Homelands. Historia osobista Europy - Timothy Garton Ash - ebook

Homelands. Historia osobista Europy ebook

Timothy Garton Ash

0,0
44,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Mamy tylko jedną Europę. Dbajmy o nią

Ze zgliszcz i gruzów drugiej wojny światowej wzniesiono na Starym Kontynencie nowy gmach, który stał się domem wielu narodów. Dzieje tej bezprecedensowej odbudowy przedstawia w swej najnowszej książce Timothy Garton Ash.

Jego spojrzenie na historię Europy po 1945 roku jest niezwykle osobiste. Opisuje ją z perspektywy własnych doświadczeń, na podstawie wspomnień najbliższych i oczami dziesiątek osób, świadków przełomowych wydarzeń i codziennych trosk: od gdańskiej stoczni, przez lesiste góry Kosowa po ubogie przedmieścia Paryża.

W ciągu trzydziestu lat, jakie minęły od upadku muru berlińskiego po wybuch pełnoskalowej wojny w Ukrainie, Europejczycy mogli przekonać się, że nieosiągalne dla wcześniejszych pokoleń życie w pokoju i wolności jest wreszcie możliwe. Warunkiem jest stanięcie w obronie europejskich wartości i w poszanowaniu wszystkich ojczyzn – nawet tych lokalnych, najmniejszych, najbliższych.

***

„Poruszający list miłosny do Europy”

Lea Ypi

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 599

Data ważności licencji: 10/14/2027

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału

Homelands. A Personal History of Europe

Copyright © Timothy Garton Ash 2023, 2024

Adaptacja oryginalnej okładki

Marcin Słociński/ monikaimarcin.com

Zdjęcie na okładce

John Peter Askew, fragment zdjęcia Boy and Girl Smiling Out z książki WE: Photographs from Russia 1996–2017, Kerber Berlin, 2019

Opracowanie map

Bill Donohoe

Opieka redakcyjna

Rafał Szmytka

Menadżer projektu

Marianna Starzyk

Opieka promocyjna

Karolina Domańska

Adiustacja

Bogusława Wójcikowska

Korekta

Bogusława Wójcikowska

Kinga Kosiba

Indeks

Tomasz Babnis

Copyright for this translation by Bartłomiej Pietrzyk, 2024

Copyright for this edition by Społeczny Instytut Wydawniczy Znak Sp. z o. o., 2024

ISBN 978-83-240-9012-9

Znak Horyzont

www.znakhoryzont.pl

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak

ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Wydanie I, Kraków 2024

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Jan Żaborowski

Prolog: nasz czas

Siedzę w pokoiku z oknami na ulicę wśród nowych dla mnie zapachów – dymu gauloises’ów i mocnej czarnej kawy. Wraz z moimi francuskimi gospodarzami wpatruję się w ekran niewielkiego czarno-białego telewizora. Mam czternaście lat, jestem na wymianie szkolnej i tłumaczę z angielskiego. „Armstrong il dit: un petit pas pour moi, un grand pas pour l’humanité!” Już wkrótce niewyraźna postać w skafandrze kosmicznym skacze, lekka niczym piórko, po powierzchni – to scena, którą doskonale pamiętam z komiksu o Tintinie Odkrywcy na Księżycu1.

Trudno sobie teraz wyobrazić, jak odległa była dla angielskiego ucznia Europa kontynentalna w 1969 roku. Nie zaryzykuję stwierdzenia, że Francja wydawała się tak daleka jak Księżyc, ale uosabiała wszystko to, co Anglicy tradycyjnie wyrażają słowem ­foreign, czyli „obcy”. Ludzie jedzą tam żaby, jeżdżą na skuterach i ciągle uprawiają seks. No i nie wolno pić tamtejszej wody z kranu. Podróż do La Rochelle na wybrzeżu atlantyckim trwała, jak mi się zdawało, bez końca: autobus, metro, pociąg, prom (straszna choroba morska), pociąg i znów autobus. Na posterunku granicznym dokładnie sprawdzono i ostemplowano mój nowiutki brytyjski paszport w sztywnych granatowych okładkach. Nerwowo sprawdzałem, czy wciąż mam w kieszeni kilka ogromnych szeleszczących banknotów frankowych. Rozmowa telefoniczna z domem była skomplikowaną procedurą, wymagającą dogadania się z telefonistką łamanym francuskim („Peut on reverser les charges?”) na trzeszczącej linii.

Dwadzieścia lat później byłem na wiecu dysydentów w Budapeszcie, gdzie podpisywałem egzemplarze węgierskojęzycznego wydania moich esejów o Europie Środkowej. Nastał 1989, rok cudów. Wolność oraz Europa – dwie sprawy najbliższe memu sercu – maszerowały ramię w ramię w rytm IX symfonii Beethovena, zwiastując pokojową rewolucję, która miała otworzyć nowy rozdział historii europejskiej i światowej. Żadna część kontynentu nie była już dla mnie obca. Zgłębiłem paradoks bycia współczesnym Europejczykiem – za granicą czułem się jak u siebie.

Tak bardzo u siebie, że gdy wracaliśmy z wiecu przez ciepłe, zmysłowe ulice Budapesztu, jeden z węgierskich przyjaciół zwrócił się do mnie:

– Jesteś na pewno potomkiem Szaloma Asza!

– Nie – odparłem nieco zaskoczony.

– Dlaczego w takim razie tak bardzo interesujesz się Europą Środkową? – zapytał, jak gdyby zaangażowanie emocjonalne w losy innej części kontynentu dawało się wytłumaczyć tylko genami.

Naszą tożsamość otrzymujemy, ale i tworzymy ją sami. Nie wybieramy rodziców, lecz możemy wybrać, kim się staniemy. „W gruncie rzeczy jestem Chińczykiem” – napisał Franz Kafka na pocztówce wysłanej do narzeczonej2. Jeżeli mówię „w gruncie rzeczy jestem Środkowoeuropejczykiem”, to nie twierdzę dosłownie, że pochodzę od Asza – pisarza z Europy Środkowej, który tworzył w jidysz – lecz deklaruję powinowactwo z wyboru.

Moim miejscem urodzenia jest Wimbledon w Anglii, a zatem bezsprzecznie urodziłem się w Europie: w tym elementarnym sensie jestem Europejczykiem. Poczynając od Eratostenesa sprzed około dwóch tysięcy dwustu laty, twórcy map niezmiennie umieszczają Wielką Brytanię w Europie, a przeciwstawianie tego kontynentu Azji i Afryce jest prawdopodobnie najstarszą nadal obowiązującą koncepcją podziału świata. Odkąd istniało geograficzne pojęcie Europy, w jej skład wchodziły nasze trójkątne z grubsza wyspy. Nie urodziłem się wszakże Europejczykiem w silniejszym sensie tego słowa – nie wychowywano mnie, abym myślał o sobie w ten sposób.

Moja matka określała siebie mianem Europejki tylko wtedy, gdy wspominała młodość spędzoną w rządzonych przez Brytyjczyków Indiach – była córką imperium brytyjskiego. „Każda Europejka – powiedziała mi, wspominając z tęsknotą upojny okres, kiedy jako młoda kobieta przebywała w New Delhi pod koniec II wojny światowej – wstawała wcześnie rano, by przejechać się konno”. W Indiach Anglicy nazywali siebie Europejczykami, jednak po powrocie do ojczyzny wciąż często zaprzeczają czemuś, co wydaje się oczywiste każdemu, kto patrzy na nich z Waszyngtonu, Pekinu, Syberii czy Tasmanii.

Nigdy nie słyszałem, żeby mój ojciec mówił o sobie jako o Euro­pejczyku, mimo że doświadczeniem, które ukształtowało jego osobowość, było lądowanie na normandzkiej plaży z pierwszą falą brytyjskich wojsk 6 czerwca 1944 roku, a następnie przebyty z armiami wyzwoleńczymi, prowadzący przez całą północną Europę szlak bojowy. Zwycięstwo w Europie powitał bez fajerwerków, siedząc, kompletnie wyczerpany, w czołgu gdzieś na Nizinie Północnoniemieckiej. Jeden z ulubionych konserwatywnych premierów ojca, Harold Macmillan, miał ponoć stwierdzić, że legendarny francuski prezydent Charles de Gaulle „mówi «Europa», mając na myśli Francję”3. To samo dotyczyło jednak Anglików pokroju mojego ojca. Mówiąc „Europa”, mieli oni na ­myśli przede wszystkim Francję, jak ich przodkowie od co najmniej sześciu stuleci, gdyż francuską i angielską tożsamość narodową zdeterminowała stoczona przez te kraje wojna stuletnia.

Dla ojca Europa stanowiła bez wątpienia coś obcego, a Unia Europejska była jedną z tych „niegodziwych sztuczek”, które patriotyczni Brytyjczycy mają obowiązek udaremnić, gdyż wzywa ich do tego hymn narodowy. Kiedyś podarowałem mu na Boże Narodzenie dużą czekoladową monetę euro – pożarł ją natychmiast, zgrzytając demonstracyjnie zębami. Przez całe życie pozostawał aktywnym członkiem Partii Konserwatywnej, a w podeszłym wieku przeszedł na krótko – ku mojemu przerażeniu – do UKIP, czyli Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa. Gdyby dożył 2016 roku, bez wątpienia zagłosowałby za brexitem.

Historia potraktowała mnie łaskawie, gdyż dorastałem w ­Anglii, którą kocham, lecz ten geograficzny fakt wcale nie uczynił mnie Europejczykiem. Świadomym mieszkańcem Europy stałem się gdzieś między 1969 rokiem, gdy jako uczeń wdychałem po raz pierwszy dym gauloises’ów, a 1989 rokiem, gdy podpisywałem książki w rewolucyjnym Budapeszcie. W swoim dzienniku znajduję wpis z piątku 12 sierpnia 1977 roku o wieczorze spędzonym w pizzerii w Berlinie Zachodnim z austriackim „elektrykiem, przewodnikiem filmowym i taksówkarzem” Karlem, którego – będąc wtedy pyszałkowatym dwudziestodwuletnim absolwentem Oksfordu – opisałem jako „cywilizowanego dość współobywatela Europy” (dzielenie się pizzą z kimś niecywilizowanym byłoby wszakże nie do zniesienia). A więc myślałem o nim jako o współobywatelu Europy.

Ta książka to osobista historia Europy. Nie jest ona autobiografią, ale raczej opowieścią ilustrowaną wspomnieniami. Czerpię ze swoich dzienników, notatników, fotografii, pamięci, lektur oraz tego, co oglądałem i czego słuchałem w ciągu ostatniego półwiecza, ale także z tego, co zapamiętali inni. Kiedy więc mówię o historii „osobistej”, nie mam na myśli tylko „mojej własnej”: mam na myśli historię przeżytą przez poszczególnych ludzi i przedstawioną w ich opowieściach. Tam, gdzie rzuca to dodatkowe światło, przytaczam cytaty z moich rozmów z europejskimi liderami, ale także z licznych spotkań ze „zwykłymi ludźmi”, którzy często bywają bardziej niezwykli od swoich przywódców.

W niektóre miejsca pojechałem, żeby zobaczyć je na własne oczy, lub odwiedziłem je ponownie – to powinność dziennikarza. Czerpałem też z najlepszych źródeł pierwotnych i najnowszych ustaleń uczonych – to powinność historyka. W przeciwieństwie do reportaży oraz komentarzy, które pisałem na bieżąco, w tej książce w pełni wykorzystuję dobrodziejstwo spojrzenia z perspektywy czasu. Po fakcie zawsze widzimy ostrzej i chociaż na początku lat 20. XXI wieku nadal nie mamy w pełni wyraźnego obrazu, to pewne rzeczy stały się jaśniejsze.

Zawsze staram się być dokładny, szczery i sprawiedliwy, ale nie twierdzę, że piszę o wszystkim, jestem bezstronny czy obiektywny. Młody grecki pisarz namalowałby inny obraz Europy, tak samo jak starszy Fin, szkocki nacjonalista, szwajcarski obrońca środowiska czy portugalska feministka. Europejczycy mogą mieć wiele ojczyzn, ale nikt nie jest w takim samym stopniu u siebie we wszystkich częściach kontynentu.

Różnią się zarówno miejsca, jak i czasy, w których żyjemy. Na przykład w okresie intensywnych represji we wczesnych latach 80. XX wieku część moich przyjaciół z Polski działała w podziemiu – pod przybranymi nazwiskami, przechodziła ukradkiem w nocy między mieszkaniami i wysyłała zaszyfrowane wiadomości, co przypominało techniki polskiego ruchu oporu przeciwko okupacji nazistowskiej w trakcie II wojny światowej. Podczas pewnej podróży do Warszawy zanotowałem w dzienniku: „wylot z Heathrow: 1984, przylot: 1945”. Poszczególne pokolenia mogą też żyć w różnych epokach, nawet jeżeli mieszkają w tym samym miejscu. Mój rok 2023 nie jest rokiem 2023 moich studentów. Każdy z nas ma własne „nasze czasy”.

Jeżeli zatem dzisiaj mamy około 850 milionów Europejczyków – zgodnie z szeroką geograficzną definicją kontynentu obejmującą Rosję, Turcję i Kaukaz – przekłada się to na 850 milionów indywidualnych Europ4. Powiedz mi, czym jest twoja Europa, a powiem ci, kim jesteś. Lecz nawet takie ujęcie nie jest wystarczająco szerokie. Tożsamość jest połączeniem tego, jakie karty dostaliśmy od losu, oraz tego, co z nimi robimy. Jest ona też mieszanką tego, jak postrzegamy siebie samych i jak widzi nas otoczenie. Skłonni do samozadowolenia Europejczycy powinni również spojrzeć na siebie oczami innych ludzi, zwłaszcza pochodzących ze znacznej części świata, która doświadczyła europejskiego panowania kolonialnego.

Choć jednak wszyscy mamy swoje własne epoki oraz własne Europy, to mieszczą się one we wspólnych ramach czasowych i przestrzeniach. Aby zrozumieć europejską teraźniejszość, trzeba cofnąć się do okresu, który Tony Judt przywołał w tytule swojej historii kontynentu po 1945 roku, czyli „powojnia”. Na te powojenne ramy nakłada się jednak – i w pewnych ważnych aspektach je zastępuje – Europa po upadku muru berlińskiego 9 listopada 1989 roku, rozpadzie Związku Radzieckiego w grudniu 1991 roku oraz zażegnaniu zimnowojennego podziału kontynentu na dwa wrogie bloki. W dalszej części książki przedstawiam zarówno osobistą relację, jak i interpretację tych pokrywających się częściowo okresów – po zakończeniu wojny oraz zburzeniu muru.

Zniknięcie muru berlińskiego nie oznaczało wiecznej harmonii w Europie. Kontynent doświadczył krwawego rozpadu byłej Jugosławii w latach 90. XX wieku, brutalnych aktów terroryzmu w wielu miastach, agresji Rosji na Gruzję w 2008 roku, zajęcia przez nią Krymu w 2014 roku oraz późniejszego – wciąż trwającego – konfliktu zbrojnego na wschodzie Ukrainy. Niemniej jednak z punktu widzenia większości Europejczyków okres ten można określić mianem pokoju trzydziestoletniego. Zakończyła go 24 lutego 2022 roku wielka inwazja Rosji na Ukrainę, zapoczątkowująca wojnę o skali i grozie, jakiej Europa nie widziała od 1945 roku. I to właśnie rok 1945 jest momentem, w którym musi się zacząć nasza historia.

Zniszczona (1945)

Westen

„Anglik przybył późnym popołudniem” – mówi Heinrich Röpe z Dolnej Saksonii, krzepki rolnik o twarzy barwy rabarbaru. Zabiera mnie na spacer trawiastym brzegiem spokojnie płynącej Aller i pokazuje mi obok swojego domu rodzinnego z muru pruskiego miejsce, gdzie w kwietniu 1945 roku brytyjskie wojska przerzuciły przez rzekę tymczasowy metalowy most. „To tu przeprawił się Montgomery!” – wykrzykuje, a w jego głosie wyraźnie pobrzmiewa lokalna duma. Pięcioletni wówczas Heini stawał na palcach, aby obserwować przez okno przemarsz armii w mundurach koloru khaki.

Do leżącej pośrodku Niziny Północnoniemieckiej zamożnej obecnie wsi Westen (jej nazwa oznacza „Zachód”) trafiłem za sprawą trzech ziarnistych czarno-białych fotografii. Pokazują one grupę brytyjskich oficerów przyglądających się grze w krykieta. Jednym z nich jest mój dwudziestosześcioletni wówczas ojciec. Na odwrocie charakterystycznym pochylonym pismem odnotował, że zdjęcia wykonano w czerwcu 1945 roku we wsi Westen, którą jego oddział artylerii okupował pod koniec II wojny światowej. Dla ojca, który spędził większą część poprzedniego roku – od desantu w Normandii – walcząc we Francji, Belgii, Holandii oraz Niemczech, gdzie odnosili rany i ginęli jego towarzysze, spokojny mecz krykieta musiał być czymś nadzwyczajnym. Studiuję napiętą twarz młodego człowieka, nigdy przeze mnie nieznanego, a zarazem starszego człowieka, którego kochałem. Co chodziło mu po głowie?

Gdy przyglądam się uważniej, dostrzegam w tle kobietę z niemowlęciem na kolanach. Za nią stoi kilkoro dzieci w cywilnych ubraniach. Jeden z chłopców ma jasne blond włosy i spodnie z wysokim stanem na szelkach. Niemcy. Jak to wyglądało z ich punktu widzenia – ci dziwni, obcy żołnierze grający w tę dziwną, obcą grę? Czy znajdę w Westen kogoś, kto zapamiętał jakieś szczegóły z tamtych czasów?

Aby się tego dowiedzieć, w słoneczny wiosenny dzień przychodzę do przyjemnego osiemnastowiecznego ceglanego budynku, który służy obecnie jako gminne muzeum i miejsce spotkań. Przede mną stoi duży drewniany stół, a przy nim siedzi dwunastka starszych kobiet i mężczyzn, którzy pamiętają… wszystko. Wszystko – a może jeszcze więcej.

„Jako członek Hitlerjugend – zaczyna mocnym akordem Albert Gödecke – byłem całkowicie przekonany, że Adolf Hitler wygra wojnę”. Wierzył w to aż do chwili, w której zobaczył pierwszego Tommy’ego (wszyscy szanujący się mieszkańcy Westen mówią o wojskach brytyjskich w liczbie pojedynczej – „Anglik” lub „Tommy”). Albert znał na szczęście trochę angielski, więc powiedział do przybysza: „Please sir…”.

Heinrich Müller – mocno zbudowany stary rolnik z głową niczym dynia – walczył w szeregach Wehrmachtu na froncie wschodnim, dopóki nie został ranny. Teraz jakiś Tommy wtargnął do jego gospodarstwa w Westen i zapytał łamaną niemczyzną: „Warum Du nicht Soldat?” (Dlaczego ty nie żołnierz?). Weteran Wehrmachtu podciągnął w odpowiedzi nogawkę spodni, by pokazać ranę.

W beznadziejnej próbie obrony hitlerowskiej linii frontu na wschodnim brzegu Aller zginęło około trzydziestu młodych Niemców. Chodzę wzdłuż rzędów niewielkich prostokątnych nagrobków na wiejskim cmentarzu, odczytując nazwiska i daty urodzenia: Gerd Estemberger, lat siedemnaście; Wilhelm Braitsch, lat siedemnaście; Paul Jungblut, lat siedemnaście. Przychodzi mi na myśl epitafium Rudyarda Kiplinga dla świeżego rekruta:

W pierwszego dnia pierwszej godzinie

Padłem w frontowym okopie

(Dzieci na przedstawieniu

Wstają, by widzieć je lepiej)1.

Niemieccy uchodźcy podwoili tymczasem liczbę mieszkańców Westen z około 600 do ponad 1200. Niektórzy przybyli z Hamburga w następstwie operacji Gomora – straszliwych brytyjskich i amerykańskich nalotów, które wygnały ze zrównanego z ziemią miasta co najmniej 900 tysięcy ludzi2. Inna grupa została przesiedlona – jak ujmuje to Albert, „za czasów Adolfa” – z Besarabii na Pomorze, a następnie zbiegła przed nacierającą Armią Czerwoną, „zabierając ze sobą 140 koni”. Podoba mi się rolnicza precyzja, z jaką liczy inwentarz. Potem nastąpiła jeszcze liczniejsza wędrówka przerażonych Niemców ze Śląska, który na mocy uzgodnień między Stalinem, Churchillem i Rooseveltem miał zostać przekazany Polsce.

Jedną z osób z tej grupy uchodźców jest Helga Allerheiligen. Zgrabna, filigranowa kobieta, która w żadnym razie nie wygląda na osiemdziesiąt lat, rozpoczyna opowieść, czasem wtrąca się też jej mąż Wilhelm. Tak, przyjechała z Breslau (dziś Wrocławia) „w bydlęcym wagonie, mając zaledwie trzy walizki”. Jej rodzinę zakwaterowano w sąsiedniej wsi Hülsen, w obozie mieszczącym wcześniej polskich robotników przymusowych. „Żeby pan widział, jaki potworny bałagan Polacy zostawili w tych barakach” – zwierza mi się później, a w jej głosie pobrzmiewa nutka dawnych uprzedzeń.

Miejscowi nie witali tych niemieckich uchodźców z otwartymi ramionami, a już na pewno nie uważali ich za dobrą partię dla swoich dzieci: „Mężczyźni z Westen powinni żenić się z dziewczętami z Westen”. Na szczęście wojsko brytyjskie organizowało wieczorki taneczne. Angielscy żołnierze „chcieli poznawać niemieckie dziewczyny”, jak wyjaśnia Helga. Na jednej z takich potańcówek w gospodzie w Hülsen spotkała sympatycznego chłopaka z Westen, Wilhelma Allerheiligena. Ojciec Wilhelma był zbulwersowany: „Ona nie ma żadnego posagu!”. Miłość okazała się jednak silniejsza. I oto teraz, całe życie później, wspominają te dawne – dobre i złe – czasy.

Wzmianka Helgi o tym, że Brytyjczycy urządzali tańce, „żeby poznawać niemieckie dziewczyny”, skłania mnie do zadania kolejnego pytania: Czy zdarzały się bliższe relacje z brytyjskimi żołnierzami? Zapada dłuższa cisza, po czym jeden z mężczyzn pyta, przekomarzając się: „Czy szukasz w Westen krewnych?”.

W przerwie na kawę i domowe ciasto pokazuję obydwu Heinrichom zdjęcia mojego ojca z meczu krykieta. Czy domyślają się może, gdzie zostały wykonane? Zastanawiają się przez chwilę. „Ależ jasne!” – przekrzykują się wzajemnie. „To droga do Wahnebergen, a to tutaj to przecież słup telegraficzny w Nocke!”

Czy ktoś mógłby mi pokazać to miejsce? Zgłasza się Jan Osmers, najmłodszy z całej grupy. Wsiadamy do mojego wypożyczonego volkswagena i już po chwili tam jesteśmy: to bez wątpienia ta sama łąka, a słup jest tam, gdzie na zdjęciu. Stoję po kostki w rozkosznie pachnącej trawie i zdaje mi się, że słyszę odgłosy meczu rozgrywanego w ciepłe letnie popołudnie tak wiele lat temu: „Doskonałe uderzenie, sir!”. „Czy był punkt?”

Jan – noszący przyciemniane okulary szczupły mężczyzna o zmierzwionych siwych włosach – pełni rolę lokalnego historyka. Jest dumnym właścicielem wiatraka, który pozostaje w jego rodzinie od pięciu pokoleń. Ponadto spisał szczegółową, będącą owocem starannych badań kronikę Westen3. Jest tylko kilka lat starszy ode mnie i od razu przypadamy sobie do gustu.

Ze służącej niegdyś za boisko do krykieta łąki jedziemy do Steinlager – obozu, w którym zakwaterowano robotników przymusowych w sąsiedniej wsi Dörverden. Na terenie zwanym obecnie Steinsiedlung (wojenny obóz przekształcił się w powojenne osiedle) miejsce solidnie zbudowanych baraków zajęły skromne domki jednorodzinne z zadbanymi trawnikami i niewielkimi samochodami na podjazdach. Na wysokim maszcie przy jednym z domków powiewa flaga Stanów Zjednoczonych.

W nazistowskich Niemczech wielu robotników przymusowych mieszkało u zatrudniających ich rolników, podczas gdy synowie tych rolników wyjeżdżali, by zabijać krewnych swoich pracowników w rozpętanej przez Hitlera wojnie. Zakwaterowani w Steinlager Polacy, Rosjanie, Francuzi i Belgowie pracowali jednak w pobliskiej fabryce prochu Eibia, która wytwarzała między innymi prymitywną broń chemiczną4. Wjeżdżamy z Janem do gęstego iglastego lasu wokół wsi Barme, gdzie wśród jodeł i sosen można nadal dostrzec pozostałości tej fabryki śmierci. Bezpośrednio do zakładu prowadzi nieczynna bocznica, a w pobliżu przebiega działająca wciąż lokalna linia kolejowa. Będąc zwyrodniałymi tętnicami nazistowskiego reżimu, linie te niosły truciznę, niewolę i śmierć do każdego zakątka okupowanej Europy.

W lesie Barme jesteśmy już blisko jądra ciemności, ale zbliżymy się do niego jeszcze bardziej, jeżeli w drodze powrotnej do Hanoweru zjedziemy z głównej drogi i skręcimy za drogowskazami na Bergen-Belsen. Tutaj – zaledwie kilka dni po przekroczeniu ­Aller – towarzysze mojego ojca natrafili na potworności, które tylko nieliczni Brytyjczycy umieli sobie wyobrazić. Gdy weszli na teren obozu, otoczyły ich „żywe trupy o wynędzniałych, żółtawych twarzach” i poczuli „smród gnijącego ciała”5.

Maltretowanie, głód oraz choroby pozbawiły ocaleńców ostatnich strzępów godności. Pracujący dla armii brytyjskiej student medycyny Alan MacAuslan wspominał:

Spojrzałem w dół i zobaczyłem w półmroku przykucniętą u moich stóp kobietę. Miała potargane czarne włosy, w których roiły się wszy, a jej żebra wystawały, jak gdyby między nimi niczego nie było […]. Wypróżniała się, ale była tak słaba, że nie była w stanie unieść pośladków z ziemi, a ponieważ miała biegunkę, płynny żółty stolec rozlewał się wokół jej ud. Jej stopy były białe i spuchnięte od obrzęku głodowego, miała też świerzb. Kucając, drapała się po genitaliach, które były także pokryte świerzbem6.

Czeski więzień Jan Belunek opowiadał wyzwolicielom, że widział zwłoki z wyciętymi sercami, a także innego więźnia „siedzącego obok trupa i jedzącego mięso, co do którego nie [miał] wątp­liwości, że było ludzkie”7.

Zwłoki ułożono w wysokie stosy i można było, jak odnotował jeden z brytyjskich oficerów, zobaczyć „wszystkie sztuczki, jakie stężenie pośmiertne może uczynić z ludzkim obliczem, wszystkie dziwaczne pozy, jakie mogą przyjąć rzucone przypadkowo, rozciągnięte ludzkie szkielety”8. Dziś w miejscu pamięci Bergen-Belsen wyświetlany jest nakręcony wówczas film dokumentalny przedstawiający pojmanych strażników obozowych, którym rozkazano wyładować sztywne nagie ciała z ciężarówek i wrzucić je do masowych grobów, podczas gdy ocaleńcy wykrzykiwali pod ich adresem wyzwiska we wszystkich europejskich językach.

W ciągu zaledwie jednego dnia spędzonego w zamożnym i spokojnym dziś zakątku północno-zachodniej Europy przeniosłem się w najmroczniejsze czasy w dziejach naszego kontynentu. Te duchy wciąż czekają na nas – aby natknąć się na nie, wystarczy rozmowa. Na każdą Helgę, Alberta i Heinricha, na każdego brytyjskiego żołnierza jak mój ojciec, na każdego francuskiego, polskiego czy rosyjskiego robotnika przymusowego w Steinlager i na każdego więźnia Bergen-Belsen przypadały miliony kolejnych.

Piekło

Ludziom nigdy nie udało się stworzyć nieba na ziemi, nawet – a może zwłaszcza – gdy podejmowali takie próby. Wielokrotnie stworzyli jednak na niej piekło. W pierwszej połowie XX wieku Europejczycy zrobili właśnie to ze swoim kontynentem, podobnie jak we wcześniejszych stuleciach z kontynentami innych ludzi. Nie uczynił tego nikt inny – to nasze dzieło. Było to barbarzyństwo europejskie, sprowadzone przez Europejczyków na innych Europejczyków – często zresztą w imieniu Europy. Nie wiedząc o tym piekle, nie można zrozumieć celu, jaki postawiła sobie Europa po 1945 roku.

„Jedna śmierć to tragedia, milion – to statystyka”. Nawet abstrahując od trudności w ustaleniu dokładnych liczb, nasz umysł szybko obojętnieje. Czy mam tu napisać, że w Bergen-Belsen w ciągu tylko jednego miesiąca – w marcu 1945 roku – zmarło około 18 tysięcy osób9? Albo że pod koniec wojny w Niemczech było niemal 8 milionów robotników przymusowych10? Albo że mniej więcej 93 procent powierzchni mieszkalnej w Düsseldorfie nie nadawało się do zamieszkania po zbombardowaniu miasta przez aliantów11? Albo że z dziewięciomilionowej przedwojennej populacji Białorusi ubyły w przybliżeniu 2 miliony, a co najmniej kolejne 3 miliony mieszkańców wysiedlono12?

Stosując, co znamienne, wobec dwudziestowiecznej Europy etykietę, jaką dziewiętnastowieczni europejscy imperialiści ­zwykli przyklejać Afryce, Mark Mazower szacuje w swojej książce Dark Continent (Mroczny kontynent), że w latach 1939–1948 w Euro­pie zginęło lub zostało wysiedlonych blisko 90 milionów ludzi13. Oznacza to, że życie bądź dom stracił mniej więcej co szósty Europejczyk14. A ten rachunek nie obejmuje kolejnych milionów, które zaledwiedoświadczyły głodu i chorób, były gwałcone, torturowane, okaleczane, popadły w nędzę, dygotały z zimna, musiały sprzedawać swoje ciało, zostały osierocone, poznały smak poniżenia i upokorzeń, straciły małżonków i pozostały z bliznami na psychice do końca życia, nie wspominając już o długofalowych skutkach dla ich dzieci oraz wnuków.

Jak stwierdzono w Starym Testamencie, za nieprawość ojców zostają ukarani potomkowie „w trzecim i w czwartym pokoleniu”15. Kiedy badałem życiorysy oficerów Stasi, którzy inwigilowali mnie w NRD pod koniec lat 70. i na początku lat 80. XX wieku – najpierw zapoznawałem się z ich aktami osobowymi, a następnie przeprowadzałem z nimi szczegółowe wywiady – uderzyło mnie to, że wszyscy oprócz jednego dorastali bez ojców, ci bowiem zginęli lub zaginęli na wojnie16. Rozmowy z tymi ludźmi uświadomiły mi, że stali się w rezultacie podatni na urok przyjmującego rolę ojcowską państwa. Kilkadziesiąt milionów dzieci w całej Europie dorastało po 1945 roku bez ojców, a ich matki żyły bez mężów.

To piekło miało więcej niż jeden krąg. Bogaci na ogół nie głodowali, ale arystokratyczne pochodzenie nie chroniło przed biedą. Początkowo Niemcom lub Węgrom było lepiej niż Francuzom bądź Holendrom, po czym sytuacja się odwróciła, lecz zwykle gorzej wiodło się Słowianom, a najgorzej – Romom czy Żydom. Inferno miało konkretne granice geograficzne. Ci, którzy mieszkali w krajach neutralnych, takich jak Szwajcaria, Szwecja czy Irlandia, uniknęli najgorszych okropności. Straty wojenne, bombardowania i powojenne zaciskanie pasa przyniosły Wielkiej Brytanii ogromne cierpienie – mój brat ma na drugie imię Brian, na cześć poległego na wojnie najlepszego przyjaciela ojca. Najstraszliwsze zbrodnie popełniono we wschodniej połowie kontynentu – na obszarach, którym Timothy Snyder nadał pamiętne miano „skrwawionych ziem”.

Na cmentarzu wiejskim w Westen obok niewielkich prostokątnych nagrobków niepełnoletnich niemieckich żołnierzy, którzy zginęli nad brzegami Aller w kwietniu 1945 roku, znajduje się tablica pamiątkowa z następującą inskrypcją:

Ihr Findet Sie

Wo Ihr Nach Ihnen Fragt

Im Osten Gefallen

Im Westen Beklagt

(Znajdziecie ich

Tam, gdzie o nich zapytacie

Polegli na Wschodzie

Opłakiwani na Zachodzie).

Opłakiwani na Zachodzie – i w tej wsi, której nazwa oznacza „Zachód”. Jako że wieś Westen leżała wśród pól i lasów, gdzie nie brakowało drewna na opał, nie zaznano tam głodu ani chłodu, dotykającego większości wielkich miast, zwłaszcza na Wschodzie. Podczas wyzwalania Europy Zachodniej niektórzy brytyjscy żołnierze dopuszczali się okrucieństw – zdarzały się doraźne egzekucje i ciężkie pobicia – ale nie dało się tego porównać z masowymi gwałtami dokonywanymi przez Armię Czerwoną i jej brutalnością wobec niemieckich cywilów. Albert, były członek Hitlerjugend, zapewnia mnie, że w Westen Anglicy postępowali „bardzo spokojnie i rzeczowo”. Brytyjczycy nie wycierpieli jednak z rąk niemieckich tego, co Rosjanie, Ukraińcy, Białorusini i inne służące w Armii Czerwonej nacje Europy Wschodniej.

Osten

Po tym, jak osobista historia zaprowadziła mnie do Westen, zacząłem się zastanawiać, czy była też wieś o nazwie Osten, czyli „Wschód”. Oczywiście, że tak – w Rzeszy przed 1914 rokiem były takie aż trzy, a jedna z nich to obecnie Przysieczyn w zachodniej Polsce17. Tak więc siedzę w Przysieczynie przy innym drewnianym stole z kolejną grupą starszych mężczyzn i kobiet, którzy – podobnie jak ich niemieccy odpowiednicy z Westen – pamiętają wszystko (a może i więcej).

Emerytowana polska nauczycielka podnosi w dramatycznym geście do góry poobijaną, poczerniałą metalową manierkę armii francuskiej – prezent od Francuza dla polskiego współwięźnia w niemieckim obozie jenieckim. Stary rolnik wspomina, jak na początku 1945 roku widział leżące w lesie ciała Niemców zabitych przez kozackich kawalerzystów z Armii Czerwonej. Wcześniej jednak, po inwazji niemieckiej we wrześniu 1939 roku, w tych samych lasach SS zamordowało 103 Polaków. Pamięta też masowe wywózki Polaków na wschód.

Niski budynek o żółtych ścianach, w którym rozmawiamy w Przysieczynie, służył podczas hitlerowskiej okupacji za Polenschule (szkołę dla Polaków). Do normalnych szkół podstawowych i średnich w sąsiednim Wągrowcu mogły uczęszczać tylko dzieci niemieckie. Polskie musiały dojeżdżać do sąsiednich wiosek i pobierać nauki w takich prymitywnych placówkach, gdzie zabraniano im mówić po polsku i dawano zaledwie elementarne wykształcenie w języku niemieckim – do dwunastego roku życia, kiedy wysyłano je do pracy. Polacy mieli w końcu być rasą poddaną.

Rozmawiam ze Zbigniewem Orywałem – dziarskim byłym olimpijczykiem po dziewięćdziesiątce, który uczył się w tej nazistowskiej „szkole dla Polaków”. Wspomina, że pod niemiecką okupacją ulicą można było chodzić co najwyżej dwójkami. ­Jego ojciec wymykał się nocą z domu mimo godziny policyjnej, by kupować jedzenie od miejscowych rolników. Gdyby Niemcy go złapali, zastrzeliliby go na miejscu. Na początku 1945 roku większość Niemców uciekła w obliczu nacierającej Armii Czerwonej, zabierając wozy i konie (podobnie jak w Westen, konie są tutaj ważnym elementem opowieści). Pan Zbigniew pamięta też, jak sowieccy żołnierze rozprawiali się z nielicznymi pozostałymi Niemcami.

To, co działo się w okolicach Wągrowca, obrazuje szaleństwo tamtych lat, w których nie tyle miliony mężczyzn, kobiet i dzieci, lecz całe kraje przepędzano z miejsca na miejsce wbrew ich woli, niczym bydło18. Region ten przez wieki należał do Polski, dopóki Prusy nie zajęły go siłą podczas pierwszego rozbioru Polski w 1772 roku. W efekcie po 1871 roku został on włączony do zjednoczonych Niemiec. Po I wojnie światowej stał się znów Polską, w 1939 roku trafił ponownie do Rzeszy, a w 1945 – jeszcze raz do Polski. Na koniec naszej rozmowy przy stole w Przysieczynie sympatyczny, krzepki były wójt Jan Kaniewski wręcza mi spory kartonowy rulon. W środku znajduję przechowaną przez jego ojca mapę okolicy z lat wojny. Każda nazwa miejscowości ma tu niemiecki odpowiednik: Wągrowiec to Eichenbrück, a Przysieczyn – Osten. Kaniewski mówi mi, że aż do upadku komunizmu w 1989 roku ojciec nigdy nie wspominał o istnieniu tej mapy.

Za okupacji niemieckiej niemal połowę polskiej ludności Wągrowca wywieziono, głównie na okupowane przez nazistów ziemie polskie na wschodzie, lecz także do pracy przymusowej w takich miejscach jak Westen. Należące do Polaków firmy i gos­podarstwa przejmowali najczęściej Niemcy, z których wielu pochodziło ze wschodnich terenów Rzeszy. Na przykład gadatliwy Adam Mesjasz – rolnika, mężczyzna w podeszłym już wieku – wspomina, że 11 lutego 1941 roku, gdy miał trzy lata, całą jego rodzinę załadowano do nieogrzewanego pociągu, który wywiózł ją na wschód. Ich gospodarstwo przejął „bałtycki Niemiec”. Kiedy rodzina Adama powróciła w Wielkanoc 1945 roku, okazało się, że bałtyccy Niemcy uciekli na zachód, zabierając – jak podkreśla – wszystkie konie.

Mesjasz też ma mi coś do pokazania – spory tom oprawiony w brązowy papier. Okazuje się, że jest to album zatytułowany Adolf Hitler: zdjęcia z życia Führera. Führer czyta gazetę, Führer głaszcze po głowie rozkoszne blond dzieci, Führer jest oblegany przez zachwycone kobiety – niemiecki rolnik starannie zgromadził wszystkie zdjęcia publikowane w serii dla prenumeratorów, po czym wkleił je w stosownych miejscach w księdze, którą Adam z kolegami znaleźli, ukrytą pod podłogą w budynku gospodarczym, podczas prac remontowych w latach 70. XX wieku. Budynek był zatem nawiedzony.

Miejscowi Niemcy – niektóre rodziny mieszkały tam od pokoleń – również uciekli na początku 1945 roku i większość z nich osiedliła się w okolicach Lüneburga w północnych Niemczech, niedaleko Westen. Wiele należących do nich gospodarstw wokół Wągrowca przejęli Polacy, którzy zostali z kolei siłą usunięci z włączonych do stalinowskiego Związku Radzieckiego wschodnich kresów Polski. Niektórzy spośród Polaków wyganiających starszą panią z Westen, Helgę Allerheiligen, z dawnego niemieckiego Breslau (dzisiejszego Wrocławia) zostali sami wypędzeni, „mając zaledwie trzy walizki”, ze swoich równie długoletnich i ukochanych ojczyzn na terenie dzisiejszej Ukrainy czy Białorusi. Tak właśnie wyglądała szalona europejska karuzela przymusowych przesiedleń.

Odwet dokonywany przez nacierające sowieckie wojska na Niemcach – zarówno winnych, jak i niewinnych – nie ograniczał się do doraźnych egzekucji oraz grabieży. Jeden z naocznych świadków relacjonował, że gdy Armia Czerwona dotarła do nadbałtyckiego portu Danzig (dzisiejszego Gdańska), „niemal wszystkie kobiety padły ofiarą gwałtów – obok sześćdziesięcioletnich i siedemdziesięciopięcioletnich staruszek były wśród nich także piętnastoletnie, a nawet dwunastoletnie dziewczęta. Wiele z nich zgwałcono dziesięć, dwadzieścia lub trzydzieści razy”19. Mężczyzn często zmuszano do przyglądania się temu. „Dziś wszyscy wyglądają jak skurczeni” – mówi Maria w filmie Rainera Wernera Fassbindera Małżeństwo Marii Braun. Chodzi jej o niemieckich mężczyzn.

W Królewcu rodzinnym mieście Immanuela Kanta, przekształcanym wtedy siłą w sowiecki Kaliningrad, młody lekarz Hans von Lehndorff słyszał, jak padające ofiarą niekończących się brutalnych gwałtów kobiety krzyczały do żołnierzy Armii Czerwonej: „No, strzelaj, strzelaj!”. „Och – wzdycha Lehndorff – z jaką zazdrością spogląda się na zmarłych!”20 W spustoszonej Europie wszędzie dochodziło do niezliczonych samobójstw.

Kiedy nowe polskie władze w końcu wypędziły Lehndorffa wraz z pozostałymi Niemcami z Prus Wschodnich, szlachetny lekarz oświadczył swoim rodakom: „[polskiemu] panu staroście jest przykro, że w takich okolicznościach musimy opuszczać nasze strony ojczyste. On jednak nie może tego zmienić, ponieważ nasi ludzie przedtem tak samo postępowali z Polakami – niestety, to prawda”21.

Wszelkie próby wzajemnego rozliczenia tych cierpień – prowadzenia czegoś na kształt moralnej podwójnej księgowości – są daremne. Sedno sprawy uchwycił poeta W.H. Auden:

Lecz ja znam – i ogół zna – zwykłą

Prawdę, jasną nawet dla dzieci:

Ci, którym wyrządza się zło,

Sami zło wyrządzają w odwecie22.

W całej tej panoramie grozy z niekończącymi się przeróżnymi mękami, które przywodzą na myśl przedstawienia piekła pędzla Hieronima Boscha, najbardziej rozdziera serce los osieroconych, porzuconych, maltretowanych i straumatyzowanych dzieci. Podczas wojny w okolicach Westen dzieci robotnic przymusowych odbierano matkom i trzymano w prymitywnych sierocińcach – dwie takie placówki urządzono w przerobionych chlewach, a jedną w stajni. Wiele niemowląt zmarło, a tym, które przeżyły, pozostały blizny psychiczne na całe życie. Bezpośrednio po wojnie angielskie pielęgniarki były wstrząśnięte zachowaniem żydowskich dzieci, które ocalały z obozów koncentracyjnych. Gdy w grupie zabrakło któregoś z nich, pozostałe stwierdzały rzeczowo: „Ach, ten? Nie żyje”23. Tak dla nich wyglądała normalność.

Kolejny rok zerowy

Koncepcja, że rok 1945 był dla Europy rokiem zerowym, zawiera ziarno prawdy i dwie pułapki. Ważna prawda brzmi tak, że w pewnym momencie większość Europejczyków powiedziała sobie: „Ten koszmar wreszcie się zakończył, więc teraz zacznijmy budować na gruzach coś lepszego”.

Pierwszą pułapką jest przyjęcie tego momentu za punkt wyjścia bez oglądania się na rok –1 czy –10, czyli zdarzenia, które do niego doprowadziły. Nie można zrozumieć okrucieństw popełnionych wobec niewinnych Niemców w 1945 roku, jeżeli nie ma się pojęcia, co Niemcy robili od 1933 roku innym Niemcom, a następnie innym Europejczykom – począwszy od aneksji Austrii i części Czechosłowacji w 1938 roku. Narodowości Związku Radzieckiego brutalnego traktowania doświadczały od chwili nastania władzy sowieckiej, czyli od 1917 roku. Co najmniej 8 milionów ludzi zginęło w rosyjskiej wojnie domowej, która toczyła się wciąż na początku lat 20. XX wieku24, a kolejne niemal 4 miliony – podczas ukraińskiego Hołodomoru na początku lat 30. Żeby zrozumieć te wydarzenia, trzeba z kolei cofnąć się przynajmniej do roku 1914 i przyjrzeć przyczynom, przebiegowi oraz spuściźnie I wojny światowej. Część sporów między państwami i narodami ponownie ujawniających się po 1989 roku miała swoje źródła w rozpadzie imperiów osmańskiego i austro-węgierskiego oraz w warunkach pokoju narzuconego przez zwycięskich aliantów na zakończenie tego konfliktu.

Druga pułapka tkwi w założeniu, że dla wszystkich Europejczyków rokiem zerowym był właśnie 1945. Na południu Włoch cezurą taką stał się rok 1943, kiedy doszło do inwazji aliantów. Dla znacznej części Europy Wschodniej przełom rozpoczął się w 1944 roku, gdy Armia Czerwona ruszyła naprzód, ale z pewnością nie zakończył się w roku 1945. W Ukrainie oraz Polsce zacięte walki między siłami komunistycznymi i antykomunistycznymi oraz między Polakami i Ukraińcami trwały jeszcze pod koniec lat 40. XX wieku. Jugosławia oraz Grecja były sceną równie zaciekłych zmagań, przy czym jedne oddziały brytyjskie wspierały komunistyczną partyzantkę w Jugosławii, podczas gdy inne tłumiły komunistyczną partyzantkę w Grecji.

Nie było wyraźnej linii oddzielającej wojnę gorącą od zimnej. Austria stała się na dobre częścią Zachodu dopiero po podpisaniu traktatu państwowego w 1955 roku. W Estonii niezłomni „Leśni Bracia” walczyli z rosyjską okupacją ze swoich zakamuflowanych kryjówek aż do lat 50. XX wieku. Ostatni z nich – August Sabbe – poległ podczas próby aresztowania przez KGB w 1978 roku25. W całym Związku Radzieckim rozległa sieć obozów zwana GUŁagiem (rosyjski akronim Głównego Zarządu Obozów) nadal zadawała osadzonym cierpienia opisane przez Aleksandra Sołżenicyna w Archipelagu GUŁag26. GUŁag oficjalnie zamknięto w 1960 roku, lecz specjalne ośrodki, w których przetrzymywano więźniów politycznych, działały jeszcze w latach 80. XX wieku.

Od połowy lat 50. XX wieku ucisk i przemoc dotykające większości ludzi w bloku sowieckim zmalały w stosunku do skrajnego poziomu z lat 30. oraz 40. Jak stale podkreślał czeski dramaturg i dysydent Václav Havel, „pokój” doświadczany przez mieszkańców takiego kraju jak Czechosłowacja nie był porównywalny z tym, którym cieszyli się obywatele Francji, Holandii czy Belgii27. Był on przerywany sowieckimi inwazjami na Węgrzech w 1956 roku i w Czechosłowacji w 1968 roku oraz ogłoszeniem stanu wojennego w Polsce w 1981 roku, a ponadto naznaczony ciągłymi represjami policyjnymi.

Nie chodziło też jedynie o przepaść między Wschodem a Zachodem. Portugalia i Hiszpania wciąż pozostawały pod rządami faszystowskich dyktatur, więc ich rok zerowy nastąpił dopiero wraz z odejściem dyktatorów w połowie lat 70. XX wieku. Precyzyjniejsze byłoby może stwierdzenie, że kraje te doświadczyły dwóch lat zerowych. Grecja trafiła pod rządy junty czarnych pułkowników w 1967 roku i wyszła spod nich w 1974 roku.

Gdy szedłem wschodnioniemiecką częścią Friedrichstrasse kilka dni po upadku muru berlińskiego 9 listopada 1989 roku, spotkałem mężczyznę, który z euforią wykrzyknął: „Dwadzieścia osiem lat i dziewięćdziesiąt jeden dni!”. Tyle dokładnie tkwiła za murem jego rodzina. Powiedział mi też, że właśnie zobaczył odręcznie wykonany plakat z napisem: „Wojna tak naprawdę skończyła się dopiero dziś”. Dla społeczeństw zdominowanej przez Sowietów wschodniej połowy Europy drugim rokiem zerowym okazał się 1989.

Jednak ledwie zdążyliśmy powiedzieć: „mamy wszystko to za sobą”, gdy wszystko to powróciło ze zdwojoną siłą w byłej Jugosławii. Wojna. Czystki etniczne. Gwałt jako broń. Obozy koncentracyjne. Terror i kłamstwa. Nigdy nie zapomnę, jak w 1995 roku rozmawiałem w Sarajewie z redaktorem pewnego czasopisma – cały czas powtarzał frazę „po wojnie” i odwracał się przy tym od czasu do czasu, by wrzucić do prymitywnego piecyka kolejne kawałki starych mebli. Przez chwilę sądziłem, że chodzi mu o okres po 1945 roku, ale potem zdałem sobie sprawę, że dla niego „po wojnie” oznacza po roku 1995.

Gdy piszę te słowa, w Ukrainie trwa wojna lądowa, która rozpoczęła się od wydanego przez Władimira Putina w lutym 2022 roku rozkazu wielkiej inwazji, a rosyjskie wojsko prowadzi ją w bezlitośnie brutalny sposób. Kiedy ludzie tam będą mogli w końcu powiedzieć „po wojnie”, będą mieli na myśli czas po 2024 roku lub jeszcze później, gdy konflikt ten wreszcie dobiegnie końca. I to będzie kolejny rok zerowy. W Europie zero jest cyfrą, która powraca.

Ojcowie i ojczyzny

Jadąc z boiska krykietowego w Westen do lasu w Barme, rozmawiamy z Janem o naszych ojcach. Jego ojciec służył w Waffen SS – zbrojnych oddziałach przerażającej nazistowskiej organizacji paramilitarnej. Helmut Osmers prawie nie wspominał później o wojnie – konstatował jedynie, że „był to ciężki czas”. Nie znosił Brytyjczyków, którzy po 1945 roku internowali go na ponad dwa lata w obozie i nie traktowali szczególnie dobrze. Co smutne, a zarazem zabawne, jego niechęć do wszystkiego, co brytyjskie, rozciągała się także na Beat­lesów. Później zbulwersowało go, że w jednym z wielkich gestów powojennej Europy zachodnioniemiecki kanclerz Willy Brandt padł w 1970 roku na kolana pod pomnikiem Bohaterów Getta w Warszawie. „On klęka przed Polakami!” – wykrzyknął stary esesman.

Helmut Osmers uczestniczył w walkach na froncie wschodnim, a potem stacjonował w Normandii z 10 Dywizją Pancerną SS, która zaciekle starała się powstrzymać brytyjskie natarcie po desancie aliantów. Powiedział kiedyś synowi, że ze stu dwudziestu żołnierzy w jego kompanii przeżyło tylko trzydziestu. Tak więc łatwo sobie wyobrazić, że ojciec Jana mógł zabić mojego ojca – a mój jego. Weteran zaciekłych walk wręcz w bocage – porośniętej obficie zagajnikami i obsadzonej żywopłotami normandzkiej okolicy – wspominał, że widział:

zwłoki brytyjskiego żołnierza przygwożdżonego do drzewa przebijającym go na wylot bagnetem na niemieckim karabinie. [Nabity na bagnet brytyjski żołnierz] zdołał wyrzucić naprzód ramię i z rozmachem wbić sztylet w sam środek pleców przeciwnika. Obaj umarli jednocześnie w nocy, lecz w świetle dziennym widać było, jak stoją w śmiertelnym uścisku28.

To mogli być nasi ojcowie. Jedna z wojennych opowieści ojca dotyczyła tego, jak gdzieś w bocage niedaleko Bayeux od czołgu wroga dzielił go tylko gęsty, wysoki żywopłot. Wyraźnie słyszał dowódcę, który wywrzaskiwał rozkazy po niemiecku, lecz na szczęście żaden z nich nie był w stanie dojrzeć drugiego przez przeszkodę. Na zawsze zapamiętał ten moment, gdy otarł się o śmierć.

Ojciec walczył w konflikcie, który w Wielkiej Brytanii w latach mojego dzieciństwa określano mianem „słusznej wojny”. Czy jest jakiś inny europejski kraj, w którym ludzie mówiliby o „słusznej wojnie”? Około godziny 7.30 rano 6 czerwca 1944 roku kapitan John Garton Ash wylądował na brzegu z pierwszą falą żołnierzy zwanego „Green Howards” 19 Pułku Piechoty w sektorze King plaży „Gold”, by podążyć w kierunku normandzkiego miasteczka Ver-sur-Mer, do punktu orientacyjnego, który określano mianem „domu z klozetem” ze względu na kształt prowadzącego doń podjazdu widoczny na lotniczych zdjęciach rozpoznawczych, a potem dalej – w stronę znajdującego się za nim niemieckiego stanowiska artyleryjskiego29. Czekały go długie miesiące ciężkich walk. Na polach leżały rozrzucone trupy ludzkie i martwe bydło.

Pełniąc funkcję oficera obserwacyjnego artylerii, ojciec posuwał się z pierwszą linią piechoty i wspinał na najwyżej położony punkt w okolicy – często była to wieża kościelna – żeby przekazać jak najdokładniejsze wskazówki obsłudze znajdujących się z tyłu dział. Wróg szybko się domyślał, że ktoś patrzy z góry. W listopadzie 1944 roku, po okresie szczególnie zaciętych bojów, napisał do rodziców:

Wiem, że kiedy jeździliśmy na wakacje, zawsze zwiedzaliśmy wiele kościołów, ale w przyszłości nigdy nie zabierajcie mnie na wieże, bo one mają, niestety, zwyczaj często i gwałtownie się zawalać.

Tę wzmiankę o niefortunnej naturze budowli sakralnych zamieszczono nawet w uzasadnieniu przyznania mu Krzyża Wojskowego.

Doświadczenia wojenne ukształtowały całe życie mojego ojca. Podobnie jak weterani spod Azincourt, o których mówi Szekspirowski król Henryk V („Synowi starzec pamięć tę przekaże”30), często opowiadał nam anegdoty z lat wojennej służby: na przykład tę o niemieckim czołgu albo o tym, jak po zajęciu wioski Westen jego oddziałowi rozkazano przeszukać domy i skonfiskować wszystkie mundury. Nazajutrz rano do jego drzwi zapukała delegacja mieszkańców prosząca o zwrot mundurów miejscowych strażaków. Być może to właśnie on był oficerem, który kazał zatrzymać ojca Jana – latem 1945 roku, wypaliwszy tatuaż SS z ramienia kwasem solnym, Helmut Osmers ukrywał się w rodzinnym wiatraku w Westen – i wysłać go do brytyjskiego obozu dla internowanych, czyniąc go w ten sposób do końca życia anglofobem. Nigdy nie opowiedział mi jednak tej historii.

Brytyjscy artylerzyści spędzali monotonne miesiące w Westen, czekając z niecierpliwością na moment, gdy będą mogli zacząć resztę swojego życia. Czas zabijali, przerabiając dwudziestopięciofuntowe pociski artyleryjskie na ciężkie metalowe popielniczki. Tata starannie przechowywał swoją, która stoi teraz na honorowym miejscu na kominku w moim gabinecie. „Pociski artyleryjskie na popielniczki!” brzmi może mniej poetycko niż „Miecze na lemiesze!”, lecz ta popielniczka ma tę niepodważalną zaletę, że rzeczywiście istnieje.

W swoich opowieściach ojciec zawsze trzymał się angielskiej konwencji na wpół żartobliwego niedomówienia. Jak większość Anglików z jego pokolenia, o wielu rzeczach po prostu nigdy nie mówił, nawet gdy postanowiłem pod koniec jego życia przeprowadzić z nim wywiad dotyczący doświadczeń wojennych. Jednak w tych ostatnich latach, gdy był już dobrze po dziewięćdziesiątce, wspominał od czasu do czasu, że źle sypia.

– Dlaczego?

– Ach, wiesz, myślę o rzeczach, które widziałem na wojnie.

Czym dokładnie były te „rzeczy”? Był staroświeckim Ang­likiem, któremu konwencja nakazywała trzymać fason, i nigdy nie powiedział, o co chodzi. Wśród osobistych papierów ojca, które znalazłem po jego śmierci w 2014 roku, znajdowała się jednak niewyraźnie odbita przez kalkę kopia – jedna z wielu spisanych przez byłych towarzyszy broni reminiscencji ze wspólnych zmagań. „Śnieg, krwistoczerwony śnieg – tak zaczyna się raport irlandzkiego oficera – półtorej kompanii 13 Batalionu Spadochronowego zmiecione już na samym początku […]”. Martwi przyjaciele. Trupy wśród pól. Zmasakrowane części ciała w żywopłotach. Może też podejmowane w ułamku sekundy decyzje, za które ojciec wciąż się winił? „Dlaczego mu wtedy nie pomogłem?”. „Gdyby tylko”. W tej samej teczce pieczołowicie przechowywał korespondencję z wdowami i matkami żołnierzy, którzy polegli podczas służby w jego oddziale artyleryjskim.

Prawie siedemdziesiąt lat później – w drugiej dekadzie XXI wieku – te historie wciąż nie pozwalały mu zasnąć. Podobnie jak tata budził się w nocy w pełnej zieleni dzielnicy Roehampton na południowym zachodzie Londynu, starcy innych narodowości z pewnością leżeli bezsennie w Neapolu, Marsylii, Krakowie czy Dreźnie, dręczeni podobnymi obrazami i nawiedzani przez pokrewne duchy. Podobnie jak niektóre substancje promieniotwórcze, zło ma bardzo długi okres połowicznego rozpadu.

Silnik pamięci

Osobiste wspomnienia – począwszy od tych z piekła, które Europejczycy zgotowali sobie sami na ziemi – są jednym z najsilniejszych motorów wszystkiego, co Europa zrobiła i czym się stała po 1945 roku. Nazywam ten mechanizm silnikiem pamięci. Weźmy na przykład Bronisława Geremka – kluczową postać polskiej walki o wolność w ostatnich dekadach XX wieku i jednego z wielkich Europejczyków naszych czasów. Tym, co zapamiętał, można byłoby obdzielić trzech ludzi; bardzo wcześnie doświadczył też najniższych kręgów piekła. Pod koniec życia Bronek – tak zwracali się do niego bliscy przyjaciele – wspominał z filmową wyrazistością pewną scenę ze swojego dzieciństwa.

Jest rok 1942. W toczącym się ze stukotem przez okupowaną Warszawę tramwaju siedzi wychudzony – na wpół zagłodzony – dziesięciolatek. Bronek. Choć ma na sobie cztery swetry, drży w sierpniowym upale. Ludzie dookoła patrzą z zaciekawieniem. Jest pewien, że wszyscy widzą w nim żydowskie dziecko – uciekiniera przez dziurę w murze z warszawskiego getta. Na szczęście nikt go nie denuncjuje, a polski pasażer ostrzega, żeby uważał na Niemca siedzącego w sekcji oznaczonej „Nur für Deutsche” (Tylko dla Niemców). Co niezwykłe, po rekonwalescencji pod opieką przyjaciół rodziny wraca do swoich rodziców w getcie, po czym ucieka ponownie, odłączywszy się od podążającego na żydowski cmentarz konduktu pogrzebowego31. Bronek przeżył, natomiast jego ojciec został zamordowany w nazistowskim obozie zagłady, a brata wysłano do Bergen-Belsen – obozu wyzwolonego później przez żołnierzy brytyjskich.

Po ucieczce z koszmaru getta („świat płonął przed moimi oczami”) był wychowywany przez matkę, której również udało się zbiec, oraz polskiego katolickiego ojczyma – właśnie jego nazwisko przyjął w miejsce żydowskiego Lewertow. Nastoletni Bronek służył jako ministrant i pobierał w Sodalicji Najświętszej Maryi Panny nauki od inspirującego księdza. Częścią jego osobowości stało się zatem też głębokie dziedzictwo chrześcijańskie Europy, które zadecydowało o jej kształcie. Następnie jako osiemnastolatek wstąpił do partii komunistycznej, wierząc, że zbuduje ona lepszy świat. Osiemnaście lat później, utraciwszy ostatnie złudzenia po sowieckiej inwazji na Czechosłowację w 1968 roku, w proteście oddał legitymację partyjną i powrócił do zawodu historyka średniowiecza. Nie udało mu się jednak ostatecznie odejść z polityki.

Po raz pierwszy spotkałem go w sierpniu 1980 roku, podczas wiekopomnego strajku okupacyjnego w Stoczni Gdańskiej im. Lenina, kiedy to przewodzący strajkującym robotnikom Lech Wałęsa poprosił Geremka, by ten został doradcą protestu ochrzczonego właśnie mianem „Solidarności” ruchu. Przez następną dekadę odwiedzałem go, gdy tylko nadarzyła się ku temu sposobność. Pykając z profesorskiej fajki, dzielił się ze mną solidnie ugruntowaną historycznie analizą schyłku imperium sowieckiego – on sam oraz jego towarzysze z „Solidarności” przyspieszyli ten proces i przyczynili się do tego, że po 1989 roku nastąpił jego upadek.

Dziesięć lat później Bronisław Geremek, jako minister spraw zagranicznych, podpisał traktat, na mocy którego Polska stała się członkiem NATO. Kiedy odwiedziłem go w MSZ, zauważyłem na kominku butelkę czeskiej wódki o nazwie „Stalinovy slzy”, czyli „Łzy Stalina”. „Musisz ją wziąć!” – wykrzyknął. „Polski minister spraw zagranicznych nie może trzymać w swoim gabinecie Stalina!”

Po tym, jak walnie przyczynił się do wprowadzenia swojej ukochanej ojczyzny do Unii Europejskiej, został deputowanym do Parlamentu Europejskiego. Zginął tragiczną, ale też w pewien sposób symboliczną śmiercią – w wypadku samochodowym w drodze do Brukseli. Bronisław Geremek pokładał głęboką wiarę w projekcie budowy lepszej Europy.

Jego osobista historia jest wyjątkowa, ale co do zasady prezentowane przez niego oblicze Europejczyka było typowe dla kilku pokoleń budowniczych, którzy uczynili nasz kontynent tym, czym stał się na początku XXI wieku. Kiedy przyjrzymy się, jak argumenty za integracją europejską prezentowano w różnych krajach od lat 40. do 90. XX wieku, każda historia narodowa wydaje się na pierwszy rzut oka zupełnie inna. Gdy jednak wgłębimy się bardziej, napotkamy tę samą podstawową myśl: „Było tu źle i chcemy, żeby było lepiej, a miejsce, w którym będzie lepiej, nazywa się Europa”.

Narody europejskie usiłowały się przebudzić z wielu różnych koszmarów. W przypadku Niemiec chodziło o haniebne dziedzictwo zbrodniczego reżimu, który zamordował ojca Bronka. W przypadku Francji było to upokorzenie klęski i okupacji, w Wielkiej Brytanii – upadek gospodarczy i polityczny, w Hiszpanii – dyktatura faszystowska, a w Polsce – komunistyczna. W Europie nie brakowało złych wspomnień, lecz w oczach mieszkańców wszystkich tych krajów podstawowy argument proeuropejski wyglądał tak samo. Miał on mianowicie kształt zamaszyście nakreślonego ptaszka – najpierw stromy zjazd, w najniższym punkcie odbicie, a później linia wznosząca się ku lepszej przyszłości. Przyszłości zwanej Europą.

Wśród ojców założycieli dzisiejszej Unii Europejskiej byli tacy, których można by nazwać pokoleniem 1914, wciąż żywo pamiętającym okropności I wojny światowej. Do tego grona należał brytyjski premier Harold Macmillan, który mówił łamiącym się głosem o „straconej generacji” swoich rówieśników. Potem przyszło pokolenie 1939 – ludzi takich jak Geremek – na zawsze naznaczone traumami wojny, łagrów, okupacji i Holokaustu. Należała do niego bez wątpienia także francuska polityczka Simone Veil, która przeżyła Auschwitz i Bergen-Belsen.

Następne było zwracające się przeciwko okaleczonej przez wojnę generacji swoich rodziców pokolenie 1968; niektórzy należący do niego ludzie zobaczyli jednak również na własne oczy dyktatury Europy Południowej i Europy Wschodniej. Każda z tych grup miała ciągnącą się za nią końcówkę: w przypadku generacji 1939 obejmowała ona na przykład zbyt młodego, by walczyć w II wojnie światowej, ale mimo wszystko ukształtowanego przez nią Helmuta Kohla; do takiej końcówki pokolenia 1968 należę ja sam. Po tych, którzy buntowali się w 1968 roku, przyszło pokolenie 1989 – nastolatkowie lub dwudziestoparolatkowie, którzy byli świadkami aksamitnej rewolucji kładącej kres komunizmowi w Polsce, na Węgrzech i w Czechosłowacji, upadku muru berlińskiego oraz późniejszego rozpadu Związku Radzieckiego.

Z pewnością trzeba się wystrzegać prób przerabiania dziejów powojennej Europy na bajkę, w której mądrzy i szlachetni bohaterowie uczą się z doświadczenia piekła, by stworzyć niebo na ziemi. Prawdziwa historia jest pełna realizujących własne interesy państw, rozpadających się imperiów, przebiegłych rozgrywek o władzę, bezpardonowego lobbingu biznesowego, kompromisów dyplomatycznych, osobistych ambicji i wreszcie szczęśliwych trafów, które według Machiavellego pozwalają przynajmniej częściowo wyjaśnić większość wydarzeń politycznych. Jednak gdzieś tam przez cztery pokolenia w milionach europejskich umysłów i serc działał nieustannie silnik pamięci.

Zmierzaliśmy, pełni nadziei, ku lepszej przyszłości zwanej „Europą”. Kłopoty zaczynają się po dotarciu do ziemi obiecanej. W drugiej dekadzie XXI wieku pojawiło się pierwsze w dziejach pokolenie Europejczyków, których jedynym doświadczeniem była spokojna i wolna Europa, złożona głównie z demokracji liberalnych. Nic dziwnego, że miało ono skłonność przyjmować taki stan rzeczy za pewnik (z ważnym wyjątkiem tych, którzy dorastali w byłej Jugosławii lub krajach takich jak Ukraina, Białoruś czy Rosja). Tę nową generację można nazwać „pokoleniem po 1989” lub – zapożyczając obrazowe określenie ukute w RPA po zakończeniu apartheidu – są to ludzie „urodzeni wolnymi”.

Wspomnienia tego, co sami widzieliśmy i słyszeliśmy, czym się cieszyliśmy lub co musieliśmy znosić, stanowią potężną, nieporównywalną do innych motywację. Osobista pamięć nie jest wszakże jedynym sposobem przekazywania wiedzy o wydarzeniach z przeszłości. Na przykład desant w Normandii był dla mnie ważnym momentem, mimo że wydarzył się jedenaście lat przed moimi urodzinami. Jedno osobiste spotkanie z weteranem lub ocaleńcem może odmienić nasze życie. Ponadto historycy, powieściopisarze, dziennikarze i filmowcy także dokładają wysiłków, aby ożywić zmarłych dla dobra żywych. Ocalały z Auschwitz Elie Wiesel nazwał ten proces „transfuzją pamięci”32. Jedną z korzyści cywilizacji jest to, że możemy wyciągać lekcje z przeszłości bez konieczności ponownego przeżywania jej samodzielnie.

Dalsza część w wersji pełnej

Przypisy. Prolog

Motta

1L. Tołstoj, Dzienniki 1847–1894, t. 1, tłum. M. Leśniewska, Kraków 1973, s. 91.

2S. Kierkegaard, Journal JJ:167, w: K.B. Söderquist i in. (eds.), Kierkegaard’s Journals and Notebooks, t. 2: Journals EE-KK, Princeton 2015, s. 179.

Prolog

1Francuski oryginał o jeszcze trafniejszym tytule, On a marché sur la lune (Spacerowaliśmy po księżycu), został opublikowany po raz pierwszy w 1954 r., brytyjskie wydanie pochodzi z 1959 r.

2Pocztówka z Marienbadu do Felice Bauer, połowa maja 1916 r., w: F. Kafka, Listy do Felicji i inne z lat 1912–1916, t. 2, tłum. I. Krońska, Warszawa 1976, s. 232.

3Podobnie jak w przypadku wielu słynnych cytatów nie udało mi się znaleźć źródła, w którym występowałby on dokładnie w takim brzmieniu. Dlatego „ponoć”.

4Rachunek ten obejmuje Rosję, Turcję i Kaukaz, ale już nie Azję Środkową. Opiera się on na najnowszych danych o populacji opublikowanych przez Bank Światowy (2021). Zob. Population, total, The World Bank, https://data.worldbank.org/indicator/SP.POP.TOTL, dostęp: 16 marca 2024 r.

Przypisy. Zniszczona (1945)

Westen

1The Beginner, w: R. Kipling, Epitaphs of the War, https://www.poetryfoundation.org/poems/57409/epitaphs-of-the-war, dostęp: 16 marca 2024 r.

2Richard Overy podaje nieco inne liczby. Zob. tenże, The Bombing War. Europe 1939–1945, London 2014, s. 335, 436.

3J. Osmers, Amt und Dorf Westen. Mit einer Häuserliste von Friedhelm Bluhm, Bremen 1997.

4Tamże, s. 145; bardziej szczegółowo w: A. Hesse, Prädikat Bestbetrieb – die Eibia GmbH für chemische Produkte in Bomlitz, Münster 1995.

5K. Lowe, Dziki kontynent. Europa po II wojnie światowej, tłum. M.P. Jabłoński, Poznań 2016, s. 121.

6Cytat za: W.I. Hitchcock, The Bitter Road to Freedom. The Human Cost of Allied Victory in World War II Europe, New York 2008, s. 302.

7K. Lowe, dz. cyt., s. 122.

8Zeznanie Derricka Singtona – jednego z pierwszych oficerów, którzy weszli do obozu. Cytat za: tamże, s. 121.

Piekło

9W.I. Hitchcock, dz. cyt., s. 301; K. Lowe, dz. cyt., s. 122.

10K. Lowe, dz. cyt., s. 52.

11W. Lacqueur, Europe since Hitler. The Rebirth of Europe, Harmondsworth 1982, s. 16.

12T. Snyder, Skrwawione ziemie. Europa między Hitlerem a Stalinem, tłum. B. Pietrzyk, Warszawa 2011, s. 276.

13M. Mazower, Dark Continent. Europe’s Twentieth Century, London 1998, s. 222.

14W 1939 r. ludność Europy – z wyłączeniem krajów niebiorących udziału w walkach (Szwajcarii, Szwecji, Hiszpanii, Portugalii, Irlandii, Liechtensteinu, Andory i Watykanu), ale z uwzględnieniem europejskich republik Związku Radzieckiego – wynosiła mniej więcej 503 mln. Zatem 90 mln ludzi, którzy zginęli lub zostali wysiedleni, stanowiło około 18 proc. populacji kontynentu. Lista krajów z podaną liczbą ludności w 1939 r. znajduje się na stronie: List of Countries by Population in 1939, Wikipedia, https://en.wikipedia.org/wiki/List_of_countries_by_population_in_1939, dostęp: 16 marca 2024 r.

15Księga Powtórzonego Prawa 5,9.

16Zob. T. Garton Ash, Teczka. Historia osobista, tłum. M. Rusinek, Kraków 2006.

Osten

17Według Petzolds Gemeinde- und Ortslexikon w 1911 r. była to jedna z trzech wsi o nazwie Osten w Rzeszy Niemieckiej. Zob. H. Pelocke, Petzolds Gemeinde- und Ortslexikon des Deutschen Reiches, Bischofswerda 1911.

18Zob. przydatne opracowanie traktujące o lokalnej historii: E. Makowski, Dzieje Wągrowca, Poznań 1994.

19M. Mazower, dz. cyt., s. 220, cytat za: C. Tighe, Gdańsk. National Identity in the Polish-German Borderlands, London 1990, s. 197.

20H. von Lehndorff, Dziennik z Prus Wschodnich. Zapiski lekarza z lat 1945–1947, tłum. Z. Owczarek, Warszawa 2013, s. 85, 87.

21Tamże, s. 321.

22W.H. Auden, September 1, 1939, tłum. S. Barańczak, https://literatura.wywrota.pl/wiersz-klasyka/42201-wystan-hugh-auden-1-wrzesnia-1939.html (dostęp: 22.03.2024).

23Cytat za: M. Mazower, dz. cyt., s. 225–226; pochodzi on z niezwykłej książki: D. Macardle, Children of Europe, Boston 1951.

Kolejny rok zerowy

24E. Mawdsley, Wojna domowa w Rosji 1917–1920, tłum. M. Popławska, Warszawa 2010; zob. też: https://www.guinnessworldrecords.com/world-records/highest-number-of-casualties-in-a-battle-on-american-soil-(the-american-civil-war), dostęp: 22.03.2024 r.

25K. Lowe, dz. cyt., s. 422–443.

26Zob. A. Applebaum, Gułag, tłum. J. Urbański, Warszawa 2005.

27T. Garton Ash, Pomimo i wbrew – eseje o Europie Środkowej, tłum. A. Husarska, J. Anders, Londyn 1990, s. 183–185.

Ojcowie i ojczyzny

28Cytat za: A. Kershaw, The First Wave. The D-Day Warriors Who Led the Way to Victory in World War II, New York 2019, s. 263.

29Opieram się tu na rozmowach, które przeprowadziłem z moim ojcem w 2011 r. Zob. także nekrolog w „Daily Telegraph” z 16 lipca 2014 r. Mój ojciec wspominał, że grupa zwiadowcza „Green Howards” wylądowała kilka minut po Godzinie H, czyli o 7.25 rano. Lokalny historyk Jean-François Le Cuziat ustalił na podstawie licznych brytyjskich źródeł, że musiało to nastąpić między 7.30 a 7.37.

30W. Shakespeare, Król Henryk V, w: Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach, tłum. L. Ulrich, Kraków 1895, akt IV, scena III.

Silnik pamięci

31„Duży Format”, dodatek do „Gazety Wyborczej”, 21 lipca 2008 r., szczegóły uzupełniające na podstawie korespondencji z Jarosławem Kurskim.

32Zob. np. T. Wegner, Elie Wiesel: A Retrospective, Week #3, Elie Wiesel Center For Jewish Studies, 10 lipca 2017 https://www.bu.edu/jewishstudies/2017/07/10/elie-wiesel-a-retrospective-week-3/, dostęp: 16 marca 2024 r.; określenie to cytował również papież Franciszek, odbierając nagrodę im. Karola Wielkiego w 2016 r., zob. M. Michela Nicolais, The Pope Calls for a „Memory Transfusion” for Europe, to Build Bridges, Not Walls, Agenzia d’informazione, 7 maja 2016 r., https://www.agensir.it/europa/2016/05/07/the-pope-calls-for-a-memory-transfusion-for-europe-to-build-bridges-not-walls/, dostęp: 16 marca 2024 r.