Gdzie jest dukat króla Zygmunta? - Artur Pacuła - ebook + książka

Gdzie jest dukat króla Zygmunta? ebook

Artur Pacuła

4,4

Opis

Kolejny tom serii przygodowej, wyróżnionej przez Forum Miłośników Pana Samochodzika.

Monika, Ala, Igor, Miras oraz ich nauczyciel Boss spędzają razem wakacje. Jadą pod namiot w okolice Tarnowa, gdzie leśniczym jest wujek Ali. Po raz kolejny trafiają na niesamowitą historyczną zagadkę! Chcą odkryć sekret kolekcji monet hrabiego Semechowskiego, dawnego właściciela leśniczówki. Okoliczna legenda głosi, że był wśród nich dukat króla Zygmunta – największa moneta wybita kiedykolwiek na terenie Polski.

Okazuje się, że ktoś inny także bardzo chce znaleźć tę kolekcję. Podejrzenia padają na grupę poszukiwaczy skarbów, którzy węszą w pobliżu. Przyjaciele zwiedzają okolicę, poznają jej historię i razem z leśniczymi ścigają gang motocyklistów, którzy pustoszą las.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 303

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (28 ocen)
18
4
6
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Projekt serii:

Monika Wojnarowska

Wykonanie graficzne:

Robert Trojanowski [editor.design]

Redakcja:

Anna Brzezińska

Korekta:

Anna Brzezińska, Jadwiga Marculewicz-Olaś

Ilustracje:

Agata Łankowska

Zdjęcie autora:

Honorata Karapuda

Opracowanie e-wydania:

ISBN MOBI: 978-83-66242-39-5

ISBN EPUB: 978-83-66242-41-8

© wydanie: Oficyna 4eM, Warszawa 2020

©tekst: Artur Pacuła 2020

Oficyna 4eM Chlabicz SP.J.

03-307 Warszawa, ul. Gersona 39

www.4em.pl

Rozdział 1Warkot silników w lesie

To był wielki skandal, przecież trwały wakacje i nikogo nie można było na siłę wysyłać do łóżka. Jest za wcześnie! Dopiero dziesiąta, a oni każą iść spać – myślała Ala, idąc po schodach do pokoju na poddaszu. Jej czarne włosy upięte w mały kok nie majtały się tym razem wesoło, ale raczej poruszały się w rytmie wyrażającym smutek. Znała leśniczówkę wujka Adama jak własną kieszeń. Dlatego szła na górę po ciemku, aby zademonstrować swoje cierpienie z powodu zsyłki do łóżka.

– Komu by się chciało spać o tej porze?! – zawołała w kierunku parteru. – Są wakacje!

Odpowiedziało jej tylko głuche echo. Wydało jej się, że ktoś zachichotał w oddali, ale może to było tylko złudzenie. W gabinecie wujka mimo późnej pory ciągle przebywało kilku leśników. Część z nich stanowili współpracownicy wujka Ali, miejscowego leśniczego, a inni byli umundurowanymi przedstawicielami Straży Leśnej. Ci pierwsi byli w swoich prywatnych ubraniach, bo byli tutaj prywatnie. Ci drudzy jak najbardziej służbowo. Większość cały czas rozmawiała. Jeden milczał.

Ala szarpnęła swój plecak. Nie miała zamiaru go rozpakowywać, bo przecież od jutra będzie spała w namiocie. Miała w nim jednak piżamę i kosmetyczkę. Tak, kosmetyczkę! Miała ze sobą kosmetyki, bo nie była już dzieckiem. Zatrzymała się, aby wykrzyczeć to całemu światu. Jednak kiedy się odwróciła na schodach, zobaczyła stojącego na dole wujka Adama. Był o dwadzieścia procent powiększoną i rozczochraną kopią w wersji blond swojego brata, czyli taty Alicji. Był bardzo wysoki. Zasłaniał sobą cały otwór drzwi.

– Dzieci o tej porze śpią – powiedział swoim ciepłym głosem. Ala kochała go za ten głos, cierpliwość i spokój. Ale nie tym razem.

– Nie jestem już dzieckiem – warknęła dziewczynka. – Mam naście lat… naście… Jestem nastolatką. Mam swoje prawa.

– Dobranoc – spokojnie rzucił leśniczy. – Widzimy się jutro na śniadaniu.

Tyle powiedział i poszedł do swojego gabinetu. Cała nadzieja Ali, że owinie sobie wujka wokół palca, uleciała przez komin. Dziewczynka odwróciła się i zrobiła kolejny krok w kierunku poddasza. Wtedy zadzwonił histerycznie telefon w leśniczówce. Był strasznie głośny albo cisza była tak gęsta. Po jednym sygnale podniesiono słuchawkę. Inne głosy ucichły. Coś się działo. Sekundę potem wujek powiedział coś podekscytowany. Nie zrozumiała tych słów. Nie miała czasu na rozmyślania, bo ktoś zaczął wykrzykiwać polecenia. Po głosie poznała, że to przyjaciel wujka i jednocześnie szef Straży Leśnej. Były to krótkie rozkazy, co oznaczało, że wszyscy zgromadzeni byli wcześniej na nie przygotowani.

Ala rzuciła plecak na podest i zbiegła kilka schodków. Przez oświetlony prostokąt drzwi na dole przebiegło po kolei kilka cieni. Choć było widać tylko niewyraźne kontury, tupały jak starzy żołnierze. Dziewczynka ruszyła w ich stronę. Zrozumiała, że zaczyna się akcja. Nie przez przypadek przed budynkiem zaparkowane stały od wieczora trzy samochody.

Ala stanęła w drzwiach, kiedy leśnicy wskakiwali do poszczególnych pojazdów. Były tam dwa wozy Straży Leśnej i samochód nadleśnictwa, którego używał wujek Adam. Samochody zakłębiły się, bo kierowcy nie uzgodnili kolejności. Ala skorzystała z okazji. Kiedy wszystko na moment się zatrzymało, podbiegła do kanciastego wozu i wskoczyła na tylną platformę.

Koła zabuksowały i samochód ruszył. Gwałtownie skręcił w lewo i pognał w stronę lasu. Ala usiadła na ławce przytwierdzonej do burty. Złapała się mocno specjalnych uchwytów. Przysunęła się bliżej przodu i zajrzała do kabiny. Nie była zamknięta. Można się było spokojnie przemieszczać pomiędzy fotelami a częścią bagażową. Mimo że siedziała zaledwie kilkanaście centymetrów za leśniczymi, nikt jej nie zauważył. Wszyscy skupili się na patrzeniu w przód. Do tego starali się uniknąć uderzenia o ścianę lub sufit, bo szarpało samochodem strasznie. Jechali leśną drogą, która była nieźle utrzymana, ale miała mnóstwo wybojów.

– Nie damy rady – rzucił jeden z leśników siedzący w drugim rzędzie foteli. – Nie dogonimy ich.

– Przestań marudzić – warknął wujek, nie odwracając głowy do tyłu. – Mamy szansę. Do Lewego Zakola mamy najwyżej piętnaście minut.

– Jak pojedziemy na wprost, to nas usłyszą i mogą zwiać! – odkrzyknął tamten. – Albo przez cmentarz wojenny, albo obok skały Wieprzek.

Pozostali siedzący z tyłu pokiwali głowami na znak aprobaty słów kolegi. Namysł leśniczego Adama trwał mniej niż sekundę. Wyszarpnął zza paska krótkofalówkę i zawołał:

– Może się rozdzielimy?! – Nabrał powietrza, żeby dodać szczegóły, ale się powstrzymał. Przecież akcją dowodził komendant jadący w pierwszym wozie.

– Zgoda! – odkrzyknął komendant. – My lecimy do Zakola przez cmentarz, a Yoda przez Wieprzka. Adam z leśniczymi na wprost przez Ostrą Kapliczkę.

Kiedy słowa wydobywały się z głośnika, wujek zerknął znacząco na kierującego pojazdem kolegę. Tamten przygryzł dolną wargę i kiwnął delikatnie głową. Samochód jadący przed nimi gwałtownie skręcił w lewo i można było przyśpieszyć. Po chwili z prawej strony, w gęstym i ciemnym lesie, zniknął drugi samochód zmierzający w kierunku cmentarza. Zostali sami na drodze.

W tym momencie samochód najechał na wielką dziurę. Zapięci w fotelach podskoczyli zabawnie do góry, ale szybko opadli. Ala nie miała tyle szczęścia. Dobrze, że platforma z tyłu była przykryta brezentem. Dzięki temu nie zabolała jej głowa, tylko tylna część ciała, kiedy opadła na twardą ławeczkę.

– Auuua! – krzyknęła, choć tego nie chciała.

Wujek odwrócił się powoli ze srogą miną. W oczach miał pioruny.

– Miałaś być w łóżku!

– To nie pora na leżenie, kiedy w planach jest gonienie…

Nie zabrzmiało to dobrze. Naprawdę nie chciała drwić z wujka marnym wierszykiem.

– Gaduła. – Leśniczy popatrzył na jednego z kolegów. – Proszę, zamień się z dzieciakiem. Niech chociaż w pasach jedzie.

Siedzący z lewej mężczyzna bez słowa rozpiął pas i zgrabnie przesunął się na tył terenówki. Kiedy Ala zaczęła się gramolić na fotel, podciął jej nogi, przekierowując jej ciało na właściwe miejsce. Siedzący pośrodku szybko zapiął pas dziewczynce. Wszystko bez słowa.

Na szczęście nie spowolniło to zupełnie pościgu. O boczne szyby uderzały gałęzie, a z mokrych kolein wystrzeliwało błoto. Nic jednak nie było w stanie ich zatrzymać. Wyskoczyli na nieco szerszy trakt. Poczuli, jak prędkość wgniata ich w fotele. Ala próbowała przez ramię kierowcy spojrzeć na tablicę ze wskaźnikami. Nic to nie dało, bo szybkościomierz był zepsuty i wskazówka stała na zerze.

– Uważaj – ostrzegł Adam. – Zaraz będzie Ostra Kapliczka.

Kierowca mruknął coś niezrozumiale i nacisnął delikatnie hamulec. Niewielki ruch kierownicą w prawo spowodował, że pojazd zmienił kierunek, ale wpadł w poślizg. W światłach reflektorów błysnęła drewniana kapliczka. W jej wnętrzu stała Maryja z szeroko rozłożonymi rękoma. Ala przykleiła nos do szyby, aby przyjrzeć się drewnianej figurze. Była dziwna. Ewidentnie przedstawiała Maryję, ale ręce pełniły jakby funkcję drogowskazów, a szatę ktoś pomalował fosforyzującą pomarańczową farbą. Ala zrozumiała, że nazwa tego miejsca wzięła się z połączenia ostrego zakrętu i ostrzegawczej kapliczki.

Kierowca, wychodząc z poślizgu, dodał gazu i wyprowadził samochód z zakrętu mistrzowskim manewrem. Prostą drogę do Lewego Zakola rozświetliły długie światła terenówki. Na lepkim błocie zapiszczały koła.

Zapiszczały koła pociągu i cały skład zatrzymał się w środkowej części peronu dworca Warszawa Centralna. Przyjechał ostatni tego dnia ekspres z Olsztyna. Na przyjezdnych nie czekało zbyt wielu ludzi, większość turystów wróciła z Warmii i Mazur wcześniejszymi połączeniami. Dlatego na szaroniebieskim tle wyróżniała się kolorowa trójka. Dziewczynka i chłopak oraz mężczyzna z lekkim brzuszkiem ukrytym pod kwiecistą koszulą. Jej blond kucyk wesoło podrygiwał na boki, kiedy z zapałem o czymś opowiadała. Chłopak patrzył na nią z życzliwym ciepłem w oczach, dając się koleżance wygadać do woli. Co jakiś czas odgarniał tylko rude włosy złośliwie wpadające do oczu. Mężczyzna nie robił nic, tylko przenosił wzrok z jednej osoby na drugą.

– …i ona spokojnie weszła do klasy po dzwonku. Wszyscy usiedli, ale chichrali się pod ławkami. – Dziewczynka zaśmiała się na to wspomnienie. – Niby jak zwykle zaczynamy język polski. Pani podchodzi do biurka, łapie za krzesło i…

Nie wytrzymała i zaczęła się głośno śmiać. Kucyk nabrał fantastycznych wibracji. Chłopak i mężczyzna jej wtórowali.

– …i ciągnie je razem z biurkiem – próbowała kontynuować, płacząc ze śmiechu. – Szarpała wielkim meblem jak jakimś potworem…

– Przykleili krzesło… taśmą… do biurka… – Chłopakowi też leciały łzy. – Monika, nie wierzę… Musiała się nieźle wkurzyć.

– Nie… – Mężczyzna też chichotał w najlepsze. – Kiedy wróciła do pokoju nauczycielskiego, płakała ze śmiechu tak jak my teraz. Uwierz mi, Igor.

– Naprawdę? – Monika spoważniała. – A myślałam, że… pani od polskiego jest drętwa.

– Nie jest aż tak źle – powiedział mężczyzna, ocierając oczy końcem koszuli.

– Panie Marcinie, w pokoju nauczycielskim opowiadacie sobie czasem… o nas? Uczniach? – poważnie zapytał Igor.

– Oczywiście! Czasem jesteście bardzo zabawni. Zwłaszcza kiedy ściągacie.

W najbliższym wagonie z syknięciem otworzyły się drzwi i wyskoczył wysoki czarnowłosy chłopak. Plecak obijał mu się o plecy. Podszedł dużymi krokami do oczekujących.

– Monika! – wykrzyknął i przytulił drobniutką dziewczynkę.

– Miras! – zawołał Igor i przybił solidną piątkę z kolegą.

– Boss! – Przybyły rozłożył szeroko ręce, ale się zmitygował. – To znaczy pan Marcin… pan profesor… pan Marcin Krygier…

– Cieszę się, że jesteś – odpowiedział mężczyzna. – Jesteśmy wszyscy, aby ruszyć w podróż po przygody. Jutro jedziemy do Ali.

– Ciekawe, co ona robi? – rzuciła Monika.

– Jest już po dziesiątej. – Miras sprawdził godzinę na zegarze dworcowym. – Pewnie spokojnie śpi.

Alicja trzymała się mocno metalowego okucia na drzwiach. Oczy miała szeroko otwarte. Usta zresztą też. Terenówka podskoczyła na kolejnym wielkim wyboju. Wszyscy podskoczyli wraz z nią. Dziewczynka zerknęła do tyłu na pana Gadułę. W myślach dodała słowo „pan”. Czuła wdzięczność, że to nie ona siedzi na platformie. On radził sobie znacznie lepiej. Odwróciła wzrok i popatrzyła do przodu. Przed nimi była prosta droga.

– Sugeruję ognia – szepnął mężczyzna siedzący obok dziewczynki i kierowca jeszcze bardziej przyśpieszył. Błoto trysnęło, a las za oknem zamienił się w zielonoczarną plamę.

Z radia plumkała jakaś spokojna muzyka. Na wyświetlaczu przewijała się końcówka napisu „classical”. Sunęli dostojnie aleją Niepodległości. Miras przejechał ręką po tapicerce samochodu. Siedział z przodu i mógł docenić piękno auta.

– Kupił pan wreszcie samochód? – zapytał.

– Taaak – odrzekł dumnie nauczyciel.

– Stare, dobre volvo, i do tego kombi. – Chłopak pokiwał głową.

– Dla mnie nowe. – Nie zrozumiał Krygier. – Świetne na wycieczki.

Miras znów pokiwał głową i obejrzał się do tyłu. Popatrzył na rozbawionych Monikę i Igora. Potem pochylił się do przodu i przekręcił gałkę w radiu, ustawiając na rockowej stacji. Perkusja jakiegoś zespołu ruszyła z kopyta, zaczynając nową piosenkę.

W głowie Ali zagrała piosenka jakiegoś rockowego zespołu. Rytmiczny utwór perkusyjny. Było to oczywiście złudzenie, bo na drodze pojawiła się tarka, która powstaje czasem na leśnych duktach. Po chwili jednak się skończyła.

– Mamy ich! – krzyknął wujek Adam. Pokazał czerwone i białe światła w lesie na wprost. Kotłowały się tam kłęby porytej ściółki i rozchlapanego błocka. Ale wyraźnie kręciły się tam cztery motocykle albo quady. Nagle zamarły, jak potwory, które dostrzegły niebezpieczeństwo. Potem wszystkie zawróciły i wyskoczyły na drogę. Zaczęły uciekać. Dopiero teraz udało się dostrzec w mocnych drogowych reflektorach terenówki, że to motory przeznaczone do jazdy terenowej.

– Więcej na tej drodze nie wycisnę – po raz pierwszy odezwał się kierowca. – Żeby tak wyskoczyli na asfalt…

– Jedź – nakazał wujek Ali. – Zaraz muszą wybrać. Albo pojadą koło cmentarza, albo koło Wieprzka.

– Oby tylko nie do skały – rzucił pasażer. – Koło Wieprzka się nie przeciśniemy na szybko.

Uciekinierzy wybrali drogę w prawo, czyli obok starego cmentarza wojennego. Musieli tam wpaść na Piłę, który powinien nadjechać z drugiej strony. Rzeczywiście z przeciwka zamigotały światła samochodu Straży Leśnej. Motocykliści byli w potrzasku. Terenówka obróciła się bokiem i stanęła w poprzek duktu. Ala zobaczyła w szybie odbicie twarzy wujka, który szczerzył kły jak wilk pewny wyniku polowania.

Motocykle wykonały dziwny, gwałtowny manewr. Dopiero po kilku sekundach kierowca siedzący przed Alą zorientował się, że ominęli leżący konar. Sam uskoczył przed nim w ostatniej chwili. Potem stanął w miejscu tak jak koledzy, blokując drogę. Wszyscy mężczyźni wyskoczyli z samochodu i pognali za uciekającymi motocyklistami. Do pojazdu Straży Leśnej było bardzo niedaleko.

Motocrossowcy nie zamierzali dać się złapać. Zapewne już mieli plan, ale nie zaczęli go jeszcze realizować. Alicja w wyobraźni widziała ich twarze. Dziwnie zwierzęce i pełne złośliwej satysfakcji. Tymczasem oni dodali gazu, kręcąc tylnymi kołami w miejscu. Wzbili tumany ziemi, wypuszczając z rur wydechowych kłęby spalin. Nikt nie dał żadnego znaku. Po prostu wrzucili bieg i ruszyli w kierunku blokady Straży Leśnej. Tuż przed nią skręcili w prawo w las. Motocykle, podskakując sprawnie na nierównościach, usiłowały objechać zaporę, ale strażnicy to przewidzieli i wyskoczyli im naprzeciw. Jednak żaden z nich nie przewidział desperacji uciekinierów. Najodważniejszy leśnik wyprzedził pozostałych o kilka kroków. Stanął na drodze motocykli. Tamci nawet nie zwolnili. Pierwszy z nich przejechał bardzo blisko strażnika. Tak się tylko wydawało w wątłym świetle reflektorów. Tymczasem on kierownicą mocno zahaczył leśnika, rzucając nim z impetem o pobliskie drzewo. Reszta ominęła leżącego mężczyznę i pognała, aby wrócić na dukt. Tylko jeden zwolnił i rzucił okiem na leżącego. Potem wszyscy dodali gazu i zniknęli w ciemnościach.

– To był świetny pomysł – szepnęła teatralnie Monika, leżąc w łóżku taty Igora. – Żeby u ciebie przenocować i wcześnie rano ruszyć do Ali.

– Ja to wymyśliłem – odpowiedział Miras, który leżał na materacu w pokoju Igora.

– Dobrze, że się tata zgodził. – Igor pokiwał głową sam do siebie.

– Ala pewnie śpi utulona przez jedną z opowieści wujka i pogłaskana po główce na dobranoc. – Rozmarzyła się Monika. – Wyślę jej pozdrowienia.

Wściekły wujek Adam podszedł do Alicji. Nabrał powietrza.

– Jak mogłaś bez pozwolenia wskoczyć do samochodu?! – wydarł się na cały las. – Miałaś iść spać! Umierałem ze strachu, że coś ci się stanie na tych wybojach.

Dziewczynka zrobiła się bardzo malutka. Oczy wyrażały wielkie przeprosiny i obietnicę poprawy. Choć przecież jazda była czadowa. Jeszcze kilka minut temu miała nadzieję, że sprawa się rozmyje. Jednak przed chwilą widziała motocykl powalający dużego mężczyznę. Zrozumiała, że to nie była rozrywkowa przejażdżka po lesie, ale poważna akcja połączonych służb leśnych.

Na domiar złego w bojówkach Alicji pisnął telefon, sygnalizując przyjście wiadomości. Wujek Adam westchnął ciężko, bo nienawidził komórek i zapatrzonych w nie ludzi. Dziewczynka uśmiechnęła się, widząc, od kogo przyszedł esemes. Potem jednak spoważniała.

Tymczasem komendant straży i jego ludzie rzucili się na pomoc koledze. Tamten jęknął dramatycznie i wymamrotał coś niewyraźnie. Nikt nie próbował go podnosić, bo nie było wiadomo, co tak naprawdę się stało. Po chwili mężczyzna odzyskał jasność umysłu. Nawet się uśmiechnął. Twierdził, że nic mu nie jest, ale nie była to prawda. Koledzy mimo ciemności zweryfikowali jego słowa. Przy dotknięciu ręki okazało się, że całe jego ciało przeszył gwałtowny ból.

– Adam! – zawołał komendant. – Mamy rannego. Podejrzewam paskudne złamanie ręki. Muszę gnać do szpitala!

– Dobra! – odkrzyknął ze złością leśniczy. – Będę ich gonił.

Komendant podbiegł bliżej.

– Muszę zabrać oba samochody – rzucił tylko. – I tak nie mamy już szans ich dorwać.

– Auuu! – zawył wściekle leśniczy.

– Zaraz, wujku… – nieśmiało wtrąciła się Ala.

Wyrzuciła wiadomość z ekranu i włączyła mapę. Na ekranie zaświeciła się niebieska kropka. Dwoma palcami Ala powiększyła mapę. Jeden rzut oka wystarczył. Komendanta straży to zaciekawiło i pochylił się nad Alą.

– Co tam znowu klikasz? – zapytał leśniczy. – Skąd masz tu zasięg?

– Esemes doszedł jakimś cudem, a mapę ściągnęłam sobie wcześniej. Zobacz – pokazała na ekran – jesteśmy tutaj. Oni pojechali tą drogą. Pewnie już dojechali do tego rozjazdu i muszą dalej wybrać drogę do Tarnowa albo Brzeska. Poproś policję o pomoc, niech zablokuje obie drogi.

Pochylony do tej pory nad bratanicą wysoki leśniczy wyprostował się gwałtownie. Jednak to komendant z błyskiem w oku wyciągnął krótkofalówkę. Szybko wywołał dyżurnego i zreferował sprawę. Nakazał kontakt z policją.

– Masz szansę uratować głowę – złowrogo, ale z nutką ciepła powiedział do Alicji wujek Adam.

Rozdział 2Powitanie

Pierwszy wóz Straży Leśnej ruszył ostrożnie z połamanym strażnikiem do szpitala. Powoli dojechali do szerszej drogi. Nie chcieli narażać kolegi na wstrząsy. Potem jednak dodali gazu i zniknęli za zakrętem. Drugi samochód pojechał do nadleśnictwa. Zrobiło się zupełnie cicho. Silnik w samochodzie leśniczego wyłączono. Ale z powodu zapalonych świateł i parującej spod maski wody wyglądał jak leśny potwór. Motocykli też już nie było słychać. Alicja nie bała się tylko dlatego, że blisko byli ludzie wujka. Leśnicy stali wokół i milcząco wpatrywali się w swojego szefa. Dziewczynka zaś dyskretnie rozglądała się po ciemnej okolicy. Miała wrażenie, że leśna natura zaraz obejmie ich wszystkich miękkimi mackami czerni. Wydało jej się nawet, że widzi oczy tej natury. Błyskały gdzieś w oddali jak gorące iskry. Może to jednak było złudzenie. Zakumkały żaby i zaskrzypiało drzewo. Dopiero wtedy odezwała się krótkofalówka wujka Adama. Szybko odebrał.

– Jak to cisza?! – zawołał do słuchawki. – Nikogo?

Chodził nerwowo między samochodami.

– Nie krzyczę… Wiem, że to była tylko prośba, a nie rozkaz…

Nikt nie rozumiał, co mówi głos w krótkofalówce, bo leśniczy wszedł między drzewa. Po kilku chwilach wrócił.

– Dajcie mapę – powiedział nagle szeptem do swojej ekipy. Nikt się nie ruszył. Nie zdążyli zareagować, kiedy pojawiła się Ala, w ręce trzymając swojego smartfona z dużym wyświetlaczem. Na ekranie była oczywiście mapa okolicy. Dziewczynka uśmiechnęła się przymilnie, ale nie spotkało się to z aprobatą wujka. Nie miał jednak wyjścia i pochylił się nad telefonem bratanicy.

– Postawili patrole tutaj i… tutaj. – Był zaskoczony, bo odwzorowanie terenu było dość dokładne. – Dobra…

Położył delikatnie palec na mapie i w tym miejscu pojawił się znacznik. Leśnik o mało nie odskoczył do tyłu. Udał jednak, że się na wszystkim zna, i przyłożył palec w drugim miejscu. Tu też upadła pinezka, tylko innego koloru. Mieli zapamiętane oba miejsca.

– Podziękuj im bardzo – powiedział znowu swoim miłym głosem do krótkofalówki. – Na policję zawsze można liczyć.

Rozłączył się i zerknął na smartfon Ali.

– Zwiali nam – westchnął. – Musieli skręcić z głównej drogi gdzieś w tym rejonie. Potem ukryli się w jakiejś norze.

Pokazał palcem nieregularny okrąg, ale starał się nie dotykać ekranu.

– Najlepiej pasuje oczywiście – wciągnął powietrze nosem, jak byk przed szarżą – obóz tych kopaczy… tych poszukiwaczy skarbów…

Zbyt mocno uderzył w ekran i smartfon o mało nie wypadł Alicji z ręki. Nawet nie zauważył, że zrzucił na plan kolejny znacznik.

– Jedziemy do nich! – zawołał.

Zaplanowanie wyjazdu o ósmej rano wydawało się szaleństwem. Tak myślał Marcin Krygier, nauczyciel historii w pobliskiej szkole. Wydawało mu się, że dzieciaki będą chciały pospać jak najdłużej. Tymczasem to one przekonywały go do porannej podróży.

– Chcemy już tam być – powiedziała Monika.

– Ala jest tam sama – dodał Miras, potrząsając czarną czupryną. – Musimy do niej jechać.

– Wiadomo – zaśmiał się Igor, bo wiedział dobrze, że Miras bardzo lubi Alę.

Dlatego pobudka i zbiórka nie stanowiły żadnego problemu. Dzieciaki były gotowe na czas i czekały przed domem Igora. Szybko spakowali do bagażnika plecaki. Dołożyli rzeczy przygotowane przez mamę Moniki. Bagażnik był tak duży, że bez kłopotu mieściły się tam duży namiot oraz rzeczy nauczyciela. Wyjazd z Warszawy poszedł sprawnie. Korki w czasie wakacji są znacznie mniejsze, a w powszedni dzień na autostradzie nie było tłoku.

Początkowo trwała ożywiona dyskusja. Jednak po godzinie zmęczenie po nocnych rozmowach dało o sobie znać. Tuż przed Radomiem dzieciaki zasnęły twardym snem. Pan Marcin uśmiechnął się do siebie, kiedy na nich zerknął w przelocie. Bardzo polubił tę grupę. Poznali się ponad rok temu na wspólnym obozie wspinaczkowym, na którym był kierownikiem. Szukali tam skarbów rosyjskiego cara. Potem spotkało ich jeszcze kilka przygód. Monika i Igor chodzili do tej samej klasy, znali się od kilku lat, a zaczęli rozmawiać dopiero na tym obozie. Ona drobniutka blondynka, na którą mama tylko chuchała i dmuchała. On z kolei to chłopak, który był zawsze świetnie widoczny w szkole dzięki swojej bujnej rudej czuprynie. Nie lubił się jednak szczególnie udzielać na forum klasowym. Chyba że chodziło o grę w piłkę nożną. Monice udało się przemóc niechęć mamy do sportu i rozpoczęła przygodę ze skałkami, a Igor otworzył się na towarzystwo kolegów i koleżanek. Do nich dołączył Miras, wielki jak na swój wiek chłopak z Olsztyna. Czasem wpędzał ich w kłopoty swoimi szalonymi pomysłami, ale jedno było pewne – można było na niego liczyć w każdej sytuacji. Do ekipy należała jeszcze Ala, która czekała już na miejscu. Na stałe mieszkała w Tarnowie i była kuzynką Igora. Dlatego trafiła na ten sam obóz wspinaczkowy. Chociaż była o rok młodsza, to wzrostem nie odstawała od grupy. Jej tata zakładał sieci internetowe w całej Polsce i dzięki jego wsparciu dziewczynka opanowała nowoczesne technologie na poziomie wykraczającym poza średnią młodzieżową. To ona była sprawczynią wyjazdu w to, a nie inne miejsce.

Pół roku temu okazało się, że uzyskali fundusze dzięki udziałowi w poszukiwaniach korony cara w Zamku Czocha. Była to kwota, która pozwalała na wspólny wyjazd wakacyjny. Pana Marcina nie trzeba było namawiać, a rodzice bez zbędnych dyskusji wyrazili na wszystko zgodę.

Kiedy zimą decydowali, dokąd pojadą, Ala tak barwnie opowiadała o leśniczówce pod Tarnowem, że w plebiscycie wygrała jednogłośnie. Z taką energią i pasją mówiła o swoich wakacjach z czasów przedszkolnych, że wszystkich zauroczyła. W malowniczy sposób opisała beztroskę tamtych chwil. Gęste lasy z masą jagód i malin. Wyprawy nad rzekę, która była na tyle płytka, że dziewczynka mogła się bezpiecznie bawić. Opowiadała o piknikach na trawie w cieniu wielkiego dębu i o wieczorach przy ognisku. Pamiętała wyjazdy nad jezioro wśród gór, gdzie pływali żaglówką, często robiąc zwroty, a ona dziarsko ciągnęła „te sznurki od tych szmat”.

Teraz czekała na nich w leśniczówce, bo spełniały się wspólne marzenia o leniwym wypoczynku. Obiecali sobie bowiem, że tym razem nie będzie żadnego poszukiwania przygód. Stanowczo!

Trzeba było skręcić z asfaltowej drogi na leśną drogę. Potem już prosto, choć wyboiście, do leśniczówki. Volvo kombi toczyło się powoli oszczędzane przez kierowcę. Młodzi pasażerowie uważali, że to lekka przesada, ale nie komentowali tego. Wiadomo, że nowy samochód i nowy właściciel oznaczają ostrożną jazdę. Po kilku minutach za ich plecami pojawił się samochód terenowy. Trzymał się kilka metrów z tyłu i kierowca nie poganiał ich, nie błyskał światłami, nie wykrzykiwał przez otwarte okno. Pan Marcin początkowo się spiął przyzwyczajony do takich właśnie reakcji przy wolnej jeździe, ale szybko się rozluźnił i w swoim tempie dojechał na podwórko leśniczówki. Dopiero tam terenówka go wyprzedziła i zaparkowała na swoim miejscu.

– Honker – powiedział Miras, kiedy volvo stanęło obok. – To taki polski hammer.

Krygier pokiwał głową, choć połowy słów nie zrozumiał. Otworzył drzwi i wysiadł z samochodu. Pięciogodzinna podróż dała się we znaki jego kościom. Rozprostował się i westchnął z ulgą. Dzieciaki rozglądały się, oczekując pojawienia się Ali. Koleżanki jednak nigdzie nie było. Zza terenówki wyszedł wielki zielony mężczyzna. Uśmiechał się i szeroko rozłożył ręce. Był to szczery gest powitania, ale oni wszyscy byli trochę onieśmieleni. W końcu tamten wysunął do przodu wielką dłoń.

– Pan to musi być Boss. – Złapał nauczyciela za rękę i mocno ścisnął, patrząc mu w oczy.

– W pewnych kręgach tak mnie nazywają – Krygier obejrzał się na młodych przyjaciół – ale ja wolę normalnie. Marcin jestem.

– Jasne. – Leśnik uniósł prawą brew. – Ja jestem Adam. Jestem tu leśniczym i wujkiem Alicji.

– No właśnie, a gdzie nasza koleżanka? – Boss ostentacyjnie rozejrzał się po podwórku. Spodziewał się jakiegoś psikusa albo niespodzianki.

– Śpi jeszcze – poważnym tonem oznajmił leśnik. – Mieliśmy tu wczoraj… incydent.

– Coś jej się stało? – Zaniepokoił się Miras.

– Nie. – Uspokoił ich wujek Ali. – Choć o mało ja nie zrobiłem jej krzywdy.

Krygier popatrzył na nowo poznanego zdziwiony. Znając go od trzydziestu sekund, nawet by nie pomyślał, że mógłby komuś zrobić krzywdę. Takie biło od niego ciepło.

– Zamiast iść spać – wyjaśniał mężczyzna – wskoczyła do mojego samochodu w nocy i pojechała z nami na akcję.

– Jaką akcję? – z wyraźną nutą zazdrości zapytała Monika.

– Łapaliśmy motocyklowych wandali. Zastawiliśmy na nich pułapkę i Ala bez mojej zgody dołączyła do nas.

Ta historia zaimponowała przyjezdnym.

– Chodźmy do środka – zaprosił leśniczy. – Chyba trzeba ją już obudzić.

Bagaże zostawili na razie w samochodzie, a sami udali się za gospodarzem do kuchni. Kiedy pan Marcin miał wreszcie okazję odwrócić się w stronę leśniczówki, na moment oniemiał. Okazało się, że dom i biuro leśniczego to stary dworek szlachecki. Zapewne przez rodzinę dawnego właściciela nazywany był domkiem myśliwskim i to tu zatrzymywano się podczas polowań. Pewnie spędzano tam też czas w trakcie letniego wypoczynku. Zaniedbania okresu powojennego dały mu się mocno we znaki, ale nadal wyglądał wspaniale. Nieco w oddali, z boku, widać było niewielkie zabudowania gospodarcze. Z prawej strony miały wielkie wrota, za którymi kiedyś zapewne stał powóz, a potem automobil.

Weszli do środka. Po prawej stronie znajdowała się część biurowa, a po lewej mieszkalna przeznaczona dla rodziny leśniczego, gdyby ją miał. Wujek Adam był jednak nadal samotnym trzydziestolatkiem. Dlatego obie przestrzenie przeniknęły się wzajemnie. Część papierów leżała w kuchni, a herbatę parzyło się w kancelarii. Tam też leżało ciasto, które Ala przywiozła od mamy. Wszystkie symptomy kawalerskiego życia były widoczne gołym okiem. Pan Marcin, sam też kawaler, uśmiechnął się na znak męskiej solidarności.

– Zaparzę herbatę – zaproponował leśniczy.

– A ma pan może kawę? – zapytał Krygier.

– Pan nie ma, ale Adam owszem – z przekąsem powiedział leśnik.

– To ja zacznę jeszcze raz… Adam, a masz może kawę?

– Jasne, Boss!

Zaśmiali się.

– To my obudzimy Alę – szepnęła Monika i pobiegli na górę.

Schody zaskrzypiały, a drzwi do pokoiku Alicji zgrzytnęły. Ona jednak nawet nie drgnęła. Jej czarne włosy zasłoniły całą twarz. Wyglądała jak postać z horroru. Monika usiadła na brzegu tapczanu, a chłopcy kucnęli obok.

– Ale ją zmęczyła ta nocna akcja – powiedziała koleżanka.

– Wygląda strasznie – z powagą dodał Miras. – Musieli się nieźle naganiać po lesie.

Igor nie zdążył nic powiedzieć, bo spomiędzy skołtunionych włosów spojrzały na nich ciemne węgielki. Najpierw chrapliwie, a potem wesoło rozległ się pisk radości. Jednak zmęczone mięśnie odmówiły współpracy i wszystko zmieniło się w ziewnięcie. Dopiero potem padły słowa.

– Jesteście! – zawołała Ala.

Udało im się w końcu wyściskać i popatrzeć na siebie. Nie widzieli się od pół roku i należało ocenić, kto ile urósł, a kto wydoroślał.

– Co to za akcja wczoraj była? – zapytał w końcu Igor.

– Ale była gonitwa po lesie! – Rozemocjonowała się dziewczynka i zaczęła opowiadać. – Od jakiegoś czasu nadleśnictwo ma olbrzymi problem. W okolicznych lasach pojawili się rajdowcy motocyklowi, którzy urządzają sobie wyścigi.

– Motocross – wyjaśnił Miras. – Tak się nazywa ten sport.

– To nie jest sport. – Ala popatrzyła na kolegę z wyrzutem. – To sianie zniszczenia. Wczoraj najechali na strażnika.

Miny dzieciaków spoważniały.

– Strasznie hałasują – kontynuowała Ala. – Niszczą drogi i zwierzęta od tego wariują. Przez jakiś czas nikt im nie przeszkadzał, bo leśnicy nie mogą być przecież wszędzie. Ale ostatnio się to strasznie nasiliło…

– Nasiliło? – Igor zmarszczył brwi.

– Wujek tak mówi – wyjaśniła Ala. – Kompletnie oszaleli i jeżdżą po nocy w miejscach, gdzie człowiek w ogóle nie powinien się pojawić. Jeden z leśników mówi, że przyroda sama nie może sobie z tym poradzić.

– Jak u nas sąsiad z góry wieczorem kozłował piłką, to mama też wariowała. – Miras pokiwał głową. – W domu tylko ja mogłem zasnąć.

– Jak mogłeś zasnąć, gdy ktoś kozłował ci nad głową? – Zdziwiła się Monika.

– Mnie koszykówka uspokaja – poważnie odrzekł chłopak.

– Ale co z tą akcją? – Igor chciał wrócić do tematu opowiadania.

– Wczoraj zebrali się strażnicy leśni i ludzie mojego wujka – kontynuowała Ala. – Siedzieli w gabinecie i w kancelarii. Czekali na sygnał, bo kilku poszło w las na poszukiwanie szkodników. Na podwórku czekały samochody straży i wujka Adama.

– Honkery – wtrącił Miras.

– Nie – zaprzeczyła Ala – prawdziwe terenówki.

– No właśnie – potwierdził chłopak.

Dziewczynka machnęła ręką i opowiedziała całą nocną przygodę z pogonią, zakrętami, atakiem na strażnika i wezwaniem policji. Historia w wersji Alicji wydała im się tak żywa, jakby tam z nią byli.

– Złapali ich? – zapytała na koniec Monika.

– Nie. Ale wujek mówił, że już wie, kto szaleje nocami po lesie. Miał do nich pojechać rano.

Tak zwana kawa po turecku miała swój aromat i moc, ale zostawiała fusy na ustach Krygiera. Było jednak za późno, by zamienić ją na herbatę.

– Pojechałem rano do obozu tych poszukiwaczy skarbów. – Usłyszały dzieciaki, które właśnie zbiegły na dół. – Wziąłem kilku kolegów, żeby mieć wsparcie, bo ja normalnie to miękki jestem…

Pan Marcin siorbnął trochę kawy przez zęby, a młodzież otoczyła kołem pana Adama. Ten odkaszlnął i pokręcił głową.

– Znowu szaleliście po nocy w lesie! – zawołał zdenerwowany leśniczy. Stali na skraju obozowiska, gdzie kręciło się parę osób. Na okrzyk pana Adama odwrócili się w jego stronę.

– O czym pan mówi?! – odparła zaskoczona kobieta o ostrych rysach i blond włosach. Wojskowe spodnie, podwinięte rękawy koszuli, czerwona bandanka na szyi i ostre spojrzenie nadawały jej nieco dziki wygląd. Najwyraźniej była kimś w rodzaju wodza tej grupy. – Pan ma jakąś obsesję! Całą noc spaliśmy jak zabici. Tam, w namiotach.

Skojarzyła się panu Adamowi z kapitanem piratów w spódnicy, choć przecież była w spodniach… W ogóle jej widok rozkojarzył leśniczego.

– Taak? – zawarczał leśnik. – A kto zrył ściółkę przy Lewym Zakolu? Skoki sobie urządzał i kręcił bączki?

Podszedł do zaparkowanego quada i ręką zmazał błoto, którym było oblepione całe podwozie. Drugą ręką zebrał liście z błotnika.

– A to? Świeże błoto. Z pewnością z wczorajszego wieczora…

– Panie… – Kobiecie odebrało głos.

– Człowiek, którego potrąciliście, ma złamaną rękę i wstrząśnienie mózgu! – wykrzyczał pan Adam.

– To nie my. – Poszukiwaczka powoli odzyskiwała rezon.

– To dokąd jechaliście? Jaka jest wasza wersja?

Opanowała się już zupełnie.

– Do sklepu musieliśmy jechać – spokojnym głosem wyjaśniła kobieta. – Chleba na śniadanie nie było, a w miasteczku przecież do dwudziestej trzeciej otwarte.

Jakby sobie coś przypomniała. Włożyła rękę do bocznych kieszeni bojówek i coś wymacała. Triumfalnie wyjęła zwitek papieru i go rozprostowała.

– Nawet mam paragon. – Przyjrzała się mu dokładniej. – Proszę, nawet jest godzina i data…

– Tylko… – Zacietrzewił się leśniczy.

– Nie przyjechaliśmy tu niszczyć przyrody i ludziom rąk łamać – spokojnie, ale stanowczo odpowiedziała blondynka. – Nie ganiamy też za tym pana legendarnym dukatem, tylko prowadzimy poważne poszukiwania…

– Cholerni poszukiwacze skarbów! – Złościł się wujek Adam. – Mieli fart. Nic im nie mogłem udowodnić. Tylko kopią w ziemi, szukają i jeszcze potem ryją motorami. I na dodatek ta… piratka.

– Poszukiwacze skarbów? – zapytał z błyskiem w oku Miras. – Czego szukają?

Nie usłyszał odpowiedzi, bo reszta ekipy spiorunowała go wzrokiem. Mieli przecież leniuchować do znudzenia. Zapadła dłuższa cisza. Pan Marcin pociągnął łyk kawy, ale tak, żeby fusy nie zostały mu na zębach. Mimo wszystko potrzebował kofeiny po męczącej podróży. W ramach poszukiwania nowego wątku rzucił okiem za plecy leśniczego. Tam cała ściana zasłonięta była wspaniałym meblem bibliotecznym. Całą szerokość i wysokość zajmowała zabytkowa konstrukcja na książki. Ciemne dębowe półki miały nie tylko wartość użytkową, lecz także estetyczną. Ozdobne motywy roślinne mieszały się z detalami zawierającymi wizerunki mitologicznych stworów i zwierząt.

– Piękny mebel – powiedział nauczyciel, wstając.

– Tak – potwierdził wujek Adam. – Chyba jedyna rzecz, która ocalała z wystroju tego domu. Wszystko, co dało się wynieść, zostało skradzione po wojnie. Biblioteczkę fachowiec wpasował tak, że była nie do ruszenia.

Pan Marcin podszedł bliżej. Na półkach stały w większości segregatory z dokumentami leśnictwa, raporty dotyczące gospodarki wodnej, ekologii i zasobów zwierzęcych. Małą część przeznaczono na kilkanaście przewodników i albumów o okolicy. Nauczyciel przejechał ręką po obwolutach książek wystających poza półki. Opuszkami palców pogładził też misterne rzeźbienia biblioteczki.

– Z pewnością kiedyś wypełnienie mebla było więcej warte niż sam mebel – smutno powiedział leśniczy. – Dzisiaj, chociaż dla mnie to ważne dokumenty, jest zdecydowanie odwrotnie.

W tym momencie zadzwonił telefon na biurku. Gospodarz nie podniósł słuchawki, tylko nacisnął guzik głośnika.

– Słucham – grzecznie powiedział leśniczy.

– Cześć, Adam! – zawołał ktoś radośnie przez głośnik. Najwyraźniej rozmówca był mu znany, bo wujek pokręcił głową ze zniecierpliwieniem.

– Nie zamawiałem taksówki! – odpowiedział złośliwie.

– Ty nie – potwierdził głos. – Ale zmierza do ciebie gość. Kobieta. Zamówiła kurs z Tarnowa. Ale wiesz, jaka jest ta twoja droga przez las. Nie dam rady…

– Wiadomo, takim starym rzęchem…. Kółko by odpadło temu…

– Daj spokój! – Poważnie zezłościł się taksówkarz. – Idzie do ciebie doktorantka. Pani naukowiec, z Francji.

Rozłączył się, a wujek złapał się za głowę.

– Jasny gwint! Zapomniałem…

Opadł na krzesło i skrył głowę między kolanami.

– Co się stało? – Wystraszyła się Alicja. – O co chodzi?

Leśniczy odzyskał siły i wyprostował się. Jego twarz jednak zrobiła się czerwona.

– Napisała do mnie maila studentka z Francji. To było jakiś czas temu. Chciała obejrzeć leśniczówkę, bo pisze jakąś pracę o dawnym właścicielu… Przypomniała się przed weekendem i zapytała, czy może zajrzeć… dzisiaj.

– Idzie piechotą przez las? Sama? – Ala rąbnęła pięścią w blat biurka. – Co za wstyd! Musimy ją godnie przyjąć.

Stanęli na podwórku jak komitet powitalny i patrzyli w głąb lasu. Droga prosta od samego asfaltu zakręcała tuż koło domu. Nie było więc widać dokładnie, gdzie znajduje się nadchodząca osoba. Dodatkowo gęstwina zielonych liści zasłaniała widok. Usłyszeli kroki, a potem wesołe podśpiewywanie. Po dłuższej chwili spomiędzy gałęzi wyłoniła się piękna czarnoskóra dziewczyna.

– Bonjour! – powiedziała.

Spis treści

Okładka

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Rozdział 1. Warkot silników w lesie

Rozdział 2. Powitanie

Rozdział 3. Samira

Rozdział 4. Opowieści przy ognisku

Rozdział 5. Słodkie lenistwo

Rozdział 6. Jaka bitwa?

Rozdział 7. Tarnów i okolice

Rozdział 8. Ala ma dar przekonywania

Rozdział 9. Pełne półki

Rozdział 10. Ciemny las

Rozdział 11. Las za dnia jest nawet piękniejszy

Rozdział 12. Cmentarze są do siebie podobne

Rozdział 13. Gdzie te wszystkie sznurki

Rozdział 14. To niepowtarzalna okazja

Rozdział 15. Lody chłodzą, a emocje rozgrzewają

Rozdział 16. Ślady są jeszcze świeże

Rozdział 17. Wyrwać się z kręgu

Rozdział 18. Skąd się tu wzięłaś?

Rozdział 19. Pogoń w potrzasku

Rozdział 20. No to ich mamy?

Rozdział 21. Gdzie jest „Gęsty las”?

Rozdział 22. Wielkie pojednanie leśników i poszukiwaczy

Rozdział 23. Miras recytuje wiersz

Rozdział 24. Park jest gęsty

Rozdział 25. Było ich niewielu i byli rozbici

Rozdział 26. Zobaczcie!

Zakończenie

Od autora