Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Tom "Gałązka rozmarynu" – w przekładzie trzech tłumaczy: Engelkinga, Szuby i Sławka – ukazuje różne wymiary amerykańskiego modernizmu oraz wielogłosowość dzieła samej Amy Lowell, jednej z najwybitniejszych osób w gronie imagistów. To właśnie ona, choć długo odsuwana od kanonu, nadała poezji ogromną siłę. Związała zachwyt codziennością z ryzykiem intymności. Pisała o miłości między kobietami w epoce, która zakazywała słowa „lesbijka”. Oddawała zapach ogrodu, światło księżyca, ułamek gestu – i czyniła z nich literaturę. Kolejna pozycja w serii „This Is Not America” prezentuje głos „innej Ameryki” – queerowej, odważnej i niejednoznacznej. Dowodzi, że poezja to nie dogmat, lecz żywa lekcja ruchu i różnorodności.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 40
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wersja Andrzeja Szuby
Wytryskując z ust kamiennych posągów,
By rozlać się beztrosko pod niebem,
W basenach o granitowych krawędziach,
Gdzie tęcza zwilża im stopy
I szepcze do przelotnego wiatru,
Woda napełnia szmerem ogród pośród
Cichych, krótko przystrzyżonych trawników.
Woń wilgotnych paproci w kamiennych tunelach,
Gdzie ciurkają i pluszczą fontanny,
Marmurowe fontanny, pożółkłe od obfitości wody.
Woda – rozbryzgując się na zmatowiałych
Od mchu stopniach – opada;
I powietrze wodą pulsuje,
Jej bulgotem i pędem, jej spazmami,
I głębokim, chłodnym pomrukiem.
A ja pragnęłam nocy i ciebie,
Chciałam cię oglądać w basenie,
Biel i blask w cętkowanej srebrem wodzie,
Gdy wysoko na łuku nocy
Nad ogrodem wędrował księżyc,
A wonne bzy ogarniał wielki spokój.
Noc i woda, i ty, bielusieńka, w kąpieli!
Wersja Leszka Engelkinga
Tryskając z ust kamiennych postaci,
By rozlać się swobodnie pod firmamentem
W obramowanych granitem basenach,
Gdzie tęcza wilży ich stopy
I z szelestem się zwraca do ulotnego wiatru,
Woda wypełnia szumem ogród,
Pośród cichych, krótko przystrzyżonych trawników.
Mokra woń paproci w tunelach z kamienia,
Gdzie ciurkają i pluszczą fontanny,
Marmurowe fontanny, żółte od wody nadmiaru.
Rozbryzgując się na matowych od mchu stopniach,
Woda spada;
Powietrze nią pulsuje,
Jej bulgotem i pędem.
Jej skokami i głębokimi, chłodnymi pomrukami.
A ja pragnę nocy i ciebie,
Chcę cię widzieć w basenie:
Biel i blask w srebrno nakrapianej wodzie.
Księżyc kłusował przez ogród,
Wysoki w sklepieniu nocy,
A zapach bzów był ciężki w swym znieruchomieniu.
Noc i woda, i ty, biel twoja, w kąpieli!
Patrz! Daruję ci siebie, ukochany!
Moje słowa to słoiczki,
Weź je i postaw na półce.
Mają kształty niezwykłe i piękne,
Cieszą oczy kolorem i blaskiem,
Które głoszą ich wielkie zalety.
Woń z ich wnętrza wypełnia pokój
Słodyczą kwiatów i roztartych traw.
Kiedy dam ci już wszystkie,
Będziesz miał mnie całą,
Ale ja będę martwa.
Jarzysz się w moim sercu
Jak płomyki niezliczonych świec.
Ale kiedy chcę ogrzać dłonie,
Przewracam świece, niezgrabna,
I wpadam potem
Na stoły i krzesła.
Masa dni przede mną piętrzy się bezładnie,
Chaos atomów, z którym do ładu dojść muszę,
Jakoś przeżyć, a najpierw trzeba je odkurzyć.
Wszystko musi być na czas, starannie,
Nie będzie odroczeń czy powtórzeń żadnych.
Jak mnich, gdy różańcem leczy swoją duszę,
Tak ja przesuwam te zimne cząstki bez wzruszeń,
Trud podejmując codzienny, co jest jak pył marny.
Znałam wielkich słońc chwałę nieskończoną,
Gdy dni pulsowały ogniem i radością!
Piłam szampana z kielicha namiętności
I czułam, jak śmieje się w żyłach krew rozżarzona!
Lecz ręka była zbyt niecierpliwa i wino rozlała,
Rozbiła kielich, nic nie zrozumiała.
Wersja Andrzeja Szuby
Jesteś przekwitła i piękna
Jak melodia ze starej opery
Wygrywana na klawikordzie;
Albo jak zalane słońcem jedwabie
W osiemnastowiecznym buduarze.
W twoich oczach
Tlą się zwiędłe róże wydartych czasowi minut,
Twoja dusza
Jak szczelny słój z korzeniami
Rozsiewa nieuchwytny aromat.
Zachwycają mnie twoje półtony,
A połączenia kolorów
Doprowadzają do szaleństwa.
Moja młodość jest nowiutkim pieniążkiem,
Który rzucam ci do stóp.
Nie dozwól, by leżał w kurzu –
Niechaj bawi cię jego połysk.
Wersja Leszka Engelkinga
Jesteś piękna i wyblakła
Jak melodia ze starej opery
Na klawikordzie zagrana
Lub jak zalane słońcem jedwabie
Osiemnastowiecznego buduaru.
W twoich oczach
Tlą się opadłe róże przeżytych chwil,
Aromat twojej duszy
Jest nieuchwytny, ulotny
I ma w sobie ostry zapach
Szczelnie zamkniętych słoiczków z przyprawami.
Zachwycają mnie twoje półtony,
Szaleństwem napełnia spojrzenie
Na twoje pomieszane kolory.
Mój animusz jest jak świeżo wybity miedziak,
Który rzucam ci pod stopy.
Podnieś go, otrzyj z kurzu,
Jego blask może się okazać zabawny.
Wersja Tadeusza Sławka
Jest Pani piękna i lekko przygaszona
Jak melodia ze starej opery,
Którą ktoś gra na klawesynie;
A może jak przesiąknięte słońcem jedwabne
Tapety w osiemnastowiecznym buduarze.
W Pani oczach
Tlą się opadłe różane płatki chwil przeżytych do końca,
A Pani dusza pachnie perfumą
Mroczną i gęstą
Jak woń przypraw w słoikach.
Zachwycają mnie Pani półtony
I prawie odchodzę od zmysłów,
Widząc stonowane kolory, które Pani nosi.
Cała moja siła to świeżo wybita moneta,
Którą rzucam Pani pod nogi.
Proszę podnieść ją z prochu,
Jej błysk może Panią rozbawi.
Południe i popołudnie
Kłąb zatłoczonych ulic. Przypływ i odpływ ruchu. Nieruchoma fasada kościoła, od której odbijają się ludzkie fale. Błysk słońca na boczne ulice. Świetliste wiry w aptecznych witrynach, skąd słoje żądlą tłum strzałami z fioletu, błękitu i złota. Łoskot i wstrząs, pomruk wysokich okien, wirowanie pasów w maszynach, zamazane kształty koni i samochodów. Korkociąg i dreszcz hamulców tramwaju, i fałszywy ton dzwonów dobijających się do metalicznego nieba. Jestem częścią miasta, pyłkiem miotanym wraz z tłumem. Dumna, że pod stopą czuję wirujący od stóp chodnik. Stopy drobią, skaczą, mitrężą, powłóczą, mozolą się lub podskakują i spieszą na sprężystych podbiciach. Chłopiec sprzedaje gazety, czuję zapach świeżej farby drukarskiej. Gazety są rześkie jak powietrze, ich woń kłuje nozdrza jak tulipany i narcyzy.
Błękit nieba przechodzi w cytrynę, i wielkie złote języki oślepiają witryny wystawiające swój towar w potokach ognia.
z Yakury Sanjina; 1769
Choć przewędrowałem osiemset osiem ulic tego miasta,
Nic nie wydało mi się piękniejsze
Od Kobiet z Zielonych Domów
Strojnych w pasy ze złotogłowiu
I suknie z długimi rękawami
Koloru drzewnych słojów.
Podczas przechadzki
Rąbki ich szat unoszą się na wietrze,
