Czy kiedyś wyjdzie słońce - Anna Karpińska - ebook + książka

Czy kiedyś wyjdzie słońce ebook

Anna Karpińska

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Czasami wydarzenia z życia babek wpływają na życie matek i córek.

Kiedy Helena przedstawia matce swojego narzeczonego Jana, okazuje się, że ta miłość nigdy nie powinna była zaistnieć. Tajemnica wyjawiona przez Zofię w trakcie przyjęcia zaręczynowego sprawia, że zrozpaczeni młodzi decydują się rozstać. Oboje układają sobie życie z innymi. Helena ucieka w pracę i marzy, by chociaż jej córka Danusia poszła za głosem serca i była szczęśliwa. Kiedy poznaje swojego przyszłego zięcia, nie może uwierzyć, że los znów upomina się o stare sprawy…

Trzy pokolenia, trzy historie, trzy kobiety, które muszą odpowiedzieć sobie na pytanie, jak żyć, kiedy trzeba zrezygnować z miłości do ukochanego. A może jednak warto o nią zawalczyć?

Książka jest kontynuacją powieści „Nie wolno mi kochać ciebie”.

Anna Karpińska – autorka poczytnych książek obyczajowych, które cieszą się niesłabnącym zainteresowaniem czytelników. Ukończyła politologię na Uniwersytecie Wrocławskim, uczyła studentów, była dziennikarką, wydawała książki, prowadziła firmę. Przed piętnastu laty porzuciła dotychczasowe życie zawodowe, całkowicie oddając się pisaniu powieści. Ma męża, trójkę dorosłych dzieci i troje wnucząt. Mieszka w Toruniu, weekendy spędza na wsi, przynajmniej raz w roku podróżuje gdzieś dalej, by naładować akumulatory. „Nie wyobrażam sobie życia bez moich bohaterów, ale tworzę dla czytelników. To ich zainteresowanie stanowi dla mnie źródło satysfakcji i motywuje do pracy”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 323

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © Anna Karpińska-Plaskacz, 2025

Projekt okładki

Ilona Gostyńska-Rymkiewicz

Ilustracja na okładce

© SUNSU/Adobe Stock

Redaktor inicjujący

Michał Nalewski

Redaktor prowadzący

Anna Kubalska

Redakcja

Ewa Charitonow

Korekta

Maciej Korbasiński

ISBN 978-83-8391-805-1

Warszawa 2025

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

[email protected]

Pamięci mojego Taty

Rozdział 1

Helena

VII 2024 roku

Na prośbę Zbyszka niemal automatycznie zgodziłam się na przeprowadzenie testów genetycznych. Obiecałabym mu wszystko, o co by mnie w tej chwili poprosił. Moje myśli i tak krążyły wokół leżącego za szybą szpitalnej sali Janka, który szczęśliwie zaczynał wracać do żywych po zapaści wywołanej chemioterapią.

Będzie dobrze, powtarzałam niczym mantrę, sama siebie utwierdzając w przekonaniu, że człowiek, na którym tak mi zależy, nie podzieli losu mojej pokonanej przez raka bratowej Eli. Zbyt długo czekałam na odzyskanie Janka, by stracić go po raz drugi. Tym razem bezpowrotnie.

W obliczu ostateczności rodzinne problemy, z jakimi borykaliśmy się od kilku miesięcy, wydawały się znaczyć niewiele, choć nie należały do trywialnych. Mogłyby stanowić niezłą kanwę ekscytującej fabuły mojej kolejnej książki, sarkastycznie uśmiechnęłam się w duchu. W końcu jestem pisarką od ponad trzydziestu lat.

Jednak teraz rzeczywistość wzięła górę. Potencjalne fabuły zeszły na drugi plan.

Zbyszek dziękował za moją decyzję, ale ja, wpatrzona w kreski rytmicznie przemierzające ekran kardiografu umieszczonego obok łóżka Janka, wyłapywałam co drugie słowo. Ze stuporu wyrwała mnie dopiero rozsądna rada pielęgniarki, która opanowanym tonem zachęciła mnie i Zbyszka, byśmy poszli do domu.

– Zalecam państwu trochę wypoczynku – powiedziała. – Sytuacja jest pod kontrolą, nic złego w nocy się nie stanie. – Dostrzegłam w jej brązowych oczach spokój. – Proszę wrócić jutro, po porannym obchodzie.

– Może to i racja, pani Heleno? – poparł ją Zbyszek. – Tato nam nie ucieknie. – Wysilił się na żart, który zignorowałam. Zerknęłam na pielęgniarkę.

– Na pewno nie grozi Jankowi żadne niebezpieczeństwo? – zapytałam, wciąż pełna niepokoju.

– Może mi pani wierzyć. Dyżur ma dzisiaj doktor Wolski – przywołała nazwisko lekarza.

Wahałam się jeszcze przez chwilę, ale zmęczenie dawało o sobie znać, a rozsądek podpowiadał, by zbierać siły na kolejne dni. Nasza walka z rakiem, a właściwie z jego wznową, jeszcze się nie skończyła. Wręcz przeciwnie. Doktor nie był zadowolony z przebiegu leczenia.

– Poczekaj na mnie do jutra – wyszeptałam do Janka, przykładając dłoń do szyby. Zbyszkowi dałam znać mrugnięciem powiek, że jestem gotowa do wyjścia.

Zbyszek zgodził się bez większych protestów, żebym zabrała go do mojego domu w Łagiewnikach. Zrezygnował z noclegu na Słowikowej. Łódzkie mieszkanie po jego babce, pani Teresie, wciąż stało puste, będąc bazą dla Janka, kiedy ten przyjeżdżał do Polski. Zdawałam sobie sprawę, że jego syn chce wykorzystać nasze sam na sam na rozmowę o sprawach, które ostatnimi czasy absorbowały rodzinę.

Chociaż potrzeba snu coraz bardziej dawała o sobie znać, po wstawieniu auta do garażu skierowałam się do kuchni, by zaparzyć kawę.

– Odgrzeję pizzę! – zawołałam do Zbyszka, któremu wcześniej wskazałam drogę do łazienki. – Chyba jesteśmy głodni… – dodałam ciszej.

Wrócił po chwili, kończąc rozmowę przez telefon. Nie miałam złudzeń, że rozmawiał z moją córką.

– Dzwoniła Danusia i pytała o tatę – wyjaśnił.

Powstrzymałam się od pytania, czy przekazała pozdrowienia także dla mnie. Byłam pewna odpowiedzi. W jej oczach przepadłam. Zasługiwałam na najgorsze traktowanie, nie mogłam zatem oczekiwać nawet kurtuazyjnej uwagi. Mimo że przecież nie byłam jednoosobowo odpowiedzialna za to, jak potoczyły się losy naszej rodziny.

– Przyjedzie? – zapytałam grzecznościowo.

– Nie ma takiej potrzeby. A poza tym ma nawał pracy w wydawnictwie. To ja pojadę do Torunia, kiedy tacie się polepszy – odparł.

Nie drążyłam. Ich sprawy.

Niebawem z wakacyjnego rejsu po Morzu Śródziemnym miał powrócić Julek, za którym zdążyłam się stęsknić. Mój ulubiony synuś, jak zawsze zazdrośnie twierdziła Danka. Dogryzała mi nawet wtedy, kiedy zmarł Bogumił i zostałam sama w dużym domu. Tymczasem śmierć męża naprawdę dotknęła mnie do żywego, pozbawiwszy sił do pisania książek i wpędziwszy w depresję. Obecność Julka, który studiował po sąsiedzku w Łodzi, pomogła przetrwać najgorsze.

Przymykałam oko na zarzuty córki, godziłam się, kiedy z pominięciem mojej osoby deklarowała miłość i przywiązanie do ojca, babci, ciotki i kuzynki Magdy. Uciekałam w pracę, liczyłam, że dorośnie i złapiemy lepszy kontakt. Ale wydarzenia ostatnich miesięcy pogrzebały moje marzenia o cudownym ociepleniu stosunków. Ba, nawet obsadziły mnie w roli kłamcy i osoby, która złamała życie własnej córce. Jej i Zbyszkowi, którego kochała całym sercem.

A przecież tak dobrze ją rozumiałam! Dwadzieścia siedem lat temu przeżywałam podobną traumę.

Dochodzący z kuchni zapach podpieczonej pizzy przywrócił mnie do rzeczywistości. Złapałam kuchenne rękawice i zamaszyście otworzyłam drzwiczki piekarnika. Buchnęła gorąca para. Na szczęście stojący obok Zbyszek przejął inicjatywę i wyjął nie do końca spalony placek.

– Uratowana! – zawołał, przełożywszy pizzę na talerz.

Sięgnęłam po przygotowany wcześniej sos majonezowo-pomidorowy.

Bogumił lubił czosnkowy, przypomniałam sobie gust męża. O upodobaniach Janka nie miałam pojęcia, choć znałam go dłużej niż Bogumiła. I był ojcem mojej córki.

Wymienialiśmy ze Zbyszkiem uwagi o jedzeniu, samopoczuciu Janka, pogodzie, o kilku innych tematach zastępczych. Przy trzecim kawałku pizzy i drugim kieliszku wina odważył się rozpocząć prawdziwą rozmowę. Nie oponowałam. Nawet na nią czekałam, zdając sobie sprawę, że właśnie dlatego dał się namówić na nocleg w Łagiewnikach.

– Pani Heleno, to zgadza się pani na badania genetyczne? – zagaił.

– Już się zgodziłam. W szpitalu – potwierdziłam z rezygnacją.

– Przepraszam, jeśli można, chciałbym uporządkować fakty – powiedział, wyjmując z kieszeni notes i długopis.

Spojrzałam zdumiona. Czego on jeszcze nie wiedział? Od nowa mam wykładać kawę na ławę?

– O co ci chodzi, Zbyszku?

– Chcę żyć z Danusią. Zamierzam się z nią ożenić i stworzyć rodzinę. Mieć dzieci bez względu na wszystko. Ale ona musi wyjaśnić wszelkie sprawy z przeszłości. Moim zadaniem jest jej w tym pomóc.

Potarłam czoło i z niedowierzaniem łypnęłam na przyszłego zięcia. Dobrze, niech będzie, machnęłam ręką. Przerobimy to jeszcze raz, byle ostatni. Niech sobie Zbyszek spisze całą historię rodziny w tym swoim notatniku i rozwiąże sprawy, jak uważa. Byle dotrwać do rana i zastać Janka w szpitalu w jakiej takiej formie, westchnęłam w duchu.

– Dobrze – mruknęłam. – Pomogę ci. Miejmy to za sobą raz na zawsze.

Po kilku łykach mocnego espresso zaczęłam mówić. Opowiedziałam o mamie Zofii i jej romansie z dziadkiem Zbyszka, Tadeuszem Kornackim. O tym, że prawdopodobnie byłam jego owocem. Wspomniałam o rozpadzie naszego związku z synem Tadeusza, Jankiem, wskutek protestu rodziców, kiedy chcieliśmy się pobrać. O ciąży, w którą zaszłam z Jankiem, i narodzinach Danusi, o swoim ślubie z Bogumiłem, który był formalnie ojcem Danusi i kochał ją bezgranicznie. O wątpliwościach, czy Tadeusz naprawdę jest moim ojcem, a nie tato Mietek, za którego wyszła mama i przeżyła z nim całe życie. Wreszcie o moich listownych kontaktach z Janem i trójstronnej (przy udziale Bogumiła) decyzji, by nie wprowadzać Danki w rodzinne zawiłości i nie komplikować jej życia.

– Przepraszam za los i za siebie. Za nas, że zaskoczyliśmy was przykrą prawdą w tak ważnym momencie. – Miałam na myśli zaręczyny młodych. – Ale doszliśmy do wniosku, że powinniście się dowiedzieć. Ze swojej strony mogę zapewnić, że jestem gotowa na badania genetyczne, moje i Janka, w kwestii pokrewieństwa. Nie odpowiadam za decyzję Janka i mam nadzieję, że dacie mu spokój, dopóki trochę nie stanie na nogi. Wprawdzie i tak jesteście przyrodnim rodzeństwem, ale jeśli miałaby polepszyć wam samopoczucie informacja, że wasi rodzice nie są spokrewnieni, warto to sprawdzić. Zapewniam cię, że zwrócę mieszkanie na Osieckiej, jeżeli okaże się, że twój dziadek, który przekazał mi je w testamencie w dobrej wierze, nie był moim ojcem – zakończyłam.

Zapadła cisza. Do Zbyszka chyba dotarło, jak trudny jest ten temat również dla mnie, a nie tylko dla jego ukochanej.

– Przepraszam – usłyszałam.

Miałam już wyjść, by nie pokazać mu łez wzbierających pod powiekami, gdy dostrzegłam, jak zażenowany chowa notes do kieszeni.

– W porządku, Zbyszku – powiedziałam. – Pamiętaj, że oboje z Jankiem jesteśmy po waszej stronie. A teraz pójdę na górę się położyć. Ty zajmij pokój swojego taty, obok łazienki. Wstaję jutro o siódmej i jadę do szpitala. Jedziesz ze mną?

Odprowadzał mnie jego szczery uśmiech. Z radością zachowałam go przed oczami, kładąc się do łóżka. To musi być dobry chłopak. Tak bardzo przypomina swojego ojca. Mojego Janka.

Rozdział 2

Danka

VII 2024 roku

Kiedy mama przesłała na moje konto pieniądze od Jana, które gromadziła przez lata, mogłam pomyśleć o wykupieniu mieszkanka na Żeglarskiej w Toruniu. Wprawdzie czułam się trochę nieswojo, domagając się kasy w niezbyt kulturalny sposób, ale próbowałam zaleczyć wyrzuty sumienia tłumaczeniem, że przecież prawnie mi się należy. Jako jego biologicznej córce.

Do konfrontacji z mamą zapewne by nie doszło, gdyby nie żal do niej, nagromadzony w moim sercu. Żeby nie powiedzieć nienawiść. Lata temu powinnam zostać uświadomiona, że to Jan jest moim biologicznym ojcem, a nie mój ukochany tato Bogumił, z którego śmiercią nie pogodziłam się do tej pory. O skrywanie tej prawdy miałam ogromne pretensje do mamy.

Magda próbowała brać jej stronę, czym bardzo mnie denerwowała. Jednak kropla drążyła skałę. Każde kolejne słowo kuzynki mimo woli pobudzało do refleksji. Nasza pierwsza rozmowa po nieszczęsnych oświadczynach Zbyszka w Toruniu polegała na moim monologu pełnym jadu i żalu.

– Możesz sobie wyobrazić podobną sytuację?! – grzmiałam cała we łzach. – Zapraszasz rodziców, żeby się poznali przed naszym ślubem, a tu okazuje się, że twoja matka i jego ojciec są przyrodnim rodzeństwem! I my również. Takie rzeczy się nie dzieją w realnym życiu! Czy oni pomylili fikcję z rzeczywistością? Pisarze od siedmiu boleści! – Niemal krzyczałam z wściekłości. – Powinni pozostać przy wymyślaniu tych swoich fabuł kolejnych książek, a nie wprowadzać je w życie i marnować przyszłość swoich dzieci!

Na początku Magda tylko słuchała i pozwalała mi się wywnętrzać do woli. Była jedyną osobą, której po śmierci taty ufałam bezgranicznie. Wiedziałam, że w każdej sytuacji mogę na nią liczyć.

Bo przecież nie na babcię, która przed laty zataiła przed dziadkiem Mietkiem, że spłodziła mamę z przystojnym letnikiem, panem Tadeuszem. Nie na mojego młodszego brata Julka, ulubieńca mamusi. Nie na przyjaciółkę mamy, ciotkę Irenę, która wiadomo po czyjej stronie by się opowiedziała.

Lata spędzone na studiach z Magdą, dzielenie życia w naszym wynajmowanym mieszkanku przy Żeglarskiej, wreszcie wspólne wychowywanie jej córeczki Florki, w którym uczestniczyłam jak druga mama, zaowocowały niespotykaną więzią i bezgranicznym zaufaniem.

Magda ocierała mi łzy i czekała na moment, kiedy będę w stanie panować nad emocjami.

– Danuś, to nieprawdopodobne, co was dotknęło, jednak złością i rozżaleniem nic nie zdziałasz – powiedziała łagodnie. – Pamiętasz, jak pocieszałaś mnie po wyjeździe Pawła? Jak mi wtedy, po narodzinach Florki, pomogłaś? A sytuacja wyglądała na beznadziejną. Teraz też znajdziemy rozwiązanie.

Wsłuchiwałam się w jej dające nadzieję słowa. Ale kiedy wystąpiła w obronie mojej mamy, pozostałam nieprzejednana.

– Mówisz, że to była ich wspólna decyzja? Matki, taty i Jana? Trójprzymierze? Byleby tylko nie ujawniać prawdy dotyczącej mojego pochodzenia? Tato nie żyje, więc łatwo w jego milczące usta włożyć każdą wygodną prawdę. Pewnie matka też go zmanipulowała! Tak samo jak babcia oszukała dziadka Mietka, który do końca życia nie dowiedział się, czyją córkę chowa.

Magda nie próbowała mnie przekonywać. Pokiwała głową i spojrzała na mnie oczami skrzącymi się od łez.

– Chciałabym choć jeden raz móc porozmawiać ze swoją mamą… – Nawiązała do cioci Eli, która przed rokiem przegrała walkę z rakiem. – Ty swoją jeszcze masz.

Miałam. Dała o sobie znać nie tylko walutowym przelewem, ale i złotowym. Na moje konto wpłynęła okrągła kwota, w tytule przelewu oznaczona jako „od Bogumiła”. Na jej widok niemal przysiadłam, ale bynajmniej nie z wdzięczności.

Chyba byłam potworem, bo odczytałam ten przelew jako próbę rekompensaty za zmarnowane życie. Za to, że nie możemy być ze Zbyszkiem razem, ze względu na pokrewieństwo w dwóch pokoleniach. Mamie i Janowi udałam się zdrowa, ale czy mnie i Zbyszkowi dopisze szczęście?

Oboje ze Zbyszkiem postanowiliśmy się nie poddawać. Babcia uchyliła nam drzwi nadziei, gdy powiedziała, że dziadek Mietek mógł jednak być ojcem mamy. I choć mój ukochany nie bardzo miał ochotę iść tym tropem, ja się uparłam.

Sprawdziłam w sieci, co robić. Wystarczyło zbadać pokrewieństwo mamy i Jana. Jeśli są przyrodnim rodzeństwem, my ze Zbyszkiem tym bardziej.

Sprawy rodzinne absorbowały mnie do tego stopnia, że nie mogłam skupić się na pracy. Nie uszło to uwagi Marty, mojej dobrej kumpeli z wydawnictwa.

– Radzę ci przejrzeć zaległe rękopisy, bo stary zaczyna się o nie dopytywać – napomknęła, kiedy parzyłam sobie kolejną kawę. – Co z tobą? Masz jakieś kłopoty?

Byłyśmy dość blisko, jednak nie na tyle, bym zwierzała jej się ze spraw rodzinnych. Na razie wystarczała mi moja kuzynka.

– Takie tam – odparłam oględnie. – Z matką nie mogę się dogadać. – Na poczekaniu wymyśliłam zastępczy powód swojego roztargnienia.

Wystarczyło, że w pracy znano moje pokrewieństwo z pisarką Heleną Milewicz. Nie musiałam ujawniać związków z pisarzem Janem Ornatowskim i jego synem.

Około dwunastej szef wezwał mnie do siebie. Kiedy przekroczyłam próg jego gabinetu i dostrzegłam gościa rozpartego pod oknem, gryzącego końcówkę ołówka, dał znać o sobie nerw niepokoju.

– Siadaj, Danka. – Szef wskazał mi palcem fotel naprzeciwko. – Nasza rozmowa będzie tyleż szczera, ile poufna – zaznaczył na wstępie.

Spięłam się w sobie. Z niepokojem czekałam na dalszy ciąg, który nastąpił po krótkim zawieszeniu głosu.

– Powinienem w pierwszej kolejności zapytać cię, kiedy przeczytasz rękopisy – usłyszałam. – Bo jak oboje wiemy, czekam na nie od dwóch tygodni.

Rzeczywiście, wina leżała po mojej stronie. Ale przeczuwałam, że to tylko wstęp, a sedno sprawy dopiero nastąpi.

Nie myliłam się. Stary sięgnął po kubek z wystygłą kawą i nabrał powietrza przed dalszą częścią tyrady.

– Mimo to rozumiem, że nie miałaś głowy do pracy dla nas. Najwyraźniej pochłonęły cię inne zajęcia…

– O co chodzi, szefie? – spytałam zdezorientowana.

– Moja droga, sporo lat pracuję w wydawniczym biznesie i trudno nazwać mnie naiwnym nowicjuszem. A Toruń jest pięknym i urokliwym miejscem, ale nie największym. Czasami ktoś kogoś namierzy, nawet wbrew jego woli… – Lawirował.

Nie miałam pojęcia, do czego zmierza.

– Nadal nie pojmuję – powiedziałam. – Może szef wyjaśni, czego będzie dotyczyć nasza rozmowa? – ośmieliłam się zapytać.

– Danka, wiem, że w sobotę byłaś w restauracji na Łaziennej nie tylko z twoją sławną mamą, ale i z naszym pisarzem Janem Ornatowskim. Pytam, czy mam spodziewać się odejścia Ornatowskiego do innego wydawnictwa? Bo chyba orientujesz się w tej kwestii?

– Nie orientuję się nic a nic! – żachnęłam się. Chyba zbyt energicznie. – To było spotkanie prywatne.

Czułam, że starego świerzbi, żeby dowiedzieć się, jakie związki łączą mnie z Ornatowskim, ale nie zaspokoiłam jego ciekawości.

Stary dostrzegł, że niewiele ze mnie wyciągnie, więc postanowił zagrać na innej nucie.

– Danusiu, nikt nie zamierza cię śledzić ani ingerować w twoje sprawy rodzinne. Jednak pomyślałem sobie, że może mogłabyś zachęcić mamę do wydania kolejnej książki w naszym wydawnictwie. Zrobilibyśmy wszystko, żeby była zadowolona z promocji. Jak również pan Jan Ornatowski, który ostatnio się nie odzywa. Nie wiemy, gdzie zamierza wydać następną powieść, a na nasze próby zasięgnięcia informacji reaguje wymijająco. A ty masz kontakt, jak widzę, z nimi obojgiem.

Co miałam mu powiedzieć? Że to moja matka i ojciec, z którymi nie mogę się dogadać? Do których mam pretensje, bo spieprzyli mi życie? A teraz jeszcze mam polecieć do nich z prośbą od mojego wydawcy, bo jeśli nie, to mogę wziąć nogi za pas i szukać sobie nowej roboty? W Toruniu nie było innych dużych wydawnictw, a ja już mentalnie stałam pod drzwiami pani Stefanii, właścicielki mojej Żeglarskiej, kupowałam od niej wynajmowane mieszkanie i urządzałam je po swojemu i mościłam sobie gniazdko. Najchętniej ze Zbyszkiem, ale gdyby nam się nie udało, to choćby i sama. Bo kochałam to miejsce i nie wyobrażałam sobie życia gdzie indziej.

– Z mamą mogę porozmawiać, ale pan Ornatowski jest jedynie jej znajomym – oznajmiłam. – Jeśli nadarzy się okazja, spróbuję się dowiedzieć o jego dalsze plany – zakończyłam tonem zwiastującym koniec rozmowy.

Wieczorem zadzwonił Zbyszek z informacją, że ojciec miał zapaść po chemioterapii i leży na OIOM-ie w łódzkim szpitalu. Nie chciał, żebym przyjeżdżała. Za to była przy nim mama.

Lekarzom udało się wyciągnąć Jana z najgorszego, a Zbyszkowi namówić mamę na testy DNA, kiedy tylko tato stanie na nogi.

Na wieść, że ojciec ma się lepiej, nieco mi odpuściło. Sięgnęłam po stojącą w lodówce niedokończoną butelkę wina, pozostałą po ostatniej wizycie naszych rodziców w Toruniu, i łapczywie wychyliłam kieliszek czerwonego, pełnego taniny trunku.

Postanowiłam zadzwonić do kuzynki. Telefon był zajęty, ale Magda oddzwoniła po kilkunastu minutach. Powitała mnie radośnie.

– Byłam z Florką na koniach! – zawołała. – Mała próbuje swoich sił na Snickersie, a ja ujeżdżam jego matkę Korę. Nie masz pojęcia, jak mi się spodobało jeździectwo! I Florentynie też! Dużo bardziej wolę wierzchowce niż nasze stare stado poczciwych krów. Koniecznie musisz przyjechać do Leśniczyna. Skończyliśmy już zbiór truskawek i przyjmujemy nowe konie do hotelu. Ale ja gadam i gadam, a co u ciebie? – zreflektowała się.

Rozanielenie w jej głosie powstrzymało mnie od wylewania własnych żalów. Postanowiłam cieszyć się z tego, co mam, i przekazać Magdzie najnowsze wieści.

– Mama i Janek poddadzą się testom na pokrewieństwo – oświadczyłam. – Dowiem się, czy jestem córką siostry i brata. Ale powiem ci, że mam dobre przeczucia – dodałam, dolewając sobie wina, które wyraźnie poprawiało mi nastrój. – A stary w robocie namierzył nas wszystkich w toruńskiej restauracji i teraz ciśnie, żebym przyciągnęła panią Milewicz i pana Ornatowskiego do naszego wydawnictwa.

– Moja kochana… – westchnęła Magda. – Cóż, gdy się ma tak uznanych rodziców, trzeba to znieść z godnością! – roześmiała się perliście.

– Co racja, to racja. – Nalałam sobie trzeci kieliszek. – Ważne, że tatusiowi Janowi lepiej, więc mi zaraz nie zemrze i będę go mogła lepiej poznać – bełkotałam nieco, ale z lżejszym sercem. – Aaa, i wiesz? – Przypomniałam sobie o najważniejszym. – Mama przesłała mi pieniądze, które wystarczą i na chatę na Żeglarskiej, i na sąsiednie mieszkanie. Jutro idę pogadać z panią Stefanią. Jeden pokój zawsze będzie czekał na ciebie i Florkę.

– A ja dla ciebie przysposobię konia w Leśniczynie. Wolisz faceta czy klacz?

Nie miałam wątpliwości.

– Oczywiście, że faceta. W końcu jestem kobietą! – Nie pożałowałam sobie kolejnego kieliszka.

Gadałyśmy nie wiadomo jak długo.

Tęskniłam za Magdą, za Florką, za naszym wspólnym życiem w Toruniu. Ale przypomniałam sobie Zbyszka i ścisnęło mi się serce. To jego chciałam mieć u swego boku i z nim wiązałam przyszłość.

Czekałam cierpliwie na wynik testu. A kiedy po kilku dniach mój ukochany przesłał mi wiadomość zatytułowaną „JEST!”, niecierpliwie kliknęłam, by poznać jej treść.

Wątpliwości wcale nie zniknęły. Przeciwnie, opanowały mnie czarne myśli. A co, jeżeli ten wynik to jednak nie dobrodziejstwo?

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI

Spis treści

Rozdział 1

Rozdział 2

Punkty orientacyjne

Okładka