run­kiem Wal­tera Rossa, dyrek­tora działu pro­mo­cji wytwórni, który póź­niej napi­sał pełną jadu powieść o „nie­mo­ral­nym” Deanie12. Głów­nym źró­dłem infor­ma­cji miał być sam Dean – oczy­wi­ście z „popraw­kami” stu­dia.

Więk­szość pozo­sta­łych infor­ma­cji wyko­rzy­sta­nych do spi­sa­nia histo­rii życia Deana bazuje na wspo­mnie­niach jego zna­jo­mych, które zostały spi­sane zazwy­czaj wiele lat póź­niej i czę­sto znie­kształ­cone przez uprze­dze­nia oraz zawodną pamięć. Aby przed­sta­wić życie Deana w moż­li­wie naj­wier­niej­szy spo­sób, musia­łem doko­nać selek­cji roz­ma­itych infor­ma­cji, by z tej nie­sa­mo­wi­tej ilo­ści sprzecz­nych histo­rii, ten­den­cyj­nych opo­wie­ści i kon­fa­bu­la­cji stwo­rzyć spójną nar­ra­cję. Poza kil­koma pod­sta­wo­wymi fak­tami doty­czą­cymi imion i dat nie­mal każda infor­ma­cja o życiu Jamesa Deana była przed­mio­tem spo­rów. Dla­tego nie­zwy­kle szczę­śli­wym zrzą­dze­niem losu było to, że pod­czas pracy nad tą książką do publicz­nego obiegu tra­fił pokaźny zbiór nie­mal czte­ry­stu doku­men­tów Jamesa Deana obej­mu­ją­cych lata 1952–1955 – zarówno praw­nych, biz­ne­so­wych, jak i oso­bi­stych – prze­cho­wy­wa­nych przez jego agentkę, Jane Deacy. Ten bez­pre­ce­den­sowy wgląd w życie Deana, opo­wie­dziany jego wła­snymi sło­wami oraz widziany oczami jego naj­bliż­szych współ­pra­cow­ni­ków, dostar­czył kilku nie­ocze­ki­wa­nych odkryć. Stał się rów­nież jedy­nym nie­za­leż­nym, archi­wal­nym potwier­dze­niem wielu infor­ma­cji zna­nych wcze­śniej z wąt­pli­wych rela­cji z dru­giej ręki. Wśród doku­men­tów zna­la­zły się listy pisane przez Deana, kore­spon­den­cja przy­cho­dząca, doku­menty finan­sowe, umowy biz­ne­sowe oraz – co naj­bar­dziej zaska­ku­jące – akta prawne doty­czące nie­zna­nej dotąd sprawy sądo­wej, w któ­rej były kocha­nek Deana doma­gał się zwrotu pie­nię­dzy, jakie wydał na jego utrzy­ma­nie pod­czas ich związku13.

Opo­wia­da­jąc histo­rię Jamesa Deana, odrzu­ci­łem stary, wie­lo­krot­nie powie­lany, lecz dziś już ana­chro­niczny freu­dow­ski sche­mat, bez­re­flek­syj­nie powta­rzany od lat pięć­dzie­sią­tych dwu­dzie­stego wieku. Nie­któ­rzy bio­gra­fo­wie, nie mając żad­nych kon­kret­nych dowo­dów, pró­bo­wali spro­wa­dzić życie Deana do sza­leń­czego, lecz darem­nego pędu, który miał jeden cel – ponowne zjed­no­cze­nie ze zmarłą matką lub pojed­na­nie z nie­obec­nym ojcem. Zamiast tego posłu­ży­łem się udo­ku­men­to­wa­nymi źró­dłami infor­ma­cji i nie­pod­wa­żal­nymi fak­tami, następ­nie wybra­łem naj­bar­dziej wia­ry­godne wspo­mnie­nia oraz rela­cje świad­ków i uło­ży­łem histo­rię, która nie jest sprzeczna z histo­rycz­nymi danymi. Naj­waż­niej­sze roz­bież­no­ści wyni­ka­jące z róż­nych źró­deł infor­ma­cji omó­wi­łem w przy­pi­sach. Wyma­gało to jed­nak odrzu­ce­nia wszyst­kich twier­dzeń, plo­tek i legend, które były niewia­ry­godne pod wzglę­dem chro­no­lo­gii zda­rzeń lub sprzeczne z usta­lo­nymi fak­tami. Mam nadzieję, że efekt koń­cowy sta­nowi spójną i logiczną opo­wieść o życiu czło­wieka zbyt czę­sto przed­sta­wia­nego jako nie­zro­zu­mia­łego i irra­cjo­nal­nego – histo­rię, która odsła­nia pełną wewnętrz­nych kon­flik­tów, lecz jakże racjo­nalną duszę ukrytą pod fasadą zbun­to­wa­nego out­si­dera. W 1957 roku maga­zyn dla męż­czyzn „Real” nazwał Jamesa Deana „naszym naj­dziw­niej­szym boha­te­rem naro­do­wym”. Rok wcze­śniej maga­zyn „Look”, wielki rywal maga­zynu „Life”, okre­ślił go mia­nem „naj­bar­dziej oso­bli­wej legendy od cza­sów Valen­tino”14. Jeśli porów­nać Deana do innych męż­czyzn o podob­nym pocho­dze­niu i ambi­cjach, któ­rzy dora­stali jako osoby queerowe w nie­to­le­ran­cyj­nej Ame­ryce, jego „dziwne” zacho­wa­nie staje się zro­zu­miałe i zna­jome – jest czę­ścią sze­ro­kiego spek­trum stra­te­gii obron­nych, które przyj­mo­wali nie­he­te­ro­nor­ma­tywni męż­czyźni, by chro­nić się przed wro­gim i nie­bez­piecz­nym świa­tem.

Żadna opo­wieść o życiu Jamesa Deana nie może pomi­nąć kwe­stii jego sek­su­al­no­ści oraz tematu plo­tek i kon­tro­wer­sji towa­rzy­szą­cych mu w życiu. Dean utrzy­my­wał rela­cje sek­su­alne zarówno z kobie­tami, jak i męż­czy­znami, ale jego rodzina, przy­ja­ciele i współ­pra­cow­nicy docho­dzili do róż­nych wnio­sków na temat tego, jakie zna­cze­nie miały dla niego te rela­cje. W związku z odmien­nymi inter­pre­ta­cjami sek­su­al­no­ści Deana poprzedni bio­gra­fo­wie przed­sta­wiali go w różny spo­sób. Jeden z nich zauwa­żył, że zarówno jego przy­ja­ciele i kochan­ko­wie, jak i bio­gra­fo­wie okre­ślali go jako homosek­su­alnego, heterosek­su­alnego, bisek­su­alnego i asek­su­alnego15. Sam Dean nie uła­twiał zada­nia – mówił rzą­dowi USA, że jest homo­sek­su­ali­stą, a kobie­tom, z któ­rymi się spo­ty­kał, że nie jest. Nie poznamy uczuć czło­wieka, który od dawna nie żyje, a spe­ku­la­cje, czy w dzi­siej­szych cza­sach nazwałby sie­bie gejem, bisek­su­al­nym, hete­ro­ela­stycz­nym, homo­ela­stycz­nym, demi­sek­su­al­nym16, queer czy jesz­cze ina­czej, są zarówno nie­istotne, jak i ana­chro­niczne – wyni­ka­łyby bowiem z nie­zro­zu­mie­nia, jak męż­czyźni w jego cza­sach poj­mo­wali sek­su­al­ność.

W latach czter­dzie­stych i pięć­dzie­sią­tych dwu­dzie­stego wieku młody męż­czy­zna, który odczu­wał choćby naj­mniej­sze zain­te­re­so­wa­nie innymi męż­czy­znami, postrze­gał to w jeden spo­sób – jako homo­sek­su­al­ność. Choć w lite­ra­tu­rze aka­de­mic­kiej ist­niał ter­min taki jak „bisek­su­al­ność”, w popu­lar­nych mediach nie­mal się go nie uży­wało. Pomimo tego, co twier­dził Alfred Kin­sey w swo­jej słyn­nej skali sek­su­al­no­ści, więk­szość Ame­ry­ka­nów nie wie­rzyła, że bisek­su­al­ność naprawdę ist­nieje. W powszech­nym rozu­mie­niu męż­czy­zna, który odczu­wał pociąg do innego męż­czy­zny, był homo­sek­su­ali­stą – nie­za­leż­nie od tego, czy miał też intymne rela­cje z kobie­tami. Edmund Ber­gler, znany psy­cho­ana­li­tyk, który twier­dził, jakoby leczył homo­sek­su­alizm, napi­sał w 1959 roku: „Bisek­su­al­ność zali­cza się do homo­sek­su­alizmu, zarówno w potocz­nym, jak i nauko­wym rozu­mie­niu”. Popu­larny tabloid „Con­fi­den­tial”, czy­tany w cza­sach swo­jej świet­no­ści przez ponad dzie­sięć pro­cent Ame­ry­ka­nów, w 1957 roku wysu­nął tezę, że bisek­su­al­ność to mit17. Wielu bisek­su­al­nych męż­czyzn było okre­śla­nych mia­nem „ukry­tych homo­sek­su­ali­stów” zgod­nie z teo­rią, że tylko wisząca nad nimi hańba spo­łeczna powstrzy­my­wała ich przed cał­ko­wi­tym porzu­ce­niem kobiet na rzecz „uwo­dzi­ciel­skich roz­ko­szy sodo­mii”. W poło­wie dwu­dzie­stego wieku okre­śle­nie „homo­sek­su­alny” nie ozna­czało więc wyłącz­nie bycia gejem w dzi­siej­szym rozu­mie­niu, ale odno­siło się do znacz­nie szer­szego spek­trum toż­sa­mo­ści obej­mu­ją­cych to, co współ­cze­śnie okre­ślamy mia­nem „queerowy”. W tym sen­sie James Dean, nie­za­leż­nie od tego, jak dzi­siaj inter­pre­tu­jemy jego słowa i czyny, według ówcze­snych stan­dar­dów był okre­ślany jako homo­sek­su­ali­sta.

A on tego nie­na­wi­dził – tak jak nauczono go nie­na­wi­dzić samego sie­bie.

Wil­liam Faulk­ner napi­sał kie­dyś: „Prze­szłość ni­gdy nie umiera. Wła­ści­wie nawet nie jest prze­szło­ścią”18. Oby­cza­jo­wość powo­jenna wciąż odbija się echem w naszym współ­cze­snym świe­cie, a zma­ga­nia i cier­pie­nia tych, któ­rzy żyli i umie­rali w cie­niu uro­jo­nych war­to­ści i tok­sycz­nego kon­for­mi­zmu, przy­po­mi­nają nam o nie­bez­pie­czeń­stwach, jakie nie­sie spo­łe­czeń­stwo, gdy w imię mści­wej moral­nej czy­sto­ści naj­bar­dziej krzyw­dzi bez­bron­nych. Para­li­żu­jący strach doty­czący męsko­ści i sek­su­al­no­ści, doty­ka­jący naj­bar­dziej nasto­lat­ków i mło­dych doro­słych, znaj­duje swoje odbi­cie we współ­cze­snych kon­flik­tach roz­gry­wa­ją­cych się od insty­tu­cji rzą­do­wych, po seriale tele­wi­zyjne i media spo­łecz­no­ściowe. Histo­ria Jamesa Deana to także histo­ria naszych cza­sów – wciąż możemy się wiele nauczyć od czło­wieka, który prze­tarł nowy szlak i pró­bo­wał, choć nie bez trud­no­ści, żyć jak w dwu­dzie­stym pierw­szym wieku, pozo­sta­jąc w duszą­cym uści­sku swo­jej wła­snej epoki.

Zło wcielone

Dżen­tel­meni czy lalu­sie? W stycz­niu 1947 roku, na kilka tygo­dni przed szes­na­stymi uro­dzi­nami Jamesa Byrona Deana, znana eks­pertka od ety­kiety, Emily Post, pod­jęła temat męsko­ści w swo­jej popu­lar­nej ogól­no­kra­jo­wej rubryce pra­so­wej. Wielu mło­dych męż­czyzn z wiel­kich miast i małych miej­sco­wo­ści, od wybrzeży po środ­kowe stany, uwie­rzyło, że dobre maniery to relikt prze­szło­ści przy­na­le­żący do przed­wo­jen­nego świata, oznaka sła­bo­ści, znie­wie­ścia­ło­ści, a nawet homo­sek­su­ali­zmu. Uwa­żali, że praw­dziwy męż­czyzna zacho­wuje się agre­syw­nie i prze­ma­wia pię­ściami. „Zauwa­żam, nie­stety, że wielu mło­dych męż­czyzn jest dziś prze­ko­na­nych, iż w pierw­szej kolej­no­ści powinni kie­ro­wać się upo­rem” – pisała z dez­apro­batą Emily Post. „Gar­dzą dobrymi manie­rami i umyśl­nie stają się nie­chlujni”. Pouczała jed­nak, że męskość i maniery nie wyklu­czają się wza­jem­nie, a dobrze wycho­wani męż­czyźni mają więk­sze szanse na zdo­by­cie pozy­cji lide­rów w „męskim świe­cie”19. Jed­nak na far­mie w India­nie, gdzie James Dean kształ­to­wał swój upór i non­sza­lan­cję jako rodzaj męskiej zbroi chro­nią­cej go przed świa­tem, dżen­tel­men według Emily Post wyda­wałby się istotą z innej pla­nety.

Kole­dzy i nauczy­ciele wspo­mi­nali nasto­let­niego Deana jako upar­tego i uta­len­to­wa­nego chło­paka ule­ga­ją­cego sil­nym emo­cjom i czę­sto popa­da­ją­cego w stan w któ­rym pra­gnął, by zosta­wiono go w spo­koju. Kiedy jesie­nią 1945 roku roz­po­czął naukę w Fair­mo­unt High School, jedna z pierw­szych nauczy­cielek Jamesa była zdu­miona jego oczy­ta­niem i wie­dzą nie­mal na każdy temat. Jak wielu cie­ka­wych świata chłop­ców, któ­rzy spę­dzali sporo czasu w samot­no­ści, czy­tał dużo, choć nie­zbyt dogłęb­nie – w zasa­dzie wszystko, co wpa­dło mu w ręce, od kla­syki po instruk­cje obsługi. Miał dar kon­wer­sa­cji, który pozwa­lał mu spra­wiać wra­że­nie, że wie wię­cej, niż w rze­czy­wi­sto­ści wie­dział. Twier­dził, że już w gim­na­zjum prze­ro­bił mate­riał szkoły śred­niej. Pomimo swo­jej cie­ka­wo­ści świata i widocz­nej inte­li­gen­cji ni­gdy nie przy­kła­dał się do nauki – mówił, że woli żyć20. Miał kiep­skie oceny z więk­szo­ści przed­mio­tów poza kil­koma, zwłasz­cza z psy­cho­lo­gii i sztuki. Naj­więk­szym zada­niem do odro­bie­nia, a zara­zem naj­więk­szą porażką przy­szłego aktora, było zro­zu­mie­nie samego sie­bie.

W roku 1947 James Dean był pod wie­loma wzglę­dami typo­wym nasto­lat­kiem powo­jen­nej Ame­ryki. W ciągu ostat­nich mie­sięcy jego rysy wyostrzyły się – z che­ru­bina o okrą­głej twa­rzy, jakim był w pierw­szej kla­sie, prze­isto­czył się w intry­gu­ją­cego dru­go­kla­si­stę o krótko ostrzy­żo­nych wło­sach, wyra­zi­stej szczęce i prze­ni­kli­wym spoj­rze­niu wyróż­nia­ją­cym go na tle innych twa­rzy w albu­mie Fair­mo­unt High School z roku 1947. Przy­stojny i wyspor­to­wany, choć tro­chę zakom­plek­siony z powodu swo­ich stu sie­dem­dzie­się­ciu trzech cen­ty­me­trów wzro­stu i krót­ko­wzrocz­no­ści, która zmu­szała go do nosze­nia dużych, okrą­głych oku­la­rów, grał w koszy­kówkę i base­ball, a nawet pró­bo­wał swo­ich sił w skoku o tyczce. Suk­cesy osią­gał siłą woli, czę­sto ku iry­ta­cji tre­ne­rów, któ­rzy woleli, by ich słu­chał. W szkol­nej roz­prawce o sobie samym napi­sał, że sport to „serce każ­dego ame­ry­kań­skiego chłopca”. Kochał pręd­kość – naj­pierw na moto­cy­klu, który kupił kilka mie­sięcy wcze­śniej, a rok póź­niej, gdy nauczył się pro­wa­dzić, w poży­cza­nych od kole­gów samo­cho­dach. Ni­gdy nie miał wypadku na moto­rze i nie wyobra­żał sobie, że mógłby go mieć. Zna­jomi Deana ze szkoły wspo­mi­nali jego bra­wu­rową jazdę po mie­ście, nie­bez­pieczne akro­ba­cje na moto­cy­klu i zwy­cię­stwa w nie­le­gal­nych wyści­gach samo­cho­do­wych. Część z tych histo­rii była praw­dziwa, a część nale­żała do szkol­nych legend.

Inne chło­pięce upodo­ba­nia Jamesa nie budziły już takiego podziwu. Uwiel­biał ham­bur­gery i miał obse­sję na punk­cie lodów – szcze­gól­nie w kom­bi­na­cji mali­nowo-kawo­wej. Lubił grać na bon­go­sach i czy­tać westerny, a jego ido­lem był Billy the Kid, osie­ro­cony banita, któ­rego prze­stęp­cza kariera zakoń­czyła się śmier­cią w wieku dwu­dzie­stu jeden lat. W kolej­nych mie­sią­cach roz­wi­jał fascy­na­cję kor­ridą – egzo­tycz­nym spor­tem, który opo­wia­dał o świe­cie poza farmą i Ame­ryką, o eks­cy­tu­ją­cym tańcu śmierci mię­dzy czło­wie­kiem a bestią. Nie lubił zakła­dać ubrań ludzi doro­słych – wolał T-shirty oraz dżinsy. „Jeśli nie muszę się prze­bie­rać do filmu, wolę wsko­czyć w stare dżinsy i T-shirt”21. Lubił, gdy nazy­wano go Jim­mym. Wszy­scy mło­dzi męż­czyźni, któ­rych kie­dy­kol­wiek znał, dora­stali, zmie­niali się i porzu­cali chło­pięce przy­zwy­cza­je­nia – ale nie Dean. Kor­rida i bon­gosy, lody oraz dżinsy zostały z nim na zawsze.

Jako dziecko prze­czy­tał wszyst­kie książki zgro­ma­dzone na pół­kach pod scho­dami w bia­łym, czter­na­sto­po­ko­jo­wym domu z 1904 roku, w któ­rym miesz­kał z ciotką i wujem. Były tam Biblie, mora­li­za­tor­skie opo­wie­ści biblijne dla mło­dych czy­tel­ni­ków oraz nie­dawno wzno­wione tomy The Rover Boys – przy­go­do­wej serii o bez­tro­skich nasto­let­nich chłop­cach, któ­rzy kwe­stio­no­wali auto­ry­tety, robili psi­kusy i uwo­dzili kobiety, podró­żu­jąc po świe­cie i doświad­cza­jąc tych wszyst­kich rze­czy, o któ­rych chło­pak z farmy mógł tylko marzyć. Bra­cia Tom, Dick i Sam Rove­ro­wie prze­mó­wili do wyobraźni Deana, ponie­waż szli przez życie z aro­gancką obo­jęt­no­ścią wobec innych i trak­to­wali świat jak swoją zabawkę, a ich dow­cipy balan­so­wały na gra­nicy bra­wury i prze­stęp­stwa. A jed­nak zawsze wycho­dzili z opre­sji obronną ręką i zdo­by­wali uwiel­bie­nie kobiet oraz podziw męż­czyzn. Gdyby James jako jede­na­sto­la­tek obej­rzał kre­skówkę The Dover Boys z serii Zwa­rio­wane Melo­die, będącą paro­dią powie­ści The Rover Boys, mógłby uznać ją za wyjąt­kowo zabawną.

Miał jed­nak upodo­ba­nie do maka­brycz­nych histo­rii (im bar­dziej dra­ma­tyczne i krwawe, tym lep­sze), szcze­gól­nie jeśli mógł je póź­niej dra­ma­tycz­nie ode­grać. Chrze­ści­jań­ski Zwią­zek Wstrze­mięź­li­wo­ści Kobiet spon­so­ro­wał kon­kurs dra­ma­tyczny, a Dean jako dziecko z zapa­łem odgry­wał pełne prze­mocy i histe­rii „zbrod­nie” tych, któ­rzy zatra­cili się w alko­holu. Ubo­le­wał jed­nak, że „krwawe ody” są zbyt mora­li­za­tor­skie i dydak­tyczne. Rok wcze­śniej, jako czło­nek kółka teatral­nego, zagrał w Mał­piej łapce, ponu­rej histo­rii z dresz­czy­kiem na pod­sta­wie opo­wia­da­nia o tym samym tytule. Wcie­lił się w mło­dego męż­czy­znę, który ginie w wypadku przy pracy krótko po tym, jak jego rodzice padają ofiarą prze­klę­tej mał­piej łapki – arte­faktu zdol­nego zmie­niać rze­czy­wi­stość, speł­nia­jąc życze­nia w naj­bar­dziej prze­wrotny spo­sób.

„Prze­cież my wszy­scy będziemy bogaci, sławni i szczę­śliwi!” – Dean w roli Her­berta dra­ma­tycz­nie wykrzy­ki­wał do dzieci gra­ją­cych jego rodzi­ców, sta­ra­jąc się, by publicz­ność uwie­rzyła, że jedno życze­nie może odmie­nić rze­czy­wi­stość i speł­nić marze­nia. Być może nawet sam w to wie­rzył. Dla Her­berta nie skoń­czyło się to dobrze, jed­nak Dean miał nadzieję, że odpo­wied­nia histo­ria i wła­ści­wie wypo­wie­dziane życze­nie mogą urze­czy­wist­nić marze­nia. W tym samym roku szkol­nym, w kolej­nej sztuce, Moon­calf Mug­ford, zagrał główną rolę – sędzi­wego starca, który ucie­kał w świat fan­ta­zji i prze­ko­nał swoją żonę, by dołą­czyła do świata jego złu­dzeń. Wiele lat po spek­ta­klu widzo­wie wspo­mi­nali, jak bar­dzo zapa­dła im w pamięć ostat­nia scena, w któ­rej Dean suge­styw­nie ode­grał tęsk­notę za wyima­gi­no­wa­nym lep­szym świa­tem. Ade­line Bro­ok­shire, nauczy­cielka dra­matu w liceum, zapa­mię­tała rów­nież, że James w swoim entu­zja­zmie, pochło­nięty wol­no­ścią, jaką dawała mu gra, zupeł­nie nie zwra­cał uwagi na innych akto­rów i nie­mal udu­sił dziew­czynę gra­jącą jego żonę.

Latem, po dru­giej kla­sie liceum, minęło sie­dem lat od czasu, gdy Dean i jego bab­cia prze­byli długą podróż pocią­giem z domu jego rodzi­ców w Los Ange­les do rodzin­nej posia­dło­ści w Fair­mo­unt. Towa­rzy­szyli wtedy jego uko­cha­nej zmar­łej matce, Mil­dred, w ostat­niej dro­dze po prze­gra­nej walce z rakiem. Wyda­rze­nie to miało go prze­śla­do­wać przez całe życie. Od dnia naro­dzin w Marion w sta­nie Indiana ósmego lutego 1931 roku aż do śmierci matki czter­na­stego lipca 1940 roku Dean cie­szył się jej miło­ścią i bli­sko­ścią, która opie­rała się na wspól­nej pasji do sztuki – pasji, którą jego ojciec uwa­żał za podej­rzaną i nie­mę­ską. Win­ton ni­gdy tak naprawdę nie chciał mieć dziecka, a gdy Mil­dred ode­szła, sko­rzy­stał z oka­zji, by oddać syna pod opiekę sta­tecz­nych krew­nych – Ortense i Mar­cusa Win­slo­wów, któ­rzy trak­to­wali zamknię­tego w sobie, mało­mów­nego chłopca z życz­liwą wyro­zu­mia­ło­ścią, a nawet odstą­pili mu swoją wła­sną sypial­nię z klo­no­wymi meblami, ponie­waż ta bar­dziej mu się podo­bała22. Win­slo­wo­wie obda­rzyli Deana tro­ską i miło­ścią, ale zauwa­żyli, że rzadko dzie­lił się z nimi swoim świa­tem wewnętrz­nym. Bez trudu jed­nym spoj­rze­niem komu­ni­ko­wał im swoją radość lub smu­tek, ale powody tych nastro­jów pozo­sta­wały dla nich nie­zro­zu­miałe23. Gdy roz­po­czął naukę w liceum, Win­slo­wo­wie odczuli, jak zaczął się od nich odda­lać. „Stał się trudny do okieł­zna­nia i nie wie­dzie­li­śmy, co się z nim dzieje” – wspo­mi­nał Mar­cus Win­slow w roz­mo­wie z dzien­ni­ka­rzem maga­zynu plot­kar­skiego, Joe Hyam­sem. „Nie byli­śmy mu już do niczego potrzebni”24. W rze­czy­wi­sto­ści Dean zaczął postrze­gać sie­bie jako out­si­dera, obcego, istotę z innego świata.

Egzo­tyczne kra­iny i odle­głe pla­nety, o któ­rych czy­tał w ulu­bio­nych maga­zy­nach przy­go­do­wych z kolo­ro­wymi okład­kami przed­sta­wia­ją­cymi boha­te­rów z mocno zary­so­waną żuchwą oraz pół­na­gie kobiety, jawiły się Deanowi jako kusząca ucieczka od Fair­mo­unt, sen­nego far­mer­skiego mia­steczka, liczą­cego zale­d­wie dwa tysiące sze­ściu­set miesz­kań­ców. Główna ulica, zabu­do­wana prze­waż­nie dzie­więt­na­sto­wiecz­nymi budyn­kami, roz­cią­gała się na dłu­gość dwóch prze­cznic. Dumą mia­steczka było pięt­na­ście kościo­łów, za to gazeta lokalna uka­zy­wała się zale­d­wie raz w tygo­dniu. Jedyny, choć na­dal ogra­ni­czony, kon­takt ze świa­tem zapew­niały miesz­kań­com gazety z więk­szych miast – India­na­po­lis i odle­głego Chi­cago – oraz radio. Nie­koń­czące się poła­cie pól roz­cią­ga­ją­cych się dookoła Fair­mo­unt spra­wiały, że mia­steczko wyda­wało się zagu­bione w cza­sie i prze­strzeni. Z pew­no­ścią tak postrze­gał je Dean – godzi­nami wpa­try­wał się w roz­cią­ga­jącą się na wszyst­kie strony pustkę ota­cza­jącą farmę, gdzie miesz­kał z ciotką i wujem, oraz w bez­kres czar­nego jak smoła nieba z nie­zli­czoną ilo­ścią gwiazd, marząc przy tym o życiu z dala od tej nud­nej mie­ściny i jej ogra­ni­czonych miesz­kań­ców. W jed­nym z póź­niej­szych wier­szy pisał: „Moje mia­sto karmi się groźną bigo­te­rią”. Fair­mo­unt było jak każde inne małe mia­sto na Środ­ko­wym Zacho­dzie – w więk­szo­ści białe, głę­boko reli­gijne, nie­ufne wobec obcych. Znaj­do­wało się w samym sercu regionu, nale­żą­cego jesz­cze cał­kiem nie­dawno do Ku Klux Klanu, gdzie roz­mowy miej­sco­wych kwa­krów czę­sto prze­cho­dziły w rasi­stow­skie uwagi i zja­dliwe komen­ta­rze na temat kato­li­ków i żydów. Tak jak nie­mal w całej Ame­ryce, rów­nież i tutaj spo­glą­dano krzywo na deli­kat­nych, znie­wie­ścia­łych męż­czyzn, a „peda­łów” i „cioty” trak­to­wano z pogardą.

Młody Dean zawsze czuł, że różni się od innych chłop­ców, a pełne nie­na­wi­ści komen­ta­rze doro­słych o „cio­tach”, „pedziach” i „homo” bar­dzo go raniły25. Kochał sztukę – ryso­wał, malo­wał i lepił z gliny figurki, któ­rym nada­wał imiona. Jed­nak takie upodo­ba­nia prak­tyczni męż­czyźni i chłopcy z Fair­mo­unt uzna­wali za podej­rzane. Uwiel­biał teatr i występy, ale był wraż­liwy na kry­tykę i prze­ra­żała go myśl, że ktoś mógłby go upo­ko­rzyć. Marzył o tym, by zostać akto­rem, mimo że męż­czyźni z mia­steczka trak­to­wali teatr podejrz­li­wie jako miej­sce „peda­łów”. Win­slo­wo­wie pró­bo­wali zain­te­re­so­wać Deana bar­dziej kon­wen­cjo­nal­nym życiem – Mar­cus sta­rał się nauczyć go pracy na far­mie, a Ortense zaaran­żo­wała spo­tka­nie z córką swo­jej przy­ja­ciółki, rówie­śniczką Jamesa. Randka była nie­zręczna i zakoń­czyła się fia­skiem. Mar­cus opo­wia­dał, że chło­pak pod­su­mo­wał randkę, malu­jąc na pocze­ka­niu akwa­relę przed­sta­wia­jącą roz­lane na obru­sie wino, co arty­stycz­nie miało sym­bo­li­zo­wać stratę jego czasu. Czy ta histo­ria była praw­dziwa – nie wia­domo, ale wszy­scy, któ­rzy ją sły­szeli, twier­dzili, że brzmiała bar­dzo praw­do­po­dob­nie. Dean nie chciał upra­wiać ziemi, pra­co­wać w kopalni, spę­dzić życia w fabryce ani żyć w mia­steczku, które można było objąć wzro­kiem.

Wie­dział za to, że różni się od pozo­sta­łych chłop­ców w szcze­gólny spo­sób. Cza­sem myślał o chłop­cach w taki spo­sób, w jaki wolno było myśleć tylko o dziew­czy­nach – i to go prze­ra­żało. W póź­niej­szych latach zużyto morze atra­mentu, pró­bu­jąc roz­wi­kłać, co dokład­nie czuł młody Dean, ale może nawet on sam ni­gdy tego nie wie­dział. „Nie jestem homo­sek­su­ali­stą, ale nie zamie­rzam przejść przez życie z jedną ręką zwią­zaną za ple­cami” – miał kie­dyś powie­dzieć o swo­jej orien­ta­cji26. Czer­pał przy­jem­ność zarówno z rela­cji z kobie­tami, jak i męż­czy­znami i potra­fił być namięt­nym kochan­kiem dla swo­ich dziew­czyn – choć ni­gdy na długo. Naj­trwal­sze i naj­in­tym­niej­sze związki łączyły go z męż­czy­znami, lecz trudno nazwać je roman­sami. Naj­czul­sze z tych rela­cji balan­so­wały mię­dzy bra­ter­ską czu­ło­ścią a pożą­da­niem, nie­ustan­nie prze­cho­dząc z jed­nej formy w drugą. Bez względu na to, czy cho­dziło o kobietę, czy męż­czy­znę, zawsze znaj­do­wał jakiś powód, by nie dopu­ścić do tego, by miłość się roz­wi­jała. W póź­niej­szych latach Wil­liam Bast, jego naj­bliż­szy przy­ja­ciel, a zara­zem osoba, z którą łączyła go naj­sil­niej­sza więź, wyznał, że w lep­szym świe­cie mogliby być razem na zawsze. Liz She­ri­dan, jedyna dziew­czyna, z którą Dean zamiesz­kał, powie­działa dokład­nie tak samo.

Bez względu na to, co naprawdę czuł, jego zacho­wa­nie nie róż­niło się niczym od zacho­wa­nia wszyst­kich tych, któ­rzy w mękach skry­wali swoje uczu­cia do innych chłop­ców. „Nauczy­łem się, że muszę upra­wiać sport w liceum, żeby nie wyty­kano mnie jako ciotę” – wspo­mi­nał powie­ścio­pi­sarz i kry­tyk Jack Ricardo, który dora­stał jako gej w podob­nym mia­steczku jak Dean. „Nauczy­łem się, że muszę cho­dzić z dziew­czyną, by bro­nić swo­jej męsko­ści i nie zawieść tak zwa­nych przy­ja­ciół. Nauczy­łem się rów­nież, że o homo­sek­su­al­no­ści nie wolno mówić, bo samo wspo­mnie­nie tego słowa wystar­czy, by zostać napięt­no­wa­nym”27. James opa­nuje te lek­cje mistrzow­sko.

Ale latem 1947 roku nasto­letni Jimmy Dean wie­dział jedy­nie, że cza­sami odczuwa coś, czego nie powi­nien czuć – coś, o czym nie mógł, a może nawet nie chciał mówić. Co miałby powie­dzieć? Dosko­nale znał poglądy suro­wych kwa­krów z kościoła, do któ­rego cho­dził, oraz poboż­nej rodziny na temat sek­su­al­nej nie­mo­ral­no­ści. Każdy chło­pak choć tro­chę cie­kawy świata nie mógł prze­oczyć tego, że gazety i cza­so­pi­sma przed­sta­wiały takie uczu­cia jako coś strasz­nego. Maga­zyn „Life” oznaj­mił tysiącom chłop­ców takich jak Dean, że „neu­ro­tyczni” homo­sek­su­ali­ści należą do grup naj­czę­ściej leczo­nych przez psy­cho­ana­li­ty­ków, a „Cosmo­po­li­tan” pisał w czerwcu, że tylko psy­cho­ana­liza może „wyle­czyć” homo­sek­su­alizm i dopro­wa­dzić „dotknię­tego” nim czło­wieka do „szczę­śli­wego mał­żeń­stwa”28. W czerw­co­wym nume­rze popu­lar­nego wśród nasto­let­nich chłop­ców maga­zynu science fic­tion „Ama­zing Sto­ries” poja­wił się arty­kuł o mści­wej karze boga na sta­ro­żyt­nych homo­sek­su­al­nych gigan­tach, w któ­rym z odrazą opi­sy­wano ich „obrzy­dliwe czyny popeł­niane dla samo­za­spo­ko­je­nia”29. Dzie­wią­tego czerwca „New­sweek” opu­bli­ko­wał arty­kuł Homo­sek­su­ali­ści w mun­du­rach, krzy­cząc o „nie­nor­mal­no­ści zbo­czeń­ców”, któ­rzy w jakiś spo­sób prze­nik­nęli do armii, okre­śla­jąc ich mia­nem „przy­pad­ków neu­rop­sy­chia­trycz­nych” i pięt­nu­jąc ich jako „nie­po­żą­da­nych”30. Żadne inne słowa nie mogły bar­dziej zra­nić Jimmy’ego Deana.

Według maga­zynu armia korzy­stała z pomocy psy­chia­trów, by wytro­pić homo­sek­su­ali­stów w swo­ich sze­re­gach, szu­ka­jąc ich „(1) na pod­sta­wie znie­wie­ścia­łego wyglądu lub zacho­wa­nia i (2) poprzez powta­rza­nie okre­ślo­nych słów ze słow­nika homo­sek­su­ali­stów i obser­wo­wa­nie reak­cji”. Za naj­bar­dziej praw­do­po­dob­nych homo­sek­su­ali­stów uzna­wano inte­li­gent­nych bia­łych męż­czyzn z roz­bi­tych rodzin, w któ­rych rzą­dziła apo­dyk­tyczna matka. Twier­dzono nawet, że można wykryć homo­sek­su­ali­stów na pod­sta­wie bada­nia moczu, w któ­rym był nad­miar estro­genu. Podej­rza­nych odsy­łano do szpi­tali, gdzie psy­chia­trzy oce­niali, czy da się ich „wyle­czyć”. Mówiło się, że rokuje tylko pięć­dzie­siąt pro­cent z nich. By zwal­czyć „zagro­że­nie” ze strony homo­sek­su­al­nych żoł­nie­rzy, armia wpro­wa­dziła nową poli­tykę, która od pierw­szego lipca naka­zy­wała auto­ma­tyczne usu­nię­cie z sze­re­gów armii każ­dego męż­czyzny, który dopu­ścił się „czynu homo­sek­su­al­nego”, z dys­cy­pli­nar­nym zwol­nie­niem ze służby – styg­ma­ty­zu­jąc go w ten spo­sób na całe życie jako nie­po­żą­da­nego31.

Jimmy Dean nie mógł wów­czas wie­dzieć, że będzie to jedno z pierw­szych tąp­nięć, które wywoła masową, ogól­no­kra­jową panikę doty­czącą rze­komo zgub­nego wpływu homo­sek­su­ali­stów na Ame­rykę – panikę, która w ciągu jego życia dopro­wa­dzi do usu­nię­cia tysięcy gejów i bisek­su­al­nych męż­czyzn z pracy w admi­ni­stra­cji rzą­do­wej oraz wpro­wa­dzi nowe prawo i poli­tykę pozwa­la­jące na ich prze­śla­do­wa­nie. Jed­nak dosko­nale rozu­miał, co spo­łe­czeń­stwo myśli o męż­czyznach, któ­rzy są inni. I to nazna­czyło go na zawsze. Jego myśli zde­rzały się z głę­boko zako­rze­nio­nym, dzie­cię­cym lękiem, że Bóg uka­rał go, zabie­ra­jąc mu matkę i ojca. Kolejną karą miały być jego sekretne uczu­cia. Zaczął czy­tać o życiu po śmierci i tajem­ni­cach świata, a fascy­na­cja tym, co dzieje się z duszą po śmierci ciała, ni­gdy go już nie opu­ściła.

Jego nauczy­ciel pla­styki, Gur­ney Mad­din­gly, wspo­mi­nał roz­mowy, jakie pro­wa­dził z docie­kli­wym nasto­lat­kiem – o okul­ty­zmie, kosmi­tach i sta­ro­żyt­nych tajem­ni­cach. Tematy te z pew­no­ścią były inspi­ro­wane opo­wia­da­niami science fic­tion i rze­komo praw­dzi­wymi histo­riami z popu­lar­nych maga­zy­nów, jak na przy­kład „Ama­zing Sto­ries”, które kusiły chłop­ców swo­imi eks­cy­tu­ją­cymi kolo­ro­wymi okład­kami przed­sta­wia­ją­cymi potwory, kosmi­tów i musku­lar­nych boha­te­rów. Pre­tek­stem do jed­nej z takich roz­mów był obraz, który Dean nama­lo­wał – przed­sta­wiał ciała wsta­jące z grobu. „Roz­ma­wia­li­śmy o spi­ry­ty­stach kon­tak­tu­ją­cych się ze zmar­łymi, zwłasz­cza o Har­rym Houdi­nim, oraz o tym, czy pira­midy zbu­do­wali Egip­cja­nie, czy może istoty z kosmosu. Powie­dział: »Kiedy umrzemy, dowiemy się wszyst­kiego, ale musimy pocze­kać«”32. Więk­szość osób sły­szą­cych Deana mówią­cego w ten spo­sób zakła­dała, że miał nadzieję na spo­tka­nie z duchem matki. Ale mar­twił się także o wła­sną duszę. W doro­słym życiu jego ulu­bioną książką był wydany w 1943 roku Mały Książę, opo­wieść o chłopcu z innej pla­nety, który poznaje zło tego świata i prawdę o miło­ści. Chło­piec błaga swo­jego jedy­nego przy­ja­ciela na Ziemi, by nie był smutny, kiedy on odbie­rze sobie życie i opu­ści swoje mar­twe ciało, by móc wró­cić do gwiazd, skąd przy­był.

Szes­na­sto­letni James Dean czę­sto pędził moto­cy­klem osiem­dzie­siąt kilo­me­trów na godzinę główną ulicą Fair­mo­unt, poko­nu­jąc w pobliżu cmen­ta­rza zakręty w kształ­cie litery S, a potem długą drogę z mia­steczka na farmę Win­slo­wów. Sil­nik moto­cy­kla ryczał tak gło­śno, że miesz­kańcy sły­szeli go z odle­gło­ści kilo­me­tra. Roz­pę­dzony w pro­mie­niach let­niego słońca pod bez­kre­snym nie­bem, z głową zaprząt­niętą tajem­ni­cami tego świata oraz życia po śmierci, wyglą­dał tak, jakby chciał przy­spie­szyć wystar­cza­jąco mocno, żeby się stąd uwol­nić i uciec do innego, lep­szego świata, który cze­kał tuż za hory­zon­tem.

Kiedy w maju 1947 roku w Fair­mo­unt High School zakoń­czył się rok szkolny, dłu­gie waka­cje zapo­wia­dały mnó­stwo wol­nego czasu, który Dean mógł poświę­cić na sztukę i lite­ra­turę. Nie trzeba było odra­biać lek­cji, a sezon spor­towy dobiegł końca. James po raz kolejny uzy­skał prze­ciętne oceny. Zawsze bał się, że jeśli inni chłopcy dowie­dzą się, że jest inte­li­gentny, uznają go za znie­wie­ścia­łego, nie­wy­star­cza­jąco męskiego, homo­sek­su­al­nego. „Wolę nie mieć dobrych ocen, niż dać się nazwać lalu­siem” – powie­dział Ortense, wyja­śnia­jąc jej swoje podej­ście33. Jego rozu­mo­wa­nie nie było zupeł­nie bez­pod­stawne. Tam­tego lata nowo­jor­scy psy­chia­trzy opu­bli­ko­wali raport, w któ­rym skar­żyli się, że w mie­ście bra­kuje kli­nik zdro­wia psy­chicz­nego, by leczyć nasto­lat­ków i mło­dych doro­słych z ten­den­cjami homo­sek­su­al­nymi34. Uczu­cia tego rodzaju uznano za pato­lo­gię – to była cho­roba. Bycie „lalu­siem” było rów­no­znaczne z przy­zna­niem się do bycia cho­rym, zde­ge­ne­ro­wa­nym, złym.

Dean i tak już budził podej­rze­nia – samot­nik, który miał trud­no­ści z nawią­zy­wa­niem przy­jaźni, spę­dzał popo­łu­dnia, ćwi­cząc teatralne mono­logi ze swoją nauczy­cielką dra­matu, Ade­line Bro­ok­shire, oraz przy­go­to­wu­jąc się do przed­sta­wień. Bez dziew­czyny i bez ran­dek był podwój­nie podej­rzany. Dziew­czyny się nim inte­re­so­wały, ale kole­dzy wspo­mi­nali, że on sam ni­gdy nie wyda­wał się nimi zain­te­re­so­wany. Według gazet z tam­tego okresu, upra­wia­nie sportu mogło być „metodą, aby nasi chłopcy pozo­stali nor­mal­nymi męż­czy­znami, nawet jeśli od czasu do czasu zosta­nie zde­ma­sko­wany jakiś homo­sek­su­alny spor­to­wiec”. Dla­tego „chłop­ców znie­wie­ścia­łych i nie­mę­skich należy zachę­cać do udziału w zaba­wach i spor­tach z nor­mal­nymi chłop­cami”35. Aby zdo­być sza­cu­nek, a nawet akcep­ta­cję rówie­śni­ków, oraz zapew­nić sobie przy­krywkę dla swo­ich teatral­nych inkli­na­cji, Dean rzu­cił się w wir sportu – base­ballu, koszy­kówki, lek­ko­atle­tyki. Rywa­li­zo­wał tak zawzię­cie, by udo­wod­nić swoją męskość, że poła­mał pięt­na­ście par oku­la­rów w trak­cie swo­jej szkol­nej kariery spor­to­wej. „Musia­łem się tam wyka­zać” – powie­dział36. W kla­sie przyj­mo­wał rolę lek­ce­wa­żą­cego wszystko bun­tow­nika. Raz, ku prze­ra­że­niu Bro­ok­shire, zapro­po­no­wał jej papie­rosy w środku lek­cji.

To była demon­stra­cja męsko­ści i bra­wury two­rząca nową opo­wieść o Jim­mym Deanie, gwieź­dzie sportu i śmia­łym twar­dzielu, jakby wyję­tym pro­sto z jego ulu­bio­nych powie­ści przy­go­do­wych dla chłop­ców. Było to jed­nak tylko czę­ściowo sku­teczne. Kiedy chłopcy przy­cho­dzili na tre­ningi lub mecze, gro­ma­dzili się w hała­śli­wych i zży­tych gru­pach. Dean przy­cho­dził i wycho­dził pra­wie zawsze sam. Ni­gdy nie wyda­wał się w pełni zre­lak­so­wany wśród kole­gów z dru­żyny czy klasy – wspo­mi­nał jego tre­ner koszy­kówki, Paul Weaver. „Był tro­chę inny niż więk­szość chłop­ców” – dodał Weaver, nie rozu­mie­jąc jed­nak, dla­czego tak było37. James czę­sto budził się z pła­czem w nocy. Miał powra­ca­jący sen, w któ­rym był uwię­ziony w szkla­nej skrzyni. Nie był w sta­nie się z niej wydo­stać. Musiał patrzeć, jak inni ludzie dookoła dobrze się bawią i śmieją, a on nie mógł do nich dołą­czyć38. Nawet jego przy­ja­ciele od wyści­gów byli raczej typami, któ­rzy, sie­dząc obok sie­bie, maj­stro­wali przy swo­ich moto­cy­klach, niż kimś, komu można było zwie­rzyć się z sekre­tów. Wspo­mi­nali za to, jak Dean zaba­wiał ich, wymy­śla­jąc fik­cyjne wyścigi, pod­czas któ­rych rela­cjo­no­wał wyda­rze­nia na żywo jako komen­ta­tor radiowy. Świat wyobraźni i uda­wa­nia nale­żał do niego.

Let­nie mie­siące były zazwy­czaj spo­koj­niej­sze. Kiedy nie belo­wał siana, nie pra­co­wał doryw­czo za dzie­sięć cen­tów na godzinę w miej­sco­wej prze­twórni ani nie ści­gał się moto­cy­klem, spę­dzał godziny, pochła­nia­jąc każdą moż­liwą lek­turę. Zno­sił do swo­jego pokoju stosy sta­rych ksią­żek i alma­na­chów, które gdzieś zna­lazł, i wer­to­wał je w poszu­ki­wa­niu intry­gu­ją­cych aneg­dot oraz opo­wie­ści, leżąc pod zawie­szoną roze­tką otrzy­maną w nagrodę za hodowlę czem­pio­nów krów rasy Guern­sey. Wyróż­nie­nie to otrzy­mał pew­nego lata od Klubu 4H – nie za hodowlę krów, lecz za impo­nu­jącą wystawę, którą przy­go­to­wał z pró­bek gleby zebra­nych pod­czas wier­ce­nia szybu gazo­wego na far­mie Win­slo­wów. Wła­dze hrab­stwa nie dys­po­no­wały nagrodą za osią­gnię­cia w dzie­dzi­nie gle­bo­znaw­stwa, więc Dean dum­nie przy­jął w zastęp­stwie to „bycze” tro­feum. Nada­wało się świet­nie jako aneg­dota.

Praca na far­mie scho­dziła zawsze na dal­szy plan, gdy poja­wiało się coś cie­kaw­szego – a czę­sto nawet wów­czas, gdy nie działo się nic szcze­gól­nego. „Ale jak już byłem na far­mie, to pra­co­wa­łem jak sza­lony, dopóki ktoś na mnie patrzył” – wspo­mi­nał Dean w jed­nym z wywia­dów wiele lat póź­niej. „Czter­dzie­ści akrów owsa było olbrzy­mią sceną, a gdy publicz­ność zni­kała, uci­na­łem sobie drzemkę i nie było już dal­szej orki czy też bro­no­wa­nia”39. Jego wuj zwy­kle przy­my­kał na to oko. Po sied­miu latach nie­mal cał­kiem porzu­cił nadzieję, że uda mu się skło­nić Deana do robie­nia cze­go­kol­wiek, na co ten nie miał ochoty. Obser­wo­wał nato­miast liczne fascy­na­cje, które prze­ja­wiał młody Jimmy – jak choćby wtedy, gdy koniecz­nie musiał poznać każdy naj­mniej­szy mecha­nizm nowego sprzętu rol­ni­czego Mar­cusa. Roz­pra­co­wy­wał ten mecha­nizm bez wytchnie­nia, dopóki nie uznał, że dowie­dział się wszyst­kiego, co było warte pozna­nia. Wtedy porzu­cał temat na zawsze. „Po co Bóg miałby umiesz­czać tutaj te wszyst­kie rze­czy, jeśli nie po to, by nas inte­re­so­wały?” – wspo­mi­nał Dean swoje wąt­pli­wo­ści40. Jed­nak nie­zmienną fascy­na­cją pozo­sta­wały opo­wia­da­nia. Cią­gle czy­tał różne histo­rie, odgry­wał je, wsłu­chi­wał się w nie, wcho­dził w świat i życie innych osób, jakby to była zbroja mająca go chro­nić przed świa­tem i przed samym sobą.

Gdyby latem 1947 roku James Dean prze­by­wał w Nowym Jorku lub Los Ange­les, w dwóch mia­stach, w któ­rych pew­nego dnia pra­gnął zamiesz­kać, z pew­no­ścią odna­la­złby odbi­cie swo­jego życia w histo­riach opo­wia­da­nych przez wpły­wowe osoby. Były to opo­wie­ści o chłop­cach nie­wiele róż­nią­cych się od niego oraz histo­rie, które – choć nie zda­wał sobie z tego sprawy – miały pew­nego dnia zde­ter­mi­no­wać jego życie i spu­ści­znę. Powieść, odrzu­cony sce­na­riusz fil­mowy, broad­way­ow­ska sztuka – pozor­nie nie­po­wią­zane ze sobą zda­rze­nia z 1947 roku miały ukształ­to­wać przy­szłość Jimmy’ego Deana, czego sam Dean nie mógł prze­wi­dzieć w wieku szes­na­stu lat.

Wkrótce listę best­sel­le­rów pod­biła nowa sen­sa­cyjna powieść. Roz­nie­ciło to gniew rodzi­ców, któ­rzy potę­piali nie­mal por­no­gra­ficzne opisy mło­do­cia­nych prze­stęp­ców oraz mrok kry­jący się w ser­cach nasto­let­nich chłop­ców. The Amboy Dukes Irvinga Shul­mana, licząca dwie­ście sie­dem­dzie­siąt trzy strony powieść, wydana przez wydaw­nic­two Double­day, opo­wia­dała o bru­tal­nych, psy­cho­pa­tycz­nych, ale uwo­dzi­ciel­sko atrak­cyj­nych żydow­skich nasto­lat­kach, któ­rzy prze­mie­rzali ulice Bro­oklynu, wal­cząc ze sobą na noże i pisto­lety, doko­nu­jąc gwał­tów oraz mor­du­jąc bez opa­mię­ta­nia.

Shul­man uwa­żał, że ame­ry­kań­skie spo­łe­czeń­stwo zżera cho­roba – wynik gni­ją­cej struk­tury spo­łecz­nej, okru­cień­stwa wspie­ra­nego przez kapi­ta­lizm oraz porażki sys­temu edu­ka­cji. Twier­dził, że w obli­czu braku przy­wódz­twa mło­dzi męż­czyźni mają natu­ralne inkli­na­cje do dewia­cji, ale to spo­łe­czeń­stwo w swoim bez­myśl­nym dąże­niu do domi­na­cji i wyzy­sku pro­wa­dzi nasto­let­nich chłop­ców ku destruk­cji.

Gdy dwa lata póź­niej wydaw­nic­two Avon Books wydało wer­sję kie­szon­kową z usu­nię­tymi wszyst­kimi żydow­skimi odnie­sie­niami, książka zaczęła się sprze­da­wać na masową skalę, osią­ga­jąc wynik ponad trzech milio­nów sprze­da­nych egzem­pla­rzy do 1955 roku. Powieść wzbu­dziła obawy nauczy­cieli oraz rodzi­ców, a wkrótce rów­nież Kon­gresu. Mar­twiono się, że podatni chłopcy ze szkół śred­nich wkro­czą na ścieżkę prze­stęp­czo­ści. Do tego momentu nie­wiele osób czy­tało tę obszerną książkę w twar­dej okładce. Jej publi­ka­cja nie prze­szła jed­nak bez echa w War­ner Bros. Pic­tu­res w Hol­ly­wood, gdzie Shul­man został wkrótce zatrud­niony jako sce­na­rzy­sta kon­trak­towy – czę­ściowo po to, by zno­kau­to­wać kon­ku­ren­cję. Bar­dzo podobna histo­ria była już w pro­duk­cji, a pre­mierę zapla­no­wano pod koniec 1947 roku. Potrze­bo­wali tylko odpo­wied­niego aktora do głów­nej roli.

W stycz­niu pro­du­cent War­ner Bros., Jerry Wald, powie­dział w roz­mo­wie z „New York Time­sem”, że zamie­rza wypro­du­ko­wać film zaty­tu­ło­wany Bun­tow­nik bez powodu, który będzie „stu­dium na temat prze­stęp­czo­ści nie­let­nich i jej przy­czyn”. Jed­nak w cza­sie tej roz­mowy Wald, pro­du­cent Mil­dred Pierce, bar­dziej entu­zja­stycz­nie nasta­wiony był do swo­jego aktu­al­nego pro­jektu – ekra­ni­za­cji ostat­niej powie­ści Char­lesa Jack­sona, The Fall of Valor, czyli Upa­dek męstwa, pierw­szego ame­ry­kań­skiego best­sel­lera, który wprost poru­szał temat homo­sek­su­ali­zmu. Fabuła książki: nie­udane mał­żeń­stwo boha­tera osta­tecz­nie się roz­pada, gdy ten zako­chuje się w przy­stoj­nym mary­na­rzu. Wald uwiel­biał tę histo­rię – z jed­nym drob­nym wyjąt­kiem. Wątek homo­sek­su­alny, jak powie­dział „New York Time­sowi”, został „dys­kret­nie usu­nięty”41. Zamiast tego fil­mowa wer­sja miała być wiwi­sek­cją wypa­lo­nego, lecz zde­cy­do­wa­nie hete­ro­sek­su­al­nego mał­żeń­stwa. Tym samym Wald podą­żył ścieżką wydep­taną przez film Krzy­żowy ogień z 1947 roku, będący ekra­ni­za­cją powie­ści The Brick Foxhole z 1945 roku. W książce tej ofiarą mor­der­stwa był gej, ale hol­ly­wo­odzki zakaz przed­sta­wia­nia „zbo­czeń sek­su­al­nych” spra­wił, że w wer­sji fil­mo­wej uczy­niono go Żydem.

W lutym poprzed­niego roku wytwór­nia War­ner Bros. za pięć tysięcy dola­rów wyku­piła prawa fil­mowe do książki Bun­tow­nik bez powodu: hip­no­ana­liza psy­cho­pa­tycz­nego prze­stępcy (Rebel without a Cause: The Hyp­no­ana­ly­sis of a Cri­mi­nal Psy­cho­path) – lite­rac­kiego stu­dium nasto­let­niego prze­stępcy-psy­cho­paty autor­stwa trzy­dzie­sto­let­niego psy­cho­ana­li­tyka Roberta M. Lind­nera. Kiedy książka uka­zała się w 1944 roku, wywo­łała sen­sa­cję, odkry­wa­jąc przed czy­tel­ni­kami tajem­ni­czy świat nasto­let­nich prze­stęp­ców oraz czyn­niki psy­cho­lo­giczne, które rze­komo pchały ich ku prze­stęp­czo­ści. Metody Lind­nera budziły wąt­pli­wo­ści. Swoje wnio­ski wycią­gał na pod­sta­wie hip­nozy, pod­czas któ­rej sto­so­wał suge­stywne pyta­nia i wywie­rał silną pre­sję, by nagiąć życie pacjenta do teo­rii Zyg­munta Freuda. Twier­dził, w spo­sób wręcz absur­dalny, że nasto­la­tek, któ­rego pod­dał hip­no­zie, znie­na­wi­dził spo­łe­czeń­stwo przez wro­gość wobec wła­snego ojca, ponie­waż jako roczne dziecko widział współ­ży­ją­cych rodzi­ców i uznał wów­czas akt sek­su­alny za atak. Nie­na­wiść do rodzi­ców miała się następ­nie prze­ro­dzić w nie­na­wiść do spo­łe­czeń­stwa. Jed­nak klu­czowe usta­le­nia Lind­nera odbiły się sze­ro­kim echem wśród mło­dego poko­le­nia. Pisał z dez­apro­batą o zbun­to­wa­nych mło­dych ludziach, któ­rzy odrzu­cali umowę spo­łeczną regu­lu­jącą ame­ry­kań­skie życie oraz bun­to­wali się prze­ciwko spo­łe­czeń­stwu, auto­ry­te­tom i moral­no­ści, lecz bez jasnej wizji tego, co mia­łoby zastą­pić odrzu­cane war­to­ści. Każdy z nich był „bun­tow­ni­kiem bez powodu, agi­ta­to­rem bez slo­ganu, rewo­lu­cjo­ni­stą bez pro­gramu”42.

Choć bun­tow­nik mógł nie mieć powodu do walki, to z jakiejś przy­czyny musiał się nim stać. Lind­ner obar­czał winą za ten stan rze­czy zamknię­cie ame­ry­kań­skiej gra­nicy i wyni­ka­jące z tego skost­nie­nie spo­łe­czeń­stwa, w któ­rym nie ma już nowych gra­nic do prze­kra­cza­nia ani nowych ziem do odkry­cia: „Zagęsz­cze­nie ludzi w mia­stach zbieżne z zani­kiem gra­nic – zarówno fizycz­nych, jak i psy­cho­lo­gicz­nych – jest czyn­ni­kiem spo­łecz­nym odpo­wie­dzial­nym za powsta­wa­nie wzorca psy­cho­pa­tycz­nego. Z beha­wio­ral­nego punktu widze­nia psy­cho­pata działa w spo­sób cha­rak­te­ry­styczny dla ludzi pogra­nicza”. Według Lind­nera dzika wol­ność od zasad, moral­no­ści i prawa, typowa dla mitu Dzi­kiego Zachodu, była tym samym, czego szu­kali mło­dzi męż­czyźni pozba­wieni per­spek­tyw eko­no­micz­nych, czu­jący się zakład­ni­kami „rutyny zawo­do­wej” i dotknięci „spo­łecz­nym wyklu­cze­niem”43. Ci chłopcy, czę­sto odizo­lo­wani i poszu­ku­jący samot­no­ści, nosili w sobie zalą­żek zła. Gdyby Lind­ner poznał mło­dego Jamesa Deana, zauwa­żyłby zapewne, że samotny chło­piec mający za idola bun­tow­nika z pogra­ni­cza, Billy’ego Kida, jest ska­zany na bunt prze­ciwko dusz­nemu spo­łe­czeń­stwu, nawet kosz­tem wła­snego szczę­ścia.

Lind­ner widział w gniew­nych mło­dzień­cach zalą­żek faszy­zmu i żądał roz­wią­za­nia pro­blemu. Twier­dził, że histo­ria wyzna­czyła Ame­ryce zada­nie „oczysz­cze­nia cywi­li­za­cji z dra­pież­nej istoty”, jaką był nasto­letni bun­tow­nik, aby „uczy­nić z niego porząd­nego oby­wa­tela nowego świata”44. Jego marze­niem było spo­łe­czeń­stwo kon­for­mi­stów.

Jerry Wald prze­czy­tał entu­zja­styczne recen­zje Bun­tow­nika. Zain­try­go­wała go moż­li­wość uka­za­nia nowego pro­blemu spo­łecz­nego i zro­bie­nie filmu dydak­tycz­nego ostrze­ga­ją­cego przed kolejną paniką moralną. Filmy „z pro­ble­mem”, choć mora­li­za­tor­skie i pro­tek­cjo­nalne, nie­zmien­nie cie­szyły się popu­lar­no­ścią. Poja­wie­nie się nowego zagad­nie­nia spo­łecz­nego, jakim była prze­stęp­czość nie­let­nich, stwa­rzało szansę na rady­kalne odświe­że­nie wcze­śniej­szych pro­duk­cji stu­dia War­ner Bros. o trud­nym życiu zbun­to­wa­nej mło­dzieży, w któ­rych wystę­po­wała grupa aktor­ska Dead End Kids, w takich hitach jak Anio­ło­wie o brud­nych twa­rzach.

W poło­wie 1946 roku Jerry Wald opra­co­wał dwu­dzie­sto­ośmio­stro­ni­cowy kon­spekt sce­na­riu­sza Bun­tow­nika, opo­wia­da­jący histo­rię cho­rego psy­chicz­nie chłopca, któ­rego trau­ma­tyczne wspo­mnie­nia dzie­ciń­stwa popy­chają do mor­der­stwa. Szef stu­dia, Jack War­ner, poparł ten pro­jekt. W kwiet­niu 1947 roku Peter Vier­tel ukoń­czył wstępny sce­na­riusz, a w czerwcu nad korektą tek­stu pra­co­wał The­odor Geisel, znany póź­niej jako Dr Seuss. Wald nie był jed­nak zado­wo­lony z wyni­ków, więc zle­cił Irvin­gowi Shul­ma­nowi kolejną wer­sję – rów­nież bez powo­dze­nia. Wil­liam Orr, mene­dżer do spraw talen­tów w wytwórni War­ner Bros., uznał, że film może być świetną tram­po­liną do kariery dla wscho­dzą­cej gwiazdy, dwu­dzie­sto­trzy­let­niego Mar­lona Brando – mło­dego, zuchwa­łego adepta aktor­stwa metodą Sta­ni­sław­skiego, który cał­ko­wi­cie poświę­cał się dla roli i dążył do reali­zmu, a tech­niki aktor­skie zgłę­biał u Stelli Adler i Elii Kazana. Kazan, czło­nek Par­tii Komu­ni­stycz­nej w latach trzy­dzie­stych, miał grec­kie korze­nie, co nie sta­no­wiło pro­blemu dla stu­diów fil­mo­wych, które go zatrud­niały, ale wkrótce zwró­ciło uwagę rządu USA.

Tej wio­sny Orr, poszu­ku­jąc nowych talen­tów w Nowym Jorku, usły­szał świetne opi­nie o Brando. Aktor wno­sił do gry czy­sty natu­ra­lizm, który pola­ry­zo­wał widzów, ale dzięki któ­remu mógł dostać główną rolę w fil­mie o nie­prze­wi­dy­wal­nym zabójcy. W maju, rów­nież w Nowym Jorku, Orr zapro­sił Brando, mie­rzą­cego sto sie­dem­dzie­siąt osiem cen­ty­me­trów i ważą­cego sie­dem­dzie­siąt sie­dem kilo­gra­mów, na próbne zdję­cia do Bun­tow­nika bez powodu, w któ­rym miał zagrać postać o imie­niu Harold, zaczerp­niętą z nie­do­koń­czo­nego sce­na­riu­sza Vier­tela. W sce­nie prób­nej przed­sta­wia­ją­cej powrót Harolda do domu do swo­jej dziew­czyny, Brando ubrany był w zwy­czajny pasia­sty T-shirt, jed­nak wyglą­dał bar­dziej jak doj­rzały męż­czy­zna niż nasto­la­tek. Krzy­czał do aktorki gra­ją­cej jego uko­chaną: „Nie­na­wi­dzę two­jej głu­piej twa­rzy!”. Jed­no­cze­śnie szlo­chał i wście­kał się na swo­ich rodzi­ców oraz pla­no­wał rabu­nek i ucieczkę do Ame­ryki Połu­dnio­wej.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Dwa pierw­sze zda­nia cytatu są skró­tem wypo­wie­dzi Edwina Mil­lera, An Actor in Search of Him­self, „Seven­teen”, paź­dzier­nik 1955, s. 114, nato­miast trzy ostat­nie pocho­dzą z tek­stu The Lit­tle Things That Made a Myth, zamiesz­czo­nego w Offi­cial James Dean Anni­ver­sary Book (New York: Dell, 1956), s. 34. Popu­larna wer­sja łącząca te frag­menty bez poda­nia źró­dła poja­wiła się w książce Roy­stona Ellisa Rebel (Lon­don: World Distri­bu­tors, 1962, s. 57), zanim została użyta – znów bez poda­nia źró­dła – jako motto do gło­śnej bio­gra­fii Jamesa Deana autor­stwa Johna How­letta z 1975 roku. [wróć]

Bro­szura pro­mu­jąca pre­mierę Olbrzyma, War­ner Bros. i Roxy The­atre, 1956; ‘Giant’ to have Roxy Pre­miere, „Bro­oklyn Daily”, 21 wrze­śnia 1956, s. 17; H. Viggo Ander­sen, World Pre­miere of ‘Giant’ Gives New Yor­kers Thrill, „Hart­ford Courant”, 14 paź­dzier­nika 1956, s. 13E; Fran­ces Smi­ley, Pre­miere of ‘Giant’ Was Out­si­zed Race for Quotes from Stars of Pic­ture, „St. Louis Globe-Demo­crat”, 15 paź­dzier­nika 1956, s. 1B; Kaspar Mona­han, ‘Giant’ Pre­miere Stirs Big Crowd, „Pit­ts­burgh Press”, 11 paź­dzier­nika 1956, s. 12. [wróć]

Tex and Jinx, WRCA-FM, 11 paź­dzier­nika 1956. [wróć]

Ger­trude Tra­wick, Jett Rink, Not Davy Croc­kett Is Latest Hero of Teena­gers, „Macon [GA] News”, 31 stycz­nia 1957, s. 19; Eugene Gil­bert, They Still Like Movies… and Boys Pre­fer Blon­des, „Meri­den [CT] Jour­nal”, 17 stycz­nia 1957, s. 14. [wróć]

John Dos Pas­sos, The Death of James Dean, „Esqu­ire”, paź­dzier­nik 1958, s. 121–23; John Dos Pas­sos, Mid­cen­tury (Boston: Hough­ton Mif­flin, 1961), s. 479–86. [wróć]

Nell Dodson Rus­sell, The Way I See It, „St. Paul Recor­der”, 14 kwiet­nia 1950, s. 3. [wróć]

Boze Hadle­igh, Cel­lu­loid Gaze (New York: Lime­li­ght Edi­tions, 2002), s. 13. Nie­któ­rzy oskar­żali Hadle­igha o zmy­śla­nie frag­men­tów wywia­dów, cho­ciaż sam twier­dził, że pra­wie wszyst­kie posiada na taśmach. (Zob. np. wywiad z Bozem Hadle­ighem prze­pro­wa­dzony w 1987 roku przez Woody’ego McBre­arity’ego [Woody McBre­arity, Woody McBre­arity Inte­rviews Boze Hadle­igh, YouTube video, 6:05, 19 stycz­nia 2010, https://www.youtube.com/watch?v=YpKn362MoQU ].) Część wywia­dów została opu­bli­ko­wana za życia roz­mów­ców bez żad­nych zastrze­żeń i – o ile mi wia­domo – nikt nie zakwe­stio­no­wał auten­tycz­no­ści nie­pu­bli­ko­wa­nych wcze­śniej frag­men­tów roz­mowy Hadle­igha z Salem Mineo z 1972 roku. [wróć]

Recen­zja filmu Bun­tow­nik bez powodu, „Variety”, 26 paź­dzier­nika 1955, s. 6; Jack Mof­fitt, recen­zja filmu Bun­tow­nik bez powodu, „Hol­ly­wood Repor­ter”, 21 paź­dzier­nika 1955. [wróć]

Mar­tin Majer, The Apo­the­osis of Jimmy Dean, „Esqu­ire”, gru­dzień 1956; Jason Cola­vito, It’s Time We Let James Dean Be the Queer Icon That He Is, „Esqu­ire”, 30 wrze­śnia 2021. [wróć]

Val Hol­ley, James Dean: The Bio­gra­phy (New York: St. Mar­tin’s Press, 1995). [wróć]

Wil­liam Bast, James Dean: A Bio­gra­phy (New York: Bal­lan­tine, 1956); Joe Hyams, James Dean, „Red­book”, wrze­sień 1956; Geo­rge Scul­lin, James Dean: The Legend and the Facts, „Look”, 16 paź­dzier­nika 1956. [wróć]

Wal­ter Ross, The Immor­tal (New York: Simon & Schu­s­ter, 1958). Ross okre­śla homo­sek­su­alne życie swo­jego boha­tera wzo­ro­wa­nego na Deanie jako „nie­mo­ralne” – s. 237. [wróć]

Rodzina Deacy sprze­dała część kolek­cji na aukcji w maju 2023 roku. Przed­sta­wi­ciel rodziny poin­for­mo­wał mnie, że doku­menty sta­no­wiły kom­pletną teczkę Deacy doty­czącą Deana. Jed­nak treść listów wska­zuje na to, że musiały ist­nieć także inne doku­menty, w tym kilka listów napi­sa­nych przez Deana, które – według jego przy­ja­ciół – praw­do­po­dob­nie zostały znisz­czone po jego śmierci w ramach dzia­łań mają­cych chro­nić go przed oskar­że­niami o homo­sek­su­alizm. Zaku­pi­łem dwa doku­menty potwier­dza­jące w naj­wyż­szym stop­niu histo­rie o homo­sek­su­alizmie Deana, aby nie zagi­nęły na zawsze w archi­wach. [wróć]

Nagłówki z okła­dek „Real”, lipiec 1957 oraz „Look”, 16 paź­dzier­nika 1956. [wróć]

Joe Hyams i Jay Hyams, James Dean: Lit­tle Boy Lost (New York: War­ner Books, 1992), s. 5. [wróć]

Demi­sek­su­alizm – odczu­wa­nie pociągu sek­su­al­nego wyłącz­nie do kogoś, z kim wcze­śniej nawią­zało się silną więź emo­cjo­nalną. Wszyst­kie przy­pisy z gwiazdką powstały na potrzeby pol­skiego wyda­nia i pocho­dzą od tłu­ma­cza lub redak­torki. [wróć]

Edmund Ber­gler, One Tho­usand Homo­se­xu­als: Con­spi­racy of Silence, or Curing and Degla­mo­ri­zing Homo­se­xu­als? (Pater­son, NJ: Page­ant Books, 1959), s. 152; B. Richard Peter­son, Homo­se­xu­als Can Be Cured! „Con­fi­den­tial”, maj 1957, s. 38. [wróć]

Wil­liam Faulk­ner, Requ­iem dla zakon­nicy, Pań­stwowy Insty­tut Wydaw­ni­czy, War­szawa 1980, tłum. Wacław Nie­po­kól­czycki. [wróć]

Emily Post, Are Gen­tle­men Sis­sies? „Eve­ning Star” [Washing­ton, DC], 5 stycz­nia 1947, s. 14. [wróć]

Hedda Hop­per i James Bro­ugh, The Whole Truth and Nothing But (New York: Double­day, 1963), s. 172. [wróć]

Spo­tli­gh­ting James Dean, w: „The New Film Show Annual” (Great Bri­tain: LTA Robin­son, c. 1955), s. 61. [wróć]

Bio­graf Val Hol­ley twier­dzi, że w dzie­ciń­stwie Dean mie­wał krwo­toki z nosa i siniaki suge­ru­jące prze­moc fizyczną, przy­pusz­czal­nie ze strony ojca. Jed­nak źró­dła, na które się powo­łuje, nie wska­zują kon­kret­nej przy­czyny, a ja sam nie zna­la­złem nie­za­leż­nego potwier­dze­nia, że siniaki były wyni­kiem prze­mocy (Hol­ley, James Dean, s. 17). [wróć]

Donald Spoto, Rebel: The Life and Legend of James Dean (New York: Har­per Col­lins, 1996), rozdz. 2-3; wiele aneg­dot z dzie­ciń­stwa Deana poja­wiło się po raz pierw­szy w pośmiert­nych wspo­mnie­niach pra­so­wych, m.in. Emma Woolen Dean, James Dean – The Boy I Loved, „Pho­to­play”, marzec 1956, s. 57, 84–85. [wróć]

Hyams and Hyams, James Dean, s. 18. [wróć]

Cha­rak­te­ry­styka uczuć Deana opiera się na opi­sach jego auto­bio­gra­ficz­nych roz­mów z przy­ja­ciółmi w póź­niej­szych latach życia oraz ich wspo­mnie­niach na temat jego postawy jako nasto­latka. W połą­cze­niu z rela­cją Joego Hyamsa z 1992 roku, doty­czącą rela­cji Deana z pasto­rem Jame­sem DeWe­er­dem (zob. dalej), a także opi­sa­nymi przez Hyamsa roz­mo­wami o dys­kom­for­cie Deana wyni­ka­ją­cym z tego, co Hyams inter­pre­to­wał jako nawią­za­nia do homo­sek­su­ali­zmu, zało­ży­łem, że świa­do­mość jego uczuć i pra­gnień, jaką wyka­zy­wał na stu­diach, nie była mu cał­ko­wi­cie obca we wcze­śniej­szych latach i nie poja­wiła się nagle zni­kąd. [wróć]

Jako pierw­szy podał ten cytat David Dal­ton (David Dal­ton, James Dean: The Mutant King: A Bio­gra­phy [New York: Dell, 1974]; David Dal­ton, James Dean: The Mutant King: A Bio­gra­phy [Chi­cago: Chi­cago Review Press, 2001], s. 150–151), ale nie wska­zał źró­dła. Kiedy zapy­tał go o to antro­po­log James F. Hop­good, Dal­ton nie potra­fił sobie przy­po­mnieć, skąd pocho­dzi cytat, ale przy­pusz­czał, że jego źró­dłem mogła być Nata­lie Wood (James F. Hop­good, Ado­ra­tion and Pil­gri­mage: James Dean and Fair­mo­unt, wyd. Kin­dle [Eugene, OR: Lumi­nare Press, 2022], s. 86). Póź­niejsi auto­rzy zmie­niali cytat tak, by Dean wyraź­nie zaprze­czał, że jest gejem, a wielu – począw­szy od Micka St. Micha­ela w 1989 roku – twier­dziło, że Dean użył tych słów w odpo­wie­dzi na pyta­nie repor­tera o sek­su­al­ność. Nie zna­la­złem jed­nak żad­nych dowo­dów na to i wydaje się mało praw­do­po­dobne, by tak dba­jący o swój wize­ru­nek Dean otwar­cie pro­wo­ko­wał kon­tro­wer­sje na tle sek­su­al­nym. [wróć]

Jack Ricardo, A Dif­fe­rent Kind of Coming Out, „Record” [Hac­ken­sack, NJ], 27 listo­pada, 1972, A18. [wróć]

Fran­cis Sill Wic­kware, Psy­cho­ana­ly­sis, „Life”, 3 lutego 1947, s. 104; Howard Whit­man, Is Psy­cho­ana­ly­sis at War with God?, „Cosmo­po­li­tan”, czer­wiec 1947, s. 110. [wróć]

Marx Kaye, Mystery of the Peru­vian Giants, „Ama­zing Sto­ries”, czer­wiec 1947, s. 162–63. On the popu­la­rity of pulps, see Anita P. For­bes, “Com­ba­ting Cheap Maga­zi­nes”, „English Jour­nal” 26, nr 6 (czer­wiec 1937): s. 476–78. [wróć]

Homo­se­xu­als in Uni­form, „New­sweek”, 9 czerwca 1947, s. 54. [wróć]

Homo­se­xu­als in Uni­form, s. 54. [wróć]

Hyams and Hyams, James Dean, s. 14. [wróć]

Lynne Bren­nan, The Legend of Jimmy Dean, „India­na­po­lis Star Maga­zine”, 10 grud­nia 1967, s. 27. [wróć]

Men­tal Aid Found Defi­cient in Kings, „New York Times”, 6 lipca 1947, s. 15. [wróć]

E. B. Hen­der­son, “Ath­le­tics Help Keep Males Nor­mal Men,” „Min­ne­sota Spo­ke­sman”, 21 lutego, 1947, s. 6. [wróć]

[Przy­pis nie zawiera tre­ści w ory­gi­nale – uzu­peł­niony przez wydawcę na pod­sta­wie źró­deł współ­cze­snych. – przyp. red.]: „Musia­łem się tam wyka­zać” („I had to prove myself back there”) – jedyny kon­tekst, w jakim poja­wia się ten frag­ment, pocho­dzi z bio­gra­fii The James Dean Story autor­stwa Ronalda Mar­ti­netti’ego, opu­bli­ko­wa­nej w ser­wi­sie The Blac­kli­sted Jour­na­list: https://www.blac­kli­ste­djo­ur­na­list.com/column58k1.html. [wróć]

Spoto, Rebel, s. 36. [wróć]

Ernst Jacobi, The Lonely One, w: The Real James Dean Story (New York: Faw­cett, c. 1956), s. 64. [wróć]

Hedda Hop­per, Hol­ly­wood’s Rebel­lious Genius, „Hart­ford Courant”, 27 marca 1955. [wróć]

Bren­nan, Legend of Jimmy Dean, s. 27; Hop­per and Bro­ugh, Whole Truth, s. 173. [wróć]

Tho­mas M. Pryor, Jerry Wald, the Big Idea Man, „New York Times”, 19 stycz­nia 1947, X5. [wróć]

Robert M. Lind­ner, Rebel without a Cause: The Hyp­no­ana­ly­sis of Cri­mi­nal Psy­cho­path (New York: Other Press, 2003 [1944]), s. 2. [wróć]

Lind­ner, Rebel without a Cause, s. 13. [wróć]

Lind­ner, Rebel without a Cause, s. 14. [wróć]