Dzierżyński. Miłość i rewolucja - Sylwia Frołow - ebook

Dzierżyński. Miłość i rewolucja ebook

Sylwia Frołow

0,0
34,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Czerwony kat. Dobroczyńca osieroconych dzieci. Polski szlachcic. Tarcza i miecz klasy robotniczej. Wierny sługa Lenina i Stalina. Krewny Piłsudskiego. Cyniczny politruk. Zaślepiony fanatyk. Ateista, który pisał o sobie: „Wierzę w tylko w naukę Chrystusa, w Jego Ewangelię”. Kochający ojciec, troskliwy brat i namiętny kochanek. Liczba tajemnic i paradoksów narosłych wokół tego człowieka jest niesamowita.

Kim był Feliks Dzierżyński?

Na to pytanie próbuje odpowiedzieć dziennikarka i reporterka Sylwia Frołow. Autorka opowiada historię życia Feliksa, rozprawiając się z narosłymi wokół niego mitami. Próbuje wniknąć w jego sposób myślenia, nie popadając w nieuzasadnione usprawiedliwianie zbrodni. Dzięki unikalnym materiałom – w tym nieznanym listom i notatkom samego Feliksa oraz bezpośrednim rozmowom z jego rodziną – kreśli niespotykany portret twórcy najstraszniejszej policji politycznej w historii.

Prześledź losy Feliksa Dzierżyńskiego od wczesnego dzieciństwa i szkolnych lat, poprzez przygotowania do seminarium duchownego, karierę rewolucjonisty i terrorysty, aż po pozycję najbardziej wpływowego Polaka w sowieckiej Rosji.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 540

Data ważności licencji: 12/16/2027

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Zaczynam kochać ludzkość na wzór Marata:

aby uszczęśliwić najmniejszą jej część,

byłbym chyba gotów zgładzić resztę ogniem i mieczem.

Wissarion Bieliński, 1841

Ile mitu w micie. Wstęp

Wyobraźmy sobie proces Feliksa Edmundowicza Dzierżyńskiego. Może wyglądałby tak?

– Wysoki Sądzie, wszyscy chyba słyszeliśmy o zdarzeniu, które rozegrało się w gabinecie szefa WCzK na Łubiance w początkach września 1918 roku. Tuż po zamachu na Lenina. – Prokurator uniósł ręce i gestykulując, zaczął obrazowo przedstawiać tamtą scenę: – Fanni Kapłan, która próbowała zabić wodza rewolucji, została doprowadzona do gabinetu towarzysza Dzierżyńskiego. Czekało tam na nią trzech mężczyzn. Dzierżyński siedział za biurkiem i palił papierosa, komisarz Żerson stał pośrodku z rękami w kieszeniach, a czekista o azjatyckich rysach, chyba Chińczyk, który doprowadził dziewczynę, stanął pod oknem. Pokaleczona i obolała Kapłan, jęcząc, upadła na ziemię. Żerson podszedł do niej, pochylił się i zadał jej pytanie, potem drugie. Kapłan próbowała odpowiadać, ale mówiła tak niewyraźnie i chaotycznie, że nie sposób było ją zrozumieć. Wtedy do gabinetu wszedł drugi, młodszy Chińczyk. Żerson kiwnął głową. Młodszy podał starszemu niewielki garnuszek, po czym podskoczył do dziewczyny. Jedną ręką złapał ją za głowę, w drugiej błysnął mu nóż. Wsunął ostrze w zaciśnięte usta leżącej. Kiedy ta pod wpływem bólu je rozwarła, starszy Chińczyk wlał w nie trochę z zawartości garnuszka – prokurator przerwał na moment i rozejrzał się po sali. – Kapłan zakrztusiła się, poczerwieniała, potem zsiniała. Zaczęła się wyrywać trzymającemu ją czekiście, wiła się po podłodze, bijąc o deski głową, rękoma, nogami. Dzierżyński zerwał się zza biurka, nie bardzo rozumiejąc, co się dzieje. Chińczyk usłużnie wytłumaczył mu, że to rozgrzany wosk. Stygnie w gardle i dusi. Dziewczyna chwyciła się za szyję, kaleczyła sobie paznokciami usta, ale nie mogła pozbyć się wosku. Dzierżyński wytrzymał chwilę. Wydobył pistolet i strzelił dwa razy. Pierwszy pocisk dobił zamachowczynię. Drugi położył trupem starszego Chińczyka [1]. Wysoki Sądzie, tak zabito Fanni Kapłan – ostatnie słowa prokurator wypowiedział na tyle głośno, że echo odbite od wysokiego sklepienia wybrzmiało w sali niczym kanonada. Część publiczności odruchowo skuliła głowy w ramionach.

– Wysoki Sądzie, zdecydowanie protestuję! – poderwał się obrońca. – Wydarzenie, które przedstawił nam pan prokurator, nie jest poparte dowodami. Było wprost przeciwnie – mówił szybko, lecz dobitnie. Wydawał się pewny i dobrze przygotowany do rozprawy. Poprawił okulary. – Dzierżyński uczył czekistów, jak rozpoznawać i unieszkodliwiać wrogów. Domagał się od nich surowego przestrzegania leninowskich zasad rewolucyjnej praworządności, uprzejmego stosunku do aresztowanych. Kiedy pod koniec lutego 1918 roku dowiedział się, iż jeden z pracowników WCzK pozwolił sobie na grubiańskie zachowanie wobec aresztowanego, sam osobiście przeprowadził w tej sprawie śledztwo. W protokole śledztwa Dzierżyński zrobił następującą uwagę: „Komisja postanowiła wyciągnąć ostre konsekwencje w stosunku do winnego i w przyszłości oddawać pod sąd każdego, kto pozwoli sobie dotknąć aresztowanego” [2]. Taki był Dzierżyński – obrońca przerwał, bo jego wypowiedź wywołała tumult na sali.

– Hańba! Kłamstwo! Tak właśnie było! – mieszały się okrzyki ludzi obserwujących proces. Ktoś głośno łapał powietrze, ktoś inny wstał i machał nerwowo ręką, próbując coś wykrzyczeć. Sala wrzała coraz bardziej. – Proszę o ciszę, spokój! – interweniował sędzia, raz za razem stukając młotkiem. – Będę zmuszony przerwać rozprawę! Nikt go jednak nie słuchał. Ludzie na widowni wciąż gorączkowo rozprawiali. – Chcemy prawdy! – słychać było z wielu stron. Publiczność uciszyła się dopiero na widok trzech postawnych funkcjonariuszy straży sądowej, którzy przywołani przez sędziego, wyszli na środek sali.

– Szanowny pan obrońca się myli! – ponownie zabrał głos prokurator. – Wysoki Sądzie, pozwolę sobie na chwilę odejść od osoby oskarżonego i odnieść się do instytucji, którą Feliks Dzierżyński stworzył. Pamiętajmy – zaczął – że czerwony terror połączył ideologiczne obsesje bolszewików z ludową kulturą przemocy. W osobie czekisty doszło do ich syntezy. Zdziczali marynarze i żołnierze zatracający wszelką miarę nienawiści do ludzi noszących okulary, wykształconych o liberalnych poglądach i dobrze odżywionych, nie umiejący wyobrazić sobie świata inaczej niż jako nieustanne widowisko przemocy, a także kryminaliści, chuligani i chorzy psychicznie – wszyscy oni stanowili krąg, z którego Czeka rekrutowała swój narybek – oskarżyciel przerwał na moment, by sprawdzić, jakie robi na zebranych wrażenie. Mówił dalej: – Wszędzie tam, gdzie czekiści unicestwiali wroga klasowego w służbie rewolucji, dochodziło do nieopisanych potworności, przesłaniających już zupełnie bolszewicką dramaturgię. Wrzucano ofiary do gotującej się wody, obdzierano ze skóry, wbijano na pal, palono lub grzebano żywcem, wypędzano nago na ulice w zimowym chłodzie i polewano wodą, aż zastygły w lodowe posągi [3]. I kto za te bestialstwa ponosi odpowiedzialność? Oskarżony Feliks Edmundowicz Dzierżyński! Przewodniczący Ogólnorosyjskiej Nadzwyczajnej Komisji do Walki z Kontrrewolucją i Sabotażem!

Słuchając tego wywodu, sala znieruchomiała. Dreszcz przeszedł ludziom po plecach. Wzrok wszystkich przeniósł się teraz na obrońcę. Ten dał znak sędziemu, że chce zabrać głos.

– Wysoki Sądzie, śmiem twierdzić, że oskarżony nie wiedział o tego typu zachowaniach. Gdyby wiedział, z pewnością by ich zabronił, a sprawcy ponieśliby zasłużoną karę – mówił. – Zgodnie z jego wskazówkami całość prac śledczych była prowadzona przy ścisłym zachowaniu norm rewolucyjnej praworządności. Nie dopuszczał do żadnego nadużywania władzy. Aresztowanym udowadniano winę na podstawie konkretnych faktów, dokumentów, zeznań świadków. Niewinnych natychmiast po sprawdzeniu zwalniano i pomagano im w znalezieniu pracy i mieszkania [4]. Na osobisty rozkaz Dzierżyńskiego! – obrońca na chwilę przerwał, zaczerpnął tchu. – A co się tyczy okrucieństw popełnianych przez czerwonych, niczym nie różniły się one od okrucieństw stosowanych wobec bolszewików przez białych – powiedział, unosząc nad głową gęsto zapisaną kartkę. – Na przykład w Wotkińsku biali mieli wymordować na barkach śmierci ponad tysiąc ludzi (uśmiercając około 10 osób każdego dnia). Aresztowanych rozstrzeliwano, zakłuwano bagnetami i roztrzaskiwano im czaszki. Podobne egzekucje zorganizowano w Iżewsku. Komendant tego miasta, Suworow, miał stwierdzić przy tej okazji (lecz chyba z przesadą): „dobijam już czwarty tysiąc komunistów. Nie marnować kul, szablami ich i polanami”. Po drugim zdobyciu Iżewska przez białych kołczakowcy puścili z kolei na Kamę tratwy pełne szubienic obwieszonych trupami czerwonych – tak samo jak czynili dwa wieki wcześniej carscy wojewodowie z kozackimi buntownikami [5]. Zapewniam, że dysponuję dużo większą liczbą tego typu przykładów...

Tym razem na sali sądowej zrobił się taki tumult, że straż sądowa musiała siłą wyprowadzić kilku krzykaczy. Sędzia, by uspokoić zebranych, na godzinę zawiesił rozprawę.

Procesu Feliksa Dzierżyńskiego w rzeczywistości nigdy nie było. Ale gdyby się odbył, oskarżony znalazłby się ogniu podobnych zarzutów. Dla jednych czerwony kat Rosji, dla drugich krystalicznie uczciwy i dobry człowiek, od chwili powołania Ogólnorosyjskiej Nadzwyczajnej Komisji do Walki z Kontrrewolucją i Sabotażem – zwanej potocznie Czeka – stał się powszechnym obiektem zainteresowania.

Na celownik wzięła go szczególnie polska opinia publiczna, co nie powinno dziwić. Z jednej strony młodziutkie państwo polskie po dwóch latach niepodległości było zmuszone do konfrontacji z potężnym wrogiem, który w imię nowych haseł chciał przywracać stary mocarstwowy porządek, z drugiej – ten porządek wspierała grupa Polaków z polskim twórcą radzieckich służb bezpieczeństwa na czele. Niechęć do ewentualnego szefa Polskiej Socjalistycznej Republiki Rad, którym zostałby Dzierżyński po bolszewickiej wygranej w 1920 roku, była więc jak najbardziej uzasadniona – ale jednocześnie przesadzona. Jego międzywojenny wizerunek to portret z propagandowego plakatu czasu bitwy warszawskiej: czerwonego mordercy-psychopaty z wyszczerzonymi kłami wampira, który stawał się doskonałą pożywką dla literatury.

Tuż po jego śmierci w 1926 roku ukazały się liczne wspomnienia, głównie na łamach periodyków związanych z daną opcją polityczną. Trafiały one do wąskiego grona czytelników i w ich oczywiste oczekiwania. Głód sensacji na temat bolszewickiej wierchuszki, najlepiej w formie popularnej plotki, był na tyle duży, że dawał pole do popisu autorom specjalizującym się w kryminale i romansie.

Paradokumentalna powieść Ferdynanda Antoniego Ossendowskiego Lenin, wydana w 1930 roku, szybko zdobyła rynek wydawniczy. Wiarygodności przydawał jej życiorys autora, który przebywał w Rosji podczas wojny domowej. Zdeklarowany antykomunista Ossendowski rzeczywiście przekazywał na Zachód cenne informacje, chociażby o finansowaniu działalności Lenina przez monarchię niemiecką, ale sam, współpracując z białymi, większość danych otrzymywał z drugiej ręki. Opisanych przez siebie nowych lokatorów Kremla nigdy nie poznał osobiście, dlatego w dziełku o twórcy dyktatury proletariatu swobodnie miesza fakty z mitami, wymachując piórem z prawdziwą dezynwolturą grafomana. W najgorszym świetle przedstawiony jest tu Dzierżyński – w iście hollywoodzkim stylu horrorów o hrabim Draculi. Całe zło bolszewickiej Rosji koncentruje się w tym człowieku, którym Lenin gardzi i którego się brzydzi.

Nie był Ossendowski w tej opinii odosobniony. Curzio Malaparte, włoski pisarz i dziennikarz, po wizycie w ZSRR napisał fabularyzowaną Legendę Lenina, gdzie zamieścił uwagę, że Lenin czuł do szefa Czeki niemal fizyczny wstręt. Przyjmując tę informację do wiadomości, pamiętać jednak należy, kiedy Malaparte odwiedził Rosję. W 1929 roku! Stalinowska machina terroru właśnie się rozpędzała. Nowy wódz, wcielając w życie własną interpretację leninizmu, potrzebował wyłączności na kult twórcy państwa bolszewickiego. W miarę przypływu kolejnej fali przemocy – której nie dało się już wytłumaczyć stanem wojny – pamięć o pierwszym czekiście mogła stać się dla Stalina groźna. Dzierżyński kojarzył się z uczciwością i bezinteresownym oddaniem sprawie – podczas gdy generalissimus obsadził Łubiankę pozbawionymi skrupułów karierowiczami, wykonującymi najbrudniejszą robotę bez zadawania pytań. Jeszcze na początku lat trzydziestych słyszało się komentarze, że za czasów Dzierżyńskiego byłoby to nie do pomyślenia. Stalin dostawał szału, gdy docierały do niego te głosy. W kuluarach rozpowszechniał więc opinię o wstręcie Lenina do szefa WCzK – temu ostatniemu przydając cech sadysty czerpiącego przyjemność z torturowania swoich ofiar.

Ferdynand Antoni Ossendowski, jako wybitny grafoman, prezentując daną postać, koncentrował się na jej fizyczności, która miała tłumaczyć osobowość i przyczyny postępowania. U niego Lenin co chwila mruży mongolskie oczka, a o Feliksie autor pisze tak: „Wynurzyła się nagle twarz Dzierżyńskiego. Blada, nieprzytomna, o zapadłych, zimnych, zezowatych oczach, do połowy ukrytych pod drgającemi powiekami, o kurczących się straszliwie mięśniach policzków i wykrzywionych, zapadłych wargach. Śmiała się cicho i wydawała lekki syk”. Decyzje życiowe potwora pisarz tłumaczył prosto: „Pałał nienawiścią do całego świata. Marzył o zemście nad wszystkim, co było dziełem rąk żyjących istot. Pragnął widzieć dokoła siebie krew, ciała zamordowanych i umęczonych, cmentarzyska, ruiny i zgliszcza, a nad tym – ciszę śmierci” [6]. Dodatkowej pikanterii przydaje scenka, kiedy Dzierżyński grozi Leninowi, że go zabije i przejmie władzę, jeśli ten nie podpisze dekretu o mianowaniu go wodzem komunistycznej Polski. I sugestia, że żądza władzy niewątpliwie pchała go do przejęcia kremlowskiego stolca. Ta ostatnia opinia charakteryzuje tylko polskich autorów. Czy świadczy o utajonych nacjonalistycznych pragnieniach, by jednak tak się stało?

Temat „czerwonego kata” chętnie przejął hrabia Bogdan Jaxa-Ronikier, znający Feliksa osobiście. Jesienią 1912 roku wspólnie siedzieli na Pawiaku, gdzie hrabia trafił jako zabójca swego szwagra (poszło o majątek rodzinny) [7]. Ten polski Münchhausen, cieszący się opinią birbanta i oszusta, po śmierci Dzierżyńskiego wyczuł pismo nosem. Zorientowawszy się, że nastanie moda na pikantne historyjki o nim, posunął się do tego, iż zaczął nachodzić siostrę Feliksa Aldonę Kojałłowicz i wyciągać od niej rodzinne opowieści, by potem dopasować je do swojej z góry założonej tezy. Aldona zaś – przez całe życie poczuwająca się do opieki nad bratem i do odpowiedzialności za jego czyny, umęczona mitem kata Rosji – nie spodziewając się podstępu, przyjmowała zapewnienia hrabiego o lojalności z wdzięcznością [8]. Późniejszy biograf Dzierżyńskiego Jerzy Ochmański tak komentował powieść Jaxy-Ronikiera: „prawda historyczna, w tym wiele autentycznych szczegółów nie znanych współczesnym biografom (...) przeplata się z fałszem przyprawionym kalumniami” [9].

Hrabia, wydając w roku 1933 fabularyzowaną biografię Dzierżyński. Czerwony kat – złote serce, był pod silnym wpływem lektury książki Ossendowskiego. Ten sam wzniosły i teatralny styl, ten sam psychologizm oparty na najtańszych chwytach. Według hrabiego wiele wyroków Dzierżyński wykonywał osobiście. Sadzał ludzi na krześle elektrycznym albo wyciągał z szuflady biurka pistolet i strzelał znienacka do przesłuchiwanego. To z książki Jaxy-Ronikiera pochodzi fragment o torturowaniu i zamordowaniu Fanni Kapłan – w rzeczywistości rozstrzelanej przez komendanta Kremla Pawła Małkowa. Nikt też nie wlewał jej przed egzekucją rozgrzanego wosku do gardła.

Oficjalne biografie Feliksa Dzierżyńskiego z czasów ZSRR i PRL-u również trudno uznać za wiarygodne [10]. Pisane pod dyktando ideologii, mocno ocenzurowane i napompowane partyjną nowomową, kreowały Dzierżyńskiego na „wieczny płomień” – jak nazwał go pośmiertnie Stalin. Do pewnego okresu nie pozwalano poruszać tematów osobistych, koncentrowano się wyłącznie na działalności politycznej „nieugiętego szermierza rewolucji”. Z czasem zaczęto dopuszczać motyw rodzinny: najpierw żona i syn, potem krąg sióstr i braci, na końcu kobiety – ale z konsekwentnym przemilczeniem pewnych wątków. Bardziej szczere są indywidualne wspomnienia byłych współpracowników i towarzyszy szefa WCzK, opublikowane zaraz po jego śmierci na łamach wydawanego w Moskwie periodyku „Z Pola Walki” [11].

Czołowi polscy biografowie Dzierżyńskiego Jan Sobczak i Jerzy Ochmański pilnują faktografii i chronologii. Wiele przejmują od biografów radzieckich, ale ich radykalizm zastępują eufemizmem lub kolejnym przemilczeniem. Wspominają za to o ślubie kościelnym Feliksa z Zofią Muszkat-Dzierżyńską. Zofia pod koniec życia także napisała poświęconą mężowi książkę: Lata wielkich bojów. Ale jej wspomnienia – pisane w Związku Radzieckim i niesamodzielnie, bo przy udziale asystentów – są nierówne. Część pierwsza, dotycząca okresu polskiego i emigracji, napisana jest zdecydowanie żywszym i ciekawszym językiem. Mimo ideologicznego ukierunkowania ma wdzięk osobistego wyznania. Druga jest już tylko propagandową wypowiedzią bolszewickiej aktywistki.

Po czterdziestu pięciu latach realnego socjalizmu – łącznie z najgroźniejszym okresem stalinowskim, kiedy kult towarzysza Dzierżyńskiego serwowany był jego rodakom na siłę – wraz z demokracją lat dziewięćdziesiątych odżyły w Polsce sanacyjne sentymenty i resentymenty. Wznowiono książki Ossendowskiego i Jaxy-Ronikiera, wcześniej zakazane, teraz przyjmowane na wiarę mimo nowych wstępów zalecających dystans w ocenie lektury. W przypadku mitu Dzierżyńskiego wielu uwierało w szczególności jego pochodzenie. Fakt, że polski szlachcic mógł się wyrzec katolickiej tożsamości na rzecz internacjonalizmu i ateizmu, był nie do przyjęcia. Należało sprokurować mu nowy życiorys. Najprościej było zrobić z niego Żyda, twórcę żydokomuny, wykorzystując drugie imię jego ojca – Rufin – w charakterze żydowskiego nazwiska. Jest to nielogiczne, imię bowiem ma pochodzenie łacińskie, a patronuje mu św. Rufin z Akwilei. Mit okazał się jednak tak przekonujący, że dotrwał do naszych czasów. Zwłaszcza w internecie wiedzie swój żywot w najlepsze.

W 1993 roku ukazała się biografia Feliksa Dzierżyńskiego autorstwa Jerzego Łątki pod znamiennym tytułem Krwawy apostoł – pierwsze opracowanie dokonane w niepodległej Rzeczypospolitej. Praca bardziej dziennikarska niż historyczna, z próbą psychologicznej analizy. Z publikacją miał jednak Łątka trudności. Kilku wydawców zrezygnowało z niej mimo dobrych recenzji. Najprawdopodobniej nie nastał jeszcze odpowiedni czas. Polska żyła dekomunizacją, koncentrowano się na inflacji, prywatyzacji i bezrobociu. Rozliczenia oczekiwano od żyjących. Betonowy Dzierżyński – stojący na placu Bankowym w Warszawie – został symbolicznie obalony 16 listopada 1989 roku. Rozpadł się na trzy części, które odstawiono do magazynu pod warszawskim mostem Grota-Roweckiego. Wydawało się, że społeczeństwu ten akt wystarczy. Ze wstrętem otrzepano ręce. I z satysfakcją, że „wieczny płomień” zgasł na zawsze.

Ulica bez końca… W 1952 roku ulicę Juliusza Lea w Krakowie przemianowano na Feliksa Dzierżyńskiego. W jej sąsiedztwie autorka spędziła całe dzieciństwo.

Ciało Feliksa Dzierżyńskiego wciąż leży u wezgłowia Lenina na placu Czerwonym w Moskwie. Jego portrety wciąż wiszą na posterunkach rosyjskiej policji. A historia tego człowieka nadal budzi skrajne emocje. Przynajmniej w Polsce. To jeden z powodów, dla których zdecydowałam się podjąć temat od nowa – ale nie jedyny. Niniejsza książka jest dla mnie także rodzajem osobistego rozliczenia. Całe dzieciństwo bowiem spędziłam w sąsiedztwie ulicy F. Dzierżyńskiego – bardzo długiej, chyba najdłuższej w Krakowie. Wówczas dla mnie ulicy bez końca. Gdyby zadano mi wtedy pytanie: kim był Feliks Dzierżyński?, odpowiedziałabym: niedobrym człowiekiem. Choć nikt głośno mi tego nie mówił. Nie miałam nawet pojęcia, jak wyglądał. Był jedynie zbitką liter na niebieskich ulicznych tablicach. Ale wiedziałam jedno – że wszystko wokół mnie działo się z powodu tego człowieka. Nawet ja sama byłam przez niego. Gdyby nie on, ani mój rosyjski dziadek urodzony w Charbinie, ani moja polska mama urodzona w Wilnie nie zamieszkaliby w Krakowie. Mimo to nienawidziłam Dzierżyńskiego. Za co? Za to, co Czesław Miłosz w Zniewolonym umyśle nazwał „nieodwracalnością nowego systemu”. Nie mogłam oczywiście wiedzieć, co to „system”, tym bardziej „nieodwracalność” i „zniewolenie”. Nawet przymiotnik „nowy” brzmiał abstrakcyjnie, bo innego systemu nie znałam. Dla mnie była to kwestia niespełnionego marzenia o jedzeniu bananów, niemożności wyjazdu za granicę, koszmaru akademii górniczo-hutniczych czy ciężkiej atmosfery kłamstwa, która zatruwała powietrze wraz z wyziewami nowohuckich kominów. Zawierała się w tym świadomość, że na tej ulicy bez końca nigdy nie doczekam się końca. Choć znalazłby się i bardziej osobisty powód mojej nienawiści do Dzierżyńskiego. O tym jednak dowiedziałam się dopiero po latach, kiedy miałam okazję przeczytać treść jego depeszy z 16 listopada 1920 roku wysłanej do szefa Czeki w Symferopolu Wasilija Mancewa. Dzierżyński napisał w niej: „Zróbcie wszystko, by z Krymu nie uszedł na ląd stały żaden białoarmista” [12]. Niespełna tydzień później, 22 listopada, trójka czekistowska pod dowództwem Mancewa skazała na śmierć 857 żołnierzy armii generała Wrangla. Wyrok wykonano. Był wśród nich mój pradziadek pułkownik Matwiej Matwiejewicz Frołow.

Ulicy Dzierżyńskiego w Krakowie już dawno nie ma. Jest, jak przed wojną, ulica Juliusza Lea, prezydenta miasta z początków XX wieku. Ja zaś od dawna nie jestem już dzieckiem. I byłoby wspaniale, gdyby nie poczucie dyskomfortu, które nie zniknęło wraz ze starą tabliczką. Nie zniknęło, ponieważ dwadzieścia lat niepodległości przyniosło nam gorzką konkluzję: obalanie pomników nie przepłoszy demonów historii. Te mają bowiem naturę potwora Pana Cogito – są jak ogromna depresja rozciągnięta nad krajem. I budzą nas co jakiś czas erupcją zaszłości, niczym uśpiony na chwilę wulkan.

Ja też miałam własnego potwora. I po latach uznałam, że nadszedł czas, by wyzwać go na ubitą ziemię. Spojrzeć w te potworne oczy, poddać analizie i nazwać po imieniu, a potem wcisnąć w ramy konkretnej definicji. Lecz w miarę zagłębiania się w temat odkrywałam, że mój potwór wcale nie jest taki prosty do zdefiniowania. Krążyłam w świecie mitu, stereotypu, zakłamania i prawdy historycznej, niekiedy z trudem odróżniając dobro od zła i z narastającą ciekawością stawiając nowe pytania. Bo mój potwór okazał się fascynujący! Broń Boże nie z powodu ideologicznego wyboru, ten był daleki od mojego. Szło raczej o zawiłość losu na tle historii, o kontekst psychologiczny, o próbę zrozumienia, dlaczego typowy polski szlachcic, wychowany w katolicko-romantycznej atmosferze, sam bardzo religijny, wybrał komunizm i został jego realizatorem w najkrwawszy z możliwych sposobów. Dlaczego stał się antynomią innego polskiego szlachcica wychowanego dokładnie w takich samych warunkach i skoligaconego z nim przez związek małżeński siostrzeńca i siostrzenicy, człowieka, który też postawił na socjalizm, lecz zdążył w odpowiednim dla Polski momencie wysiąść na przystanku „Niepodległość”. Doznawałam przy tym skrajnych stanów emocjonalnych – zaczynałam Dzierżyńskiego lubić, po czym znowu nienawidzić, w zależności od materiałów, po jakie sięgałam. Przeszłam z nim na ty, stał się Feliksem. Raz stawałam w jego obronie, przyjmując rolę adwokata diabła, a raz w najwyższym oburzeniu oskarżałam. Pytałam, jak to możliwe, że dobry człowiek jest w stanie całkowicie zapętlić się w zło, i to w imię miłości do ludzi.

To właśnie ta niejednoznaczność okazała się fascynująca. Tym bardziej że stało się wedle życzenia Feliksa – wszak pragnął świata czarno-białego i taką też ukuto mu legendę. Uznałam więc, że moim zadaniem jest odkrycie różnych odcieni szarości, wbrew jego zaciekłym wrogom i zdeklarowanym apologetom, wbrew mnie samej sprzed lat, a może i wbrew Dzierżyńskiemu.

Jako Polak i niedoszły ksiądz katolicki jest niczym drzazga tkwiąca w naszym dobrym samopoczuciu narodowym. Jako człowiek stanowi wielką zagadkę na miarę bohatera powieści Dostojewskiego. Z całą skalą emocji, wciąż nie do końca zrozumiałych wyborów, rozpaczliwie szamoczący się pomiędzy koniecznością, przekonaniem a sumieniem, mógłby swym życiorysem rywalizować ze Stawroginem, Iwanem Karamazowem, ale i z jego bratem... Aloszą. Kochał bowiem ludzkość zabójczą miłością inkwizytora. W innych czasach i w innym miejscu miałby szansę zostać świętym.

Łubianka. Rosjanie mawiają, że to najwyższy budynek świata, bo widać z niego Kołymę...

[1] Przekształcony i dostosowany do potrzeb wyobrażonego procesu Dzierżyńskiego cytat za: Bogdan Jaxa-Ronikier, Dzierżyński. Czerwony Kat, Oficyna Cracovia, Kraków 1990.

[2] Włożony w kontekst fikcyjnego procesu cytat za: Aleksander Chackiewicz, Feliks Dzierżyński. Studium biograficzne, Książka i Wiedza, Warszawa 1968.

[3] Włożony w kontekst fikcyjnego procesu cytat za: Jörg Baberowski, Czerwony terror, PWN, Warszawa 2009.

[4] Włożony w kontekst fikcyjnego procesu cytat za: Towarzysz Józef. Wspomnienia o Feliksie Dzierżyńskim, Książka i Wiedza, Warszawa 1977.

[5] Włożony w kontekst fikcyjnego procesu cytat za: Andrzej Witkowicz, Wokół terroru białego i czerwonego 1917–1923, Książka i Prasa, Warszawa 2008.

[6] Ferdynand Antoni Ossendowski, Lenin, Alfa, Warszawa 1990.

[7] Więzienna znajomość z Pawiaka nasuwa wątpliwości, bo hrabia twierdzi, że poznał Feliksa na oddziale dla politycznych i razem codziennie chodzili po spacerniaku. Skąd miałby się hrabia tam wziąć? Jako zabójcę osadzono by go z kryminalnymi. Jaxa-Ronikier twierdził również, że Dzierżyński wręczył mu swoje notatki i wiersze z prośbą, aby je przechował w razie kipiszu u politycznych. Kiedy nagle został wywieziony do Cytadeli, hrabia, po odsiedzeniu swojego wyroku, miał je wynieść poza więzienne mury. Trudno uwierzyć, by doświadczony konspirator-rewolucjonista – takim Dzierżyński wówczas już był – korzystał z usług człowieka moralnie niepewnego, który na dodatek nie miał z nim żadnych powiązań politycznych. Wiersze i notatki zostały przez hrabiego opublikowane w fabularyzowanej biografii Dzierżyński. Czerwony kat – złote serce w 1933 roku. Wczytując się w styl wierszy i biorąc pod uwagę osobowość Jaxy-Ronikiera, trzeba raczej założyć, że sam je sprokurował. Nie ma innych dowodów na poetycką działalność Dzierżyńskiego. Co prawda, w jednym z listów do żony pisze, że chciałby zostać poetą, ale tej metafory nie da się natychmiast uznać za koronny dowód. Choć jest też uwaga w Moim życiu. Próbie autobiografii Trockiego: „W ciemną noc wiosenną, przed ogniskiem, na brzegu szeroko rozlanej Leny, Dzierżyński czytał swój poemat, pisany po polsku. Twarz i głos jego były wspaniałe, ale poemat słaby. Życie tego człowieka stało się później samo posępnym poematem”. Mowa o wspólnym pobycie na zsyłce w 1902 roku. Jednak nawet jeśli Dzierżyński napisał jakieś wiersze i poemat, to się nie zachowały. Notatki zaś, które Feliks dał niby na przechowanie hrabiemu – są cytatami z łatwo dostępnego i publikowanego w „Przeglądzie Socjalistycznym” Pamiętnika więźnia, pisanego przez Feliksa na przełomie lat 1908/1909 i wyniesionego z X Pawilonu Cytadeli warszawskiej w 1909 roku.

[8] Aldona Kojałłowicz chciała po głośnej publikacji zaskarżyć Jaxę-Ronikiera o zniesławienie, ale odradzili jej to panowie z „Dwójki”, czyli z zajmującego się wywiadem Oddziału II Sztabu Generalnego WP. Sugerowali podobno zrozpaczonej kobiecie, że tylko narobi sobie kłopotów, bo w Polsce nikt jej brata nie lubi. Funkcjonariuszom wywiadu nie chodziło chyba o dobre imię Jaxy-Ronikiera, lecz raczej o Jerzego Kuszelewskiego – siostrzeńca Aldony i Feliksa, syna ich siostry Jadwigi – który pracował wówczas w randze kapitana w Oddziale II (właśnie szykowano go na kierownika Samodzielnego Referatu „Litwa”). Rozprawa wzbudziłaby zainteresowanie prasy, zaczęto by grzebać w związkach rodzinnych. Siostrzeniec szefa radzieckich służb bezpieczeństwa w szeregach polskiego wywiadu?! No i był przecież jeszcze drugi siostrzeniec, Antoni Jerzy Bułhak, syn Aldony, od dobrych paru lat mąż Wandy Juchniewiczówny, siostrzenicy Józefa Piłsudskiego. Hrabia prawdopodobnie musiał o tym wiedzieć, ale teza o psychopacie zostałaby wtedy nadwerężona – a poza tym polska cenzura tego by nie przepuściła.

[9] Jerzy Ochmański, Feliks Dzierżyński, Ossolineum, Wrocław – Warszawa – Kraków – Gdańsk – Łódź 1987.

[10] Z dzisiejszej perspektywy lektura tych biografii bywa zabawna, a to z racji pokrętnych prób tłumaczenia kontrowersji lub ich przemilczenia. Na przykład Aleksander Chackiewicz w swoim studium biograficznym Feliks Dzierżyński jest niesłychanie drobiazgowy: zapisuje treść przemówień, dekretów, informacji o kolejnych zebraniach i zjazdach, ale o przyjeździe Lenina w słynnym zaplombowanym pociągu pisze tylko: „3 kwietnia do Piotrogrodu przybył Lenin”. O lipcowym nieudanym puczu 1917 roku informuje czytelników, że „rząd wydał nakaz aresztowania i oddania pod sąd Lenina i innych bolszewików za rzekomą »zdradę stanu«”. Nawet nie próbuje wytłumaczyć, czego ta zdrada miałaby dotyczyć. Wojna polsko-bolszewicka przedstawiana jest w tych biografiach w tonacji argumentu, którym posługiwali się bolszewicy w chwili decyzji o ataku: „W odpowiedzi na zachłanność imperialistyczną Piłsudskiego Armia Czerwona kontruderzeniem odbija szturm jaśniepańskiej Polski”. A radziecka przegrana została skwitowana w ten sposób: „Nie udało się wyrwać polskiej klasy robotniczej z pęt niewoli kapitalistycznej”. Konsekwentnie przemilczana jest sprawa deportacji intelektualistów czy rozprawy z Cerkwią w 1922 roku, która była dziełem czerezwyczajki i była desygnowana przez Dzierżyńskiego. Samemu Dzierżyńskiemu jego biograf zarzuca dwie pomyłki: sprzeciw wobec podpisania traktatu pokojowego z Niemcami w Brześciu (rok 1919) i poparcie Stalina w konflikcie gruzińskim (lata 1922–1923). Swoje studium biograficzne pisał Chackiewicz w początkach lat sześćdziesiątych, kiedy można było potępić kult jednostki i wytknąć błędy omówione już na XX Zjeździe KPZR – nie wolno było jednak tykać władzy radzieckiej jako takiej, a tym bardziej samego Lenina i KGB.

[11] Wspomnienia te były potem przez długie lata przemilczane i zebrane dopiero w 1977 roku w wydaniu polskim – z okazji setnej rocznicy urodzin rewolucjonisty – w tomie zatytułowanym Towarzysz Józef. Wspomnienia o Feliksie Dzierżyńskim.

[12] Хpoникa ocнoвных coбытий в Kpыму 1–17 ноября 1920 года, Russkoje Woskresenije, http://www.voskres.ru/army/publicist/kazarin1.htm

Okres polski

IJa dobrze o Was pamiętam. Rodzina

Mama przy świetle lampy opowiadała, za oknem szumiał las, a ona opowiadała o prześladowaniach, o praktykach względem unitów, o przymuszeniu do śpiewania w kościołach suplikacji po rosyjsku – na tej podstawie, że ci katolicy byli Białorusinami – pamiętam jej opowiadania o płaceniu kontrybucji, o szykanach najrozmaitszych i pokorach[1] [upokorzeniach – przyp. aut.].

– wspominał w 1914 roku w liście do żony siedzący w X Pawilonie warszawskiej Cytadeli Feliks Dzierżyński. Dom rodzinny kochał, a nostalgia za dzieciństwem ogarniała go zwłaszcza podczas odsiadywania wyroków. Łącznie przesiedział jedenaście lat, czasu na wspominanie miał więc sporo. Potem zabierał się do pisania listów i obrazy odtwarzane w myślach przelewał na papier.

To wspomnienie polskiego dziecka wychowanego na Wileńszczyźnie niczym nie różniło się od wspomnień innych dzieci wzrastających w polskich dworkach szlacheckich w XIX wieku, porozrzucanych po wielkim terytorium Kresów. Popowstaniowy patriotyzm musiał się w nich ograniczać do czterech ścian własnego domu, a w domu z dziećmi przebywała głównie matka. W tym samym tonie wypowiadali się Adam Mickiewicz i Juliusz Słowacki. A potem Józef Piłsudski:

Wszystkie zaś marzenia moje koncentrowały się wówczas koło powstania i walki orężnej z Moskalami, których z całej duszy nienawidziłem, uważając każdego z nich za łajdaka i złodzieja. To ostatnie zresztą było zupełnie usprawiedliwionym. W owym czasie Rosja wylała na Litwę szumowiny swoje, najpodlejsze elementy, jakie posiadała, a opowiadania o łajdactwach i barbarzyństwie tej hordy Murawjewa były na ustach wszystkich.

Jest u Piłsudskiego to samo podkreślenie roli matki, która w swych dzieciach „od najwcześniejszych lat starała się rozwinąć (...) samodzielność myśli i podniecała uczucie godności osobistej” [2].

Powstanie styczniowe pochłonęło dziesiątki tysięcy ofiar. Należy doliczyć do nich około sześciu tysięcy skazanych na karę śmierci przez sądy wojenne oraz około trzydziestu ośmiu tysięcy pognanych na Sybir. Straty moralne – poczucie totalnej klęski i osamotnienia w środku Europy – sięgały już poziomu liczby siedmiocyfrowej. Kiedy namiestnikiem Królestwa Polskiego w 1862 roku został wielki książę Konstanty Mikołajewicz, który w klimacie reformatorskich dążeń cara Aleksandra II również na terenach polskich chciał prowadzić politykę liberalnych ustępstw, do konfrontacji z narodowym charakterem jego przyszłych poddanych doszło bardzo szybko. Po wybuchu powstania zawiedziony księciem car dokonał zmiany na stanowisku namiestnika, wysyłając do Warszawy generała Fiodora Berga, a do Wilna w roli generał-gubernatora Michaiła Murawjewa. W ten sposób Litwa, która przyłączyła się do zrywu powstańczego Królestwa jakiś czas potem, dostała wyjątkowe cięgi od rozjuszonej wichrzycielstwem Rosji. Bo Murawjew, sam w młodości uwikłany w spiski dekabrystów, zaprawiony w wojnach napoleońskich i w tłumieniu powstania listopadowego, w maju 1863 roku okazał się idealnym kandydatem na stanowisko namiestnika Siewiero-Zapadnogo Kraja.

W Pamiętnikach spisanych w 1866 roku Murawjew przedstawia swoje listy słane do cara z prośbą o przyzwolenie na własne metody:

Wiem z góry, iż system mój nie będzie się podobał, lecz odstąpić od niego nie mogę i naprzód zapowiadam, bo znam dostatecznie naród polski, że ustępstwami i słabością rzecz całą tylko pogorszyć możemy; spokój zaś możemy przywrócić w kraju jedynie środkami srogiej sprawiedliwości i prześladowaniem spisków [3].

W wysyłanych do Petersburga raportach generał-gubernator skrupulatnie notował kolejne dokonania: 177 powieszonych, 972 osoby zesłane na katorgę, 345 mężczyzn przymusowo wcielonych do wojska, 1427 zesłanych na Syberię, 1529 przesiedlonych... Wiązała się z tym konfiskata majątków i doprowadzanie ich właścicieli do ruiny (z tej warstwy społecznej wywodzili się później wykwalifikowani robotnicy – elita ruchu robotniczego). Na tyle wsławił się jako inicjator masowych egzekucji, palenia całych wsi podejrzanych o sprzyjanie powstańcom, zamykania kościołów katolickich oraz gorliwą rusyfikacją na wszystkich poziomach życia, że otrzymał przydomek „Wieszatiel”. Jego dwuletnie rządy zmusiły litewską szlachtę do wielu ustępstw i do przejścia na pozycje biernego wyczekiwania. Patriotyzm mógł być kultywowany co najwyżej w obrębie domu – a na zewnątrz, kierując się instynktem samozachowawczym, trzeba było uprawiać politykę kompromisu.

I to było decydującym momentem – tłumaczy Feliks Dzierżyński w liście do żony. – To zdecydowało, że poszedłem późniejszą drogą, że każdy gwałt, o którym słyszałem lub który widziałem (na przykład Kroże) [4], zmuszanie do mówienia po rosyjsku, zmuszanie do chodzenia do cerkwi w dni galowe, system szpiegostwa itd., był jakby gwałtem nade mną samym. I wtedy przysięgałem z gromadą innych walczyć z tym złem aż do ostatniego tchu. I miałem już serce i mózg otwarte na niedolę ludzką i nienawiść zła [5].

Na zdjęciach z okresu dzieciństwa widać delikatną twarz wymuskanego paniczyka. Według Bożeny Krzywobłockiej, autorki Opowieści o Feliksie, napisanej z myślą o budowaniu odpowiednich postaw wśród socjalistycznej młodzieży, miał on rodowy sygnet z herbem, który przez długie lata nosił na palcu. Czy to możliwe? Póki uczęszczał do gimnazjum, nikt w zruszczonym przez Murawjewa Wilnie nie pozwoliłby mu chodzić z sygnetem do szkoły, a od 1895 roku, czyli od chwili wstąpienia do kółka socjaldemokracji litewskiej oraz pierwszych prób nawiązania kontaktów ze środowiskiem robotniczym, obnoszenie się z tak oczywistym symbolem przynależności do wrogiej klasy społecznej byłoby głupotą. Owszem, sygnet jako taki mógł Feliks mieć, bo jego rodzina posiadała tytuł szlachecki od kilku dobrych pokoleń, lecz na pewno nie nosił go na palcu.

Pierwszym zanotowanym w księgach Dzierżyńskim jest Krzysztof, reprezentant powiatu pińskiego. Z racji tej funkcji złożył podpis pod elekcją Władysława, syna Zygmunta Wazy, w 1632 roku. XVIII wiek przynosi już więcej informacji na temat przedstawicieli rodu. W latach 1755–1768 cześnikiem grodzieńskim był Andrzej Dzierżyński. Z kolei Andrzej Jerzy Dzierżyński został w 1770 roku oboźnym grodzieńskim, a dwa lata później awansował na cześnika [6]. Dokładnie w tym czasie (1770 rok) strukczaszym orszańskim zostaje Jan Dzierżyński, a regentem orszańskim Kazimierz (1772 rok). Róża Luksemburg lubiła dla żartu nazywać Feliksa „chorążym orszańskim”, co oczywiście nawiązywało do postaci Kmicica z Potopu Sienkiewicza, ale pochodzenie przydomku wiązało się w rzeczywistości z powiatem orszańskim leżącym na terenie dzisiejszej Białorusi.

Rodzina posługuje się herbem Sulima. Dziadek Feliksa Józef Jan Dzierżyński (1788–1854) ożenił się z Antonią z Oziembłowskich h. Radwan i w związku z tym Oziembłowo, rodowy majątek żony, przeszedł na własność Dzierżyńskich. Leżał on w ówczesnym powiecie oszmiańskim, w parafii Derewnie – a dla mieszkańców większych miejscowości, zwłaszcza dla wilnian, Oszmiana była zawsze symbolem parafiańszczyzny. Szczególnie o szlachciankach wywodzących się z tego powiatu mówiono: „poczciwa prowincjuszka”. Ojciec Feliksa Edmund Rufin Dzierżyński urodził się w 1839 roku jako jedno z dziewięciorga dzieci Józefa i Antonii. Rodziców nie było stać na solidne wykształcenie całej gromadki, dlatego na studia na Uniwersytecie Petersburskim poszli tylko trzej bracia: Edmund (matematyka) oraz Tomasz i Felicjan (medycyna).

Edmund Dzierżyński, uzyskawszy stypendium ziemi wileńskiej, ukończył w 1863 roku uniwersytet i postanowił zostać nauczycielem matematyki oraz fizyki. Jako Polak nie mógł jednak znaleźć zatrudnienia w rodzinnych stronach – zakazywało tego popowstaniowe prawo. Składał prośby i petycje do urzędów, otrzymując w odpowiedzi propozycję pracy w odległych miejscach Rosji, a ponieważ cierpiał na gruźlicę i miejscowości takie jak Archangielsk czy Wiatka byłyby dla niego zabójcze, w końcu wybrał Taganrog: portowe miasto nad Morzem Azowskim. Został nauczycielem matematyki i fizyki w tamtejszym gimnazjum, do którego wraz z braćmi Aleksandrem i Iwanem uczęszczał wówczas Antoni Czechow. Edmund Dzierżyński przepracował tam tylko kilka lat. W 1875 roku ze względu na pogarszający się stan zdrowia musiał przejść w stan spoczynku, ale praca zagwarantowała mu niezłą emeryturę. Dzięki niej liczna rodzina Dzierżyńskich mogła żyć na w miarę przyzwoitym poziomie.

Osiem lat wcześniej, w 1867 roku, Edmund ożenił się z Heleną Januszewską, dobrze wykształconą, znającą obce języki córką profesora petersburskiego Instytutu Kolejowego Wincentego Januszewskiego, przyjaciela znanego budowniczego mostów Stanisława Kierbedzia. Przyszły teść Edmunda posiadał tytuł generalski i związane z tym wysokie uposażenie. Dwaj bracia Heleny byli inżynierami, specjalistami od transportu. Joda – majątek rodziców Heleny – to było 16 włók wspaniałego czarnoziemu, a także pałac z parkiem, stawami, sadami i liczną służbą. Majątek leżał w powiecie wileńskim, nieopodal miejscowości Mejszagoła. Najstarsza siostra Heleny wyszła za mąż za znanego wydawcę wileńskiego Feliksa Zawadzkiego, a druga z sióstr, Zofia, za hrabiego Stanisława Pilara von Pilchau, właściciela majątku Mickuny nad Wilią, w którym swego czasu spędzał wakacje Juliusz Słowacki. Ich wnuk Roman Pilar odegra później u boku wuja Feliksa znaczącą rolę, między innymi jako zastępca szefa Wydziału Kontrwywiadu OGPU zajmie się głośną sprawą Borysa Sawinkowa, socjalrewolucjonisty, pisarza, terrorysty, wroga bolszewików próbującego obalić ich władzę [7].

Edmund wszedł do rodziny znacznie zamożniejszej niż jego własna. Sam dysponował co prawda majątkiem w Oziembłowie, liczącym 100 hektarów, tyle że mało żyznym (po oddaniu w dzierżawę przynosił rocznie zaledwie 42 ruble dochodu). Dzięki umiejętności właścicieli majątek wyróżniał się za to czymś szczególnym. „Była to biedniejąca rodzina ziemiańska, ale mieli coś, z czym nic w okolicach Wilna nie mogło się równać. Były to pasieki i miody. Dziadunio też miał pasieki, ale po miód jeździło się do Dzierżyńskich” [8] – wspominała Jadwiga z Żukowskich, przyszła żona generała Kazimierza Sosnkowskiego, która wychowała się w pobliskich Syłgudyszkach.

W pierwszym roku małżeństwa Edmunda z Heleną przyszedł na świat syn Witold, lecz przeżył zaledwie kilka miesięcy. Trzy lata potem urodziła się pierwsza córka Aldona (1870), następnie Jadwiga (1871), Stanisław (1872), Kazimierz (1875), Feliks (1877), Wanda (1878), Ignacy (1879) i Władysław (1881). Było jeszcze jedno dziecko, które podobnie jak pierworodny Witold zmarło w okresie niemowlęcym. Oprócz ośmiorga własnych dzieci Dzierżyńscy wychowywali jeszcze dwóch bratanków Edmunda: Justyna i Bolesława, których przygarnęli po tym, jak ich ojciec Tomasz podczas polowania śmiertelnie zakaził się tężcem. Najbardziej emocjonalnie ze stryjem i jego dziećmi związany był Justyn – dużo starszy od kuzynostwa, potrafił świetnie się nimi opiekować. To on, ukończywszy architekturę w Moskwie, zaprojektował w 1881 roku nowy dom w Oziembłowie – przemianowanym przy tej okazji na Dzierżynowo (po latach Justyn będzie głównym architektem Berdyczowa). Pomysł zrodził się, gdy stary dom został zalany przez wzburzoną wiosennymi roztopami Usę, dopływ Niemna. Nowy dworek, przestronniejszy i jaśniejszy, stanął na wzniesieniu między sosnami, w pełnym uroku miejscu, tuż na skraju Puszczy Nalibockiej. Feliks miał wówczas cztery lata, dlatego w jego pamięci wczesne dzieciństwo wiązało się wyłącznie z Dzierżynowem.

Replika dworku rodzinnego w Dzierżynowie na Białorusi. Obecnie mieści się tu muzeum powstałe z inicjatywy prezydenta Aleksandra Łukaszenki.

Dom był 1-piętrowy z sutereną, w której mieściła się kuchnia – wspominała najstarsza z rodzeństwa Dzierżyńskich, Aldona. – Ze stołowego pokoju drzwi prowadziły na duży ganek. W południowej stronie domu był duży otynkowany pokój zwany „salonem”. Z niego wychodziło się na wysoki ganek o wielu stopniach, z balustradą, zawsze pełen słońca i światła. Na podwórzu gospodarskie zabudowania, stajnia, obora, szopa, „odryna”, chlewy i tzw. „piekarnia”, gdzie mieszkał dzierżawca. Tu była również piwnica kryta gontem. Obok piekarni rosła stuletnia rozłożysta sosna z bocianim gniazdem. Nieco dalej za płotem widniała stodoła (gumno) ze spichlerzem, a dalej za wrotami ciągnął się las, las, las... W dużym, pachnącym żywicą środkowym pokoju na piętrze było jasno i wesoło; szerokie drzwi prowadziły stąd na pięknie oszklony ganek. Tu Mama suszyła zwykle grzyby, owoce i jagody. Z tej oszklonej z trzech stron werandy wpatrywaliśmy się razem z Feliksem w otaczający nas „świat”, ten najbliższy i ten tajemniczy i daleki za linią horyzontu [9].

Feliks przyszedł na świat 11 września 1877 roku. Matka była w ósmym miesiącu ciąży i jeszcze nie wybierała się do Jody, gdzie rodziła wszystkie dzieci pod czułym okiem matki Kazimiery Januszewskiej. Ale 10 września pod wieczór zdarzył się wypadek: Helena Dzierżyńska podczas prac domowych upadła na strome schody i stoczyła się do kuchni w suterenie. Mocno potłuczona, musiała położyć się do łóżka, w nocy dostała bólów porodowych. Następnego dnia przyszedł na świat chłopiec: drobniutki, bo przecież wcześniak, ale zdrowy. Na cześć tego zdarzenia dostał imię Feliks, czyli szczęśliwy. Już 16 września został ochrzczony w kościele parafialnym w Derewnie przez księdza Cypriana Żebrowskiego.

Dzieciństwo rzeczywiście miał szczęśliwe. Jako chorowity, szczuplutki, długi czas mniejszy od braci (potem to nadrobi: w wieku dojrzałym liczyć sobie będzie 175 cm wzrostu) i podobny do pięknej matki, był w domu szczególnie hołubiony, wręcz rozpieszczany przez rodziców i starsze siostry, tym bardziej że należał do typu chłopców grzecznych. „Nie miałam kłopotów z Felisiem, którego uczyłam – wspomina Aldona. – Nie był takim urwisem jak najstarszy Staś, był łagodny, nie widziałam go w złości, w sprzeczce; posłuszny, pilny, delikatny i zdolny”. Do tego dochodziła jeszcze jedna szczególna cecha wyróżniająca go wśród braci: skłonność do egzaltacji, początkowo idąca w kierunku żarliwej religijności, z czasem w stronę ideologii komunistycznej. To nie przypadek, że Lew Trocki powie o nim po latach: „zespalał się absolutnie ze sprawą”.

Niestety, choroba płuc ojca z roku na rok się pogłębia i w 1882 roku, po piętnastu latach małżeństwa, Edmund umiera. Pozostawia po sobie dobre wspomnienia. Aldona: „Nasz ojciec był człowiekiem niezwykle łagodnym, pełnym poczucia humoru. Nie słyszałam nigdy pomiędzy rodzicami najmniejszej sprzeczki lub nieporozumienia. Pomimo licznej czeredy nie było wypadku, by któreś z dzieci otrzymało karę cielesną”. Również sąsiedzi i miejscowi chłopi dobrze go wspominali. Został pochowany w Derewnie, na tablicy nagrobnej wyryto napis: „Pokój prochom Sprawiedliwego”. Feliks, wówczas pięcioletni, z ojcem miał tylko jedno skojarzenie: wiązanie z gałązek dębowych wianków, które potem wieziono na grób Edmunda. Helena w chwili śmierci męża liczyła sobie 32 lata. Z racji wieku i urody zapewne mogła wyjść ponownie za mąż, skupiła się jednak na dzieciach i na ich wykształceniu. Wiedziała, że to dla nich jedyna szansa, gdyż z majątku nie będą miały korzyści. Ojciec przed śmiercią też zdawał sobie z tego sprawę: zabezpieczył synów, każdemu z nich fundując po tysiąc rubli na naukę.

Delikatna twarz wymuskanego paniczyka. Feliks Dzierżyński miał szczęśliwe dzieciństwo. W domu hołubiony, wręcz rozpieszczany przez rodziców i starsze siostry.

Życie jednak toczy się dalej. Jest matka, jest spora gromadka dzieci i Dzierżynowo. Aldona z Ignacym wspominają:

Poza rozrywkami w lesie lub na rzece zabawy odbywały się koło domu lub w domu. Codzienną rozrywką była „pałka-stukałka”. Miejscem zabawy było podwórze ze studnią-żurawiem. Ulubioną rozrywką Feliksa było chodzenie na szczudłach; wymagało to pewnej odwagi i orientacji, zwłaszcza przy przekraczaniu takich większych obiektów, jak np. krowa. Na podwórzu odbywały się i inne niewyszukane rozrywki, jak np. zręczne chodzenie po długim płocie lub włażenie na „przedpłoty” (wysokie drabiny do suszenia siana i zboża). A kiedy rozlegał się głos ukochanej Mamy, zwołujący na śniadanie, obiad lub wieczerzę, cała gromadka pędziła na wyścigi do domu. Tu, w przewiewnym, pachnącym żywicą, o belkowanych ścianach pokoju, rozgrzana gromadka urwisów sadowiła się, wesoło gwarząc, dookoła okrągłego stołu. Ale kiedy przed małym Feliksem stawał talerz z kisielem owsianym, miał on minę smutną, markotną. Po wielu, wielu latach mawiał nieraz, iż jedyną potrawą, której nie lubi, jest kisiel owsiany.

Feliks pisał z X Pawilonu Cytadeli warszawskiej do Aldony: „Tutaj zaś pamięć szczególnie żywa – biegnie ku tym, których kocha – i wskrzesza lata dawne. (...) Wieś nasza, lasy, jej łąki i pola, rzeka, rechotanie żab i klekot bociani, i cała ta cisza, i muzyka dziwna o zmroku wieczornym”. Z Zakopanego, 27 grudnia 1906: „Pamiętam wieczory letnie, gdy siedzieliśmy na ganku i ja trzymałem swą głowę na kolanach Twoich i było mi tak dobrze... Pamiętam, jak wieczorami krzyczeliśmy, a echo nam odpowiadało. Czy pamiętasz, jak raz Staś krzyknął słowo nieprzyzwoite, a Wy zawstydzone uciekłyście?”. Z więzienia w Siedlcach, 16 lipca 1901: „[Pamiętam] o żartach, jakie robiliśmy Jadwidze: Trochę się gniewała, gdyśmy w Dzierżynowie na jej śpiew »si tu m’aime« (nie jestem Francuzem – a więc pisownia kulawa) odpowiadali za drzwiami »me-me« – jak owce lub barany”.

Z treści listów wyłania się postać matki – dobrej, szlachetnej, mądrej, mającej przemożny wpływ na kształtowanie psychiki i postaw swoich dzieci, z czasem wręcz przez Feliksa wyidealizowana. W liście do Aldony Feliks pisze:

Przecież matka sama kształci dusze swoich dzieci, a nie na odwrót. (...) Ja sam pamiętam, jak Mama mię raz wyklapsała, będąc strasznie stroskana i mając tyle na głowie. (...) coś nabroiłem i gdy dostałem za to od Mamy w chwili jej rozdrażnienia, dawajże wrzeszczeć wniebogłosy i płakać ze złości, ale gdy łez mi zabrakło, wlazłem pod etażerkę z kwiatami, skąd nie wychodziłem aż do zmroku. Pamiętam wybornie, jak Mama mię tam znalazła, przycisnęła mnie mocno do siebie i ucałowała tak gorąco, serdecznie, że znowu zapłakałem, lecz to były łzy ciche, przyjazne, łzy już nie złości, jak poprzednio, a szczęścia, radości i uspokojenia, tak mi dobrze było wówczas... Dostałem potem świeżą bułeczkę, kawał cukru i byłem ogromnie szczęśliwy. Nie pamiętam już, ile miałem wówczas lat, może 6–7; było to u nas w Dzierżynowie.

Rodzice Feliksa – Helena i Edmund. Ona dobrze sytuowana, wykształcona, znająca obce języki. On, nauczyciel matematyki i fizyki, wżenił się w rodzinę znacznie zamożniejszą.

Brak szkół podstawowych zmuszał do edukacji w domu. Feliks do Aldony 27 grudnia 1902: „Pamiętam, jak na tym samym ganku Mama mię czytać uczyła, ja leżałem na brzuchu, oparłszy się na łokciach, i sylabizowałem” [10]. Jak podają biografowie Dzierżyńskiego, w wieku czterech lat potrafił on cytować obszerne fragmenty Pana Tadeusza. Niekoniecznie musi to być prawda, równie dobrze mógł być starszy, lecz z pewnością znał dzieła Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego, bo na ich twórczości opierała się w głównej mierze edukacja w polskich domach. I co charakterystyczne: po latach, już jako szef WCzK, wciąż będzie pielęgnował kulturę polską w swoim domu. Witold Leder, syn Zdzisława Feinsteina-Ledera, rewolucjonisty i komunisty, wspomina, że w latach dwudziestych, gdy mieszkał z rodzicami w Moskwie, ojcu bardzo zależało, aby nie zapomniał języka polskiego, i to na dobrym, literackim poziomie. Niestety, ze zdobyciem polskich książek w stolicy Rosji był poważny kłopot. Okazało się jednak, że Dzierżyński, u którego Leder pracował w Najwyższej Radzie Gospodarki Narodowej, ma niezłą polską biblioteczkę, a w niej Trylogię Sienkiewicza. Dzięki temu młody Witold wyuczył się poprawnej polszczyzny.

Dzierżyńscy bardzo się kochali, to nie ulega wątpliwości. Tym większą traumą musiał być wypadek z 1892 roku – kolejna, głośna w okolicy śmierć w tej rodzinie.

Kiedy zaczęłam przytomnie spoglądać na świat, Feliksa w tych stronach już nie było – wspominała generałowa Jadwiga Sosnkowska. – W domu opowiadano o tragicznym wypadku. Feliks miał siostrę Wandę, którą ogromnie kochał i która mu była równie oddana. Robiła to, co jej kazał. Ta dziewczynka była oczkiem w głowie całej rodziny. Feliks miał wtedy coś około 17 lat. Mnie nie było jeszcze na świecie. Później z piątych ust słyszałam o tej tragedii. Mała Wandzia widząc, że Feliks idzie na kuropatwy – a musiał przejść przez las – zaczaiła się w chaszczach, jakie zwykle otaczają lasy, i kiedy brat pojawił się, wyskoczyła, żeby go nastraszyć. Widocznie zaczepiła o coś, bo trwało to zbyt długo. Feliks pomyślał, że to zwierzyna, strzelił... był koniec. Skamieniały z rozpaczy nie wiedział, co czynić. Nadbiegła rodzina, matka, bracia, niezwykle despotyczny ojciec. Była scena jak z Szekspira. Wszyscy rzucili się na tego biednego Feliksa, biczowali go tak oskarżeniami, że zmartwiały chłopak nie był w stanie przemówić (...). Cóż to była za szalona rozpacz tego młodego chłopaka [11].

Brzmi bardzo sugestywnie – tyle że z prawdą nie ma nic wspólnego prócz faktu, że Wanda zginęła od kuli wystrzelonej przez brata.

Zwykle w dworkach była broń palna, gdyż polowano w pobliskich lasach, no i musiano się bronić w razie napadu. Broń wieszano na ścianach w salonie bądź w pokoju stołowym, a do służby należało o nią dbać, czyścić i zabezpieczać; na ścianie wieszać nie załadowaną. Kiedy studiujący Stanisław przyjeżdżał do domu, chadzał na polowania ze służącym, który czasem brał jego strzelbę bez pozwolenia i samotnie szedł do lasu. Najwyraźniej tego feralnego dnia lokaj odwiesił strzelbę z pociskami w lufie, a Staś, wówczas młodzik dwudziestoletni, dla wygłupu, bo właśnie przekomarzał się z czternastoletnią Wandzią, złapał za broń. Zaczął ze strzelbą gonić siostrę wokół rabatki przed wejściem do domu, wykrzykując: „Zastrzelę cię!”. Pociągnął za spust i... Feliks doczeka się jeszcze wielu podobnych legend.

Trauma rodzinna po śmierci Wandzi była tak silna, że pamięć o niej została wyparta ze świadomości najbliższych. Z albumów rodzinnych usunięto jej zdjęcia, w żadnym z listów Dzierżyńskiego nie ma nawet napomknienia o najmłodszej siostrze.

Aldona Dzierżyńska w młodości. To na zabawach z siostrą w „pałkę-stukałkę”, chodzenie na szczudłach czy przeskakiwanie przez płoty upłynęła Feliksowi młodość.

Liczna gromadka rodzeństwa z czasem, jak to w życiu, rozeszła się w różne strony świata.

Siostra Aldona – z którą Feliks utrzymywał najbliższe kontakty, bo praktycznie wychowała go i była pod wieloma względami bardzo podobna do matki – stała się jego powiernicą na całe życie. Martwiła się o niego, pouczała, łajała, odwiedzała w więzieniu, dostarczając paczki z żywnością, bielizną i książkami. Sama niezwykle religijna, walczyła o duszę Felisia – jak go prawie do końca życia czule nazywała. Była połączeniem silnej osobowości ze szlachecką elegancją i zwyczajnie ludzką dobrocią. Miała zdolność gromadzenia wokół siebie dalszej i bliższej rodziny, która do dzisiaj wspomina ją szalenie ciepło. W 1892 roku (a więc w czasach, gdy Feliks był uczniem gimnazjum) wyszła za mąż za Gedymina Bułhaka, współwłaściciela majątku Mickiewicze, i zamieszkała w Wilnie, potem w majątku bobrujskim, którego mąż był zarządcą. Urodziła czworo dzieci [12]. Feliks bardzo lubił odwiedzać rodzinę Bułhaków. Wspomina to w listach do Aldony. Na przykład z Genewy (1902):

Jak się chowają Tonio, Rudolfek i Helena? Nudzą się zapewne teraz ogromnie jesienią i wiele ci kłopotu sprawiają. Chciałbym ich widzieć, uściskać, zobaczyć, jak się rozwinęli, słyszeć ich płacz, śmiech, zabawy, dokazywanie, i usłyszeć, jak Maniusia w łóżeczku, nie chcąc, bym odszedł, mówi: „Nie puszczę, nie puszczę”, a Tonio wyskakuje z łóżeczka, by jeszcze raz dać, na dobranoc, całusa wujaszkowi; chciałbym widzieć i Rudolfa poważnego. Na grzyby chodzić z nimi, biegać z nimi i czuć je – dzieci – koło siebie.

Do siostrzeńca Rudolfa (1903):

A czy pamiętacie, jak na grzyby do lasu chodziliśmy, jak Maniusia upadła i potem do domu ją niosłem, jak dokazywaliście razem, jak po jagody i poziomki jeździliśmy do lasu razem z Mamą i ciocią Marynią, jak Tonio zjadł jagody, a Rudolfek zbierał? Ja dobrze o Was pamiętam, bo Was mocno kocham [13].

Młodszy syn Aldony Antoni Jerzy Bułhak (Tonio z listów) był jednym z adiutantów marszałka Józefa Piłsudskiego. Po szkole oficerów sztabowych służył w randze podporucznika podczas wojny polsko-bolszewickiej w kawalerii, był ranny, potem został odznaczony krzyżem Virtuti Militari. Ożenił się w 1923 roku z siostrzenicą Piłsudskiego Wandą Juchniewiczówną, zwaną Dzidzią, z którą jakiś czas mieszkał w Sulejówku [14].

Najstarszy brat Feliksa Stanisław po tragicznej śmierci siostry Wandzi diametralnie się zmienił: porzucił studia, stał się mrukiem i odludkiem. Po powrocie z Petersburga został wyższym urzędnikiem banku ziemskiego w Wilnie. Jako najstarszy syn objął Dzierżynowo. Nie ożenił się, nie miał dzieci. W lipcu 1917 roku nocowali w dworku powracający z frontu żołnierze rosyjscy – być może dezerterzy. Rzucali niedopałki papierosów na drewnianą podłogę, więc Stanisław zwrócił im uwagę, że mogą łatwo zaprószyć ogień. To wystarczyło. Jeden z sołdatów zabił gospodarza, a reszta ograbiła dwór. Kilka dni później do Dzierżynowa zjechał zawiadomiony o tragedii Feliks, by urządzić bratu pogrzeb. „Bandyci dla rabunku zabili brata Stanisława. Nie męczył się, ugodzili go w serce sztyletem (...) Teraz dom pusty, wszyscy z obawy uciekli” [15] – pisał w sierpniu do żony. Feliks załatwił jeszcze jedną sprawę, o czym 17 września donosił w liście z Piotrogrodu córce Aldony Marii:

Muszę Cię zawiadomić, że Aldona dała Stasiowi do przechowania biżuterię, była ona zakopana. Służąca Emilka wskazała mi miejsce, więc odkopałem. Pudełko zbutwiało, u Głogowskiej [16] spisaliśmy, co tam było. Posyłam Ci spis. U siebie nie mogłem tego zostawić, umieszczono to w kasie ogniotrwałej i opieczętowano u Michała Winawera, Moskwa, Furmannyj piereułok 18 mieszk. 14, z tym że wydać może tylko Aldonie lub w razie nieszczęścia jej dzieciom [17].

Po paru latach, kiedy Feliks został przewodniczącym WCzK, zabójcy Stanisława zostali wytropieni i rozstrzelani.

Druga siostra Dzierżyńskiego, Jadwiga, miała niezwykłą urodę, a przy tym była lekkomyślna i żądna rozrywek. Chciała jak najprędzej uciec spod rodzinnych skrzydeł, więc szybko wydano ją za mąż, za dużo starszego ziemianina Kuszelewskiego. Długo jednak w ryzach małżeńskich nie wytrzymała. Uciekła, pozostawiając mężowi maleńkiego synka Jerzego [18], a sama, ku wielkiemu zmartwieniu Aldony, wiodła hulaszcze życie w Wilnie. Urodziła córkę, której również nadała imię Jadwiga (według jednej wersji ojcem był książę Henryk Giedroyc, według drugiej oficer gruzińskiego pochodzenia) i z którą w 1915 roku wyjechała do Moskwy. Utrzymywała tam kontakty zarówno z Feliksem, jak i z drugim bratem Władysławem. Po rewolucji październikowej mieszkała w pobliżu Kremla, pozostając z wpływowym bratem w ścisłym kontakcie.

Starszy o dwa lata od Feliksa Kazimierz miał wybitne zdolności matematyczne, ale ponieważ był typem wiecznego studenta i prowadził rozrywkowy tryb życia, długo studiował na politechnice w Karlsruhe. Tam też, na stancji, poznał Łucję (Luci) Schiatti, córkę gospodyni, z pochodzenia Włoszkę. Pobrali się dopiero w 1918 roku. Mieszkali w Warszawie, gdzie Kazimierz pracował jako inżynier w Ministerstwie Komunikacji, a gdy przeszedł na emeryturę, przenieśli się do Dzierżynowa. Podczas okupacji Kazimierz miał spory udział w tworzeniu w obrębie Puszczy Nalibocko-Iwieńskiej polskiej konspiracji i partyzantki, a Łucja, wykorzystywana w roli tłumacza przez niemiecką komendanturę i mająca dostęp do cennych informacji, przekazywała je członkom ruchu oporu. Oboje zginęli pechowo. W czerwcu 1943 roku Niemcy aresztowali miejscowego chłopaka pod zarzutem współpracy z partyzantami. Łucja poręczyła za niego. W sierpniu chłopak został złapany ponownie, już z bronią w ręku, i Łucję natychmiast zatrzymano. Kazimierz, ukrywający się wówczas pod przybranym nazwiskiem, nie chcąc zostawiać żony, ujawnił się i razem z nią został rozstrzelany. Pochowano ich na cmentarzu w Iwieńcu. Dzierżynowo, w odwecie za działalność konspiracyjną, Niemcy spalili [19].

Jadwiga Dzierżyńska, siostra Feliksa. Kobieta o niezwykłej urodzie a przy tym lekkomyślna i żądna rozrywek.

Młodszy o dwa lata od Feliksa Ignacy po ukończeniu wydziału przyrodniczego na Uniwersytecie Moskiewskim był nauczycielem w Warszawie, a potem wizytatorem w Ministerstwie Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. Ożenił się ze Stanisławą Siłą-Nowicką, z którą miał dwoje dzieci, Wandę i Olgierda. Po wojnie Ignacy przeniósł się do Kazimierza Dolnego nad Wisłą, gdzie pracował jako dyrektor liceum. Umarł w 1953 roku – jako jedyny z braci we własnym łóżku.

Najmłodszy Władysław został wybitnym neurologiem. Skończył medycynę na Uniwersytecie Moskiewskim, a potem pracował i robił karierę medyczną w Moskwie, Charkowie i Jekatierinosławiu (obecnie Dniepropietrowsk), gdzie w 1919 roku współorganizował uniwersytet [20]. Władysław posiadał zdolności hipnotyzerskie. Rodzina wspomina spotkanie około 1912 roku w dworku w Wylągach – bo ożenił się z Zofią Siłą-Nowicką, siostrą Stanisławy – kiedy to na oczach świadków wprowadził Feliksa i Ignacego w stan hipnozy. W Rosji pozostawał w bliskim kontakcie z Feliksem, ale entuzjastą rewolucji nie był, inaczej niż jego córka (również Zofia) i po części żona. Kiedy małżeństwo się rozpadło, obie panie wyjechały do Moskwy, a Władysław, dostawszy od Feliksa jako szefa WCzK pozwolenie, wrócił w 1922 roku do Polski [21]. Tu nadal robił karierę: napisał podręcznik neurologii – bardzo potem popularny na akademiach medycznych – i pracował jako ordynator w szpitalach w Przemyślu, w Krakowie, a od 1930 roku w Łodzi. W 1937 roku wybrano go na członka Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Neurologicznego. W czasie wojny Władysław prawdopodobnie współpracował z łódzką AK. W lutym 1942 roku aresztowany przez gestapo podczas dużej akcji wymierzonej przeciw polskiemu podziemiu, został rozstrzelany razem ze stu innymi Polakami 20 marca 1942 roku w Zgierzu.

Był taki czas w międzywojniu, że sporo Dzierżyńskich (bracia Kazimierz i Ignacy z rodzinami, a także dzieci i wnuki kuzyna Justyna, który osiadł w Berdyczowie) żyło w Warszawie. Tramwaj numer 25 nazywali „tramwajem rodzinnym”, wszyscy bowiem mieszkali na jego trasie. A wakacje spędzali w Dzierżynowie, gdzie dojeżdżali także Aldona i Władysław z rodzinami.

Władysław Dzierżyński, brat Feliksa. Zdjęcie w mundurze pułkownika Wojska Polskiego (ok. 1931–1933).

Władysław został uznanym neurologiem napisał do dzisiaj ceniony podręcznik akademicki z tej dziedziny. Na zdjęciu strona tytułowa I tomu z 1925 roku.

Biograf Józefa Stalina Simon Sebag Montefiore w Młodych latach despoty dokonuje takiego oto porównania:

Stalin zaprzyjaźnił się z Dzierżyńskim, założycielem tajnej policji, zapewne dlatego, że Polacy i Gruzini identyfikowali się ze sobą jako dumne narody ujarzmione przez Rosję. Obaj mieli zostać duchownymi, pisali wiersze, mieli obsesję na punkcie lojalności i zdrady. Obaj byli zręcznymi praktykami tajnej pracy policyjnej. Obaj mieli dominujące matki i nieczułych ojców. Obaj byli strasznymi rodzicami; istotami fanatycznymi i samotnymi. Co zdumiewające, biorąc pod uwagę tak ogromne podobieństwo, stali się sprzymierzeńcami [22].

Czy rzeczywiście tego typu porównanie jest w pełni uprawnione? Z przypisów w książce wynika, że informacje na temat Feliksa czerpał Montefiore z opracowania Donalda Rayfielda Stalin i jego oprawcy. Idąc tym śladem, dochodzimy do źródeł, z których korzystał Rayfield. I tu następuje gorzka konfrontacja z... hrabią Bogdanem Jaxą-Ronikierem.

Na jakiej podstawie wyżej wymienieni autorzy uważają Edmunda Dzierżyńskiego za nieczułego ojca? Z korespondencji i wspomnień rodzinnych najwyraźniej wynika coś zgoła innego. A już zestawianie go z notorycznie pijanym szewcem Wissarionem „Beso” Dżugaszwilim, który tłukł żonę i syna, zakrawa na głębokie nieporozumienie [23].

A matka? Dla Montefiorego Helena Dzierżyńska jest „matką dominującą”, dla Rayfielda „kochającą”. Nie do końca da się zrozumieć, na czym ma polegać owa dominacja, sugerowana przez Montefiorego. Czy na tym, że w wieku trzydziestu dwóch lat owdowiała i musiała sama zająć się ośmiorgiem dzieci? Zestawienie jej z nieszczęsną Jekatieriną „Keke” Dżugaszwili to kolejne nieporozumienie. Córka Stalina wspominała, że kiedy ojciec był chłopcem, babcia go tłukła. Jak się to ma do historii z dzieciństwa, którą Feliks opisał w liście do Aldony? Czy owo „wyklapsanie”, wspomniane z tego powodu, że utkwiło jako jedyne tego rodzaju zdarzenie w pamięci dziecka, można porównać z „tłuczeniem”, o którym pisała Swietłana Alliłujewa?

Próby zestawienia osobowości Stalina i Dzierżyńskiego zapewne mają swoje uzasadnienie, lecz szukanie wspólnych analogii w ich dzieciństwie jest błądzeniem w gęstej mgle. Wczesne lata życia Feliksa niełatwo się poddają analizie psychologicznej – bo każdemu można by życzyć tak dobrego dzieciństwa, przeżytego w miłości i w gronie najbliższych.

[1] Zofia Dzierżyńska, Lata wielkich bojów, Książka i Wiedza, Warszawa 1969.

[2] Andrzej Garlicki, Józef Piłsudski 1867–1935, Czytelnik, Warszawa 1990.

[3] Michaił Murawjew, Pamiętniki hr. Michała Mikołajewicza Murawiewa („Wieszatiela”): (1863–1865): pisane w roku 1866, Spółka Wydawnicza Polska, Kraków 1896.

[4] W 1893 roku carscy kozacy urządzili w Krożu rzeź mieszkańców broniących miejscowego kościoła przed przemianowaniem go na cerkiew.

[5] Zofia Dzierżyńska, op. cit.

[6] Urzędnicy Wielkiego Księstwa Litewskiego. Spisy, t. 2, Województwo trockie XIV–XVIII wiek, pod red. Andrzeja Rachuby, oprac. Henryk Lulewicz, Andrzej Rachuba, Przemysław P. Romaniuk, Andrzej Haratym; przy współpracy Andreja Macuka i Jaugiena Aniszczanki, Instytut Historii Polskiej Akademii Nauk – DiG, Warszawa 2009.

[7] Roman Pilar będzie w kadrach WCzK – obok księcia Andronnikowa – najwyżej utytułowanym arystokratą. Ożeni się z kuzynką braci Mackiewiczów, a Józef Mackiewicz, zaciekły antykomunista, w tekście Mój szwagier – szef GPU opisze historię rodzinną związaną z Romanem, natomiast w liście do Jerzego Giedroycia nazwie Feliksa Dzierżyńskiego „krewniakiem”. Pilar zostanie rozstrzelany w ramach „operacji polskiej” w 1937 roku.

[8] Jadwiga Sosnkowska, Włodzimierz T. Kowalski, W kręgu mitów i rzeczywistości, Interpress, Warszawa 1988.

[9] Feliks Dzierżyński, Listy do siostry Aldony poprzedzone wspomnieniami Aldony Kojałłowicz oraz Stanisławy i Ignacego Dzierżyńskich, Książka i Wiedza, Warszawa 1951.

[10] Cytaty za: ibidem. Potem naukę Dzierżyńskiego przejęła najstarsza siostra Aldona. Feliks w liście do niej wspomina: „Czy pamiętasz, jak uczyłaś mnie francuskiego i raz niesprawiedliwie chciałaś postawić do kąta? Pamiętam tę scenę, jak gdyby to dziś było: musiałem tłumaczyć piśmiennie z rosyjskiego na francuski, wydawało Ci się, że odwróciłem kartkę i jakieś słowo przepisałem, posłałaś mię więc do kąta, a ja za nic nie chciałem iść i nie poszedłem, bo niesłusznie mię posądziłaś. Przyszła więc Mama i dobrocią swoją namówiła mię, bym stanął”.

[11] Jadwiga Sosnkowska, Włodzimierz T. Kowalski, op. cit.

[12] Gedymin Bułhak zmarł w 1908 roku. Aldona wyszła ponownie za mąż po sześćdziesiątce za Artura Kojałłowicza. W międzywojniu mieszkała w Wilnie, była nauczycielką, potem w seminarium nauczycielskim w Siennicy w powiecie Mińsk Mazowiecki. Trafiła tam za karę, gdyż po przewrocie majowym 1926 roku w klasie, w której uczyła, zdjęła ze ściany portret Naczelnika, oświadczając, że to niedopuszczalne, by „Polak strzelał do Polaków”. W czasach stalinowskich, jako siostra wielkiego rewolucjonisty, odegrała niebagatelną rolę. Masowe aresztowania i wyroki śmierci zmuszały ludzi do rozpaczliwych prób wyrwania najbliższych z rąk reżimu. Aldona wystosowała list do Bolesława Bieruta, bodaj pierwszy tego typu, w sprawie Władysława Siły-Nowickiego, powstańca warszawskiego i działacza WiN-u, który był spokrewniony z Dzierżyńskimi. Aldona pisała do Bieruta: „Kocham go jak własnego syna, a więc przez pamięć niezapomnianego brata mego Feliksa Dzierżyńskiego, błagam Obywatela Prezydenta o łaskę darowania życia Władysławowi Nowickiemu” (Tadeusz M. Płużański, Zapora przeciw komunizmowi, Biuletyn Informacyjny AK, nr 3, marzec 2011). Pomogło, przyszły współpracownik KOR-u i ceniony adwokat został ocalony (choć miał z tego powodu wyrzuty sumienia wobec współtowarzyszy, których spotkał najwyższy wymiar kary). Do Aldony zaczęli apelować kolejni oskarżeni bądź ich najbliżsi. Na ile była w stanie, na tyle pomagała. Zmarła w 1966 roku w wieku 96 lat, przeżywszy wszystkich z rodzeństwa. Do końca życia dawała na mszę za duszę brata. Była polską patriotką i żarliwą katoliczką, nie mogącą nigdy pogodzić się z ideologią komunistyczną, a jednocześnie mocno kochała Feliksa i po śmierci brata walczyła o jego dobre imię.

[13] Feliks Dzierżyński, Listy do siostry Aldony..., op. cit.

[14] Antoni Jerzy Bułhak dzięki koligacji z Piłsudskimi otrzymał w międzywojniu niezłe posady w Warszawie – dyrektora Zakładów Mięsnych i dyrektora Giełdy Produktów Rolnych. Kiedy we wrześniu 1939 roku Warszawa próbowała się jeszcze bronić przed wejściem Niemców, Tonio znowu odegrał znaczącą rolę przy najbliższych Marszałka. Tak to zapisała we Wspomnieniach Aleksandra Piłsudska, wdowa po Naczelniku Państwa: „Spakowałyśmy rzeczy [z córkami], ale wyjazd [do Kamiennego Dworu] okazał się niemożliwy. Niemcy bombardowali zaciekle tę właśnie linię kolejową, którą mieliśmy jechać, i ruch pociągów na niej zawieszono. Wyratował nas mój kuzyn, Jerzy Bułhak, bawiący wówczas w Warszawie, proponując wyjazd do jego majątku na kresach wschodnich. Wielu ziemian tamtejszych, z nim razem, zaofiarowało swoje dwory wojsku na szpitale i nasza pomoc tam mogła przydać się. Wyjechaliśmy o siódmej rano, ja, córki, moja siostra i młoda kuzynka Anna, która spodziewała się dziecka za parę tygodni”. (Aleksandra Piłsudska, Wspomnienia, LTW, Warszawa 2004). Po kilku dniach pobytu w majątku Bułhaków wdowa po Marszałku decyduje się wraz z córkami jechać do Wilna. Wkrótce w jej ślady idą także Antoni i Wanda Bułhakowie. Dzięki matce Antoniego Aldonie, która daje władzom sowieckim kilka oryginalnych listów od Feliksa, otrzymują paszporty. Przy pomocy japońskiego konsula Chiune Sugihary wyjeżdżają tranzytem przez ZSRR do Japonii, tam wsiadają na statek do Kanady. Bułhak umiera w 1961 roku w Vancouver. Starszy brat Tonia Rudolf Bułhak padł ofiarą opresyjnego wychowania. Tuż po zdaniu matury w Kursku (w roku 1915) prawdopodobnie chciał się wyedukować seksualnie i skorzystał z usług prostytutki. Zaraził się chorobą weneryczną. Ze strachu przed religijną matką wolał popełnić samobójstwo.

[15] Zofia Dzierżyńska, op. cit.

[16] Znajoma rodziny w Dzierżynowie.

[17] Kopia listu z archiwum rodzinnego, F 230/72-74, Wydział Historii Partii KC PZPR, oryginał w Archiwum Akt Nowych.

[18] Jerzy Kuszelewski, wychowany w tradycji ziemiańskiej i dobrze wykształcony w wileńskiej Akademii Nauk Politycznych, nigdy nie poznał matki. Pracował w wywiadzie, między innymi w Referacie „Rosja”, a od lipca 1934 roku został w randze kapitana kierownikiem Samodzielnego Referatu „Litwa”. Z chwilą wejścia wojsk sowieckich do Wilna w 1939 roku popełnił samobójstwo lub poległ podczas walk między Wilnem a Zawiasami. Gdyby się dostał do sowieckiej niewoli, z pewnością zginąłby w Katyniu.

[19] Dworek w Dzierżynowie został zrekonstruowany kilka lat temu z inicjatywy prezydenta Białorusi Aleksandra Łukaszenki.

[20] Richard Pipes w monumentalnym dziele Rosja bolszewików pisze: „W niedzielę 27 stycznia ciało wodza [Lenina] złożono w tymczasowym drewnianym mauzoleum. Niestety, już w marcu, z nadejściem wiosny, zwłoki zaczęły się rozkładać. (...) Potem Dzierżyński, którego zadaniem było wiedzieć wszystko, zdobył informację, że pewien anatom z Charkowa, Władimir Worobiow, wynalazł nowe metody konserwacji żywych tkanek” (Richard Pipes, Rosja bolszewików, Magnum, Warszawa 2005). Stwierdzenie: „którego zadaniem było wiedzieć wszystko” w tym przypadku jest nadinterpretacją. Worobiow był współpracownikiem Władysława Dzierżyńskiego, dlatego Feliks, który bywał u brata w Charkowie, zanim ten nie przeniósł się do Jekatierinosławia, nie musiał się zbytnio wysilać w poszukiwaniu odpowiedniego kandydata na konserwatora zwłok Lenina.

[21] Władysław Dzierżyński wrócił do Polski z drugą żoną Katią, Rosjanką, wdową po carskim prokuratorze, oraz jej córką z pierwszego małżeństwa Wierą. Feliks dał im na drogę swój przydział żywnościowy, który jednak szybko się skończył, więc w czasie długiej podróży Władysław musiał zdobywać jedzenie, żywili się między innymi łykowatym mięsem upolowanego bociana.

[22] Simon Sebag Montefiore, Stalin. Młode lata despoty, Świat Książki, Warszawa 2008.

[23] Donald Rayfield przytacza w swojej książce opinię byłego ucznia Edmunda z taganrogskiego gimnazjum Pawła Filewskiego, który pisze, że Dzierżyński był chorobliwie i skrajnie drażliwy oraz lubił dręczyć uczniów. Niewykluczone. Bywa, że ktoś w pracy jest innym człowiekiem niż w domu. Być może należy wziąć pod uwagę także nasilającą się chorobę. Jednak równie dobrze może to być opinia nieobiektywnego ucznia. Każdy z nas ma w pamięci szkołę i to, że dla jednych uczniów ktoś jest wybitnym pedagogiem, a dla drugich „złośliwą zołzą”, która się na nich uwzięła.