Dziki Wschód. Transformacja po polsku 1986-1993 - Michał Przeperski - ebook

Dziki Wschód. Transformacja po polsku 1986-1993 ebook

Michał Przeperski

0,0

12 osób interesuje się tą książką

Opis

O polskiej transformacji bez mitów i moralizowania

Tę historię trzeba wreszcie opowiedzieć inaczej. Dziś wszystko jest oczywiste: poprzedni system upadł, więc tak właśnie musiało być. Ale Polacy z 1986 roku nie byli świadomi tego, że żyją w schyłkowym komunizmie. W reportażu historycznym Michał Przeperski nie poucza bohaterów tamtych wydarzeń, ale próbuje ich zrozumieć. Rozbraja mity i uproszczenia, pokazując, że schyłkowy PRL wcale nie był taki szary, a wczesne lata 90. takie kolorowe.

Autor przekonuje, że transformacja to więcej niż zmiana polityczna wynegocjowana przy okrągłym stole. Podważa obiegowe opinie zaskakującymi danymi liczbowymi, a sięgając po badania socjologiczne z tamtych czasów, kreśli fascynujące portrety zbiorowe. Ale przede wszystkim interesuje go to, co działo się wtedy na polskich ulicach i w polskich domach. Oddaje głos zwykłym ludziom – również tym, których transformacja nie oszczędziła. Co wtedy myśleli, jakie mieli plany, czego chcieli i czego się bali? Jak przeszli z epoki „załatwiania”, dwóch kanałów w telewizji, kolejki jako podstawowej formy życia społecznego i radzieckich baz wojskowych w erę dzikiego kapitalizmu, eksplozji małych biznesów i wielkich przekrętów, stadionowego handlu i mantry o „gonieniu Zachodu”? Dziki Wschód to wyprawa do dziwnego, ale i fascynującego kraju, jakim na przełomie lat 80. i 90. była Polska.

Jakim iluzjom ulegli Polacy w 1989 roku? Jak przeżyli zbiorową operację na żywym organizmie społecznym, jaką była tamta zmiana? Tej historii nie da się oddzielić od teraźniejszości grubą kreską. Dziki Wschód tylko pozornie jest opowieścią o przeszłości, bo nie sposób zrozumieć współczesnej Polski bez tego, co zdarzyło się w tamtych czasach. Jak pisze autor: „podoba nam się to, czy nie, wszyscy jesteśmy z transformacji”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 438

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Opieka re­dak­cyjna: PIOTR TOMZA
Re­cen­zent: dr TO­MASZ KO­ZŁOW­SKI
Re­dak­cja: JO­ANNA ZA­BO­ROW­SKA
Ko­rekta: ANNA DO­BOSZ, ELŻ­BIETA KROK, ANNA PO­INC-CHRA­BĄSZCZ, ANNA RUD­NICKA
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych oraz opra­co­wa­nie gra­ficzne: PA­WEŁ PAN­CZA­KIE­WICZ
Re­dak­cja tech­niczna: RO­BERT GĘ­BUŚ
© Co­py­ri­ght by Mi­chał Prze­per­ski © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2024
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-07952-2
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Po­doba nam się to czy nie, wszy­scy je­ste­śmy z trans­for­ma­cji. Kwi­dzyn, 1988 rok.

Ostat­nie ty­go­dnie służby woj­sko­wej były nudne jak flaki z ole­jem. Nuda, tu­mi­wi­sizm, za oknem sza­rość li­sto­pada. Ale do­bre było to, że nie mu­sia­łem już spać w ko­sza­rach. Ra­zem z żoną miesz­ka­li­śmy w pro­win­cjo­nal­nym mie­ście i tu­taj też słu­ży­łem w woj­sku, w kwa­ter­mi­strzo­stwie. Jako pan sier­żant, po stu­diach, a i po woj­sko­wej szkółce, każ­dego dnia wra­ca­łem wy­spać się w swoim łóżku.

Ale przy ca­łej tej sza­ro­ści to nie był zwy­kły czas. Żona tra­fiła do szpi­tala. To były ostat­nie dni przed ter­mi­nem – cze­ka­li­śmy na dziecko. Szczę­śli­wie wszystko szło bez kom­pli­ka­cji. Cze­ka­łem spo­kojny, z po­czu­ciem, że ma do­brą opiekę. Udało się ją umie­ścić w szpi­talu w są­sied­nim wo­je­wódz­twie: lep­szy stan­dard, ale gor­szy kon­takt. Ja w tym woj­sku – nie mo­głem być z nią. O ko­mór­kach oczy­wi­ście nikt jesz­cze na­wet nie śnił. Na szczę­ście – a to był ra­ry­tas! – w domu mie­li­śmy te­le­fon.

Pa­mię­tam do­brze ten dzień. Przy­sze­dłem do domu. Dzwoni te­le­fon – po dru­giej stro­nie żona. Py­tam: „Jak się czu­jesz?”. Ona na to: „No, do­brze, cał­kiem do­brze, już je­stem po”. Ja na to: „Ale co po?”. „No, już uro­dzi­łam. Masz syna”. Więc szczęka mi opa­dła, oczy za­szły łzami. Po­trze­bo­wa­łem dłuż­szej chwili, żeby dojść do sie­bie.

A po­nie­waż by­łem w domu, to za­raz po tym, jak skoń­czy­łem z nią roz­ma­wiać i do­sze­dłem do sie­bie, po­my­śla­łem: trzeba świę­to­wać. Trzeba opić sprawę, zmon­to­wać chło­pa­ków z jed­nostki. Tylko jak dać im znać? Szaro, zimno, nie będę się te­le­pał przez całe mia­sto... No i ab­so­lut­nie nie ma moż­li­wo­ści, żeby z cy­wil­nego te­le­fonu do­dzwo­nić się na woj­skową cen­tralę. To po pro­stu nie­moż­liwe. Kropka.

Nie pa­mię­tam do­brze, czy to te emo­cje, czy może zdą­ży­łem już coś wy­pić z ra­do­ści. W każ­dym ra­zie ode­zwała się ułań­ska fan­ta­zja. Ja się nie do­dzwo­nię? Prze­cież znam do­sko­nale te nu­mery, z woj­sko­wych te­le­fo­nów ko­rzy­sta­łem nie­raz w cza­sie służby. Tak, zna­łem je do­brze. Ja­sne, głu­pota, z tech­nicz­nego punktu wi­dze­nia mógł się do­dzwo­nić tylko woj­skowy. Nie cy­wil w mun­du­rze, taki jak ja. No bo jaki to był czas? Długi stan wo­jenny, woj­sko to pań­stwo w pań­stwie. Trzę­śli ad­mi­ni­stra­cją, lo­kal­nymi in­stan­cjami par­tii. Woj­skowy to była fi­gura – cy­wil był pion­kiem.

Pierw­sze po­łą­cze­nie na cen­tralę woj­skową: chwila na­pię­cia i sku­pie­nia. Ale nikt mnie nie ob­sztor­co­wał. Prze­ciw­nie, pełna uprzej­mość. Wszystko gładko, bez­pro­ble­mowo i zu­peł­nie wbrew pro­ce­du­rom. Prze­łą­czyli raz, drugi raz, trzeci. W końcu te­le­fon za­dzwo­nił na ko­ry­ta­rzu jed­nostki czy w ga­bi­ne­cie dy­żur­nego. By­li­śmy w domu. Na­prawdę, ułań­ska fan­ta­zja w mie­ście uła­nów. Nie mi­nęła go­dzina, a we­soła kom­pa­nia z jed­nostki z na­prędce wy­sta­wio­nymi prze­pust­kami była u mnie. Uści­ski, gra­tu­la­cje, ohydna kart­kowa wódka. Na­stęp­nego dnia – so­lidny kac.

Z koń­cem li­sto­pada 1986 roku przy­szedł ra­chu­nek za te­le­fon. Je­den z naj­wyż­szych, ja­kie kie­dy­kol­wiek mu­sia­łem za­pła­cić.

Opo­wieść Jacka do­brze wpro­wa­dza w kli­mat po­łowy lat osiem­dzie­sią­tych. Szaro, brudno i nie­cie­ka­wie. I to nie tylko wtedy, gdy za oknem był li­sto­pad. Rze­czy­wi­stość nie dość, że mało za­chę­ca­jąca, to jesz­cze na­je­żona dzie­siąt­kami pa­ra­dok­sów. O, pro­szę, pierw­szy z brzegu: nie ma moż­li­wo­ści do­dzwo­nić się na cen­tralę woj­skową z cy­wil­nego te­le­fonu? No nie ma. Są prze­cież w cen­tra­lach au­to­maty, liczne kon­trole, a długi stan wo­jenny po­wo­duje, że wszystko, co woj­skowe, jest ul­tra­tajne. Ale gdy zda­rzy się ja­kiś wy­pa­dek? Wtedy na­wet naj­gęst­sze za­sieki ta­jem­nic pań­stwo­wych udaje się sfor­so­wać bez więk­szego pro­blemu. I to jest chyba jedna z naj­waż­niej­szych prawd o Pol­skiej Rzecz­po­spo­li­tej Lu­do­wej tego okresu. To nie było pań­stwo do końca na se­rio. „Wszystko trzeba trak­to­wać z przy­mru­że­niem oka”[1] – pod­su­mo­wy­wała so­cjo­lożka Hanna Świda-Ziemba.

A jed­no­cze­śnie trudno było o sze­roki uśmiech dy­stansu. W 1986 roku na zie­miach pol­skich sta­cjo­no­wali w naj­lep­sze żoł­nie­rze z czer­woną gwiazdą na czap­kach. Pół­nocna Grupa Wojsk Ar­mii Ra­dziec­kiej to nie były woj­ska oku­pa­cyjne, ale przy oka­zjach kry­zy­sów po­li­tycz­nych w Pol­sce trudno było tak o niej nie my­śleć. Mo­gła prze­cież sku­tecz­nie stłam­sić każdy spo­łeczny opór. Po­sma­ko­wali tego Wę­grzy w po­ło­wie lat pięć­dzie­sią­tych oraz Czesi i Sło­wacy pod ko­niec lat sześć­dzie­sią­tych. Po­la­kom PGWAR za­gro­ziła na se­rio już w paź­dzier­niku 1956 roku – so­wiec­kie czołgi za­trzy­mały się wtedy na ro­gat­kach War­szawy, o krok od apo­ka­lipsy. Do dziś nie mamy ja­sno­ści, jak bar­dzo nie­wiele bra­ko­wało, żeby Ar­mia So­wiecka stłu­miła wol­no­ściowy ruch spod znaku So­li­dar­no­ści w la­tach 1980–1981. So­wieci nie mu­sieli wy­cho­dzić z ko­szar, sy­tu­ację spa­cy­fi­ko­wało Woj­sko Pol­skie. Ale te gar­ni­zony – Le­gnica, Borne Su­li­nowo, Świę­to­szów – jak miecz Da­mo­klesa wi­siały nad wszyst­kim, co się w Pol­sce działo.

Lecz wię­cej rze­czy po­wo­do­wało, że mię­dzy Odrą a Bu­giem żyło się trudno. Nie było wol­no­ści słowa ani wol­no­ści go­spo­dar­czej. Świat ucie­kał. Po­wszechne było po­czu­cie straty czasu. Że wpro­wa­dzano w Pol­sce zmiany, roz­ma­itego ro­dzaju re­formy? Miały mi­kro­sko­pijną skalę, zmie­niały de­tale. „Idziemy na pie­chotę krok po kroku, a lu­dzie jadą sa­mo­cho­dami, i to mi się nie po­doba!”[2] – mó­wił ze zło­ścią Lech Wa­łęsa o zmia­nach w Pol­sce końca lat osiem­dzie­sią­tych.

Czy było rze­czy­wi­ście tak źle? „To nie­prawda, że Pol­ska musi cier­pieć na za­stój, bez­na­dziejne drep­ta­nie w miej­scu, sta­wać się kra­jem za­miesz­ka­nym przez znie­chę­co­nych i zgorzk­nia­łych lu­dzi. To nie­prawda, że w Pol­sce nie można zro­bić nic do­brego. Taki ob­raz Pol­ski jest kłam­liwy i za­fał­szo­wany” – mó­wił ener­giczny pre­mier Mie­czy­sław Ra­kow­ski w paź­dzier­niku 1988 roku. Ale cho­ciaż na różne spo­soby wzy­wał do ak­tyw­no­ści, do tego, by nie tra­cić wiary, jego dia­gnoza sy­tu­acji była miaż­dżąca. „Prawdą jest [...], że Pol­ska to kraj, który do­tych­czas nie może się upo­rać ze skut­kami kry­zysu spo­łeczno-go­spo­dar­czego. Jego prze­jawy wi­doczne są w nie­mal każ­dej dzie­dzi­nie ży­cia. Wielu lu­dzi, na­wet cięż­kiej i wy­daj­nej pracy, nie może zwią­zać końca z koń­cem. Co­dzien­ność jest uciąż­liwa, przy­kra, nie do znie­sie­nia na dłuż­szą metę”[3].

Dla wielu Po­la­ków późny PRL był szary i nudny. Ale nie dla wszyst­kich. Ów­cze­sna rze­czy­wi­stość sta­no­wiła też tło dla bo­ga­tych re­la­cji, zna­jo­mo­ści i pierw­szych mi­ło­ści. W ka­drze para za­ko­cha­nych z kra­kow­skiego Ka­zi­mie­rza, 1986 rok.

Exposé Ra­kow­skiego mo­gło wła­ści­wie po­słu­żyć za epi­ta­fium sys­temu. Po po­nad czter­dzie­stu la­tach rzą­dów ko­mu­ni­stów Pol­ska była w ru­inie. Sy­pała się go­spo­darka, pi­ko­wały na­stroje spo­łeczne. Kupno naj­bar­dziej pod­sta­wo­wych pro­duk­tów wy­ma­gało nie­by­wa­łych za­bie­gów. W ko­lejce po mięso, dy­wan czy buty trzeba było spę­dzać dłu­gie go­dziny. A jed­no­cze­śnie nie było wi­dać szansy na zmianę. Ist­niał Zwią­zek So­wiecki, mo­car­stwo ato­mowe, które wspól­nie z USA dzie­liło tort świa­to­wych in­te­re­sów. Ko­mu­ni­ści, za­in­sta­lo­wani u wła­dzy w la­tach czter­dzie­stych, mieli rzą­dzić w nie­skoń­czo­ność. Wszak jak mó­wił li­der PPR Wła­dy­sław Go­mułka, „wła­dzy raz zdo­by­tej nie od­damy ni­gdy”[4].

Nie­ła­two było o ra­dość. Ow­szem, ro­dziły się dzieci, pol­skim spor­tow­com zda­rzało się od­no­sić suk­cesy, a za­ko­chać się pod ko­niec lat osiem­dzie­sią­tych można było tak samo jak w każ­dych in­nych cza­sach. Ale trudno było o na­dzieję. Bar­dzo trudno – o per­spek­tywę na przy­szłość, o wi­zję po­zy­tyw­nych zmian. „Wia­do­mo­ści o Pol­sce wszę­dzie te­raz nie­wiele – po pro­stu nic się nie dzieje i nie mają o czym mó­wić. Tak jakby coś w Pol­sce za­marło. No i chyba tak jest. Lu­dzie po­grą­żyli się w bez­na­dziei, w roz­go­ry­cze­niu i apa­tii” – pi­sała w lu­tym 1988 roku miesz­kanka War­szawy na kar­tach swo­jego dzien­nika. „Wszystko w prze­ra­ża­ją­cej in­er­cji”[5].

Tym­cza­sem nowa rze­czy­wi­stość była tuż-tuż.

Wie­lo­płasz­czy­znowa trans­for­ma­cja miała być po czę­ści po­wolna i ła­godna, a po czę­ści bły­ska­wiczna i bez­li­to­sna. To, co ze sobą nio­sła, oka­zało się w wielu aspek­tach krań­cowo inne od tego, co do tej pory uwa­żano za normę. W ciągu kil­ku­na­stu mie­sięcy Pol­ska do­świad­czyła nie­praw­do­po­dob­nego przy­spie­sze­nia.

„Po 1992 roku Pol­ska na­le­żała do naj­szyb­ciej roz­wi­ja­ją­cych się kra­jów na świe­cie i w Eu­ro­pie” – twier­dzi po­li­to­log. „W 1989 roku PKB na głowę miesz­kańca w Pol­sce sta­no­wił 36% war­to­ści osią­ga­nej w Niem­czech, na­to­miast w 2013 wy­niósł 53%, a w 2018 już 60%. War­tość PKB na miesz­kańca zwięk­szała się w tym cza­sie w Pol­sce mniej wię­cej w ta­kim tem­pie jak w RFN od po­łowy lat 50. do lat 80. XX wieku, czyli w okre­sie, w któ­rym na­stą­pił [...] nie­miecki cud go­spo­dar­czy”[6]. A za­tem hi­sto­ria gi­gan­tycz­nego suk­cesu? To jedna z moż­li­wych opo­wie­ści. We­dług prze­ciw­staw­nej nar­ra­cji trans­for­ma­cja ustro­jowa to hi­sto­ria znisz­cze­nia pań­stwa, które może nie pły­nęło mle­kiem i mio­dem, ale było sta­bilne i ob­li­czalne, a jego miesz­kań­com ni­czego nie bra­ko­wało[7].

W tej książce two­rze­nie nar­ra­cji nie sta­nowi cen­tral­nej kwe­stii. Naj­waż­niej­sza jest próba wy­ło­wie­nia klu­czo­wych do­świad­czeń trans­for­ma­cji, która w la­tach 1986–1993 stała się udzia­łem Pol­ski i Po­la­ków. Chcę po­ka­zać te do­świad­cze­nia z bli­ska, w ca­łej zło­żo­no­ści. Wie­rzę, że w usta­le­niu re­la­cji mię­dzy tymi do­świad­cze­niami a współ­cze­snymi spo­rami o trans­for­ma­cję leży klucz do lep­szego zro­zu­mie­nia tego, co się wów­czas wy­da­rzyło. To próba na­kre­śle­nia hi­sto­rii spo­łecz­nej – na różne spo­soby, przy uży­ciu zróż­ni­co­wa­nych źró­deł. Same daty są w znacz­nej mie­rze umowne, choć prze­cież da się je obro­nić. Rok 1986? Ka­ta­strofa w Czar­no­bylu, po­czą­tek so­wiec­kiej pie­rie­strojki, zmiany po­li­tyczne i pierw­sze oznaki za­ła­ma­nia na­stro­jów spo­łecz­nych w Pol­sce. Rok 1993? Bo­rys Jel­cyn koń­czy z „roz­pa­saną de­mo­kra­cją”, bru­tal­nie pa­cy­fi­ku­jąc par­la­ment w Mo­skwie; w Wa­szyng­to­nie obej­muje rządy pre­zy­dent, który nie ma nic wspól­nego z zimną wojną; w Pol­sce za­czyna się „post­ko­mu­ni­styczna re­ak­cja” na rządy so­li­dar­no­ściowe, a za­ra­zem jest to pierw­szy rok eko­no­micz­nego od­bi­cia po za­pa­ści z po­czątku de­kady. Ale jak to przy wszyst­kich pro­ce­sach spo­łecz­nych bywa: ża­den z nich nie za­czyna się z dnia na dzień. Ża­den też nie koń­czy się jak no­żem uciął.

Trans­for­ma­cja to sy­no­nim słowa „prze­miana”. An­glo­sasi uży­wają ra­czej słowa „tran­zy­cja”, trans­i­tion. Wska­zuje ono na kon­kret­ność punktu wyj­ścia i punktu doj­ścia tego pro­cesu. Je­żeli do­ko­nu­jemy tran­zy­cji, to z cze­goś kon­kret­nego w coś in­nego, ale rów­nież kon­kret­nego. Dla prze­cięt­nego ze­wnętrz­nego ob­ser­wa­tora wy­po­sa­żo­nego w an­glo­sa­skie po­ję­cia droga prze­byta przez Pol­skę jest drogą z „nie­nor­mal­no­ści” do „nor­mal­no­ści”. Ze świata zdu­mie­wa­ją­cej go­spo­darki cen­tral­nie ste­ro­wa­nej do świata glo­bal­nej go­spo­darki ryn­ko­wej. To także droga od dyk­ta­tury do de­mo­kra­cji. Lecz wszystko to staje się o wiele bar­dziej skom­pli­ko­wane, je­śli spoj­rzeć na owe pro­cesy od środka. Wtedy trans­for­ma­cja oka­zuje się prze­mianą znacz­nie mniej kon­kretną i trud­niej uchwytną. Nie w pełni wiemy, gdzie je­ste­śmy, nie w pełni wiemy, do­kąd idziemy. Droga po­ko­ny­wana jest bez mapy, z nie za­wsze spraw­nym kom­pa­sem. Czę­sto przy wspar­ciu prze­wod­ni­ków, z któ­rych by­naj­mniej nie wszy­scy są godni za­ufa­nia. Tym bar­dziej prze­śle­dze­nie po­ko­na­nej wów­czas drogi do­maga się dziś na­szej uwagi.

Nie ma jed­nego „wła­ści­wego” spoj­rze­nia na trans­for­ma­cję. Ta osta­nia była pro­ce­sem zbyt zło­żo­nym, sta­no­wiła „ro­dzaj ty­gla prze­mian od­dol­nych i jed­no­cze­śnie in­sty­tu­cjo­nal­nych”[8]. Nie da się też zro­zu­mieć „no­wej”, współ­cze­snej Pol­ski bez tego, co wy­da­rzyło się na prze­ło­mie lat osiem­dzie­sią­tych i dzie­więć­dzie­sią­tych w „sta­rej” Pol­sce. Do­świad­cze­nia ze­brane przez Po­la­ków w sys­te­mie so­cja­li­stycz­nym mają klu­czowe zna­cze­nie dla zro­zu­mie­nia ich funk­cjo­no­wa­nia w sys­te­mie ka­pi­ta­li­stycz­nym[9].

Prze­szło­ści nie da się od­kre­ślić grubą kre­ską. Po­doba nam się to czy nie, wszy­scy je­ste­śmy z trans­for­ma­cji.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Źró­dła ilu­stra­cji

s. 4–5 – fot. Krzysz­tof Pa­wela / Mu­zeum Fo­to­gra­fii w Kra­ko­wie

s. 11 – fot. Je­rzy Szot / Ośro­dek KARTA

Przy­pisy

Pro­log

[1]Ucie­ka­jące po­ko­le­nie. Z doc. Hanną Świdą-Ziembą roz­ma­wiają A. Mi­szew­ska i I. Słod­kow­ska, „Więź” 1989, nr 4, s. 82.
[2] De­bata Wa­łęsa–Mio­do­wicz, 30 XI 1988, https://www.youtube.com/watch?v=Nmv9plQO­5WU (do­stęp: 28 II 2023).
[3]Pol­ska Kro­nika Fil­mowa (da­lej: PKF) nr 43, 1988, https://35mm.on­line/vod/kro­niki/pol­ska-kro­nika-fil­mowa-88-43 (do­stęp: 11 II 2024).
[4]Pro­to­kół II Ple­nar­nego po­sie­dze­nia przed­sta­wi­cieli Rządu Tym­cza­so­wego i kon­sul­tan­tów z kraju i za­gra­nicy, dnia 18 czerwca 1945 roku, „Ar­chi­wum Ru­chu Ro­bot­ni­czego” 1984, t. 9.
[5] Ośro­dek KARTA, Ar­chi­wum Opo­zy­cji, sygn. II/176.29/Dz, Te­resa Ko­nar­ska, Dzien­nik, t. 29, luty 1988–sier­pień 1988, k. 8 (16 II 1988).
[6] Wło­dzi­mierz Anioł, Trze­cia Rzecz­po­spo­lita w trzech opo­wie­ściach. Wo­kół pol­skich prze­mian 1989–2019, War­szawa 2020, s. 19.
[7] Np. Ra­fał Woś, Zimna trzy­dzie­sto­let­nia. Nie­au­to­ry­zo­wana bio­gra­fia pol­skiego ka­pi­ta­li­zmu, War­szawa 2019, s. 130–148.
[8] To­masz Ra­kow­ski, Łowcy, zbie­ra­cze, prak­tycy nie­mocy, Gdańsk 2009, s. 57.
[9] Ibi­dem, s. 56.