Jak kochać dziecko - Janusz Korczak - ebook

Jak kochać dziecko ebook

Janusz Korczak

0,0

Opis

Jak kochać dziecko” to utwór Janusza Korczaka, polsko-żydowskiego lekarza, pedagoga, pisarza i publicysty, który był prekursorem działań na rzecz praw dziecka.


Poradnik dla rodziców zawierający wiele cennych rad i informacji dotyczących zdrowia fizycznego i psychicznego oraz wychowywania dzieci w każdym wieku: od noworodka do nastolatka. Jej treść zaskakuje różnorodnością, przenikliwością, oryginalnością i odwagą w poruszaniu trudnych tematów.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 370

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wydawnictwo Avia Artis

2021

ISBN: 978-83-8226-449-4
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

Dziecko w rodzinie

1. Jak, kiedy, ile — dlaczego?

 Przeczuwam wiele pytań, oczekujących odpowiedzi, wątpliwości, poszukujących wyjaśnienia.  I odpowiadam: — Nie wiem.  Ilekroć, odłożywszy książkę, snuć zaczniesz nić własnych myśli, tylekroć książka cel zamierzony osiąga. — Jeśli szybko przerzucając karty — odszukiwać będziesz przepisy i recepty, dąsając się, że ich mało, — wiedz, że jeśli są w niej rady i wskazówki, stało się tak nie pomimo a wbrew woli autora.  Nie wiem i wiedzieć nie mogę, jak nieznani mi rodzice mogą w nieznanych warunkach wychowywać nieznane mi dziecko, — podkreślam — mogą, a nie — pragną, a nie — powinni.  „Nie wiem“ — w nauce jest mgławicą stawania się, wyłaniania nowych myśli, coraz bliższych prawdy. Nie wiem, dla umysłu nie wdrożonego w naukowe myślenie, jest dręczącą pustką.  Chcę nauczyć rozumieć i kochać, cudowne, pełne życia i olśniewających niespodzianek — twórcze „nie wiem“, współczesnej wiedzy odnośnie do dziecka.  Chcę, by zrozumiano, że żadna książka, żaden lekarz, nie zastąpią własnej czujnej myśli, własnego uważnego spostrzegania.  Często spotkać się można ze zdaniem, że macierzyństwo uszlachetnia kobietę, że dopiero jako matka dojrzewa duchowo. Tak, macierzyństwo nasuwa płomiennemi zgłoskami zagadnienia, obejmujące wszystkie dziedziny życia zewnętrznego i duchowego; ale ich można nie dostrzedz, tchórzliwie odsunąć na odległą przyszłość, lub obruszać się, że ich rozwiązania kupić nie można.  Kazać komuś dać gotowe myśli, to polecić obcej kobiecie, by urodziła własne twe dziecko. Są myśli, które w bólu samemu rodzić trzeba, i te są najcenniejsze. One decydują, czy podasz, matko, pierś czy wymię, czy wychowywać je będziesz jak człowiek czy jak samica, czy kierować niem będziesz, czy wlec na rzemieniu przymusu, czy tylko, póki małe, bawić się niem będziesz, znajdując w pieszczocie z niem dopełnienie skąpych lub niemiłych pieszczot małżonka; a później, gdy nieco podrośnie, puścisz je samopas, lub zwalczać zapragniesz.

2. Powiadasz: „Moje dziecko“.  Kiedy jeśli nie w okresie ciąży, masz do tego największe prawo? Bicie małego jak pestka brzoskwini serca jest echem twego tętna. Twój oddech daje i jemu tlen powietrza. Wspólna krew przebiega w niem i w tobie, a żadna czerwona krwi kropla nie wie jeszcze, czy pozostanie twoją lub jego, czy wylana będzie i umrze, jako danina, którą pobiera tajemnica poczęcia i porodu. Kęs chleba, który żujesz, to dla niego materjał do budowy nóg, na których biegać będzie, skóry, która je będzie okrywać, oczu, któremi patrzeć będzie, mózgu, w którym myśl zapłonie, rąk, które do ciebie wyciągnie, uśmiechu, z którym zawoła: „mamo.“  Razem macie przeżyć stanowczą chwilę: wspólnie wspólnym bólem cierpieć będziecie. Uderzy dzwon — hasło:  — Gotowe.  I jednocześnie ono powie: chcę żyć własnem życiem, ty powiesz: żyj teraz własnem życiem.  Silnemi skurczami trzewi wyrzucać je będziesz, nie dbając o jego ból, mocno i stanowczo przedzierać się ono będzie, nie dbając o twój ból.  Brutalny akt.  Nie — i ty i ono — wykonacie sto tysięcy drgień niedostrzegalnych; subtelnych, cudownie zręcznych, by zabierając swój dział życia, nie zabrało więcej, niż mu się z prawa należy, prawa powszechnego, odwiecznego.  — Moje dziecko.  Nie, nawet w ciągu miesięcy ciąży, ani w godzinach porodu, dziecko nie jest twoje.

3. Dziecko, które urodziłaś, waży 10 funtów.  Jest w niem ośm funtów wody i garść węgla, wapnia, azotu, siarki, fosforu, potasu, żelaza. Urodziłaś ośm funtów wody i dwa popiołu. A każda kropla tego twojego dziecka była parą chmury, kryształem śniegu, mgłą, rosą, zdrojem, mętem kanału miejskiego. Każdy atom węgla czy azotu wiązał się i rozwiązywał w miljony różnych połączeń.  Tyś tylko zebrała to wszystko, co było.  Ziemia zawieszona w nieskończoności.  Blizki towarzysz — słońce — 50 miljonów mil.  Średnica drobnej ziemi naszej, to tylko 3000 mil ognia z cienką na 10 mil skorupą ostygłą.  Na cienkiej skorupie, wypełnionej ogniem, wśród oceanów — rozrzucona garść lądu.  Na lądzie, wśród drzew i krzewów, owadów, ptactwa, zwierząt — mrowią się ludzie.  Wśród miljonów ludzi urodziłaś jeszcze jedno — co? — źdźbło, pyłek, — nic.  Takie to kruche, że je zabić może bakterja, która 1000 razy powiększona, jest dopiero punktem w polu widzenia…  Ale tonic jest bratem z krwi i kości fali morskiej, wichru, błyskawicy, słońca, drogi mlecznej. Ten pyłek jest bratem kłosu, trawy, dębu, palmy, — pisklęcia, lwiątka, źrebaka, szczenięcia.  Jest w niem, co czuje, bada, — cierpi, pragnie, raduje się, kocha, ufa, nienawidzi, — wierzy, wątpi, przygarnia i odtrąca.  Ten pyłek ogarnie myślą wszystko: gwiazdy i oceany, góry i przepaście. A czem jest treść duszy, jeśli nie wszechświatem, jeno bez wymiarów?  Oto sprzeczność w istocie człowieczej, powstałej z prochu, w której Bóg zamieszkał.

4. — Powiadasz: — „moje dziecko“.  Nie, to dziecko wspólne, matki i ojca, dziadów i prapradziadów.  Czyjeś odległe ja, które spało w szeregu przodków, głos spróchniałej, dawno zapomnianej trumny, nagle przemawia w twem dziecku.  Trzysta lat temu, wśród wojny czy pokoju, ktoś kimś zawładnął, w kalejdoskopie krzyżujących się ras, narodów, klas, — za zgodą czy przemocą, w momencie przerażenia czy miłosnego upojenia — zdradził czy uwiódł, nikt nie wie, kto, kiedy, ale Bóg zapisał w księdze przeznaczeń, antropolog odgadnąć pragnie z kształtu czaszki czy barwy włosów.  Niekiedy dziecko wrażliwe fantazjuje, że jest podrzutkiem w domu rodziców. Tak bywa: jego rodzic umarł przed wiekiem.  Dziecko jest pargaminem, szczelnie zapisanym drobnemi hieroglifami, których część tylko zdołasz odczytać, a niektóre potrafisz wytrzeć lub tylko zakreślić, i własną zapełnisz treścią.  Straszne prawo. — Nie, piękne. Ono w każdem twem dziecku daje pierwsze ogniwo w nieśmiertelnym łańcuchu pokoleń. Poszukuj tej uśpionej w twem cudzem dziecku własnej cząstki. Może dostrzeżesz, może nawet rozwiniesz.  Dziecko i bezmiar.  Dziecko i wieczność.  Dziecko — pyłek w przestrzeni.  Dziecko — moment w czasie.

5. — Mówisz:  — Ono powinno… Chcę, by ono…  I szukasz wzoru, jakiem być ma, szukasz życia, jakiego dlań pragniesz.  Nic to, że wokół miernota i przeciętność. Nic, że wokoło szarzyzna.  Ludzie drepcą, krzątają się, zabiegają, — drobne troski, nikłe dążenia, poziome cele…  Niespełnione nadzieje, gryzący żal, wieczysta tęsknota…  Krzywda panuje.  Oschła obojętność lodem ścina, obłuda dech tłoczy.  Co ma kły i pazury, napastuje, co ciche wtula się w siebie.  I nietylko cierpią, ale się szargają…  Kim ma być?  Bojownikiem, czy tylko pracownikiem, wodzem, czy szeregowcem? Czy tylko szczęśliwe?  Gdzie szczęście, czem — szczęście? Czy znasz drogę? Czy są, którzyby znali?  Czy podołasz?…  Jak przewidzieć, jak osłonić?  Motyl nad spienionym potokiem życia. Jak dać trwałość a nie obciążyć lotu, hartować a nie nużyć skrzydeł?  Więc przykładem własnym, pomocą, radą, słowem?  A jeśli odrzuci? Za lat 15 — ono wpatrzone w przyszłość, ty — w przeszłość. W tobie wspomnienia i nawyki, w niem zmienność i harda nadzieja. Ty wątpisz, ono oczekuje i ufa, ty się lękasz, ono bez trwogi.  Młodość, jeśli nie drwi, nie wyklina, nie pogardza, zawsze pragnie zmienić wadliwą przeszłość.  Tak być winno. A jednak…  Niech poszukuje, byle nie błądziło, niech się wspina, byle nie upadło, niech karczuje, byle rąk nie pokrwawiło, niech się zmaga, byle ostrożnie — ostrożnie.  Ono powie: — Ja mam inne zdanie. Dość opieki.  Więc nie ufasz?  Więc niepotrzebną ci jestem?  Cięży ci moja miłość?  Dziecko nieopatrzne, które nie znasz życia, dziecko biedne, dziecko niewdzięczne.

6. Niewdzięczne.  Czy ziemia wdzięczna słońcu, że świeci? Czy drzewo wdzięczne ziarnu, że z niego wyrosło? Czy słowik matce śpiewa, że go piersią grzała?  Czy oddajesz dziecku, co od rodziców wziąłeś, czy tylko pożyczasz, by odebrać, zapisując skrzętnie i obliczając procenty?  Czy miłość jest zasługą, za którą żądasz zapłaty.  „Matka-wrona miota się jak obłąkana, siada niemal na ramionach chłopca, czepia się dziobem jego kija, zwisa tuż nad nim i bije głową jak młotem w pień, odgryza małe gałązki i kracze zachrypłym, wysilonym, suchym głosem rozpaczy. Gdy chłopak wyrzuci pisklę, rzuca się na ziemię z wlokącemi się skrzydłami, otwiera dziób, chce krakać — głosu niema, bije więc skrzydłami i skacze oszalała, śmieszna, do nóg chłopaka… Gdy zabiją wszystkie jej dzieci, wylatuje na drzewo, odwiedza puste gniazdo i kręcąc się na niem wkoło, myśli nad czemś.“ Żeromski.  Miłość macierzyńska, to żywioł. Ludzie ją po swojemu zmienili. Cały świat cywilizowany, wyłączając nietknięte kulturą jego masy, uprawia dzieciobójstwo. Małżeństwo, które ma dwoje dzieci, gdy mogło mieć dwanaścioro, to zabójcy dziesięciorga, które się nie urodziły, między któremi było jedno, właśnie to — „ich dziecko“. Między nieurodzonemi zabili może najcenniejsze.  Więc co czynić?  Należy wychowywać nie te dzieci, które się nie urodziły, a te, które się rodzą i żyć będą.

7. Czy zdrowe?  Jeszcze dziwno, że ono nie jest już nią samą. Jeszcze niedawno w zdwojonem życiu obawa o dziecko była częścią obawy o siebie.  Tak bardzo pragnęła, aby się już to skończyło, tak bardzo chciała mieć już tę chwilę poza sobą. Sądziła, że się uwolni od trosk i obaw.  A teraz? Rzecz dziwna: dawniej dziecko było jej bliższe, bardziej własne, którego bezpieczeństwa była pewniejsza, które lepiej rozumiała. Sądziła, że wie, że będzie umiała. Z chwilą, gdy obce ręce — doświadczone, płatne, pewne siebie wzięły je w opiekę, sama odsunięta na drugi plan, czuje niepokój.  Świat je już zabiera.  I w długie godziny przymusowej bezczynności zjawia się szereg pytań: co mu dałam, jak je wyposażyłam, jak zabezpieczyłam?  Zdrowe? Więc czemu płacze?  Czemu chude, źle ssie, nie śpi, śpi tak wiele, dlaczego główkę ma dużą, nóżki pokurczone, piąstki zaciśnięte, skórę czerwoną, białe pryszczyki na nosie, dlaczego zezuje, czka, kichnęło, krztusi się, ochrypło?  Tak być powinno? A może kłamią?  Patrzy na to małe, nieradne, niepodobne do żadnego z równie małych i bezzębnych, które widywała na ulicy, w ogrodzie. Czy być może, aby i ono też za trzy, cztery miesiące?  A może się mylą?  Może lekceważą?  Matka nieufnie słucha głosu lekarza, śledzi go wzrokiem: pragnie wyczytać z oczu, wzruszenia ramion, wzniesienia brwi, zmarszczki na czole: czy mówi prawdę, czy się nie waha, czy dostatecznie skupiony.

8. Ładne? Nie zależy mi na tem. Tak mówią nieszczerze matki, które chcą podkreślić swój poważny pogląd na zadania wychowawcze.  Uroda, wdzięk, postawa, mile brzmiący głos, to kapitał, który dałaś dziecku, jak zdrowie, jak rozum, ułatwia drogę życia. Nie należy przeceniać wartości urody, nie wsparta innemi, może przynieść szkodę. Tem bardziej wymaga czujnej myśli.  Inaczej wychowywać należy dziecko ładne, inaczej brzydkie. A że niema wychowania bez udziału dziecka, więc nie należy okrywać wstydliwie zagadnienia urody przed niem, gdyż to właśnie je psuje.  Ta niby pogarda dla urody jest przeżytkiem średniowiecza. Człowiek, wrażliwy na piękno kwiatu, motyla, pejzażu, miałby być obojętny na piękno człowieka?  Chcesz ukryć przed dzieckiem, że ładne? Jeśli mu tego nie powie żadna z licznych osób, które je otaczają w domu, powiedzą mu to obcy ludzie na ulicy, w sklepie, w ogrodzie, wszędzie — okrzykiem, uśmiechem, spojrzeniem, dorośli czy rówieśnicy. Powie mu to upośledzenie dzieci brzydkich i szpetnych. Ono zrozumie, że uroda daje przywileje, jak rozumie, że ręka jest jego ręką, którą się może posługiwać.  Jak słabe dziecko może się rozwijać pomyślnie, a zdrowe uledz katastrofie, tak ładne może być nieszczęśliwe, a uzbrojone w pancerz brzydoty — niewyróżniane, niedostrzegane, może żyć szczęśliwie. Bo musisz, musisz, pamiętać, że życie każdą wartość dodatnią, dostrzegłszy, że cenną, zapragnie kupić, wyłudzić lub ukraść. Na tej równowadze tysiącznych drgnień wyłaniają się niespodzianki, które wychowawcę zdumiewają w bolesnem częstokroć: dlaczego?  — Nie zależy mi na urodzie!  Rozpoczynasz od błędu i fałszu.

9. Czy mądre?  Jeśli matka zrazu zapytuje trwożnie, niezadługo będzie żądała.  Jedz, choć syt jesteś, choćby z obrzydzeniem; idź spać bodaj ze łzami, choć godzinę czekać będziesz na sen. Bo musisz, bo żądam, abyś było zdrowe.  Nie baw się piaskiem, noś obcisłe spodeńki, nie targaj włosków, bo żądam, byś było ładne.  — Ono jeszcze nie mówi… Ono jest starsze od… a pomimo to jeszcze… Ono się źle uczy…  Zamiast patrzeć, by poznać i wiedzieć, bierze się pierwszy z brzega przykład „udanego dziecka“ — i stawia żądanie własnemu: oto wzór, do którego masz być podobne.  Nie wolno, by zamożnych rodziców dziecko zostało rzemieślnikiem. Niech raczej będzie nieszczęśliwym uczniem i zdemoralizowanym człowiekiem. Nie miłość dziecka, a egoizm rodziców, nie dobro jednostki: a ambicja gromady, nie szukanie dróg a pęta szablonu.  Są umysłowości czynne i bierne, żywe i apatyczne, wytrwałe i kapryśne, uległe i przekorne, twórcze i naśladowcze, błyskotliwe i gruntowne, konkretne i abstrakcyjne, realne i literackie; pamięć wybitna i mierna; spryt w posługiwaniu się zdobytą wiadomością i uczciwość wahań, wrodzony despotyzm i refleksyjność i krytycyzm; jest rozwój przedwczesny i opóźniony, jedno lub różnostronność zainteresowań.  Ale co to kogo obchodzi?  — Niech skończy przynajmniej cztery klasy — mówi rodzicielska rezygnacja.  Przeczuwając świetny renesans pracy fizycznej, widzę do niej kandydatów ze wszystkich klas społecznych. Tymczasem walka rodziców i szkoły z każdą wyjątkową, nietypową, słabą czy niezrównoważoną inteligencją.  Nie — czy mądre, raczej — jak mądre.

10. Dobre dziecko.  Strzedz się należy, by nie mieszać dobre z — wygodne.  Mało płacze, w nocy nas nie budzi, ufne, pogodne — dobre.  Złe, kapryśne, krzykliwe bez widomego powodu, daje matce więcej przykrych wzruszeń, niż miłych.  Niezależnie od samopoczucia, są noworodki dziedzicznie mniej i więcej cierpliwe. Tu wystarcza jednostka dolegliwości, by dać reakcję dziesięciu jednostek krzyku, tam inne na dziesięć jednostek niedomogi reaguje jednostką płaczu.  Jedno ospałe, ruchy leniwe, ssanie powolne, krzyk bez żywego napięcia, wyraźnego afektu.  Drugie pobudliwe, ruchy żywe, sen czujny, ssanie zapalczywe, krzyk aż do sinicy.  Zaniesie się, oddech traci, cucić je trzeba, niekiedy z trudem powraca do życia. Wiem: choroba, leczymy ją tranem, fosforem, bezmleczną dyjetą. Ale ta choroba pozwala niemowlęciu wyrosnąć na dojrzałego człowieka o potężnej woli, żywiołowem parciu i genjalnym umyśle. Napoleon zanosił się w niemowlęctwie.  Całe wychowanie współczesne pragnie, by dziecko było wygodne, konsekwentnie krok za krokiem dąży, by uśpić, stłumić, zniszczyć wszystko, co jest wolą i wolnością dziecka, hartem jego ducha, siłą jego żądań i zamierzeń.  — Grzeczny, posłuszny, dobry, wygodny, a bez myśli o tem, że będzie bezwolny wewnętrznie i niedołężny życiowo.

11. Bolesną niespodzianką, z którą spotyka się młoda matka, jest krzyk dziecka.  Wiedziała, że dzieci płaczą, ale myśląc o własnem, przeoczyła; oczekiwała tylko czarownych uśmiechów.  Będzie przestrzegała jego potrzeb, wychowywać będzie rozumnie, współcześnie, pod kierunkiem doświadczonego lekarza. Jej dziecko nie powinno płakać.  Ale przychodzi noc, gdy oszołomiona, z żywem echem przeżytych ciężkich godzin, które wieki trwały. Ledwie poczuła słodycz znużenia bez troski, rozleniwienia bez wyrzutu, spoczynku po dokonanej pracy, rozpaczliwym wysiłku, pierwszym w wydelikaconem życiu. Ledwo uległa złudzeniu, że się skończyło, bo ono — to drugie — samo już oddycha. Pogrążona w ciche wzruszenia, zdolna zadawać tylko pełne tajemniczych szeptów pytania naturze, nie żądając nawet odpowiedzi.  Gdy nagle…  Krzyk despotyczny dziecka, które czegoś żąda, na coś się skarży, pomocy się domaga, a ona nie rozumie.  Czuwaj!  — Kiedy nie mogę, nie chcę, nie wiem.  Ten pierwszy krzyk przy świetle nocnej lampki jest zapowiedzią walki zdwojonego życia: jedno życie dojrzałe, zmuszane od ustępstw, zrzeczeń, ofiar, broni się; drugie nowe, młode, które wywalcza — własne — dla siebie prawa.  Dziś nie oskarżasz go; ono nie rozumie, cierpi. Ale jest na tarczy czasu godzina, gdy powiesz w przyszłości: i ja czuję, i ja cierpię.

12. Są noworodki i niemowlęta, które mało płaczą, tem lepiej. Ale są i takie, którym w krzyku na czole nabrzmiewają żyły, wypina się ciemiączko, szkarłatny kolor zalewa twarz i głowę, sinieją wargi, drży bezzębna szczęka, brzuch się wzdyma, pięści kurczowo ściskają, nogi biją powietrze. Nagle milknie bezsilnie, z wyrazem zupełnego poddania, „z wyrzutem“ spogląda na matkę, mruży oczy z błaganiem o sen, i po paru szybkich oddechach, znów podobny, a może jeszcze silniejszy atak krzyku.  Czy być może, aby to wytrzymały drobne płuca, małe serce, młody mózg?  Ratunku, lekarza!  Wieki mijają nim przyszedł, wysłuchał z pobłażliwym uśmiechem jej obaw, taki obcy, nieprzystępny, zawodowiec, dla którego to dziecko jest jednem z tysiąca. Przyszedł, by za chwilę odejść do innych cierpień, słuchać innych skarg, przyszedł teraz, kiedy jest dzień, wszystko zdaje się być weselszem: bo słońce, bo ludzie chodzą po ulicy, przyszedł, gdy dziecko akurat śpi, zapewnie ostatecznie wyczerpane po bezsennych godzinach, kiedy ledwo znać ślady nikłe upiornej nocy.  Matka słucha, niekiedy nieuważnie słucha. Jej marzenie o lekarzu przyjacielu, kierowniku pracy, przewodniku mozolnej podróży, bezpowrotnie pierzcha.  Wręcza honorarjum i pozostaje znów sama z gorzkiem przeświadczeniem, że lekarz jest obojętnym obcym człowiekiem, który nie zrozumie. A zresztą sam się waha, nic stanowczego nie orzekł.

13. Gdyby młoda matka wiedziała, jak decydujące są te pierwsze dnie i tygodnie, nie tyle dla zdrowia dziecka dziś, ile dla przyszłości obojga.  A jak je łatwo zmarnować!  Zamiast stwierdziwszy, pogodzić się z myślą, że na nikogo, jeno na siebie liczyć może, że jak dla lekarza jej dziecko o tyle jest przedmiotem zainteresowania, o ile przynosi dochód lub zadowolnia ambicję, tak samo dla świata ono jest niczem, tylko dla niej cenne…  Zamiast pogodzić się ze współczesnym stanem nauki, która domyśla się, usiłuje wiedzieć, bada i kroczy naprzód — wie, ale niema pewności, przynosi pomoc, ale nie daje gwarancji…  Zamiast mężnie stwierdzić: wychowanie dziecka, to nie miła zabawa, a zadanie, w które trzeba włożyć wysiłek bezsennych nocy, kapitał ciężkich przeżyć i wiele myśli…  Zamiast przetopić to w ogniu uczucia na rzetelną świadomość, bez złudzeń, bez dziecinnego zadąsania i samolubnej goryczy, ona może dziecko wraz z piastunką przenieść do odległego pokoju, bo „niezdolna patrzeć“ na cierpienie maleństwa, „niezdolna słuchać“ bolesnego wzywania, może znów i znów zwoływać lekarza i lekarzy, nie zdobywszy żadnego z doświadczeń, tylko zmaltretowana, oszołomiona, ogłupiała.  Jak naiwną jest radość matki, że rozumie pierwszą niewyraźną mowę dziecka, zgaduje przekręcone i niedomówione wyrazy.  Dopiero teraz?… Tylko tyle?… Nie więcej?  A mowa płaczu i uśmiechu, mowa spojrzenia i skrzywienia ust, mowa ruchów i ssania?…  Nie zrzekaj się tych nocy. One dają to, czego nie da książka, niczyja rada. Bo tu wartość nietylko w wiedzy, ale w głębokim przewrocie duchowym, który nie pozwala powracać do jałowych rozmyślań: co byćby mogło, co być powinno, co byłoby dobrze, gdyby… ale uczy działać w warunkach, które są.  Podczas tych nocy urodzić się może cudowny sprzymierzeniec anioł-stróż dziecka, — intuicja macierzyńskiego serca, jasnowidzenie, na które się składają: badawcza wola, czujna myśl, niezaćmione uczucie.

14. Bywało tak niekiedy: wzywa mnie matka.  — Właściwie dziecko jest zdrowe, nic mu nie jest. Tylko chciałabym, żeby je pan zobaczył.  Oglądam, daję parę wskazówek, odpowiadam na pytania. Ależ zdrowe, miłe, wesołe.  — Do zobaczenia.  I tegoż wieczora lub nazajutrz:  — Panie doktorze, dziecko ma gorączkę.  Matka dostrzegła to, czego ja lekarz nie umiałem wyczytać w powierzchownem badaniu w ciągu krótkiej wizyty.  Godzinami pochylona nad małem, nie mając metody obserwacji, nie wie, co dostrzegła, nie ufając sobie, nie odważa się przyznać do poczynionych subtelnych spostrzeżeń.  A zauważyła, że dziecko, które nie ma chrypki, ma jednak głos cokolwiek matowy. Gaworzy cokolwiek mniej, lub ciszej. Raz drgnęło we śnie trochę silniej, niż zwykłe. Roześmiało się po obudzeniu, ale słabiej. Ssało cokolwiek wolniej, może z dłuższemi pauzami, jakby roztargnione. Czy podczas śmiechu się skrzywiło, a może się tylko zdawało? Ulubioną zabawkę rzuciło z gniewem: dlaczego?  Stu objawami, które dostrzegło jej oko, ucho, brodawka piersi, stu mikroskargami powiedziało:  — Jestem niedysponowane. Nietęgo się dziś czuję.  Matka nie wierzyła, że widzi to, co widziała, bo o żadnym z podobnych objawów nie czytała w książce.

15. Na bezpłatny ambulans szpitalny przynosi matka-wyrobnica kilkotygodniowe niemowlę:  — Nie chce ssać. Ledwo chwyci brodawkę, puszcza z krzykiem. Z łyżeczki pije chciwie. Czasem przez sen albo w ciągu czuwania, krzyknie nagle.  Oglądam usta, gardło — nie widzę nic.  — Proszę mu dać pierś.  Dziecko liże brodawkę wargami, nie chce ssać.  — Ono się zrobiło takie nieufne.  Wreszcie chwyta pierś, szybko, jakby z rozpaczą pociąga kilkakrotnie, puszcza ją z krzykiem.  — Niech pan zobaczy: ono ma coś na dziąsełku.  Patrzę po raz drugi, zaczerwienienie, ale dziwne: tylko na jednem dziąśle.  — O, tu, coś czarnego, ząb czy co?  Widzę: twarde, żółte, owalne, z czarną kreską na obwodzie. Podważam, porusza się, unoszę, pod niem małe wgłębienie czerwone z krwawemi brzegami.  Wreszcie mam owo „coś“ w ręce: jest to łuska siemienia.  Nad kołyską dziecka wisi klatka z kanarkiem. Kanarek rzucił łuskę, spadła na wargę, prześlizgnęła do ust, wpiła w dziąsło.  Bieg mojej myśli: stomatitis catarrhalis, soor, stom. aphtosa, gingivitis, angina i t. d.  Ona: ból, coś w ustach.  Ja dwa razy czyniłem poszukiwania… A ona?…

16. Jeśli niekiedy zdumiewa lekarza ścisłość i drobiazgowość obserwacji, to z drugiej strony stwierdza z równem zdumieniem, że matka częstokroć nie umie już nie zrozumieć, ale dojrzeć najprostszego objawu.  Dziecko od urodzenia płacze, nic więcej nie widziała. Ciągle płacze!  Czy płacz wybucha nagle i odrazu dosięga szczytu, czy zawodzenie żałosne stopniowo przechodzi w krzyk? Czy szybko się uspokaja, natychmiast po oddaniu stolca lub uryny lub wymiotach (czy splunięciu pokarmu) czy krzyknie nagle i gwałtownie przy kąpieli, ubieraniu, podnoszeniu? Czy żali się, płacząc przeciągle, bez wybuchów nagłych? Jakie przytem wykonywa ruchy? Czy trze głową o poduszkę, czy wargami wykonywa ruchy ssania? Czy uspokaja się, gdy je nosić, gdy się je rozwinie, położy na brzuchu, często zmienia pozycję? Czy po płaczu zasypia głęboko i na długo, czy budzi się za lada szmerem? Płacze przed czy po ssaniu, więcej zrana, wieczorem i w nocy?  Czy uspokaja się podczas ssania? na jak długo? Czy ssać nie chce? Jak nie chce? Czy wypuszcza brodawkę, ledwie do ust wzięło, czy przy połykaniu, nagle czy po pewnym czasie? Czy nie chce stanowczo, czy je można nakłonić do ssania? Jak ssie? dlaczego nie ssie?  Jeśli zakatarzone, jak ssać będzie? Chciwie i mocno bo spragnione, potem szybko i powierzchownie, nierówno z pauzami, bo tchu brak. Dodaj bolesność przy łykaniu, co będzie?  Płacz bywa nietylko z głodu i bólu „brzuszka“, ale bólu warg, dziąseł, języka, gardła, nosa, palca, ucha, kości, bólu zadrapanego przez lewatywę otworu stolcowego, bolesnego urynowania, mdłości, pragnienia, przegrzania, swędzenia skóry, na której jeszcze niema wysypki, ale będzie za parę miesięcy, płacz z powodu szorstkiej tasiemki, fałdy pieluchy, źdźbła waty, która utkwiła w gardle, łuski siemienia z klatki kanarka.  Wezwij lekarza na dziesięć minut, ale i sama patrz dwadzieścia godzin.

17. Książka z jej gotowemi formułami przytępiła wzrok i rozleniwiła myśl. Żyjąc cudzem doświadczeniem, badaniem, poglądem, tak dalece zatracono ufność w siebie, że nie chcą sami patrzeć. Jakgdyby to, co zawiera zadrukowana bibuła, było objawieniem, a nie produktem badania — tylko czyjegoś, nie mojego, czynionego gdzieś nad kimś, a nie dziś, nad mojem dzieckiem.  A szkoła wyrobiła tchórzostwo, obawę, by nie zdradzić się, że nie wiem.  Ile razy matka, spisawszy na kartce pytania, które chce zadać lekarzowi, nie zdobywa się, by je wypowiedzieć. A jak wyjątkowo rzadko da mu kartkę, — bo tam — „popisała głupstwa“.  Sama ukrywając, że nie wie, ile razy zmusza lekarza, by skrył wątpliwości, wahania, — by orzekł stanowczo. — Jak niechętnie przyjmuje szeroki ogół odpowiedzi warunkowe, jak nie lubi, gdy lekarz głośno myśli nad kołyską, jak często lekarz zmuszony by był prorokiem, — staje się szarlatanem.  Niekiedy rodzice nie chcą wiedzieć tego, co wiedzą — i widzieć tego, co widzą.  Poród w sferze, gdzie panuje fanatyzm wygody, jest czemś tak jedynem i złośliwie wyjątkowem, że matka kategorycznie żąda od natury sowitej nagrody. Jeśli zgodziła się na zrzeczenia, przykrości, dolegliwości ciąży i cierpienia porodu, — dziecko powinno być takie, jakiego pragnęła.  Gorzej: przywykłszy, że za pieniądze wszystko kupić można, nie chce pogodzić się z faktem, że istnieje coś, co może otrzymać nędzarz, czego nie wyżebrze magnat.  Ileż razy, w poszukiwaniu tego, co opatrzono na rynku handlowym wspólną etykietą „zdrowie“ rodzice kupują falsyfikaty, które bądź nie pomogą, bądź przyniosą szkodę.

18. Dla niemowlęcia pierś matki, bez względu na to, czy urodziło się, bo Bóg pobłogosławił małżeństwo, czy — że dziewczyna straciła wstyd; czy matka szepce: „mój skarbie“, czy wzdycha „co ja pocznę nieboga“, czy jaśnie oświeconej pokornie winszują, czy rzucą wiejskiej dziewusze: „tfuj, ścierka“.  Prostytucja, która służy na użytek mężczyzny, znajduje swe dopełnienie społeczne w mamczarstwie na użytek kobiety.  Należy mieć pełną świadomość uświęconej krwawej zbrodni na biednem dziecku — nawet nie dla dobra bogatego. — Bo mamka może karmić dwoje dzieci: własne i cudze. Gruczoł mleczny daje tyle mleka, ile od niego żądają. A mamka właśnie wówczas traci pokarm, gdy dziecko mniej wypija, niż go pierś daje:  Formuła: obfita pierś, drobne dziecko, utrata pokarmu.  Rzecz dziwna: w mniej ważnych przypadkach skłonni jesteśmy zasięgać rad wielu lekarzy, w tak ważnem, czy matka może karmić, poprzestajemy na jednej, niekiedy nieszczerej, podszepniętej przez kogoś z otoczenia radzie.  Każda matka może karmić, każda ma dostateczną ilość pokarmu; tylko nieznajomość techniki karmienia pozbawia ją przyrodzonej zdolności.  Bóle w piersiach, nadżarcia brodawek stanowią pewną przeszkodę: ale tu cierpienie okupuje się przez świadomość, że matka całą ciążę przetrwała, nie zrzucając żadnego z ciężarów na barki kupionej niewolnicy. Bo karmienie jest dalszym ciągiem ciąży „jeno dziecko zwewnątrz przeniosło się nazewnątrz, odcięte od łożyska, pochwyciło pierś, nie czerwoną a białą krew pije“.  Pije krew? — Tak, matki, bo to prawo natury, nie zgładzonego brata mlecznego, co jest prawem ludzi.

19. Możebym i ja napisał sennik egipski hygieny dla użytku matek.  „Trzy i pół kilo wagi przy urodzeniu, znaczy: zdrowie, pomyślność“.  „Stołeczki zielone, flegmiste: niepokój, przykra wiadomość“.  Możebym i ja ułożył skarbczyk miłosny rad i wskazówek.  Ale przekonałem się, że niema przepisu, któregoby nie doprowadziła do absurdu bezkrytyczna krańcowość.  Stary system: Pierś trzydzieści razy na dobę, naprzemian z „rycynką“. Niemowlę przechodzi z rąk do rąk, kołysane i bujane przez wszystkich członków rodziny, całowane przez wszystkie zakatarzone ciotki. Niosą do okna, do lustra, klaszczą, grzechocą, śpiewają, — jarmark.  Nowy system: Co trzy godziny pierś. Dziecko, widząc przygotowania do uczty, niecierpliwi się, gniewa, płacze. Matka patrzy na zegar: jeszcze cztery minuty. Dziecko śpi, matka budzi, bo godzina wybiła; głodne odrywa od piersi, bo upłynęły minuty. Leży — nie wolno poruszyć. Nie przyzwyczajać do noszenia! Wykąpane, suche, syte, powinno spać. Nie śpi. Trzeba chodzić na palcach, okna zasłonić. Sala szpitalna, morga.  Nie — myśl pracuje, a przepis nakazuje.

20. Nie: „jak często karmić“, a: „ile razy na dobę“.  Tak postawione pytanie daje matce swobodę: niech sama rozłoży godziny, jak lepiej dla niej i dla dziecka.  Ile więc razy dziecko ssać powinno na dobę?  Od czterech do piętnastu razy.  Jak długo leżeć przy piersi?  Od czterech minut do trzech kwadransy i dłużej.  Spotykamy: łatwo i trudno idące piersi, z ubogim i obfitym pokarmem, z brodawką dobrą i złą, wytrwałą i uraźliwą. Spotykamy dzieci mocno, kapryśnie i leniwie ssące. Więc niema ogólnego przepisu.  Przykłady:  Brodawka źle rozwinięta, ale wytrzymała; noworodek ochoczy. Niech często i długo ssie, by „wyrobić“ pierś.  Pierś bogata, niemowlę słabe. Może lepiej przed ssaniem odstrzyknąć część pokarmu, by zmusić dziecko do wysiłku. Nie może podołać? Więc dać pierś, a pozostałość odstrzyknąć.  Pierś nieco trudna, dziecko ospałe. Po dziesięciu minutach dopiero pić zaczyna.  Jeden ruch łykania może przypadać na jeden, dwa, pięć ruchów ssania. Ilość mleka w łyku może być mniejsza i większa.  Liże pierś, pociąga ale nie łyka, rzadko, często łyka.  „Po brodzie mu leci“. Może dlatego, że wiele pokarmu, może dlatego, że pokarmu mało, że wygłodzone mocno pociąga, i zachłyśnie się, ale tylko pierwszemi paru łykami.  Jak można bez matki i dziecka dawać przepisy?  „Pięć racyj na dobę po dziesięć minut każda“ to schemat.

21. Bez wagi niema techniki karmienia piersią. Wszystko co uczynimy, będzie grą w ślepą babkę.  Prócz wagi, niema sposobu, by dowiedzieć się, czy dziecko wyssało trzy czy dziesięć łyżek stołowych mleka.  A od tego zależy, jak często, jak długo, z obu czy jednej piersi ssać powinno.  Waga może być nieomylnym doradcą, gdy mówi co jest, może stać się tyranem, gdy zechcemy otrzymać schemat „normalnego“ wzrostu dziecka. Obyśmy z przesądu o „zielonych stołeczkach“ nie wpadli w przesądy o „idealnych krzywych“.  Jak ważyć?  Rzecz godna zaznaczenia, są matki, które wiele setek godzin strawiły na gamy i etiudy, a trud poznania się z wagą uważają za zbyt uciążliwy. Ważyć przed i po ssaniu? Aż tyle zachodu! Są inne, które nie troskliwością, ale czułością otaczają wagę, tego ukochanego domowego lekarza.  Tanie wagi dla niemowląt, takie ich rozpowszechnienie, by zabłądziły pod strzechy, to zagadnienie społeczne. Kto je podejmie?

22. Czem się dzieje, że jedno pokolenie dzieci wyrosło pod hasłem: mleko, jaja, mięso; drugie otrzymuje kasze, jarzyny i owoce?  Mógłbym odpowiedzieć: postępy chemji, badania nad przemianą materyi.  Nie, istota zmiany sięga głębiej.  Nowa dyjeta jest wyrazem zaufania nauki do żywego ustroju, tolerancji dla jego woli.  Gdy podawano białka i tłuszcze, chciano zmusić ustrój do rozwoju specyalnie dobraną dyjetą, dziś dajemy wszystko: niech żywy organizm sam wybiera, co mu potrzebne, co przyniesie pożytek, niech sam zarządza w zakresie posiadanych sił, aktywów otrzymanego zdrowia, potencjalnej energji rozwoju.  Nieco dajemy dziecku, a co ono przyswaja. Bo każdy gwałt i nadmiar, to balast, każda jednostronność, to możliwy błąd.  Nawet blizcy prawdy, możemy popełnić jednostkę błędu, a powtarzając ją konsekwentnie w ciągu szeregu miesięcy, szkodzimy, bądź utrudniamy pracę.  Kiedy, jak, czem dokarmiać?  Wówczas gdy dziecku nie wystarcza wyssany litr mleka, stopniowo, czekając zawsze na reakcję ustroju, dokarmiać wszystkiem, zależnie od dziecka, od jego odpowiedzi.

23. A mączki?  Należy odróżniać naukę o zdrowiu od handlu zdrowiem.  Płyn na porost włosów, eliksyr do zębów, puder odmładzający cerę, mączki ułatwiające ząbkowanie, to częstokroć hańba nauki, a nigdy jej duma, porywy i dążenia.  Fabrykant zapewni mączką i normalne stolce i efektowną wagę, da to, co matkę cieszy a dziecku smakuje. Ale nie da tkankom sprawności w przyswajaniu, może je rozleniwi, nie da żywotności, może otłuszczając, obniży nawet; nie da odporności przeciw zarazie.  A zawsze dyskredytuje pierś, wprawdzie oględnie, budząc wątpliwości, ubocznie, podkopując się zwolna, kusząc i dogadzając słabostkom tłumu.  Powie ktoś: nazwiska o wszechświatowej sławie wyrażają uznanie. Ależ uczeni są ludźmi: są między nimi mniej i więcej przenikliwi, ostrożni i lekkomyślni, uczciwi i fałszerze. Iluż jest generałów nauki nie geniuszem a sprytem lub przywilejem majątku i urodzenia! Nauka wymaga kosztownych warsztatów, które nie tylko daje istotna wartość, ale i układność, i uległość, i intryga.  Byłem obecny na posiedzeniu, gdzie bezczelny tupet rabował pracę dwunastoletniego sumiennego badania. Znam odkrycie, które spreparowano na głośny zjazd międzynarodowy. Odżywczy preparat, którego wartość potwierdziło kilkadziesiąt „gwiazd“ okazał się falsyfikatem; był proces: szybko zatuszowano skandal.  Nie: kto pochwalił mączkę, a kto nie chciał jej chwalić, mimo zabiegi, starania i prośby agentów i fabrykanta. A oni umieją usilnie zabiegać, uporczywie prosić, bardzo nalegać. Miljonowe przedsiębiorstwa mają wpływy; to siła, której nie każdy się oprze.

24. Dziecko gorączkuje. Katar.  Czy mu nic nie grozi? Kiedy będzie zdrowe?  Nasza odpowiedź jest wypadkową szeregu rozumowań, opartych na tem, co wiemy i co zdołaliśmy dostrzedz.  A więc: silne dziecko zwalczy słabą zarazę w dzień lub dwa. Jeśli zaraza silniejsza lub dziecko słabsze, niedomaganie może potrwa tydzień. Zobaczymy.  Albo: cierpienie drobne, ale dziecko młode. Zakatarzenie u niemowląt często przechodzi ze śluzówki nosa na gardło, tchawicę, oskrzela. Przekonamy się.  Wreszcie: na sto podobnych przypadków, dziewięćdziesiąt kończy się rychłym powrotem do zdrowia, w siedmiu przeciąga się niedomaganie, w trzech rozwija się choroba, może nastąpić śmierć.  Zastrzeżenie: a może lekkie zakatarzenie maskuje inne cierpienie?…  Ale matka chce mieć pewność, a nie przypuszczenia.  Można rozpoznanie dopełnić przez badanie wydzieliny nosa, uryny, krwi, płynu mózgordzeniowego, można prześwietlić, przywołać specjalistów. Wzrośnie odsetka prawdopodobieństwa w rozpoznaniu i rokowaniu, nawet w leczeniu. Ale czy ten plus nie zrównoważy się szkodą wielokrotnych badań, obecnością wielu lekarzy, z których każdy może przynieść groźniejszą zarazę we włosach, fałdach odzieży, w oddechu.  Gdzie ono mogło się zakatarzyć?  Można było uniknąć.  A czy ta drobna zaraza nie uodpornia dziecka przeciw silniejszej, z którą się spotka za tydzień, za miesiąc, czy nie doskonali mechanizmu obrony: w ośrodku termicznym mózgu, gruczołach, częściach składowych krwi? Czy możemy izolować dziecko od powietrza, którem oddycha, a które w jednym centymetrze sześciennym zawiera tysiące bakteryj…  Czy to nowe starcie między tem, czegośmy pragnęli, a czemu ulegać musimy, nie będzie jeszcze jedną próbą uzbrojenia matki nie w wykształcenie, ale rozum, bez którego dobrze dziecka nie wychowa.

25. Dopóki śmierć kosiła położnice, niewiele myślano o noworodku. Dostrzeżono go, gdy aseptyka i technika pomocy zabezpieczyły życie matki. Dopóki śmierć kosiła niemowlęta, cała uwaga nauki skierowana być musiała na flaszkę i pieluchę. Teraz może niezadługo już obok wegetacyjnego, dostrzeżemy wyraźne oblicze, życie i rozwój psychiczny dziecka do roku. Co do tej pory zrobiono, nie jest jeszcze początkiem pracy.  Nieskończony szereg zagadnień psychologicznych i stojących na pograniczu między soma i psyche niemowlęcia.  Napoleon miał tężyczkę, Bismark był rachitykiem, a już bezspornie każdy z proroków i zbrodniarzy, bohaterów i zdrajców, wielkich i małych, atletów i mizeraków, był niemowlęciem, zanim stał się dojrzałym człowiekiem. Jeśli chcemy badać ameby myśli, uczuć i dążeń, zanim rozwinęły się, zróżniczkowały i zdefinjowały, do niego musimy się zwrócić.

 Tylko bezgraniczna ignorancja i powierzchowność patrzenia mogą przeoczyć, że niemowlę uosabnia pewną ściśle określoną indywidualność, złożoną z wrodzonego temperamentu, siły intellektu, samopoczucia i doświadczeń życiowych.

26. Sto niemowląt. Nachylam się nad łóżkiem każdego z nich. Są, które liczą życie na tygodnie i miesiące, o różnej wadze i różnej przeszłości swej „krzywej“, chore, ozdrowieńcy, zdrowe, i ledwo utrzymujące się jeszcze na powierzchni życia.  Spotykam różne spojrzenia, od przygasłych, mgłą zasnutych, bez wyrazu, poprzez uparte i boleśnie skupione, do żywych, serdecznych, zaczepnych. I uśmiech powitalny, nagły, przyjazny lub uśmiech po chwili bacznej obserwacji, lub uśmiech dopiero jako odpowiedź na uśmiech i pieszczotliwe słowo — pobudkę.  Co mi się zrazu zdaje przypadkiem, powtarza się w ciągu wielu dni. Notuję, wyodrębniam ufne i nieufne, równe i kapryśne, pogodne i chmurne, niepewne, zalęknione i wrogie.  Stale pogodne: uśmiecha się przed i po ssaniu, zbudzone ze snu i snem morzone, uniesie powieki, uśmiechnie się i zaśnie. Stale chmurne: z niepokojem wita, blizkie płaczu, w ciągu trzech tygodni uśmiechnęło się przelotnie tylko raz…  Oglądam gardła. Protest żywy, burzliwy, namiętny. Albo tylko niechętne skrzywienie, niecierpliwy ruch głowy, i już uśmiech życzliwy. Albo podejrzliwa czujność na każdy ruch obcej ręki, wybuch gniewu, zanim jeszcze doznało…  Szczepienie ospy masowe; po pięćdziesiąt w ciągu godziny. To już eksperyment. Znów u jednych reakcja natychmiastowa i stanowcza, u drugich stopniowa i niepewna, u trzecich — obojętność. Jedno poprzestaje na zdziwieniu, drugie dochodzi do niepokoju, trzecie uderza na alarm; jedno szybko powraca do równowagi, drugie długo pamięta, nie przebacza…  Powie ktoś: wiek niemowlęcia. Tak, ale do pewnego stopnia tylko. Szybkość orjentowania się, wspomnienia ubiegłych przeżyć. O, znamy dzieci, które nabrały bolesnego doświadczenia ze znajomości z chirurgiem, wiemy że są, które nie chcą pić mleka, bo im dawano białą emulsję z kamforą.  Ale cóż innego składa się na wyraz psychiczny dojrzałego człowieka?

27. Jedno niemowlę.  Urodziło się, już pogodzone z chłodem powietrza, szorstką pieluchą, niepokojem dźwięków, pracą ssania. Ssanie pracowite, wyrachowane i śmiałe. Już się uśmiecha, już gaworzy, już włada rękami. Rośnie, bada, doskonali się, czołga, chodzi, paple, mówi. Jak i kiedy się to dokonało?  Pogodny bez chmury rozwój…  Niemowlę drugie.  Upłynął tydzień, zanim nauczyło się ssać. Parę niespokojnych nocy. Tydzień bez troski, jednodniowa burza. Rozwój cokolwiek ospały, ząbkowanie uciążliwe. Naogół, różnie bywało, teraz już wszystko w porządku: spokojne, miłe, ucieszne.  Może urodzony flegmatyk, niedość rozważna opieka, pierś niedość sprawna, rozwój szczęśliwy…  Niemowlę trzecie.  Gwałtowne. Wesołe, łatwo się podnieca, zaczepione przez niemiłe wrażenie zzewnątrz lub zwewnątrz, walczy rozpaczliwie, nie szczędzi energji. Ruchy żywe, zmiany nagłe, dziś niepodobne do wczoraj. Uczy się i zapomina naprzemian. Rozwój o linii łamanej, o silnych wzniesieniach i spadkach. Niespodzianki od najmilszych do pozornie groźnych. Niepodobna powiedzieć: nareszcie.  Eretyk, drażliwiec, kapryśna siła, może znaczna wartość…  Czwarte niemowlę.  Jeśli obliczyć dnie słoneczne i dżdżyste, pierwszych będzie niewiele. Niezadowolenie, jako tło zasadnicze. Niema bólu, są niemiłe sensacje; niema wrzasku, jest niepokój. Byłoby dobrze, gdyby… Nigdy bez zastrzeżenia.  To dziecko ze skazą, nierozumnie chowane…  Temperatura pokoju, nadmiar stu gramów mleka, brak stu gramów wody do picia, to wpływy nietylko hygieniczne, ale i wychowawcze. Niemowlę, które ma tyle zbadać, domyśleć się; poznać, przyswoić, pokochać i nienawidzieć, rozumnie bronić i domagać, musi mieć dobre samopoczucie, niezależnie od wrodzonego temperamentu, wrodzonej lotnej lub ospałej inteligencji.

28. Wzrok. Światło i ciemność, noc i dzień. Sen, dzieje się coś bardzo słabego, czuwanie, dzieje się silniej; coś dobrego (pierś) lub złego (ból). Noworodek patrzy na lampę. Nie patrzy: gałki oczne rozchodzą się i schodzą. Później, wodząc wzrokiem za przedmiotem, poruszanym powoli, fiksuje go i gubi co moment.  Kontury cieni, zarys pierwszych linji, a wszystko bez perspektywy. Matka w odległości metra jest już innym cieniem, niż pochylona blizko. Profil twarzy, jak sierp księżyca, tylko podbródek i usta, gdy patrzy z dołu, leżąc na kolanach, taż sama twarz z oczami, jeszcze inaczej, z włosami, gdy bardziej się pochyli. A słuch i węch, mówią, że to to samo.  Pierś, jasna chmura, smak, zapach, ciepło, dobro. Niemowlę puszcza pierś i patrzy, bada wzrokiem to dziwne coś, które ukazuje się stale nad piersią, skąd płyną dźwięki i powiewa ciepły strumień oddechu. Niemowlę nie wie, że pierś, twarz, ręce, stanowią jedną całość, — matkę.  Ktoś obcy wyciąga ręce. Zwiedzione znajomym ruchem, obrazem, chętnie w nie przechodzi. Teraz dopiero spostrzega błąd. Tym razem ręce oddalają je od znajomego cienia, zbliżają do czegoś obcego, wzbudzającego obawę. Ruchem nagłym zwraca się ku matce, i znów bezpieczne, patrzy i dziwi się lub chowa za ramię matczyne, by uniknąć niebezpieczeństwa.  Wreszcie twarz matki przestaje być cieniem, zbadana rękami. Niemowlę wielekroć chwytało za nos, dotykało oka dziwnego, które naprzemian błyska, to znów matowe pod przykryciem powieki, badało włosy. A kto nie widział, jak odchyla wargi, ogląda zęby, zagląda do ust, skupione, poważne, z marsem na czole. Tylko że mu przeszkadza czcza gadanina, pocałunki, żarty, — to co nazywamy „bawieniem“ dziecka. My się bawimy, ono studjuje. Ono już ma pewniki, przypuszczenia i zagadnienia w toku badań.

29. Słuch. Od szmeru ulicy poza szybami okien, odgłosów odległych, tykania zegara, rozmów i stuków, aż do bezpośrednio do dziecka zwróconych szeptów i słów, wszystko to tworzy chaos podrażnień, które musi rozklasyfikować i zrozumieć.  Tu dodać należy dźwięki, które niemowlę samo wydaje, więc krzyk, gaworzenie, pomruki. Zanim pozna, że ono samo, a nie ktoś niewidzialny gaworzy i krzyczy, — upływa wiele czasu. Gdy leży i mówi swoje: abb, aba, ada, ono słucha i bada uczucia, których doznaje przez poruszanie warg, języka, krtani. Nie znając siebie, stwierdza tylko dowolność tworzenia tych dźwięków.  Gdy do niemowlęcia przemawiam jego własnym językiem: aba, abb, adda — zdumione przygląda mi się, — tajemniczej istocie, wydającej dobrze mu znane odgłosy.  Gdybyśmy głębiej wmyśleli się w istotę świadomości niemowlęcia, znaleźlibyśmy w niej znacznie więcej, niż sądzimy, tylko nie to i nie tak, jak sądzimy. Biedne dzidzi, biedne maleństwo głodne, chce papu, chce mlimli. Niemowlę doskonale rozumie, czeka na rozpięcie stanika przez karmicielkę, założenie chusteczki pod brodę, niecierpliwi się, gdy opóźnią ostatecznie oczekiwane wrażenie. A jednak tę całą długą tyradę matka wygłosiła do siebie, nie do dziecka. Ono prędzej utrwaliłoby te głosy, któremi gospodyni przywołuje ptactwo domowe: cip-cip-taś-taś.  Niemowlę myśli oczekiwaniem miłych wrażeń i obawą przykrych, że myśli nie tylko obrazami, ale i dźwiękami, sądzić można choćby z zaraźliwości krzyku: krzyk zwiastuje nieszczęście, lub: krzyk automatycznie wprowadza w ruch aparat, wyrażający niezadowolenie. Uważnie przyjrzyjcie się niemowlęciu, gdy słucha płaczu drugiego.

30. Niemowlę dąży mozolnie do opanowania zewnętrznego świata: pragnie zwalczyć otaczające je złe wrogie moce, zmusić do służenia swej pomyślności dobre opiekuńcze duchy. Niemowlę ma dwa zaklęcia, któremi się posługuje, zanim zdobędzie trzecie cudowne narzędzie woli: własne ręce. Te dwa zaklęcia są: krzyk i ssanie.  Jeśli zrazu niemowlę krzyczy, że mu coś dolega, szybko uczy się krzyczeć, żeby mu nie dolegało. Pozostawione samo, płacze, ale uspokaja się, słysząc kroki matki, chce ssać, płacze, ale płakać przestaje, gdy widzi przygotowania do karmienia.  Ono zarządza w zakresie posiadanych wiadomości (mało ich ma) i rozporządzanych środków (słabe są). Popełnia błędy, generalizując poszczególne zjawiska i wiążąc dwa następujące po sobie fakty, jako przyczynę i skutek (post hoc, propter hoc). Czy zajęcie i sympatja, jaką darzy swe trzewiki, nie w tem ma źródło, że trzewikom przypisuje swą zdolność chodzenia? Tak samo płaszczyk jest tym czarodziejskim dywanem z bajki, który przenosi je w świat dziwów — na spacer.  Podobne przypuszczenia mam prawo czynić. Jeśli historyk ma prawo domyślać się, czego chciał Szekspir tworząc Hamleta, ma prawo pedagog czynić nawet błędne przypuszczenia, które w braku innych dają mu jednak praktyczne wyniki.  A więc:  W pokoju duszno. Niemowlę ma suche wargi, mało i gęstą, ciągnącą się ślinę, kaprysi. Mleko jest pożywieniem, a jemu chce się pić, więc dać mu wodę. Ale ono „nie chce pić“: kręci głową, wytrąca z rąk łyżkę. Ono chce pić, tylko nie umie jeszcze. Czując na wargach pożądany płyn, rzuca głową, szuka brodawki. Unieruchomiam mu głowę lewą ręką, łyżkę przykładam do górnej wargi. Ono nie pije, a ssie wodę, chciwie ssie, wypiło pięć łyżek i spokojnie zasypia. Jeśli raz i drugi niezręcznie podam mu płyn z łyżki, ono zakrztusi się i dozna przykrości, — wówczas naprawdę z łyżki pić nie chce.  Przykład drugi: Niemowlę stale kapryśne, niezadowolone, uspokaja się przy piersi, podczas przewijania, kąpieli, przy częstej zmianie pozycji. To niemowlę ma swędzącą wysypkę. Odpowiadają, że niema wysypki. Zapewne będzie. I po dwóch miesiącach wysypka się zjawia.  Trzeci przykład:  Niemowlę śsie swe ręce, gdy mu coś dolega, wszelkie przykre doznania, więc i niepokój niecierpliwego oczekiwania, pragnie ukoić dobroczynnem dobrze mu znanem ssaniem. Ssie pięści, gdy głodne, spragnione, gdy przekarmiane ma niesmak w ustach, gdy ma ból, gdy przegrzane, gdy swędzi je skóra lub dziąsła. Zkąd pochodzi, że lekarz zapowiada zęby, że niemowlę doznaje wyraźnie przykrych uczuć w szczęce czy dziąsłach, a zęby się nie pokazują w ciągu wielu tygodni? Czy przerzynający się ząb nie drażni drobnych gałązek nerwu już w same kości? Tu dodam, że cielę, zanim mu rogi wyrosną, cierpi podobnie.  I tu taką jest droga: instynkt ssania, ssanie, żeby nie było cierpienia, ssanie, jako przyjemność czy nałóg.

31. Powtarzam: zasadniczym tonem, treścią psychicznego życia niemowlęcia jest dążenie do opanowania nieznanych żywiołów, tajemnicy otaczającego je świata, skąd płynie dobro i zło. Chcąc opanować, pragnie wiedzieć.  Powtarzam: dobre samopoczucie ułatwia mu objektywne badanie, wszelkie przykre uczucia, płynące z wewnątrz jego ustroju, więc w pierwszym rzędzie ból, zaćmiewają chwiejną świadomość. Ażeby się o tem przekonać, trzeba mu się przyglądać w zdrowiu, cierpieniu i chorobie.  Odczuwając ból, niemowlę nietylko krzyczy, ale i słyszy krzyk, odczuwa ten krzyk w gardle, widzi go poprzez przymrużone powieki w zamazanych obrazach. Wszystko to jest silne, wrogie, groźne, niepojęte. Ono musi dobrze pamiętać te chwile, bać się ich; a nie znając jeszcze siebie, wiąże je z przypadkowemi obrazami. I tu zapewne mamy źródło wielu niezrozumiałych w niemowlęciu sympatyi, antypatyi, obaw i dziwactw.  Badanie nad rozwojem intellektu niemowlęcia są niezmiernie trudne, bo ono powielokroć uczy się i zapomina, jest to rozwój z szeregiem okresów posunięć, zacisza i cofań. Może chwiejność samopoczucia jego gra w tem ważną, może najważniejszą rolę.  Niemowlę bada swe ręce. Prostuje, wodzi w prawo i w lewo, oddala, zbliża, rozstawia palce, zaciska w pięść, mówi do nich i czeka na odpowiedź, prawą chwyta lewą rękę i ciągnie, bierze grzechotkę i patrzy na dziwnie zmieniony obraz ręki, przekłada ją z jednej do drugiej bada ustami, natychmiast wyjmuje, i znów patrzy powoli, uważnie. Rzuca grzechotkę, pociąga za guzik kołdry, bada powód doznanego oporu. Ono nie bawi się, miejcież do licha oczy i dostrzeżcie w niem wysiłek woli, by zrozumieć. To uczony w laboratorjum, wmyślony w zagadnienie najwyższej wagi, a które wyślizguje się jego rozumieniu.  Niemowlę narzuca swą wolę przez krzyk. Później przez mimikę twarzy i rąk, wreszcie już — przez mowę.

32. Wczesny ranek, powiedzmy, godzina piąta.  Obudziło się, uśmiecha, gaworzy, wodzi rękami, siada, wstaje. Matka chce spać jeszcze.  Konflikt dwóch chceń, dwóch potrzeb, dwóch ścierających się egoizmów; trzeci moment jednego procesu: matka cierpi, a dziecko rodzi się do życia; matka chce spocząć po porodzie, dziecko żąda pokarmu; matka chce śnić, dziecko pragnie czuwać; będzie ich długi szereg. To nie drobiazg a zagadnienie; miej odwagę własnych uczuć, i oddając je płatnej piastunce, powiedz wyraźnie: „nie chcę“, choćby ci lekarz powiedział, że nie możesz, bo on to zawsze powie na pierwszem piętrze od frontu, a nigdy na facjacie.  Może być i tak: matka oddaje dziecku swój sen, ale żąda wzamian zapłaty; więc całuje, pieści, tuli ciepłą, różową, jedwabną istotkę. Czuwaj: to wątpliwy akt egzaltowanej zmysłowości, ukryty a przyczajony w miłości macierzyńskiego nie serca a ciała. Wiedz, że jeśli dziecko chętnie tulić się będzie, zarumienione od stu pocałunków, z błyszczącemi radością oczami, to znaczy, że twój erotyzm znajduje w niem oddźwięk.  Więc wyrzec się pocałunku? Tego nie mogę żądać, uznając pocałunek, rozumnie dozowany, za cenny czynnik wychowawczy; pocałunek koi ból, łagodzi ostre słowa napomnienia, budzi skruchę, nagradza za wysiłek, jest symbolem miłości, jak krzyż symbolem wiary, i działa jako taki, mówię, że jest, a nie że być powinien. A zresztą, jeśli ta dziwna chęć tulenia, głaskania, wąchania, wchłaniania dziecka w siebie nie budzi wątpliwości, czyń jak chcesz. Ja nic nie zabraniam ani nakazuję.

33. Gdy patrzę na niemowlę, jak otwiera i zamyka pudełko, wkłada w nie i wyjmuje kamyk, potrząsa i słucha; roczniak ciągnie stołek, ugina się pod ciężarem na niepewnych nogach; dwulatek, gdy mu mówią, że krowa, to „muu“, dodaje: „ada — muu“, a „ada“ jest imieniem psa domowego; popełnia przelogiczne błędy językowe, które należy notować i ogłaszać.  Gdy wśród rupieci niedoroślęcia widzę gwoździe, sznurki, szmatki, szkiełka, bo to „się przyda“ do wykonania stu zamierzeń; gdy się probuje, kto dalej „skoknie“, pracuje, krząta, organizuje wspólną zabawę; zapytuje: „czy jak ja myślę o drzewie, to mam w głowie maluśkie drzewko“; daje dziadkowi nie dwojaka, żeby dostać dobrą notę, ale dwadzieścia sześć groszy, cały majątek, bo on taki stary i biedny i niedługo umrze.  Gdy wyrostek ślini czuprynę, żeby była gładka, bo ma przyjść koleżanka siostry; gdy mi pisze w liście dziewczynka, że świat podły a ludzie zwierzęta, a zamilcza dlaczego; gdy młodziak rzuca dumnie buntowniczą, tak już oklepaną, zjełczałą myśl, wyzwanie…  O ja całuję te dzieci, wzrokiem, myślą, pytaniem: czem jesteście, cudowna tajemnico, co niesiecie? całuję wysiłkiem woli: czem mogę wam pomódz? Całuję je tak, jak astronom całuje gwiazdę, która była, jest, będzie. Ten pocałunek winien zajmować równe miejsce między ekstazą uczonego i korną modlitwą; ale nie dozna jego czaru, kto poszukując wolności, zagubił w tłoku Boga.

34. Dziecko jeszcze nie mówi. Kiedy zacznie mówić?  Mowa jest wprawdzie wskaźnikiem rozwoju dziecka, ale ani jednym ani najważniejszym. Niecierpliwe oczekiwanie pierwszego wyrazu jest błędem, dowodem wychowawczej niedojrzałości rodziców.  Jeśli noworodek w kąpieli drgnie i rzuci rękami, utraciwszy równowagę: mówi „boję się“ i niezmiernie ciekawy jest ten odruch lęku u istoty, tak dalekiej od rozumienia niebezpieczeństwa. Dajesz mu pierś, nie bierze, mówi: „nie chcę“. Wyciąga ręce po pożądany przedmiot: „daj“. Ustami krzywionemi do płaczu i ruchem obronnym mówi obcemu; „nie ufam ci“, niekiedy zapytuje matkę: „czy można mu zaufać“?  Czem jest badawcze spojrzenie dziecka, jeśli nie pytaniem: „co to“? Sięga po coś, z mozołem zdobywa, wzdycha głęboko, i tem westchnieniem ulgi mówi: „nareszcie“. Sprobuj odebrać, dziesiątkiem odcieni powie ci: „nie oddam“. Unosi głowę, siada, wstaje: „działam“, czem jest uśmiech ust i oczów, jeśli nie: „o, jak mi dobrze na świecie“.  Mową mimiczną mówi, mową obrazów i uczuciowych wspomnień myśli.  Kładzie mu matka płaszczyk, cieszy się, korpusem zwraca w stronę drzwi, niecierpliwi się, przynagla do pośpiechu. Myśli obrazami przechadzki i wspomnieniem doznanych na niej uczuć. Niemowlę przyjaźnie odnosi się do lekarza, ale widząc łyżkę w jego ręce, odrazu poznaje wroga.  Ono rozumie mowę, nie słów, ale mimiki i modulacji głosu.  — Gdzie masz nosek?  Nie rozumiejąc żadnego z trzech wyrazów, wie z głosu, ruchu warg, wyrazu twarzy, że żądają od niego danej odpowiedzi.  Niemowlę umie przeprowadzić bardzo złożoną rozmowę, nie umiejąc mówić.  — Nie rusz, powiada matka.  Ono mimo to sięga po zakazany przedmiot, wdzięcznie przechyla głowę, uśmiecha się, bada, czy matka surowiej wznowi zakaz, czy rozbrojona wyrafinowaną kokieterją, ustąpi, pozwoli.  Nie powiedziawszy ani jednego jeszcze wyrazu, ono kłamie, bezwstydnie kłamie. Chcąc się uwolnić od niemiłej osoby, daje znak umówiony, groźny sygnał, i siedząc na wiadomem naczyniu, tryumfująco a drwiąco spogląda na otoczenie.  Spróbuj zażartować z niego, dając i cofając przedmiot, którego żąda, ono się niezawsze rozgniewa, niekiedy tylko, obrazi.  Niemowlę umie bez słów być despotą, napierać się natrętnie, tyranizować.

35. Bardzo często, gdy lekarz zadaje pytanie, kiedy dziecko mówić i chodzić zaczęło, matka zażenowana daje nieśmiało przybliżoną odpowiedź:  — Wcześnie, późno, normalnie.  Sądzi, że data tak ważnego faktu powinna być ścisła, że każda wątpliwość rzuci na nią złe światło w oczach lekarza, wspominam o tem, by dowieść, jak niepopularną jest wśród ogółu świadomość, że nawet ścisła naukowa obserwacja z trudem tylko potrafi nakreślić przybliżoną linję rozwoju dziecka, jak pospolitą jest sztubacka chęć ukrycia swej niewiedzy.  Jak odróżnić, kiedy niemowlę zamiast: am an i ama, powiedziało po raz pierwszy: mama, zamiast: abba — baba. Jak określić, kiedy wyraz: mama, związany jest już ściśle w jego umyśle z obrazem matki i żadnym innym?  Niemowlę podskakuje na kolanach, stoi podtrzymywane lub samo się opierając o krawędź łóżka, stoi chwilę bez pomocy, zrobiło parę kroków po podłodze i wiele kroków w powietrzu, suwa się, pełza, czołga, suwa przed sobą krzesło, nie tracąc równowagi, ćwierć, pół i trzyćwierci chodzenie, zanim chodzi wreszcie. I tu, wczoraj, tydzień cały chodziło, i znów nie umie. Cokolwiek znużone, straciło natchnienie. Przewróciło się i przelękło, boi się. Pauza dwutygodniowa.  Główka, bezwładnie opadająca na ramię matki, to nie dowód ciężkiej niemocy, a każdego niedomagania.  Dziecko w