Dom na skraju - Kasia Bulicz-Kasprzak - ebook

Dom na skraju ebook

Kasia Bulicz-Kasprzak

4,0

Opis

Rodziny się nie wybiera. Czasem się lubimy, czasem nie, ale gdy dzieje się coś złego, staramy się wspierać naszych bliskich.

Ulica Różana to spokojny zakątek ze starymi domami i wspaniałymi ogrodami. Tutejsi mieszkańcy są jak rodzina – lubią się i nienawidzą, intrygują i plotkują, kłócą się i godzą, poszukują miłości i szczęścia. Ciche wille na przedmieściu niewielkiego miasteczka pulsują emocjami mieszkających w nich kobiet.

Maria, żyjąca wspomnieniami młodzieńczego uczucia, w tajemnicy przed matką pisze płomienne poezje. Leokadia, która wiele lat temu straciła ukochanego męża, teraz usiłuje ratować małżeństwo wnuka. Marta już nie potrafi rozmawiać z Olgierdem, ale trudno jej żyć bez niego. Agata zakochuje się w żonatym mężczyźnie. Karolina, nie umiejąc się odnaleźć w roli żony i matki, postanawia odmienić swoje życie.

W dodatku po wielu latach nieobecności na Różaną wraca Wanda, a jej przyjazd może bardzo skomplikować sytuację dawnych przyjaciółek.

Każda z tych kobiet jest inna, łączą je marzenia o szczęściu i miłość do ogrodnictwa. Co łatwiej pielęgnować – róże czy uczucia?

Kasia Bulicz-Kasprzak – autorka książek „Nie licząc kota", „Meandry miłości" i „Nalewka zapomnienia". Największą jej pasją jest czytanie. Drugą – bieganie. Trochę romantyczna miłośniczka roślin, która każdej wiosny zamienia swój balkon w ogródek, sadzi pelargonie i pomidory, sieje aksamitki i dynie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 416

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (59 ocen)
23
19
13
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
joannatomasiewicz

Dobrze spędzony czas

pod pozorem idyllicznej prowincji aż kipi od emocji
00
czekolada72

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo dobra 👌
00
RenataMierz

Z braku laku…

Spodziewałam się czegoś innego, ale jednak to nie mój typ książki. Przemęczyłam, przeczytałam i szukam ciekawszych książek.
00

Popularność




Powieść Kasi Bulicz-Kasprzak przeczytałam jednym tchem! Totalnie wciągnęły mnie perypetie młodych kobiet i to, jakie miały one wpływ na ich przyjaźń – zastanawiam się, czy za parę lat ja i moje przyjaciółki też będziemy mieć podobne problemy... Ile wysiłku będziemy musiały włożyć w pielęgnowanie naszej przyjaźni?

Marta Fecko, lat 24, studentka orientalistyki,

właścicielka kota syjamskiego Bohuna, Warszawa

Jeżeli myślisz, że twoje życie pulsuje emocjami – zdziwisz się! W świecie wykreowanym przez Kasię Bulicz-Kasprzak aż iskrzy od intryg, romansów, plotek… ale to również tutaj rodzi się prawdziwa przyjaźń i miłość. Powieść, której akcja toczy się na ulicy Różanej, wciąga od pierwszych stron tak mocno, że przez kilka dni moja rodzina nie miała ze mnie zupełnie pożytku…

Małgosia Kalicka, lat 50,

babcia dwuletniej Zuzi i miesięcznej Sary, Pruszków

Małe miasteczko, zaciszna ulica Różana, zadbane stare wille – wszystko to powinno gwarantować spokój i ukojenie starganym nerwom, powinno pomóc Marcie się pozbierać po dramatycznych przejściach. Ogród wiosną to dobre miejsce, aby uciec od przeszłości. Wiosna to przecież początek!

Rusza kalejdoskop osób, wrażeń, marzeń, kolorów, zapachów, pragnień! Wszystko się kręci, przeplata, miesza…

Dom na skraju to dowcipnie opowiedziana historia o wcale nieśmiesznych życiowych wydarzeniach. Refleksja przychodzi po chwili.

Powieść napisana przez kobietę, o kobietach i dla kobiet – dlatego jest taka dobra.

Niesamowita książka – przemyślana, dopracowana, wręcz dopieszczona.

Godna rekomendacji.

Katarzyna Błoszko-Piela

42 lata, żona, matka dwóch synów, Rzeszów

Copyright © Katarzyna Bulicz-Kasprzak, 2015

Projekt okładki

Luiza Kosmólska

Zdjęcia na okładce

© Michael Trevillion/Trevillion Images,

© EyeEm/Getty Images

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

Redakcja

Ewa Witan

Korekta

Grażyna Nawrocka

ISBN 978-83-8069-558-0

Warszawa 2015

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

ul. Rzymowskiego 28, 02-697 Warszawa

www.proszynski.pl

Moim rodzicom, mężowi i synowi

Wrocław, dnia 03.10.2011

Sąd Okręgowy

XII Wydział Cywilny Rodzinny

we Wrocławiu

ul. Sądowa 1

50-146 Wrocław

powódka: Marta Krupska-Jezierska, zamieszkała we Wrocławiu przy ul. Nowackiego 3/20, 50-288 Wrocław

pozwany: Olgierd Jezierski, zamieszkały we Wrocławiu przy ul. Nowackiego 3/20, 50-288 Wrocław

POZEW O ROZWÓD BEZ ORZEKANIA O WINIE

W imieniu własnym wnoszę o:

1. Rozwiązanie małżeństwa stron zawartego w dniu 09.08.2008 przed kierownikiem Urzędu Stanu Cywilnego w Rubiniu (za aktem małżeństwa nr kb/2008/177) przez orzeczenie rozwodu bez orzekania o winie stron.

2. Obciążenie stron kosztami postępowania po połowie.

UZASADNIENIE

Strony zawarły związek małżeński przed kierownikiem Urzędu Stanu Cywilnego w Rubiniu w dniu 09.08.2008.

dowód: – odpis skrócony aktu małżeństwa,

W związku nie ma wspólnych dzieci. Strony nie posiadają również dzieci pozamałżeńskich oraz nie zawierały umów małżeńskich.

Obecny stan więzi pomiędzy małżonkami jednoznacznie prowadzi do wniosku, że nastąpił zupełny rozkład pożycia małżeńskiego o charakterze trwałym, uzasadniający orzeczenie rozwodu.

Strony poznały się w roku…

Strony znały się od zawsze, mieszkały bowiem na tej samej ulicy. Z pozwanym wiąże się jedno z najwcześniejszych wspomnień powódki. Miała wtedy prawie trzy lata, pozwany zaś sześć i właśnie po raz pierwszy szedł do szkoły. Powódka pamięta uśmiech na twarzy mamy pozwanego, która była z niego bardzo dumna. Pozwany zaś miał łzy w oczach, bo do szkoły iść nie chciał. Powódce zrobiło się go bardzo żal i chyba wtedy postanowiła, że jak będą dorośli, wezmą ślub. Oczywiście wiadomo, że z czasem zapomina się o takich dziecięcych deklaracjach. W każdym razie ta sprawiła, że powódka zawsze czuła szczególną więź łączącą ją z pozwanym i kiedy oboje dorośli, zaczęło między nimi iskrzyć. Zaczęli…

Zaczęliśmy się spotykać, gdy byłam na pierwszym roku studiów. Pozwany też studiował. Podjęliśmy decyzję o wspólnym zamieszkaniu, mimo sprzeciwu rodziców. To najpiękniejsze lata naszego związku. Czasem było trudno, zdarzało się, że przez tydzień jedliśmy chleb z margaryną, ale ani przez chwilę nie wątpiłam, że jestem najważniejszą osobą w życiu Olka.

No ale studia się skończyły, pozwany poszedł do pracy, szybko zrobił karierę i wszystko się zmieniło. Wychodził z domu, gdy jeszcze spałam, wracał, gdy już spałam. Spędzaliśmy czas osobno, mieliśmy innych znajomych. Weekendy dawały powód do ustawicznych konfliktów, ponieważ pozwany odmawiał wizyt u moich rodziców. Swojego ojca też nie chciał odwiedzać, ale to moi rodzice stanowili szczególny problem. Twierdził, że mama nastawia mnie przeciwko niemu, że nie wiadomo czego ona chce od życia, że się czepia. Nie była to prawda. Moja mama bardzo lubiła pozwanego. Owszem, pojawił się między nimi moment napięcia, związany z wyborem studiów, którego dokonałam. Mama uważała, że to za namową Olgierda, ale to była moja własna decyzja. Kiedy to zrozumiała, z większą sympatią patrzyła na przyszłego zięcia.

Tych konfliktów i nieporozumień pomiędzy nami było coraz więcej. Wynikały one z niezgodności stron w zakresie celów życiowych oraz odmiennych zainteresowań. Nasiliły się kłótnie i nie byliśmy w stanie podejmować wspólnych decyzji w najważniejszych kwestiach związanych z naszym małżeństwem. Próbowaliśmy rozmawiać, lecz bezskutecznie. W końcu uznałam, że nie jestem w stanie dalej funkcjonować w tej parodii związku. Miałam męża, którego przy mnie nie było. I jeśli kochałam, to tylko wspomnienie tego, kim był dla mnie kiedyś.

Na skutek trwającego niezmiennie złego stanu pomiędzy stronami powódka podjęła decyzję o odrębnym zamieszkaniu. Współżycie fizyczne ustało tak dawno, że nie jestem w stanie przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz dotykałam mojego męża, to znaczy pozwanego. Tu trzeba zaznaczyć, że o ile pozwana wiedzie życie wstrzemięźliwe, o tyle pozwany sobie nie żałuje. Nigdy sobie nie żałował, taka jest prawda. I ten rozwód to już tylko formalność, bo moje małżeństwo umarło wieki temu.

Obecnie powódka pracuje w agencji reklamowej i osiąga dochód 3400 złotych miesięcznie, pozwany zaś pracuje w kancelarii prawniczej i osiąga dochód w wysokości 7500 złotych netto.

Po wyprowadzeniu się powódki strony nie utrzymują kontaktu ze sobą, a każde z małżonków prowadzi odrębne życie. Uczucie pomiędzy małżonkami również wygasło i nie widzą oni szans na dalsze trwanie związku. W sposób ugodowy rozstrzygnęli wszystkie pozostałe do ustalenia kwestie – w tym dotyczące majątku wspólnego.

Reasumując, trzeba stwierdzić, że pomiędzy małżonkami od ponad roku nie ma więzi psychicznej ani fizycznej, od maja 2011 zaś nie ma pomiędzy nimi więzi materialnych. Doszło zatem do zupełnego rozkładu pożycia małżeńskiego, które powoduje zasadność orzeczenia rozwodu.

Z tych też względów wnoszę jak na wstępie.

Naklejono znaczki opłaty sądowej o wartości 600,– zł.

Marta Krupska-Jezierska

załączniki: – skrócony odpis aktu małżeństwa

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Róża Pigalle

Róża Pigalle jest gatunkiem charakteryzującym się mocnym wzrostem. Krzak o wysokości nieprzekraczającej pięćdziesięciu centymetrów ma zwartą budowę i odznacza się gęstym ulistnieniem. Kwiaty małe, bardzo pełne – do sześćdziesięciu płatków – mają barwę karminową z odcieniem liliowym i słabo pachną. Odcień płatków zmienia się podczas kwitnienia. Przy złej pogodzie róża ta wygląda fatalnie. Jej hodowca, F. Meilland, powiedział: „Różę tę będziesz podziwiać i potępiać”.

Telefon zaterkotał. Marta uniosła głowę z poduszki i rzuciła mu pełne wyrzutu spojrzenie. Co to za pomysł dzwonić o szóstej? Kto to może być? Sięgnęła po telefon, a wtedy zdała sobie sprawę, że ustawiła w nim budzenie. Nacisnęła wyłącznik i cisza wypełniła pokój. Sen nie uciekł daleko i można by go odnaleźć w ciepłej pościeli. Podciągnęła kołdrę, by zasłonić oczy. Robiło się jasno, a w oknach nie było rolet. Dlaczego nastawiłam budzik?, zastanawiała się przez chwilę. Już miała na powrót wtulić się w kołdrę, gdy nadeszła odpowiedź. Dzisiaj pierwszy dzień jej nowego życia. Wczoraj sąd rodzinny we Wrocławiu na rozprawie rozwodowej o godzinie dwunastej, w sali numer sto dwa uznał jej małżeństwo z Olgierdem za zakończone. Sąd nie orzekł o winie, choć dla wszystkich zebranych było jasne, że gdyby powód nie okazał się skończonym draniem, to popołudnie mogliby spędzić przyjemniej. Zabrał żonie osiem lat życia. Zmarnował je, podobnie jak świetnie zapowiadającą się karierę sportową Marty. Przez trzy lata z rzędu była mistrzynią Polski juniorek, zdobyła złoty medal na młodzieżowym mityngu lekkoatletycznym w Lozannie, ukończyła liceum sportowe z wyróżnieniem. Mogła być w kadrze narodowej. Rzuciła jednak AWF i poszła na marketing, a potem do pracy w agencji reklamowej, bo Olgierd, bo małżeństwo, bo pieniądze…

Nie można naprawić przeszłości. Dobrze, że się od niej odcięła. Przeciągnęła się w pościeli, usiadła na łóżku, palcami przeczesała zmierzwione włosy, sięgnęła po gumkę i związała je w kucyk. Jednocześnie rozglądała się po pokoju. Był to jej dziecięcy pokoik na poddaszu domu rodziców. Od lat nic tu się nie zmieniło. Segment pochodził z czasów, gdy, jak mawiała matka, robiono porządne meble. Wysoki pod sufit, szeroki na pół pokoju, składał się z trzech elementów i szafy. Drewno jesionowe albo dąb, na wysoki połysk. W grubej warstwie lakieru byle czym można było zrobić rysę, która na twarzy matki wywoływała grymas wściekłości. Kiedyś ozdabiał duży pokój, a ojciec trzymał w barku butelkę wódki. Potem trafił do pokoju córki. Podobno był bardzo drogi, ale inwestycja się opłaciła, bo przetrwał lata. Żadne z drzwiczek nie trzymały pionu, to ewidentna wina Marty, niedbającej o ów skarb. W opinii matki o nic nie dbała, głównie zaś o siebie, i dlatego Olek ją zostawił.

Powrót do rodziców nie był najlepszym rozwiązaniem, ale zmęczona wojną o mieszkanie, po prostu odpuściła. „Spłacisz mnie” – oświadczyła człowiekowi, z którym miała być w zdrowiu i chorobie. Wrzuciła do walizki trochę ciuchów, wsiadła do pociągu, a po dwóch godzinach stanęła na progu rodzinnego domu. Z płaczem opowiadała matce, co się działo. Od dwóch lat było źle, od pół roku koszmarnie. Nie potrafili rozmawiać. On nie chciał rozmawiać. Zaczął wieść życie kawalera – knajpy, koledzy, kobiety – i przestało mu zależeć. Matki to nie zdziwiło, wiedziała, że tak będzie. Przytuliła córkę, pocieszyła. Okazała zrozumienie. Marta spodziewała się też gorzkich słów. Nie zostaną wypowiedziane dziś, raczej jutro, pojutrze, znała własną matkę. Może lepiej było zostać we Wrocławiu?, przeszło jej przez myśl.

Nie roztrząsaj tego, trzymaj się planu, upominała sama siebie. Wczoraj, wracając do domu, obiecała sobie, że wszystko się zmieni. Postanowiła, że ma miesiąc na podjęcie decyzji, co dalej. To będą takie wakacje od życia. Wróci do sportu. Trenowanie zawsze sprawiało jej radość. Zacznie od biegania. Potem może pływanie. Rower, rolki. W końcu trzeba czymś wypełnić ten wolny czas.

Wyjrzała przez okno. Było mgliście. Na bluzę od dresu narzuciła wiatrówkę, poprawiła sznurowadła starych butów i cicho wymknęła się z domu.

Kilka wymachów ramion, kilka skłonów, szybka rozgrzewka. Zaniepokojony odgłosem jej kroków pies sąsiadów zajazgotał i natychmiast kilka innych zaszczekało ostrzegawczo. Cisza poranka została zmącona i Marta przyspieszyła, by jak najszybciej dotrzeć do miejsca, gdzie kończyła się ulica Różana, a zaczynały błonia – tak mieszkańcy Rubinia nazywali łąki leżące po obu stronach Młynówki, małej, meandrującej strugi, raczej rzeczki niż rzeki. Przecinała miasto na dwie części – większą, ze starówką i osiedlem, oraz mniejszą, z dzielnicą fabryczną i parkiem – i dodawała mu uroku. Te wszystkie mosty, mosteczki, zakola, piaszczyste brzegi, gdzie aż się chciało spacerować. Nic więc dziwnego, że wzdłuż rzeki ciągnęła się ścieżka. To ku niej kierowała się Marta.

Biegła spokojnie, skoncentrowana na oddechu. Dwa kroki, wdech, dwa kroki, wydech. Rytm jest niesamowicie ważny, a równie istotne to, żeby nie biec zbyt szybko. Ciało musi się przyzwyczaić do wysiłku. Kiedy ostatnio biegała? Dawno, zbyt dawno.

Minęła ostatni dom na Różanej – opuszczony i zaniedbany budynek zupełnie nie pasował do wytwornych willi – a chwilę później była nad rzeką. Zdziwiły ją zmiany, jakie tu zaszły. Pamiętała błotnistą dróżkę, jakieś zarośla, krzaki. Teraz wzdłuż brzegu biegła asfaltowa ścieżka, stały ławeczki, a duża tablica zachęcała do uprawiania nordic walking. Okazuje się, że kiedy bywa się w domu tylko przy okazji świąt, wiele rzeczy człowiekowi umyka. I dotyczy to nie tylko otoczenia. Mama, ojciec, brat nie są tacy jak kiedyś. Marta nie potrafiła sprecyzować, na czym polega różnica.

Przecież ja też jestem inna, pomyślała. Wróciła wspomnieniami do dnia, gdy wyjeżdżała z domu na studia. Była taka młoda, naiwna, pełna nadziei.

Pamiętała, jak pakowała swoje rzeczy do kartonu. Książki, płyty, odtwarzacz, który dostała w prezencie na osiemnastkę, pluszowego misia, żeby podkreślić, że ciągle tkwi w niej mała dziewczynka, i zdjęcie rodziny – wszak kocha ich wszystkich.

Mama siedziała na brzegu wersalki, w rękach trzymała szklankę po herbacie. Powinna była ją odstawić, ale ciągle trzymała. Musiała. Nie chciała, żeby córka dostrzegła, jak bardzo się denerwuje. Ale Marta i tak to czuła.

– To miłe ze strony Olka, że zawiezie cię do akademika – zaczęła matka.

Był wtedy chłopakiem z tej samej ulicy, najlepszym przyjacielem w czasach, kiedy Marta nie myślała jeszcze o chłopcach. Choć gdyby myślała, to Olgierd raczej nie byłby jej obojętny. Starszy o prawie cztery lata, przystojny szatyn. Jego szare oczy patrzyły na świat z ironią młodości, która uważa, że może wszystko. Ale dla Marty liczył się wówczas tylko sport i Olek był jej równie obojętny, jak pogoda w Gujanie Francuskiej.

– Przecież i tak jedzie do Wrocławia.

Matka ciągle obracała szklankę w rękach.

– Będziesz miała do kogo się zwrócić, gdyby coś się stało.

Marta zastanawiała się właśnie, czy lepiej zabrać Anię z Zielonego Wzgórza czy Anię na uniwersytecie. Teraz odłożyła książki na podłogę i bacznie przyjrzała się mamie.

– Ty mówisz o Olku.

– To taki miły chłopiec.

– Jestem dorosła, dam sobie radę.

W tej chwili odezwał się klakson. Marta odłożyła książki na półkę, uznawszy, że wyrosła z takich lektur. Złapała pudło i wyszła z pokoju.

To wspomnienie powróciło teraz, tak żywe, jakby to działo się wczoraj.

Miły chłopiec, pomyślała z irytacją. Dziś ani mama, ani ona tak o nim nie myślały. Dziś… Marta przyśpieszyła, jakby próbowała uciec od tych myśli, które niczym węże zwinęły się przyczajone w zakamarkach umysłu, czekając na chwilę słabości, by wypełznąć i sączyć jad w jej duszę.

– A właśnie, że to wszystko poskładam! – krzyknęła. Gdzieś daleko zaszczekał pies, wyrwany ze spokojnego snu. – Poskładam – przyrzekła sobie.

Ziarna kawy powoli wysypywały się z torebki, opadały w czeluść młynka. Wyglądały jak brązowe kamienie, lekko opalizujące, gładkie, trochę tłuste. Janina przyglądała im się w skupieniu. W końcu uznała, że wystarczy, i odstawiła torebkę na blat. Zerknęła przez okno, lecz na ogrodowej ścieżce, którą rankiem pobiegła jej córka, jeszcze nikogo nie było. Stuknęła w dno młynka, a potem przekręciła pokrywkę, dokładnie tak samo, jak codziennie od nie wiadomo ilu lat. Młynki się zmieniały, kawa się zmieniała i nawet sama Janina bardzo się zmieniła, tylko to stuknięcie było identyczne.

Wcisnęła włącznik i kuchnię wypełnił miarowy warkot, a po chwili wokoło uniósł się aromat świeżo zmielonej kawy. Każdy człowiek powinien mieć jakąś własną drobną ekstrawagancję. Coś, co go zakorzeni w rzeczywistości i będzie trwać niezmiennie, mimo zmian wszystkiego. Tak mawiała babcia Janiny, która przeżyła dwie wojny i bez względu na to, jak szalony był otaczający ją świat, nigdy nie wyszła z domu bez rękawiczek.

Dla Janiny Krupskiej była to świeżo zmielona kawa. Piła ją codziennie rano, przed wyjściem do pracy. Czubata łyżeczka na szklankę. Nie dała się przekonać do zmiany na gotową kawę ani tym bardziej na te dziwne rozpuszczalne wynalazki.

Czajnik zagwizdał, wyrywając Janinę z zamyślenia. Znów spojrzała na dróżkę i tym razem zobaczyła swoją wieloletnią przyjaciółkę. Maria szła, stawiając te swoje drobniutkie kroczki. Nie była wysoka, za to zawsze szczupła. I jeszcze te jej blond włosy, które siwiały niezauważalnie. Z daleka wyglądała jak dziewczynka. Janina odruchowo dotknęła własnej fryzury; kiedyś kasztanowe loki były powodem do dumy, dziś ścinała je na krótko, bo farba niszczy włosy. Odsunęła firankę i pomachała przyjaciółce. Świeżo zmielona kawa wyśmienicie smakuje wczesnym rankiem, zwłaszcza gdy się ją pije w dobrym towarzystwie.

Wkrótce drzwi kuchni się otworzyły i na progu stanęła Maria Jezierska.

– Chłodno dziś – oznajmiła na przywitanie.

– Tak wygląda. Spóźniłaś się.

– Mama.

To jedno słowo wystarczyło za wszystkie tłumaczenia. Janina w milczeniu postawiła przed przyjaciółką szklankę, a potem patrzyła, jak cukier, który tamta wsypała do kawy, brązowieje, przebija się przez kożuch z fusów i wolno opada na dno.

– Oddaję dziś sprawdziany drugiej A. Prawie same tróje. Nawet ci, którzy w zeszłym roku dobrze rokowali, obniżyli loty. Tym dzieciakom na niczym nie zależy.

– Nie lubię tej klasy. Nie wiem czemu, ale po prostu nie lubię – wyznała Janina. Łyknęła trochę kawy, która smakowała idealnie.

– To nie są złe dzieciaki. Tylko młode i głupie.

Janina skinęła głową. Cała Maria, trzydzieści lat pracy w szkole niczego jej nie nauczyło. Zawsze optymistycznie nastawiona i pełna wiary, ciągle pozwalała, by ktoś ją zawiódł. Janina miała inne podejście – nauczyciel to zawód, nie powołanie. Trzeba wstać rano, pójść do szkoły, przekazać wiedzę, czasem ją sprawdzić. Nie powinno się interesować uczniami. Ich prywatne życie należy tylko do nich, tak samo jak prywatne życie Janiny należało do niej. Kiedy wracała do domu, była żoną i mamą, a nie panią od matmy. Maria, poza matką, nie miała nikogo, może dlatego tak się angażowała w sprawy zawodowe.

Rumor na piętrze sprawił, że obie kobiety podniosły głowy, jakby z sufitu mogły odczytać, co jest przyczyną hałasów.

– Marta?

– Wyszła rano biegać. To pewnie Janusz – odpowiedziała Janina i ciężko westchnęła.

– Chcesz do niego zajrzeć?

Janina zastanawiała się przez chwilę, jakby odpowiedź nie była oczywista.

– Nie. Źle znosi nadmiar troski. Gdyby czegoś potrzebował, zawołałby mnie.

To nie była prawda, ale Janina uważała, że Maria nie musi wiedzieć wszystkiego o jej życiu i małżeństwie. Istnieje granica, której nie pozwala się przekroczyć nawet najlepszej przyjaciółce. Tak już jest. Kawa przestała jej smakować, Janina dopiła ją szybko i wstawiła szklankę do zlewu.

– Zbieramy się? – Nie było to pytanie, tylko polecenie.

Maria niechętnie podniosła się z kuchennego taboretu.

– Powiem Januszowi, że wychodzimy.

W pokoju na górze rozległ się przytłumiony głos Janiny. Potem zapadła cisza, a następnie dał się słyszeć stukot pantofli na schodach. Nie wiedzieć czemu Marię nagle ogarnął wielki smutek, który miał jej towarzyszyć przez resztę dnia.

Całość dostępna w pełnej, płatnej wersji