Do ostatniej kropli krwi - Graham Masterton - ebook + audiobook + książka

Do ostatniej kropli krwi ebook i audiobook

Graham Masterton,

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Jeśli ktoś może jeszcze uratować miasto, to tylko ona...

Na wiejskiej drodze w pobliżu Cork zostaje znaleziony spalony jaguar… ze szczątkami mężczyzny za kierownicą. To Garrett Quinn, sędzia, jeden z ostatnich sprawiedliwych. I były kochanek nadkomisarz Katie Maguire. Właśnie tego dnia miał ogłosić wyrok w sprawie gangstera podejrzanego o wielokrotne zabójstwo. Katie znów będzie miała przeciwko sobie niemal cały miejscowy świat przestępczy. A tymczasem w mieście rozpętało się istne pandemonium: ktoś spycha do rzeki kobietę z dzieckiem, ktoś strzela przed pubem do mężczyzny, ktoś śmiertelnie godzi nożem handlarza narkotyków, ktoś podkłada bombę w laboratorium farmaceutycznym… A na horyzoncie pojawia się groźba wojny gangów, która może za sobą pociągnąć dziesiątki niewinnych ofiar.

Katie ma przed sobą mordercze dni. I to w sytuacji, kiedy jest atakowana przez media i poddawana presji przez nowego przełożonego, z którym ma osobiste porachunki.

Masterton to jeden z budzących największą ekscytację pisarzy brytyjskich. Jeśli jeszcze nie przeczytałeś żadnej jego książki, najlepiej od razu przeczytaj wszystkie.

„Daily Mail”

Twardy i szorstki thriller z atrakcyjną główną postacią.

„Irish Independent”

Graham Masterton ma dar do opowiadania historii.

„New York Journal of Books

Każdy, kto lubi kryminały i tajemnice, powinien sięgnąć po tę książkę.

„Irish Examiner”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 524

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 55 min

Lektor: Roch Siemianowski

Oceny
4,4 (264 oceny)
154
61
39
10
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
coolturka

Nie oderwiesz się od lektury

To wprost nie do wiary, że to jedenasty tom cyklu z Katie Maguire, a Mastertonwi nie brak pomysłów, na to, by utrzymać wysoki poziom serii. Katie jeszcze nie otrząsnęła się po śmierci Connora, a już dostaje wiadomość o zgonie innego, ważnego w jej życiu mężczyzny. Sędzia Garrett Quinn spłonął w samochodzie na wiejskiej drodze w pobliżu Cork. Tego dnia miał ogłosić wyrok w sprawie gangstera podejrzanego o wiele zabójstw. Morderca z Leed znów zaatakował. Zepchnął młodą kobietę z dzieckiem w wózku wprost w odmęty brudnej rzeki. Matki nie zdołano uratować. Po raz kolejny wsiadam na ten rozpędzony rollercoaster, a niezapomnianą przejażdżkę funduje mi Graham Masterton. Autor znany przede wszystkim z krwawych horrorów przyzwyczaił mnie do spektakularnych zbrodni. Nie oszczędza on swoich bohaterów, spuszcza im niezły łomot i wszystkie możliwe plagi. To jedyny pisarz, który tak obrazowo i detalicznie opisuje momenty śmierci, że nie mogę powstrzymać łez. Ulice Cork spływają krwią, a na ho...
21
slawekkrawczyk

Nie oderwiesz się od lektury

jest super nie spodziewałem się takiego zakończenia
10
Ankmork

Nie oderwiesz się od lektury

Super cykl👍
00
jurek357

Dobrze spędzony czas

Ok.tylko zakończenie...
00
PATI12324

Całkiem niezła

jest ok
00

Popularność




JEŚLI KTOŚ MOŻE JESZCZE URATOWAĆ MIASTO, TO TYLKO ONA…

Na wiejskiej drodze w pobliżu Cork zostaje znaleziony spalony jaguar… ze szczątkami mężczyzny za kierownicą. To Garrett Quinn, sędzia, jeden z ostatnich sprawiedliwych. I były kochanek nadkomisarz Katie Maguire. Właśnie tego dnia miał ogłosić wyrok w sprawie gangstera podejrzanego o wielokrotne zabójstwo…

Katie znów będzie miała przeciwko sobie niemal cały miejscowy świat przestępczy. A tymczasem w mieście rozpętuje się istne pandemonium: ktoś spycha do rzeki kobietę z dzieckiem, ktoś strzela przed pubem do mężczyzny, ktoś śmiertelnie godzi nożem handlarza narkotyków, ktoś podkłada bombę w laboratorium farmaceutycznym… A na horyzoncie pojawia się groźba wojny gangów, która może za sobą pociągnąć dziesiątki niewinnych ofiar.

Katie ma przed sobą mordercze dni. I to w sytuacji, kiedy jest atakowana przez media i poddawana presji przez nowego przełożonego, z którym ma osobiste porachunki.

GRAHAM MASTERTON

Popularny angielski pisarz. Urodził się w 1946 r. w Edynburgu. Po ukończeniu studiów pracował jako redaktor w miesięcznikach, m.in. „Mayfair” i w angielskim wydaniu „Penthouse’a”. Autor licznych horrorów, romansów, powieści obyczajowych, thrillerów oraz poradników seksuologicznych. Zdobył Edgar Allan Poe Award, Prix Julia Verlanger i był nominowany do Bram Stoker Award. Debiutował w 1976 r. horrorem Manitou (zekranizowanym z Tonym Curtisem w roli głównej). Jego dorobek literacki obejmuje ponad 80 książek – powieści i zbiorów opowiadań – o całkowitym nakładzie przekraczającym 20 milionów egzemplarzy, z czego ponad dwa miliony kupili polscy czytelnicy. Wielką popularność pisarza w Polsce, którą często odwiedza, ugruntował cykl poradników seksuologicznych, w tym wielokrotnie wznawiane Magia seksu i Potęga seksu. W ostatnim czasie Graham Masterton skupił się na kontynuacji cyklu kryminałów z Katie Maguire, do którego należy jedenaście powieści: Białe kości, Upadłe anioły, Czerwone światło hańby, Uznani za zmarłych, Siostry krwi,Pogrzebani, Martwi za życia, Tańczące martwe dziewczynki, Świst umarłych, Żebrząc o śmierć i Do ostatniej kropli krwi.

Tego autora

Sagi historyczne

WŁADCY PRZESTWORZY

IMPERIUM

DYNASTIA

Rook

ROOK

KŁY I PAZURY

STRACH

DEMON ZIMNA

SYRENA

CIEMNIA

ZŁODZIEJ DUSZ

OGRÓD ZŁA

Manitou

MANITOU

ZEMSTA MANITOU

DUCH ZAGŁADY

KREW MANITOU

ARMAGEDON

INFEKCJA

Wojownicy Nocy

ŚMIERTELNE SNY

POWRÓT WOJOWNIKÓW NOCY

Katie Maguire

BIAŁE KOŚCI(książka wcześniej ukazała się pt. KATIE MAGUIRE)

UPADŁE ANIOŁY

CZERWONE ŚWIATŁO HAŃBY

UZNANI ZA ZMARŁYCH

SIOSTRY KRWI

POGRZEBANI

MARTWI ZA ŻYCIA

TAŃCZĄCE MARTWE DZIEWCZYNKI

ŚWIST UMARŁYCH

ŻEBRZĄC O ŚMIERĆ

DO OSTATNIEJ KROPLI KRWI

Inne tytuły

STUDNIE PIEKIEŁ

ANIOŁ JESSIKI

STRAŻNICY PIEKŁA

DEMONY NORMANDII

ŚWIĘTY TERROR

SZARY DIABEŁ

ZWIERCIADŁO PIEKIEŁ

ZJAWA

BEZSENNI

CZARNY ANIOŁ

STRACH MA WIELE TWARZY

SFINKS

WYZNAWCY PŁOMIENIA

WENDIGO

OKRUCHY STRACHU

CIAŁO I KREW

DRAPIEŻCY

WALHALLA

PIĄTA CZAROWNICA

MUZYKA Z ZAŚWIATÓW

BŁYSKAWICA

DUCH OGNIA

ZAKLĘCI

ŚPIĄCZKA

SUSZA

SZKARŁATNA WDOWA

Tytuł oryginału:

THE LAST DROP OF BLOOD

Copyright © Graham Masterton 2019

All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2021

Polish translation copyright © Maria Gębicka-Frąc 2021

Redakcja: Marzena Wasilewska

Zdjęcie na okładce: © Karina Vegas/Arcangel Images

Projekt graficzny okładki: Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.

ISBN 978-83-8215-488-7

WydawcaWYDAWNICTWO ALBATROS SP. Z O.O.Hlonda 2a/25, 02-972 Warszawawww.wydawnictwoalbatros.comFacebook.com/WydawnictwoAlbatros | Instagram.com/wydawnictwoalbatros

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Przygotowanie wydania elektronicznego: Michał Nakoneczny, hachi.media

Is minic Cuma aingeal ar an Diabhal féin.

Diabeł często wygląda jak anioł.

Irlandzkie przysłowie

Rozdział 1

Dwoje funkcjonariuszy szamotało się z pijanym Travellerem1, którego wyciągali z pubu Bridle, gdy usłyszeli daleki huk, jakby wybuch bomby.

Posterunkowy Micky Phelan rozejrzał się.

– Na litość boską, co to było? – zapytał.

– Zabieraj ode mnie te brudne irlandzkie łapska! – ryknął na niego Traveller. – Zgłoszę dyskryminację rasową, zobaczysz.

– Zamknij jadaczkę, jesteś totalnie nawalony – warknęła posterunkowa Neasa O’Connor. – Doskonale wiesz, że masz zakaz wstępu do Bridle. I słowo daję, cuchniesz tak, że nawet inny śmierdziel by się porzygał.

W drzwiach stanął barman Patrick, wycierając ręce w fartuch.

– Matko Boska, ale walnęło, no nie? Jak myślicie, co to było?

– Nie mam bladego pojęcia – odparł Phelan. – Za głośne na petardę do płoszenia ptaków.

– Racja. Moim zdaniem to z tych nowych domów, tych przy Sean-áit Feirme. Miejmy nadzieję, że nie trzasnął przewód gazowy. Parę miesięcy temu mieli na okrągło kłopoty z wyciekami. Chłopcy z gazowni codziennie tam zaglądali.

– Puść mnie, do cholery! – krzyknął Traveller. Był po pięćdziesiątce, miał krzaczaste siwe włosy i twarz niemal fioletową od picia. Nosił jasnobrązową skórzaną kamizelkę i brudną kraciastą koszulę, pomarszczoną na obwisłym brzuchu. Przód jego workowatych zielonych spodni ze sztruksu był ciemny od moczu.

– Puścimy cię, stary, jak tylko będziemy pewni, że ruszysz w swoją stronę.

– Dobra, dobra. Tam stoi moja ciężarówka, widzisz, przy kontenerach na śmieci.

– Jeśli myślisz, że pozwolimy ci prowadzić, to chyba zwariowałeś. Spływaj. Obozowisko jest parę kilometrów stąd. Jeżeli nie wpadniesz do zbyt wielu rowów, dotrzesz na miejsce, zanim lunie.

Funkcjonariusze chwycili Travellera pod pachy i przeciągnęli przez parking jak worek zgniłych kartofli. Puścili go na chodniku i mężczyzna stanął przed nimi o własnych siłach, choć ledwie trzymał się na nogach.

– Bodaj was Bóg przeklął – wymamrotał. – I mój kot też. Mam nadzieję, że wasze kręgosłupy będą drabiną dla diabła.

Ruszył i powłócząc nogami, potykał się co kilka kroków. W pewnym momencie zatrzymał się i oparł o słup telefoniczny, żeby nie stracić równowagi.

– Może lepiej go podrzucić – powiedziała posterunkowa O’Connor.

– I co, mieć tylne siedzenie w jego szczynach? Nie, dzięki.

W chwili gdy Traveller zniknął za zakrętem drogi, usłyszeli następny huk, cichszy od poprzedniego, ale wystarczająco głośny, żeby spojrzeli na siebie spod uniesionych brwi. Odwrócili się i zobaczyli, że jakieś pół kilometra dalej, gdzieś przy Ballincollie Road, w szare popołudniowe niebo pnie się słup gęstego czarnego dymu.

– To nie rura – rzucił Phelan. – Nie wiem, kurwa, co to, ale musimy jechać i sprawdzić.

Barman wciąż stał w drzwiach, kiedy go mijali.

– Stokrotne dzięki! – zawołał, unosząc rękę. – Wpadnijcie na jednego po służbie! Na koszt firmy!

Wsiedli do radiowozu, zatrzasnęli drzwi i z piskiem opon wypadli z parkingu przy pubie. Skręcili w Ballincollie Road, wąską drogę wiodącą na południowy zachód, do Dublin Pike, wzdłuż której rosły żywopłoty. Gdy mijali Sean-áit Feirme – nowe osiedle z domami z czerwonej cegły – zobaczyli, że dym wznosi się gdzieś dalej przy drodze. Prawie nie było wiatru, więc słup dymu piętrzył się coraz wyżej i wyżej niczym mityczny olbrzym.

Jakieś trzysta metrów za Sean-áit Feirme za zakrętem zobaczyli palący się samochód. Płonął jak pochodnia, aż zajął się żywopłot; tysiące pomarańczowych iskier trzaskało w tarninie i leszczynie. Auto było białe, ale ogień już przyczernił dach i maskę. Wszystkie szyby popękały i wewnątrz panowało piekło, więc nawet nie można było zobaczyć, czy ktoś tam jest.

Pięćdziesiąt metrów dalej drogę blokował ciągnik, przy którym stał rolnik w tweedowym kaszkiecie i kurtce roboczej, z wiadrem w ręce. Na jego twarzy malował się wyraz bezradności.

Posterunkowy Phelan zjechał na pobocze i oboje wysiedli. Jego partnerka otworzyła bagażnik i wyjęła gaśnicę. Kiedy szybkim krokiem szli do płonącego samochodu, Phelan zadzwonił po straż pożarną w Ballyvolane i do komendy przy Anglesea Street i zdyszanym głosem podał lokalizację auta i jego numery.

Żar był tak potężny, że parzył ich w twarze, nie pozwalając zbliżyć się na mniej niż dziesięć metrów. Zwolnili i stanęli, a po chwili nieco się cofnęli. Wokół samochodu na asfalcie pojawiły się pęcherze, nad dachem powietrze falowało jak w pustynnym mirażu.

Phelan wziął gaśnicę od partnerki i skierował strugę suchego proszku na samochód. Płomienie trochę przygasły, ale gdy tylko gaśnica się opróżniła, znów skoczyły. Zaczęły się już palić opony.

Rolnik ruszył w ich stronę. Podeszwy jego butów plaskały i kiedy się zbliżył, osłonił twarz ramieniem.

– Jezusie… Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Próbowałem sypać na niego ziemię, ale to było jak szczanie pod wiatr.

– Widział pan, jak wybuchł? – zapytał Phelan.

– Nie, nie. Jechałem na tamto pole po kilka bel siana i wtedy usłyszałem huk. Bum! Od razu zawróciłem na wzgórzu, ale w tym czasie ogień już szalał. Widziałem, że za kółkiem siedział jakiś facet… cały płonął. Nie dałem rady podejść, żeby go wyciągnąć. Modlę się do Boga, żeby za bardzo nie cierpiał.

Rolnik przeżegnał się i pokręcił głową. Przez trzask i szum ognia przebiło się zawodzenie syreny. Od remizy w Ballyvolane było tylko pięć minut drogi i wóz strażacki zawsze czekał w gotowości, dwadzieścia cztery godziny na dobę. Zapewne z centrum Cork wysłano jeszcze co najmniej jeden zastęp.

Gdy zjawił się wóz strażacki z błyskającymi niebieskimi światłami, płomienie zaczynały przygasać, chociaż opony wciąż się tliły, a z wnętrza buchał dym, gęstszy nawet niż wcześniej. Posterunkowa O’Connor pociągnęła partnera za rękaw.

– Patrz, Micky. Widać kierowcę. Matko Boska, spłonął na żużel.

– To mogła być kobieta.

– Nie w takim aucie. Wątpię. To jaguar XJ szóstka, stary model. Pewnie dlatego słyszeliśmy dwie eksplozje. Ma dwa baki.

– Skoro tak mówisz… Znasz się na samochodach znacznie lepiej niż ja. No ale mój tata nie miał warsztatu jak twój.

Trzech strażaków polewało jaguara obfitymi strumieniami białej piany, która spadała w płatach na drogę i przywierała do żywopłotu. Do posterunkowych podszedł dowódca zastępu Noel Hogan, krępy mężczyzna ze złamanym nosem i sylwetką boksera wagi średniej. Opryskliwy jak zawsze, nie marnował czasu na powitanie czy „Jak się macie?”.

– Kompletnie spalony – orzekł. – Macie pojęcie, jak to się stało?

– Najmniejszego – odparł Phelan. – Byliśmy w Bridle, wywalaliśmy stamtąd tego ubzdryngolonego obiboka, który najpierw zarzygał cały pub, a później zamówił następny kufel piwa Murphy’s. Ale słyszeliśmy huki. Jeden cholernie głośny i zaraz potem drugi, cichszy. Neasa uważa, że auto miało dwa baki, więc może wybuchły jeden po drugim. Trudno mieć pewność, zważywszy na to, w jakim stanie jest teraz.

Podszedł rolnik, unosząc rękę jak uczeń w szkole.

– Czegoś nie powiedziałem. Kiedy usłyszałem pierwszy wybuch, spojrzałem i zobaczyłem, że przed tym autem stoi inny samochód. Odjechał i tyle go widziałem.

– Jaki samochód?

– Hm… Całkiem spory… Chyba SUV… Srebrny albo szary. Ale nie wiem, jaka marka ani model. Może toyota, może range rover…

– A w jakim kierunku odjechał?

– Tam… w stronę Ferncarrig.

Zbliżyło się dwóch strażaków. Jeden zdjął kask i wetknął go pod ramię.

– Tylko kierowca – zwrócił się do Hogana. – Wciąż przypięty pasami do siedzenia. Jeśli miał przy sobie jakieś dokumenty, to spłonęły do cna razem z nim.

– Już zadzwoniłem i podałem numery rejestracyjne, więc może za parę minut się dowiemy, kto to jest – powiedział Phelan. – Przekażę też opis tego drugiego pojazdu… SUV-a. Może ktoś go zauważył, kiedy przejeżdżał przez Ferncarrig, zwłaszcza jeśli gnał naprawdę szybko. Nigdy nie wiadomo.

Ruszyli w piątkę do spalonego wraku.

– Proszę tu zostać – nakazał rolnikowi Phelan. – Później spiszę pana zeznanie.

– Już widziałem spalone ciała – zaprotestował rolnik. – Mój kuzyn pracował w krematorium Rocky Island.

Mimo tego zapewnienia został z tyłu, gdy dwójka funkcjonariuszy i strażacy podeszli do auta. Z obu tylnych błotników zostały zadarte w górę strzępy, więc wrak wyglądał tak, jakby wylądowała na nim ogromna wrona.

– Miałaś rację co do dwóch baków, Neasa – powiedział Phelan.

Zgarbiona postać w jaguarze była zwęglona – zupełnie czarna. Sądząc po wzroście, najprawdopodobniej był to mężczyzna. Miał epolety z piany na ramionach i pienistą perukę, która powoli ściekała po obu stronach głowy na kikuty uszu. Wciąż miał na nosie okulary w stalowych oprawkach, chociaż plastikowe soczewki stopiły się w żarze i zwisały z oprawek jak łzy.

Nikt nie odezwał się przez prawie pół minuty. Wreszcie Hogan obrócił się w stronę strażaków.

– Zaczekajcie jakiś czas, niech ostygnie – rzucił. – Później nakryjcie wrak plandeką. Zanosi się na deszcz.

Zadzwonił telefon Phelana. Posterunkowy odszedł, żeby odebrać, i wcisnął palec w jedno ucho, żeby nie słyszeć warkotu wozu strażackiego.

– Dobrze, tak, słyszę – powiedział. – Nie robisz sobie ze mnie jaj? Jezu… W porządku. Hm… jest w takim stanie, że nie możemy stwierdzić na pewno, czy to on. Zupełnie… tak. Spalony na węgiel. Nie, jeszcze nie. Ale w porządku, dobrze. Dzięki, Josh.

Wrócił do O’Connor i Hogana.

– Zgadza się, to jaguar XJ sześć z silnikiem V dwanaście, w dziewięćdziesiątym drugim zarejestrowany na Seana Buttivanta. W dziewięćdziesiątym ósmym prawo własności zostało przeniesione na Garretta Quinna i później samochód nie został na nikogo przerejestrowany.

– Tego Garretta Quinna? – zapytała O’Connor. Ze zgrozą i niedowierzaniem spojrzała na poczerniałe zwłoki za kierownicą jaguara.

– Właśnie tego. Sędzia Garrett Quinn z Centralnego Sądu Karnego, niech spoczywa w pokoju. Oczywiście zakładając, że to on.

– W każdym razie ma sędziowską perukę – skomentował Hogan, tuż zanim poduszka piany zsunęła się z czubka głowy na kolana spalonego mężczyzny.

Rozdział 2

Katie i Kyna przejeżdżały przez miasteczko Rathcormac, zmierzając drogą M8 do centrum Cork, gdy po przedniej szybie zaczęły spływać krople deszczu.

– Przynajmniej nie padało na pogrzebie – zauważyła Kyna.

Nadkomisarz Katie Maguire nie odpowiedziała. Wciąż miała wrażenie, że pogrzeb, w którym uczestniczyły na cmentarzu Caherelly w Limerick, tylko jej się przyśnił. Kochała Conora tak bardzo, że nie mogła pogodzić się z myślą, że to naprawdę on spoczywa w jasnej dębowej trumnie, którą opuszczono do grobu wprost przed jej stopami. On… albo to, co z niego zostało po tym, jak wysadził się w powietrze.

W nabożeństwie uczestniczyło ponad tysiąc żałobników, łącznie z byłą żoną Conora, Clodagh, chociaż ta stawiła się w szarościach, nie w czerni, i z białą lilią w klapie, jakby chciała pokazać, że niezupełnie jest jej przykro z powodu jego śmierci.

Większość żałobników była krewnymi albo przyjaciółmi z ISPCA2, albo właścicielami zbłąkanych lub skradzionych psów, które Conor odnalazł w ciągu lat pracy jako psi detektyw. Katie uznała za smutnie stosowne, że został pochowany niedaleko grobu Dolores O’Riordan, wokalistki The Cranberries. Jej piosenka Dreams należała do jego ulubionych… To ja się zakochuję.

Padało coraz mocniej, więc włączyła wycieraczki i omiatały szybę z maksymalną prędkością. Na drodze panował znikomy ruch, tak że przez kilka kilometrów nie widziały żadnych pojazdów, co zwiększyło jej poczucie osamotnienia. Kyna musiała odgadnąć jej nastrój, bo wyciągnęła rękę i delikatnie ścisnęła jej udo.

Telefon zagrał piosenkę Mo Ghille Mear – „Mój mężny bohaterze” – której Katie używała jako dzwonka od czasu, gdy zaczęła wspólne życie z Conorem. Na ekranie wyświetliło się nazwisko detektywa Patricka O’Donovana, więc podała komórkę Kynie.

– Patrick? Tu sierżant Ní Nuallán. Nadkomisarz w tej chwili prowadzi.

Kyna przez chwilę słuchała, po czym zwróciła się do Katie:

– Przeprasza, że dzwoni, bo wie, że byłaś na pogrzebie Conora. Ale mówi, że coś musisz wiedzieć. Natychmiast.

– Więc mów, skoro to pilne. O co chodzi?

Detektyw sierżant słuchała ze ściągniętymi brwiami.

– Święta Rito… – mruknęła.

– No mów – ponagliła ją Katie. – Nie trzymaj mnie w niepewności.

Kyna uniosła rękę na znak, że nadal słucha.

– Gdzie? W porządku. I wciąż oboje tam są, O’Connor i Phelan? Rozumiem. Zobaczymy się na miejscu. No tak… muszę ją spytać, oczywiście.

– O co spytać? – zapytała Katie, gdy dziewczyna oddała jej telefon.

– Posterunkowi O’Connor i Phelan są przy samochodzie, który spłonął na drodze między White’s Cross i Dublin Pike. Strażacy zgasili ogień. We wraku jest kierowca, który zginął w płomieniach.

– Był sam?

– Tak, o ile nam wiadomo. Jest świadek, więc gdyby ktoś uciekł z auta przed wybuchem, na pewno by go zobaczył. Widział inny pojazd, SUV-a, który szybko odjechał, gdy tylko samochód zaczął się palić.

– Patrick jedzie do White’s Cross?

– Tak, z Seanem Begleyem i Padragain Scanlan. I oczywiście Bill Phinner wysyła techników.

– Więc co jest tak strasznie pilne?

– Hm… wszystko zależy od tego, kim jest kierowca. Spłonął, więc identyfikacja na miejscu nie jest możliwa, ale samochód to stary jaguar zarejestrowany na sędziego Garretta Quinna.

– Co?!

– Tak powiedział Patrick. Sędzia Garrett Quinn.

– Jak to możliwe? Przecież dziś po południu ma być w sądzie, żeby ogłosić wyrok w sprawie Donala Hagerty’ego.

– Jeśli to on jest w samochodzie, nie ma na to szans.

– Matko Boska… – szepnęła Katie. – Mówiłaś, że gdzie jest to auto? Koło White’s Cross?

– Zgadza się. Na Ballincollie Road, niedaleko pubu Bridle.

– Zadzwoń do Patricka. Powiedz mu, żeby skontaktował się z kimś w sądzie i spytał, czy sędzia Quinn się zjawił.

– Patrick już to zrobił. Quinna tam nie ma, ale do trzeciej jest jeszcze sporo czasu.

– Racja. Jedziemy rzucić okiem na ten samochód. Jeśli skręcimy w Killalough Cross, nie będzie daleko.

Katie wcisnęła pedał gazu i przyśpieszyła do ponad stu kilometrów na godzinę w zacinającym deszczu.

– Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? – zapytała po chwili milczenia Kyna. – Sean może się tym zająć, żaden problem. Dopiero co pochowałaś Conora.

– Wiem. Ale dzięki temu przestanę o tym myśleć. Poza tym znałam sędziego Quinna jeszcze przed awansem. Jeśli spłonął w tym wraku… to będzie tragedia. Jest miły i uczciwy… i nie znałam przystojniejszego sędziego.

Kyna nic na to nie powiedziała; siedziała z rękami splecionymi na kolanach. Skręciły w Killalough Cross i jechały krętymi drogami, które miały je doprowadzić na miejsce zdarzenia.

* * *

Przybyły w tym samym czasie co zastępca komendanta straży pożarnej Matthew Whalen i zaparkowały tuż za jego czerwonym fordem rangerem. Gdy wysiadały z samochodu w deszcz, wąską wiejską drogą nadjechał błyskający niebieskimi światłami drugi wóz strażacki, chociaż było już jasne, że nie będzie potrzebny. Strażacy z pierwszego zastępu nakryli wrak dużą szarą plandeką i teraz stali wokół niego, przestępując z nogi na nogę, ociekający kroplami wody, markotni.

Katie wzięła z tylnego siedzenia lśniący czarny płaszcz przeciwdeszczowy ze szpiczastym kapturem; Conor zawsze jej mówił, że wygląda w nim jak czarownica z Islandmagee. Kyna włożyła żółtą kurtkę z kapturem z futrzanym otokiem. Gdy podeszły do Whalena, funkcjonariusze Phelan i O’Connor wysiedli z samochodu, gdzie chronili się przed deszczem. Dołączył do nich również Hogan ze straży.

– Więc co się stało? – zapytała Katie.

– Wygląda na to, że wybuchły zbiorniki paliwa, jeden po drugim – odparł Hogan. – Oczywiście musimy zaczekać na opinię ekspertów, którzy przeprowadzą dochodzenie popożarowe, i waszych techników. Z reguły do samozapłonu dochodzi w komorze silnika, nie w zbiorniku paliwa.

– Mówi pan, że to nie był samozapłon?

– Jak powiedziałem, musimy zaczekać na ekspertyzę. Ale idę o zakład, że to nie był wypadek.

– Detektyw O’Donovan wspomniał, że świadek widział tu inny pojazd, tuż przed wybuchem.

– Zgadza się, pani nadkomisarz – odezwała się posterunkowa O’Connor. – To ten rolnik przy traktorze. Powiedział, że to był szary albo srebrny SUV. Pokażemy mu zdjęcia różnych SUV-ów, może wskaże konkretną markę.

– O’Donovan twierdzi, że auto jest zarejestrowane na sędziego Garretta Quinna. Wiecie, czy to on prowadził?

– Nie byliśmy w stanie zidentyfikować kierowcy. Nie chcemy go dotykać przed technikami. Na podłodze przed siedzeniem pasażera leży iPhone, ale ekran jest strzaskany. Nie ruszamy go, żeby nie zatrzeć jakichś dowodów.

Katie zwróciła się do Hogana:

– Chciałabym spojrzeć na kierowcę.

– Jest trochę przypieczony, pani nadkomisarz, jak się pani pewnie domyśla.

– Widziałam gorsze rzeczy.

– No to w porządku – rzucił Hogan. – Chłopaki, uniesiecie plandekę, żeby nadkomisarz Maguire mogła zerknąć na zwłoki?

Dwóch strażaków podniosło mokrą płachtę i z chrzęstem złożyło ją na dachu spalonego samochodu. Katie podeszła sztywnym krokiem i prawie przez pół minuty patrzyła na siedzącą za kierownicą zwęgloną postać. Skóra spłonęła, odsłaniając mięśnie, skurczone, porwane i czarne, jakby kierowca został topornie wyrzeźbiony z bryły węgla. Oczodoły były puste, a brązowe zęby obnażone w wilczym uśmiechu.

Ogień strawił wnętrze samochodu. Z siedzeń zostały tylko metalowe ramy, lśniąca orzechowa deska rozdzielcza była pokryta pęcherzami i zwęglona. Katie zauważyła, że prawa ręka mężczyzny wciąż spoczywa na kierownicy, niemal niedbale.

Podeszła do drzwi od strony kierowcy. Już widziała to, co bała się zobaczyć, ale chciała mieć absolutną pewność. Teraz nie miała żadnych wątpliwości. Zwęglonym mężczyzną był sędzia Garrett Quinn. Przeżegnała się.

– Boże, proszę, racz dać mu wieczny odpoczynek – szepnęła i odwróciła się, głęboko naciągając kaptur, żeby Hogan i pozostali strażacy nie zobaczyli łez na jej rzęsach.

– Dobrze się czujesz? – spytała Kyna, która do niej podeszła.

– Tak, dziękuję. Wszystko w porządku.

– Widzę, że nie.

– Dlaczego zawsze musisz być taka spostrzegawcza? Nie, nie czuję się dobrze.

Razem ruszyły do samochodu. Były prawie przy nim, gdy nadjechały dwa kolejne auta i biała furgonetka techników. Z pierwszego auta wysiadł detektyw sierżant Sean Begley z detektyw Padragain Scanlan, a z drugiego detektyw O’Donovan.

– I jak tam, pani nadkomisarz? – zapytał Begley. Był w żółto-brązowej budrysówce, o wiele za ciasnej, ponieważ odzyskał prawie wszystkie kilogramy stracone przed Bożym Narodzeniem. Na głowie miał brązowy tweedowy kaszkiet, który przypominał duży krowi placek. Detektyw Scanlan wyglądała na zmęczoną, ale była ładna jak zawsze. Zapuściła jasne włosy i nosiła je splecione w ciasny francuski warkocz.

– To sędzia Quinn – powiedziała Katie. – Rozmiar zniszczeń uniemożliwia identyfikację twarzy, ale rozpoznałam obrączkę.

– Naprawdę? – zdziwił się sierżant Begley.

– To obrączka claddagh, Sean. Białe i żółte złoto. Jest tylko jedna taka… i należy do niego.

Dołączył do nich Matthew Whalen.

– Właśnie mówiłam sierżantowi Begleyowi, że nie ma żadnych wątpliwości – zwróciła się do niego Katie. – Ofiarą jest sędzia Quinn. Ma obrączkę claddagh, której z tego, co wiem, nigdy nie zdejmował. Jest jedyna w swoim rodzaju.

– Józefie święty – mruknął detektyw O’Donovan. – Jestem cholernie zaskoczony, że się nie stopiła.

Zastępca komendanta straży pożarnej pokręcił głową.

– Jeśli jest ze złota, to nie miała prawa się stopić. Złoto… w każdym razie nie takie jak twoje osiemnastokaratowe… topi się w temperaturze tysiąca sześćdziesięciu czterech stopni Celsjusza. Najwyższa temperatura w płonącym samochodzie odnotowana podczas testów wynosi dziewięćset stopni.

– Nie mów, że nakłonili jakiegoś głupka, żeby siedział w płonącym aucie i trzymał termometr – zażartował detektyw Begley.

Kyna natychmiast obrzuciła go spojrzeniem, które mu powiedziało, że nie pora na żarty. Katie odwróciła głowę, żeby otrzeć oczy grzbietem dłoni. Detektywi O’Donovan i Scanlan po tonie jej głosu poznali, że jest roztrzęsiona.

Nie miała zamiaru im mówić, jak to się stało, że zidentyfikowała obrączkę sędziego Quinna – przynajmniej jeszcze nie, i nigdy nie powie im wszystkiego. Dawno temu, krótko po awansie na komisarza, miała romans z Garrettem Quinnem. Claddagh symbolizowała to, co wszystkie takie obrączki: dozgonną miłość i przyjaźń.

Rozdział 3

Thomas O’Flynn siedział w głębi pubu Weavers ze swoją nową dziewczyną i trzema pomagierami, gdy Billy Hagerty przyszedł z wiadomością, że ogłoszenie wyroku jego brata zostało przełożone.

– Niby czemu?

– Nie mam bladego pojęcia. Zapytałem w sądzie, ale nie chcieli mi powiedzieć. Wiem tylko tyle, że może minąć parę dni, zanim mu powiedzą, ile będzie garować.

– A to, kurwa, niedobrze. Słyszałem, że dziś po południu ma być po wszystkim, na sto procent.

Weavers był małym podupadłym pubem na rogu Gerald Griffin Street w Blackpool, północnym przedmieściu Cork. Na ścianach wyłożonych ciemną dębową boazerią wisiały spłowiałe zdjęcia bohaterów hurlingu z lat sześćdziesiątych. W kominku smętnie dymił torf, a przed ogniem wylegiwał się spaniel dowodny z sierścią o barwie ciemnej musztardy.

Thomas O’Flynn był z nich wszystkich najbystrzejszy. Miał na sobie lśniący, szary trzyczęściowy garnitur ze sklepu Gentleman’s Quarters, białą koszulę ze stójką i czarno-biały krawat klubu St Nick’s GAA. Jednak jego twarz mogła się człowiekowi przyśnić w koszmarach sennych. Pod rzedniejącymi jasnymi włosami z zaczeską była biała jak kreda. Miał mocno wystające kości policzkowe, długi, szpiczasty nos i wąski podbródek, który zdawał się nie mieć końca. Jego przymrużone małe oczy wyglądały niemal tak, jakby ich wcale nie było. W zasadzie ich nie potrzebował, żeby wyrazić uczucia, bo jego jasne krzaczaste brwi wznosiły się i opadały, gdy mówił, zwłaszcza kiedy był wściekły albo komuś groził.

Billy Hagerty wysunął krzesło i usiadł po drugiej stronie stołu. Miał ogoloną głowę, był niski i krępy, a brązowa puchowa kurtka podkreślała masywną budowę jego ciała.

– Mówię ci, powinni dać Donalowi pierdolony medal za sprzątnięcie Micky’ego Riordana, a nie, kurwa, go oskarżać.

– Tak?

– Przecież zrobił to, co gliniarze powinni zrobić ruski rok temu. Czy przymknęli Micky’ego po tym, jak Jimmy Fucha i Aodghan dostali po kulce i trafili do rzeki? Na bank wiedzieli, kto ich kropnął, ale nawet go nie zgarnęli i nie zapytali, co jadł na śniadanie.

– Racja, Billy – przyznał Thomas, opuszczając brwi. – Ale twój Donal trochę przegiął, załatwiając starą Micky’ego i dwójkę jego dzieciaków. Gdyby rozwalił tylko jego… hm… może wtedy gliniarze spojrzeliby na niego pobłażliwiej, a może nawet przymknęli oko.

– Działał w samoobronie. Nie zrobił tego bez powodu.

– No tak… Działał w samoobronie przeciwko dziewięciolatce, sześciolatkowi i ich mamusi… i miał do obrony tylko dwa naładowane glocki.

– Martwił się, że będą świadkami. Później było mu cholernie przykro. Nawet poszedł do spowiedzi.

– Ha! I może wyszło z tego coś dobrego, bo psy nie powiązały go ze mną. Tak czy inaczej, już jest za późno. Trupów nie ożywisz, a ja zrobiłem, co mogłem, żeby przysięgli byli dla niego łaskawi. Teraz trzeba tylko czekać i zobaczyć, jaki wyrok wymyślili.

– Hej, Tommy, powiem ci, na co mam ochotę – odezwała się gardłowym głosem dziewczyna Thomasa O’Flynna.

– Nie tutaj, Muireann. Nie przy chłopakach. Przyprawisz ich o atak serca.

– Daj spokój, Tommy. Mam ochotę na jeszcze jednego Bertha’s Revenge, ale tym razem z większą ilością lodu.

Muireann była co najmniej piętnaście lat od niego młodsza. Miała kruczoczarne włosy, szkarłatne napompowane kolagenem usta i sztuczne rzęsy przywodzące na myśl nastroszone kosy, chociaż jedna zaczynała się odklejać. Była w czerwonej obcisłej sukience z dzianiny, krótkiej i wydekoltowanej, a głęboko pomiędzy piersiami dziewczyny wisiał medalion z celtyckim księżycem. Thomas wpadł na nią jakieś dwa miesiące temu w Zombie Lounge i tamtej nocy zabrał ją do siebie na kilka godzin wyczerpującego, ale cichego seksu, akcentowanego tylko przez stęknięcia. Od tamtej pory Muireann trzymała się z nim i towarzyszyła mu prawie wszędzie. Nawet nie wiedział, gdzie mieszka, i tak naprawdę wcale go to nie obchodziło.

– Nie masz dość? – zapytał ją. – Który to, czwarty? Ani się obejrzę, a znowu zapaskudzisz mi spodnie.

– Daj spokój, Tommy. Nie bądź taki drętwy. Sama nie wiem, czemu dzisiaj tak mnie suszy.

Spojrzał na Billy’ego Hagerty’ego.

– Masz ochotę na jednego, ziomek?

– Dzięki, wystarczy mi guinness.

Thomas skinął głową na jednego z pomagierów. Młodzi mężczyźni siedzieli blisko siebie i kłócili się o to, które konie w tym tygodniu warto obstawić na gonitwie w Leopardstown. Można było wziąć ich za bliźniaków, bo mieli jednakowe czarne skórzane kurtki, włosy wygolone po bokach głowy, brody i wytatuowane węże wyłaniające się spod kołnierzy.

– Jeszcze raz to samo, Darragh – powiedział Thomas. – I browar dla Billy’ego.

Ten ruszył do baru, ale zanim tam dotarł, zadzwonił jego telefon. Odebrał, wskazując jednocześnie palcem barmanowi Lenny’emu, że zamawia jeszcze jedną kolejkę i dużego guinnessa.

– Że co? – rzucił nagle scenicznym szeptem. – Nie ściemniasz? Serio? Ja pierdolę!

Wyciągnął telefon w stronę Thomasa.

– To Willie. Właśnie słyszał w radiu. Sędzia Quinn nie żyje. Zginął w wypadku.

– Bez jaj – prychnął z niedowierzaniem Thomas i uniósł rękę na znak, że nie weźmie telefonu. Nigdy nie nosił komórki, nawet na kartę, bo był przekonany, że gliniarze go namierzą i będą podsłuchiwać rozmowy. Wyznawał filozofię, że jeśli nie wiedzą, gdzie jest i o czym mówi, to go nie zgarną i nie będą mogli udowodnić, co planuje.

– Taaa, nie. Sam mu powiem – mruknął Darragh. – Nara… Dobra.

– Kiedy to się stało? – zapytał Thomas.

– Dziś rano, tak mówi Willie. Gdzieś przy Dublin Pike. To nie była kolizja. Psy szukają szarego albo srebrnego SUV-a, bo koleś, który nim jechał, może być świadkiem.

– To nie była kolizja? – powtórzył Thomas. Jego długi wąski podbródek poruszał się, gdy zgrzytał zębami. Kilka razy głęboko odetchnął i jego oczy prawie zniknęły. Wszyscy przy stole odchylili się do tyłu, jakby z obawy, że może fizycznie eksplodować i obryzgać ich wnętrznościami. – To nie była kolizja? Zamorduję, kurwa, tego idiotę O’Malleya! Uduszę go, kurwa, własnymi rękami i zrzucę z mostu Shakey. Nie wierzę! Kurwa, nie wierzę! Po całym, kurwa, kłopocie, jaki sobie zadałem! Po całym tym kadzeniu i zawracaniu sobie dupy! Quinn miał dziś po południu ogłosić wyrok na twojego brata!

– Może to był tylko wypadek, Tommy – wtrąciła Muireann. – Wiesz, jak powiedział Darragh.

– Zamknij się, głupia dziwko. To na pewno ten pierdolony O’Malley. Co Quinn robił w Dublin Pike, skoro mieszka w Tivoli? „Zamień z nim słówko – tak powiedziałem O’Malleyowi. – Przypomnij mu po raz ostatni”. Ale grzecznie. Grzecznie!

Thomas wrzał z wściekłości. Wszyscy inni przy stole dopijali drinki, starając się nie wydawać przy tym żadnych odgłosów.

Po kilku minutach Thomas przełknął resztki piwa i wychylił whiskey Paddy na popitkę, po czym odstawił oba naczynia na stół z takim hukiem, że wszyscy podskoczyli. Wstał.

– Dobra, chłopcy, jedziemy do Farranree pogadać z O’Malleyem. Chcę dokładnie wiedzieć, w jakim to „wypadku” zginął Quinn. Możliwe, że niedługo psy zaczną nas nachodzić i zadawać niewygodne pytania. Jak można powiedzieć, że się nic o czymś nie wie, jeśli się wie, że jest coś, o czym się nic nie wie?

Billy zamrugał, zapinając puchową kurtkę.

– Masz rację – zgodził się, lecz po chwili poprosił: – Możesz to powtórzyć?

– Zabieraj się, Billy. Każę Darraghowi zadzwonić do ciebie później, jak dowiemy się nieco więcej.

– Na razie, chłopaki! – zawołał barman Lenny, gdy szli do drzwi.

Thomas bez słowa uniósł rękę.

Billy pierwszy wyszedł na ulicę. Lało jak z cebra; środkiem Gerald Griffin Street płynęła woda i wybijała z zapchanych studzienek. Chmury sunęły tak nisko, że mogło się zdawać, że anteny telewizyjne rozdzierają je na postrzępione szare płachty. Ze wzgórza powoli staczała się ciężarówka pełna rusztowań, a w kierunku Weavers sunęła brązowa honda accord z zapalonymi reflektorami.

Honda zwolniła, gdy zbliżyła się do rogu Cathedral Walk. Kiedy zrównała się z drzwiami pubu, szyba w tylnych drzwiach po lewej stronie opuściła się i padły dwa stłumione strzały, jak głośne kichnięcia, i zaraz potem trzeci. Billy zatańczył w miejscu i upadł bokiem na chodnik; przekręciwszy się, znieruchomiał, leżąc płasko na plecach z szeroko rozpostartymi rękami. Thomas, który wychodził za nim, rzucił się do tyłu, wpadł na Muireann i zanurkował na podłogę, przewracając stojak na parasole.

Darragh odepchnął dziewczynę i wyskoczył za próg, wyciągając pistolet spod czarnej skórzanej kurtki. Wycelował w górę zbocza, ale już było za późno. Honda błysnęła czerwonymi światłami hamowania, skręciła w Cathedral Road i zniknęła.

Odwrócił się i zobaczył leżącego na wznak Billy’ego; ciemnoczerwona krew ściekała z jego głowy i spływała w dół wzniesienia. Thomas wyjrzał z pubu i kiedy zorientował się, że honda zniknęła, wyszedł na zewnątrz.

– Muireann, dziewczyno, zostań tam – przykazał. – Nie chcesz tego oglądać.

On i jego pomagierzy zebrali się wokół Billy’ego. Patrzyli na niego w milczeniu, jakby byli dalekimi krewnymi, którzy właśnie przybyli na czuwanie. Jeden pocisk trafił go na prawo od ust, wyrywając żuchwę, która teraz wisiała przekrzywiona, ze wszystkimi zębami na widoku, w większości plombowanymi. Drugi wniknął jakieś trzy centymetry nad lewym okiem. Rana wlotowa była schludnym kółeczkiem, ale pocisk z wgłębieniem wierzchołkowym przeorał głowę i wyrwał tył czaszki. Mózg zmieszany z krwią, powoli wyślizgiwał się na chodnik.

Trzeci pocisk przebił przód kurtki, lekko z prawej strony, więc prawdopodobnie uszkodził wątrobę.

W drzwiach pojawił się barman Lenny.

– Zadzwoniłem po psy. Powiedziałem, że będzie potrzebny ambulans. – Zerknął na Billy’ego i dodał: – Jezu… Nie żyje?

– Nie, skąd? – mruknął Thomas. – Ucina sobie drzemkę, to wszystko. A na co to, kurwa, wygląda?

– Co robimy, szefie? – zapytał Milo, drugi pomagier, niespokojnie gryząc kciuk. Na chodniku po drugiej stronie ulicy zbierał się tłumek gapiów. Nikt się nie kwapił, żeby przejść przez jezdnię, bo było widać, że Billy’emu już nic nie pomoże.

– Czekamy na psy – odparł Thomas. – Kiedy się zjawią i zapytają, co widzieliśmy, powiemy prawdę. Nic nie widzieliśmy i nic nie wiemy. Nawet nie wiemy, kim jest ten zastrzelony facet.

– Ja wiem, kim on jest. To Billy Hagerty.

– Pokazywał ci metrykę?

– No nie… jasne, że nie.

– Więc skąd wiesz, czy to naprawdę on?

– Nie wiem.

– I tak masz powiedzieć psom. Nie wiesz, kto to jest. Koniec pieśni.

Milo chciał coś dodać, ale zobaczył wyraz twarzy szefa. Nigdy dotąd nie widział u niego tak szeroko otwartych oczu, z tęczówkami jak łebki stalowych gwoździ.

– Nie, szefie, masz rację. Nie wiem, kim on jest. Co więcej, nigdy go nie widziałem, nawet kiedy w zeszły piątek chlałem z nim w Constellation.

– Boże, daj mi siłę – mruknął Thomas i zaczerpnął potężny haust powietrza. Nie słyszał syren, ale niebieskie migające światła odbijały się od witryn sklepów przy Gerald Griffin Street, gdy dwa radiowozy pędziły w kierunku pubu.

Rozdział 4

Po pogrzebie Conora Katie miała zamiar jechać prosto do swojego domu w Cobh, żeby zabrać psy – mahoniowego setera Barneya i rudo-białą seterkę Foltchain – na spacer do klubu tenisowego. Conor zawsze je rozpieszczał i teraz za każdym razem, gdy wracała sama do domu przy Carrig View, widziała, że psy się zastanawiają, gdzie on jest, ale jak mogła im wytłumaczyć śmierć?

Po tym, co spotkało Garretta Quinna, nie było wątpliwości, że obie z Kyną muszą wrócić na Anglesea Street. Zanim zjechała z Ballincollie Road, zadzwoniła do centrali na komendzie i kazała sierżantowi Murphy’emu przejrzeć nagrania z kamer monitoringu. Była ciekawa, czy zdoła odtworzyć trasę samochodu Garretta do White’s Cross. Chcąc dotrzeć do sądu, Garrett powinien jechać z domu w Tivoli drogą Lower Glanmire na zachód wzdłuż północnego brzegu rzeki Lee, prosto do centrum Cork. White’s Cross leżało ponad sześć kilometrów na północ od celu.

Katie porozmawiała też krótko z rzecznikiem prasowym komendy, Mathew McElveyem, i kazała mu zwołać konferencję prasową na siedemnastą piętnaście, w dobrym czasie dla telewizji RTÉ, żeby doniesienie o śmierci Garretta znalazło się w Six One News. Wprawdzie radio Cork FM już podało, że sędzia zmarł w wyniku poważnych obrażeń, ona jednak zamierzała ograniczyć się do stwierdzenia, że zginął w wypadku drogowym i że Garda Síochána prowadzi dochodzenie. Nie chciała mówić, że spłonął w samochodzie.

Zaparkowała tam gdzie zawsze za komendą.

– Chyba najpierw złożymy wizytę Stephenowi Herlihy’emu – powiedziała do Kyny, zanim weszły do środka. – Chcę wiedzieć, na kiedy przełożyli ogłoszenie wyroku w sprawie Donala Hagerty’ego. Poza tym złożę Herlihy’emu kondolencje.

Przeszły do nowej siedziby sądu kryminalnego. Biura administracji znajdowały się od ulicy, w odnowionych ceglanych budynkach Model School z 1864 roku, z wysoką na osiemnaście metrów kampanilą, do której zabierano starszych uczniów, żeby obserwowali nocne niebo. Za budynkami dawnej szkoły wznosił się prawie kwadratowy, zbudowany z wapienia nowoczesny gmach, w którym mieściły się sale sądowe, biura sędziów i areszt. Wyłożone jasnym drewnem wnętrze wciąż pachniało świeżym lakierem i niosło echo kroków. Stephen Herlihy, prezes sądu, stał w korytarzu, rozmawiając z dwiema pracownicami.

– Nadkomisarz Maguire – powitał ją barytonem. – Spodziewałem się pani.

Był potężnie zbudowanym mężczyzną z wydatnym torsem i sztywnymi siwymi włosami; miał na sobie surowy czarny garnitur. Przypominał Katie Roberta Mitchuma – wysokiego, mówiącego powoli i bardzo męskiego – wiedziała jednak, że powinna mieć się na baczności. W krótkim czasie zażyłości z Garrettem wiele się dowiedziała o funkcjonowaniu sądu, łącznie z tym, kto komu jest winien przysługę i dlaczego.

– Pięć minut temu wróciłyśmy z White’s Cross – powiedziała, ujmując w dłonie wielką prawą rękę Stephena Herlihy’ego. – Muszę przyznać, że przeżyłam szok. Samo miejsce zdarzenia wygląda koszmarnie, ale serce mi pękło, gdy zrozumiałam, kim jest ofiara. Przyszłam złożyć panu wyrazy współczucia. – Spojrzała na Kynę, po czym znowu zwróciła się do niego. – To detektyw sierżant Ní Nuallán.

Stephen Herlihy skinął dziewczynie głową.

– Co dokładnie się stało? – zapytał. – To był wypadek?

– Co do tego jeszcze nie mamy pewności. Na razie wiemy, że w zdarzeniu nie uczestniczył żaden inny pojazd, ale oczywiście wciąż czekamy na Billa Phinnera, żeby to potwierdził.

– Tragedia… Potworna tragedia. I pomyśleć, że miał przed sobą tak błyskotliwą karierę. Przypuszczam, że pewnego dnia zasiadłby w Sądzie Najwyższym, a może nawet został jego prezesem.

– Był najmilszym sędzią, jakiego znałam – wtrąciła jedna z pracownic. – Nigdy nie zapominał podziękować mi na koniec każdego przesłuchania i przysyłał kwiaty na urodziny.

– Wiem, że jest za wcześnie, Stephenie – zaczęła Katie – ale muszę spytać, jakie kroki podejmie pan w kwestii ogłoszenia wyroku w sprawie Donala Hagerty’ego. Za parę godzin mamy konferencję prasową i media będą chciały znać odpowiedź. Spójrzmy prawdzie w oczy: to był najgłośniejszy proces od co najmniej roku.

– Tak, oczywiście. Z uwagi na powagę tego procesu sędzia Quinn współprzewodniczył rozprawie z sędzią O’Rafferty. Rozmawiałem z sędzią Kellym i zapewnił mnie, że ogłoszenie wyroku przez sędzię O’Rafferty będzie całkowicie zgodne z prawem i stosowne. Ona twierdzi, że już uzgodniła z sędzią Quinnem długość kary pozbawienia wolności. Ma na dowód maile i notatki, więc ponowne rozpatrzenie sprawy nie będzie konieczne.

– Więc kiedy zapadnie wyrok?

– Po pogrzebie sędziego Quinna. Musimy okazać trochę szacunku.

– To nieco problematyczne. Trzeba przeprowadzić autopsję.

– Nie jest pani pewna, co było przyczyną zgonu?

– Kwestia formalna, to wszystko. Oczywiście dam panu znać, gdy tylko dostaniemy wyniki. Tymczasem mam do pana prośbę o przygotowanie listy wszystkich spraw, które prowadził sędzia Quinn… powiedzmy w ciągu ostatnich dwóch lat. I o listę oskarżonych, których skazał, a także o wykaz zasądzonych przez niego grzywn albo wyroków odsiadki.

– Tak, oczywiście. Wszystko jest w aktach.

Wciąż rozmawiali, gdy w korytarzu pojawiła się sędzia O’Rafferty, ubrana w długi czarny trencz, z aktówką w ręce. Była mniej więcej wzrostu Katie i z wyglądu mogłyby być siostrami, tyle że miała kasztanowe, a nie rude włosy i była bez makijażu. Gdy do nich podeszła, Katie zobaczyła jej podpuchnięte oczy, zapewne od płaczu.

– Nadkomisarz Maguire, jak się pani ma?

– Jestem wstrząśnięta, z pewnością jak pani… i jak wszyscy inni, którzy znali Garretta.

– Powiadomiono Orlę, jego żonę?

– Tak, na pewno. Gdy tylko został zidentyfikowany, poprosiłam zastępcę komendanta, Pearse’a, żeby wysłał funkcjonariuszy do domu sędziego.

– Dzwoniłem do niej dwa razy, ale nie odebrała – powiedział Stephen Herlihy. – Domyślam się, że wtedy już wiedziała.

– Mam nadzieję, że tak było. I że przynajmniej nie usłyszała o tym w wiadomościach.

– Ma pani parę minut, pani sędzio? – zapytała Katie. – Chciałabym zadać kilka pytań.

O’Rafferty spojrzała na Stephena Herlihy’ego i wzruszyła ramionami.

– Zgoda. Ale o czwartej jestem umówiona w Bookshelf, więc nie mam za dużo czasu.

– Zapraszam do mojego biura – zaproponował Stephen Herlihy.

Katie, Kyna i sędzia O’Rafferty weszły do gabinetu i usiadły. Z portretu patrzył na nie dobrotliwie uśmiechnięty sędzia William O’Brien FitzGerald, rodowity mieszkaniec Cork, mianowany na stanowisko prezesa Sądu Najwyższego Irlandii zaledwie rok przed nagłą i niespodziewaną śmiercią. Katie nie mogła odpędzić myśli, że Garrett żył jeszcze krócej niż on.

– Więc słucham? – odezwała się O’Rafferty. Rozglądała się po gabinecie, jakby spodziewała się zobaczyć coś, co przypadkiem tam zostawiła: parasol, książkę albo torbę z zakupami ze sklepu Brown Thomas.

– Przez ponad cztery miesiące współpracowała pani z sędzią Quinnem w związku z procesem Hagerty’ego. Czy kiedykolwiek zasugerował, że martwi się o swoje bezpieczeństwo?

– Czy martwił się o swoje bezpieczeństwo? W jakim sensie?

– W takim, że banda O’Flynna mogła go ostrzec, że drogo zapłaci, jeśli uzna Donala Hagerty’ego za winnego.

– Jeśli coś takiego miało miejsce, nie wspomniał mi o tym słowem. Jak sama pani wie, O’Flynnowie regularnie przychodzili do sądu, siadali na miejscach dla publiczności i patrzyli na nas krzywym okiem. Ale nigdy nie przedstawiono dowodu, że Hagerty był członkiem ich gangu ani że zlecili mu zabójstwo Michaela Riordana.

– Jeśli nie, to skąd takie zainteresowanie?

– Nie wiem. I na pewno nie zamierzałam ich o to pytać.

– Więc pani nie nachodzili?

– Nie.

– Tak czy inaczej, czy naprawdę nie podejrzewa pani, że mogli za tym stać O’Flynnowie? – zapytała Kyna. – Wojna O’Flynnów i Riordanów trwa od lat. Łącznie pochłonęła trzynaście ofiar, sześciu O’Flynnów i siedmioro Riordanów, licząc Michaela i jego rodzinę.

Sędzia wzruszyła ramionami.

– Oczywiście, jest wysoce prawdopodobne, że maczali w tym palce, nawet jeśli tylko dostarczyli Hagerty’emu broń użytą do popełnienia morderstwa. Ale ja mogę wydawać opinię tylko na podstawie przedstawionych mi dowodów. Hagerty w sądzie powiedział dokładnie to samo co na przesłuchaniu po aresztowaniu. Zastrzelił Michaela Riordana, ponieważ ten oszukał go na partii kokainy i marihuany na ponad siedemnaście tysięcy euro.

– Co myślał o tym sędzia Quinn?

– Garrett? Nie miał najmniejszych wątpliwości. Był całkowicie przekonany, że O’Flynnowie wynajęli Hagerty’ego. Ale Hagerty ich nie wsypał, więc nie było możliwości, żeby to udowodnić. Ani na przesłuchaniu w Garda Síochána, ani podczas procesu nie przyznał się do współpracy z O’Flynnami, mimo że… Bóg świadkiem… oskarżyciele próbowali go do tego nakłonić. Garrett powiedział, że gdyby Hagerty się przyznał, wydałby na siebie wyrok śmierci, że nie przetrwałby pięciu minut w więzieniu, bo któryś z kumpli O’Flynna załatwiłby go brzytwą albo zaostrzoną szczoteczką do zębów.

– Kiedy tak powiedział? – spytała Kyna.

Sędzia O’Rafferty nagle się zdenerwowała i zarumieniła.

– Hm… nie wiem… Zdaje się, że podczas lunchu… Nie rozumiem, jakie to ma znaczenie.

– No tak… Nieważne, pani sędzio. Po prostu jestem ciekawa. Nie wątpię, że pani i sędzia Quinn szczegółowo omawialiście tę sprawę. Dobrze byłoby wiedzieć, co o niej myślał.

– Tak, omawialiśmy ją w najdrobniejszych szczegółach. Całymi godzinami, szczerze mówiąc. Zwłaszcza śmierć Saoirse Riordan i dwojga małych dzieci.

– Co Garrett miał do powiedzenia? – dociekała Kyna. – Nie ma pani nic przeciwko, że mówię o nim po imieniu? Mam wrażenie, że byliście nie tylko współpracującymi sędziami, ale również staliście się przyjaciółmi.

– Tak, owszem – przyznała sędzia. Po chwili milczenia cicho powtórzyła: – Tak.

Kyna czekała, nic nie mówiąc. W końcu O’Rafferty uniosła wzrok i podjęła:

– Powiedział, że przynajmniej Saoirse nigdy się nie dowie, jak to jest stracić męża, a dzieci nie poznają bólu po stracie ojca.

– Jak pani myśli, co przez to rozumiał? – zapytała Katie.

– Nie wiem. Szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby cokolwiek przez to rozumiał. Myślę, że po prostu dumał na głos.

Zapadła cisza. O’Rafferty uprzedzała, że jest umówiona w Bookshelf na spotkanie, ale nie kwapiła się do wyjścia. Siedziała z czubkami palców lekko przyciśniętymi do ust, jakby zapomniała, że jest tu, w biurze prezesa sądu, i rozmyślała o innym miejscu, innym czasie. Wreszcie odezwała się Katie:

– Na tym skończymy, pani sędzio. Będziemy w kontakcie, gdybyśmy mieli więcej pytań. I oczywiście powiadomimy panią o wynikach autopsji.

O’Rafferty wstała ze smętnym uśmiechem i bez słowa wyszła z gabinetu.

– Byłaś bezlitosna – powiedziała Katie do Kyny.

– Nie mogłaby pokazać tego w bardziej oczywisty sposób. Kochała go.

– Biedna kobieta… jest w szoku. Jeszcze nawet nie miała czasu, żeby zacząć rozpaczać.

Kyna obrzuciła swoją przełożoną współczującym, ale też przenikliwym spojrzeniem, jakby myślała: Sędzia O’Rafferty nie jest jedyna, prawda?

* * *

Ledwie Katie zdążyła powiesić płaszcz, w otwarte drzwi zapukał komendant Brendan O’Kane. Nie odwróciła się, żeby go przywitać, ani nic nie powiedziała. Usiadła przy biurku i sięgnęła po notatki, które zostawiła jej asystentka Moirin.

– Możemy porozmawiać, Katie?

– Mogę panu tego zabronić? – zapytała, nie unosząc głowy.

– Straszna sprawa z sędzią Quinnem, prawda? – powiedział, powoli podchodząc do biurka. Zatrzymał się w połowie drogi. – Sean Begley wspomniał, że to ty go zidentyfikowałaś.

– Tak, zgadza się. Miał obrączkę claddagh, którą widywałam u niego w sądzie. Była niezwykła, więc ją zapamiętałam.

– Aha… Cóż, to prawdziwy łut szczęścia. Albo pech, zważywszy na to, co go spotkało. Ale przynajmniej mogłaś zidentyfikować ofiarę. Więc jaka jest strategia?

Katie wciąż nie unosiła wzroku.

– Przeglądamy nagrania z kamer monitoringu, szukając odpowiedzi na pytanie, dlaczego pojechał na północ, zamiast prosto do sądu. Cailin Walsh pojechała z funkcjonariuszami, żeby przekazać wieści jego żonie, i zapytała ją, co mógł tam robić, ale żona nie miała pojęcia.

Zamilkła, patrząc spod zmarszczonych brwi na kartkę, którą właśnie podniosła.

– Gdy tylko technicy skończyli w White’s Cross – podjęła – zabrali szczątki do szpitala uniwersyteckiego na autopsję. Zaraz zadzwonię do doktor Mary Kelley i zapytam, czy się tym zajmie. Wrak samochodu ściągniemy do Midleton na pełne badanie kryminalistyczne. Jest świadek, miejscowy rolnik, który widział na miejscu zdarzenia inny pojazd, kiedy samochód sędziego stanął w ogniu. Pokazaliśmy temu człowiekowi zdjęcia różnych SUV-ów i uważa, że to mógł być range rover albo land cruiser. Zwrócimy się z apelem do mieszkańców… może ktoś zauważył takie auto.

– Sean Begley twierdzi, że to nie wyglądało na wypadek.

– Nie, nie wyglądało.

– Masz jakichś podejrzanych? Najbardziej prawdopodobni są O’Flynnowie, nie sądzisz?

– Dziś miał zapaść wyrok w sprawie Donala Hagerty’ego, więc O’Flynnowie mieli motyw. Ale sędzia Quinn skazał dziesiątki przestępców. Nawet setki. Każdy z nich mógł żywić urazę do tego stopnia, żeby się na nim zemścić.

– Pewnie masz rację. Wiesz, kiedyś jakiś wszawy diler narkotykowy, którego aresztowałem pięć lat wcześniej, wrzucił mi młot kowalski przez okno do salonu. – Milczał przez chwilę, uważnie się w nią wpatrując. – W porządku, Katie – rzucił w końcu. – Będziesz mnie informować o postępach?

– Oczywiście.

Wertowała wiadomości, od czasu do czasu sporządzając notatki, i wciąż nie unosiła wzroku.

Komendant zerknął przez ramię, żeby sprawdzić, czy asystentka Katie go nie usłyszy, chociaż drzwi jej biura były zamknięte.

– Hm… jeszcze jedno – odezwał się bardzo cicho.

Katie odłożyła pióro i wreszcie na niego spojrzała. Z ciemnymi falistymi włosami, jastrzębimi rysami i figlarnymi oczami był przystojny, ale to, co kiedyś uważała za zabawne i pociągające, stało się płytkie i nieszczere. Nie mogła znieść nawet zapachu jego wody po goleniu Bossa.

– Czy… czy myślałaś o… tym, co się zdarzyło? – zapytał.

– Szczerze mówiąc, nie.

– Więc nic w związku z tym nie zrobisz?

– Nie wiem. Jeszcze nie mam pewności, czy w ogóle jestem w stanie dojść z tym do ładu.

– Katie… przyznaję, że popełniłem błąd. Źle odczytałem sygnały, jakie mi wysyłałaś.

– Jakie sygnały? Byłam kompletnie załamana. Na litość boską, byłam nieprzytomna!

– Ale wiesz… biorąc pod uwagę naszą przeszłość… Raczej nie możesz mnie winić, że pomyślałem, że chcesz tego równie mocno jak ja.

– Brendan, tamto było czternaście lat temu. W tym czasie wyszłam za mąż i owdowiałam, i straciłam mężczyznę, którego kochałam całym sercem. Jezu… nie minęły cztery godziny po tym, jak rzuciłam garść ziemi na jego trumnę. A ty chcesz, żebym tu siedziała i myślała o świństwie, jakie mi zrobiłeś? I co, mam ci udzielić rozgrzeszenia?

Patrzył na nią, stojąc ze zwieszonymi rękami i przygryzając wargę. Wyglądał jak skarcony uczniak, nie jak komendant.

– No tak… zostawmy to na razie – powiedział. – Ale mam nadzieję, że przezwyciężysz niechęć i zobaczysz to, co się stało, we właściwym świetle. Doszło do błędnej interpretacji, przysięgam.

Innego dnia, w innym czasie Katie zerwałaby się z krzesła i zmiażdżyła Brendana ciętą ripostą. Jednak dziś zbyt głęboko rozpaczała po śmierci Conora i wciąż była odrętwiała po widoku Garretta spalonego na węgiel w jaguarze.

– Porozmawiam najpierw ze swoim prawnikiem – odparła niemal do siebie. – Później zadecyduję, czy zgłosić to do biura spraw wewnętrznych.

– Do biura spraw wewnętrznych? Och, daj spokój. Nie zrobisz tego, prawda? To nasza prywatna sprawa, nie ma nic wspólnego z pracą.

Katie już miała odpowiedzieć, kiedy zadzwonił zastępca komendanta, Michael Pearse.

– Kathleen? Kwadrans temu mieliśmy zgłoszenie na sto dwanaście z pubu Weavers przy Gerald Griffin Street. Barman zgłosił strzały. Pociski trafiły w faceta. Trup na miejscu. Hickey i O’Dea byli w Fair Hill, więc zjawili się tam po kilku minutach. Nie uwierzysz.

– Śmiało, spróbuj.

– Ofiara to Billy Hagerty, brat Donala. Rozwalili mu mózg, więc nie miał najmniejszych szans.

– Matko Boska, Michael. Mówisz poważnie?

– Wierz mi, sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana. Jest dwóch świadków, ale w życiu byś nie zgadła, kim są. Thomas O’Flynn i Muireann Nic Riada. Było tam też trzech osiłków O’Flynna.

– Był tam Thomas O’Flynn? I Muireann? – Katie zakryła dłonią mikrofon i zwróciła się do Brendana O’Kane’a: – Zastrzelono Billy’ego Hagerty’ego. Jednym ze świadków jest Thomas O’Flynn.

– Słodki Jezu. To na pewno Riordanowie – powiedział komendant. – Sąd musiał przełożyć ogłoszenie wyroku Donala Hagerty’ego, prawda? Założę się, że Riordanowie postanowili wymierzyć sprawiedliwość na własną rękę.

– Michael, czy O’Flynn widział, kto strzelał? – zapytała Katie.

– Nie… przynajmniej tak twierdzi. Ale Muireann szepnęła O’Dei, że strzały padły z brązowej hondy. W chwili gdy wychodzili z pubu, samochód zwolnił i facet siedzący z tyłu strzelił trzy razy. Powiedziała, że miał szalik na twarzy, więc nie mogłaby go zidentyfikować, a honda odjechała tak szybko, że nie zdążyła zobaczyć numerów. Nie mogła powiedzieć O’Dei nic więcej, bo… sama wiesz.

– Rozumiem. Dzięki, Michael. Wiemy, gdzie jest teraz O’Flynn?

– Zamknęliśmy pub i odgrodziliśmy taśmą, ale Muireann napisała esemesa, że O’Flynn pojechał do Eugene’s Lounge przy Shandon Street i że mają do niego dołączyć jego czterej twardziele. Pewnie odbędzie się narada wojenna.

– W porządku. Zaraz wyślę tam Roberta Fitzpatricka i Ronana Caffreya, żeby ucięli sobie z nim małą pogawędkę. Robert zna O’Flynnów od zawsze, Thomasa i resztę gangu. Chyba chodził do szkoły z Aodhanem O’Flynnem. – Po chwili milczenia dodała: – Domyślam się, że media już podłapały temat.

– Tak. Przed chwilą rozmawiałem z Mathew na drugiej linii. Masz konferencję prasową za dwadzieścia minut.

– Nie mam pojęcia, co powiedzieć. Poważnie… Jezu… To było najmroczniejsze popołudnie od ostatniego zaćmienia Słońca.

Katie odłożyła telefon. Komendant wciąż stał w jej gabinecie i na nią patrzył. Nie próbowała odczytać wyrazu jego twarzy, bo nie chciała wiedzieć, co myśli, i nie była zainteresowana tym, co ma do powiedzenia. Tamtego wieczoru, kiedy usłyszała, że Conor się zabił, wypiła za dużo wódki. Brendan zawiózł ją do domu przy Carrig View, a gdy zapadła w pijacki sen, zgwałcił ją. Delikatnie, jak kochanek, nie jak gwałciciel, ale to niczego nie zmieniało. To, że byli kochankami przez kilka miesięcy podczas szkolenia w akademii Garda Síochána w Templemore – ich związek zakończył się nagle, gdy przyłapała go na zdradzie ze swoją współlokatorką – nie było żadnym usprawiedliwieniem.

– Katie… – zaczął.

Znów sięgnęła po telefon i wybrała numer detektywa komisarza Roberta Fitzpatricka.

– Robert? – rzuciła, gdy odebrał. – Słyszałeś, że Billy Hagerty nie żyje? Tak? A słyszałeś, że jednym ze świadków jest twój stary kumpel Thomas O’Flynn? Wiem… nie do wiary. Nigdy byś na to nie wpadł, prawda? Więc co, zajrzysz do Eugene’s Lounge, żeby wypić z nim drinka?

Komendant czekał przez dłuższą chwilę, gdy Katie rozmawiała z Fitzpatrickiem. W końcu odwrócił się i cicho wyszedł z biura, w drzwiach unosząc rękę niczym porucznik Columbo, jakby mówił: „Pokaż, co potrafisz, Katie. Pokaż, co potrafisz”.

Rozdział 5

Deszczowe chmury się rozwiały, ale robiło się ciemno, więc Roisin jak najszybciej pchała wózek po ścieżce nad rzeką. Nie chciała wychodzić, ale Ita dwa razy wymiotowała i miała gorączkę, więc musiała ją zabrać do przychodni Dundanion w Blackrock. Lekarz dał dziecku dawkę fenobarbitalu i teraz spała.

Czuła się wyczerpana. W nocy Ita pięć czy sześć razy zbudziła się z płaczem i przez cały dzień była marudna, ale Roisin musiała skoczyć do pralni chemicznej Buckley’s po nową partię sukienek i dżinsów do przeróbki. Kiedy zaszła w ciążę, musiała zrezygnować z pracy hostessy naziemnej w Ryanair. Teraz żyła z szycia, dodatków na dziecko i zasiłku dla samotnej matki.

W ubiegłym tygodniu obchodziła dwudzieste pierwsze urodziny w kafejce Pronto, sama. Rodzice przestali się do niej odzywać, kiedy im powiedziała, że spodziewa się dziecka. Jej chłopak, Colm, zniknął bez śladu, gdy tylko test ciążowy wyszedł pozytywnie. Nie wyglądała na dwadzieścia jeden lat: raczej na szesnaście. Była niska i chuda, z długimi ciemnymi włosami byle jak utkniętymi pod beret. W zielonym wełnianym płaszczyku mogła uchodzić za zabłąkane dziecko albo uczennicę na wagarach.

Była prawie przy Church Avenue, gdy zobaczyła idącego w jej stronę starego Peadara Ó Dálaigha z białym terierem pszenicznym, Pógiem. Peadar mieszkał naprzeciwko niej na Sunnyside. Włosy miał białe i sterczące we wszystkie strony jak sierść Póga i nosił pognieciony płaszcz przeciwdeszczowy ze spadzistymi ramionami, w którym wyglądał, jakby go niechlujnie opakowano w szary papier. Nawet zamiast paska miał sizalowy sznurek.

Przystanął i zagwizdał, żeby Póg też się zatrzymał.

– Roisin, jak się masz, dziewczyno? Zwykle nie widuję cię o tej porze.

– To był kiepski dzień – odparła. – Musiałam zabrać małą do lekarza.

Pochylił się i spojrzał na Itę, śpiącą twardo z kciukiem w buzi.

– Wiesz, za każdym razem, gdy ją widzę, myślę o mojej małej Sinéad. Miała tylko dwa i pół roczku, kiedy zmarła. W przyszły czwartek obchodziłaby czterdzieste trzecie urodziny, gdyby nie zapalenie płuc.

– Przypuszczam, że Bóg miał powód, żeby zabrać ją z powrotem do nieba – powiedziała Roisin.

– Hm… może masz rację. Ale chciałbym, żeby Bóg pozwolił nam cieszyć się nią trochę dłużej i dał nam szansę pokazać jej, jak bardzo ją kochaliśmy. Wciąż mam w domu jej lalkę… siedzi na oparciu kanapy i uśmiecha się, jakby myślała, że mała Sinéad pewnego dnia przydrepcze do pokoju, żeby ją przytulić.

Roisin nie wiedziała, co na to powiedzieć. Położyła rękę na ramieniu Peadara i obdarzyła go smutnym uśmiechem. W tej samej chwili zimny wiatr dmuchnął zza rzeki, marszcząc srebrzystoszarą powierzchnię, i nieliczne liście na drzewach wzdłuż Mariny zaszeleściły niespokojnie.

– Muszę zabrać Itę do ciepłego domu – rzuciła. – Może wpadniesz jutro rano na kubek herbaty i wtedy trochę pogawędzimy?

– Dobrze, Roisin. Z przyjemnością. Chyba nie gadałem z nikim od poniedziałku, poza wymianą „Co słychać?” z Dermotem w Menloe Stores.

Póg zaskamlał niecierpliwie i Peadar pokuśtykał za nim. Roisin zadrżała i ruszyła, pchając wózek po ścieżce. Wiatr wiał z jeszcze większą siłą, fale chlupotały o stopnie, przy których ludzie czasami cumowali łodzie.

Nie widziała ani nie słyszała wysokiego, chudego mężczyzny w luźnym szarym dresie, który wybiegł zza rogu Church Street i zmierzał w jej stronę. Nawet gdyby go zobaczyła, nie zwróciłaby na niego uwagi. Ludzie powszechnie uprawiali jogging wzdłuż Mariny, nie brakowało też osób wyprowadzających psy i wędkarzy, chociaż w rzecze Lee można było złapać tylko cefale, a te żerowały przy wylotach kanałów ściekowych.

Mężczyzna przyśpieszał. Gdy znalazł się mniej niż dziesięć metrów od niej, biegł co sił w nogach. Dopiero kiedy znalazł się tuż za nią, usłyszała tupot stóp i dostrzegła go kątem oka.

Mężczyzna wyciągnął ręce prosto przed siebie, uderzył ją w ramię i pchnął rączkę wózka Ity. Roisin była tak zaskoczona, że nawet nie krzyknęła. Przechyliła się razem z wózkiem i w następnej chwili łapczywie chwytała powietrze, miotając się w lodowatej wodzie. Wózek szybko tonął.

– Boże, pomocy! – krzyknęła. – Nie umiem pływać, niech ktoś mi pomoże!

Młóciła powierzchnię wody, rozpaczliwie próbując dosięgnąć wózka. Widziała, że różowo-niebieski kocyk jej córeczki szybko nasiąka wodą, nie tylko ściągając wózek w dół, ale też przechylając jego rączki do przodu, poza zasięg Roisin. Ita najwyraźniej wciąż spała, bo nie wydała żadnego dźwięku.

– Pomocy! Pomocy! – wrzasnęła Roisin. – Moje dziecko tonie! Pomocy!

Machała rękami i nogami, ale płaszcz stawał się coraz cięższy i wciąż połykała brudną zimną wodę. Chciała znów krzyknąć, jednak z jej ust wyrwało się tylko charkotliwe gulgotanie.

Znalazła się pod wodą. Choć mocno zaciskała usta i starała się wstrzymywać oddech, szok zanurzenia sprawił, że zrobiła wdech przez nos i woda wpłynęła jej do płuc.

Roisin szaleńczo machnęła nogami i zdołała się wynurzyć. Uniosła głowę i zamrugała, pozbywając się wody z oczu. Z grozą zobaczyła, że widać tylko jedną rączkę wózka. Chciała do niego podpłynąć, ale traciła siły i płaszcz ciągnął ją w dół.

Wtedy usłyszała chrapliwy głos.

– Trzymaj się, Roisin! Trzymaj się, skarbie! Już idę! Trzymaj się!

Odwróciła głowę i zobaczyła, że Peadar stoi na stopniach, już bez starego brązowego płaszcza, i ściąga buty.

– Nie daj się, dziewczyno! Nie daj się! – zawołał. Szedł niezdarnie po śliskim dolnym stopniu, szeroko rozkładając ramiona. Nagle po chwili wahania rzucił się do wody. Póg natychmiast przebiegł po trawie i skoczył za nim.

– Póg! Wracaj, głupku! Wracaj! – krzyknął jego pan. Ale pies podskakiwał za nim i Peadar nie mógł nic zrobić. Kierował się ku Roisin i choć był stary i miał na sobie zrobiony na drutach gruby sweter, energicznie płynął równą żabką. Głowę oblepioną mokrymi splątanymi włosami trzymał wysoko nad wodą.

– Ita! – wychrypiała Roisin. – Musisz ratować Itę!

Peadar bez słowa cztery czy pięć razy zgarnął wodę rękami i podpłynął do zanurzającego się wózka. Złapał go i zawrócił ku schodom, ciągnąc go za sobą.

Jeszcze nie dotarł do brzegu, gdy Roisin znowu poszła pod wodę. Próbowała wstrzymać oddech, wierzgając nogami i wymachując rękami niczym mokre pisklę, które próbuje wzbić się w powietrze. Tym razem ciężar płaszcza okazał się zbyt wielki i woda nieubłaganie ciągnęła zdrętwiałą z zimna dziewczynę w dół, jakby nie chciała dać jej kolejnej szansy na przeżycie.

Stopy Roisin dotknęły dna i kolana się pod nią ugięły. Podjęła ostatni wysiłek, żeby wybić się w górę, ale miała wrażenie, że zaraz pękną jej płuca, i zaczerpnęła wielki haust wody. Ból w piersi był tak dojmujący, że krzyknęła, wyrzucając z siebie resztki powietrza, i zaczerpnęła jeszcze więcej wody. Nigdy nie przypuszczała, że tonięcie tak bardzo boli.

Powoli opadała w muł, który wzbijał się wokół niej w skłębionych czarnych chmurach. Gdy znów dotknęła dna, woda zabrała beret i jej długie ciemne włosy rozpostarły się wachlarzem. Póg do niej dopłynął, z białą sierścią ledwie widoczną w mroku, i opadł obok, jakby dotrzymując Roisin towarzystwa w śmierci.

Rozdział 6

Katie i Kyna już miały wejść do sali konferencyjnej na spotkanie z mediami, gdy detektyw komisarz Mulliken, biegnąc w ich stronę korytarzem, zawołał:

– Nadkomisarz Maguire! Zaczekaj!

– O co chodzi, Tony? – zapytała. – Mam tu głodne wilki, które czekają na żer.

– Właśnie zadzwonił do mnie Francis O’Rourke. Morderca znad Lee znów zaatakował.

– Nie mówisz poważnie. Kto tym razem?

– Młoda kobieta z dzieckiem w wózku. Dziecko zostało uratowane, ale kobieta przypuszczalnie utonęła. Jeszcze nawet nie znamy jej nazwiska.

– Boże… Gdzie to się stało?

– Na Marinie, mniej więcej w połowie drogi między parkiem i klubem wioślarskim. Zepchnął tam kogoś po raz drugi, co daje łącznie siedem osób.

– Kto uratował dziecko?

– Jakiś staruszek koło osiemdziesiątki. Zabrali oboje do szpitala Mercy. Ratownicy mówią, że to cud, że żyją.

– A co z tą młodą kobietą?

– Nie wypłynęła, ale skontaktowaliśmy się z grupą poszukiwawczo-ratowniczą. Może znajdą i wydobędą ciało. Jeśli nie dadzą rady, wezwiemy marynarkę.

– A inni świadkowie?

– Żadnych, o ile mi wiadomo. Zastępca komendanta Pearse wysłał tam sierżanta O’Farrella z tuzinem mundurowych i powiadomił Billa Phinnera.

– Jezu, jakby ten dzień nie mógł być jeszcze gorszy – mruknęła Katie do Kyny.

– Caffrey i O’Sullivan są wolni – poinformował ją Mulliken. – Mogę ich wysłać. I Cullena do Mercy, żeby zobaczył, czy staruszek jest w stanie nam powiedzieć, co widział.

– Dobrze, Tony, świetnie. Szkoda, że Markey jeszcze dochodzi do siebie po tym ciosie w głowę. Ma lekką obsesję na punkcie schwytania tego „spychacza”.

– Chyba jak my wszyscy. Ale to jak polowanie na ducha. Co więcej, według wszystkich rysopisów, jakie dostaliśmy, facet nawet wygląda jak pierdolony duch.

Katie słyszała, że rozmowy w pokoju konferencyjnym stają się coraz głośniejsze. Reporterzy zaczynali się niecierpliwić.

– Słuchaj… – zaczęła. – Muszę już iść i rzucić wilkom kilka ochłapów, ale to nie powinno zająć więcej niż dziesięć minut. Przyjdź do mnie później, bo zdecydowanie jestem zdania, że powinniśmy zrewidować naszą strategię, jeśli mamy dopaść tego świra. Zdaje się, że wybiera ofiary na chybił trafił, więc może musimy pogadać z psychiatrami o jego motywach i dowiedzieć się, na jaką chorobę może cierpieć. A może po prostu robi to dla zabawy.

– W porządku. Zobaczymy się później.

Katie i Kyna weszły do sali konferencyjnej i usiadły przy długim stole naprzeciwko zgromadzonych przedstawicieli mediów. Rzecznik prasowy komendy, Mathew McElvey, już tam był i przekazał Katie notes i pióro. Nie zdążyła się rozejrzeć, gdy zapaliły się reflektory. W oślepiającym blasku zdołała dostrzec Fionnualę Sweeney z programu informacyjnego Six One News stacji RTÉ. Obok niej siedział Dan Keane z „Examinera”. Zobaczyła też Rionach Barr z „Echa”, Johnny’ego Bryana z radia Cork FM, Douglasa Kelly’ego, który był współpracownikiem „Irish Timesa”, i brzuchatego gościa w okularach z grubymi oprawkami, z „Irish Sun” – nie pamiętała jego nazwiska, ponieważ tropił tylko co bardziej sensacyjne i spektakularne historie. Wiedziała o nim tylko tyle, że zawsze jest bezpośredni do granicy chamstwa i że go nie lubi.

– Dzień dobry państwu – zaczęła. – Ogromnie mi przykro, że muszę potwierdzić to, co już wiecie. Sędzia Garrett Quinn odniósł śmiertelne obrażenia w swoim samochodzie na Ballincollie Road w pobliżu White’s Cross. Prowadzimy dochodzenie w sprawie przyczyn zdarzenia. Na razie mogę powiedzieć tylko tyle, że auto stanęło w płomieniach i doszczętnie spłonęło, zanim strażacy mieli szansę ugasić ogień.

Dan Keane uniósł pióro.

– Dzień dobry, pani nadkomisarz. Zaciekawiło mnie, że użyła pani sformułowania „stanęło w płomieniach”, a nie „zapaliło się”, i że powiedziała pani „zdarzenie”, a nie „wypadek”. Czy to oznacza, że samochód sędziego Quinna nie zapalił się z powodu kolizji, usterki mechanicznej czy czegoś w tym rodzaju?