Czekając na mordercę - Fleur Hitchcock - ebook + książka

Czekając na mordercę ebook

Hitchcock Fleur

3,9

Opis

Dan nigdy wcześniej nie doświadczył tak upalnego lata. Wakacje spędza na angielskiej wsi, nad jeziorem, gdzie z pozoru nic się nie dzieje. Lejący się z nieba żar staje się zagrożeniem dla znajdującej się na jeziorze tamy. Dlatego mieszkańcy decydują się na osuszenie zbiornika. Znacząco zmniejszony poziom wody ujawnia pod jej mętną taflą pewien przedmiot zatopiony w mule i algach.

Co leży na dnie jeziora? Albo kto? Czy ma to coś wspólnego tajemniczą kradzieżą złota i zaginięciem mieszkańca wioski?

Kolejny trzymający w napięciu i zapadający w pamięć kryminał dla dzieci autorstwa Fleur Hitchcock!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 191

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (8 ocen)
4
1
2
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału: Waiting For Murder
Tekst: Fleur Hitchcock
Ilustracja okładkowa: Robert Ball
Przekład: Olga Szlachciuk
Redaktor prowadząca: Aleksandra Gronowska
Redakcja: Sylwia Chojecka
Korekta: Julita Dziekańska-Gębska, Beata Wójcik
Opracowanie graficzne okładki: Kamil Pruszyński
Skład: Teresa Urawska
This translation of Waiting For Murder is published by arrangement with Nosy Crow ® Limited Text Copyright © Fleur Hitchcock, 2021 Cover Illustrations Copyright © Robert Ball, 2021
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o., Warszawa 2022 All rights reserved
Wydanie I
Wszystkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości lub fragmentów książki możliwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.
ISBN 978-83-8240-786-0
Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o. 00-807 Warszawa, Al. Jerozolimskie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 [email protected]
Konwersja:eLitera s.c.

Prolog

Tego lata opróżniano zbiornik retencyjny w Sandford. Wyłaniały się z niego przedmioty oblepione błotem, które pod wpływem słońca zasychało w twardą skorupę. Dopiero na trzeci dzień od naszego przyjazdu dostrzegłem w wodzie dach samochodu.

Czwartego dnia widziałem już szyby auta.

Wtedy zauważyłem, że coś – albo ktoś – jest w środku.

Rozdział 1

Byłem obserwowany.

Postanowiłem udawać, że o tym nie wiem.

Leżałem pod rozłożystym drzewem na spalonej słońcem trawie, obserwując niebo przez liście. Jakieś żyjątka pełzały po mojej kostce. Było tak gorąco, że nie miałem siły się ruszyć, by coś z tym zrobić. Na kocu obok mnie siedziała moja mama, a za nią David i Anya, archeolodzy, z którymi tu pracowała. W taki upał nikomu nie chciało się rozmawiać. Nawet gołębie się poddały. Jedyne dźwięki, które do mnie dochodziły, to szum pobliskiej maszynerii i brzęczenie owadów. Raz na jakiś czas delikatny podmuch wiatru poruszał zeschniętymi źdźbłami trawy i szeleścił liśćmi drzewa nade mną.

– Zjedz sałatkę, Dan – powiedziała mama, podsuwając mi plastikowy pojemnik. Przykleiły się do niego zbrylone kawałki majonezu.

Odsunąłem od siebie sałatkę i przewróciłem się na brzuch, by poobserwować jezioro. Po mojej lewej stronie znajdowała się zapora, na której stała grupa ludzi wpatrujących się w mętną wodę opróżnianego poniżej zbiornika. Część z nich miała na sobie kaski i kamizelki odblaskowe. Pewnie było im w tym strasznie gorąco. Co jakiś czas pukali w ogromne rury wypompowujące wodę na okoliczne pola, mówiąc coś do siebie i gładząc się przy tym po brodach. Nie miałem pojęcia, w czym takie patrzenie miało pomóc. Woda w zbiorniku była tak gęsta i brudna od alg i wodorostów, że nawet myślenie o niej wcale nie przynosiło mi ochłody.

W oddali po prawej stronie rósł las.

W cieniu jednego z drzew siedziała jakaś dziewczyna. Pewnie myślała, że nikt jej tam nie zauważy. Że się ukryła i że jej nie widać. Siedząc na kolanach, patrzyła ponad jeziorem przez lornetkę w naszą stronę.

Pomachałem do niej. Dziewczyna aż upuściła lornetkę.

Wiedziałem, że ktoś mnie obserwuje.

Usiadłem i podciągnąłem kolana pod brodę, żeby wygodniej było mi patrzeć na nieznajomą.

– Kto to, Dan? – zapytała mama.

– A bo ja wiem? – odparłem.

– Idź się przywitać – powiedziała.

– Mamo... – zaprotestowałem. – Nie mam czterech lat!

Mama jedynie machnęła na mnie ręką.

– Jest zbyt gorąco, by chciało mi się kłócić. Zostaniemy tu na kilka tygodni, więc przyda ci się jakieś towarzystwo.

***

W końcu trochę się ochłodziło. Wciąż było okropnie gorąco, ale już nie tak, by wyjście z cienia groziło omdleniem. Nawet ptaki odrobinę się ożywiły i przelatywały nad jeziorem, polując na owady. Mama i pozostali archeolodzy wrócili na swoje stanowisko pracy i znowu zaczęli grzebać w ziemi. Szukali tam grobu Edith Pięknej. Zmarła ona około tysiąca lat temu i nikt nie wie, gdzie ją pochowano, jednak gdy zaczęto opróżniać zbiornik, ktoś zauważył przy jego brzegu jakieś nagrobki i kości. W związku z tym moja mama, która jest ekspertem od kości, postanowiła zabrać mnie tu ze sobą na czas wakacji. W takich okolicznościach niektórzy ekscytowaliby się znalezieniem złotego łańcuszka lub czegoś podobnego, ale moją mamę tak samo cieszą szkielety – po prostu patrząc na kości, jest w stanie powiedzieć o nich masę rzeczy. To taka jakby supermoc.

Dziewczyna od lornetki zaczęła z kimś rozmawiać po drugiej stronie jeziora. Z jakąś inną dziewczyną, z tym że ta druga leżała na plecach i wpatrywała się w telefon. Jeśli chciałbym do nich podejść, to albo musiałbym przejść ponad milę, obchodząc jezioro dookoła, albo mógłbym przejść na skróty po zaporze, mijając mężczyzn w kaskach.

O ile w ogóle chciałbym do nich podejść, by się przywitać.

Zadzwoniły kościelne dzwony. Telefon prawie mi się rozładował, więc bez patrzenia na niego spróbowałem oszacować po uderzeniach, która godzina. Byliśmy tu już dwa dni – właśnie mijał trzeci – i pomyślałem, że umrę z nudów, jeśli nie znajdę sobie jakiegoś zajęcia lub towarzystwa.

Ciężko podniosłem się z ziemi i otrzepałem kolana oraz łokcie z trawy. Dziewczyna po drugiej stronie jeziora wyprostowała się i podniosła do oczu lornetkę. Udałem, że tego nie zauważyłem, i zacząłem iść w stronę zapory. Tyłem do mnie stało dwóch mężczyzn w odblaskowych kamizelkach. Gładzili się po brodach i patrzyli na pobliską wioskę. Wszedłem na zaporę i minąłem ich, przechodząc na drugą stronę zbiornika. Widziałem stamtąd worki z gruzem podtrzymujące całą tę konstrukcję.

 – Hej, chłopcze! – zawołał ktoś za mną.

Odwróciłem się i zobaczyłem, że przyszła tu za mną jakaś kobieta. Słońce podświetlało jej cienkie, ni to siwe, ni to blond włosy. Może to właśnie ten odcień, który mama nazywa tytoniowym? Czy też dokładniej nikotynowo-żółtym. Kobieta stała pod światło i nie widziałem jej twarzy, jedynie zarys sylwetki, jednak jej głos brzmiał staro. Wskazała palcem w stronę mojej mamy i zawołała:

– Znaleźli ją już?

– Edith Piękną? A bo ja wiem... – Wzruszyłem ramionami.

Kobieta pokiwała głową.

– Mnóstwo tu ciał.

– Myślałem, że tylko to jedno – odparłem.

– Nie mówię o wykopaliskach. – Kobieta ściszyła głos i wskazała na zbiornik. – I tu, i tam – powiedziała, machając ręką na otaczające nas pola i las. – Wiem z pewnością, że co najmniej jedno jest na tym polu.

– Naprawdę? – zdziwiłem się, wyobrażając sobie kurhany za każdym krzakiem. – Ktoś jeszcze o tym wie?

– Pff! – parsknęła kobieta, odwracając się przy tym w stronę, z której przyszła. – Nikt, bo im o tym nie powiedziałam. Jedyne informacje, jakie do nich docierają, to te z ich gadżetów. Nikt mnie tu nie słucha.

– Hmm – mruknąłem.

– Ale ja wiem o wszystkim! Wszystko widziałam.

– Naprawdę?

– To się ciągnie od lat. Ja od zawsze wiedziałam i mówiłam o tym, ale nikt nie zwraca na mnie uwagi. Myślą, że mi odbiło, już ja dobrze wiem, co o mnie gadają za moimi plecami.

Kobieta, mówiąc, kiwała na mnie palcem i z każdym jej ruchem ulatywała ze mnie myśl o archeologicznych znaleziskach. A już myślałem, że to coś wartego uwagi.

– Przykro mi to słyszeć – powiedziałem.

Z oddali dobiegł śmiech. Kobieta odwróciła się w stronę dziewczyny z lornetką.

– To ta smarkula! – zawołała. – Zawsze wtyka nos w nie swoje sprawy.

– Jak to? – zapytałem, ale nieznajoma zaczęła już schodzić z zapory.

***

– Widzę, że już poznałeś Gazetową – usłyszałem, gdy w końcu doszedłem na drugą stronę jeziora. Dziewczyna od lornetki siedziała przycupnięta na pieńku, ledwo co schowana w cieniu. Jej włosy były zaplecione w ciasne warkoczyki. Było ich naprawdę mnóstwo. Mówiąc, zarzuciła je sobie przez ramię. Warkoczyki opadły kaskadą na plecy, odbijając się od siebie.

– Gazetową?

– Aha. Mieszka przy kościele i codziennie jeździ autobusem do miasta, by wziąć stamtąd bezpłatne gazety. Wracając, zostawia je w pubie, bo myśli, że dziadek lubi rozwiązywać krzyżówki. Dlatego nazywamy ją Gazetową. A tak w ogóle to cześć, jestem Florence – powiedziała, machając do mnie.

– A ja Daniel – odparłem – ale możesz mówić do mnie Dan, jak wolisz.

– Cześć, Dan! A to moja siostra Emma. – Florence wskazała na dziewczynę siedzącą obok. – Czy Gazetowa opowiedziała ci już o ciałach na polu? – zapytała, po czym dodała, zerkając na mnie: – Chcesz iść z nami popływać?

– W tym czymś? – zdziwiłem się, pokazując na zielone bajoro przed nami.

– Nie, w rzece. Tam jest cudownie! Chociaż trochę zimno, nie przeszkadza ci to? Emma też z nami pójdzie. Prawda, Em? – Florence trąciła stopą siostrę, która była jak przyklejona do swojego telefonu. – Emmy nie obchodzi, co się dzieje dookoła niej, interesują ją jedynie rzeczy transmitowane falami radiowymi – dodała, wskazując na niebo, zupełnie jakby nad naszymi głowami wyświetlano jakiś film. – No i ma nowego chłopaka.

– Nie mam – odezwała się Emma, nawet nie zerkając znad telefonu.

– Masz. Ma na imię Adam i hoduje jaszczurki.

– Węże.

Florence aż zadrżała.

– Nieważne. Skoro interesują go gady, to na pewno psychopata.

– O co ci chodzi? – Emma aż się podniosła i spojrzała na siostrę. Chyba dopiero mnie zauważyła.

– Kto... – zaczęła mówić, ale Florence weszła jej w słowo:

– To Dan, idzie z nami popływać. Prawda, Dan?

Rozdział 2

– I już prawie! Zapora mogła runąć w każdej chwili – mówiła Florence, prowadząc nas przez wąską ścieżkę w stronę rzeki. Droga była lekko zacieniona, zaledwie na tyle, by muszki miały siłę zbić się w małe chmary, ale niewystarczająco, by powietrze stało się choć odrobinę chłodniejsze. – Wtedy spanikowali i kazali wszystkim się ewakuować. Ludzie mogli wrócić do domów dopiero po tym, gdy armia zwiozła tu te wszystkie worki do wzmocnienia zapory. Dosyć rozczarowujące. A już miałam nadzieję, że w końcu stanie się tu coś interesującego, tak dla odmiany.

– Ale gdyby zapora pękła, to czy nie oznaczałoby to, że wszystko stracicie?

 – Jesteśmy z Bristolu. Przyjechaliśmy tu do dziadka na wakacje tylko dlatego, że tata wyjechał, a mama cały czas pracuje.

– Czyli nie było was tu wtedy?

– Nie. – Florence okrążyła krzak jeżyn. – Ale dziadek wysyłał nam zdjęcia. Nawet zdążył już pozdejmować obrazy ze ścian, więc jedyne, co mogłoby zostać zniszczone, to meble i inne takie.

– Mimo wszystko trochę to straszne – odpowiedziałem.

– Chyba tak. Ale teraz, gdy odpompowali już prawie całą wodę, jest tu tak nudno... Nuuuuudy. Chociaż pewnie teraz, od kiedy tu przyjechałeś, będzie o wiele ciekawiej – oznajmiła Florence, uśmiechając się do mnie. Dziewczyna zrzuciła sandały i przez moment przeraziłem się, że zacznie się rozbierać. Chyba spaliłbym się ze wstydu, gdybym zobaczył goliznę.

Emma też zdjęła buty i położyła przy nich swój telefon. Aż się wzdrygnąłem, gdy zaczęła rozpinać spodenki, ale na szczęście miała pod spodem kostium kąpielowy. Po chwili zaczęła się zsuwać po gałęzi drzewa prosto do rzeki.

– Uch, jak zimno! – krzyknęła, zanurzając się po pas w wodzie.

– Tchórz! – zawołała Florence i zdjęła sukienkę przez głowę, po czym wskoczyła na bombę do rzeki, przelatując tuż nad głową siostry. Ja za to zacząłem zanurzać się powoli, pozwalając lodowatej wodzie wpierw obmyć moje łydki. Czułem, jak włosy na nogach stają mi dęba. Nie byłem do końca przekonany, czy powinienem zamoczyć szorty, ale skoro Florence i Emma były już w rzece, to wyjąłem z kieszeni telefon, rzuciłem go na brzeg i wszedłem głębiej, aż po kolana.

– Jeeej! – zawołała Florence, zanurzając się pod powierzchnię. Spłoszyła tym jakiegoś wodnego ptaka, który dotychczas ukrywał się w zaroślach nad rzeką. – Fantastycznie, co nie?

– Przeraźliwie zimno – odpowiedziała Emma, obracając się na plecy. Była zwrócona pod prąd, więc mimo że cały czas przebierała nogami, to pozostawała w tym samym miejscu. Jej kostium połyskiwał pod wodą, reszta ciała była niewidoczna na tle dna rzeki.

Poczułem, jak nogawki moich szortów nasiąkają wodą. Tyle mi wystarczyło, nie chciałem wchodzić głębiej. Florence jednak miała na ten temat inne zdanie i wziąwszy rozbieg, wskoczyła na bombę tuż obok mnie, przez co z rozmachem wpadłem do wody.

***

Później leżeliśmy na słońcu, czując, jak woda paruje z naszych ubrań.

– Czyli ta cała historia o ciałach to bzdury? – zapytałem.

– Aha – odparła Florence.

– Nie – zaprzeczyła Emma.

– Że co? – Florence aż usiadła i spojrzała na siostrę.

– Nie mam pewności – Emma otwarła etui telefonu – ale wiem, że kiedyś miała męża.

– Kto, Gazetowa?

– Tak. Nie kojarzę go, od kiedy pamiętam, Gazetowa była sama, ale ona ciągle nawija o tym, jak to któregoś dnia jej mąż po prostu zniknął.

– Serio? – zdziwiłem się.

– No, mówi, że pewnego dnia wyszedł z domu i już nie wrócił. Od tamtej pory cały czas opowiada o tych ciałach. Pewnie sama go zabiła.

– Rany, nie wiedziałam o tym! – zawołała Florence.

– Myślę, że nie tylko jego zabiła – kontynuowała Emma. – Prawdopodobnie zabiła całe mnóstwo ludzi. Prawie na pewno jest seryjną morderczynią. A tak w ogóle to muszę lecieć – dodała, wstając i wkładając spodenki. Wilgotny kostium kąpielowy nasączył wodą ubranie, przez co na jej pupie utworzyła się mokra plama. Wyglądała, jakby się posikała.

Florence i ja też zaczęliśmy się zbierać. Świerszcze cykały jeszcze głośniej niż wcześniej, jednak po kąpieli w rzece czułem się o wiele lepiej, nawet pomimo że ocierały mnie wilgotne szorty.

– Wiesz coś jeszcze? – Florence zawołała za siostrą.

– Nie – odkrzyknęła Emma, po czym zaczęła biec, oddalając się od nas długimi susami. Szliśmy z Florence po szeleszczących, zeschniętych liściach, póki nie dotarliśmy nad brzeg zbiornika. Trawa wokół nas była przystrzyżona przez pasące się owce.

Zmrużyliśmy oczy od słońca. Co prawda nie było ono już tak wysoko, jednak mimo wszystko upał wciąż doskwierał.

– To najgorętsze lato od dekad. Tak długiej suszy nie było od tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego szóstego roku, wtedy to był naprawdę suchy rok. W sumie to nawet dwa, bo deszcz nie padał przez szesnaście miesięcy. Co najwyżej trochę kropiło, ale bez znaczących opadów. Teraz mija dopiero osiem miesięcy bez deszczu, przynajmniej tu, w Somerset. Nadejdą straszne ulewy, kiedy pogoda się zmieni. To znaczy o ile się zmieni.

Florence spojrzała na zbiornik. Poziom wody spadł o parę centymetrów, zostawiając za sobą mokrą plamę jak po odpływie i ogromne bruzdy na odkrytym błocie. Włożyłem rękę do kieszeni, żeby sprawdzić, czy nie znajdę tam jakiejś figurki Lego. To błoto było wprost idealne do nakręcenia krótkiego filmiku, którego akcja działaby się na Marsie. Zerknąłem na Florence i pomyślałem, że jednak lepiej nie robić tego przy niej. Może później.

W oddali Emma zniknęła w cieniu, zbliżając się do wioski.

Florence zaczęła pisać swoje imię patykiem po błocie.

– A to co? – zapytałem, pokazując w stronę zbiornika. Z mętnej wody wyłaniał się ciemnozielony kształt, ledwo co wystając nad powierzchnię.

Florence przyjrzała mu się, przekrzywiając przy tym głowę.

– A bo ja wiem? Może to platforma nurkowa? To może być cokolwiek. Zresztą muszę już lecieć. Widzimy się jutro?

– Chyba tak...

– Super, to do dziesiątej. A tak przy okazji to nie jedz niczego z górnej półki w sklepowej zamrażarce. Pan Hughes trzyma tam martwe ptactwo do wypchania. No wiesz, taksydermia. Na razie!

– Że co? – zapytałem, ale Florence już biegła w stronę wioski.

Stałem tak, patrząc na kształt wyłaniający się z wody, i czułem się, jakby ktoś zdzielił mnie obuchem w głowę.

***

Mama wynajęła chatkę na samym skraju wioski, tuż przy zaporze. Wszystko tam było białe, do tego wszędzie wisiały drewniane znaki z napisami w stylu „Życie jest lepsze na plaży” lub „Zachowaj spokój i rób swoje”. Mój pokój znajdował się z tyłu. Tuż obok okna rosło ogromne drzewo, z którego ciągle spadały małe, kleiste farfocle i przyczepiały się do szyby. Całkiem mi się tam podobało, nawet mimo poduszek z hasłami „Szczęśliwa przystań” i „Pracuj ciężko i miej wielkie marzenia”. Po prostu odwróciłem je na drugą stronę, chociaż przez to guziki były na wierzchu, co przypominało mi Koralinę i było trochę straszne, jeśli w nocy niechcący ich dotknąłem.

Mama akurat robiła kawę, kiedy zszedłem do kuchni na śniadanie. Śnieżnobiały blat był pełen brązowych plam po kubkach.

– Mam nadzieję, że wybielacz to zmyje – powiedziała mama, zerkając na kręgi przypominające logo olimpijskie. Rozległo się pukanie i mama pobieżnie przetarła blat szmatką, po czym poszła otworzyć drzwi.

 – Cat! – zawołała, wpuszczając do środka wysoką kobietę w kaloszach i witając się z nią. Mama zaprowadziła ją na mały taras z widokiem na wioskę, po czym wróciła do kuchni, by przygotować kolejną kawę. – To moja nowa znajoma – wyszeptała do mnie. – Cat pracuje na farmie, mam nadzieję, że uda mi się od niej pożyczyć traktor do wyciągania płyt nagrobnych.

– Aha, jasne – mruknąłem, próbując w tym czasie wybrać jakąś miskę z szafki. Nie mogłem się zdecydować, czy wolę tę z napisem „Marzę o jednorożcach”, czy też „Płyń z prądem”. W końcu postanowiłem wziąć miskę z podobizną ślicznego kotka i wsypałem do niej płatki śniadaniowe.

Mama przemknęła przez kuchnię, by wziąć dwa kubki.

– Cat chce wiedzieć, czy jesteśmy w stanie pobrać materiał DNA z tych kości. Dlaczego wszyscy zawsze o to pytają? Przecież nawet nie wiadomo, czy Edith Piękna ma jakichś żyjących potomków.

Usiadłem na schodach tarasu, by zjeść śniadanie. Dzięki temu siedziałem w cieniu, wystawiając na słońce jedynie stopy.

– Czyli z których części szkieletu da się pobrać DNA? – zapytała Cat.

– Zęby są całkiem niezłe – odpowiedziała mama. – Jednak wątpię, by udało nam się cokolwiek znaleźć na naszej staruszce. Jej kości są zbyt stare i delikatne po tylu latach spędzonych pod wodą. Za to wciąż mogę na ich podstawie określić jej dietę i tym podobne.

Ich pogawędka toczyła się wokół popularności testów DNA, kości, wykopalisk, nagrobków, przeszłości, rodowodów, tego, dlaczego przy zbiorniku są groby, i tak dalej. Typowa pogawędka w wykonaniu mojej mamy. Rozmowy o śmierci i ludzkich szczątkach to dla niej ryzyko zawodowe.

Mama minęła mnie, idąc po mleko.

– Cat pokaże mi ścieżkę prowadzącą z miejsca pochówku do takiego małego kościółka w Amersdyke ze sklepieniami łukowymi w stylu saksońskim. Superekscytujące! Dziś przeniesiemy pierwsze kości. Chcesz się wybrać do muzeum? Jest tam klimatyzacja – mówiła do mnie, nalewając mleko do dzbanuszka.

– Widzę się dziś z tą dziewczyną, Florence – odparłem, po czym dopiłem resztę mleka z miski. – Będziemy szukać ciał.

– Cudownie – rzuciła mama, wybiegając z powrotem na taras, po czym dodała, krzycząc przez ramię: – Mam nadzieję, że znajdziecie ich mnóstwo!

***

Parę minut zeszło mi na znalezieniu niedojedzonej paczki ciastek i napełnieniu butelki wodą. Wepchnąłem rzeczy do plecaka, po czym włożyłem pod szorty spodenki do pływania. Pewnie będzie mi w tym gorąco, ale lepsze to niż chodzenie później w mokrym ubraniu lub pływanie w bieliźnie. Stojąc przy zlewie w kuchni, widziałem przez okno zaporę górującą nad naszą chatką. Wydawała się stąd ogromna – pochyła kamienna konstrukcja z wyrwą wielkości domu, mniej więcej w połowie wysokości. Dziura była zapchana workami na gruz, takimi, jakich używa się na budowie, pełnymi odłamków cegieł i kamieni. To pewnie to miała na myśli Florence, mówiąc o naprawie zapory. Patrząc na to, pomyślałem, że to żadna naprawa, jedynie powierzchowne łatanie. Liczne pęknięcia w skale były dobrze widoczne. Gdyby to wszystko runęło, nasz dom stałby na drodze zwaliska. Z drugiej strony, odpompowali już stamtąd całkiem sporo wody – dzięki temu nacisk na zaporę nie był aż tak duży. Pewnie zdążą to naprawić do jesieni.

Poszedłem na górę i sprawdziłem telefon. Dev i Jason wybierali się po południu do kina, by uniknąć upału. Pytali, czy chcę iść z nimi. Ta, jasne – w końcu to tylko pięć godzin jazdy pociągiem w jedną stronę. Zacząłem przeglądać zdjęcia znajomych, jedno z nich przypominało pocztówkę: złote piaski, uginające się na wietrze palmy... Dopiero po chwili zauważyłem, że jest na nim Kyle szczerzący się od ucha do ucha. No tak, jest na Jamajce. Spędza tam wakacje z rodziną, popijając pyszności prosto z łupiny kokosa. I nurkuje w masce z rurką. Podobno ryby są tam niesamowite.

Zablokowałem telefon. Lepiej na to nie patrzeć.

– To ja uciekam, zamknij za sobą, gdy będziesz wychodził! – zawołała z dołu mama.

***

Po wiosce rozniósł się dźwięk dzwonów kościelnych. Dziewiąta czterdzieści pięć? Zamknąłem za sobą drzwi i mając nadzieję, że nikt mnie nie obserwuje, włożyłem klucz pod doniczkę stojącą przy wejściu. Jesteśmy na wsi, więc to bezpieczne. Przynajmniej tak twierdzi mama. Przestała już nawet zamykać samochód, co moim zdaniem jest jednak przesadą.

Nawet mimo tak wczesnej pory upał był już nie do zniesienia. Poczułem, jak koszulka przykleja mi się do pleców, gdy tylko zacząłem się wspinać po ścieżce prowadzącej na zaporę. Pewnie powinienem był wziąć ze sobą jakiś kapelusz lub krem z filtrem, albo przygotować cokolwiek innego, by nie usmażyć się w tym gorącu.

Tym razem na zaporze było więcej mężczyzn. Zielonkawa woda wciąż była pompowana na okoliczne rozmokłe pola, chociaż już trochę wolniej. Była też jakby gęstsza. Małe roje owadów gromadziły się nad zbiornikiem, a nad nimi przelatywały ptaki, ćwierkając szaleńczo. Zupełnie jakby wiedziały, że już niedługo będzie zbyt gorąco, by choćby ruszyć skrzydłami. Schody prowadzące na zaporę znajdowały się po obu jej stronach, poszedłem więc w stronę tych znajdujących się bliżej mnie. Powoli wspinałem się, pozostając w cieniu, po czym na szczycie powitało mnie pełne słońce. Widok z góry był niesamowity. Ponad domami w Sandford mogłem dostrzec pola i kępki drzew aż do kolejnej wioski, która była całe mile stąd. Byłem na tej samej wysokości, co iglica kościoła. Gdybym tylko mógł chodzić w powietrzu, to przeszedłbym nad dachami wszystkich domów, a nawet nad obłożoną rusztowaniem świetlicą wiejską.

Dalej, ponad wzgórzami, wielkie ptaki krążyły po niebie, szybując z prądami powietrza i wpatrując się w małe istoty poniżej. Podszedłem na środek zapory i spojrzałem w dół. Przez uskok przepływał cienki strumyk i wpadał do rzeki poniżej, widziałem jednak, że poziom wody opadł już wystarczająco, by można było zacząć naprawiać kamienne ściany zbiornika. Grupa mężczyzn w żółtych kurtkach opuszczała na dno elementy rusztowania. Musiało im być nieznośnie gorąco. Obserwowałem to i byłem zdumiony, ile wody wciąż pozostało w zbiorniku. Pod powierzchnią zmieściłby się cały dom. A nawet kilka. Jeden z pracowników spuszczał do wody linę, która opadała, opadała i opadała. Zniknęło jej ze dwadzieścia metrów.

Rozejrzałem się, żeby sprawdzić, czy Florence już przyszła. Nie było jej przy drzewach. Po drugiej stronie zbiornika mama, Anya i David krzątali się wokół noszy. Pewnie będą przenosić na nich kości.

Mógłbym tam podejść i się poprzyglądać, ale w końcu to tylko kości. Co prawda historie z nimi związane bywały interesujące, jednak zazwyczaj badania nad nimi ciągnęły się w nieskończoność, tak że zanim mama kończyła nad nimi pracować, to zazwyczaj zapominałem, do kogo te kości miały należeć. Wiązało się z nimi wiele tajemnic, ale wlekły się one straszliwie.

Miałem nadzieję, że ciała, o których mówiła Gazetowa, okażą się bardziej interesujące. Nie wiedziałem jednak nawet, gdzie ona mieszka. Nie znałem też jej imienia, nic. Pewnie mógłbym się za nią rozejrzeć po wiosce.

Dzwon wybił dziesięć razy.

Po chwili rozbrzmiał krótszy gong. Ten oznaczający kwadrans.

Może jednak powinienem pójść do wioski? Florence pewnie zapomniała o spotkaniu. Była naprawdę roztrzepana.

Wahałem się, czy jej poszukać, kiedy zauważyłem, że biegnie w moją stronę. Jej sandały klapały o bruk, a włosy rytmicznie odbijały się od ramion. Obok niej mknął mały piesek, który od razu podbiegł do moich nóg i zaczął je obwąchiwać. Poniuchał moje stopy i spojrzał na mnie wyczekująco.

– Sorry za spóźnienie, ale musiałam jeszcze pozmywać naczynia. To wszystko przez Emmę!

– Nie ma sprawy. Cześć, psie – powiedziałem, wyciągając do niego dłoń.

Zwierzak zignorował moją rękę, zdecydowanie bardziej interesowały go stopy. Nie rozumiem psów.

– Emma i Adam pojechali autobusem do miasta. Nasz wujek Tony mówi, że to wakacyjny romans i że nie przetrwa próby czasu. Jak ci minął wieczór? Smakowały ci kiełbaski? A właśnie, to jest Piszczek, pies dziadka. Tresuję go do szukania trufli.

– Skąd wiesz, że na kolację jadłem kiełbaski?

– Ja wiem wszystko! Zresztą zapytałam dziadka o Gazetową i te jej trupy. – Florence zmieniła temat, udając się w stronę brzegu. Poszedłem za nią, cały czas zastanawiając się, skąd wiedziała, co jadłem poprzedniego wieczoru.

– Dziadek nie wdawał się w szczegóły, ale potwierdził, że to prawda z tym jej mężem. Faktycznie zaginął, po czym Gazetowa zaczęła opowiadać wszystkim o tym, ile to w okolicy jest trupów. – Florence przerwała na chwilę i zapatrzyła się w dal, zupełnie jakby spodziewała się zobaczyć jakiegoś truposza wygrzebującego się spod ziemi. – Oczywiście nikt jej nie wierzy. Strasznie jest irytująca z tymi gazetami, na dodatek każdej zimy radzi ludziom otwierać drzwi do komórki, by nie zamarzała im woda w rurach. Co to jeszcze dziadek powiedział...? A tak, że Gazetowa nazywa się Laura Barlow.

Słuchając Florence, wpatrywałem się w taflę jeziora. Wody wciąż ubywało, dzięki czemu kształt, który zauważyłem wczoraj, był teraz lepiej widoczny. Wtedy wydał mi się płaski, dziś jednak dostrzegłem, że jest on trochę zakrzywiony.

– Wygląda jak dach samochodu – powiedziałem.

– No – przytaknęła Florence. – Chcesz iść do lasu i poszukać ze mną ofiar Gazetowej? Przy okazji możemy pójść popływać w rzece.