Dzień gniewu - Bartosz Szczygielski - ebook + audiobook

Dzień gniewu ebook i audiobook

Bartosz Szczygielski

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Tego, co wydarzyło się w zwykły, słoneczny dzień, nie dało się przewidzieć. Rozpędzony samochód, który wjechał w sam środek centrum handlowego, był jedynie początkiem chaosu, jaki wdarł się w życie kilku osób, a wielu go pozbawił.

Jedna z poszkodowanych, która trafia do szpitala, nie pamięta niczego. Ma za to przeczucie, że sprawcą wypadku jest bliska jej osoba. Z czasem odkryje coś, czego nie spodziewała się w najgorszych koszmarach.

Tymczasem młodszy aspirant, Krystian Betel, nie wierzy w oficjalną wersję wydarzeń. Zaczyna interesować się sprawą, widząc w niej swoją szansę na szybki awans. Podjęty przez niego trop zaprowadzi go do miejsca, o którego istnieniu nie miał pojęcia, i szybko pożałuje, że tak nie zostało…

Dzień gniewu” to opowieść o chorym umyśle i rodzących się w nim niebezpiecznych planach. Ale przede wszystkim o ludziach, którzy szukając azylu i akceptacji, gotowi są na największe poświęcenie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 411

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 47 min

Lektor: Filip Kosior

Oceny
4,1 (84 oceny)
38
24
16
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
redsky93

Nie oderwiesz się od lektury

To moje pierwsze spotkanie z Autorem i muszę przyznać, że bardzo udane. Kryminał z domieszką thrillera psychologicznego, do tego wątek sekty: wszystko co kocham w książkach. Historia choć początkowo trochę chaotyczna, od początku mnie zaintrygowała.. Fabuła trzyma w napięciu, akcja toczy się miarowym tempem, naprawdę nie sposób się oderwać. Styl Autora to sto procent mój gust czytelniczy! Były dreszczyk, było zaskoczenie, ta książka pochłania. Polecam bardzo. Kolejne książki Autora już czekają na przeczytanie.
ska77

Całkiem niezła

Po książkę sięgnęłam zachęcona recenzją PigOut. Trochę się rozczarowałam. Niby wszystko ok ale fabuła się nieco wlecze a niektóre wątki pojawiają się "od czapy". Ogromny plus za język, autor ma lekkie pióro i naprawdę przyjemnie się go czyta. Dam szansę innej książce, moze bardziej do mnie trafi
20
MegiZat

Całkiem niezła

można przeczytać, ale bez zachwytu
20
Gusiolec

Nie oderwiesz się od lektury

Podobała mi się 🥰
10
Robsky11

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa
00

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Bartosz Szczygielski, 2023

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2023

 

Redaktorka prowadząca: Anna Rychlicka-Karbowska

Marketing i promocja: Karolina Guzik

Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta: Joanna Pawłowska, Marta Akuszewska

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: Pola i Daniel Rusiłowiczowie

Zdjęcie na okładce: © altitudevisual | Adobe Stock

Zdjęcie autora: © Mikołaj Starzyński

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Cytat z Księgi Mądrości (Mdr 2:4–5) – za Biblią Tysiąclecia, wyd. 4, Poznań 2003

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67551-26-7

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla M., mojego światła w ciemnościach

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Monika nie przypuszczała, że niedługo umrze, a ratownicy medyczni, którzy przybędą na miejsce zdarzenia, będą próbowali pozbierać ją do kupy przez dobrych kilka godzin.

Bezskutecznie.

Monika nie wiedziała o wielu rzeczach, które zdarzą się w ciągu najbliższych dziesięciu minut, ale jedno wiedziała na pewno. Niepotrzebnie wychodziła dziś z domu. Przez ostatnie kilkanaście miesięcy praktycznie się z niego nie ruszała. Uwiązana restrykcjami oraz strachem, całkowicie przeniosła się na pracę zdalną. Dziś opuściła bezpieczne mury swojego M2 po raz pierwszy na dłużej niż pół godziny i czuła się przytłoczona. Drażnili ją ludzie, których mijała na ulicy, i ci, którzy mijali ją w odległości mniejszej niż zalecane dwa metry. Sama starała się utrzymać odpowiedni dystans, ale jej próby lawirowania między przechodniami nie przynosiły żadnego rezultatu.

Ludzi było po prostu za dużo.

I każdy z nich zachowywał się tak, jakby poprzednie miesiące niczego go nie nauczyły. Kiedy Monika oglądała filmy o zombie, zawsze zastanawiała się, jak to możliwe, że ludzkość dała się tak podejść i wykorzystać przez chodzącą padlinę. Teraz nie miała już żadnych wątpliwości, że filmowcy pokazywali całą prawdę o społeczeństwie. Bezmyślnej masie, która dla własnej wygody zrobi wszystko, a konsekwencjami swoich działań zajmie się później. A najlepiej, jakby tymi konsekwencjami zajął się za nich ktoś inny. Pandemia udowodniła jej, że nie ma ratunku dla tej planety, ponieważ zawsze znajdą się tacy, którzy zamiast myśleć o innych, będą koniecznie chcieli napić się kawy na mleku sojowym.

– Mogę prosić twoje imię?

Słowa baristki wytrąciły ją z równowagi.

– Monika – odpowiedziała zgodnie z prawdą, choć miała ochotę podać jakieś fałszywe dane, i sięgnęła do torebki po portmonetkę. – Ile płacę?

Kobieta nabazgrała imię na papierowym kubku i spojrzała na wyświetlacz kasy.

– Dwadzieścia cztery pięćdziesiąt.

Aż ją zabolały te słowa. Miała na koncie znacznie więcej, ale pamiętała też, że za kilogram ziaren do swojego ekspresu zapłaciła około czterdziestu złotych. To wystarczyło jej na kilka miesięcy, no ale skoro powiedziało się A…

– Proszę. – Przyłożyła kartę do czytnika, który odpowiedział jej nieprzyjemnym piknięciem. – Dziękuję.

Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że odpowiedziała maszynie, a baristka w tym czasie odstawiła jej kubek na ladę i spoglądała już na następną osobę w kolejce. Monika przestała być jej przyjaciółką, choć przed chwilą została obdarzona jednym z najładniejszych uśmiechów, jakie widziała w swoim życiu. Schowała rzeczy do torebki i grzecznie przesunęła się na bok, stając na końcu niewielkiego wężyka ludzi czekających na odbiór swojego zamówienia. Nie wiedziała, co ma teraz ze sobą zrobić, więc zrobiła dokładnie to samo co otaczający ją ludzie. Wyciągnęła telefon z torebki i zaczęła przeglądać Instagrama.

Bezwiednie poruszała kciukiem, przesuwając zdjęcia, które nieustannie wprowadzały ją w stan zdumienia. Obserwowała jedynie garstkę osób, z którymi kiedyś coś ją łączyło, a i tak odnosiła wrażenie, że spogląda na zupełnie inny świat. Szczęśliwszy, a już na pewno bogatszy od tego, w którym ona utknęła.

Tropikalna plaża, palemka w drinku i opalone nogi świadczyły o tym, że jej koleżanka ze studenckich czasów znowu była gdzieś za granicą. Jej zdjęcia na Instagramie pokazywały chyba pół świata, a przynajmniej Monika tak to odbierała. Widziała już Justynę w Szwajcarii, Wielkiej Brytanii i gdzieś na Islandii. Zawsze uśmiechnięta i zawsze w nienagannej pozie. Monika zastanawiała się, gdzie popełniła błąd. Obie skończyły filologię i powinny być dokładnie w tym samym miejscu, a tymczasem ona ostatni raz szczerze uśmiechała się do kuriera, który łaskawie wniósł jej na trzecie piętro zamówione półki na książki. Całe dnie ślęczała nad dokumentami, tłumacząc instrukcje obsługi maszyn, których nigdy wcześniej nie widziała na oczy, lub umów, które opiewały na więcej, niż były warte jej nerki.

Westchnęła i przejechała kciukiem po wyświetlaczu. Na ekranie mignęło jej kilka reklam bielizny i parę zdjęć osób, których w ogóle nie kojarzyła. Coraz rzadziej sprawdzała media społecznościowe.

Te miesiące zniszczyły ją psychicznie, a Monika odczuła to mocniej, niż podejrzewała. Do tej pory uważała, że nic wielkiego się nie stało, a jej życie wyglądało podobnie jak wcześniej. Dopiero teraz zaczął schodzić z niej stres, który potęgowany był z praktycznie każdej strony.

– Monika?

Usłyszała swoje imię i oderwała wzrok od ekranu. Na blacie obok niej stała już kawa, a przyrządzający ją chłopak skinął głową, że może ją odebrać. I najlepiej, żeby zrobiła to szybko, ponieważ kolejka cały czas się powiększała.

Złapała za swój napój i rozejrzała się po kawiarni. Pod oknami zwolnił się stolik, co idealnie się złożyło. Miała jeszcze kilka minut do spotkania, a nie przewidziała tego, że w kawiarni będzie tak tłoczno, choć powinna. W końcu zrobiło się ciepło, nie trzeba było nosić maseczek i świat zaczął przypominać ten, który kiedyś wydawał się normalny i niczym niezagrożony. Monika też tak sądziła, ale teraz nie była już niczego pewna.

Usiadła pod oknem i postawiła kubek z kawą na środku stolika, który zdobiła kartka z napisem zdezynfekowano. Nie wyglądała na czystą, podobnie jak sam blat. Przewiesiła torebkę przez oparcie krzesła i pozwoliła swoim mięśniom odpocząć. Jej ciało nie było przyzwyczajone do stania dłużej niż kilka minut. Ból nie był niczym dziwnym. Po prostu organizm Moniki przypominał jej o tym, że nie powinna dziś ruszać się z domu, a najlepiej z kanapy. Zaczęła się zastanawiać, czy jeszcze może odwołać spotkanie, a kiedy już podjęła decyzję, że wyjdzie, do kawiarni weszła Justyna. Pomachała do Moniki i dała jej znać, że zamówi sobie coś do picia i już do niej idzie.

Monika wzięła łyk kawy i mocno się przy tym skrzywiła. Zamówiła duże macchiato, które było tak gorzkie, że ledwo mogła przełknąć to, co już wlała do gardła. Rozejrzała się po kawiarni, ale wydawało się, że tylko jej napój nie smakował tak, jak powinien. Wzięła pod uwagę też to, że bywała wybredna już wcześniej. Powinna wrócić do lady i poprosić o nową kawę, ale nie lubiła stwarzać problemów. Uczono ją, że trzeba być uprzejmym, więc była, choć nie przyniosło jej to w życiu praktycznie niczego dobrego. Jeżeli tak się stało, to tego nie zauważyła. Jak wielu innych rzeczy, w tym pierścionka zaręczynowego, który pojawił się na palcu serdecz­nym przyjaciółki. Dopiero kiedy pojawił się kilkanaście centymetrów przed jej twarzą, zdała sobie sprawę, jak wiele ją ominęło.

– O – wydusiła z siebie, kiedy Justyna usiadła naprzeciwko niej. – W końcu się oświadczył?

– Zmusiłam go. – Zaśmiała się. – Może nie dosłownie, bo przecież nie będę stawiała mu ultimatum czy czegoś takiego, ale miałam już dość czekania i trochę przyśpieszyłam sprawy. Wiesz, co więc mam na myśli, no nie? Znamy się sześć lat, mieszkamy razem od czterech, więc w końcu trzeba było coś zrobić. Pójść naprzód i tak dalej. Praktycznie sama go sobie wręczyłam podczas ostatniego wyjazdu.

Monika słuchała słów przyjaciółki, choć z coraz mniejszym zaangażowaniem. Niewiele do niej docierało, ponieważ uświadomiła sobie smutny fakt. Justyna nie powiedziała jej o tym, że się zaręczyła. Nie chodziło nawet o to, że przemilczała pierścionek w dniu, w którym go dostała. Przemilczała go przez ostatnie dwa tygodnie, bo wtedy Monika oglądała jej zdjęcia na Instagramie. Ich pierwszy wyjazd po pandemii, więc bardzo dokładnie udokumentowany, ale fakt zaręczyn został przemilczany. Widocznie to była informacja zarezerwowana dla najbliższych.

Czuła, jak w gardle zbiera jej się gula żółci, której nie potrafiła przełknąć. Dotarło do niej, że nie jest już dla Justyny tym, kim była wcześniej. Wystarczyło kilka miesięcy ograniczonego kontaktu i Monika stała się zbędna.

– Gratulacje – powiedziała po chwili, popijając gorycz równie gorzką kawą. – Cieszę się. Naprawdę.

– Dzięki, a co tam u ciebie? Dalej… tłumaczysz?

– Tak, ostatnio dostałam duże zlecenie od ministerstwa, którego nazwy nie mogę powiedzieć. – Wysiliła się na żart, by choć odrobinę uatrakcyjnić swoją pracę w oczach Justyny. – Gdybym powiedziała, czym się teraz zajmuję, musiałabym cię zabić.

Mina koleżanki jasno tłumaczyła, że żart był zabawny tylko według Moniki.

– To może lepiej mi nie mów – odparła niechętnie. – Co w ogóle tutaj robimy?

– Co masz na myśli?

– Wyszłaś z tym spotkaniem trochę niespodziewanie. Sądziłam, że coś się stało.

Monika próbowała sobie przypomnieć ostatnie rozmowy, jakie prowadziła z Justyną, i to, czego dotyczyły, ale nie była w stanie. Gadały głównie o niczym. O pogodzie i o tym, co widziały ostatnio na Netflixie, choć to głównie Monika pisała, co oglądała. Chciała to zmienić, zobaczyć się i porozmawiać tak, jak robiły to kiedyś. Zaproponowała spotkanie, trochę nie myśląc o tym, co będą na nim robiły. Kiedyś nie musiała tego planować. Wystarczyło, że usiadły razem na kawie, i tematy same się pojawiały.

– Nie, nic się nie stało – wyjaśniła. – Chciałam wyjść z domu.

– Aha.

Monika rozejrzała się po kawiarni i zatrzymała wzrok na parze zajmującej się małym dzieckiem. Siedzieli po drugiej stronie pomieszczenia, ale dało się zrozumieć, o czym mówią, nawet przy stoliku, który zajmowała z Justyną. Nie kłócili się, mimo to byli głośni, jakby nie zważali na znajdujących się w okolicy ludzi. Teraz słyszała, że zostawiają bąbelka u teściów i w weekend jadą do Karpacza, gdzie zamierzają robić rzeczy, które ona wstydziłaby się wpisać w Google w trybie incognito. To uświadomiło Monice, jak bardzo niefortunnym pomysłem było umawianie się w popularnej kawiarni. Powinna wybrać bardziej ustronne miejsce, ale to było najbliżej pracy przyjaciółki i chciała się dostosować do jej harmonogramu dnia.

– Niedługo będę musiała lecieć. – Justyna spojrzała na Monikę, a potem na smartwatcha i parę razy dotknęła ekranu. – Mam calla, wyszłam z biura tylko na chwilę.

– Dużo pracy?

– Wiesz, jak jest. – Wzruszyła ramionami i upiła solidny łyk kawy. – Na zdalnym tak nas pilnowali, że musiałam ruszać myszką przy kompie, żeby wiedzieli, że pracuję. Teraz odpuściłam zaplanowany wyjazd, kiedy wszyscy inni się dobrze bawią.

– Współczuję.

Monika nawet nie starała się brzmieć na zatroskaną. Zresztą Justyna i tak niespecjalnie spoglądała w jej stronę. Nie wyglądało też na to, żeby słuchała z wielkim zaangażowaniem. Za to coraz częściej dotykała ekranu smartwatcha, a po chwili przerzuciła się na smartfon.

– Przepraszam – powiedziała, podnosząc urządzenie z blatu i przykładając do ucha. – Zaraz wrócę.

Wstała ze swojego miejsca, chwyciła za kawę i wyszła przed kawiarnię. Monika obserwowała, jak Justyna prowadzi z kimś zażartą dyskusję. Podejrzewała, że to coś związanego z pracą, ale nie udało jej się dojrzeć tego, co pojawiło się na wyświetlaczu telefonu. Nie to, żeby to była jej sprawa. Po prostu chciała wiedzieć, kto był ważniejszy od niej. Doskonale rozumiała, że dzisiejsze spotkanie może już uznać za zakończone. Poczeka na Justynę, wymienią kilka uprzejmości i każda z nich pójdzie w swoją stronę. Wątpiła w to, by kiedykolwiek ich drogi się ponownie przecięły. Co najwyżej Monika da jej serduszko na Instagramie, kiedy koleżanka wrzuci zdjęcia ze ślubu. Nie wierzyła w to, że zostanie na niego zaproszona.

Przeniosła wzrok na mijających kawiarnię ludzi. Wszyscy się gdzieś śpieszyli, a przynajmniej na takich wyglądali. Ona miała na dziś już wolne. Zakładała, że spotkanie potrwa przynajmniej dwie godziny, wyglądało jednak na to, że zakończy się po dziesięciu minutach. Będzie musiała znaleźć sobie zajęcie na resztę dnia. Miała dość pracy, więc pewnie skończy się na tym, że zalegnie na kanapie i obejrzy jakiś serial. Na swojej liście miała ich już kilkanaście, a ta stale puchła. Ona zresztą też. Pandemia zostawiła ją z czterema nadprogramowymi kilogramami, których Monika nie potrafiła się teraz pozbyć.

Wzięła łyk kawy i mocno się skrzywiła.

Kiedy odstawiała kubek na blat, wokół zrobiło się zaskakująco cicho. Para siedząca kilka stolików dalej przestała dyskutować, umilkły też młynki do kawy. Monika zaczęła rozglądać się po kawiarni i dostrzegła, że wszyscy skierowali wzrok na witrynę. Ona też się odwróciła i zrozumiała, skąd to nagłe zainteresowanie się wzięło.

Na zewnątrz dostrzegła parę, która bardzo żywiołowo się ze sobą kłóciła. Szkło tłumiło wszelkie odgłosy, a Monika nie potrafiła wyłapać słów, które do siebie krzyczeli. To jednak musiało być coś bardzo ważnego, ponieważ na chodniku wokół nich zrobiło się nagle sporo wolnej przestrzeni. Chyba nikt nie chciał się wtrącać w nie swoje sprawy, ale za to wszyscy chętnie im się przyglądali. Ona także.

Sytuacja na ulicy stawała się coraz poważniejsza, bo wokół pary nie było już nikogo. Normalnie Monika odwróciłaby wzrok, ale w tej kłótni było coś uduchowionego. Podziwiała pasję i zaangażowanie, choć nie miała pojęcia, czego może dotyczyć spór. Chciała znaleźć na zewnątrz Justynę, by ta wytłumaczyła jej coś na migi, nigdzie jednak nie mogła dojrzeć koleżanki.

Zobaczyła za to, jak mężczyzna popycha kobietę, a ta pada na chodnik.

Zerwała się z krzesła i zasłoniła usta, by nie wrzasnąć. Do tej pory widywała takie sceny tylko w serialach, ale tam nie robiły na niej wrażenia. Tutaj komuś działa się prawdziwa krzywda i ona nie mogła z tym nic zrobić.

Rozejrzała się po kawiarni – nikt nie zareagował na to, co działo zaledwie kilka metrów od nich. Paru mężczyzn spuściło wzrok, a ci, którzy tego nie zrobili, po prostu odwrócili swoje głowy w inną stronę. Tak jakby świat za oknem nagle przestał mieć jakiekolwiek znacznie.

– Ruszcie się! – krzyknęła. – Pomóżcie jej!

Monika nie pamiętała już, kiedy ostatni raz zareagowała tak emocjonalnie. Wyglądało jednak na to, że jest jedyną osobą, którą to obeszło. Sama postanowiła więc coś zrobić. Zebrała swoje rzeczy i już chciała wyjść z kawiarni, kiedy wszystko wokół się zatrzymało. Słyszała tylko bicie swojego serca i nic więcej. Oślepiło ją ostre światło, a jej świat przestał istnieć w ułamku sekundy. Umarła dokładnie tak, jak żyła.

Samotnie.

Nikt nie był w stanie wytłumaczyć jej, co się właściwie stało i dlaczego nie żyje. Nikt nie mógł jej powiedzieć, że bezpośrednią przyczyną śmierci był duży kawałek szkła, który przebił kość potyliczną, zanurzając się w mózgu. Wszystko wydarzyło się tak szybko, że zanim serce Moniki przestało bić, nie zdążyła nawet pomyśleć o kawie, której nie dopiła i która nawet jej nie smakowała. Nie słyszała też krzyków przerażenia i jęków bólu wypełniających kawiarnianą przestrzeń. Została tylko cisza.

Cisza i ciemność.

 

 

 

 

 

 

DZIEŃ 1

 

Krystian

 

Jasne, ostre światło przebijało się przez szparę między żaluzjami.

Krystian Betel przekręcił się na drugi bok, by zaznać jeszcze choć chwili spokoju, i wystawił nogę spod kołdry. Wiedział, że jego ruch nie zdał się na wiele, i co najwyżej zrobiło mu się odrobinę chłodniej, ale na ratunek było już za późno. Organizm zaczynał się rozbudzać, czego on nie mógł powiedzieć o mózgu, do którego wszystkie informacje spływały z opóźnieniem. Szczególnie rano, które dla Krystiana było terminem mocno ruchomym. W zależności od tego, czy akurat musiał tego dnia iść do pracy, czy nie, „rano” mogło zaczynać się przed szóstą, ale też po dziesiątej.

Otworzył oczy i spojrzał na zegarek stojący na nocnym stoliku. Przez chwilę cyfry były niewyraźne, w końcu jednak odczytał godzinę.

Trzynasta siedemnaście.

– Cholera.

Już dawno powinien być na nogach, jak każdy szanujący się dorosły człowiek, ale dalej nie do końca wiedział, czy faktycznie ma na to ochotę. Zarówno na to, by być dorosłym, jak i na to, żeby zwlec się z łóżka. Dziś był ten dzień, kiedy miał wolne, i wstępnie planował spędzić go na sprzątaniu mieszkania. Doprowadził je do takiego stanu, że było mu autentycznie wstyd, choć z drugiej strony nie zapraszał do siebie gości. Nikogo więc nie obchodziła warstwa kurzu na płytach CD, tak gruba, że potrzebowałby szlifierki, by ją usunąć.

Obrócił się na plecy i zaczął gapić w sufit. Popękana farba przypominała mu, że już w zeszłym roku miał zająć się remontem, ale nie znalazł na to czasu. Jak na wiele innych rzeczy, które wiecznie odkładał na później. Przynajmniej jego kariera zmierzała w dobrym kierunku i nie bardzo miał ochotę przejmować się takimi rzeczami. Tak długo, jak nie musiał spędzać w domu więcej niż kilka godzin.

Wyprostował się i usiadł na skraju łóżka.

Krystian przejechał dłonią po głowie, przeczesując krótkie włosy, i rozejrzał się po pomieszczeniu. Wyglądało znajomo, ale z całą pewnością nie było jego sypialnią. On nie miał w oknie żaluzji, a na jego parapecie nie stał wazon z zasuszonymi kwiatami. Nie pamiętał też, żeby jego stolik nocny miał zegar, właściwie Betel w ogóle nie miał stolika nocnego. Westchnął i spojrzał na podłogę. Znalazł tam swoje ubranie, obok którego leżał też stanik. Wciągnął skarpetki i złapał za jeansy, ale nie potrafił nigdzie znaleźć swojej koszulki. Nie lubił chodzić bez niej z powodu blizn na plecach, które mało na kim robiły dobre wrażenie. Teraz nie miał jednak wyjścia, więc włożył tylko spodnie. Całe szczęście bokserki były na swoim miejscu, więc przyjął, że noc przebiegła tak, jak zazwyczaj.

Smutno.

Przeciągnął się i zaczął nasłuchiwać. Do jego uszu dotarły głosy dobiegające z kuchni i salonu. Poczuł też zapach kawy, co zdecydowanie poprawiło mu humor. Ruszył więc w tamtą stronę, a po drodze jeszcze zerknął na znajdującą się pod ścianą biblioteczkę. Znał nawet kilka tytułów, które stały w równych rządkach, ale nie podobało mu się to, że książki ustawiono według kolorów grzbietów. Może i wyglądało to ładnie, ale stanowiło prawdziwy horror dla człowieka, który lubił mieć wszystko uporządkowane. Krystian lubił, a nie miał śmiałości dotykać książek, które nie należały do niego. Nauczył się już, że to świętość i nie należy zaburzać pewnego stanu rzeczy.

Stanął w progu kuchni i spojrzał na poruszającą się po niej kobietę. Miała na sobie jego koszulkę i wyglądało na to, że nic ponad to. Zatrzymał wzrok odrobinę zbyt długo na jej nogach i dopiero kiedy poczuł się w pełni usatysfakcjonowany, zdecydował się przywitać.

– Hej, mogłaś mnie obudzić.

Dziewczyna odwróciła się i uśmiechnęła tak, że Krystian poczuł się jak przed studniówką, kiedy po raz pierwszy się całował. Nigdy nie potrafił rozmawiać z kobietami i dalej uważał, że to czynność, której nie sposób się nauczyć, a przynajmniej on nie potrafił tego zrobić. Całe szczęście, z wiekiem zaczęło przychodzić mu to odrobinę łatwiej, co wcale nie oznaczało, że czuł się w towarzystwie płci przeciwnej komfortowo. Z Joanną Siemczyk sprawa była o tyle prostsza, że jej płacił, więc miał ułatwione zadanie.

– Mówiłeś, że masz dziś wolne – odparła i złapała za kubek z kawą, który następnie postawiła na małym stoliku przysuniętym bezpośrednio do ściany. – Powinieneś zacząć się wysypiać. Wyglądasz, jakbyś nie jadł od miesiąca.

Krystian spojrzał na swój brzuch, którego faktycznie ostatnio było jakby mniej. Nie ważył się od ładnych kilku lat, ale zakładał, że jego waga oscyluje gdzieś w przedziale od 80 kilogramów do niczyj interes. Teraz był zdecydowanie bliżej tej pierwszej granicy i nie miał nawet oponki, choć niewiele brakowało do tego, by dorobić się sklapciałej dętki. Dopóki będzie w stanie sam zawiązać sobie buty, nie zamierzał katować się żadnymi dietami. Wystarczył mu stres, który bardzo dobrze wpływał na metabolizm.

– Dobrze wiesz, że odżywiam się odpowiednio.

– Zupki chińskie i kebab to nie jedzenie. – Joanna zaśmiała się serdecznie. – To dieta dziesięciolatka, któremu rodzice zostawili kieszonkowe i pojechali na wakacje. Bardzo patologiczni rodzice, dodajmy.

Betel miał już coś odpowiedzieć, ale Joanna mówiła prawdę, więc po prostu usiadł naprzeciwko niej i sięgnął po kawę. Jedyne śniadanie, na jakie miał teraz ochotę. Kiedy tutaj nocował, zawsze dostawał kawę w tym samym, lekko obtłuczonym już na brzegach kubku. Na ceramice znajdowała się grafika przedstawiająca kota śpiącego na małej poduszeczce i mruczącego serduszkami. Krystian zastanawiał się, skąd u Joanny takie przywiązanie do kotów, skoro żadnego nie miała, ale w jej mieszkaniu widział znacznie więcej tego typu grafik. W korytarzu wisiało nawet parę zdjęć kotów liżących się po łapkach i innych miejscach ciała, do których nikt z kręgosłupem nie miałby normalnie dostępu.

Wziął solidny łyk kawy i wyciągnął z oka zaschniętego śpiocha.

– Jeżeli spróbujesz wytrzeć to w mój stół, złamię ci rękę – powiedziała, zanim Krystian zdążył cokolwiek zrobić. – Zrozumiano?

– Zrozumiano – odparł, wycierając palce w spodnie. – A oddasz mi koszulkę? Może być mi dziś potrzebna.

– Jesteś pewien, że tego chcesz? Nie mam nic pod spodem i trochę się już do niej przyzwyczaiłam. Pachnie tobą.

Zastanawiał się, co powinien na to odpowiedzieć. Do tej pory z Joanną łączył ich jasny układ, ale w obecnej sytuacji nie miał pewności, czy dalej obowiązywał. Ostatnia noc widocznie wiele zmieniła – dla Krystiana stanowiła na razie wielką niewiadomą, a wypili tylko po jednej lampce wina.

– Czy my…?

– Nie mów mi, że nie pamiętasz…

Słyszał w jej głośnie oburzenie. Coś, czego się nie spodziewał, ale w takiej sytuacji nie powinien się dziwić. Nie uznawał się za nie wiadomo kogo, jednak takie stwierdzenie mogło zaboleć drugą stronę. Krystiana zabolałoby, gdyby to Joanna nie pamiętała wspólnej nocy.

– Tego się po tobie nie spodziewałam.

Podniosła się z krzesła z takim impetem, że niewiele brakowało, a rozlałaby na siebie kawę. Krystian wpatrywał się w twarz Joanny, ale ta przedstawiała tylko złość i zero zrozumienia. Kobieta złapała za dół koszulki i zaczęła ją podciągać, odsłaniając tym samym coraz więcej tego, czego on nie pamiętał.

– Czekaj, czekaj!

Jego próba zatrzymania tego, co zaczęło się dziać, spełzła na niczym. Joanna ściągnęła ubranie, a on zobaczył, że pod spodem miała sportowy strój. Krótkie czarne spodenki i stanik w tym samym kolorze. Machnęła koszulką nad głową i po raz kolejny się zaśmiała.

– Jesteś uroczy – powiedziała, oddając mu część garderoby. – Do niczego między nami nie doszło. Zasnąłeś jak zabity po sesji, a właściwie to jeszcze w czasie jej trwania.

Westchnął z ulgą, choć odrobinę za głośno.

– No, potrafisz sprawić, żeby kobieta poczuła się doceniona.

– Przepraszam – odparł, wciągając ciepłą koszulkę. – Nie o to mi chodziło, wiesz przecież. Widziałem twój stanik na podłodze i pomyślałem, że… no wiesz.

– Zostawiłam go tam, żebyś się trochę pomęczył. Należy mi się odrobina rozrywki. Szczególnie że masz u mnie duże zniżki. Pamiętaj o tym.

– Pamiętam, pamiętam. Kiedy mamy kolejne spotkanie tak w ogóle?

– Zaraz ci powiem, a ty weź coś zjedz.

Joanna sięgnęła po stojący na blacie talerz, postawiła go na stole przed Krystianem i wyszła z kuchni. Nie mógł się powstrzymać i obejrzał za nią, kiedy przechodziła do salonu. Poruszała się z taką gracją, że zaczynał powoli żałować stricte biznesowego kontaktu. Ten wprawdzie w ciągu ostatnich miesięcy mocno się rozluźnił, ale dalej ich pierwotna umowa obowiązywała. Zero zbliżeń na tle seksualnym. Wiedział, że pasowaliby do siebie całkiem nieźle. Byli w podobnym wieku, czyli lekko po trzydziestce, i lubili te same filmy. To niewiele, ale znał związki, które opierały się na mniej solidnych fundamentach, a jakoś działały.

Nie mógł też pominąć tego, że Joanna zwyczajnie mu się podobała. Począwszy od jasnych włosów, lekko kręconych i opadających na ramiona, a skończywszy na ciele wyrzeźbionym do tego stopnia, że mogłaby stać obok posągu Apolla bez cienia wstydu. Wiedział, że dużą wagę przykładała do ćwiczeń i zrobiła z tego niemal religię, której on nie potrafił zrozumieć. Trochę to podziwiał, ale nie na tyle, by samemu katować się po kilka godzin dziennie.

Spoglądał w stronę salonu tak długo, aż Joanna zupełnie zniknęła z pola widzenia. Na moment zerknął też na stojący pod ścianą telewizor. Dwójka prezenterów żywo o czymś dyskutowała, a na dole ekranu dostrzegł znaczek z napisem „pilne”. Podejrzewał, że któryś z polityków znowu coś nawywijał, on zaś nie miał już do tego siły. Odwrócił się i spojrzał na zostawiony przed nim talerz.

– Co to jest? – rzucił w przestrzeń.

– Tofucznica z pomidorami.

Joanna wróciła do kuchni i usiadła na swoim miejscu. Położyła na stole gruby planer i spojrzała wymownie na Krystiana. Zastygła w bezruchu i utrzymała taką pozycję, dopóki on nie złapał za widelec.

– Nie masz litości – powiedział, wkładając do ust porcję potrawy. – Znajdę na to jakiś paragraf.

– Jestem tego pewna, a teraz jedz i nie marudź.

Tofucznica smakowała dziwnie, jednak nie na tyle, by nie był w stanie jej przełknąć. Brakowało mu tylko soli, ale nie widział jej nigdzie na stole. Joanna znała go na tyle dobrze, że jedną ręką wertowała swój planer, a drugą sięgnęła po solniczkę stojącą na kuchennym blacie i postawiła ją obok talerza.

– Dzięki.

– Tylko nie przesadzaj – powiedziała, przekładając kolejną stronę. – Sól zatrzymuje wodę w organizmie.

– Mogę z tym żyć.

– Teraz może i tak, ale jak będziesz miał nadciśnienie tętnicze, to inaczej pogadamy. Piątek ci pasuje?

Podniosła głowę i spojrzała na Krystiana, który przełykał właśnie ostatni fragment śniadania. Tylko lekko się przy tym wykrzywił, co nie uszło uwadze Joanny.

– Będę musiał sprawdzić w grafiku, czy nie mam służby, ale chyba tak.

– To wpisuję, ale daj mi znać wcześniej, jakby coś miało się zmienić.

– Dużo klientów?

Ledwo przechodziło mu to przez gardło. Czuł dziwne mrowienie w karku, kiedy wyobrażał sobie Joannę z innymi facetami, o których wiedział, że stanowili większość jej klientów. Część z nich nawet sprawdził w systemie i nie stanowili żadnego zagrożenia. Byli dokładnie tacy jak on. Samotni i pozbawieni tego, co mogłoby określać ich ludźmi. Podstawowego kontaktu z drugim człowiekiem.

Zanim pojawił się u Joanny, dużo czytał na temat badań przeprowadzonych kiedyś u noworodków. Części z nich postanowiono w ogóle nie przytulać. Chłodny, metodyczny chów, jak u psów w schronisku. Brak bliskości to brak endorfin i lęk, którego nie sposób opanować. Krystian nie do końca wierzył w to, co czytał w sieci, ale to akurat wydawało mu się prawdziwe.

I wtedy odnalazł ją.

Siemczyk określała się mianem zawodowego przytulacza. Za pieniądze oferowała to, co powinno być podstawowym dobrem każdego człowieka, a czego Krystian nie doświadczał od lat. Ciepło ludzkiego dotyku. Długo się wahał, zanim umówił się na pierwszą wizytę. Wstydził się, co Joanna rozumiała i przez pierwsze kilka spotkań próbowała wybić mu z głowy. Częściowo jej się to udało.

– Staram się nie umawiać nowych spotkań – wyznała. – Dobrze mi z tymi klientami, których już mam. Tak lepiej buduje się długotrwałe relacje.

– Rozumiem.

– Rozmawialiśmy o tym, pamiętasz?

Postukała w planer i pochyliła się w stronę Krystiana. Przechyliła przy tym lekko głowę i uzbroiła się w najczulszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widział. Traktował te spotkania czysto biznesowo, ale w takich chwilach było to wyjątkowo trudne.

– Ta cała zazdrość to nic innego, jak tylko poczucie zagrożenia, że zostaniesz sam – wyjaśniła. – Niczym niemotywowane, dodam. Zapewniałam cię o tym wielokrotnie i jeżeli zajdzie taka potrzeba, będą to robiła dalej. Nigdzie się nie wybieram i masz moją dozgonną wdzięczność za to, co dla mnie zrobiłeś. Nie myśl, że o tym zapomniałam.

– Dobra – przerwał jej. – Muszę się zbierać.

Mówienie o uczuciach nie było jego mocną stroną. Głównie dlatego, że nie miał z nimi zbyt wiele styczności w swoim życiu.

– Wiem, że masz wolne – przypomniała. – Znowu szukasz ucieczki, ale nie będę ci tutaj robić wykładów.

Joanna zamknęła swój planer trochę zbyt energicznie, jak na gust Krystiana, i odwróciła się w stronę stojącej za jej krzesłem lodówki. Wpatrywała się chwilę w przyczepione do drzwiczek ulotki, a następnie ściągnęła kilka i położyła na stole.

– Weź to i poczytaj – poprosiła. – Nie patrz na mnie takim wzrokiem, okej? Wiem, jak do tego podchodzisz, ale czasem warto spróbować.

– Mówiłem ci już, że nie zamierzam chodzić na jogę czy coś.

– To nie joga.

Westchnął, ale wziął kartki do ręki. Odłożył na bok menu jakiejś wegańskiej knajpy i wszystkie ulotki, które ograniczały się tylko do pięknego zdjęcia i adresu na Face­booku. W dłoni została mu jedna ulotka, która była dość obszerna, i aż zdziwił się, że jakikolwiek magnes na lodówce był w stanie ją tam utrzymać. Gruby, kredowy papier i na dodatek całość składała się z kilku złożonych i zszytych ze sobą kartek. Temu, co trzymał w dłoniach, bliżej było do instrukcji obsługi mikrofalówki. Książeczka w niczym nie przypominała tego, co Krystian znajdował w skrzynce na listy i potem wyrzucał do kosza.

– „Blask Dnia. Miejsce, które zmienia się z tobą” – przeczytał na głos, wpatrując się w zdjęcie rozłożystego drzewa na okładce. – Przeczytam później.

Odłożył ulotkę na stół, przeczuwając, że nigdy nie spełni złożonej właśnie obietnicy. Nie chciał robić Joannie przykrości, choć podejrzewał, że ona doskonale zdawała sobie sprawę, jak to się skończy.

– Sprawdzę cię.

– Wiem, wiem. – Uśmiechnął się. – Dzięki za… wszystko. Następnym razem postaram się nie zasnąć podczas sesji.

– Nie przeszkadzało mi to – odpowiedziała cicho. – Nawet nie chrapiesz, a to już coś. Za to jak zaśniesz, to nic cię nie obudzi. Uwierz, próbowałam, ale w końcu nawet najwytrwalsi muszą się poddać. Przeniosłam resztę twoich rzeczy do salonu.

Skinął głową z podziękowaniem. Już chciał wyjść z kuchni, ale przypomniał sobie o ulotce, więc złożył ją na pół i wsunął do tylnej kieszeni jeansów. Odwrócił się i przeszedł w stronę drugiego pomieszczenia. Joanna miała rację. Na stoliku kawowym leżały jego portfel, klucze i smartfon. Na początku sięgnął po telefon i zobaczył, że ma osiemnaście nieodebranych połączeń. Wyciszył urządzenie wczoraj wieczorem, by nie przeszkadzało podczas sesji. Sprawdził, kto do niego dzwonił, i momentalnie zrobiło mu się zimno.

Wydzwaniali do niego z komisariatu. Z wielu różnych numerów, jakby próbował połączyć się z nim każdy, z kim kiedykolwiek miał jakąś styczność. Nie spodziewał się takiego nawału połączeń, szczególnie po tym, jak jednym z przydzielonych mu zadań na ten rok miało być wyeliminowanie zjawiska demoralizacji młodzieży, która grupowała się przy fontannie w jednym z parków. Krystian trochę inaczej wyobrażał sobie pracę w policji, ale robił wszystko, by jak najszybciej zająć się poważnymi sprawami. Takimi, które są czymś więcej niż pouczaniem dzieciaków z liceum, by piły piwo gdzieś indziej niż na oczach spacerujących w okolicy babć.

Odwrócił się i spojrzał na telewizor.

Teraz zrozumiał, dlaczego dzwoniono do niego tyle razy, choć miał mieć dziś wolne. Prezenterzy na srebrnym ekranie wyglądali na zatroskanych i mieli ku temu wszelkie prawo. Na pasku informacyjnym widział słowa, których nie spodziewał się zobaczyć nigdy w swoim życiu. Nie w Polsce, gdzie omijało ich wszystko to, co działo się na świecie. Tymczasem właśnie weszli w XXI wiek razem z resztą Europy, choć nie w sposób, który Krystianowi się podobał.

Próbował poukładać informacje w głowie, ale miał kłopoty z tym, by się porządnie skupić. Wybrał pierwszy z brzegu numer, który do niego dzwonił, i przyłożył słuchawkę do ucha. Rytmicznie powtarzające się dźwięki oznajmiły mu, że aktualnie jego niedoszły rozmówca był zajęty. Spróbował z kolejnym, ale każda próba dawała dokładnie ten sam rezultat. Krystiana to nie zdziwiło. Na komendzie musiało teraz być prawdziwe piekło, a on tylko wpatrywał się w ekran telewizora i ten cholerny napis.

 

Zamach terrorystyczny w centrum handlowym?

Nieznana liczba ofiar śmiertelnych.

 

 

Liliana

 

Ponury żniwiarz tonął we krwi.

Spływała z jego czaszki, czarnych, długich szat i kosy, którą trzymał opartą na ramieniu. Nadruk na koszulce wyglądał wyjątkowo realistycznie. Jeżeli śmierć faktycznie przybrałaby humanoidalną formę, to musiałaby wyglądać właśnie tak. Posępnie, przerażająco i przede wszystkim ponuro. Koszulka na piersi młodego chłopaka pasowała też do okoliczności, w jakich się teraz znajdował. Leżał na płytkach podłogowych, a wokół jego głowy powiększała się kałuża krwi. Miał otwarte oczy, ale już nie mrugał.

Po prostu leżał.

Mógł mieć jakieś dwadzieścia lat, może nawet mniej. Nie potrafiła tego ocenić, a już na pewno nie teraz, kiedy uszło z niego całe życie. Wyglądał tak spokojnie, że miała ochotę go przytulić, by samej zyskać odrobinę tego ukojenia, które na niego spłynęło. Zdawało jej się, że stoi tak bez ruchu od kilku godzin, a nie minut. Czuła, jak zaczynają drżeć jej mięśnie łydek, a następnie ud. Dłonie i palce już zaczynały poruszać się niezależnie od jej woli, więc zrobiła pierwsze, co przyszło jej do głowy. Sama się objęła, kładąc dłonie na łopatkach i pochylając brodę do piersi. Nie wiedziała, dlaczego to robi, ale pomagało.

Dostrzegła, że ma krew na stopach. Kilka kropli zauważyła też w okolicach lewego kolana. Brakowało jej butów, a długa sukienka była rozpruta i odsłaniała teraz o wiele za dużo ciała. Nie była przyzwyczajona do tego, by ktoś patrzył na nią bez ubrania, a tak właśnie się czuła. Naga i bezbronna. Zamknęła na chwilę oczy. Potrzebowała odciąć się od otoczenia.

Zaczęła oddychać trochę spokojniej. Zrobiła kilka głębokich wdechów i powoli zaczęła rozluźniać uścisk. Bardzo powoli, do momentu, aż była pewna, że może być znowu sama ze sobą. Spojrzała na swoje dłonie, które przestały tak drżeć, ale dalej nie była gotowa na to, by ruszyć się z miejsca.

Poczuła, że po szyi spływa jej coś ciepłego. Przesunęła po skórze opuszkami palców i bardzo pożałowała tego ruchu. Ciepła, brunatna krew znaczyła jej linie papilarne. Roztarła ją, ale nie chciała zejść z palców, więc zaczęła je wycierać o ubranie. To i tak do niczego się już nie nadawało. Całe było w jakimś dziwnym pyle i fragmentach potłuczonego szkła.

Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że jest wyjątkowo cicho. Słyszała tylko uporczywy pisk w lewym uchu, ale dźwięki z otoczenia nie mogły się przez to przebić. Obróciła się i zostawiła leżącego na ziemi chłopaka. Przeraził ją ogrom zniszczeń.

Kilka osób leżało na ziemi bez ruchu, inni w panice rozpierzchli się po szerokich korytarzach centrum handlowego. Pachniało benzyną, krwią i kawą. Tym ostatnim najmocniej. Z kawiarni wyszedł właśnie mężczyzna, któremu z głowy wystawał solidny kawałek szyby. Miał całą twarz we krwi i chwiał się na boki. Minął ją bez słowa i poszedł w stronę łazienek, zostawiając za sobą czerwony ślad na jasnych płytkach. Nawet nie zaszczycił przelotnym spojrzeniem chłopaka w koszulce ze żniwiarzem na piersi. Nie patrzył na nic i poruszał się jak zahipnotyzowany.

Rozejrzała się po podłodze.

Musiała znaleźć buty, jeżeli nie chciała uszkodzić stóp na rozsypanym wszędzie szkle. Nie mogła sobie przypomnieć, co miała na nogach dziś rano. Kilka metrów dalej dostrzegła porzucone balerinki. Ostrożnie do nich podeszła, patrząc na podłogę i omijając co większe odłamki szkła. Kiedy w końcu udało jej się dotrzeć na miejsce, wsunęła stopy w buty i poczuła, że pasują idealnie. Niewiele to zmieniało w obecnej sytuacji. Słuch dalej nie wrócił do normy, ale kiedy przejechała palcami po szyi, nie natrafiła już na krew. Przesunęła językiem po zębach – wyglądało na to, że żadnego nie straciła. Widziała i ruszała kończynami, więc mogła uznawać się za błogosławioną. Wokół niej leżało wiele osób, które nie mogły powiedzieć o sobie tego samego.

Na podłodze zauważyła niewielki plecak. W całości wykonany z materiału, który wydawał się przyjemny w dotyku. Schyliła się i podniosła go z ziemi. Założyła, że też mógł należeć do niej, skoro leżał przy pasujących butach. Czuła się jak Kopciuszek, który zamiast wymarzonego bucika dostał wstrząśnienia mózgu. Przynajmniej żyła, więc nie powinna narzekać.

Otworzyła plecak i zajrzała do środka. Wewnątrz znalazła jedynie opakowanie chusteczek higienicznych, jakąś kolorową chustę i plastikową kartę. To na niej skupiła całą swoją uwagę. Biały i mocno już przetarty kawałek plastiku miał nadrukowany kod kreskowy, który niewiele jej mówił. Podobnie jak nazwa, która najwyraźniej odnosiła się do firmy.

NETIndex.

Obróciła kartę w palcach, nie zwracając uwagi na to, że dalej miała na nich śladowe ilości krwi, którą rozmazała po całej jej powierzchni. Na odwrocie znalazła to, czego szukała, i liczyła, że okaże się prawdą.

– Liliana – przeczytała napis wykonany markerem tuż obok niewyraźnego zdjęcia jakiejś kobiety. – Liliana.

Imię wypowiedziane na głos brzmiało znajomo. Na tyle znajomo, że mogła uznać je za swoje własne. Bała się do tego przyznać, ale niewiele pamiętała ze swojego życia. Jakieś przebłyski, pojedyncze wydarzenia i długo, długo nic, aż do momentu, kiedy stała nad chłopakiem w koszulce ze żniwiarzem. Tłumaczyła to szokiem, ale dla bezpieczeństwa przejechała jeszcze ręką po włosach. Szukała śladów uderzenia, krwi czy nawet szkła wbitego w czaszkę, jak u faceta mijającego ją niedawno bez słowa. Nie była pewna, ale zdawało jej się, że wyczuła jakąś ranę z tyłu głowy.

Poczuła, że ktoś chwyta ją za ramię.

Wystraszyła się i szybko odsunęła tak niefortunnie, że upadła na podłogę. Poczuła silny, promieniujący ból w prawym nadgarstku, który miał zamortyzować uderzenie. Złapała za dłoń i przycisnęła ją do ciała. Zdążyła jeszcze syknąć z bólu, zanim po raz kolejny poczuła czyjś dotyk. Tym razem na kolanie.

– Hej, musimy stąd wyjść – powiedział pochylający się nad nią mężczyzna. – Chodź.

Ledwo słyszała wypowiadane przez niego słowa. Tak jakby mówił z innego pomieszczenia, i na dodatek nie zwracając uwagi na dykcję. Nadgarstek bolał ją coraz mocniej. Zdecydowała się spojrzeć na rękę i zobaczyła szkło wbite w wewnętrzną część dłoni. Chciała je od razu wyciągnąć, ale mężczyzna ją powstrzymał.

– Zostaw, lekarz musi to zobaczyć.

Kucnął przed nią i próbował nawiązać z nią kontakt wzrokowy, którego za wszelką cenę chciała teraz uniknąć. Nie znała go. Nie znała nawet samej siebie.

– Nie bój się – mówił spokojnie i powoli. – Mam na imię Tomasz i chcę ci pomóc.

– Jesteś… z policji?

To pierwsze, co przyszło jej na myśl. Gdy patrzyła na to, co działo się wokół niej, wydawało się to też najbardziej logiczne.

– Nie, pracuję w sklepie z ubraniami, o tu, obok. – Obrócił się i wskazał na witrynę, w którą do połowy wbity był teraz samochód. – A raczej chyba pracowałem, ale jestem też ratownikiem. Przeszkolili mnie trochę, jak byłem w pokojowym patrolu na Woodstocku.

Nie rozumiała, co do niej mówił, ale brzmiał na opanowanego i takiego, który wie, co robić. Był też jedyną osobą, która zdecydowała się do niej podejść. Ci, którzy poruszali się jeszcze w okolicy, szukali jak najszybszej drogi ucieczki lub zajmowali się innymi rannymi. Dostrzegła jakąś kobietę, tuż przy wyjściu z centrum handlowego, która na kolanach próbowała docucić małą dziewczynkę. Jej głowa bezwładnie zwisała i podskakiwała za każdym razem, kiedy kobieta próbowała ją podnieść trochę wyżej. Mimo kłopotów ze słuchem nawet z odległości kilkunastu metrów doskonale słyszała łkanie nieznajomej.

– Jak masz na imię? – Mężczyzna domagał się uwagi.

– Liliana – odparła po chwili zawahania.

– Możesz chodzić? Możesz wstać?

Kiwnęła głową, że tak.

– To chodźmy – poprosił, podnosząc z podłogi plecak, który zarzucił na ramię. – Wezmę to, żebyś miała wolne ręce. Zaraz na miejscu powinna być karetka, ktoś musi obejrzeć tę dłoń, no i głowę. Będzie wielu rannych i…

Zamilkł i wiedziała dlaczego. Płacz kobiety nad jej dzieckiem stawał się nie do zniesienia na wielu poziomach. Nie potrafiła wyobrazić sobie tej straty. Tej bezsilności, która właśnie spadła na kogoś zupełnie nieprzygotowanego. Na śmierć nie sposób się przygotować.

Dała się złapać Tomaszowi pod ramię, a następnie powoli wstała z podłogi. Poprawiła buty, które zaczęły jej się zsuwać, i pozwoliła się prowadzić mężczyźnie w stronę wyjścia. Nie mogła patrzeć na to, co mijali po drodze. Samochód wbity w sklepową witrynę dalej miał włączone światła z tyłu, a na karoserii widziała wgniecenia. Bardzo dużo wgnieceń. Spod maski zaczął wydobywać się dym. Prowadzona przez Tomasza, nie mogła się oprzeć i spróbowała dojrzeć, czy w środku ktoś jest.

– Stój – poprosiła.

– Coś się stało? Mogę cię zanieść na zewnątrz.

– Nie. Tam ktoś jest…

Mówienie sprawiało trudność. Wiedziała, co chce powiedzieć, ale słowa ledwo przechodziły jej przez gardło, do tego z dużym opóźnieniem, zupełnie jakby straciła połączenie między mózgiem a językiem. Teraz nie miało to znaczenia. Czuła, że powinna pomóc osobie w samochodzie.

– Zostaw. – Tomasz mocniej ścisnął ją za ramię. – Nie ma na to czasu.

– Puść… mnie…

Tomasz patrzył na nią i dostrzegła w jego oczach, że jest zły – a może tylko zrezygnowany. Stracił przecież miejsce pracy, tego była pewna, widząc to, w jakim stanie jest teraz sklep. Nie chodziło nawet o zniszczoną witrynę, którą będzie można wymienić. Tuż obok samochodu leżało ciało starszej kobiety, która dalej trzymała w dłoni reklamówkę z logo firmy. Takich rzeczy się nie zapomina i raczej nikt nie będzie chciał wynajmować miejsca, gdzie rozegrały się takie sceny.

Spojrzała na Tomasza i powoli wyswobodziła rękę z jego uścisku. Pozwolił jej na to, ale nie zdecydował się, by podejść razem z nią do samochodu. Liliana nie wiedziała, czy to dobry pomysł. Podejrzewała, że nie, coś jej jednak mówiło, że powinna zajrzeć do wnętrza pojazdu. Zbliżając się do niego, czuła, jak serce bije jej coraz mocniej. Zrobiło jej się gorąco, a na czole pojawił się pot. Wiedziała, że jeszcze kilka kroków i może stracić przytomność, ale to nie mogło jej zatrzymać.

Im bliżej samochodu się znajdowała, tym gorzej się czuła. Tak jakby ta tona blachy, plastiku i szkła wyciągała z niej wszystkie siły życiowe. Silnik już nie pracował, ale Liliana czuła jego ciepło. Podeszła od tyłu i zajrzała przez szybę do środka. Miała rację, dalej ktoś siedział za kierownicą. Obejrzała się, żeby przywołać Tomasza, mężczyzny jednak już nie było na korytarzu. Musiał widocznie stwierdzić, że pomoże komuś, kto na taką pomoc zasługuje bardziej niż ona.

Zrobiła jeszcze dwa kroki i zajrzała do środka samochodu przez miejsce, gdzie kiedyś musiała być boczna szyba. Położyła ostrożnie zdrową dłoń na karoserii i nachyliła się do środka.

– Halo – powiedziała na tyle głośno, na ile była w stanie. – Proszę pani…

Kobieta oparta piersią o kierownicę nie miała już twarzy. To, co znajdowało się na jej wysokości, było tylko strzępkami mięsa, kości i skóry. Krew była wszędzie. Liliana dostrzegła ją nawet na podsufitce. Nie potrafiła ocenić, w jakim wieku była osoba, która prowadziła. Gdyby nie to, że miała na sobie długą, lnianą sukienkę, w ogóle nie mogłaby określić jej płci.

Już chciała się wycofać, kiedy zobaczyła, że na siedzeniu pasażera leży chusta. Identyczna z tą, którą znalazła w swoim plecaku. Nie wierzyła w takie zbiegi okoliczności. Złapała za materiał i wyciągnęła go z wraku.

Chusta miała w sobie kilka niewielkich fragmentów szkła, które nieznacznie poraniły palce dziewczyny, ale w tym momencie nie zwracała na to uwagi. W materiał zawinięte było coś jeszcze. Złożona na pół fotografia. Liliana miała kłopot z tym, by ją rozłożyć. Palce odmawiały posłuszeństwa, a kiedy w końcu jej się udało, wzrok zaczął zawodzić. Wszystko wokół stało się rozmazane i nie mogła złapać ostrości. Mruganie nie pomagało, sprawiało tylko, że oczy zaczęły łzawić.

Stała przy wraku, otoczona przez martwych, i wpatrywała się w coś, czego nie potrafiła zrozumieć. Kiedy udało jej się w końcu zogniskować wzrok, zobaczyła na zdjęciu dwie uśmiechnięte i przytulone kobiety. Ubrane w podobne sukienki, buty i z identycznymi chustami na szyjach. Nie potrafiła powiedzieć, czy ona sama jest na fotografii. Przesunęła się odrobinę, by sprawdzić odbicie w ocalałej witrynie sklepowej. Widziała coraz gorzej, ale wyglądała jak kobieta na zdjęciu. Nie potrafiła wyjaśnić tego, co czuła.

– Mama… – powiedziała, patrząc na ciało w samo­chodzie. – To moja…

Powietrze wokół niej zrobiło się przeraźliwie ciężkie. Jakby ktoś położył jej na barki worek cementu. Upadła i uderzyła głową o posadzkę. Poczuła jeszcze, jak coś ciepłego rozlewa się wokół jej ciała, a potem nastał długo wyczekiwany spokój.

 

 

Krystian

 

Chaos.

Krystian nie potrafił inaczej określić tego, co działo się na parkingu pod centrum handlowym. Parkingu, który do tej pory uważał za gigantyczny, bo nawet w okresie świątecznym udawało się tam znaleźć jakieś miejsce do zostawienia samochodu. Teraz nie było na to szans. Policja skutecznie o to zadbała, ale ich działania wywołały więcej zamieszania, niż można się było spodziewać. Zjazd z głównej trasy został zastawiony, więc utworzył się paskudny korek na drodze dojazdowej. Krystian nie potrafił zrozumieć, dlaczego ludzie tak bardzo pragną być świadkami tragedii. Zawsze zwalniali na drodze, kiedy zauważyli wypadek, i chętnie przystawali, by zrobić zdjęcie palącego się budynku. Gdyby wieże World Trade Center zawaliły się dziś, pół Nowego Jorku miałoby z tego nagranie na swoim telefonie i zastanawiałoby się, jakiego filtra użyć, by na Instagramie zebrać jak najwięcej polubień.

– Dzięki, chłopaki – powiedział, otwierając drzwi karetki. – Dajcie znać, jeśli mógłbym jakoś pomóc.

Wyskoczył z samochodu i znalazł się w samym środku organizacyjnego piekła. Na parking dostał się tylko dlatego, że udało mu się zabrać z ekipą ze szpitala. Gdyby próbował dojechać tutaj własnym samochodem, dalej stałby w korku jakieś trzy kilometry od miejsca zdarzenia. Nie wiedział, co miał właściwie tutaj robić. Nie mógł dodzwonić się na komisariat, więc sam zadecydował, że może przydać się na miejscu. Teraz zastanawiał się, czy dobrze zrobił.

Na parkingu dalej było pełno samochodów, obwąchiwanych teraz przez psy. Wokół oddzielonego taśmą kawałka wolnej powierzchni kłębił się tłum wkurzonych obserwatorów, część z nich dodatkowo trzymała jeszcze w dłoniach telefony, którymi wszystko nagrywała. Krystian stał od nich dobre kilkanaście metrów, a i tak był w stanie usłyszeć ich pretensje. Ludzie chcieli wsiąść do swoich samochodów i odjechać. Parę osób chciało nawet wrócić do centrum hand­lowego, ponieważ nie zdążyli zrobić zakupów, a mazurek na Wielkanoc sam się nie upiecze.

Krystian zebrał trochę informacji wewnątrz karetki, którą złapał wyjeżdżającą ze szpitala w Pruszkowie. Wyglądało na to, że w telewizji odrobinę minęli się z prawdą, kiedy relacjonowali wydarzenia w centrum handlowym, choć mógł zrozumieć to zamieszanie przez brak informacji. Według załogi karetki chwilę przed trzynastą rozpędzony samochód wbił się w kawiarnię przy wejściu, by następnie wjechać do środka i zatrzymać się dopiero w sklepie z bielizną. Po drodze wiele osób znalazło się na jego trasie. Nikt jeszcze nie znał dokładnej liczby ofiar, ale było ich więcej niż pięć. Rannych mogło być dwa lub trzy razy więcej. Przed świętami centra handlowe pękają w szwach, a to miały być pierwsze takie święta po pandemii. Teraz z pewnością zostaną zapamiętane jako wyjątkowe.

Na parkingu Krystian widział już samochody ABW, ale też kominiarzy. Zespół antyterrorystyczny, przygotowany jak na wojnę w Iraku lub premierę nowego iPhone’a, snuł się między zwykłymi policjantami i robił dobre wrażenie. Wyglądało na to, że zdążyli już zrobić obchód centrum handlowego, a jak psy zejdą z parkingu, znikną stąd w ekspresowym tempie. W okolicy nie zabrakło także ekip telewizyjnych, które rozstawiły się w strategicznych miejscach, by mieć jak najlepsze kadry, gotowych do nakręcenia, jak z gruzowiska wywożone będą ciała.

Krystian wyciągnął legitymację ze spodni i skierował swoje kroki w stronę pierwszego człowieka, który wydawał mu się kimś z jakimikolwiek mocami sprawczymi. Miał trzy gwiazdki na pagonie i nie wydawał się skrajnie zdenerwowany. Przynajmniej nie do tego stopnia, by od razu go pogonić.

Betel stanął dwa kroki za mężczyzną i głośno się przedstawił.

– Młodszy aspirant Krystian Betel. – Wystawił legitymację przed siebie. – Mogę się do czegoś przydać?

Komisarz odwrócił się powoli w jego stronę i obrzucił spojrzeniem, które Krystian bardzo szybko zdefiniował jako idź pan stąd. Znał je aż za dobrze.

– Skąd jesteś?

– Komenda powiatowa w Pruszkowie – odpowiedział Krystian, chowając dokument do kieszeni spodni. – Przyjechałem, jak tylko usłyszałem, co się stało.

– Nie miałeś nic lepszego do roboty?

– Słucham?

Facet wetchnął i przejechał palcami po skroniach. Wyglądał na skrajnie wymęczonego i Betel mógł tylko podejrzewać, ile papierkowej roboty spadnie na jego barki, kiedy to wszystko się uspokoi. Nie zanosiło się na to, by szybko tak się stało.

– Brzmisz jak krawężnik – powiedział komisarz. – Jesteś krawężnikiem?

– Tak – odparł. – To znaczy dzielnicowym w stopniu…

– Wiem, młodszego aspiranta, mówiłeś. Z jakiegoś powodu nie masz na sobie munduru, więc pewnie chciałeś być bohaterem, który akurat pojawił się w okolicy, co? Widzisz, co się tutaj dzieje? Stołeczna już to wszystko przejęła, a na nas spadło sprzątanie – wyjaśnił. – O ile w ogóle pozwolą nam to zrobić tak, jak należy. Najlepiej byłoby, gdybyś po prostu sobie zniknął i mnie nie denerwował, ale skoro już jesteś, to przydaj się do czegoś. Znajdź sobie jakiś sektor i zacznij oględziny, a najlepiej, jak zrobisz to gdzieś daleko stąd.

Krystian stał i próbował przetrawić usłyszane informacje.

– Zrobimy tak. – Komisarz zbliżył się do niego i chuchnął mu w twarz oddechem o zapachu kawy z fusami. – Ja się teraz odwrócę, nakrzyczę na kogoś innego, a jak ponownie się obrócę, ciebie już tutaj nie będzie. Rozumiemy się, młodszy aspirancie…

– Betel – dokończył, ale sądząc po minie komisarza, zupełnie niepotrzebnie. – Młodszy aspirant Krystian Betel.

Starszy rangą policjant pokręcił głową, westchnął i jak zapowiedział, odwrócił się plecami do swojego rozmówcy. Krystian postanowił, że nie będzie dłużej testował cierpliwości tego człowieka. Zresztą ten miał rację – w ogóle nie powinno go tutaj być i samą swoją obecnością sprawia kłopoty natury urzędniczej. Wiedział tylko, że gdyby wrócił na komendę, przywiązaliby go do telefonu i wisiałby na słuchawce przez najbliższe dwa dni, odpowiadając na pytania ludzi, którzy mieli zbyt dużo wolnego czasu lub za cicho ustawiony telewizor, by zrozumieć, co się faktycznie wydarzyło. Krystian godził się na taką pracę. Znał realia i wiedział, ile musi odbębnić tych rzeczy, by liczyć w końcu na awans. Miał po prostu dość czekania.

Chciał się wykazać.

Odszedł więc kilka kroków na bok i zaczął obserwować sytuację na parkingu. Zadanie zlecone mu przez komisarza było pozorne. Wiedział, że teren został już dokładnie sprawdzony, i wyższy stopniem funkcjonariusz chciał się go po prostu pozbyć z pola widzenia. Krystian nie zamierzał jednak stąd odchodzić i nawet nie miał w tej chwili jak. Był uziemiony i musiał liczyć na przychylność kogoś z zaprzyjaźnionego posterunku, kto akurat będzie jechał w stronę Pruszkowa. Ewentualnie zabierze się z kolejną karetką, ale z pacjentem na pokładzie może być ciężko znaleźć dla niego miejsce. Musiał wybrać taką z przypadkiem, w którym nie było bezpośredniego zagrożenia życia.

Chodząc pomiędzy samochodami, czuł się jak sęp. Wszyscy mieli jakieś zajęcia lub starali się wyglądać na takich, co mają. Nawet tłum gapiów był na parkingu po coś. Wprawdzie Krystian gardził tymi ludźmi, ale przynajmniej mieli jakiś cel. On po prostu był, co w żaden sposób nikomu do niczego się nie przysłużyło.

Stanął z boku i oparł się o maskę czarnego land rovera, który musiał kosztować więcej niż jego mieszkanie. Wyciągnął telefon i sprawdził, czy przypadkiem ktoś nie próbował się z nim skontaktować. Tym razem zero nieodebranych połączeń i tyle samo wiadomości. Zaczął się więc rozglądać za kimś, komu mimo wszystko mógłby się do czegoś przydać. Natrafił wzrokiem na karetkę, która go tutaj przywiozła. Miała otwarte drzwi, a sanitariusze właśnie pakowali kogoś do środka.

Ruszył w ich stronę.

Fascynowało go to, że kiedy już znalazł się za taśmą policyjną, nikogo nie obchodziło, że poruszał się po parkingu. Równie dobrze mógł mieć schowaną w spodniach laskę dynamitu i zrobić tutaj prawdziwą apokalipsę. Zdawał sobie sprawę z tego, że w Polsce nie byli przygotowani na jakikolwiek atak terrorystyczny. Ćwiczenia to jedno, ale rzeczywistość szybko odziera ze złudzeń, że cokolwiek w takiej sytuacji da się opanować. To była dość przerażająca wizja, więc Krystian dla bezpieczeństwa rozejrzał się raz jeszcze po parkingu, nigdzie jednak nie dostrzegł nikogo podejrzanego. Nie wiedział nawet, czy byłby w stanie wytypować kogoś takiego.

Stanął przy drzwiach karetki i zajrzał do środka.

– Hej – powiedział, kiedy ratownik medyczny zauważył, że pojawił się ktoś w jego okolicy. – Wracacie może?

– Tak, za parę minut.

– A ona?

Wskazał na leżącą na noszach kobietę. Zauważył, że na nogach miała tylko jeden but, a drugi leżał na podłodze karetki. Kurczowo trzymała w dłoniach kawałek papieru. Była od niego młodsza, to Krystian mógł powiedzieć z całą pewnością. Dałby jej najwyżej dwadzieścia lat. Włosy zlepione krwią odrobinę ją postarzały, ale dalej spoglądał na dziecko, przynajmniej według niego.

– Co z nią?

– Kilka stłuczeń, trochę szkła tu i tam, no i trzeba prześwietlenie zrobić.

Dziewczyna zaczęła wiercić się na noszach i ściągnęła z twarzy maskę tlenową. Próbowała się podnieść, ale widocznie nie miała siły, ponieważ prawie od razu opadła z powrotem, jakby jej ciało się nagle wyłączyło. Upuściła trzymaną kartkę, która łagodnie poszybowała na podłogę. Krystian schylił się po nią i postawił nogę na stopniu prowadzącym do środka.

– Mówiła coś? – zapytał, podnosząc znalezisko. – Zdawało mi się, że…

– Ej, koleś. – Ratownik zatrzymał go gestem dłoni. – A ty gdzie się pakujesz, co?

– No do środka… Myślałem, że może mnie zabierzecie z powrotem.

– Zapomnij człowieku, nie z pacjentem – odparł tamten, pomagając założyć dziewczynie maskę na twarz. – Mam kredyt na samochód, nie będę ryzykował roboty.

– To jak mam niby wrócić?

– Nie wiem, nie mój interes, ubera zamów czy coś. – Ratownik wzruszył ramionami. – Albo lepiej przydaj się do czegoś. Ta tutaj mamrotała, że zgubiła torebkę albo plecak i jakiś Tomek jej go zabrał. Albo ktoś taki, nie zrozumiałem dokładnie. Możesz go potem przywieźć do Pruszkowa.

– Żartujesz?

– Mama zabroniła mi żartować, kiedy zamiast marzanny podpaliłem siostrę i wrzuciłem do rzeki.

– Serio?

Facet spojrzał na niego i się uśmiechnął, a potem podszedł do drzwi karetki i je zamknął, zostawiając Krystiana na parkingu. Betel powinien zapisać tę datę w kalendarzu. Rzadko kiedy wychodził na idiotę dwa razy w tak krótkim czasie, jak dziś. I na dodatek pozbawił się transportu do domu, czyli swój wolny dzień mógł spisać na straty. Stał więc i obserwował, jak karetka odjeżdża z miejsca zdarzenia. To samo zrobiło kilka innych.

Nie znał liczby rannych i zabitych, ale skoro przywołali ambulans z Pruszkowa, to pewnie było ich sporo. Miał cichą nadzieję, że nie było dużo ofiar, bo to, że jakieś były, wiedział na sto procent. Inaczej parking centrum handlowego nie wyglądałby teraz jak dyskoteka.

W dłoni trzymał zdjęcie, które było lekko poplamione krwią i mocno pogniecione, ale dalej bez trudu mógł dostrzec, co się na nim znajduje. Fotografię zrobiono aparatem, który od razu je drukował, więc oprócz dużej ramki naokoło kolory były mocno przekłamane. Kobiety na zdjęciu wyglądały tak, jakby spędziły na solarium stanowczo za dużo czasu, na dodatek fotograf założył na obiektyw najtańsze cieliste rajstopy. Mimo tego Krystian mógłby uznać je za bliźniaczki. Takie, które urodziły się po sobie w odstępie jakichś czterdziestu, a może i pięćdziesięciu lat, ale podobieństwo było uderzające. Odwrócił fotografię i zobaczył na drugiej stronie napis zrobiony cienkopisem. Obecnie mocno rozmazany, ale dalej czytelny.

– „Grażyna i Liliana” – przeczytał na głos. – „Niech ich wieczny blask nie zgaśnie”.

Dopisek brzmiał dla Krystiana idiotycznie i trącił tanim kaznodziejstwem, którego on starał się unikać za wszelką cenę. Za młodu nasłuchał się podobnych rzeczy wystarczająco dużo, by mieć do nich teraz awersję. Skupił się więc na czymś innym, czyli imionach. Nie potrafił przypisać ich do twarzy. Miał pewne podejrzenia, ale nie chciał też bezpodstawnie kategoryzować. Zakładał za to, że spogląda na matkę z córką. Niemal identyczny ubiór i podobna poza też na to wskazywały. Skoro komisarz kazał mu znaleźć dla siebie zajęcie, to teraz nadarzyła się wyjątkowa okazja, by te prośbę spełnić. Dziewczyna, która odjechała w karetce, z pewnością będzie chciała wiedzieć, czy jej matka jest cała. Krystian wprawdzie nie miał pojęcia, czy kobieta znajdowała się w centrum handlowym, ale skoro już tutaj był, to przynajmniej mógł to sprawdzić.

Rozejrzał się po