Gra w pozory - B. A. Feder - ebook + książka

Gra w pozory ebook

B. A. Feder

4,5

13 osób interesuje się tą książką

Opis

Myśleli, że rozstawiają pionki… Okazało się, że sami nimi byli…

Constatin od dziecka był wychowywany przez ojca na przywódcę. Wkrótce miał zacząć rządzić najpotężniejszą organizacją na Korsyce. Wiedział, że połączenie klanów uczyni ich silniejszymi, więc gdy caïd marsylskiego Unione Corse podsunął mu swoją córkę – Lorraine – nie oponował. Nie ufał jej, ale gdy tylko ją spotkał, postanowił ją zatrzymać. Chciał poznać drugie oblicze swojej żony i zamierzał zdjąć jej maskę.

Lorraine nie chciała być niczyją zabawką, więc sama zgłosiła się na ochotniczkę. Przez lata przygotowywała się do tego dnia. Miała z pozoru łatwe zadanie. Wystarczyło nie zakochać się  we własnym mężu, ale gdy tylko go poznała, jej drobiazgowy plan rozsypał się niczym domek z kart. Tym samym otrzymała od losu nową misję – mąż nie mógł odkryć jej prawdziwych motywów.

Komu uda się wygrać tę grę w pozory?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 395

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (457 ocen)
311
95
30
18
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Readingcoffeecake

Nie oderwiesz się od lektury

"Kiedyś myślałam, że Constantin jest moją latarnią, że dzięki niemu odnajdę drogę w ciemności. Myliłam się. To właśnie on był drogą." Lorraine wychowała się w mafijnej rodzinie. Jednak nie była tylko ozdobą czekającą na odpowiedniego kandydata na męża. Od wielu lat była szkolona na żołnierza. Stała się tajną bronią. Miała jeden cel- pomścić swoich biologicznych rodziców. Wystarczyło wyjść za mąż za odpowiedniego człowieka i tym samym otworzyć sobie drogę do jego ojca. W teorii wszystko było proste. Jednak rzeczywistość okazała się o wiele trudniejsza. Lorraine trafiła na godnego przeciwnika. A może to Constantin okazał się lepszy? W końcu od dziecka był szkolony przez ojca na przywódcę najpotężniejszej organizacji na Korsyce. Które z nich wygra tę grę pozorów? Kto pierwszy zdejmie maskę i pokaże swoją prawdziwą twarz? Niby mafia, niby aranżowane małżeństwo, niby chęć zemsty czyli wszystko co już znamy. Jednak tu przedstawione ciekawie, inaczej i tak, że mamy ochotę zatracić się ...
30
paticzyta13

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam 🥰
21
JoWinchester86

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna ❤️❤️❤️
21
BestaB

Nie oderwiesz się od lektury

super
10
Bozenka2022

Dobrze spędzony czas

Dobrze spędzony czas Bożenka 2022 .
10

Popularność



Podobne


 

 

 

 

Copyright © B. A. Feder, 2022

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2023

 

Redaktorka prowadząca: Zuzanna Sołtysiak

Marketing i promocja: Aleksandra Wróblewska

Redakcja: Patryk Białczak

Korekta: Anna Zientek, Aleksandra Ptasznik

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Justyna Nowaczyk

Projekt okładki i stron tytułowych: Magda Bloch

Fotografia na okładce:

© Andrey Kiselev / Adobe Stock

© DimaChe / iStock by Getty Images

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67727-49-5

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla każdej dziewczyny, która chce się poczuć jak superbohaterka – już nią jesteś! – a także dla tych, które lubią czytać o złym chłopcu zmieniającym się pod wpływem miłości. Nawet jeśli wolałybyście nie spotkać takiego w rzeczywistości, macie wszelkie prawo zatapiać się w kartach powieści i przeżywać te historie w swojej głowie. Niech nikt Wam nie wmówi, że jest inaczej.

 

 

 

 

 

Kilka słów wstępu od autorki

 

 

Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku!

Zanim sięgniesz po tę książkę, pragnę podkreślić, że z racji poruszanej w niej tematyki organizacji przestępczych w historii występują zachowania powszechnie uznawane za niemoralne, w tym handel narkotykami, przemoc psychiczna oraz fizyczna. Można w niej znaleźć również przekleństwa, sceny erotyczne i zachowania toksyczne (także te na tle seksualnym), które mogą być uznane za niezgodne z ogólnie przyjętymi normami społecznymi. Absolutnie ich nie romantyzuję ani nie popieram, musiały się tutaj jednak pojawić, aby lepiej ukazać to zdeprawowane środowisko. Zdaję sobie sprawę, że jeżeli czytałaś(-eś) już książki mafijne, to najprawdopodobniej ta pozycja nie zaskoczy Cię swoją brutalnością. Jeśli wcześniej nie miałaś(-eś) jednak styczności z taką tematyką – a jesteś wrażliwa(-y) – proszę, weź to pod uwagę, zanim przewrócisz kolejne strony tej historii. Czytaj świadomie i z należytą ostrożnością, dbając przede wszystkim o swój komfort psychiczny.

Życzę Ci emocjonującej lektury!

 

Z miłością

B.A. Feder

 

 

 

 

 

 

 

CZĘŚĆ PIERWSZA

 

 

„Istnieją dwa równe i przeciwne sobie błędy, które mogą być popełnione przez ludzkość odnośnie demonów. Pierwszy, to niewiara w ich istnienie. Drugi, to wierzyć i być aż zanadto i niezdrowo nimi zainteresowanym”.

 

Listy starego diabła do młodego

Clive Staples Lewis

 

 

 

 

 

 

 

Prolog

 

 

Marsylia, Francja

 

Lorraine, 19 lat

Przeszłość

 

Potężny kopniak w brzuch posłał mnie prosto na podłogę. Pomimo mat, którymi była wyłożona, poczułam ból rozprzestrzeniający się wzdłuż kręgosłupa. Zakaszlałam i otarłam wargę brudną od krwi.

– Dobra, koniec na dzisiaj – zarządził Hugo i zaczął odwijać z dłoni bandaże bokserskie.

Otrząsnęłam się, podbiegłam do niego i bez uprzedzenia wyprowadziłam cios prosto w jego żebra. Cofnął się o parę kroków i zgromił mnie gniewnym spojrzeniem. Błyskawicznie złapał za moją szyję, zaciskając palce na tętnicy, i z niebywałą siłą wbił mnie w ścianę.

– Powiedziałem: DOŚĆ! – ryknął.

Krztusiłam się, ale Hugo był bezlitosny i jedynie nachylił się bliżej.

– Chciałaś się uczyć, oto twoja nauka – wycedził przez zęby. – Kiedy twój frère[1] mówi, że masz się uspokoić, robisz to.

Powoli brakowało mi powietrza i niemal słyszałam dźwięk pękających naczynek w spojówkach. Machałam nogami, pozbywając się resztek energii, aż zawisłam bezwładnie, wciąż trzymana w żelaznym uścisku brata. Dopiero wtedy mnie puścił. Upadłam na kolana, żałośnie walcząc o oddech.

– Nauczysz się w końcu pokory, Lorraine? – prychnął mi nad uchem.

Chrząkałam i plułam śliną zabarwioną na różowo, ale udało mi się nieco unieść podbródek.

– Wątpię… – wydukałam z ledwością.

Pokręcił głową i kucnął przede mną.

– Spójrz prawdzie w oczy, siostrzyczko. Myślisz, że on będzie wobec ciebie łaskawy? Myślisz, że będzie tolerował takie bezczelne zachowanie? Próbuję ci uświadomić, na co się porywasz.

Chciałam się podnieść, ale Hugo przytrzymał mnie za ramię.

– Zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji – zapewniłam cicho i odtrąciłam jego dłoń. – Dlatego chcę ćwiczyć jeszcze więcej… Nie rozumiesz tego?

Westchnął z rezygnacją i postawił mnie na nogi.

– Nie zdajesz sobie sprawy, sœur[2],i właśnie to mnie martwi. To Brise de Mer[3]. Jeśli my bywamy okrutni, to oni są prawdziwymi barbarzyńcami. Nie podoba mi się ten plan. Przemyślałaś to w ogóle czy jak zwykle próbujesz dokonać niemożliwego?

W wykonaniu mojego brata była to nieudolna próba przyznania, że się o mnie troszczy. W naszej rodzinie nie mówiliśmy sobie takich rzeczy wprost.

– Poradzę sobie – odparowałam, chociaż wcale nie byłam tego taka pewna. Słowo się jednak rzekło. – Poza tym, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to mam jeszcze dużo czasu. Zdążę się odpowiednio przygotować.

– Być może, ale jesteś zbyt krnąbrna, dzieciaku. Powinnaś się lepiej kontrolować. No i obawiam się, że w starciu z Lagarde’em pięści ci nie wystarczą. Widziałaś się w lustrze? Lepiej doprowadź się do porządku – odparł i wyszedł z sali ćwiczeń, zostawiając mnie samą z moimi myślami.

Dzieciaku…

Zacisnęłam szczęki. Nie znosiłam, gdy mnie tak nazywał. Był ode mnie tylko o cztery lata starszy, ale uwielbiał to podkreślać. W jego mniemaniu oznaczało to tyle, że jest również mądrzejszy i bardziej doświadczony.

Westchnęłam i zerknęłam na swoje pokaleczone palce. Pod paznokciami zebrał się brud i trochę krwi. Rozcięta warga wściekle pulsowała, a od niedotlenienia rozbolała mnie głowa.

Niestety, Hugo miał najprawdopodobniej sporo racji i musiałam to otwarcie przyznać. Mój przyszły mąż – o ile w ogóle uda mi się doprowadzić do ślubu, bo nie byłam tego taka pewna – bywał sadystą i doskonale o tym wiedziałam. Stykałam się jednak z takimi mężczyznami od małego, więc to mnie nie przerażało. Musiałam zrobić wszystko, żeby ten obcy mi w tym momencie człowiek mnie zechciał, i to właśnie na tym przede wszystkim polegał problem. Rzeczywiście, umiejętność wymierzenia prawego sierpowego mogła być niewystarczająca. Należało zrzucić rękawice bokserskie i przeistoczyć się w kobietę, a to martwiło mnie o wiele bardziej niż złamana kończyna czy wstrząs mózgu wywołane zabójczym uderzeniem brata.

Z niechęcią uznałam, że nadeszła odpowiednia pora, aby zgłosić się po pomoc do matki.

 

 

 

[1] Frère (fr.) – brat. (Wszystkie przypisy i tłumaczenia pochodzą od autorki).

[2] Sœur (fr.) – siostra.

[3] Gang de la Brise de Mer – jedna z najpotężniejszych korsykańskich grup przestępczych działająca od końca lat 70. Nazwa organizacji pochodzi od kawiarni La Brise de Mer (co oznacza morską bryzę), gdzie członkowie grupy spotykali się w latach 70. Brise de Mer znane jest z wymuszeń, handlu narkotykami, stręczycielstwa, napadów z bronią, prania brudnych pieniędzy oraz wielu oszustw. Terytorium kontrolowane przez Brise de Mer obejmowało nie tylko północną Korsykę, lecz także Paryż, Włochy, północną Afrykę czy Argentynę.

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

 

Marsylia, Francja

 

Lorraine, 24 lata

Obecnie

 

– Mamo! Daj już spokój! – syknęłam, trzymając się za nasadę włosów, gdy rodzicielka starała się rozczesać kołtuny na mojej głowie. Szarpała za nie tak mocno, że fotel, na którym siedziałam, cały się trząsł pod wpływem jej gwałtownych ruchów. Kończyła mi się cierpliwość. – Nie możemy tego tak zostawić? Albo po prostu je upnijmy!

– Przestań marudzić! Jak zostawić?! Spójrz tylko, jak ty wyglądasz, Lorraine! – fuknęła z typową dla siebie pogardą w głosie. – Oczywiście, że je zepniemy, ale najpierw musimy je doprowadzić do jakiegokolwiek stanu użyteczności! Kto to widział, żeby taka piękna, młoda kobieta miała taki bałagan na głowie! Mówiłam ci, żebyś nakładała na nie odżywkę! – Wskazała na poszarpane końcówki moich czekoladowych loków, podsunąwszy mi je pod sam nos. – Wstyd, po prostu wstyd!

Przewróciłam oczami, ale posłusznie zamilkłam. Wiedziałam, że nie warto wszczynać kłótni, i szczerze mówiąc, nie mogłam się z nią nie zgodzić. Moim celem było uwiedzenie Constantina Lagarde’a – przyszłego bossa korsykańskiego Brise de Mer. A ponieważ był typowym przedstawicielem płci przeciwnej, uznałam, że najprawdopodobniej najpierw zwróci uwagę na mój wygląd, a dopiero później zapyta o imię. Musiałam prezentować się nienagannie.

Pech chciał, że Estelle Brunel była chodzącą perfekcją i wymagała tego również od innych, dlatego mentalnie przygotowałam się na długie godziny upiększania. Ku jej rozpaczy nie przejawiałam aż tak dużego zainteresowania swoją urodą. Bardzo się od siebie różniłyśmy. Ona dbała o swój image do tego stopnia, że w wieku pięćdziesięciu pięciu lat wyglądała jak kobieta niewiele po czterdziestce.

Byłam jej absolutnym przeciwieństwem. Nie było w tym w sumie nic nadzwyczajnego – w końcu nie spajały nas więzy krwi – a mimo to lepszej opiekunki nie mogłam sobie wymarzyć. Kochała mnie, przynajmniej na tyle, na ile było to możliwe w naszym chorym środowisku. Zastępowała mi matkę i najbliższą przyjaciółkę. Nie było w moim życiu innej osoby, którą mogłabym nazywać mamą.

Pamiętam, jak pierwszy raz zwróciłam się w ten sposób do Estelle. Byłam wtedy zaledwie kilkuletnią dziewczynką, ale to wspomnienie nigdy nie straciło na wyrazistości. Nie zapomnę ciepła, które pojawiło się wówczas w jej bursztynowych oczach…

Uśmiechnęłam się i wróciłam do rzeczywistości. Z przerażeniem obserwowałam wyrwane pukle włosów, które utworzyły dywan pod naszymi stopami, ale dzielnie zagryzłam zęby i postanowiłam, że do końca tortur nie wydam z siebie nawet stęknięcia. Albo to, albo wizyta u fryzjera. Wolałam już pozostawić to matce, mimo że okropnie szczypała mnie skóra, szczególnie gdy ostre końcówki szpilek wbijały mi się w potylicę. Na szczęście ból nie był dla mnie niczym niezwykłym. Zresztą, dorastając w otoczeniu ludzi z Le Milieu[4], nie miałam innego wyjścia.

Odkąd wkroczyłam w nastoletni wiek, mama próbowała zainteresować mnie damską stroną życia kobiet mafii. Stale powtarzała, że jesteśmy tak samo ważne jak mężczyźni, ale więcej się od nas wymaga, zatem musimy być doskonałe, zwłaszcza pod względem wyglądu, bo to jedyna broń, którą oni nie władają. Niestety, wtedy niewiele sobie z tego robiłam i uciekałam na sam dźwięk słowa „zakupy”, nie wspominając już o haśle „kosmetyczka”. Zdecydowanie bardziej intrygowały mnie sztuki walki czy techniki manipulacji. Być może brzmiało to dziwnie, ale pod tym względem matka mogła mieć pretensje jedynie do ojca. To właśnie on zaszczepił we mnie pasję do typowo męskich upodobań.

Gdy skończyłam dwanaście lat, ojciec wprawił w ruch swoją finansową machinę. Krótko mówiąc, nie szczędził na moją edukację. Dni wypełniały mi zajęcia z samoobrony, nauka posługiwania się bronią białą i – przede wszystkim – bronią palną. Père[5] nieraz budził mnie w środku nocy i kazał rozkładać oraz składać glocka na czas. Teraz robiłam to z zamkniętymi oczami. Opanowałam również technikę lockpickingu[6], przyswoiłam podstawy balistyki, umiałam zbierać odciski palców. Bez zająknięcia zadawałam cios tak, aby przeciwnik wykrwawił się w niecałą minutę. Zostałam zaznajomiona z tajnikami inwigilacyjnymi. Języki przyswajałam odkąd tylko nauczyłam się mówić. Włoski, korsykański, hiszpański, a nawet rosyjski. Przez nadmiar obowiązków nie miałam normalnego dzieciństwa. Dzieciaki z innych rodzin – także należących do naszej organizacji – regularnie się spotykały, razem jeździły na wakacje i spędzały czas na wałęsaniu się po klubach. A ja? Choć byłam córką najbardziej przerażającego mafiosa w historii Marsylii, siedziałam zamknięta w domu niczym skazaniec.

Kiedyś nie wytrzymałam i spytałam ojca, dlaczego tak bardzo na mnie naciska i odmawia mi rozrywek. Odpowiedział, że docenię to w momencie, w którym zetknę się z prawdziwym wrogiem, a to, czego się nauczyłam, będzie kluczem dla mojego przeżycia.

Cóż, doceniłam to w dniu siedemnastych urodzin, gdy ojciec wyjawił mi prawdę o mojej przeszłości. Sama bowiem nie mogłam jej pamiętać. Dopiero wtedy zrozumiałam jego surową postawę. Przygotowywał mnie, bo wiedział, że nadejdzie czas, kiedy będę chciała się zemścić. Nie mylił się, a dzisiejszy wieczór miał być pierwszym prawdziwym sprawdzianem nabytych przeze mnie umiejętności. Wprost nie mogłam się doczekać.

W pewnym momencie dostrzegłam, że mama skończyła upinać niskiego koka na mojej głowie i zamarła. Popatrzyłam w lustro, wyłapując w odbiciu jej spojrzenie.

– Mamo… – zaczęłam, jednak nie pozwoliła mi skończyć i obróciła mnie ku sobie.

– Wiesz, że nie musisz tego robić, prawda? – spytała pełnym napięcia głosem i ujęła mnie za dłonie. Rzadko widywałam u niej taką desperację, bo pozwalała sobie na to wyłącznie w mojej obecności.

– Ale…

– Nie, Lorraine. – Stanowczo weszła mi w słowo. – Możesz powiedzieć ojcu, że to cię przerasta. Twój papa na pewno to zrozumie.

Uśmiechnęłam się pobłażliwie i ścisnęłam jej smukłe, wypielęgnowane palce, ozdobione licznymi złotymi pierścionkami. Nie poddawała się i nieustanie próbowała odwieść mnie od pomysłu wyjścia za Constantina Lagarde’a.

– Wiesz, że to niemożliwe. To kwestia honoru.

Natychmiast się wyprostowała i strzepnęła niewidzialny pyłek ze swojej zjawiskowej sukni, po czym odrzuciła do tyłu długi tren.

– Honor… – prychnęła. – Odkąd poślubiłam twojego ojca, słyszę to słowo aż nazbyt często. Nie chcę tego samego dla ciebie. Wolałabym, żebyś miała… bardziej normalne życie. – Odwróciła głowę, aby zakamuflować uczucia. Kolejny przejaw wychowania w brutalnym środowisku.

Zadaniem każdego z nas było opanowanie techniki ukrywania emocji, a tym samym również słabości. Doskonaliliśmy to rzemiosło od lat, oczywiście pod czujnym okiem ojca. Mama była w tej dziedzinie prawdziwą mistrzynią, a jej z pozoru chłodna postawa idealnie pasowała do emploi[7] żony szefa. Nikt oprócz mnie nie potrafił jej przejrzeć. Przy mnie zrzucała bowiem swoją pieczołowicie zaprojektowaną maskę, chociaż nie zdarzało się to zbyt często.

Wiedziałam, że się martwi, ale w końcu musiała przyjąć do wiadomości, że to był mój wybór. Sama podjęłam się tego zadania. Co więcej, poniekąd byłam jego pomysłodawczynią. Nikt mnie do niczego nie zmuszał, choć oczywiście matka miała odmienne zdanie w tej kwestii.

Wstałam i przyciągnęłam ją do siebie. Przelotnie spojrzała mi w oczy.

– Chcę to zrobić, maman[8]. Jestem gotowa – zapewniłam.

– Och, Lori… – Zdrobniła moje imię i trochę lekceważąco pogładziła mnie po policzku. – Zwyczajnie się o ciebie troszczę. Nie jestem pewna, czy to wszystko jest warte swojej ceny.

Jej słowa uderzyły mnie tak mocno, że nieomal straciłam równowagę.

– Jak możesz tak mówić? – szepnęłam z niedowierzaniem. – Przecież doskonale wiesz, dlaczego muszę to zrobić!

Przez ułamek sekundy miałam wrażenie, że w jej złotych oczach pojawiła się skrucha. Jakby wiedziała, że podważanie mojej decyzji sprawia mi niemal namacalny ból. Szybko jednak z powrotem skryła się za zasłoną oschłej protektorki.

– Nie ma na świecie takiej rzeczy, za którą warto oddać życie, Lorraine. A już na pewno nie jest nią zamierzchła przeszłość.

Chciała mnie wyminąć, ale tak mocno chwyciłam ją za łokieć, że się zatrzymała i skrzywiła z bólu. Natychmiast pożałowałam swojego zachowania, ale agresja przejmowała nade mną kontrolę.

– Jego krew jest tego warta – wycedziłam przez zęby.

– I co będziesz z tego miała? Być może dopniesz swego, ale jednocześnie wydasz na siebie wyrok śmierci. Jak długo nacieszysz się tą zemstą? – Wyszarpnęła rękę z mojego uścisku i stanęła w progu. – Wiesz, że możesz na mnie liczyć, ale w tym momencie przemawiają przez ciebie ambicje twojego ojca, a tego nie mogę poprzeć. I nigdy nie poprę – dodała, po czym opuściła mój pokój, trzaskając drzwiami.

Westchnęłam z irytacją i zacisnęłam palce w pięść. Nienawidziłam z nią o tym rozmawiać. Najgorsze było to, że rzeczywiście mnie wspierała, choć od samego początku sprzeciwiała się temu pomysłowi i wcale tego nie ukrywała. Czułam się przez to jeszcze gorzej, jakbym ją zawiodła. Wyraźnie żywiła nadzieję, że odpuszczę. Wylądowałam zatem między młotem a kowadłem. Z jednej strony rozumiałam jej obawy, ale z drugiej liczyłam na to, że wreszcie zaakceptuje to, co miało się wydarzyć. Poza tym nie robiłam tego jedynie ze względu na swoje osobiste pobudki. Stawką nie była tylko vendetta[9]. Zgłosiłam się na ochotnika, bo połączenie dwóch tak potężnych rodzin jak Brunel i Lagarde mogło korzystnie wpłynąć na interesy ojca. Byłam zdeterminowana, aby wykonać powierzone mi zadanie. Dla dobra rodziny mogłam zrobić dosłownie wszystko, zwłaszcza że Brunelowie zaopiekowali się mną, gdy najbardziej tego potrzebowałam, i podarowali mi dach nad głową. Przyjęli mnie jak swoją – krew z własnej krwi. Od tamtego momentu stałam się częścią czegoś większego.

Kiedyś byłam słaba. Teraz drzemała we mnie moc podsycana gniewem. Obiecałam sobie, że członkowie klanu Lagarde’ów jeszcze odczują moją furię, a gdy to nastąpi, będą uciekać w popłochu.

 

 

 

[4] Le Milieu (fr.) – podziemie, podziemny świat. Termin ogólnie określający środowisko przestępcze we Francji.

[5] Père (fr.) – ojciec.

[6] Lockpicking(ang.) – sztuka otwierania zamków bez użycia klucza, ale przy pomocy odpowiednich narzędzi (np. wytrychu).

[7] Emploi(fr.) – posada, rola.

[8] Maman(fr.) – mama.

[9] Vendetta– krwawa zemsta. Dawny obyczaj ludowy pochodzący z Sycylii, ale znany także na Korsyce, który zaczęły wykorzystywać również środowiska mafijne. Oznacza obławę organizacji przestępczej na człowieka, którego wskazał ojciec chrzestny.

 

 

 

 

 

Rozdział 2

 

 

Marsylia, Francja

 

Lorraine, 24 lata

 

Ogłuszające pukanie do drzwi wytrąciło mnie z rytmu, a diamentowy kolczyk, który trzymałam między palcami, wypadł mi z ręki i natychmiast zniknął między włóknami wełnianego dywanu.

– Cholera… – mruknęłam i od razu się schyliłam, żeby go odnaleźć. – Wejdź!

Do sypialni pewnie wkroczył mój starszy brat. Nie dziwiłam się, że wiele kobiet niemalże mdlało na jego widok. Grafitowy garnitur leżał na nim niczym druga skóra i uwydatniał postawną sylwetkę. Szkoda tylko, że aparycja nie szła w parze z charakterem, a ten Hugo miał wybitnie nieatrakcyjny.

– Gotowa? – spytał i stanął nade mną, ostentacyjnie miażdżąc mnie wzrokiem.

Uniosłam głowę. Próbował wpędzić mnie w uczucie bezbronności w starciu z jego męskością. Klasyczna zagrywka. Niedoczekanie.

– Może byś mi dla odmiany pomógł i przestał prezentować te swoje wątpliwe muskuły, co?

– Mam ci pomóc w wydłubywaniu resztek jedzenia z dywanu? – powiedział od niechcenia. – Bo właśnie to robisz, tak?

Zagryzłam wargi, żeby nie wybuchnąć śmiechem, gdy kpiąco wykrzywił kącik ust. Lubiłam to jego zgryźliwe poczucie humoru, ale przecież nie mogłam mu tego powiedzieć, bo już całkowicie obrósłby w piórka. Śmiałam twierdzić, że Hugo to archetyp narcyza. Mimo to naprawdę go uwielbiałam, choć szczerze współczułam wszystkim jego potencjalnym partnerkom, bo na dłuższą metę ciężko było z nim wytrzymać.

– Zabawne, naprawdę. Wyrabiasz się, bracie. Daj sobie jeszcze chwilę, a ktoś na pewno zatrudni cię w obwoźnym cyrku.

Prychnął, poprawił spinki przy mankietach – oczywiście włożył te z la Tête de Maure[10], czyli symbolem naszej organizacji – i skierował się w stronę korytarza, rzucając tylko przez ramię:

– Streszczaj się, Lorraine. Ojciec chce cię widzieć na dole za dziesięć minut.

– Tak, wiem – przytaknęłam, ale Hugo zdążył się już ulotnić. Jak mówiłam, bywał nieznośny. Często rozpoczynał rozmowę, ale tak naprawdę nie interesowały go odpowiedzi, bo całą uwagę wolał poświęcać sobie. Cholerny egocentryk.

Popatrzyłam na zegarek i w amoku zaczęłam zatapiać palce w gęstwinie dywanu, aby znaleźć ten przeklęty kolczyk. Nie byłam zabobonna, ale dostałam tę biżuterię w prezencie od Estelle i chciałam mieć ją dzisiaj na sobie. Liczyłam, że przyniesie mi szczęście.

W końcu udało mi się odnaleźć zgubę. Wygładziłam więc czarną długą suknię i wyszłam z pokoju. Stanęłam u szczytu szerokich schodów i złapałam się krętej, polerowanej na wysoki połysk barierki. Wyrównałam oddech, czym zwolniłam częstotliwość uderzeń serca, i wsłuchałam się w liczne dźwięki dobiegające z dołu. Miałam doskonale rozwinięty słuch, lepszy od niejednego pospolitego człowieka. Zawdzięczałam to szkoleniu, do którego zmuszał mnie papa. Niesamowite, jak niemożność odbierania niektórych bodźców wpływała na rozwój tych pozostałych. Fakt, metoda nie należała może do najprzyjemniejszych – niezbyt dobrze wspominałam tygodniowy pobyt w piwnicy bez dostępu do światła – ale na pewno skutecznych.

Jako obecna głowa Unione Corse[11] ojciec kontynuował nasze tradycje i utrzymywał dobre stosunki z wieloma politykami oraz przedstawicielami służb. Za mój trening odpowiadał nie tylko Hugo, ale również kilku znajomych ojca, którzy na co dzień byli funkcjonariuszami Żandarmerii Narodowej, a także – co ważniejsze – żołnierzami Legii Cudzoziemskiej. To właśnie oni pokazali mi, jak należy w pełni wykorzystywać potencjał własnych zmysłów. Przyznaję, dawniej złościłam się na ojca za to, że fundował mi tresurę rodem z instytucji wywiadowczej, jednak teraz, tuż przed tym, jak miałam stanąć oko w oko ze swoim celem, byłam mu za to cholernie wdzięczna. Zostałam wyszkolona do tego zadania. W tym kontekście słowo „porażka” nie widniało w moim słowniku.

Szczerze podziwiałam papę, bo udało mu się zachować dziedzictwo Unione Corse. Co więcej, to on utworzył strukturę. Dawniej unia korsykańska była zlepkiem współdziałających ze sobą rodzin, jednak teraz – pod rządami père – staliśmy się jedną organizacją, w której obowiązywała twarda hierarchia.

Wyłapałam kilka męskich głosów, które docierały do mnie z parteru. Jeden z nich należał do papy. Trzech pozostałych nie znałam. Po chwili wychwyciłam również niski pomruk Huga. Oznaczało to, że nasi goście dotarli już na miejsce.

Wszystko zgodnie z harmonogramem.

To był ten moment. Nie sposób powtórzyć pierwszego wrażenia, dlatego moje zejście było kluczowe. Specjalnie tak to zaplanowaliśmy, aby oczy wszystkich zgromadzonych skupiły się przez chwilę wyłącznie na mnie. Hugo śmiał się, że to będzie prawdziwe wejście smoka. Musiałam błyskawicznie przyciągnąć uwagę Constantina i sprawić, żeby zmiękły mu nogi. Szansa jedna na milion.

Wyprostowałam się, tak jak instruowała mnie matka, i po raz ostatni poprawiłam wiecznie obsuwające się ramiączko sukni. Chwilowo powinno się odpowiednio układać, ale gdy już zostanę z Constantinem sama, to oczywiście pozwolę mu swobodnie opaść. Przecież nie bez powodu wybrałam właśnie tę sukienkę. Musiałam skusić swojego przyszłego męża. Pokazać mu, co może mieć, jeśli się ze mną ożeni.

Gdy pokonywałam bielone marmurowe stopnie, powietrze wibrowało od stukotu moich obcasów. Na półpiętrze przywdziałam nieśmiały potulny uśmiech i spuściłam wzrok. Wiedziałam, że spojrzenia zebranych powoli zwracały się w moim kierunku. Czułam to. Kurtyna w górę. Spektakl właśnie się rozpoczął.

– O, jest i moja pociecha! – podkreślił ojciec, czekając na mnie u podnóża schodów.

Podał mi ramię, które od razu ujęłam, i zbliżyłam się do gości, cały czas pokornie patrząc pod nogi.

Rześkie wieczorne powietrze wpadało przez wciąż otwarte drzwi wejściowe i czule muskało moje włosy. To dobrze. Miałam nadzieję, że zapach perfum, którymi spryskałam loki, otoczy Constantina.

W pamięci wybrzmiewały mi słowa matki, które powtarzałam jak mantrę: Pamiętaj, Lorraine, wzrok ma niesamowitą moc, zwłaszcza ten kobiecy. Pozwól Constantinowi przez chwilę podziwiać swoją twarz, a dopiero później odsłoń resztę. Zmiażdż go spojrzeniem i zabij niewinnością. Mężczyźni uwielbiają kobiety, które sprawiają wrażenie delikatnych. Włącza im się wtedy instynkt opiekuna. Czują się potrzebni, a to przyjemnie łechce ich ego.

Dopiero gdy skończyłam odtwarzać tę formułkę w głowie, uniosłam powieki. Prawie zatoczyłam się do tyłu, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. Do tego momentu byłam przekonana, że to ja będę na wygranej pozycji, ale gdy osaczyły mnie jego gniewne, niemalże czarne oczy, pojęłam, że ta misja nie będzie tak łatwa, jak wcześniej zakładałam. Intuicja wyraźnie mi podszeptywała, że oto przede mną stał godny przeciwnik.

 

 

 

[10] La Tête de Maure (fr.) – głowa Maura. Wizerunek czarnej głowy owiniętej srebrną chustą. Znajduje się on na fladze Korsyki i nawiązuje do faktu, że wyspa znajdowała się niegdyś we władaniu Arabów. Głowa Maura jest również symbolem używanym w kontrowersyjny sposób przez Unione Corse.

[11] Unione Corse – unia korsykańska. Termin stosowany w kontekście korsykańskich grup przestępczych (rodzin mafijnych), które w latach 1930–1970 odpowiadały za zapoczątkowanie oraz koordynację tzw. francuskiego łącznika, czyli handlu heroiną pomiędzy Francją a Stanami Zjednoczonymi. Heroinę produkowano w Marsylii. Unione Corse znana była ze zmowy milczenia, podobnej do sycylijskiej omertà, jednak członkowie Unione Corse byli zdecydowanie bardziej skryci, przez co pozyskiwanie od nich informacji przychodziło służbom z wyjątkowym trudem. Unione Corse miało liczne powiązania z francuskimi oraz amerykańskimi służbami. Niektórzy, zwłaszcza francuscy mundurowi, wciąż zaprzeczają istnieniu Unione Corse.

 

 

 

 

 

Rozdział 3

 

 

Marsylia, Francja

 

Lorraine, 24 lata

 

– Panowie, pozwólcie, że przedstawię moją córkę, Lorraine Brunel. – Ojciec sztucznie złagodził swój głos, który docierał do mnie z opóźnieniem, ponieważ cały czas wpatrywałam się w Constantina, a on we mnie.

Atmosfera zrobiła się napięta. Powietrze wokół niemal zgęstniało. Miałam wrażenie, że ciężej mi się oddycha. A może to wina kieliszka szampana, którym wcześniej uraczyłam podniebienie? Tak, najprawdopodobniej bąbelki uderzały mi do głowy i stąd to chwilowe otępienie.

Jako pierwszy wyciągnął do mnie rękę mężczyzna stojący po prawej. Otrząsnęłam się z zamyślenia i zwróciłam w jego stronę. Wyglądał tak, jak na zdjęciach sprzed lat, które pokazywał mi papa, z tą tylko różnicą, że mocno osiwiał, ale niedawno przekroczył siedemdziesiątkę, więc nie było w tym nic zaskakującego. Sieć zmarszczek otaczała jego głęboko osadzone brązowe oczy, a srebrna broda podkreślała wąskie usta. Uśmiechnął się i ujął moją dłoń. W tej sekundzie przypomniałam sobie, z kim mam do czynienia.

Potwór. Bestia odziana w ludzką skórę.

Jego dotyk palił. Czułam, jak pochłaniają mnie ognie piekielne. Ledwo dostrzegalnie zacisnęłam wargi i poskromiłam rosnącą wewnątrz nienawiść, starając się nie krzywić, chociaż nie było to łatwe.

– Edmond Lagarde. Miło mi cię w końcu poznać, Lorraine – przywitał się uprzejmie, ale wiedziałam, że to gra na pokaz. – Twój ojciec zbyt długo trzymał twoje istnienie w tajemnicy, ale szczerze mówiąc, wcale mu się nie dziwię. Jesteś tak zachwycająca, że ktoś mógłby chcieć cię porwać – zarechotał i ucałował wierzch mojej dłoni.

Papa nie bez powodu trzymał moje istnienie w tajemnicy… Spokojnie, jeszcze zrozumiesz dlaczego…

Gdy jego ciepły oddech owiał moją skórę, żółć podeszła mi do gardła i rozlała się po języku. Przełknęłam, aby pozbyć się paskudnej goryczy. Siłą woli – którą wielokrotnie łamałam – ponownie weszłam w rolę doskonale ułożonej córki i odpowiedziałam delikatnym uśmiechem.

– To zaszczyt, monsieur[12] Lagarde – odparłam, maskując drżenie głosu, i lekko pochyliłam głowę.

W ten sposób pokazywałam, że darzę go szacunkiem. Przyszło mi to z ogromnym trudem, w dodatku musiałam hamować odruch wymiotny, ale nie miałam innego wyjścia. Nie mógł mnie przejrzeć. Edmond był przywódcą Brise de Mer, zatem w teorii należał mu się podziw.

Nie miałam jednak czasu roztrząsać kłębiących się we mnie sprzecznych uczuć, bo Edmond wskazał na mężczyznę, który chwilowo był głównym celem mojego zainteresowania.

– To mój syn, Constantin Lagarde. Przyszły caïd[13]. Kiedyś stanie na czele naszej… – zawahał się – …firmy – dokończył asekuracyjnie, jakbym była jakimś nieświadomym głupcem.

Przysięgam, że niemal wybuchnęłam histerycznym śmiechem. Jak widać, w klanie Lagarde’ów kobiety trzymano z dala od podstawowych informacji, ale przecież nie byłyśmy idiotkami i z pewnością wszystkie zdawałyśmy sobie sprawę z tego, że żyjemy w mafijnym środowisku. Nie znosiłam hipokryzji, wolałam nazywanie rzeczy po imieniu. Litości…Jesteśmy przestępcami, a nie przedsiębiorcami.Nie wystawiamy faktur i nie podpisujemy umów, chyba że krwią, ale to z reguły oznacza, że rzeczona umowa jest zerwana. Ostatecznie.

Tym razem zdążyłam się dobrze przyjrzeć Constantinowi. Oczywiście jego również oglądałam na fotografiach, ale na żywo prezentował się tak interesująco, że było to aż skandaliczne. Nie odrzuciła mnie nawet blizna, która ciągnęła się przez jedną z jego brwi i lekko nachodziła na powiekę. Długa szrama sprawiała, że wyglądał jak nieposkromiony drapieżnik.

Gdy nasze palce się zetknęły, przeszedł mnie dreszcz, jednak ukryłam to, napinając mięśnie. Zamierzałam dać się poznać jako łagodna dama, a nie bojaźliwa dziewczynka, nawet jeśli mężczyzna wzbudzał we mnie niepewność.

Spoglądał na mnie spod przymrużonych powiek. Nie wyczułam, żeby robił to celowo, z wrogością – raczej z wrodzoną czujnością, przez co jego przystojna twarz wydawała się surowa. On też nosił zarost, lecz w porównaniu do Edmonda ten Constantina był krótszy, ciemniejszy i ostrzyżony pod linijkę. Mężczyzna przewyższał nawet Huga, więc by na niego spojrzeć, musiałam zadzierać głowę. Nie podobało mi się to, bo taki wzrost automatycznie umożliwiał mu patrzenie na mnie z góry – w przenośni i dosłownie, co zresztą ostentacyjnie czynił.

Obserwował mnie, badał. Nie ugięłam się i robiłam dokładnie to samo. Chłonęłam widok jego mięśni, które rysowały się pod obcisłym grafitowym golfem. Niechętnie przyznałam, że w połączeniu z marynarką wyglądało to diabelnie dobrze.

Dopiero po kilku sekundach pojęłam, że moja dłoń w dalszym ciągu spoczywa w jego uścisku. Chciałam ją wysunąć, ale mi na to nie pozwolił i mocniej zakleszczył palce, które przesunął wyżej. Nie potrafiłam ocenić, czy utrzymujące się mrowienie skóry było spowodowane moim poruszeniem, czy stopniowo rosnącą adrenaliną. Wzdrygnęłam się, ale tym razem uznałam, że powinien to zauważyć. Wyraźnie go to usatysfakcjonowało, bo kąciki jego ust lekko drgnęły.

Lorraine: jeden, Constantin: zero.

– Lorraine. – Wypowiedział moje imię w taki sposób, jakby składał mi obietnicę.

Och, złożysz mi ją już wkrótce…

– Constantin – odpowiedziałam cicho, celowo podtrzymując pozory onieśmielenia. Szkoda, że nie umiałam rumienić się na zawołanie.

– A to jest Yvo Degas – oznajmił Edmond i poklepał po plecach trzeciego z gości, bezceremonialnie rujnując atmosferę. Zgrzytnęłam zębami, a Constantin uwolnił moją rękę. – Nasz najznamienitszy spécialiste[14].

Specjalista, tak? Ciekawe, od czego… Pozbywania się ciał zdrajców czy planowania strategii? Skoro Edmond zabrał go na spotkanie z moim ojcem, obstawiałam to drugie. Zanotowałam w myślach, żeby zaprzyjaźnić się z Yvo. W przyszłości może się to okazać pomocne.

Yvo był typowym psem myśliwskim – prezentował się jak ogar: dobrze zbudowany, o grubych kościach i umięśnionym karku. Połowę jego szyi zdobił tatuaż przedstawiający kobrę, wyglądającą naprawdę realistycznie. Wąż wystawiał kły, gotów do śmiercionośnego ukąszenia.

– Miło mi – mruknął mężczyzna i posłał mi cwaniacki uśmieszek.

Z pewnością był dużo starszy ode mnie, pewnie po czterdziestce, ale luzacka aura, jaką wokół siebie roztaczał, znacząco go odmładzała. Z marszu go polubiłam, bo przepadałam za bezpośrednimi ludźmi. Nawiązanie z nim relacji nie powinno być zatem trudne, zwłaszcza jeśli miał charakter podobny do ogara.

– Cała przyjemność po mojej stronie – odparłam.

Przez chwilę wszyscy milczeliśmy i wzajemnie się lustrowaliśmy. Stosunki między naszymi klanami od lat były mocno napięte, ale teraz miało się to zmienić. Mimo to wrogość była wszechobecna, chociaż nikt się z nią otwarcie nie obnosił. Sytuacja przypominała grę w karty. Chcesz zostać przy stole? Utrzymuj pokerową twarz.

Uchwyciłam wzrok Constantina. Niedbale sunął po mnie spojrzeniem. Doskonale, najwyraźniej wpadłam mu w oko i powoli łyka haczyk. Ostrożnie i niby od niechcenia przeniosłam ciężar ciała na jedną nogę, tak aby pokaźne rozcięcie w sukni odsłoniło moje udo.

Nagle z niewiadomych powodów mój brat wysunął się przed szereg i jednym szarpnięciem schował mnie za siebie. Nawet nie zdążyłam zaprotestować. Nie uszło to uwadze Constantina, który natychmiast podszedł bliżej.

– Co to za manifestacja, Brunel? A było już tak miło… – zakpił.

– Po prostu daję ci do zrozumienia, Lagarde, gdzie jest twoje miejsce – wycedził mój brat. – Dobrze ci radzę, nie gap się tak na moją siostrę, bo zanim usiądziemy do kolacji, już wylądujesz w gipsie. Lorraine nie jest jedną z twoich dziwek.

Skamieniałam. Poczułam jedynie, jak w głowie zawył mi ostrzegawczy sygnał. Constantin nie pozostał dłużny i w okamgnieniu złapał Huga za poły marynarki.

– Nie testuj, kurwa, mojej cierpliwości, bo może się to źle dla ciebie skończyć.

To jeszcze bardziej rozwścieczyło mojego brata, który już przyciskał do niego swój tors.

Czas się zatrzymał. Miałam wrażenie, że obserwuję całą tę scenę w zwolnionym tempie. Oczami wyobraźni już widziałam zakrwawione ręce, połamane nosy i zaprzepaszczone plany. Moje plany…

Chciałam zareagować, ale w ostatniej chwili zdążyłam zamknąć usta, bo ciszę przeciął złowrogi pomruk ojca:

– Dosyć. Obaj.

Bénédicte Brunel nigdy nie podnosił głosu. Nie musiał, bo i tak każdy odbierał jego słowa niczym uderzenie gromu. Owszem, był sześćdziesięcioletnim krępym panem, ale i tak emanował potęgą oraz doniosłością swojej pozycji. Bardzo dobrze znałam ten ostrzegawczy ton. Wiedziałam, co zwiastował. Hugo również zrozumiał i posłusznie cofnął się o krok, jednak cały czas zaciskał pięści, gotowy do odparcia ataku. Constantin stał niewzruszony niczym góra, która nie ugięła się pod wpływem wiatru, ale dostrzegłam, że mimo to mocno napiął wszystkie mięśnie. Nozdrza chodziły mu jak u rozjuszonego podczas korridy byka.

Mama trzymała się z boku, jak zwykle wyprostowana i majestatyczna. Widziałam ją kątem oka. Uniosła głowę, wysyłając wszystkim jasny sygnał, że to starcie testosteronu w ogóle jej nie dotyczy.

– Skoro mamy już za sobą pierwsze nieporozumienie wśród młodzieży, to pora coś zjeść – oznajmił papa i wskazał w stronę jadalni, czym skutecznie uciął temat. – Zaraz podamy do stołu, a później zaproszę panów na kieliszek koniaku. Porozmawiamy o interesach. – Kiwnął na matkę i podał jej ramię, a ona błyskawicznie przejęła pałeczkę i weszła w rolę gospodyni, zajmując gości rozmową.

Kiedy rodzice wraz z Lagarde’ami wystarczająco się już oddalili, nie wytrzymałam i szarpnęłam brata za garnitur. Swoim idiotycznym zachowaniem mógł zrujnować całą moją koncepcję. Pieprzony samiec alfa!

– Uspokój się, kretynie, i przestań prezentować te swoje klejnoty rodowe. Co to w ogóle było?! – syknęłam. – Jeśli spieprzysz mi ten wieczór, to przysięgam, że pozbawię cię twojego ukochanego przyrodzenia. Trzymaj się scenariusza, do cholery.

Hugo jak zwykle niespecjalnie przejął się moimi groźbami i nachylił się do mojego ucha.

– Uważaj, siostrzyczko. Jeszcze mi za to podziękujesz. Muszą widzieć, że jesteś dla nas cenna – wyszeptał. – Teraz ci odpuszczę, ale jutro policzymy się na ringu. – Po czym trącił mnie w policzek i dołączył do reszty towarzystwa.

Zaklęłam cicho. Nie wiedziałam, co chodziło po głowie mojemu głupiemu bratu, ale wolałam w to nie wnikać. Strach pomyśleć, co mogłabym odkryć, gdybym spróbowała go zrozumieć. Zagłębianie się w czeluści jego umysłu najprawdopodobniej dość niekorzystnie odbiłyby się na mojej psychice. Stwierdziłam, że później przeanalizuję sytuację, a jutro wyciągnę z braciszka wszelkie informacje. Wspomniał o ringu? Z rozkoszą. Uśmiechnęłam się złośliwie i po chwili wkroczyłam do jadalni.

Oczywiście zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami czekało na mnie miejsce dokładnie naprzeciwko Constantina. Przelotnie na niego zerknęłam. Przechylił głowę i rozparł się na krześle, jakby oglądał najlepsze show w swoim życiu. Gdy siadałam, nie spuszczał ze mnie wzroku. Śledził moje ruchy, chyba w obawie, że zaraz wyciągnę broń i zacznę strzelać. Przyznaję, sama bacznie go obserwowałam. Nie ufałam mu, a on nie ufał mnie. Cóż, jak widać oboje mieliśmy dość oleju w głowie, żeby kontrolować otoczenie.

Okalająca nas cisza była niezręczna, zwiastowała burzę. Miałam jednak nadzieję, że nikt nie wpadnie na pomysł mordowania przeciwnika, bo zależało mi na tym, aby zbliżyć się do Constantina, a krwawa masakra raczej nie sprzyjała romantyzmowi. Na mordowanie przyjdzie jeszcze czas.

Atmosferę rozluźniło pojawienie się służby, która zaczęła wnosić dania, specjalnie przygotowane na tę okazję przez naszego najlepszego szefa kuchni. Papa kazał mu się tym osobiście zająć.

– Smacznego. Mam nadzieję, że kaczka będzie wam smakować – powiedziała mama i obdarzyła Edmonda swoim wystudiowanym uśmiechem, którym powalała mężczyzn na kolana.

– Z pewnością. – Skinął głową i włożył do ust pierwszy kawałek mięsa, zauważyłam jednak, że zrobił to dopiero po tym, jak Yvo dyskretnie dał mu sygnał, że może rozpocząć jedzenie.

Czyżby Edmond Lagarde bał się otrucia? A może był na coś uczulony? Zastanowiło mnie to, ale też dostarczyło istotnej informacji. Boss Brise de Mer ewidentnie się nas obawiał i był zapobiegliwy. Z kolei Yvo najwyraźniej był nie tylko specjalistą w ich klanie, lecz także najbardziej zaufanym człowiekiem, gotowym oddać życie za swojego szefa. Oznaczało to, że Yvo stanowił słaby punkt, bo gdyby go zabrakło, Edmond straciłby swoją prawą rękę.

W mojej głowie już tworzył się misterny plan, jak mogłabym się go pozbyć, ale rozproszył mnie czyjś głęboki głos:

– Co się stało, Lorraine? Jedzenie ci nie smakuje?

Uniosłam głowę i natknęłam się na chłodny wzrok Constantina. Czy to możliwe, by zadał to pytanie z drwiną? W zasadzie miałby rację, skoro specjały na moim talerzu wciąż pozostawały praktycznie nietknięte.

Odchrząknęłam i upiłam łyk wina. To była moja szansa, aby nawiązać z nim kontakt, zwłaszcza że sam go zainicjował.

Właśnie o to mi chodziło.

– Bardzo mi smakuje. – Uśmiechnęłam się promiennie. – Po prostu nie jestem głodna.

Uniósł brew z blizną, przez co ślad stał się jeszcze wyraźniejszy. Podtrzymałam jego spojrzenie i czekałam, aż wykona kolejny ruch, ale tego nie zrobił.

– Nie wiesz, co tracisz. Mięso jest wybitne – odpowiedział jedynie, na co aż zamarłam.

I to tyle?

Cholera, był twardym zawodnikiem. Ciężko było go rozszyfrować, a dotychczas nie miałam najmniejszego problemu z interpretowaniem ludzkich zachowań – robiłam to bez specjalnego zaangażowania. Problem w tym, że Constantina otaczała osobliwa, zagadkowa aura. Zaciskała się na nim niczym kokon, przez co wydawał się niedostępny i nieprzewidywalny. Musiałam coś szybko wymyślić, bo zegar bezlitośnie tykał.

Wiedziałam, że po kolacji ojciec zaprosi gości do swojego gabinetu, aby porozmawiać z nimi o połączeniu naszych tras narkotykowych. Wtedy moja szansa na uwiedzenie mężczyzny bezpowrotnie przepadnie.

Zawsze brałam czynny udział w rodzinnych naradach, ale papa wyraźnie zaznaczył, że dzisiaj nie będę miała takiej możliwości. Lagarde’owie nie mogli wiedzieć, że jestem na bieżąco informowana o posunięciach naszej familii oraz jak głęboko siedzę w jej strukturach. A tkwiłam w niej po same uszy. Hugo być może był prawą ręką taty, ale to ja od lat byłam lewą.

Niewiele myśląc, wstałam od stołu.

– Przepraszam, muszę się przewietrzyć. Zaraz wrócę. Kontynuujcie beze mnie, proszę – powiedziałam słodko i odeszłam.

Idąc, kręciłam biodrami i modliłam się w duchu, żeby chociaż to podziałało.

 

 

 

[12] Monsieur (fr.) – pan.

[13] Caïd (fr.) – wielki szef. Najwyższy szczebel we francuskiej mafii.

[14] Spécialiste (fr.) – specjalista. Członek mafii specjalizujący się w danej dziedzinie.

 

 

 

 

 

Rozdział 4

 

 

Marsylia, Francja

 

Lorraine, 24 lata

 

Przeszłam do holu z nadzieją, że Constantin wkrótce do mnie dołączy. Nie zamknęłam za sobą drzwi do jadalni, aby zobaczył, w którą stronę poszłam. Być może naiwnie liczyłam, że skuszę go swoim zachowaniem, ale przecież był mężczyzną, a doświadczenie nauczyło mnie, że większość z nich to wzrokowcy.

Constantin z pewnością był typem zdobywcy, zatem pozwolę mu się zdobywać. Poza tym, mówiąc zupełnie szczerze, chwilowo nie miałam lepszego pomysłu i potwornie mnie to drażniło, bo zawsze udawało mi się znaleźć wyjście z kryzysowych sytuacji. Teraz nie mogło być inaczej. Ponieważ nie zamierzałam prosić go o rozmowę w cztery oczy – to byłoby zbyt obcesowe, nawet jak na mnie – stwierdziłam, że pomacham mu marchewką przed nosem, tak aby sam chciał ją złapać. Zabawa w kotka i myszkę przeważnie zdawała egzamin.

Przeszłam korytarzem w stronę głównego salonu. W centralnej części pomieszczenia, tuż nad kominkiem, wisiał ogromny portret Estelle. Obrzuciłam go spojrzeniem – nawet na płótnie wyglądała zjawiskowo. Musiałam wziąć

z niej przykład, zwłaszcza teraz. Automatycznie wyprostowałam sylwetkę, po czym lekko odchyliłam od ściany dębową ramę obrazu i wsunęłam tam dłoń. Po kilkunastu sekundach udało mi się zlokalizować paczkę waniliowych cygaretek wraz z zapalniczką, które schowała tutaj matka. Papa nienawidził, gdy paliła, dlatego zawsze się z tym kryła i dekowała papierosy za malowidłami – po prostu wiedziała, że ojciec nie wpadnie na to, aby tu zajrzeć. To była jej kryjówka, o której istnieniu powiedziała tylko mnie.

Wieczory bywały ostatnio chłodne, ale umyślnie zrezygnowałam z płaszcza. Może mój potencjalny materiał na męża poratuje mnie marynarką, kiedy zauważy, że zmarzłam? Parsknęłam pod nosem. Czasami bywałam naprawdę perfidna i aż sama obawiałam się swojego pokręconego umysłu.

Wyszłam na taras. Nie paliłam tak często jak mama, bo raczej nie ulegałam nałogom, ale potrzebowałam jakoś logicznie uargumentować swoją decyzję o opuszczeniu jadalni. Wbiłam wzrok w podświetlony basen, w którym lekki wiatr wprawiał w ruch taflę wody. Oparłam się o bogato zdobioną kolumnę podtrzymującą balkon i nasłuchiwałam. Dostrzegłam, że w oddali posiadłości – w cieniu wysokich tuj, które okalały teren – skrywali się ochroniarze ojca. Wiedziałam, że w razie potrzeby będą trzymać rękę na pulsie, chociaż sama doskonale umiałabym się obronić – przypuszczalnie nawet lepiej, niż zrobiliby to oni. Constantin nie musiał tego jednak wiedzieć i miałam nadzieję, że w najbliższym czasie nie zajdzie potrzeba, abym zaprezentowała mu swoje umiejętności. W jego oczach miałam być idealną partnerką, a nie maszyną do zabijania – tylko tyle i aż tyle.

Niezamierzenie odpłynęłam myślami w przyszłość. Jeśli Lagarde’owie połkną przynętę i przystaną lub w najlepszym wypadku sami wyjdą z inicjatywą zjednoczenia naszych rodzin poprzez ślub, to czeka mnie rozstanie z najbliższymi. Zdawałam sobie z tego sprawę, ale też zrozumiałam, że wcześniej spychałam to w głąb podświadomości. Nieprzyjemne i nad wyraz dokuczliwe wrażenie ciążenia osiadło w mojej piersi.

– Myślałem, że chciałaś się przewietrzyć, Lorraine. – Jego basowy głos niespodziewanie dotarł do mnie zza pleców. Zaskoczył mnie do tego stopnia, że upuściłam cygaretkę, która potoczyła się po kamiennych płytach.

Na sekundę zacisnęłam powieki. Jak mogłam dać mu się tak podejść?! Przeklęty Lagarde! Poruszał się bezszelestnie niczym duch. Powoli się obróciłam, rozluźniając mięśnie twarzy, żeby nie pokazywać napięcia, które nagle mną zawładnęło.

Constantin stał w niewielkiej odległości ode mnie. Ręce trzymał w kieszeniach. Opierał się o framugę i świdrował mnie oceniającym wzrokiem.

– Mam cię – syknął, czym zapewne chciał mnie nastraszyć.

Z przekąsem zaśmiałam się w myślach.

Szukałeś mnie, prawda? Bingo.

– Tak, chciałam zapalić – odpowiedziałam na jego poprzednie stwierdzenie i popatrzyłam pod nogi.

Bez ostrzeżenia podszedł niebezpiecznie blisko. Nie cofnęłam się, mimo że jego szeroka klatka piersiowa znajdowała się dokładnie na wysokości mojej twarzy. Uderzył mnie jego korzenno-orientalny zapach. Wyczułam ambrę i piżmo, a także pieprz, ale przede wszystkim odór śmierci, który ciągnął się za każdym mężczyzną z Le Milieu. Popatrzyłam w górę, w te bezdenne oczy.

– Tego szukasz, jak mniemam. – Wyciągnął dłoń i podał mi cygaretkę, a w zasadzie pomachał mi nią przed nosem. W dodatku zrobił to z ironicznym uśmiechem. – Muszę przyznać, że masz ciekawe spojrzenie na kwestię dotleniania się, panno Brunel.

Prawie zatrzęsłam się z wściekłości. Kpił ze mnie i nawet tego nie ukrywał! W normalnych okolicznościach już utoczyłabym mu krwi za tę zniewagę, ale był moim środkiem do celu, zatem nie mogłam się do tego posunąć. Weszłam więc w kolejną rolę i bez słowa odebrałam od niego papierosa. Włożyłam go sobie do ust, ale zanim zdążyłam użyć zapalniczki, Constantin wyjął mi ją z rąk.

– Pozwól – mruknął i odpalił płomień, który ocieplił jego tęczówki.

Nachyliłam się, cały czas nieufnie go lustrując. Gdy podpalał cygaretkę i osłaniał ogień przed podmuchami wiatru, dłonie Constantina przelotnie musnęły moje. W tej sekundzie ku własnemu zdumieniu utraciłam wszelką kontrolę – przebiegły mnie dreszcze w odpowiedzi na ten subtelny, lecz elektryzujący dotyk.

Szlag…

Zauważył reakcję mojego ciała i przytrzymał mnie za łokieć, po czym przyciągnął do siebie.

– Powiedz mi, Lorraine… Drżysz, bo jest ci zimno, czy to twoja kolejna sztuczka? – wyszeptał z wyraźną groźbą w głosie.

Oczy rozszerzyły mi się ze zdumienia.

Zorientował się, że próbuję go skusić? Jakim cudem tak szybko się tego domyślił?! Przecież wszystko robiłam zgodnie ze sztuką uwodzenia!

Spanikowałam. Myśli rozsadzały mi czaszkę. Próbowałam znaleźć jakieś wyjście awaryjne, ale im dłużej milczałam, tym bardziej Constantin zacieśniał swój uścisk.

– Odpowiesz na moje pytanie czy nadal będziesz udawać niemowę? – W kontrze do wrogiego tonu pogładził moje ramię i poprawił mi ramiączko sukni. Nawet nie zauważyłam, że ponownie się zsunęło, bo byłam zbyt zaaferowana. Czułam, jak wszystkie włoski stają mi dęba. – A może masz nie po kolei w głowie i cierpisz na mutyzm wybiórczy?

Zmrużyłam oczy. Posunął się za daleko, ale nie uległam wewnętrznym demonom, które z całej siły starały się znaleźć ujście dla mojego gniewu.

Delikatnie wysunęłam rękę z jego chwytu. Chciał mnie sprowokować? Nie tak prędko.

– Umiem mówić i byłabym wdzięczna, gdybyś mnie nie obrażał – odparłam stanowczo, lecz z uśmiechem. – Nie możesz winić mnie za to, że chciałam z tobą porozmawiać. Przyznaję, przyszłam tutaj, bo miałam nadzieję, że za mną pójdziesz, ale… – urwałam na chwilę, by z rozmysłem dodać nieco ciszej: – Nie kryło się za tym nic innego. Po prostu liczyłam na chwilę tête-à-tête[15].

Zero reakcji, nawet nie mrugnął. Stał przede mną, jakby był pieprzonym lodowym posągiem. Ewidentnie czekał, aż pęknę, ale prędzej dałabym się obedrzeć ze skóry. Żywcem.

Sekundy mijały w żółwim tempie. To było jak tortura! W końcu przytaknął, ale w powątpiewający sposób, a następnie ni stąd, ni zowąd energicznie złapał mnie za włosy tuż nad karkiem i z całej siły przycisnął do swojego ciała. Odruchowo oparłam dłonie o jego klatkę, aby stworzyć pozorny dystans. Bóg mi świadkiem, że ostatkami sił powstrzymałam chęć zadania mu bólu.

– Dobrze, panno Brunel, zagramy po twojemu – powiedział mi prosto do ucha, jednocześnie drapiąc mnie w policzek swoim zarostem. – Ja będę udawał, że nie jesteś farbowanym lisem, a ty dalej będziesz odgrywać rolę niewiniątka. I wkrótce się przekonamy, które z nas miało rację.

– A nie bierzesz pod uwagę tego, że się mylisz? – podsunęłam, jednocześnie dziwnie pobudzona jego agresywnym dotykiem i rozsierdzona tym, jak mnie potraktował.

Odsunął się od mojej twarzy i spojrzał mi w oczy, mocno odchyliwszy moją głowę. Niemal jęknęłam, ale nie pozwoliłam sobie na tak oczywiste oddanie mu punktu.

– Chciałbym się mylić, ale obawiam się, że nie tym razem.

– W takim razie chyba rzeczywiście będziemy musieli się przekonać. – Szarpnęłam szyją, żeby oswobodzić się z jego szponów, ale naparł na mnie z jeszcze większą siłą. – Mam nadzieję, że gdy już zrozumiesz swój błąd, odszczekasz wszystko, co przed sekundą powiedziałeś.

– Możesz być pewna – odparł i dopiero wtedy mnie uwolnił. Stanął w drzwiach tarasowych i zerknął na mnie z ukosa. – Nie siedź tutaj za długo. Jak już skończysz palić, to wróć do środka, żebyś nie zmarzła – wydał mi polecenie i zniknął we wnętrzu willi mojego ojca.

Zaciągnęłam się cygaretką i wypuściłam dym przez drżące usta.

Łatwo nie będzie… Trafiła kosa na kamień.

 

 

 

[15] Tête-à-tête (fr.) – sam na sam.

 

 

 

 

 

Rozdział 5

 

 

Marsylia, Francja

 

Lorraine, 24 lata

 

Gdy wróciłam na spotkanie, wszyscy przenieśli się już do pokoju dziennego, który przylegał do jadalni. Na co dzień właśnie tutaj matka organizowała poczęstunki. To było jej ulubione miejsce w całym domu. Często siadała w ogromnym wykuszu i słuchała muzyki. Wiedziałam, że zmiana lokalizacji oznacza, iż służba wkrótce poda deser, a wspólne posiedzenie oficjalnie dobiegnie końca.

Mama zajęła miejsce na jednej ze skórzanych kanap i rozmawiała z Edmondem oraz Yvo, a papa z moim bratem stali przy miniaturowym barku w kształcie globusa i nalewali sobie drinki. Dostrzegłam, że jedynie Constantin oddalił się od towarzystwa i rozmawiał przez telefon, stojąc w drugim kącie sali.

Zabawiłam na zewnątrz znacznie dłużej, niż zamierzałam, i wypaliłam znacznie więcej, niż powinnam, ale musiałam ochłonąć, a poza tym chciałam trochę podrażnić Constantina. Jeśli myślał, że będę ślepo podążała za jego poleceniami, to przecenił swoje możliwości.

Gdy tylko do mnie dotarło, co zrobiłam, od razu zbeształam się w myślach. Uniosłam się dumą, a przecież miałam udawać posłuszną laleczkę. Pilnie musiałam stłamsić własną butę, chociaż w obliczu tego, jak Constantin mnie prowokował, nie było to najprostsze.

Przeraziłam się podwójnie, wyobrażając sobie reakcję ojca na moje zachowanie. Bałam się, że będzie zły o to, iż połowę wieczoru spędziłam na tarasie, w dodatku samotnie. Tyle dobrego, że zapewne nie skarci mnie przy gościach, więc chwilowo mogłam być spokojna. Mimo wszystko wiedziałam, że później będę musiała się z tego gęsto tłumaczyć.

Ku własnemu zdumieniu byłam jednak w błędzie, bo gdy wkroczyłam do pomieszczenia, papa w ogóle nie zwrócił na mnie uwagi. Odetchnęłam z niewypowiedzianą ulgą. Może nie szło mi tak źle, jak zakładałam?

– Wybaczcie, że tak długo mnie nie było – powiedziałam w przestrzeń i usiadłam przy matce. – Mam nadzieję, że zjedliście w spokoju – dodałam i wbiłam spojrzenie w Edmonda. Zmusiłam się do uśmiechu. Dobrze, że wcześniej ćwiczyłam przed lustrem.

– Tak, kolacja była doskonała – odparł. – Właśnie mówiłem Estelle, że jestem fanem waszej kaczki.

Po raz kolejny zebrało mi się na wymioty. Ta wymuszona, kurtuazyjna wymiana zdań doprowadzała mnie do szewskiej pasji.

– To miłe z twojej strony, Edmondzie – wtrąciła mama. – Przekażę twoje słowa uznania naszemu kucharzowi. Na deser będzie tarta cytrynowa.

Edmond uśmiechnął się pod nosem i pogładził się po kieszeni marynarki, co momentalnie wzbudziło moje zainteresowanie. Ten gest wydawał się jednocześnie szczery i automatyczny. Nie byłam pewna, ale chyba dostrzegłam złoty łańcuszek. Ciekawe, co dokładnie tam chowa.

– Moja żona uwielbiała tartę cytrynową – przyznał, a jego oczy przysłoniła mgła wspomnień. – Szkoda, że nigdy nie miałyście okazji spędzić ze sobą więcej czasu, Estelle. Z pewnością byście się zaprzyjaźniły.

– Tak. – Odwróciła wzrok. – Ja również żałuję.

Przypomniałam sobie, jak ojciec opowiadał mi o śmierci żony Edmonda. Zginęła niedługo po urodzeniu Constantina. Padła ofiarą porachunków klanu męża z gangiem Petit Bar[16], który w tamtym czasie próbował przywłaszczyć sobie narkotykowy rynek na Korsyce, a nawet w całej Francji. Papa sam miał wówczas z nimi niemały problem, bo chcieli odbić nasz kanał przerzutowy, ale oczywiście im się to nie udało.

Podobno trup słał się wtedy gęsto, ale ostatecznie Brise de Mer wyszedł z tego obronną ręką. Ucierpiała jednak rodzina Edmonda, a Irène Lagarde została zastrzelona – jeden precyzyjny strzał w sam środek czoła. Później odcięli jej głowę. Po tamtym incydencie Edmond wpadł w szał. Wyciął wrogów w pień i zajęło mu to dwa dni, mimo że byli liczniejsi. Podobnie potraktował połowę swoich ludzi, zwłaszcza tych, którzy odpowiadali za bezpieczeństwo Irène. To chyba jedyna rzecz, za którą go podziwiałam. Zemścił się za to, że odebrali mu wszystko, co było dla niego najcenniejsze. Krew zawrzała mi w żyłach, gdy uświadomiłam sobie, że to parszywie cyniczny zbieg okoliczności. Ja również walczyłam o zemstę – w końcu pozbawiono mnie najważniejszego.

Nie mogłam już dłużej patrzeć na Lagarde’a, a co dopiero przebywać w jego obecności. Zauważyłam, że Constantin skończył rozmawiać przez telefon. To była doskonała okazja i fantastyczna wymówka.

– Przepraszam na chwilę – odezwałam się i ścisnęłam matkę za ramię. Czułam, że odprowadza mnie wzrokiem.

Zatrzymałam się tuż za plecami mężczyzny i chrząknęłam, ale on uparcie wyglądał przez okno.

– Przeszkadzam?

– Nie – odpowiedział i wskazał na wolną przestrzeń obok siebie, ale nie pokusił się o odwrócenie w moją stronę. – Zapraszam.

Przysunęłam się i z premedytacją otarłam o jego ramię, chociaż nie musiałam tego robić, bo dookoła mieliśmy aż za dużo miejsca. Zerknęłam na jego srogi profil. Dolna szczęka naprzemiennie rozluźniała się i napinała. Trzymał nerwy na wodzy, ale takie detale od razu zdradzały rozdrażnienie.

– Coś się stało? Nieprzyjemna rozmowa? – Wskazałam na komórkę, którą wciąż trzymał w dłoni.

Miałam głęboko w poważaniu jego samopoczucie, chociaż jednocześnie byłam ciekawa, z kim rozmawiał i co było tak ważne, że musiał odebrać połączenie. Każda informacja dotycząca Brise de Mer była na wagę złota.

– Dlaczego uważasz, że coś się stało? – odpowiedział pytaniem na pytanie. W dalszym ciągu wbijał wzrok w szafirową noc.

– Nie uważam, po prostu dopytuję. Wyglądasz na zdenerwowanego.

Obrzucił mnie tak bezlitosnym spojrzeniem, że każda inna kobieta już uciekałaby w popłochu, ale ja nie byłam jedną z nich, więc ani drgnęłam. Mógłby mi przyłożyć rozżarzony pręt do skroni, a wciąż tkwiłabym w miejscu, ponieważ za wszelką cenę musiałam wejść do domu Lagarde’ów, a on miał mi to umożliwić.

– Jesteś bystra, Lorraine – stwierdził po namyśle i nachylił się nade mną. – Powiedz mi lepiej, dlaczego mnie nie posłuchałaś.

– Co masz…?

– Wyraźnie powiedziałem, że masz wrócić do środka od razu po zgaszeniu papierosa – przerwał mi, szepcząc prosto do ucha. Gorący oddech owiał moją skórę, pod którą szalała tętnica. – Dlaczego tego nie zrobiłaś?

Zwróciłam głowę w jego kierunku, tak że prawie zetknęliśmy się wargami.

Pieprzony despota…

– Chciałam nacieszyć się świeżym powietrzem – skłamałam.

Niespodziewanie złapał mnie w talii i złączył nasze biodra. Zacisnął palce na moim boku z taką siłą, że aż syknęłam, ale bardziej skupiłam się na jego twardej męskości, która wbiła się w moje podbrzusze. Sama poczułam nagły i zdecydowanie nieproszony przypływ pożądania, ale nie dałam tego po sobie poznać.

– Nie martw się, piękna, jeszcze się tego nauczysz. – Przejechał palcem po moim czole i poprawił kosmyk włosów, który wysunął mi się z koka.

Zadrżałam. Ponownie. Moje własne ciało, któremu ewidentnie odpowiadał napastliwy dotyk Constantina, zaczynało mnie drażnić. Nie zamierzałam się jednak poddawać bezmyślnemu pożądaniu, bo mogło być ono gwoździem do mojej trumny, a tej nie chciałam oglądać w najbliższej przyszłości.

– Czego się nauczę?

– Posłuszeństwa. Mogę ci obiecać, że bardzo ci się to spodoba – odparł i dopiero wtedy uwolnił mnie z uścisku.

Serce dokuczliwie obijało się w mojej klatce piersiowej. Obezwładniło mnie nagłe uderzenie gorąca. Zapłonęłam niczym Feniks, którego liżą gorejące języki ognia. Nawałnica gniewu zaatakowała z taką mocą, że nie zdołałam jej powstrzymać i eksplodowałam. Zbliżyłam się do Constantina i przyciągnęłam go do siebie za golf.

– Jeśli sądzisz, że mogłabym zostać twoją marionetką, to jesteś w dużym błędzie. Ja nie klękam przed nikim, rozumiesz? – wycedziłam. – A już z pewnością nie klęknę przed tobą.