I obiecuję ci miłość... - Marta W. Staniszewska - ebook

I obiecuję ci miłość... ebook

Marta W. Staniszewska

4,4

Opis


„I obiecuję ci miłość...” Marty W. Staniszewskiej to powieść erotyczna niezwykle zmysłowa, szalenie romantyczna i głęboko fascynująca.

Wincent stawia dane słowo ponad własne życie i szczęście, jednak los zmusił go do zweryfikowania priorytetów. Nauczył go ponadto, aby dwa razy przemyślał, komu i jaką obietnicę składa, bo może okazać się, że wszystkich nie będzie w stanie dotrzymywać... Zwłaszcza jeśli w grę wchodzi szczęście jedynej dziewczyny na świecie, na której mu naprawdę zależało. Czy Bella kiedykolwiek zaufa Wincentowi ponownie, po tym jak porzucił ją bez słowa wyjaśnienia? Czy przeznaczenie da im szansę naprawić błędy przeszłości? I co na to mąż Belli?

Marta W. Staniszewska zadebiutowała powieściami erotycznymi „Nigdy cię nie zapomniałam” i „Nigdy nie pozwolę ci odejść”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 323

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (153 oceny)
92
32
22
5
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
agnieszka3201

Dobrze spędzony czas

Przepadłam na długie godziny. I wielkie brawa dla pisarki, za stworzenie idealnych postaci, którym niczego nie brakuje. Pomimo krótkiej historii poznajemy ich bardzo dobrze, a z czasem i nawet mroczne, demoniczne sekrety, które ciążą nad nimi przez cały czas. Ta książka to samo życie, a taka historia mogła się wydarzyć w Waszym mieście, wsi, bloku - gdziekolwiek. Mamy tutaj wszystko: od miłości po nienawiść, od gorących uczuć do oziębłości, od cudownych słów do takich, które powodują dreszcze i łzy w kącikach oczu. To książka, którą powinniście przeczytać!
20
Greg44

Nie oderwiesz się od lektury

To nie taki zwykły romans, to piękna miłosna historia, pełna uczuć, emocji. Znakomicie dopracowana pod każdym względem.
10
Monika309

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
Korteress55

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam serdecznie, naprawdę warto przeczytać i miło spędzić czas.
00
Izabela_1977

Nie oderwiesz się od lektury

delikatna, słodka historia, która wiadomo jak się skończy. dobra na spokojne, mile popołudnie
00

Popularność




Marta W. Staniszewska
I obiecuję ci miłość
Wydawnictwo Psychoskok

Marta W. Staniszewska „I obiecuję ci miłość”

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2016 Copyright © by Marta W. Staniszewska, 2016

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji 

nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana

 w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Jacek Antoniewski

Projekt okładki: Robert Rumak

Korekta: Janusz Sigismund

Ilustracje na okładce: © Photographee.eu – Fotolia.com

ISBN: 978‒83‒7900‒528‒4

Wydawnictwo Psychoskok sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706

wydawnictwo.psychoskok.pl e-mail: [email protected]

Gdybyś kiedy we śnie poczuła, że oczy moje

Podziękowania

Dziękuję za cierpliwość i wytrwałość w oczekiwaniu wszystkim moim ukochanym Czytelniczkom. Szczególnie dziękuję tym, które swoimi słowami uznania i wyrazami zadowolenia z miło spędzonego czasu z książką, dały mi motywację, aby dokończyć tę powieść.

Choć niedługa i banalnie przewidywalna, dała mi sporo radości i chyba pomogła odnaleźć więcej mnie, we mnie.

Boję się, co odnajdę po napisaniu kolejnej…

MWS

Rozdział 1

–         Nieładnie się tak gapić, Izabello Colombe‑Dębska – skarciła ją Magda z figlarnym uśmiechem. – Un tel comportement n’est pas approprié pour une dame. Takie zachowanie nie przystoi damie.

–         Nic nie mogę na to poradzić, on sam przyciąga ludzki wzrok. Jakby się tak nie wygłupiał, nikt nie zwróciłby na niego uwagi – odmruknęła Izabella, jakby rozdrażniona, ale w myślach zaprzeczała sama sobie.

Przyglądała się aż nazbyt intensywnie trzem żartującym i szturchającym się mężczyznom, a jednemu w szczególności. Wincent Porter od zawsze wydawał jej się fascynujący. Izabella tłumaczyła sobie, że lubi na niego patrzeć, jak na okaz w zoo i analizować zachowanie niczym ornitolog obserwujący taniec godowy orła. Ten orzeł krył jednakże w sobie jakąś zagadkę, której nie umiała rozwikłać po dziś dzień. Dlaczego akurat skojarzenie z orłem? Całkiem przypadkiem, jak się okazuje, bo kojarzyła go też ze smokiem, gdy na nią patrzył, z lwem, kiedy rozmawiał z jej mężem i z rekinem, gdy pilnował interesów. Miał u niej mnóstwo zwierzęcych przydomków. Dla większości ich wspólnych znajomych był jednak jak rozkoszny tygrys – bezustannie na polowaniu. Pozornie uśpiony, lecz w ciągłej gotowości do ataku. Oczywiście tylko wtedy, gdy nie drzemie po całonocnej orgietce lub akurat na jednej z nich nie jest, co ponoć zdarzało się bezustannie.

Nikt go tak naprawdę nie znał, ale wyrobiona opinia hulaki i playboya ewidentnie mu nie przeszkadzała. Wręcz podsycał ją i karmił.

–         Taki już jego urok, ale nie da się zaprzeczyć, że jest na co popatrzeć. Eriś też wygląda dziś barrso apetycznie… – Magda była w szampańskim nastroju. Zawsze wtedy jej i tak dobrze słyszalny francuski akcent uwydatniał się i nabierał warczącej, podnieconej nutki.

Iza jedynie lekko przytaknęła i od razu zmieszała się, czerwieniejąc mimowolnym odruchem.

–         Mam męża. Nie interesują mnie inni mężczyźni.

–         To, że wyszłaś za mąż, nie odbiera ci prawa do podziwiania sztuki. Nawet jeśli dotykanie tego dzieła jest zarezerwowane wyłącznie dla kobiet z rozszalałym libido. Czy Tomek zabrania ci chodzić do muzeum?

Odpowiedź na to pytanie nie była tak oczywista, jakby się na pierwszy rzut oka wydawało, ale Iza nie śmiała się do tego przyznać przyjaciółce. Nigdy zresztą nie przyznałaby się nikomu. Magda nie zrozumiałaby delikatnej relacji Izabelli z jej mężem. W sumie nie zabraniał jej nigdzie wychodzić, ale też nie pamiętała wydarzenia, bo byłoby to nie lada wydarzenie, kiedy wyszła gdziekolwiek – na babski wypad lub chociażby z bratem do kina, bez towarzystwa męża albo jego wymownego sprzeciwu. Samodzielne zakupy, bez zbędnej skromności, można było okrzyknąć incydentem. On za to często spędzał wieczory poza domem. Raz impreza z kumplami, innym razem firmowa kolacja, a jeszcze innym – Bóg jeden wie co. Warszawa oferowała swoimi otwartymi ulicami gąszcz klubów, w których mąż mógł zniknąć na godzinkę lub dwie. Co do szczęśliwości jej małżeństwa… W tej materii również miałaby wiele do powiedzenia, ale nadal łudziła się, że to chwilowy kryzys. Byli w końcu dwa lata po ślubie, a znali się od siedmiu. Wprawdzie od dnia zaślubin nigdy idealnie im się nie układało, ale jakoś trwali. A to, że w łóżku nie było rewelacji? Cóż, Iza nie miała innych mężczyzn przed Tomkiem, choć po tych doświadczeniach mogła z całą stanowczością stwierdzić, że sprawa seksu była mocno przereklamowana. Jednak w głębi duszy wiedziała, że prawda była zupełnie inna, bo w nielicznych chwilach, gdy samodzielnie sprawiała sobie przyjemność, jej ciało reagowało zgoła inaczej niż działania męża.

Tomasz nie proponował jej zbliżeń od kilku miesięcy. Z jednej strony czuła się odtrącona, z drugiej cieszyło ją, że nie musi zmuszać się do dość zbędnej w jej życiu czynności. Mąż był jej pierwszym poważnym chłopakiem, więc jeśli chodzi o związki, jako takie, zdecydowanie nie miała porównania. Wyjątkiem potwierdzającym swoistą regułę i jedynym elementem relacji damsko‑męskiej, jaki umiała skonfrontować z rzeczywistością, był pocałunek. Pewien wyjątkowy i nieporównywalny z żadnym innym, wspominała w snach nader często, ale że nie był dzielony z jej mężem, starała się odsuwać te myśli, zakopać, podrzeć, lecz one natrętnie powracały. Wspomnienie to nie było przyjemne – dawało ból gdzieś głęboko w środku, dlatego z czasem Izabella nauczyła się żyć obok niego, tak jakby ono wcale nie było jej wspomnieniem, a kadrem z niegdyś obejrzanego filmu. Takiego filmu, który chcesz zapomnieć.

–         Może i mąż nie zabrania mi chodzenia gdziekolwiek… – zaczęła Izabella, poważniejąc – ale nie byłoby mi do śmiechu, gdyby Tomek przyglądał się innym kobietom, gdy dokazują między sobą.

–         Dokazują? Naprawdę? – Magda zachichotała, kręcąc głową i zatrzymała kelnera, aby sięgnąć do tacy po kolejnego kolorowego drinka. – Uwielbiam, kiedy tak świntuszysz, Colombe – zadrwiła dobrodusznie. Szczerze kochała owe dziwne, staroświeckie wyrażenia i zwroty, które nieraz zupełnie bezwiednie wyrywały się z ust Izabelli.

Magdalena, a właściwie Madeleine Marie Dubois miała inny pogląd na „te sprawy”, ale i niestety wiedzę, którą nie umiała podzielić się z Izą. Zresztą ona i tak nie chciałaby wierzyć, że jej mąż więcej niż tylko zerka na atrakcyjne kobiety.

Magda poznała się z Izą ponad dwa lata temu podczas wymiany studenckiej na ostatnim roku studiów podyplomowych na filologii romańskiej. Od razu pokochała ją jak siostrę. Izabella właśnie przeżywała rozterki związane ze ślubem, a Magda rozważała wyjazd z rodzinnego Chateauroux i przeprowadzkę na stałe do Polski. Miesiąc później Iza wzięła ślub z Dębskim i zamieszkała u niego. Szczęśliwie okazało się, że Pharmicaptex, firma, w której pracowała Magda, dopiero rozwijała sieć usług w Polsce i miała wakat na stanowisku zastępcy dyrektora działu klientów biznesowych w Warszawie. Magda bez wahania rzuciła się na głęboką wodę, wyprowadzając się do wschodniej Europy i odważnie stawiając znaczący krok na drodze swojej kariery. Z pewnością to znajomość języka polskiego była jednym z kluczowych atutów w ubieganiu się o to stanowisko, ale Magdalenie nie robiło to różnicy. Po niecałym roku nadrobiła niedociągnięcia w wiedzy i doświadczeniu, a z czasem objęła samodzielne stanowisko. Ryzyko się zatem opłaciło. Jednak, gdyby nie wsparcie i wiara Izabelli, nigdy nie zdecydowałaby się na takie posunięcie.

Dubois od początku odradzała przyjaciółce ślub z Tomaszem. Nie ufała mu jak dzikiemu psu. Było w nim coś niepokojącego. Poza tym w firmie ciągnęła się za nim niesławna reputacja, którą zyskał na długo przed tym, jak Magda objęła stanowisko dyrektora, a którą ponoć „zbudował” już za czasów studenckich… I przezwisko Galant – co dla niewtajemniczonych tłumaczono jako elegant, mężczyzna grzeczny i wytworny, jednakże Magdalena była na kilku wyjazdach integracyjnych, na których poznała fakty, jakie strach było cytować. Z tą wiedzą przydomek Galant zyskiwał swoje prawidłowe brzmienie – zalotnik, bawidamek, kobieciarz… Mogły to być skądinąd tylko plotki, ale podobno w każdej plotce jest ziarno prawdy. Magda przypuszczała, że w tej kryje się minimum kilka ziaren, a że orzech kokosowy to też ziarno… W każdym razie, gdyby uznać, że Magda nie przepadała za Tomaszem, nie byłoby ani odrobiny kłamstwa w tym stwierdzeniu. Zwłaszcza, że zanim Tomasz zorientował się, że Magdalena jest dobrą koleżanką Izabelli, wykazywał wobec niej chorobliwe zainteresowanie na firmowych korytarzach…

To małżeństwo od początku było pomyłką, lecz Dubois nie wiedziała jak wyplątać z niego Bellę. Ta dziewczyna nigdy nie zostawiłaby męża i nawet nie chciała słyszeć o rozstaniu, jednakże tęskne spojrzenie w stronę mężczyzny stojącego w cieniu filaru, po drugiej stronie parkietu, było co najmniej zastanawiające…

–         A więc przyznajesz się, że się gapisz i że Porter to kawał ciacha?

–       No wiesz!? Ja… ja… – Izabella o mało nie zakrztusiła się własnymi słowami. – Absolutnie nie! – zaprotestowała gorliwie, ale już nie było odwrotu. Musiała przyznać przed sobą to, co oczywiste. Wincent Porter był zachwycający i z wiekiem tylko nabierał urody. Był raptem cztery lata starszy od Izy, ale łatwo było o tym zapomnieć, dzięki niewątpliwemu sukcesowi finansowemu, jaki osiągnął. A przecież w tym niespełna trzydziestoletnim ciele tkwił młody, silny mężczyzna o rozbuchanych pokładach wiecznie niespożytej energii. Tak przynajmniej opowiadał Michał, gdy wracał z treningów, a Iza odnajdywała kolejne siniaki na wielkim ciele brata i dziwiła się, jakim cudem ktokolwiek mógł temu olbrzymowi zadać tak dotkliwy cios. A jednak Winsowi ten wyczyn udawał się i to niejednokrotnie.

Magda miała teorię, że większość mężczyzn przez dwadzieścia cztery godziny na dobę myśli tylko o jednym. Jeśli tak, to Porter z pewnością był królem tych wszystkich napalonych samców, co niejednokrotnie potwierdzał wianuszek pięknych kobiet w jego otoczeniu.

Gęste włosy w kolorze węgla sięgały mu do kołnierzyka koszuli, gdzie zawijały się w kuszącą falę, która szeptała: dotknij mnie, sprawdź, jaka jestem jedwabista w dotyku, jaka miękka, przekonaj się i zanurz we mnie swoje palce… Bezspornie niejedna kobieta musiała ulec tym podszeptom. Taki mężczyzna nie mógł być grzecznym chłopcem i sądząc po opowieściach męża Izabelli i niektórych wspomnieniach jej brata z czasów studiów – nie był. Mimo wszystko od lat budził w Izabelli coś, czego się bała, coś, czego nie powinna czuć…

Równocześnie Izabella trwała w przekonaniu, że Porter nie przepada za jej towarzystwem. Wielokrotnie przyłapała go na tym, jak w różnych okolicznościach unikał spotkania, a już na pewno nie przypominała sobie, aby od tamtego czerwca – siedem lat wstecz, mieli okazję porozmawiać gdzieś tylko we dwoje. To chyba dobrze, mówiła sobie – dziś nie miała ochoty na poznawanie jego mrocznych tajemnic, nie po tym co jej wtedy zrobił. To wszystko było chwilowe, już nieistniejące, nieważne po latach, zapomniane… Prawie zapomniane…

Magdalena nazwała Winsa dziełem sztuki. Nie sposób było jej nie przytaknąć. Jego wyżyłowane, ale jednocześnie potężne ciało było niczym posąg perfekcyjnego twórcy. Każdy świetnie wyrzeźbiony mięsień prężył się i rósł pod opinającą tors, dopasowaną, białą koszulą, z zadziornie postawionym kołnierzykiem i podwiniętymi do łokci rękawami. Niebieskie jeansy otulały zabójcze pośladki na kształt zachłannych kobiecych dłoni. Bosko ociosana szczęka, niezmiennie przyprószona czarnym, kilkudniowym zarostem, kazała wierzyć w cuda, a smakowite, pełne usta, które non stop wykrzywiał w kuszącym uśmiechu, ukazując równe białe zęby, wołały o pocałunek… Nieraz widziała, jak w jego oczach tańczą rozkoszne ogniki. Oczywiście zawsze, za wyjątkiem spojrzeń, które jakimś cudem dopełzały w stronę Izabelli. Te spojrzenia były głębokie jak morska toń, ale i chłodne jak ona, jakby niewidzące, dzikie, a jednocześnie przepełnione przerażającym cierpieniem. Swego czasu Izabella oddałaby życie, by poznać przyczyny tego bólu. Później los przekuł to zainteresowanie w jej własną udrękę, a gdy zapomniała, a przynajmniej tak sobie wmawiała, tęsknotę i ból zastąpiła samotność, której nie umiał ukoić nikt, nigdy, nawet Tomasz – zwłaszcza on. Iza wiedziała, że nie zrozumiałby tego nikt, kto nie doświadczył samotności obok drugiego człowieka, dlatego nie przyznała się do tego uczucia nawet Magdzie…

Nie zdążyła zareagować, gdy ich spojrzenia połączyły się w pełen napięcia, piorunujący pomost. Na uśmiechniętą dotąd twarz Wincenta wpełzł nieodgadniony grymas, ale i tak nie zdołało to zepsuć oszałamiającego zmysły wrażenia. Bez pamięci przepadła, zatonęła w jego akwamarynowych tęczówkach i nie chciała, aby ktoś ją ratował, choć burza w nich szalejąca bardziej przypominała sztorm niż spokojny ocean o zmierzchu. Stali tak przez chwilę nie mogąc oderwać od siebie oczu, kiedy poczuła, jak na jej plecach pojawia się dłoń, a druga zaciska się na nadgarstku. Zmieszana odwróciła wzrok od Portera i dostrzegalnie się zarumieniła.

–         Dobrze się bawisz, kochanie? – spytał Tomasz tajemniczo podejrzliwym tonem. Przyciągnął ją mocniej do siebie i dotknął jej ust zdawkowym pocałunkiem.

Magdalena gdzieś zniknęła. Tomek nie wyglądał na zdenerwowanego, aczkolwiek Izabella bez trudu wyczuwała dziwną atmosferę, która od jakiegoś czasu panowała pomiędzy nimi. Dominująca w jego oddechu dość silna woń wódki, wcale nie poprawiała sytuacji.

–         Masz wypieki na twarzy. Nie mów mi, że będziesz chora. Wiesz, że w poniedziałek wyjeżdżamy na konferencję do Genewy i nie byłbym zadowolony, gdyby twoje zdrowie przeszkodziło nam w tych planach.

Genewa. To miasto nie kojarzyło się Izie dobrze, ale jej męża obchodziło to tyle, co przedwczorajszy odcinek „Mody na sukces”.

–         Nie, to nic takiego. Chyba wypiłam o jednego drinka za dużo – skłamała, choć właśnie kończyła pierwszego i to mocno rozwodnionego.

Tomasz popatrzył na nią z ukosa, nienaturalną miną wykrzywiając przystojną twarz.

Jego kasztanowe włosy kilka miesięcy temu zaczął pokrywać bielejący woal. Ojciec Tomka osiwiał totalnie już w wieku trzydziestu pięciu lat. Tomasz wiedział, że nie zostało mu wiele czasu, a jednak nie martwił się zbytnio. Siwe włosy dodawały mu powagi, a to było wskazane na stanowisku głównego dyrektora Wydziału Księgowości Pharmicaptex na centralno‑wschodnią Europę.

–         Nie lubię, kiedy pijesz! – warknął. – Kobieta powinna zachować umiar.

–         Dziś jest wyjątkowa okazja. Bądź, proszę, bardziej ludzki – podkreśliła Izabella.

–         Nie chciałbym, abyś zrobiła z siebie pośmiewisko. Wystarczy, że Wincent błaznuje.

–         Świętuje, nie zabraniaj mu tego. Ty także powinieneś. Otwarcie Tortory to dobra sposobność. Uczcij je razem z nim, zwłaszcza, że teraz jesteście pełnoprawnymi wspólnikami. I choć wciąż powtarzasz, że nie będziesz tu przychodził, to od dziś to także twój klub i powinieneś dobrze pełnić rolę gospodarza, nawet podczas nielicznych wizyt.

–         Masz rację – złagodził ton. – Wypada pokręcić się po klubie i zwąchać kąty. Chodź! – Pociągnął ja za sobą, w jasnym tylko dla niego celu, w kierunku głośno śmiejącej się i żartującej trójki.

Nocny klub, którego Dębski właśnie stał się współwłaścicielem, otworzył swoje podwoje już dwa tygodnie temu, ale to dziś było oficjalne przyjęcie dla przyjaciół i specjalnych gości. Co prawda do dopracowania została jeszcze malutka restauracja, będąca flagową atrakcją klubów w sieci, bo Wincent chciał dopilnować wszystkiego osobiście i sprawa trochę się przedłużyła, ale generalnie mogli już ogłosić sukces. Gdyby nie Urszula, menedżerka klubów Winsa, Tomasz nigdy nie podjąłby się takiego biznesu, ale raz się żyje, myślał, gdy mijał skąpo ubraną, krótko ostrzyżoną brunetkę, która uśmiechała się do niego bezwstydnie. Jej ciało budziło w nim żądzę, jakiej nie odczuwał w stosunku do żony. Wyprostował się i uśmiechnął znacząco, a w jego oku pojawił się drapieżny błysk.

Izabella jednak zdawała się nie zauważać oczywistych sygnałów, sunąc lekko niczym zjawa tuż obok, niby obecna, a wciąż tak daleka.

Przeszli przez prawie pusty parkiet, zwracając uwagę kilku gości. Dębski pamiętał, jakby to było wczoraj, dzień, w którym Iza przysięgła mu, że nigdy go nie zdradzi. Obiecywała, że jeśli tylko będzie tego chciał, ona będzie tylko jego, że jest jej pierwszym i ostatnim mężczyzną. Że nigdy nie będzie nikogo ponad nim. Tomasz nie był frajerem i z oczywistych powodów nie uwierzył, że żona dotrzyma tej obietnicy. Mogła być wszakże w tej kwestii równie naiwna jak Wincent, lecz tak istotnych spraw nie pozostawia się swojemu biegowi. Ojciec nauczył Tomasza, że żony trzeba pilnować, zwłaszcza takiej jak Izabella, a że raczej nie bez przyczyny został senatorem, toteż Tomasz słuchał uważnie, jakich rad udziela mu rodzic i stosował się do nich z reguły bezkrytycznie. Nawet po jego śmierci nie zdewaluowały swojej wartości, a nauki niegdyś przekazane jedynie nabrały w oczach Tomasza sił i znaczenia.

Dębski uważał się za inteligentnego faceta i wiedział, że jego młoda żona wzbudza zainteresowanie mężczyzn. Od siedmiu lat, kiedy zaczął interesować się Izabellą, parokrotnie zmuszony był pokazywać, do kogo ta kobieta należy. Jej pełne kształty, jędrny biust i wąska talia już nie jednego przyciągnęły w jej kuszącą orbitę. Biedne, ślepe, napalone przybłędy nie wiedziały na co się porywają… Tomasz wiedział, że Izabella dba o swoje ciało, odżywiała się zdrowo i dietetycznie. Prostodusznie zdradziła mu kiedyś, że ma w planach pójść z Magdą Dubois na kurs tańca do Akademii Marca Torrino, ale Tomasz nie podzielił jej entuzjazmu, więc odpuściła, najwyraźniej nie chcąc burzyć ciężko wypracowanego spokoju. Podejrzewał jednak, że każdego poranka, kiedy on wychodzi do pracy, ona opuszcza dom, aby pobiegać. Niefortunnie na to chwilowo nie miał wpływu. Izabella była odrobinę staroświecka, ubierała się skromnie, ale zawsze modnie i z klasą. Ta niewinność i dziewczęcość, które przyciągały do niej innych mężczyzn, od dłuższego czasu drażniły samego Tomasza. Właściwie od czasu ich ślubu, ale dopiero teraz, kiedy poznał Urszulę, uznał, że umiarkowanie żony wcale nie jest jej zaletą, zwłaszcza w konfrontacji z bezpośrednią i odważną kochanką. Nie umiał jej jednak zostawić i nie chciał. Była żoną wręcz podręcznikową. Dobrą, kochającą, posłuszną i usłużną. To była kobieta, z którą można założyć rodzinę, która z chęcią podtrzyma domowe ognisko, z której można być dumnym i pokazać w towarzystwie, kobieta, która urodzi piękne i zdrowe dzieci. Oj tak, jej biodra i piersi niegdyś dawały na to sporą nadzieję.

Do niedawna to pozostawało niezmienne w jego uczuciach do żony – zazdrość i pragnienie, aby urodziła mu potomka. W ich małżeńskim łożu niestety nie płonęło, nie wrzało jak w przypadku związku z Urszulą. Może na początku chciał, aby tak było, ale nigdy tego nie osiągnął, a świadomość, że jego piękna, młoda żona jest oziębła i nie odczuwa przyjemności z seksu, hamowała i jego popęd wobec niej, czego nie omieszkał wielokrotnie wywlec podczas małżeńskich kłótni. Kiedy więc w końcu, dwa miesiące temu, poznał Urszulę zrozumiał, że nie może dłużej oszukiwać sam siebie i udawać, że czerpie rozkosz z nielicznych zbliżeń, których notabene zaprzestali już pół roku wcześniej. Dokładnie w momencie, gdy wstępne badanie lekarskie praktycznie potwierdziło jego najgorsze przypuszczenia – Izabella była bezpłodna, jałowa jak spalona słońcem pustynia. Wszystkie kawałki zagadki zaczęły łączyć się w logiczną całość i dawać Tomaszowi przerażający obraz marnej przyszłości przy bezużytecznej żonie. Przestał proponować Izie seks, a ona będąc zbyt pruderyjną i ewidentnie zimną, sama nic nie sugerowała. I dobrze. I tak nigdy nie osiągnęła orgazmu. To pewnie przez te jej durne powieści dla niewyżytych kur domowych, które tak namiętnie czytuje, myślał. Od zawsze był przekonany, iż taka literatura jedynie psuje kobiety, ale nie mógł zabronić jej i tego. Przed ślubem pochopnie wyrwało mu się stwierdzenie, że pozwoli jej pracować, a że akurat od czasu do czasu redaguje serię romansów dla wydawnictwa kobiecego – trudno. Kiedyś te się skończą, a przyjdą następne. Zresztą, jakie to miało znaczenie. Problem w ich związku był od dwóch lat, kiedy zaczęli ze sobą sypiać. Boże, i to jej infantylne przekonanie, że seks powinien być dopiero po ślubie… Cóż, na nieszczęście Tomasza, z Izabellą był dopiero po ślubie, bo gdyby wiedział, jaką jest kochanką na pewno dobrze by się zastanowił, zanim zdecydowałby się z nią ożenić. Kiedy przez pięć lat randkowali i dziecinnie prowadzali się za rękę po parku, ona nie dała się nawet tknąć. Mówiła, że musi skończyć studia, że prawdziwe uczucie należy przypieczętować dopiero po przysiędze małżeńskiej, złożonej w obecności Boga i najbliższych… Słowa, słowa… A przecież Dębski był prawdziwym mężczyzną i nie mógł czekać aż do nocy poślubnej z tak istotnym elementem życia. Seksu zasmakował długo przed poznaniem Izabelli, a więc bezpodstawne było rezygnowanie z niego – nawet, gdy zaczęli się spotykać jako para. Kilka małych, potajemnych spotkań z tą lub inną dziewczyną nikomu krzywdy nie zrobiły, zwłaszcza, że w dniu, kiedy poprosił Izabellę o rękę postanowił sobie, że wytrwa w wierności małżeńskiej. On też umiał coś postanowić.

Mamy dwudziesty pierwszy wiek na litość boską, czas wolności w każdym tego słowa znaczeniu! Wytrwałem prawie dwa lata, wystarczy! – podsumował w myślach, doprowadzając żonę w zamierzone miejsce w kącie sali.

–         Czołem, wataha! – Tomasz z zaskakująco nienaturalnym entuzjazmem przywitał grupę trzech mężczyzn wesoło rozprawiających o przewadze dużych cycków nad małymi. Kiedy spostrzegli, że fragment ich żywej dyskusji mógł dotrzeć do uszu Izabelli – zamilkli.

–         Niegdyś i ty byłeś jej członkiem – odburknął zgryźliwie Eryk. – Ale to było dawno…

Ten wysoki szatyn, ubierający się w stylu łączącym biurową elegancję z heavymetalowym koncertem, był najlepszym przyjacielem Wincenta. który patrzył teraz na Izabellę z nieprzeniknionym wyrazem twarzy balansującym na granicy nieprzystępnego chłodu i niepokoju.

–         Wiele się zmieniło, ale myślę, że nadal jestem – syknął Tomasz.

–         Pewnie, stary. To oczywiste – przytaknął Wincent swoim głębokim basem, piorunując nim jak zwykle otoczenie. Uśmiechnął się smutno. – Przepraszam was, obowiązki wzywają – popatrzył wymownie na Tomasza, ale temu nie w głowie była praca. – Do rychłego, Bella – kiwnął w jej stronę i odszedł.

Właśnie tak wyglądały ich spotkania i Izabella nie mogła pojąć, dlaczego. Początkowo, gdy się poznali, był dla niej miły, stopniowo stał się czuły i delikatny, opiekuńczy.

Z czasem ich przyjaźń przerodziła się w coś więcej. I nawet kiedyś raz ją pocałował, tak prawdziwie, jak chłopak dziewczynę, na pożegnanie, gdy wyjeżdżał do Trójmiasta, do domu babci na wakacje. Obiecali sobie wtedy, że zobaczą się za miesiąc i porozmawiają o przyszłości. Tak wiele było do omówienia. W tym czasie, gdy uczucie rosło w jej piersi i mieszało się rozkosznie ze zżerającymi ją od środka tęsknotą i pożądaniem, w jej życiu pojawił się Tomasz Dębski, z którym to, o ironio, poznał ją sam Wincent. Dni tego lata mijały jej jednak na oczekiwaniu, a krew w jej żyłach tętniła tylko dla Winsa. Zaskakująco Porter po wakacjach nie powrócił do Warszawy, a on podobno nie łamał złożonych obietnic. Przestał z nią w ogóle rozmawiać – jakby nie istniała. Później Majka, brat Izabelli, wspominał raz czy dwa, że Porter nigdy więcej nie zjawił się na treningu w klubie, że wyjechał na dwa lata do Stanów, a później zadekował się w Sopocie i rozkręcał interesy, że tego lata zmarła jego babcia… Ale czy to usprawiedliwiało taką zmianę? Jaką dawało mu podstawę do tak okrutnego zachowania? Serce bolało ją od nagłego zwrotu w ich relacjach, ale nie odważyła się zapytać, co ją spowodowało. Po paru miesiącach naturalnym odruchem przeniosła uczucie na Tomasza. Kochała więc męża na swój oryginalny sposób, lecz już dawno zapomniała, jak to jest czuć żar i pragnienie, zaborczość i namiętność, żarliwość i ogień, którymi niegdyś obdarzyła Portera. Zapomniała jak to jest kochać kogoś miłością tak silną, że rozrywa duszę, a serce pozostawia krwawą miazgą. Chciała zapomnieć. Dziś już tylko krótkie wymiany spojrzeń dawały jej znać, że Porter wciąż ją widzi, choć nie patrzył na nią tak, jak kiedyś. A ona nie patrzyła na niego jak dawniej.

–         Jak tam, siostra? – zagaił Michał, wyrywając Izę z objęć zamazanych już wspomnień.

–         Cieszę się, że udało ci się przyjechać – uśmiechnęła się ponuro, spostrzegając fioletowe zasinienie pod jego okiem. Gdy zorientował się, że mu się przygląda, zaśmiał się serdecznie.

–         Spokojnie, tamten wygląda znacznie gorzej – odparował, szczerząc białe zęby.

Michał Colombe był niezwykle wysoki i potężnie zbudowany. Ale Iza od zawsze podziwiała go za jego niespotykanie silny charakter i determinację. Od śmierci ich rodziców opiekował się nią troskliwiej niż tego potrzebowała. Do tej pory nie wiedziała jakim cudem wtedy, gdy ona była jeszcze nastoletnim podrostkiem, on godził treningi z niańczeniem dorastającej dziewczyny, dbaniem o dom, swoimi studiami, jej wywiadówkami i pomocą w odrabianiu lekcji. Na szczęście dzięki horrendalnie wysokiemu odszkodowaniu od linii lotniczych Michał mógł zacząć studia dzienne bez konieczności podjęcia dodatkowej pracy, aby ich utrzymać.

Majka fizycznie był zupełnym przeciwieństwem siostry i tylko takie same, wciąż rozmarzone, szare oczy, otoczone gęstą firaną rzęs świadczyły o tym, że są rodzeństwem. Poza tym Iza podobna była bardziej do matki, Michał otrzymał niemal sto procent francuskich genów ich ojca.

Gdy dwa lata temu Izabella wyszła za mąż za Tomka, Michał bez cienia wahania zdecydował się wyjechać do Monachium, aby tam kontynuować karierę sportową. Iza podświadomie wiedziała, że tylko ona stała na drodze swojego brata do rozwoju kariery, ale on nigdy tego nie przyznał.

–         Niezły klub ma twój mężulek, chyba będę tu często bywał, chociaż dojazd do was to męczarnia!

–         Ale wiesz, że mamy w mieście lotnisko… – Izabella spojrzała na brata z pobłażaniem i z czułością położyła mu dłoń na ramieniu, choć ledwie do niego sięgnęła. – Lot z Monachium do Warszawy zajmuje półtorej godziny. Popatrzył na nią z góry i poczochrał jej włosy.

–         Mała, nie ma takiej siły, która wsadzi mnie na pokład samolotu – odparł z uśmiechem. – Chociaż z drugiej strony, gdybym mógł przyjeżdżać tu częściej, może zdołałbym załapać się na zniżkę rodzinną lub dla stałych klientów? – mrugnął do Izy zaczepnie.

–         Żebyś tylko nie skończył jak Porter – sapnął Tomasz. – Nie potrzeba nam w towarzystwie więcej nałogowców.

Tomek nieraz widział Portera w marnym stanie i choć w ostatnim roku nie przypominał sobie, aby zarejestrował jakieś jego pijackie wybryki, to nie znaczyło, że nie występowały.

–         W dupie byłeś i gówno widziałeś – zaperzył się Eryk. – Nie wiesz, to się nie wypowiadaj!

–         Wyluzuj, Jarosz – uspokoił go Michał. – Nie czas, nie miejsce.

Brat Izabelli, wyczuwając rosnące napięcie, spacyfikował Eryka niewidzialnym dla nieznającego ich relacji widza skinieniem głowy. Dębski, lub jak go zwali wśród członków watahy – Patyk, był drażniący, ale niewart obicia knykci. Majka wiedział, że Eryk Jarosz stanie za Wincentem murem. Zawsze tak robił. Choć starszy od Majki i Winsa, traktował ich jak braci. Poza tym Porter i Jarosz wspólnie zarządzali „MPM”, pewnym poczytnym miesięcznikiem dla panów i ta relacja mocno ich zbliżała. Co prawda zarówno Michał, jak i Wincent mogliby rozetrzeć Patyka po ścianie gołymi dłońmi, nawet bez rozgrzewki, ale mimo to, a może właśnie dlatego, Michał nigdy nie dawał mu się sprowokować, choć Tomek już nie jeden raz wystawiał jego cierpliwość na trudne próby. Na domiar złego był mężem Izki i kiepsko wyglądałby bez zębów przy jego pięknej siostrze.

–         Spokojnie, Jarosz, udawaj, że nic nie mówiłem – zadrwił Tomasz z wymuszonym chichotem. – Izabello, zostawię cię z bratem i pójdę sprawdzić, czy mój wspólnik dobrze sobie radzi. Bądź grzeczna – zakończył pretensjonalnym tonem i odszedł.

Po dziś dzień Majka nie rozumiał, co Iza widziała w Tomku. Był całkiem przystojny, przynajmniej na tyle, na ile jeden facet może ocenić innego. Wysoki, ale dużo wątlejszej budowy niż Majka. Tylko że coś wciąż nie dawało ocenić go jako sympatycznego. Kiedy Majka poznał się z Porterem, Patyk sam jakoś się przybłąkał. Chłopaki nigdy nie umieli powiedzieć mu, żeby się po prostu odwalił. A szkoda.

Majka od zawsze spodziewał się, że to Wins będzie chłopakiem jego siostry, początkowo wszystko na to wskazywało, a jednak ich losy potoczyły się całkiem inaczej. Co się stało? Colombe do tej pory nie znał przyczyny wyprowadzki Portera i jego ucieczki do Stanów. Widocznie miał ważniejsze sprawy, niż jego siostra…

Porter zaszył się na zapleczu i pochylony nad papierami udawał, że coś sprawdza. Nie byłby przecież w stanie sprawdzić nawet numerów na kuponie Express Lotka, bo jego myślami zawładnęło coś zupełnie innego. Właściwie ktoś. Ktoś, kto umarł dla niego wiele lat temu i do dziś odwiedzał go w jego koszmarach na jawie. Długo nie umiał ukoić dziwnej choroby duszy po jej stracie, pomimo wielu starań. Później spotykał się z różnymi kobietami, lecz każda kolejna niosła tylko zgorzknienie i zawód. W desperacji wyjechał do Stanów, ale coś zmusiło go do powrotu. Próbował nawet utopić tęsknotę w alkoholu, gdy jednym okrutnym czynem, a miał tu na myśli jej zamążpójście, ostatecznie przypieczętowała ich „niebycie”, ale i tego nie umiał zrobić dobrze. W końcu pogodził się z myślą, że już nigdy więcej nie posmakuje jej ust. Zresztą zawsze uważał, że nie zasługuje na szczęście. Nie po tym, co zrobił, a czego raczej – czego nie zrobił… Widocznie tak właśnie miało być. Los karał go wiecznym niedosytem.

Wins nie musiał rozwijać sieci – i tak miał trzy inne kluby w kraju, i jeszcze zaniedbaną ostatnio gazetę, a do pomocy zaledwie Eryka i Urszulę. Dobrze, że Jarosz nadzorował „MPM”, bo bez jego wsparcia czasopismo dawno rypnęłoby mordą o glebę. Wincent jeszcze nie umiał przyznać przed sobą, że specjalnie dla niej otworzył klub w Warszawie. Najwyraźniej wbrew temu, co sobie wmawiał, lubił torturować się jej widokiem, zwłaszcza w towarzystwie męża, który to raz po raz uświadamiał mu, jak ta kobieta nigdy nie będzie jego.

–         Tu jesteś! – Do gabinetu na zapleczu wkroczyła długonoga brunetka i rozsiadła się wygodnie na biurku Wincenta, niemal podtykając kolana pod jego brodę.

–         Na szczęście tylko ty mnie znalazłaś – odetchnął z ulgą. Nie chciał teraz widzieć nikogo, ale jak już miałby wybierać, to jego menedżerka była mniejszym złem.

–         Nie tylko ona… Szukałem cię, Porter – w drzwiach zaplecza pojawił się wyraźnie podchmielony Tomasz. Natychmiast wślizgnął się do środka tuż za Urszulą. Nie mógł oderwać wzroku od jej prawie nagich ud, swobodnie skrzyżowanych jedno na drugim.

Porter ukrył rozdrażnienie.

–         Niepotrzebnie, nie miałem intencji się chować.

–         Wszystko w porządku?

–         Tak, naturalnie – zapewnił zdawkowo. – Miałem właśnie przejrzeć kilka dokumentów.

–         Pozwól, że ja to zrobię, lepiej czuję się w papierkach niż zabawiając gości nocnego klubu – przyznał z udawaną skromnością Dębski.

–         W sumie nie ma takiej potrzeby, ale jeśli chcesz, nie będę ci odbierał tej przyjemności.

Wincent poniósł się z fotela i wskazał Patykowi swoje miejsce.

–         Powiedz, co robić, a ja z przyjemnością zanurzę się w cyferki.

–         Sprawdź tylko, czy dostawa piwa i wina zgadza się z fakturą – zmyślił na poczekaniu.

–         Ja mu pomogę – zaproponowała Urszula – a ty wracaj na salę. Goście zapewnie już cię szukają. Jesteś bohaterem wieczoru – pochwaliła go z szerokim uśmiechem.

–         Dzięki, bawcie się dobrze, dzieciaki – rzucił za siebie i zamknął drzwi.

Wincent przystanął w cieniu korytarza prowadzącego na zaplecze, skąd miał doskonały widok na całą salę. Omiótł ją wzrokiem, natrafiając na jedną, pogrążoną w myślach postać i już nie mógł patrzeć nigdzie indziej. Bella wyglądała dziś przepięknie. Zawsze była olśniewająca, lecz ostatnimi czasy jej widok wręcz odcinał dopływ tlenu, chociaż nie dało się ukryć zatroskania na jej twarzy. Wins miał tylko nadzieję, że tak nagła zmiana nie jest spowodowana ciążą. Taka informacja z pewnością by go zabiła.

Odrzucił nieprzyjemne myśli, rozkoszując oczy jej szczupłym, kształtnym ciałem. A dziś było czym cieszyć wzrok. Po jej nagich ramionach spływały proste miodowe kosmyki, lekko muskając pełne piersi. Chętnie zamieniłby się z tymi puklami na miejsca. Śliwkowa bawełniana sukienka miło otulała jej okrągłe, lekko napięte pośladki. Szczupłe nogi, choć sama Iza nie należała do wysokich, sięgały samych gwiazd – były długie i zgrabne. Nieraz pieścił i całował w marzeniach jej miękką skórę, której dotyk tak dobrze pamiętał, pomimo upływu lat. Nie mógł nasycić nią zmysłów, choć od zawsze patrzenie na nią, słuchanie jej delikatnego głosu, jedyny w swoim rodzaju słodki zapach Belli, były jak tortury mitycznego Prometeusza. Niegasnące uczucie do niej wyżerało niczym sęp jego zbolałe serce, a ono odrastało, aby znów stać się pokarmem bestii. Nigdy nie udało mu się wymazać z pamięci wspomnienia, kiedy ujrzał ją po raz pierwszy. Stała na tarasie swojego domu przy Dębińskiego sto trzy, z twarzą skierowaną w górę tak, aby opalić policzki w popołudniowym słońcu. Na jej małym, lekko zadartym nosku wykwitły pierwsze trzy piegi. Liczył je każdego lata. Mógłby je liczyć już zawsze.

Wins lubił mówić do Izabelli Bella, to był jego sposób na pokazanie jej, jak piękna dla niego była. Jak piękna jest. Uczucie, którego wtedy doświadczył, miało zostać zabite przez pakt watahy i jedyne ustanowione prawo. Czterech młodych przyjaciół, Wins, Patyk, Jarosz i Majka, obiecało sobie niegdyś, że żadna kobieta nie naruszy ich przyjaźni, a to oznaczało, że jeden nie może nawet tknąć dziewczyny tego drugiego. Męska obietnica na równi okrutna, co obligująca. Uczucie Portera do Belli przeżyło, lecz jego dusza była martwa.

Gdy Patyk złamał ich przymierze, zaczynając pod nieobecność Wincenta spotykać się z Izabellą, Porter uznał, że tamten nie wiedział o jego miłości do dziewczyny i o tym, że prawdopodobnie ona także coś czuła do niego. Może nie tak dużo jak Wincent, ale na pewno coś! Ich pełen ognia pocałunek na początku wakacji, jej namiętność, jego pasja, a potem obietnica, że spotkają się za miesiąc. To musiało coś oznaczać. Porter traktował każde przyrzeczenie jak zapisane własną krwią przykazanie – wieczne i trwałe. I choć wiedział, że inni nie dotrzymują ich na równi z nim, nie miał do nich żalu. Kiedy więc Tomek powiedział, że zakochał się w Izabelli, Wincent ustąpił i odszedł. Nigdy później nie wyznał Belli, co do niej czuje i unikał kontaktów jak tylko mógł, chociaż szczerze mówiąc, tylko nieudolnie czarował rzeczywistość, lgnąc do niej jak szaleniec.

Stał więc tak teraz i patrzył na bezcennego białego kruka, którego nie wolno mu było tknąć. Na swoją miłość, a jakże nie swoją.

–         Porter, ty melancholijny skurwielu – skarcił się i postanowił wrócić do niewymagających emocji papierków i faktur. Ogrom obowiązków, jakich wymaga każdy klub w początkach swojego funkcjonowania był dla niego zbawieniem. Poza tym nie czuł się dziś dobrze wiedząc, że ona jest gdzieś w pobliżu. Taka eteryczna i tak nieosiągalna. Tego wieczoru wyjątkowo silnie bolało go każde jej spojrzenie, dowolny ruch ciała, najmniejsze słowo.

Magda Dubois od trzydziestu minut opierała się o bar, sącząc kolejnego drinka i z rosnącym zdziwieniem przyglądała się tragikomedii rozgrywającej się na jej oczach. Zachodziła w głowę, jak to się stało, że wcześniej nie zauważyła tego przedziwnego czworokąta miłosnego? Dopiero teraz drobne elementy łączyły się w całość, tworząc gotowy łańcuszek zdarzeń. Musiała wprawdzie jeszcze sporo wyjaśnić, chociażby to, dlaczego Izabella w ogóle wyszła za mąż za tego dupka Patyka, albo co łączy Tomka z Urszulą Cieślik, ale wszystko po kolei. Wincent, po tym jak pożarł Izę wzrokiem, cofnął się do swojego gabinetu. Tomasz zniknął za rogiem korytarza. Postanowiła wykorzystać okazję i wyciągnąć przyjaciółkę na przesłuchanie, licząc na to, że być może uda jej się co nieco rozjaśnić swoje podejrzenia. Przeszła szybkim krokiem przez zapełniający się parkiet, dopadając dłoni Izy i ciągnąc ją za sobą. Nie powstrzymała się jednak przed przeciągłym spojrzeniem gładzącym strzeliste ciało Eryka Jarosza. Ten facet podobał jej się coraz bardziej…

–         Porywam ją, chłopcy – rzuciła frywolnie przez ramię w stronę zaskoczonych Jarosza i Majki. Nie zdążyli jej zatrzymać.

Muzyka stała się wyraźnie głośniejsza i mocnym bitem zachęcała do tańca.

–         Idziemy młoda panno, allons-y! – zażądała, starając się zachować powagę. – Czas poruszać tyłeczkiem.

–         Oj, Magda, wiesz, że nie lubię tańczyć – zaprotestowała Iza.

–         Uwielbiasz, a to, że nie tańczysz, zawdzięczasz swojemu cudownemu mężowi.

To prawda, Izabella kochała taniec i robiła to całkiem nieźle. Uwielbiała chwilę, gdy razem z innymi brała parkiet w posiadanie i zatracała się w rytmie. Kochała też patrzeć na innych tańczących, na ruch ich ciała, na to jak płyną w powietrzu w dowolnym ze stylów i to właśnie na tym ostatnio skupiała swoją miłość, i to było jedyne, na co jej mąż wyrażał łaskawe przyzwolenie. Tomasz nie znosił klubowej muzyki, tańca i ogólnie pojętego ruchu, a przecież, co dobre dla męża, dobre i dla kochającej go żony, prawda?

–         Ruszaj się, Colombe, Patyk gdzieś polazł, a ja nie zmarnuję tak niespotykanej occasion – rozkazała Magda pomiędzy obrotami, trzymając Izę oburącz za dłonie i zmuszając do żywszej reakcji na rozkręcającą się melodię. Kilku mężczyzn z zaciekawieniem przyglądało się ich coraz śmielszym figurom. Magda wiedziała, że zarówno ona, jak i Izabella, pomimo swojej skromności i nieśmiałości, przyciąga wzrok płci przeciwnej. Iza była piękna, tylko skrupulatnie to ukrywała pod warstwami modnych, lecz za dojrzałych jak na swój wiek strojów.

–         Powiedz mi ma chérie, moje kochanie, dlaczego ty i Porter nie rozmawiacie ze sobą? – zagaiła, starając się brzmieć delikatnie i naturalnie.

Spostrzegła, że Iza się spięła, co tylko mocniej utwierdziło ją w jej domysłach.

–         W sumie to nie wiem – wybąkała. – Ale to bardziej on nie rozmawia ze mną, niż ja z nim.

–         To dziwne, nie sądzisz?

–         Nigdy się nad tym specjalnie nie zastanawiałam – nieudolnie minęła się z prawdą, ale na szczęście dla Magdy kłamstwo to nie zapodziało się pośród głośnych dźwięków muzyki wypełniającej parkiet. – Może mnie po prostu nie lubi?

–         Nie wydaje mi się. Nie patrzy na ciebie z niechęcią, ale nie umiem odgadnąć tego spojrzenia. Vraiment bizarre… Naprawdę dziwne…

–         Ja także – przyznała Iza.

–         Znacie się od dawna, czy zawsze był taki?

–         Nie – pokręciła głową Izabella i zarumieniła się.

–         Powiesz, czy mam ci wydrzeć tę informację z twojej martwej piersi?

Iza rozejrzała się dokoła, sprawdzając, czy nigdzie w zasięgu wzroku i słuchu nie znajduje się Tomasz i zniżyła ton głosu.

–         Przez pierwsze dwa lata było normalnie – zaczęła niepewnie. – Nawet odrobinę zbliżyliśmy się do siebie. Z początkiem jednego letniego sezonu wyjechał do Trójmiasta, a po powrocie już nie był tym samym człowiekiem.

–         Czy przez ten czas wydarzyło się quelque chose d’important – coś istotnego?

Izabella spłoszyła się, ale wiedziała, że Magda nie da się długo zwodzić.

–         Tomek zaczął częściej bywać u nas w domu, kilka razy zaprosił mnie na spacer, ale nie wydaje mi się, aby to mogło mieć jakiekolwiek znaczenie. Poza tym tamten rozdział mojej historii jest już zamknięty.

Madeleine tylko przytaknęła, zestawiając zdobyte informacje. Układanka zamazanej czasem przeszłości przestawała być nieczytelna z każdą kolejną dokładaną do niej częścią.

Wincent nieświadom akcji rozgrywającej się na parkiecie, ani tym bardziej w gabinecie, do którego zmierzał, otworzył drzwi i zamarł w progu, niezdolny do kolejnego kroku. Sekundy mijały mu na analizie właśnie ujrzanego obrazu, oraz jego skutków i konsekwencji. Tysiące myśli odbijało się od opustoszałego umysłu. W momencie, gdy wściekłość wyparła skonfundowanie, powoli, bez słowa zamknął drzwi i oparł się o nie swoimi szerokimi plecami, odcinając chwilowo możliwość ucieczki będącej w środku parze.

–         To nie jest tym, na co wygląda – plótł bez ładu Patyk, jąkając się i miotając. Zsunął się z Urszuli i gorączkowo walczył z rozporkiem spodni. Urszula w tym czasie zaciągnęła bluzkę na nagie piersi i zebrała biustonosz i majtki z podłogi. Z nią Wins planował zamienić kilka słów trochę później.

–         Tak, a czym jest? – spytał Porter, cedząc pytanie przez zęby. – Proszę cię, oświeć mnie.

–         Właśnie Tomek, czym to jest? – zaskoczyła go atakiem Urszula i teraz oboje patrzyli na niego gromiącymi spojrzeniami.

–         Błagam cię, chociaż ty nie zaczynaj… – warknął Tomasz. Ta w odpowiedzi strzeliła go dłonią w policzek, a plask uderzenia rozniósł się głuchym echem po gabinecie. Dębski odurzony chwycił się za twarz i nie zdążył dodać nawet słowa, gdy Urszula, wypuszczona przez Wincenta, wyszła z bielizną w dłoni, pozostawiając za sobą dwóch zszokowanych i wściekłych mężczyzn. Ta konfiguracja nie wróżyła dobrze.

–         Mógłbyś mi z łaski swojej wyjaśnić, dlaczego twój fiut znajdował się w mojej menedżerce?

–         Dramatyzujesz, Porter.

–         Ja dramatyzuję? – zaśmiał się ironicznie. – Zatem inaczej. Wyjaśnij mi, dlaczego twoja żona stoi sama na sali obok, a ty pieprzysz się z obcą babą na zapleczu? Czy tak sformułowane pytanie jest odpowiedniejsze?

Tomasz nie odpowiedział. Już bez pośpiechu kontynuował dopinanie spodni i guzików koszuli. Przez chwilę Wins stał jak wmurowany – z furią w oczach i chęcią mordu w duszy. Pomijając fakt, iż miał ochotę zabić Patyka gołymi rękami, ponad inne pragnienia marzył, aby zerwać mu tę obojętną minę z jego bezczelnej twarzy.

–         Mam nadzieję, że to zostanie między nami – beznamiętnie rzucił Dębski w przestrzeń pomieszczenia, kończąc układać kołnierzyk i poprawiając palcami włosy. – To było jednorazowe bzykanko, ciut za dużo wypiłem i poniosło mnie.

–         Podaj mi chociaż jeden powód, dla którego miałbym to tak zostawić?

–         Myślę, że obaj będziemy spokojniejsi, jeśli ten mały incydent nie wyjdzie na jaw. Ani ja, ani ty nie chcemy rozgrzebywać starych ran i krzywdzić bliskich nam osób, prawda, Porter? – zakończył nadal niezwykle spokojny i opanowany, w przeciwieństwie do Portera, który gotował się wewnątrz.

Wins dobrze wiedział, o czym mówi ta łajza. Tylko w ten sposób mógł nazwać byłego już przyjaciela i członka watahy, którą za czasów studenckich wspólnie zakładali. Zresztą z Dębskim znali się od podstawówki i już wtedy Patyk potrafił nieźle zajść za skórę. Może gdyby wówczas Wincent powiedział mu, co o nim myśli, dziś w ogóle nie byłoby sprawy… Niestety, jak po uderzeniu pięścią w brzuch powróciły echa wspomnień odłożone dawno na zakurzona półkę w zakamarkach pamięci. Nawet nie w zakamarkach – w głębokich lochach najgłębszych piwnic. Tam właśnie były, a dziś Dębski wygrzebał je pazurami prawie spod ziemi i wykorzystał bez skrupułów, ratując tym samym swoją obślizgłą, zakłamaną dupę. Porter nie mógł pozwolić, aby prawda wyszła kiedykolwiek na jaw. Jego ojciec by tego nie przeżył. I tak, już nawet bez tej wiedzy, ledwo zipał. Po trzech zawałach, kolejny zgodnie ze statystykami przytoczonymi przez lekarzy, najpewniej zakończyłby się jego śmiercią. Zbyt mocno przeżywał wszystkie emocje, zbyt intensywnie. Podobnie jak Wincent, ale on był młodszy, silniejszy. Mógł dusić w sobie prawdę o tamtym dniu bez konsekwencji, przez lata. A przynajmniej tak mu się wydawało.

–         Co proponujesz? – spytał Wins, przyglądając się zdradzieckiej świni, która właśnie zamierzała opuścić gabinet i udać się do swojej pięknej, nieświadomej niczego żony. Żony, która nie powinna być jego.

–         Jak za starych dobrych czasów obiecamy sobie, że zapomnimy o tym, co widzieliśmy i będziemy żyć dalej, jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło.

Wincent nie był w stanie wykrztusić słowa. Mocno zacisnął wargi, tak że prawie zniknęły w kipiącej gniewem twarzy. Kiwnął głową na znak zgody, po czym został sam. Opadł ciężko na kanapę obok biurka, na którym przed chwilą rozgrywała się scena niczym z marnego pornosa i bezsilnie zaklął pod nosem.

Tymczasem Tomasz właśnie wkroczył na salę, teraz głośną od wszechobecnej muzyki, ludzkich ciał i odgłosów dobrej zabawy. Był wściekły, że Porter nakrył go z Urszulą – to mogło skomplikować nieco jego spokojne, małżeńskie życie. Na szczęście obaj mieli swoje małe sekrety i Porter musiał zaakceptować fakt, że to Dębski trzymał w garści wszystkie karty i przewodził rozdaniu. Argument tajemnicy z przeszłości był nie do podważenia. Dawał odrobinę pewności, że Wins będzie trzymał mordę na kłódkę.

Dębski ocenił sytuację przypadkiem krzyżując srogie spojrzenie z niezaspokojoną i bez wątpienia rozjuszoną kochanką. Oderwał się jednak i podążył dalej, odnajdując wzrokiem zajętych dyskusją Eryka Jarosza i Michała Colombe, lecz ku swojej wściekłości nie znajdując w ich towarzystwie tego, czego szukał. Niczym pies zaczął węszyć i tropić, a gdy odnalazł Izabellę na parkiecie wśród tańczących i ocierających się o nią mężczyzn, wpadł w dziki amok. Błyskawicznie podbiegł do niej i siłą wywlókł z tłumu, po czym niemal ciągnąc za sobą, nie zważając na to, że rani jej ramię zdecydowanym uchwytem, wyprowadził na ulicę, nie dając nawet okryć się płaszczem, choć wieczory w drugiej połowie listopada były dość chłodne. Wsadził zdumioną i przerażoną kobietę do pierwszej taksówki i nakazał kierowcy ruszać. Nie odezwał się całą drogę. Ona też milczała, bezwiednie rozmasowując obolałe ramię. Gdy dotarli na miejsce, równie bezwzględnie wyprowadził ją z taksówki i niemalże wepchnął przez drzwi do ich wspólnego domu.

–         Śpij dziś w salonie. Porozmawiamy jutro, jak wytrzeźwiejesz – zadecydował i zniknął na piętrze, nie czekając na wyjaśnienia.