Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Ponadczasowa opowieść o związku Elizabeth Bennet i pana Darcy’ego. Historia miłości, dumy, błędnych pierwszych wrażeń i siły charakteru, która od ponad dwustu lat zachwyca czytelników na całym świecie. Klasyka, której nie może zabraknąć na żadnej półce!
Gdy do sąsiedztwa państwa Bennetów, rodziców pięciu niezamężnych córek, wprowadza się zamożny, poszukujący żony pan Bingley wraz ze swoim przyjacielem – wyniosłym i zamkniętym w sobie panem Darcym – życie rodziny zmienia się nie do poznania.
Podczas gdy Bingley szybko zakochuje się w Jane, najstarszej z sióstr, Darcy ma trudności z odnalezieniem się w lokalnym towarzystwie i często ściera się z drugą córką Bennetów, Elizabeth.
Jane Austen (1775–1817) – angielska pisarka znana z realistycznych i ironicznych powieści obyczajowych przedstawiających życie wyższych warstw społeczeństwa angielskiego na przełomie XVIII i XIX wieku. Urodziła się w Steventon jako jedno z ośmiorga dzieci duchownego. Pisała od młodości, a większość swoich najważniejszych dzieł stworzyła w Chawton. Jej utwory, choć za życia publikowane anonimowo i początkowo niedoceniane, z czasem zyskały ogromne uznanie i są dziś uważane za klasykę literatury światowej. Austen mistrzowsko łączyła satyrę, analizę psychologiczną i krytykę społeczną, skupiając się na roli kobiet, małżeństwie i statusie społecznym. Za życia wydała powieści: „Rozważna i romantyczna” (1811), „Duma i uprzedzenie” (1813), „Mansfield Park” (1814), „Emma” (1816). Po jej śmierci opublikowano: „Opactwo Northanger” (1818), „Perswazje” (1818), „Lady Susan” (1871) oraz utwory niedokończone: „Sanditon”, „The Watsons”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 420
Tytuł oryginału
PRIDE AND PREJUDICE
Projekt okładki
Kamil Pruszyński
Ilustracja na okładce
© Kamil Pruszyński
© LilyAmelieArt/Shutterstock
Redaktor prowadzący
Anna Kubalska
Redakcja
Magdalena Koziej
Korekta
Mariola Będkowska
Zofia Firek
Bożena Hulewicz
ISBN 978-83-8391-896-9
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Warszawa 2025
Powszechnie znana prawda głosi, że majętny kawaler potrzebuje do szczęścia tylko żony.
Chociaż poglądy bądź uczucia owego kawalera zazwyczaj są nieznane, gdy po raz pierwszy zjawia się w sąsiedztwie, okoliczne rodziny z miejsca zaczynają go traktować jak prawowitą własność jednej z córek.
– Drogi panie Bennet – zagadnęła pewnego dnia jego połowica. – Czy słyszałeś, że Netherfield Park zyskał nowego dzierżawcę?
Pan Bennet odpowiedział, że nie.
– Tak jest – potwierdziła małżonka. – Pani Long dopiero co tu była i wszystko mi opowiedziała.
Pan Bennet milczał.
– Nie chcesz wiedzieć, kto tam zamieszkał!? – zawołała niecierpliwie małżonka.
– Ty chcesz mi o tym powiedzieć, a ja nie mam nic przeciwko temu.
Pani Bennet uznała jego słowa za wystarczającą zachętę.
– Ależ musisz to usłyszeć, mój drogi. Pani Long twierdzi, że Netherfield przejął bogaty młodzieniec z północnej Anglii, ponoć w poniedziałek przyjechał bryczką zaprzężoną w czwórkę koni, żeby obejrzeć majątek. Miejsce tak bardzo przypadło mu do gustu, że od razu ustalił warunki z panem Morrisem. Wprowadzi się przed świętym Michałem, a część jego służby zjawi się w domu przed końcem przyszłego tygodnia.
– Jak się nazywa?
– Bingley.
– Żonaty czy kawaler?
– Och! Kawaler, mój drogi, z całą pewnością! Kawaler z pokaźnym majątkiem, jakieś cztery lub pięć tysięcy rocznie. Istna gratka dla naszych dziewcząt!
– Dlaczego? A co to ma z nimi wspólnego?
– Mój drogi panie Bennet – odparła jego żona – jesteś nieznośny! Musisz wiedzieć, że umyśliłam sobie wydać za niego jedną z nich.
– Czy dlatego postanowił tu zamieszkać?
– Dlatego! Nonsens, jak możesz tak mówić? Jednak jest wielce prawdopodobne, że w którejś się zakocha, w związku z czym jak tylko się zjawi, musisz niezwłocznie złożyć mu wizytę.
– Nie widzę ku temu powodu. Możesz iść z dziewczętami, a najlepiej wyślij je same. Nie ustępujesz im pod względem urody, możliwe więc, że z całej gromadki spodobasz się panu Bingleyowi najbardziej.
– Pochlebiasz mi, mój drogi. Z pewnością należałam do ślicznotek, ale nie udaję, że tak jest nadal. Kiedy kobieta ma pięć dorosłych córek, nie powinna zaprzątać sobie głowy własną urodą.
– Bo zazwyczaj już jej nie posiada.
– W każdym razie, mój drogi, musisz koniecznie odwiedzić pana Bingleya, kiedy się zjawi.
– Zapewniam, że to więcej, niż mogę ci obiecać.
– Miej na uwadze swoje córki. Tylko pomyśl, jaki to byłby awans dla którejś z nich. Sir William i lady Lucas na pewno pójdą, choć zazwyczaj nie odwiedzają nowych sąsiadów. Musisz pójść, bo w przeciwnym razie nie będziemy mogły się tam udać same.
– Jesteś stanowczo zbyt drobiazgowa. Uważam, że pan Bingley powitałby was z rozkoszą, ja zaś skreślę doń kilka zdań z serdecznym zapewnieniem o swej zgodzie na ożenek z którąś z dziewcząt, choć nie omieszkam posłać dobrego słówka za moją małą Lizzy.
– Wolałabym, abyś tego nie robił. Lizzy pod żadnym względem nie przewyższa pozostałych; na pewno nie jest w połowie tak ładna jak Jane ani tak wesoła jak Lydia. Ty jednak zawsze faworyzujesz właśnie ją.
– Pozostałe nie mają nic, co przemawiałoby na ich korzyść – uznał. – Są równie niemądre i płytkie jak inne dziewczęta, a Lizzy jest bystrzejsza niż siostry.
– Panie Bennet, jak możesz tak obrażać własne dzieci? Dręczysz mnie z prawdziwym upodobaniem. Nie masz za grosz litości dla moich biednych nerwów.
– Ależ mylisz się, moja droga. Darzę twoje nerwy wielkim szacunkiem. To moi starzy przyjaciele. Wspominasz o nich nieprzerwanie od bez mała dwudziestu lat.
– Ach! Nie masz pojęcia, przez co przechodzę.
– Mimo to mam nadzieję, że dojdziesz do siebie i doczekasz się niejednego młodego sąsiada z czterema tysiącami rocznie w kieszeni.
– A niechby zjawiło się i dwudziestu, co nam po nich, skoro nie kwapisz się z wizytą.
– Zapewniam cię, moja droga, że jeśli zjawi się dwudziestu, odwiedzę ich wszystkich.
Pan Bennet stanowił tak osobliwe połączenie werwy, sarkastycznego humoru, rezerwy i kapryśnego usposobienia, że doświadczenie dwudziestu trzech lat wspólnego życia nie wystarczyło małżonce, aby go zrozumieć. Jej umysł był o wiele mniej skomplikowany. Była kiepsko wykształconą kobietą o ciasnych horyzontach i chwiejnym charakterze. W chwilach niezadowolenia dawała ponieść się histerii. Jedynym celem jej życia było wydać córki za mąż, pociechą zaś odwiedziny oraz nowinki.
Pan Bennet był jedną z pierwszych osób, które złożyły wizytę panu Bingleyowi. Od razu powziął taki zamiar, choć do ostatniej chwili przekonywał żonę, że nie powinien iść; dowiedziała się o jego porannej wizycie dopiero wieczorem. Stało się to w następujący sposób. Obserwując drugą z rzędu córkę zajętą obszywaniem kapelusza, niespodziewanie zwrócił się do niej:
– Mam nadzieję, że spodoba się to panu Bingleyowi, Lizzy.
– Nie będziemy wiedzieć, co podoba się panu Bingleyowi, a co nie – wtrąciła z urazą matka – skoro nie pójdziemy do niego z wizytą.
– Zapominasz, mamo – odrzekła Elizabeth – że spotkamy się z nim na zgromadzeniu. Pani Long obiecała go nam przedstawić.
– Nie wierzę, że to uczyni. Sama ma dwie bratanice. To samolubna hipokrytka, nie mam o niej najlepszego zdania.
– Ja też nie – powiedział pan Bennet. – I cieszę się, że na niej nie polegasz.
Pani Bennet łaskawie powstrzymała się od odpowiedzi, lecz nie mogąc się opanować, zaczęła łajać jedną z córek.
– Przestań kaszleć, Kitty, na miłość boską! Miej odrobinę litości dla moich nerwów. Rozdzierasz je na strzępy.
– Chyba nie ma wpływu na swój kaszel – wtrącił ojciec. – Przypadkiem zawsze trafia z nim nie w porę.
– Nie kaszlę dla przyjemności – odparła ze złością Kitty.
– Kiedy przypada wasz następny bal, Lizzy?
– Od jutra za dwa tygodnie.
– No to pięknie! – wykrzyknęła matka. – Pani Long wraca dopiero dzień wcześniej. Przecież nie będzie mogła przedstawić nam pana Bingleya, skoro sama nie zdąży go poznać.
– Wobec tego, moja droga, możesz mieć nad przyjaciółką tę przewagę, że sama go jej przedstawisz.
– To niemożliwe, panie Bennet, zupełnie niemożliwe, przecież go nie znam, dlaczego tak się ze mną droczysz?
– Cenię twoją rozwagę. Dwutygodniowa znajomość to istotnie niewiele. Trudno w tak krótkim czasie poznać mężczyznę na wskroś. Jednak jeśli my nie zdamy się na łut szczęścia, ktoś inny nas uprzedzi. Przecież pani Long i jej bratanice też stają w szranki, więc z pewnością uzna to za akt dobrej woli, dlatego jeśli ty odmawiasz, ja wezmę na siebie ten obowiązek.
Dziewczęta wpatrywały się w ojca. Pani Bennet wydusiła tylko:
– Nonsens!
– Co ma znaczyć ten wykrzyknik? – zapytał. – Czyżbyś uważała formy zawierania znajomości oraz ich znaczenie za nonsens? Pozwól, że tu się z tobą nie zgodzę. Co ty na to, Mary? Mądra z ciebie i oczytana panienka.
Mary chciała powiedzieć coś rozsądnego, ale nie wiedziała jak.
– Podczas gdy Mary waży słowa – podjął ojciec – wróćmy do pana Bingleya.
– Mam dość pana Bingleya! – zawołała jego małżonka.
– Doprawdy przykro mi to słyszeć, tylko dlaczego mówisz mi dopiero teraz? Gdybym o tym wiedział dzisiejszego ranka, z pewnością bym się do niego nie fatygował. Co za pech; skoro jednak tam byłem, chyba nie uda nam się wywinąć od tej znajomości.
Zdumienie pań, w tym największe pani Bennet, spełniło jego oczekiwania, lecz gdy radosna wrzawa ucichła, małżonka zaczęła zapewniać, że wszystkiego się spodziewała.
– Jak to miło z twojej strony, mój drogi panie Bennet! Ale wiedziałam, że w końcu cię przekonam. Byłam pewna, że za bardzo kochasz córki, żeby przepuścić taką okazję. Ależ się cieszę! To dopiero figlarz z ciebie, żeś wybrał się tam, nie pisnąwszy o tym ani słówka.
– Teraz, Kitty, możesz kaszleć, ile ci się żywnie podoba – oznajmił pan Bennet i wyszedł znużony zachwytami żony.
– Wspaniałego macie ojca, dziewczęta – powiedziała pani Bennet, gdy zamknął za sobą drzwi. – Doprawdy nie mam pojęcia, jak wynagrodzicie mu jego dobroć, mnie zresztą też. Mówię wam, w naszym wieku niełatwo zawiera się znajomości, ale dla was jesteśmy skłonni do największych poświęceń. Lydio, skarbie, chociaż jesteś najmłodsza, śmiem twierdzić, że pan Bingley zatańczy z tobą na najbliższym balu.
– Aha! – odparła śmiało Lydia. – Wcale się nie boję, bo chociaż jestem najmłodsza, jestem też najwyższa.
Resztę wieczoru spędzono na domysłach, jak prędko nastąpi rewizyta, oraz ustaleniach, kiedy wypada zaprosić go na obiad.
Pani Bennet oraz wszystkie pięć córek nie szczędziły wysiłków, aby uzyskać zadowalający opis pana Bingleya. Podchodziły pana Benneta na różne sposoby, atakując pytaniami wprost, sprytnymi przypuszczeniami oraz okrężnymi domysłami, lecz on gładko zbywał je wszystkie, przez co musiały zdać się na informacje z drugiej ręki w postaci pochlebnego sprawozdania lady Lucas. Sir William nie krył zachwytu dla nowego sąsiada. Miał on być dość młody, cudownie przystojny, niezwykle ujmujący, a na dodatek zamierzał zjawić się na balu w towarzystwie sporej gromadki znajomych. Czegóż można było chcieć więcej! Taniec dzielił przecież od zakochania tylko krok, i niejedna panna miała nadzieję, że zdobędzie serce pana Bingleya.
– Jeśli jedna z moich córek zostanie panią na Netherfield – oznajmiła mężowi pani Bennet – a pozostałe zdobędą równie dobre partie, spełnią się wszystkie moje marzenia.
Kilka dni później pan Bingley przyjechał z rewizytą i spędził około dziesięciu minut z panem Bennetem w bibliotece. Miał nadzieję zobaczyć panny, o których urodzie wiele już słyszał, dane mu było jednak ujrzeć tylko ojca. Panny miały nieco więcej szczęścia, ponieważ zerkając z okna na piętrze, zdołały ustalić, że nosi niebieski surdut i dosiada karego konia.
Niebawem wysłano zaproszenie na obiad; pani Bennet już planowała dania mające przynieść należną chlubę jej gospodarstwu, kiedy nadeszła odpowiedź, która przekreśliła wszystkie plany. Pan Bingley musiał pojechać do Londynu, co, niestety, uniemożliwiało mu przyjęcie zaproszenia. Pani Bennet była niepocieszona. Nie potrafiła sobie wyobrazić, cóż to za sprawa niecierpiąca zwłoki wzywała go do stolicy tuż po przyjeździe do Hertfordshire; zaczęła też żywić obawy, że pan Bingley przenosi się z miejsca na miejsce, zamiast osiąść w Netherfield. Lady Lucas uspokoiła ją nieco, przekonując, że pan Bingley pojechał do Londynu po wspomniane towarzystwo na bal; wkrótce też rozeszła się pogłoska, że przywiezie na bal dwanaście pań oraz siedmiu panów. Dziewczęta zmartwiły się, słysząc o tylu damach, lecz na dzień przed balem odetchnęły z ulgą na wieść, że zamiast dwunastu sprowadził z Londynu tylko sześć, mianowicie pięć swoich sióstr oraz kuzynkę. Kiedy zaś towarzystwo przybyło na bal, okazało się, że liczy jedynie pięć osób; był więc pan Bingley, jego dwie siostry, mąż starszej oraz pewien młody człowiek.
Pan Bingley okazał się przystojny i dobrze ułożony; miał miłą twarz i naturalny sposób bycia. Jego siostry były wytwornymi damami w sukniach skrojonych wedle najnowszej mody. Jego szwagier tylko wyglądał na dżentelmena, natomiast przyjaciel, pan Darcy, wkrótce ściągnął na siebie uwagę całej sali z powodu smukłej, wysokiej sylwetki, pięknych rysów oraz szlachetnej postawy. Ponadto pięć minut po jego wejściu wszystkich zelektryzowała wiadomość, że jego dochód wynosi dziesięć tysięcy rocznie. Panowie uznali go za dżentelmena z klasą, panie stwierdziły, że jest znacznie przystojniejszy niż pan Bingley i przez pół wieczoru zewsząd ścigały go pełne podziwu spojrzenia dopóty, dopóki jego maniery nie wywołały ogólnej niechęci, która odwróciła falę popularności. Odkryto bowiem, że wywyższa się ponad innych, jest dumny oraz wiecznie niezadowolony, i nawet wielka posiadłość w Derbyshire nie zmieniała faktu, że miał odpychającą minę i był niegodny porównań z przyjacielem.
Pan Bingley wkrótce zapoznał się z najważniejszymi osobami w sali; kipiał niespożytą energią, przetańczył każdy taniec, wyraził niezadowolenie z powodu wczesnego zakończenia balu oraz chęć urządzenia kolejnego w Netherfield. Jego postępowanie mówiło samo za siebie. Co za kontrast w zestawieniu z przyjacielem! Pan Darcy zatańczył tylko raz z panią Hurst i raz z panną Bingley, nie zgodził się, by przedstawiono go jakiejkolwiek innej damie, po czym cały wieczór krążył po sali, zamieniając z rzadka słowo z kimś z własnego towarzystwa. Opinia na jego temat została przesądzona. Był najbardziej zadufanym w sobie, najokropniejszym człowiekiem na świecie i wszyscy mieli nadzieję więcej go nie oglądać. Do najzacieklejszych przeciwników pana Darcy’ego należała pani Bennet, której niechęć wzbudzona jego ogólnym zachowaniem przeszła w oburzenie spowodowane karygodnym potraktowaniem jednej z córek.
Z powodu niedoboru panów Elizabeth Bennet zmuszona była przesiedzieć dwa tańce; połowę tego czasu pan Darcy stał dość blisko, by mogła usłyszeć rozmowę pomiędzy nim a panem Bingleyem, który na chwilę podszedł do przyjaciela, próbując zachęcić go do zabawy.
– Chodź, Darcy – powiedział. – Musisz zatańczyć. Nie mogę patrzeć, jak sterczysz tu sam jak kołek. Lepiej zatańcz.
– Nie namówisz mnie. Wiesz, jak tego nie znoszę, chyba że znam dobrze swoją partnerkę. Na takim balu to nie do zniesienia. Twoje siostry są zajęte, w całej sali zaś nie ma kobiety, której towarzystwo nie byłoby dla mnie karą.
– Ależ ty jesteś wybredny – żachnął się Bingley. – Doprawdy w życiu nie oglądałem tylu uroczych dziewcząt co tutaj, kilka z nich to prawdziwe ślicznotki.
– Ty tańczysz z jedyną ładną panną na tej sali – odparł pan Darcy, spoglądając na najstarszą pannę Bennet.
– Ach, to najładniejsza istota, jaką widziałem! Ale tuż za tobą siedzi jedna z jej sióstr, też niczego sobie i według mnie bardzo miła. Pozwól, że poproszę swoją partnerkę, żeby cię przedstawiła.
– Którą masz na myśli? – Omiótł wzrokiem Elizabeth, po czym napotkawszy jej spojrzenie, odwrócił się i dodał lodowatym tonem: – Jest znośna, ale nie dość ładna, by mnie skusić. Poza tym nie jestem obecnie w nastroju, by bawić panny pozbawione męskiej asysty. Lepiej wracaj do swojej partnerki i jej uśmiechów, ze mną tylko tracisz czas.
Pan Bingley posłuchał jego rady. Pan Darcy odszedł, pozostawiając Elizabeth nastawioną doń raczej nieprzychylnie. Mimo to dowcipnie opowiedziała całe zdarzenie przyjaciółkom; poczucie humoru pozwalało jej traktować niezręczne sytuacje z przymrużeniem oka.
Ogólnie rzecz biorąc, wieczór upłynął miło. Pani Bennet doczekała się uznania dla najstarszej córki ze strony towarzystwa z Netherfield. Pan Bingley zatańczył z nią dwukrotnie i została zauważona przez jego siostry. Jane cieszyła się z tego w równym stopniu jak matka, choć w spokojniejszy sposób. Elizabeth czuła jej radość. Mary słyszała, jak ktoś opisuje ją pannie Bingley jako najbardziej utalentowaną pannę w okolicy, Catherine zaś i Lydia nie przesiedziały ani jednego tańca, co było dla nich dowodem udanego balu. Tym sposobem wszystkie wróciły w dobrych humorach do Longbourn, rodzinnej wioski, której były najważniejszymi mieszkankami. Pan Bennet jeszcze nie spał. Pogrążony w lekturze nie zważał na upływ czasu, poza tym ciekawił go przebieg tak bardzo oczekiwanego wieczoru. Miał nadzieję, że żona rozczaruje się nowym znajomym, wkrótce jednak wyszło na jaw, jak bardzo się mylił.
– Ach, mój drogi panie Bennet! – zawołała, wchodząc do pokoju – spędziłyśmy niezwykle czarujący wieczór na niezwykle wytwornym balu. Szkoda, że cię tam nie było. Jane miała szalone powodzenie. Wszyscy podziwiali jej wygląd, a pan Bingley uznał ją za istną piękność i zatańczył z nią dwa razy. Tylko pomyśl, mój drogi, dwa razy; była jedyną panną w sali, którą poprosił po raz drugi. Najpierw poprosił pannę Lucas. Myślałam, że pęknę, jak do niej podchodził, ale, jak widać, wcale mu się nie spodobała, zresztą trudno się dziwić. Był za to po prostu oczarowany naszą Jane, kiedy zobaczył ją w tańcu. Zapytał o nią, został przedstawiony, po czym poprosił o następne dwa tańce. Potem dwa trzecie zatańczył z panną King, dwa czwarte z Marią Lucas, dwa piąte znowu z Jane, dwa szóste z Lizzy, a boulangera...
– Gdyby miał dla mnie odrobinę litości – wykrzyknął niecierpliwie jej mąż – nie tańczyłby nawet połowy tego! Na miłość boską, przestań opowiadać o jego partnerkach. Ach! Szkoda, że nie skręcił kostki w pierwszym tańcu!
– Och, mój drogi – ciągnęła pani Bennet – jestem nim absolutnie zachwycona. Jest taki przystojny, a jego siostry to czarujące kobiety. W życiu nie widziałam nic bardziej eleganckiego od ich sukien. Śmiem twierdzić, że koronka na sukni pani Hurst...
Tutaj znów jej przerwano, ponieważ pan Bennet zaprotestował przeciwko jakimkolwiek szczegółowym opisom strojów. Musiała zatem nawiązać do innej kwestii i opowiedziała, aczkolwiek z goryczą i przesadą, o oburzającym zachowaniu pana Darcy’ego.
– Jednakże zapewniam cię – dodała – że Lizzy niewiele traci, nie odpowiadając jego gustom, albowiem jest to odrażający mężczyzna niewart żadnych względów. Nadęty i zarozumiały, wprost nie sposób go znieść! Chodził tylko i zadzierał nosa! Nie dość ładna, by z nią zatańczyć! Szkoda, że cię tam nie było, mój drogi, powiedziałbyś mu do słuchu. Co za typ!
Kiedy Jane i Elizabeth zostały same, ta pierwsza, dotąd powściągliwa w pochwałach na temat pana Bingleya, wyznała siostrze, jak bardzo go podziwia.
– Jest dokładnie taki, jaki każdy młodzieniec być powinien – powiedziała. – Rozsądny, wesoły, energiczny, w życiu też nie spotkałam nikogo o takiej otwartości! Tyle swobody, i to przy jego pochodzeniu!
– Jest również przystojny – dodała Elizabeth – co też nie jest bez znaczenia. Jednym słowem, tworzy harmonijną całość.
– Jakże mi schlebił, prosząc mnie po raz drugi do tańca. Nie oczekiwałam takiego wyróżnienia.
– Nie? Uważam, że niesłusznie. Oto podstawowa różnica między nami: komplementy pod twoim adresem zawsze cię zaskakują, a mnie nigdy. Cóż bardziej naturalnego niż poprosić cię drugi raz do tańca? Nie mógł nie widzieć, żeś pięć razy ładniejsza od pozostałych panien. Trudno składać to na karb jego galanterii. Cóż, istotnie robi dobre wrażenie, dlatego masz moją zgodę, żeby go lubić. Bywało, że podobali ci się znacznie głupsi mężczyźni.
– Ależ Lizzy!
– Och, sama wiesz, że zbyt hojnie szafujesz swą sympatią. W nikim nie widzisz wad. W twoich oczach cały świat jest miły i dobry. W życiu nie słyszałam, żebyś źle się o kimś wyraziła.
– Wolę unikać pochopnych sądów, ale zawsze mówię to, co myślę.
– Wiem, że tak jest, i właśnie to mnie zdumiewa. Być tak ślepą na wady i śmiesznostki innych, mając tyle zdrowego rozsądku! Afektowana życzliwość jest dość powszechna – napotyka się ją na każdym kroku. Ale życzliwość pozbawiona ostentacji i wyrachowania, gdy widzi się we wszystkich dobro i wyolbrzymia je, z całkowitym pominięciem zła – jesteś pod tym względem wyjątkowa. Oczywiście, polubiłaś też siostry tego człowieka, prawda? Daleko im do brata.
– Owszem, na pierwszy rzut oka. Ale gdy z nimi porozmawiać, są bardzo miłe. Panna Bingley zamieszka z bratem i zajmie się domem; jestem pewna, że znajdziemy w niej uroczą sąsiadkę.
Elizabeth słuchała w milczeniu, lecz bez przekonania; zachowanie sióstr Bingleya obudziło w niej wątpliwości co do ich przyjaznych intencji. Obdarzona lepszym zmysłem obserwacji i mniejszą uległością niż Jane oraz potraktowana przez obie panie dość wzgardliwie, niezbyt była skłonna im ufać. W rzeczywistości były to wytworne damy, niepozbawione poczucia humoru ani naturalnego wdzięku w sytuacjach, gdy wszystko układało się po ich myśli, wyniosłe jednak i zarozumiałe. Obie całkiem niebrzydkie, odebrały staranne wykształcenie w jednej z najlepszych londyńskich szkół i posiadały majątek o wartości dwudziestu tysięcy funtów. Miały zwyczaj wydawać więcej, niż powinny, ludzi traktowały wedle ich rangi, w związku z czym czuły się upoważnione, by dobrze myśleć o sobie i jak najgorzej o innych. Wywodziły się z szanowanej rodziny z północy Anglii; podkreślały to tym gorliwiej, im usilniej starały się wymazać z pamięci fakt, że rodzinny majątek pochodził z handlu.
Pan Bingley odziedziczył fortunę w wysokości blisko stu tysięcy funtów po ojcu, który zamierzał kupić posiadłość, ale niestety tego nie dożył. Pan Bingley żywił podobny zamiar i niejednokrotnie był o krok od zakupu majątku we własnym hrabstwie, lecz skoro teraz wydzierżawił przyzwoity dom oraz zyskał swobodę związaną z posiadaniem ziemiańskiego dworu, wielu znajomych podejrzewało, że spędzi resztę życia w Netherfield, pozostawiając zakup majątku następnym pokoleniom.
Jego siostrom zależało na tym, by miał własną posiadłość, kiedy jednak objął Netherfield tylko jako dzierżawca, panna Bingley nie wzbraniała się zająć głównego miejsca przy stole, pani Hurst zaś, która wyszła za mężczyznę bardziej szykownego niż majętnego, nie miała skrupułów, by traktować dom brata jak własny, kiedy tylko uważała to za stosowne. Dwa lata po osiągnięciu pełnoletności pan Bingley uległ przypadkowej zachęcie, aby obejrzeć Netherfield House. Oglądał dwór przez pół godziny, wyraził zadowolenie ze stanu pokoi i z aprobatą odniósł się do pochwał właściciela, po czym niezwłocznie podjął decyzję o wydzierżawieniu majątku.
Pomimo wielu różnic charakterów łączyła go z panem Darcym serdeczna przyjaźń. Darcy lubił w nim swobodę, otwartość i elastyczność, choć sam miał odmienny charakter, który zresztą stanowił dlań źródło nieustannego zadowolenia. Z kolei Bingley całkowicie polegał na opinii przyjaciela, który był od niego bystrzejszy, choć i panu Bingleyowi nie brakowało inteligencji. Darcy był też wyniosły, kapryśny i pełen rezerwy, maniery zaś, mimo świetnego pochodzenia, miał mało zachęcające. W tej dziedzinie przyjaciel zdecydowanie go przewyższał. Bingley zaskarbiał sobie sympatię, gdziekolwiek się pojawiał, natomiast Darcy nieustannie wszystkich obrażał.
Sposób, w jaki wypowiadali się o balu w Meryton, w pełni odzwierciedlał dzielące ich różnice. Bingley nigdy nie miał do czynienia z milszymi ludźmi i ładniejszymi dziewczętami; wszyscy okazali mu wielką uprzejmość i należną uwagę, obyło się też bez zadęcia i sztywnej atmosfery, dzięki czemu wkrótce zapoznał się ze wszystkimi, co do panny Bennet zaś, była w jego oczach istnym aniołem. Tymczasem Darcy zobaczył ludzi lichej urody i marnego obycia, którzy nie zaciekawili go w najmniejszym stopniu. Pannę Bennet uznał za ładną, choć w jego mniemaniu za dużo się uśmiechała.
Pani Hurst i jej siostra podzielały tę opinię – mimo to polubiły Jane. Uznały ją za słodkie dziewczątko i wyraziły chęć nawiązania z nią bliższej znajomości. I tak najstarsza panna Bennet otrzymała miano słodkiego dziewczątka, dzięki czemu pan Bingley zyskał prawo do suwerennej opinii na jej temat.
Wpobliżu Longbourn mieszkała rodzina, z którą łączyły Bennetów szczególnie zażyłe stosunki. Sir William Lucas dawniej zajmował się handlem w Meryton, gdzie – dorobiwszy się pewnej fortuny – otrzymał jako burmistrz tytuł szlachecki za mowę wygłoszoną do króla. Bardzo się tym przejął. Nobilitacja wzbudziła w nim niechęć do własnej profesji oraz mieszkania w małym miasteczku. Porzuciwszy jedno i drugie, przeniósł się z rodziną do domu oddalonego o jakąś milę od Meryton, który odtąd zyskał nazwę Rezydencji Lucasów. Tam sir William mógł do woli cieszyć się nową pozycją społeczną i bez przeszkód obdzielać wszystkich swymi łaskami, gdyż awans bynajmniej nie obudził w nim pychy; przeciwnie, każdemu służył należną uwagą. Z natury uprzejmy, przyjazny i dobrego serca, po prezentacji w pałacu St. James bywał wręcz ugrzeczniony.
Lady Lucas była poczciwą kobietą, nie dość jednak rozgarniętą, by pani Bennet ceniła sobie jej bliskość. Państwo Lucasowie mieli kilkoro dzieci. Najstarsza córka, rozsądna, bystra młoda kobieta licząca sobie około dwudziestu siedmiu lat, była serdeczną przyjaciółką Elizabeth.
Było absolutnie konieczne, by panny Lucas spotkały się z pannami Bennet celem omówienia balu; więc rankiem drugiego dnia te pierwsze zjawiły się w Longbourn, aby podzielić się wrażeniami.
– Wybornie rozpoczęłaś wieczór, Charlotte – zagadnęła pannę Lucas pani Bennet, wykazując przy tym uprzejme opanowanie. – Pan Bingley ciebie pierwszą wybrał.
– Owszem, jednak ta druga chyba bardziej mu się spodobała.
– Ach! Mniemam, iż masz na myśli Jane; no tak, ją poprosił dwa razy. Istotnie, wyglądało, że zrobiła na nim wrażenie. Tak, rzeczywiście wydaje mi się, że tak właśnie było. W rzeczy samej, coś obiło mi się o uszy, chyba w związku z panem Robinsonem.
– Pewnie chodzi pani o posłyszaną przeze mnie rozmowę między nim a panem Bingleyem; czyżbym o niej nie wspominała? O tym, jak pan Robinson zapytał go o opinię na temat naszego balu oraz dziewcząt, i o to, którą uważa za najładniejszą? Na ostatnie pytanie odpowiedział bez wahania – „Och! Najstarsza panna Bennet, bez dwóch zdań. Nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości”.
– No proszę! Cóż, brzmi to bardzo kategorycznie. Ale oczywiście może nic nie znaczyć.
– Jeśli chodzi o dosłyszane opinie, miałam z pewnością więcej szczęścia niż Eliza – powiedziała Charlotte. – W przeciwieństwie do przyjaciela pan Darcy nie jest wart, by go słuchać, prawda? Biedna Eliza! Być w jego oczach tylko znośną.
– Tylko błagam, nie wmawiaj Lizzy, że powinna się przejąć jego bezczelnym zachowaniem. Pozyskanie aprobaty tak nieprzyjemnego człowieka byłoby wręcz nieszczęściem. Pani Long powiedziała mi wczoraj, że przesiedział obok niej pół godziny, ani razu nie otworzywszy ust.
– Jesteś pewna, mamo? Czy to aby nie pomyłka? – spytała Jane. – Sama widziałam, jak pan Darcy coś do niej mówił.
– Owszem, ponieważ zapytała go w końcu, jak mu się podoba Netherfield, i nie mógł wykręcić się od odpowiedzi. Ponoć bardzo go to rozeźliło.
– Panna Bingley mówiła mi – powiedziała Jane – że zwykle jest małomówny, chyba że dobrze zna swego rozmówcę. Wówczas potrafi być przemiły.
– Nie wierzę w ani jedno słowo, moja droga. Gdyby istotnie był miły, odezwałby się do pani Long. Już ja wiem, jak to było. Wszyscy mówią, że zżera go duma; pewnie doszły go słuchy, że pani Long nie ma powozu i przyjechała na bal wynajętą bryczką.
– Wszystko mi jedno, czy rozmawiał z panią Long, czy też nie – wtrąciła panna Lucas. – Wolałabym jednak, żeby zatańczył z Elizą.
– Następnym razem, Lizzy – powiedziała matka – na twoim miejscu w ogóle bym z nim nie tańczyła.
– Mogę mamie z całą pewnością obiecać, że nigdy z nim nie zatańczę.
– Jego duma – dorzuciła panna Lucas – nie razi mnie, jak w wypadku innych ludzi, ponieważ ma do niej powód. Trudno się dziwić, że przystojny młodzieniec z jego fortuną i pochodzeniem ma o sobie wysokie mniemanie. Jeśli mogę się tak wyrazić, ma prawo być dumny.
– To prawda – przytaknęła Elizabeth – i z łatwością wybaczyłabym mu jego dumę, gdyby nie zranił mojej.
– Duma – powiedziała Mary, która chełpiła się głębią swych spostrzeżeń – to według mnie dość częsta przypadłość. Liczne lektury dały mi przekonanie, że człowiek jest na nią szczególnie podatny ze swej natury i tylko garstka z nas nie hołduje samozadowoleniu na podstawie prawdziwej lub wyimaginowanej cechy. Próżność i duma to dwie różne rzeczy, choć niekiedy określenia te używane są wymiennie. Można być dumnym, nie będąc jednocześnie próżnym. Duma ma związek z tym, co myślimy na własny temat, próżność zaś z upragnioną przez nas opinią innych.
– Gdybym był tak bogaty jak pan Darcy – zawołał młody Lucas, który przyjechał z siostrami – byłbym sobie dumny do woli. Trzymałbym sforę ogarów i co dzień wypijał butelkę wina.
– Wówczas wypijałbyś znacznie więcej, niżby należało – uznała pani Bennet – i gdybym cię na tym przyłapała, natychmiast odebrałabym ci butelkę.
Chłopiec odparł, że nie, na co pani Bennet stwierdziła, że owszem i sprzeczali się o to aż do końca wizyty.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI
1
2
3
4
5
Okładka
