Dieta długowieczności - Valter Longo - ebook + książka

Dieta długowieczności ebook

Valter Longo

3,9

Opis

Jaki jest sekret długowieczności?

Wyjawia go Valter Longo, profesor gerontologii i biochemik, światowej sławy ekspert w zakresie badań nad starzeniem, znany jako guru długowieczności.

Jego autorski plan żywieniowy oparty jest na kuchni śródziemnomorskiej (niskobiałkowej i niskocukrowej, obfitującej w zdrowe tłuszcze, warzywa i owoce) oraz okresowych postach, które stosuje się zaledwie 3-4 razy do roku przez kilka dni. Dieta Valtera Longo to klucz do dłuższego, zdrowszego i bardziej satysfakcjonującego życia. Redukuje tkankę tłuszczową w okolicach brzucha, zapobiega utracie mięśni i kości, odmładza i regeneruje organizm. Chroni przed schorzeniami układu krążenia, cukrzycą, nowotworami, chorobami autoimmunologicznymi i neurodegeneracyjnymi, takimi jak Alzheimer.

Międzynarodowy bestseller prezentujący najważniejsze odkrycia w dziedzinie odżywiania.

Potwierdzony klinicznie, rewolucyjny plan żywieniowy wydłużający życie.

Dieta, która uchroni Cię przed otyłością i chorobami cywilizacyjnymi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 299

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (31 ocen)
12
9
7
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału: La dieta della longevità

Copyright © 2016 Antonio Vallardi Editore Surl, Milan Gruppo editoriale Mauri Spagnol All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone

Copyright © for the Polish edition and translation by Dressler Dublin Sp. z o.o., 2018, 2024

ISBN 978-83-8074-671-8 Nr 24000326

PROJEKT OKŁADKI: Natalia Twardy FOTOGRAFIA NA OKŁADCE: © Yaruniv-Studio / Adobe Stock REDAKCJA: Daria Demidowicz-Domanasiewicz KOREKTA: Iwona Huchla REDAKCJA TECHNICZNA: Adam Kolenda

WYDAWCA: Wydawnictwo Bukowy Las ul. Sokolnicza 5/76, 53-676 Wrocławbukowylas.pl Wrocław 2024

WYŁĄCZNY DYSTRYBUTOR: Dressler Dublin Sp. z o.o. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. (+ 48 22) 733 50 31/32

Mojej matce Angelinie, mojemu ojcu Carmelowi,

mojemu bratu Claudiowi i mojej siostrze Patrizii.

Tym, którzy poszukują rozwiązania problemów,

Zastrzeżenie

Dołożyliśmy wszelkich starań, by zagwarantować, że informacje zawarte w tej książce, również te o charakterze popularyzatorskim, były prawdziwe i aktualne w dniu publikacji. Autor oraz wydawca nie ponoszą odpowiedzialności za ewentualne błędy i pominięcia lub też niewłaściwe wykorzystanie bądź błędną interpretację wskazówek zamieszczonych w tej publikacji ani za jakiekolwiek obrażenia czy uszczerbek na zdrowiu, straty finansowe lub inne szkody poniesione przez osoby indywidualne bądź grupy utrzymujące, że działały na podstawie zawartych w niej treści. Żadna sugestia ani opinia wyrażona w tej książce nie zastępuje opinii lekarza. Jeśli Czytelnik żywi obawy co do swojego stanu zdrowia, powinien zwrócić się po profesjonalną pomoc medyczną. Wszystkie wybory i decyzje odnośnie do terapii powinny być podejmowane wraz z lekarzem prowadzącym, który dysponuje niezbędną wiedzą i umiejętnościami, łącznie z istotnymi informacjami dotyczącymi konkretnego pacjenta. Książka ta ma charakter popularnonaukowy i w żadnym wypadku nie może być uznawana za punkt odniesienia do samodzielnej zmiany leczenia zleconego przez lekarza.

Informacje dotyczące produktów leczniczych i/lub poszczególnych składników, odnoszące się do ich stosowania i bezpieczeństwa, nieustannie się zmieniają, podlegają interpretacji i muszą być oceniane indywidualnie pod kątem każdego pacjenta oraz stanu klinicznego.

Wprowadzenie

Urodziłem się i wychowałem w Ligurii i Kalabrii – dwóch regionach, których kuchnie należą do najlepszych i najzdrowszych na świecie. W wieku 16 lat wyjechałem do Stanów Zjednoczonych w poszukiwaniu szczęścia i sławy jako muzyk rockowy. Tymczasem dane mi było zaangażować się w badania nad fascynującymi problemami – starzeniem i długowiecznością, które wówczas dopiero wychodziły z cienia, zdobywając coraz ważniejszą pozycję w nauce i medycynie.

Od tamtej podróży rozpoczęła się moja wyprawa dookoła świata w poszukiwaniu sekretów długowieczności: z Los Angeles do Andów w południowym Ekwadorze, z japońskiej Okinawy do Rosji, z Holandii do południowych Niemiec, by w końcu doprowadzić mnie, ku mojemu zdziwieniu, do domu – małej miejscowości, z której pochodzą moi rodzice, a która może poszczycić się jednym z najwyższych odsetków stulatków na świecie. Teraz we współpracy z Uniwersytetem Kalabryjskim badam dietę włoskich stulatków, a także prowadzę badania nad czynnikami molekularnymi w odżywianiu i chorobach nowotworowych w Instytucie Onkologii Molekularnej przy FIRC w Mediolanie oraz nad klinicznym oddziaływaniem odżywiania na choroby wieku starczego przy Uniwersytecie w Genui. W dalszym ciągu kieruję też Instytutem Długowieczności (Longevity Institute) przy Uniwersytecie Południowej Kalifornii w Los Angeles, gdzie prowadzone są badania podstawowe oraz kliniczne nad odżywianiem, genetyką i procesami starzenia.

Badam choroby związane z procesami starzenia oraz zagadnienia dotyczące długowieczności od drugiego roku studiów, ale w przeciwieństwie do innych badaczy nigdy nie byłem zainteresowany wyspecjalizowaniem się tylko w wąskim aspekcie molekularnym. Wolałem raczej ukierunkowywać moje badania z zakresu genetyki i biologii molekularnej na rozumienie, w jaki sposób można jak najdłużej zachować młodość i zdrowie. Z tego powodu prowadziłem badania nad związkami pomiędzy składnikami odżywczymi a genami odpowiedzialnymi za ochronę komórek, terapię komórkową i regenerację, a zatem odmładzanie poszczególnych układów i narządów, przechodząc od badań z zakresu biochemii i mikrobiologii do immunologii, neurobiologii, endokrynologii i onkologii. Dieta długowieczności jest wynikiem tych wszystkich żmudnych i wieloaspektowych studiów.

Gdy mowa o zdrowiu, a w szczególności o odżywianiu, łatwo ulec przejściowym modom i niczym nieuzasadnionym teoriom, które szybko zostają wyparte przez nowe odkrycia, kolejne mody i teorie. Dieta długowieczności natomiast opiera się na tym, co nazwałem 5 filarami długowieczności odpowiadającymi pięciu niezależnym dziedzinom stanowiącym niewzruszoną podstawę naukową programu opartego na odżywianiu i aktywności fizycznej, którego celem jest długie i zdrowe życie.

Po zaprezentowaniu podstaw ewolucyjnych, genetycznych i molekularnych programu w książce Dieta długowieczności opisuję, w jaki sposób odpowiednie nawyki żywieniowe wsparte okresową dietą naśladującą post (odkrytą i przetestowaną klinicznie w moim zakładzie badawczym) są w stanie odpowiednio zaprogramować, osłonić i odbudować komórki naszego ciała. W rezultacie osiąga się nie tylko spadek tkanki tłuszczowej z okolic brzucha przy zachowaniu masy mięśniowej i kostnej, ale także stymulację komórek macierzystych i odbudowę innych układów, a zatem zmniejszenie czynników ryzyka różnorakich chorób, od cukrzycy, przez nowotwory, choroby układu sercowo-naczyniowego, po choroby autoimmunologiczne i neurodegeneracyjne.

Po wyjaśnieniu dlaczego, przejdę do opisu jak: oprócz wskazania diet o potwierdzonej skuteczności wykorzystałem nasze doświadczenia kliniczne do stworzenia programu bezpiecznego i możliwego do wdrożenia przy minimalnym wysiłku.

Przed lekturą tej książki wszystko to może wydawać się mało wiarygodne, by nie powiedzieć „magiczne”, w rzeczywistości jednak to nie dieta długowieczności ani dieta naśladująca post są magiczne, ale organizm ludzki ze swoimi niewiarygodnymi możliwościami odbudowy i regeneracji. Wystarczy zrozumieć, w jaki sposób uruchomić odpowiednie mechanizmy, które w większości wypadków pozostają nieaktywne.

Podstawową intencją książki jest dotarcie do jak największej liczby osób, to znaczy do tych wszystkich, którzy chcą zachować zdrowie i dożyć 110 lat, oraz do tych, którzy chcieliby osiągnąć i utrzymać odpowiednią wagę ciała w celu poprawienia jakości i długości życia, a nie tylko z powodów estetycznych.

Chciałbym również, by moja książka okazała się przydatna osobom, które sięgną po nią z ciekawości zawodowej: lekarzom, dietetykom, instruktorom i innym specjalistom do spraw żywienia.

Fundacja Create Cures

W czasach kiedy pozyskanie funduszy na badania staje się coraz trudniejsze, a środków przeznaczonych na rozwój nowych i alternatywnych pomysłów jest coraz mniej, pragnę oświadczyć, że przychód uzyskany ze sprzedaży tej książki zostanie przeznaczony na rzecz Create Cures – fundacji non-profit, którą założyłem po tym, jak zdałem sobie sprawę z ciężkiego stanu osób dotkniętych chorobami w zaawansowanym stadium.

Każdego dnia dostaję e-maile od osób z chorobami nowotworowymi oraz od pacjentów dotkniętych chorobami autoimmunologicznymi, metabolicznymi czy też neurodegeneracyjnymi; wszyscy oni pytają mnie, co mogą zrobić oprócz zaleconego im przez lekarzy standardowego leczenia. Często nie mają do kogo się zwrócić, więc szukają w internecie porad, z których duża część oparta jest na słabo udokumentowanych bądź wręcz nieistniejących badaniach klinicznych czy laboratoryjnych.

Zawsze mnie dziwiło, że ogromna większość badań stawia sobie za cel rozwiązanie problemów za 20 czy 30 lat. Oczywiście jestem wielkim zwolennikiem badań podstawowych i zawsze podkreślam, że żadne z naszych odkryć nie byłoby bez nich możliwe, ale po otrzymaniu próśb od pacjentów dotkniętych chorobami w zaawansowanym stadium rozwoju podjąłem decyzję o poświęceniu im przynajmniej połowy mojego czasu.

Wszyscy, którzy się do mnie zwrócili, mieli świadomość, że alternatywna terapia może nie zadziałać. Nie mogli jednak pogodzić się z tym, że oprócz leczenia standardowego nikt nie proponuje im żadnych innych rozwiązań ani żadnego wiarygodnego programu uzupełniającego.

Niestety, procedury, strach przed pozwami sądowymi, brak czasu i złożoność materii sprawiają, że lekarzom trudno wyjść poza obowiązujące standardy. Prowadząc badania nad rakiem, a następnie nad innymi chorobami, spędziłem wiele czasu z lekarzami specjalistami w dziedzinie medycyny klinicznej. Zrozumiałem wtedy, że lekarze potrzebują od nas, pracowników naukowych, uzupełniających strategii, istotnych z punktu widzenia pacjenta, a jednocześnie chcą zawsze sprawdzić rezultaty testów przeprowadzonych na zwierzętach oraz prób klinicznych, aby przekonać się, że dana terapia zastępcza bądź uzupełniająca może przynieść korzystniejsze wyniki niż leczenie standardowe.

Celem Fundacji Create Cures jest pomoc tym, którzy wykorzystali wachlarz dostępnych opcji. Fundacja stawia sobie za zadanie udostępnienie opinii publicznej wiarygodnych informacji oraz finansowanie badań mojego i innych zespołów badawczych, które wskażą nowe kierunki i stworzą możliwości wdrożenia nowych, niedrogich i skutecznych metod leczenia bądź też udoskonalenia terapii już istniejących. Nie chodzi tu o pomniejszenie roli lekarzy, wręcz przeciwnie, zależy nam na ich wzmocnieniu poprzez dostarczenie wiarygodnych danych bazujących na programach uzupełniających, wspartych wynikami testów przeprowadzonych na zwierzętach, a także badań klinicznych, choć nie zawsze zaawansowanych na tyle, by mogły być uznane przez Ministerstwo Zdrowia za „metody leczenia o udokumentowanej skuteczności”.

Pozostaje mi mieć nadzieję, że kupią Państwo nie jeden, ale dziesięć egzemplarzy tej książki, i podarują ją Państwo komuś w prezencie, pomagając w ten sposób nie tylko tym, którzy ją przeczytają i będą upowszechniać, lecz także naszemu oraz innym zespołom w prowadzeniu badań nad procesami starzenia, nowotworami, chorobą Alzheimera, chorobami układu sercowo-naczyniowego, stwardnieniem rozsianym, chorobą Leśniowskiego-Crohna i zapaleniem okrężnicy, cukrzycą typu I i II itp. Wymieniłem te właśnie choroby, ponieważ nad każdą z nich prowadzimy obecnie badania i już rozpoczęliśmy, lada moment zaczniemy bądź właśnie zakończyliśmy pierwsze badania kliniczne, odnotowując liczne pozytywne rezultaty.

Obecnie koncentrujemy nasze wysiłki na przejściu w jak najkrótszym czasie z fazy badań podstawowych do skutecznego leczenia. W tym celu prowadzimy badania na jak największej próbie w możliwie innowacyjny sposób. Nasze wysiłki zyskały konkretny wymiar dzięki nawiązaniu współpracy z renomowanymi szpitalami i instytutami badawczymi (m.in. Uniwersytetem Harvarda, Kliniką Mayo, Szpitalem Uniwersyteckim Charité w Berlinie, Uniwersytetem w Lejdzie) oraz możliwości prowadzenia badań w Keck Hospital Uniwersytetu Południowej Kalifornii – jednej z największych i najlepszych klinik uniwersyteckich w Stanach Zjednoczonych. Wszystko to sprawia, że lepiej rozumiemy, w jaki sposób odkrycia naukowe mogą przekładać się na doraźną pomoc w zapobieganiu i leczeniu chorób.

Decyzja o tym, czy dopuścić dietę naśladującą post w profilaktyce i leczeniu tych chorób, należy do poszczególnych ministerstw zdrowia, np. Agencji Żywności i Leków (FDA) w Stanach Zjednoczonych. Właśnie rozpoczęliśmy z FDA rozmowy mające na celu uzyskanie zgody agencji na dopuszczenie diety naśladującej post w profilaktyce i leczeniu cukrzycy oraz innych chorób.

Biorąc pod uwagę fakt, że niemal każdy pacjent, który zwracał się do mnie w sprawie łączenia postu z leczeniem onkologicznym, pytał: „Co mogę jeść w czasie trwania postu?”, powołałem do życia firmę L-Nutra (www.l-nutra.com), która przy wsparciu Narodowego Instytutu Onkologii w Stanach Zjednoczonych (National Cancer Institute of United States) opracowała diety naśladujące post testowane klinicznie. Początkowo adresowano je do pacjentów onkologicznych (pod nazwą Chemolieve®), a następnie opracowano z przeznaczeniem dla wszystkich (pod nazwą ProLon®).

Chemolieve® jest obecnie poddawana badaniom w Norris Cancer Center przy Uniwersytecie Południowej Kalifornii, w Klinice Mayo, w Centrum Medycznym Uniwersytetu w Lejdzie oraz Szpitalu San Martino Uniwersytetu w Genui. Dziesięć innych szpitali europejskich wyraziło chęć przeprowadzenia testów klinicznych Chemolieve®, jak tylko znajdą się środki na ten cel. Natomiast ProLon® jest dostępny online jako formuła diety naśladującej post przeznaczonej dla wszystkich.

Założyłem L-Nutra, by uczynić post bezpiecznym i łatwym do przeprowadzenia dla wszystkich na świecie i publicznie zadeklarowałem zamiar przekazania całego pakietu moich udziałów w spółce Fundacji Create Cures. Nie pobieram wynagrodzenia ani honorariów z tytułu konsultacji, a jedynie niewysoki zwrot rocznych kosztów. I choć to nie ja podejmuję ostateczne decyzje w tej kwestii, dokładam wszelkich starań, by produkty L-Nutra były dostępne dla jak największej liczby osób i by któregoś dnia stały się dostępne dla wszystkich, czyli darmowe.

Rozdział 1   Fontanna Carusa

Powrót do Molochio

Kierując się na północ z najdalej na południe wysuniętego krańca Kalabrii, samego wierzchołka włoskiego buta, po godzinie jazdy samochodem docieramy do miejscowości Gioia Tauro i jednego z najbiedniejszych, a zarazem najpiękniejszych rejonów Europy. Dalej droga prowadzi pod górę i po przejechaniu kolejnych trzydziestu kilometrów dojeżdżamy nią do miasteczka Molochio, którego nazwa najprawdopodobniej pochodzi od greckiego słowa molokhion oznaczającego „ślaz”, roślinę o właściwościach przeciwzapalnych, bardzo rozpowszechnioną w południowej Kalabrii. Tutaj, na głównym placu, znajduje się fontanna, której krystaliczna, lodowata woda wypływa wprost ze źródła bijącego w masywie Aspromonte.

W 1972 roku jako 5-letni chłopiec spędziłem w Molochio 6 miesięcy, towarzysząc mojej matce Angelinie, która wróciła do miasteczka, by opiekować się swoim ciężko chorym ojcem.

Pamiętam moment, kiedy wszyscy go wołali, by sprawdzić, czy jeszcze żyje, a ja wszedłem do jego pokoju i powiedziałem: „Nie widzicie, że jest martwy?”. Odszedł w następstwie przebytego zapalenia, które choć nie było szczególnie poważne, a zatem uleczalne, to jednak zbyt długo pozostało zaniedbane. Bardzo kochałem dziadka i było mi potwornie żal, ale postanowiłem stawić czoło sytuacji i nie płakać, kiedy informowałem wszystkich, że dziadek Alfonso nie żyje.

Dopiero 15 lat później zdałem sobie sprawę, jak silne piętno odcisnęły na mnie tamte wydarzenia. Rozbudziły one we mnie pragnienie umożliwienia wszystkim, nawet obcym mi ludziom, jak najdłuższego życia w jak najlepszym zdrowiu.

W odległości około 100 metrów od domu dziadka żył Salvatore Caruso. Był mniej więcej jego rówieśnikiem i widział, jak dorastałem. Czterdzieści lat później wraz z Salvatore pojawiliśmy się na łamach renomowanego czasopisma naukowego „Cell Metabolism”, gdzie opublikowałem następujące wyniki moich badań: diecie niskobiałkowej, podobnej do tej, którą stosują stulatkowie z Molochio, towarzyszy niższy wskaźnik zachorowalności na nowotwory, a co za tym idzie – zwiększenie długości życia. Na okładce ukazało się zdjęcie Salvatore na tle kalabryjskich drzew oliwnych odmiany ottobratico. Prawdopodobnie nawet prezydent Obama dowiedział się o istnieniu Salvatore i o jego diecie low protein, kiedy zdjęcie to obiegło świat, ukazując się m.in. w „Washington Post”.

Czterdzieści dwa lata po śmierci dziadka Salvatore był najstarszym mężczyzną we Włoszech i jednym z 4 stulatków w Molochio, co czyni miejscowość rodzinną moich rodziców i dziadków jednym z miejsc o najwyższym odsetku ludzi w wieku powyżej 100 lat na świecie (4 stulatków na 2000 mieszkańców, trzy razy więcej niż na Okinawie, gdzie wskaźnik ten uznaje się za najwyższy na świecie, biorąc pod uwagę wielkość miasta). Salvatore Caruso (ur. 1905) zmarł w 2015 roku w wieku 110 lat. Pił wodę z fontanny na głównym placu Molochio niemal od urodzenia. Zważywszy na długowieczność najstarszego mężczyzny we Włoszech, zawsze myślałem, że ta fontanna jest czymś w rodzaju źródła młodości, z którego każdy z nas może zaczerpnąć.

1.1. Fontanna na placu w Molochio.

Prześladowała mnie myśl, że z dużym prawdopodobieństwem wystarczyłby dostęp do właściwych informacji i odpowiednie leczenie, by dziadek nie został pozbawiony kilku dekad życia, w czasie których moja matka i reszta mojej rodziny mogliby się cieszyć jego obecnością.

W filmie dokumentalnym poświęconym moim badaniom w Ekwadorze i Kalabrii, który zrealizowała francusko-niemiecka telewizja ARTE, Sylvie Gilman i Thierry de Lestrade porównali mnie do alchemika z powieści Coelho. Przedstawili mnie tam jako chłopca, który z małego europejskiego miasteczka wyrusza w świat w poszukiwaniu źródła młodości, a następnie wraca do miejsca, skąd pochodzą jego rodzice i gdzie jako dziecko i młody chłopiec spędzał wakacje, i tam znajduje owo źródło.

Od tradycji do nauki

Przypadek bądź przeznaczenie sprawiły, że moje życie od początku było bardzo interesujące z punktu widzenia związku między sposobem odżywiania a stanem zdrowia. Począwszy od wyjątkowo zdrowych nawyków żywieniowych z Molochio, poprzez te stosunkowo zdrowe z Ligurii, gdzie dorastałem, przechodząc do negatywnych doświadczeń z Chicago i Dallas, aż po zdrową żywność z mekki odżywiania przedłużającego życie – Los Angeles. Ta podróż, poniekąd również kulinarna, obejmująca całą gamę propozycji, od najgorszych do najlepszych, odegrała decydującą rolę w sformułowaniu mojej hipotezy o związkach pomiędzy jedzeniem, chorobami i długowiecznością oraz sprawiła, że szybko zrozumiałem, iż aby żyć długo i cieszyć się dobrym zdrowiem, musimy w równym stopniu czerpać wiedzę od długowiecznych populacji, jak i z badań naukowych, szczególnie epidemiologicznych i klinicznych.

Podczas wakacji spędzanych w Molochio w latach 70. właściwie każdego dnia ja, mój brat Claudio i siostra Patrizia na zmianę chodziliśmy do piekarni po dopiero co wyjęty z pieca chleb. To był najlepszy chleb, jaki kiedykolwiek jadłem, ciemny, razowy. Z roku na rok stawał się jednak coraz jaśniejszy, do tego stopnia, że dzisiaj niczym nie różni się od tych, które możemy kupić w innych sklepach.

Niemalże co drugi dzień na obiad lub kolację jedliśmy pasta evaianeia, to znaczy stosunkowo małą ilość makaronu z dużą ilością warzyw, w szczególności fasoli. Kolejnym daniem, które często pojawiało się na naszym stole, był sztokfisz z warzywami. Innym razem były to czarne oliwki, oliwa z oliwek i ogromne ilości pomidorów, ogórków, zielonych papryk. W niedzielę jadaliśmy domowy makaron z sosem pomidorowym i mięsnymi pulpetami, ale w ilości nie większej niż dwa na głowę. Piliśmy zazwyczaj wodę (źródlaną, z pobliskich gór), lokalne wino, herbatę, kawę i mleko migdałowe. Na śniadanie często dostawaliśmy kozie mleko, natomiast poza godzinami posiłków niekiedy pozwalano nam przekąsić orzeszki arachidowe, migdały, orzechy laskowe lub włoskie, rodzynki, winogrona i pieczone kolby kukurydzy. Kolację jadaliśmy około godziny 20.00 i kolejnym posiłkiem było dopiero śniadanie następnego dnia.

Desery, które towarzyszyły obchodzeniu świąt religijnych, przyrządzane były na bazie suszonych owoców bądź orzechów. Do pobliskiej miejscowości Taurianova, oddalonej o 9 kilometrów, jeździliśmy raczej po granitę niż po lody. Były to granity o smaku truskawkowym, przygotowywane ze świeżych owoców, które dla mnie były i pozostają najlepszym deserem pod słońcem, mimo że zawierają masę cukru.

Dzisiaj nie tylko chleb, ale i to, co jedzą z chlebem mieszkańcy Molochio, w drastyczny sposób uległo zmianie. Zamiast fasoli je się dużo więcej makaronu i mięsa, oliwki i bakalie zastąpiono słodyczami, a wodę i mleko migdałowe – słodzonymi napojami. Większość przyrządzanych niegdyś potraw można jeszcze dziś spotkać, ale ludzie przyjęli raczej północnoeuropejski styl odżywiania, z dużą ilością serów, mięsa i cukrów prostych.

Kiedy byliśmy mali, poruszaliśmy się po Molochio pieszo, samochodem jeździliśmy tylko do innych miast i miasteczek. Dzisiaj niemal zupełnie zarzuciliśmy spacerowanie i jeśli zdarzy wam się przejść odcinek od klasztoru do centrum miasteczka – zaledwie 800 metrów – z dużym prawdopodobieństwem ktoś się zatrzyma, by zapytać, czy nie potrzebujecie podwózki. Te same zmiany w sferze odżywiania i aktywności fizycznej zaszły w Stanach Zjednoczonych, tyle że dużo wcześniej niż we Włoszech. Kiedy się tam przeprowadziłem w 1984 roku, zjawiska te od dawna były regułą.

Od kuchni liguryjskiej do Chicago pizza

Kiedy miałem 12 lat, zamykałem się w swoim pokoju, pogłaśniałem amplifikator do granic możliwości i grałem na gitarze przy albumach Dire Straits, Jimiego Hendrixa i Pink Floyd, marząc o wyjeździe do Stanów Zjednoczonych i zostaniu gwiazdą rocka. Marzenie to, ku zadowoleniu sąsiadów, spełniło się w 1984 roku, kiedy to z Genui wyjechałem do Chicago. Tam poznałem światowej sławy muzyków bluesowych, których nawyki żywieniowe wołały o pomstę do nieba.

Jedzenie w Genui należało wtedy jeszcze do bardzo zdrowych, choć do tego z Molochio trochę mu brakowało. W przeciwieństwie do innych regionów Włoch, znanych z potraw mięsnych jak Toskania, lub z bogatych i kremowych dodatków jak Lacjum czy Emilia-Romania, kuchnia liguryjska – podobnie jak kalabryjska – opiera się na węglowodanach i warzywach. Do tradycyjnych potraw należą: minestrone, trofie z pesto oraz farinata z ciecierzycy i oliwy z oliwek. Jak głosi legenda, farinata została wymyślona podczas sztormu, kiedy to na pokładzie jednego ze statków potężnej Republiki Genui transportującego pizańskich jeńców (w tamtym czasie Genua i Piza rywalizowały ze sobą o panowanie w Basenie Morza Śródziemnego, nawzajem na siebie napadając i się podbijając) mąka z ciecierzycy wysypała się z worków i zmieszała z wodą morską. Nie chcąc jej stracić, Genueńczycy pozostawili ją do wyschnięcia na słońcu i nazwali „pizańskim złotem”, naigrawając się z pokonanych Pizańczyków.

Jeśli chodzi o słodkości, te najbardziej rozpowszechnione w Ligurii to ciastka z Lagaccio, produkowane z wysokobiałkowej mąki pszennej i małej ilości cukru. Pierwsze przekazy o nich sięgają 1593 roku. Tradycyjnie duże, a jednocześnie wyjątkowo lekkie, nie przekraczają 70 kcal na ciastko, co sprawia, że należą do najmniej kalorycznych słodyczy na rynku. W Genui spożywa się ponadto różnego rodzaju ryby i owoce morza, od sardeli po dorsza i małże. To wszystko, wraz z ciecierzycą i oliwą z oliwek, odgrywa ważną rolę w diecie długowieczności, która jest przedmiotem tej książki.

Kiedy natomiast przyjechałem do Małych Włoch (Little Italy) w Melrose Park na przedmieściach Chicago, po raz pierwszy miałem styczność z tym, co nazywam „dietą zawałową”. Miałem 16 lat, do bagażu spakowałem gitarę elektryczną, nie brakowało tam też przenośnego amplifikatora. Mój angielski był tak słaby, że w paszporcie przystawiono mi pieczątkę „No English”.

Atmosfera i środowisko muzyczne Chicago były cudowne, ale panował potworny mróz. Po lekcjach gitary, które przez kilka miesięcy pobierałem u znanego muzyka bebopowego Stewarta Pierce’a, byłem gotowy na muzyczny debiut w Chicago. W weekendy opuszczałem dom ciotki, u której się zatrzymałem, i chicagowską koleją metropolitalną – tak zwaną L-ką – dojeżdżałem do centrum, a dokładnie na Rush Street, gdzie pytałem muzyków, czy mogę podłączyć się pod ich nagłośnienie i razem z nimi grać. Zazwyczaj się zgadzali, a ja zostawałem z nimi, by grać przez całą noc. Do domu wracałem dopiero następnego dnia rano. Tam czekała już na mnie rozzłoszczona ciotka.

W tamtym czasie czułem się muzykiem. Nic nie wiedziałem o odżywianiu ani o starzeniu, ale już wtedy zaczynałem podejrzewać, że coś jest nie tak ze sposobem odżywiania w Wietrznym Mieście, skoro ogromna część moich tamtejszych krewnych, stuprocentowych Kalabryjczyków, umierała na skutek schorzeń sercowo-naczyniowych, których przypadków w południowych Włoszech było stosunkowo niewiele, a już najmniej w mojej licznej rodzinie.

Oto co wtedy jedliśmy: boczek, kiełbasę i jajka na śniadanie, przy okazji głównych dań makaron i chleb do syta, a do tego codziennie, a często i dwa razy dziennie, mięso różnych gatunków i właściwie żadnych ryb. Dodatkowo pochłanialiśmy duże ilości serów i mleka oraz desery bogate w cukry i tłuszcze. Zarówno w szkole, jak i w domu wiele z tych potraw było smażonych. Napoje zazwyczaj były gazowane, z dużą zawartością fruktozy. Zaś W Chicago Pizza zaś było więcej sera niż ciasta. Nie może zatem dziwić, że większa część tamtejszej populacji powyżej – ale i poniżej – 30. roku życia jest otyła bądź ma nadwagę.

Ja sam po 3 latach życia w Chicago – jedząc to, co jedzą tam wszyscy – znacznie przytyłem i osiągnąłem 188 cm wzrostu, to znaczy 20 cm więcej niż mój ojciec i 10 cm więcej niż mój brat. Jednym z powodów było to, że ten rodzaj jedzenia jest bogaty w białka, a także hormony sterydowe.

Dieta amerykańskiej armii

Po 3 latach odżywiania w chicagowskim stylu nigdy bym nie pomyślał, że kiedykolwiek będę jadł jeszcze więcej, i to dużo więcej, i że jeszcze przybędzie mi kilogramów, dużo kilogramów. Nie byłem obywatelem Stanów Zjednoczonych, a zatem nie przysługiwało mi żadne wsparcie finansowe, musiałem więc znaleźć sposób, żeby jakoś się utrzymać w czasie studiów. Zaciągnięcie się do wojska było w mojej sytuacji jedynym sposobem, by opłacić czesne w college’u.

Kiedy jako dziewiętnastolatek przyjechałem do bazy szkolenia rekrutów Fort Knox w Kentucky, pomyślałem, że nie powinno być najgorzej. Sądziłem, że wszystkie filmy i historie o szkoleniach w armii amerykańskiej z pewnością są przesadzone, że będę musiał po prostu poddać się ostremu szkoleniu, ale w granicach rozsądku.

Tymczasem było zupełnie inaczej. Zostałem przydzielony do batalionu czołgistów, którzy odbywali ćwiczenia razem z marines i dla których ten wyjątkowy wycisk był powodem do dumy. Spaliśmy 3–4 godziny dziennie, bez przerwy robiliśmy pompki i inne ćwiczenia, a do tego bardzo dużo jedliśmy.

To wszystko, w połączeniu ze sporą ilością doświadczeń na granicy ludzkiej wytrzymałości, sprawiło, że moje 2 lata w Fort Knox – spędzone na robieniu rzeczy, o których nigdy bym nie pomyślał, że będę robić – były jednym z najtrudniejszych, a zarazem najbardziej owocnych okresów w moim życiu. Takiemu pacyfiście, jakim jestem, pasjonatowi muzyki i nauki szkolenie w wojsku dostarczyło narzędzi potrzebnych do zrozumienia, w jaki sposób działać na najwyższych obrotach, nie tracąc czasu i redukując do minimum lub wręcz eliminując błędy. Musiałeś dać z siebie wszystko, zawsze. Jeśli byłeś w stanie wykonać 50 pompek, mówili ci, że masz ich zrobić 100. Jeśli biegłeś 3,2 km w 12 min, krzyczeli, że możesz to zrobić w 10 min (koniec końców udało mi się przebiec 3,2 km w 10 min; całkiem niezły wynik!).

Przejdźmy jednak do kwestii jedzenia w wojsku. Podstawą było oczywiście mięso i węglowodany. Natomiast cola i inne napoje gazowane nie były dozwolone, jeśli nie uzyskało się 200 punktów z biegów, pompek i brzuszków, innymi słowy – należało wykonać serię 70 pompek i 60 brzuszków w mniej niż 2 min każda oraz przebiec 3,2 km w czasie poniżej 10 min i 30 s.

Udało mi się tego dokonać kilka razy. To najprawdopodobniej wtedy po raz pierwszy zrozumiałem, co znaczy uzależnienie od jedzenia. Możliwość napicia się tej mieszanki kwasu fosforowego, karmelu i cukru stała się dla nas najważniejsza na świecie, a nieliczni, którym udało się zdobyć 200 punktów, stawali się obiektem zazdrości.

„Dieta wojskowa” połączona z wyczerpującymi ćwiczeniami fizycznymi sprawiła, że nabrałem wagi i masy mięśniowej. Tak mi się przynajmniej wydawało. Nasze najnowsze badania pokazują bowiem, że masa mięśniowa niekoniecznie idzie w parze z siłą oraz że czasowe stosowanie diet o niskiej zawartości białek i cukrów na zmianę z okresami normalnego spożycia białek bardziej sprzyja odbudowie komórek mięśniowych, a w rezultacie poprawie stanu zdrowia. Na potwierdzenie tego mogę przywołać fakt, że dziś, po niemal 30 latach, jestem w stanie wykonać właściwie tę samą liczbę pompek i brzuszków co wtedy, kiedy byłem w szczytowej formie podczas szkolenia w wieku 19 lat.

Dane te potwierdzają wyniki doświadczeń przeprowadzonych na myszach, które doskonale nadają się do tego typu badań ze względu na podobieństwo ich organizmu do organizmu człowieka. Te badania pomogły nam w opracowaniu diety długowieczności: czasowe zastosowanie diety o obniżonej zawartości białek zwiększa koordynację ruchową i najprawdopodobniej również siłę mięśniową. W tamtym czasie moim najlepszym wynikiem było 50–55 pompek i 55–60 brzuszków, mieliśmy cotygodniowe sprawdziany, więc doskonale wiedziałem, jakie osiągam rezultaty. W czasie kolejnych 10 lat stosowania diety bogatej w mięso, tłuszcze i białka zauważyłem, że moje możliwości wykonania serii powtórzeń drastycznie się zmniejszyły, podczas gdy po przejściu na dietę długowieczności (zob. rozdział 4) powróciłem do wyników z czasów szkolenia.

I choć moja historia ma raczej charakter anegdotyczny i nie powinna być brana nazbyt poważnie, to jednak była punktem wyjścia niektórych stawianych przeze mnie hipotez, które weryfikowałem w badaniach w laboratorium i w instytucie, próbując wyjaśnić, w jaki sposób niektóre diety poprawiają stan zdrowia bez negatywnych konsekwencji dla masy i siły mięśni.

Rozpoczynała się era technologii żywienia, do której nastania i my się przyczyniliśmy, a w której jedzenie nie jest już pojmowane jako bezładna masa składników odżywczych, ale pewna całość złożona z tysięcy molekuł, z których niektóre pełnią funkcje podobne do leków.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.