Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Pachnąca igliwiem i otulająca ciepłem nowa książka królowej powieści świątecznych
Pewnego listopadowego dnia do lokalnego pisemka w Czterech Mostach trafia zagadkowe ogłoszenie. Poszukiwani są spadkobiercy miejscowego pensjonatu. Wkrótce u jego drzwi stają kandydaci zdecydowani zawalczyć o spadek. A stawka jest ogromna…
Bajka, pensjonat prowadzony przez małżeństwo Śmieszków, dała się poznać jako miejsce magiczne. W okresie Bożego Narodzenia, przybrana w igliwie, migoczące światełka i kolorowe bombki, przeistaczała się w krainę zimowych cudów. Każdy, kto choć raz odwiedził to miejsce, na zawsze zachowywał w sobie iskrę gwiazdkowej radości. Niestety, po śmierci żony Aleksander stracił serce do Bajki, pochował świąteczne ozdoby, zakazał nawet strojenia choinki. Nie jest zachwycony widokiem gości, a na wzmiankę o spadku wpada w szał, i to wcale nie przedświątecznych przygotowań… Komuś jednak bardzo zależy, by w Bajce ponownie rozgościł się duch Bożego Narodzenia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 334
Data ważności licencji: 11/6/2030
Projekt okładkiNATALIA TWARDY
Ilustracje na okładce© Warakorn/Adobe Stock, Rawpixel.com/Adobe Stock, golubyasha/Freepik.com, anastasiiaantikva/Freepik.com
Koordynacja projektuALEKSANDRA CHYTROŃ-KOCHANIEC
Opieka redakcyjnaANNA JACKOWSKA
RedakcjaALICJA RUDZKA-SIECZKOWSKA
KorektaBOGUSŁAWA OTFINOWSKA
Redakcja technicznaLOREM IPSUM – RADOSŁAW FIEDOSICHIN
Polish edition © Joanna Szarańska, Publicat S.A. MMXXV (wydanie elektroniczne) All rights reserved.
Wykorzystywanie e-booka niezgodne z regulaminem dystrybutora, w tym nielegalne jego kopiowanie i rozpowszechnianie, jest zabronione.
Utwór nie może być wykorzystywany do szkolenia sztucznej inteligencji, w tym do tworzenia treści naśladujących jego styl. Nieprzestrzeganie tego zakazu jest naruszeniem praw autorskich i grozi konsekwencjami prawnymi.
ISBN 978-83-271-6991-4
jest znakiem towarowym Publicat S.A.
PUBLICAT S.A.
61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24 tel. 601 167 313 e-mail: [email protected], www.publicat.pl
Oddział we Wrocławiu 50-010 Wrocław, ul. Podwale 62 tel. 71 785 90 40 e-mail: [email protected]
Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.
Dla Milenki, która ma serce pełne magii
i która wymyśliła Zyźka
Cztery Mosty, listopad 2024
W redakcji „Nowin Miejskich” przy ulicy Karmelowej 15 od rana trwała gorączkowa krzątanina. Redaktorka naczelna Julia Grzelak oraz jej zastępczyni Zyta Brocka właśnie przygotowywały do druku ostatni przedświąteczny numer miesięcznika.
– Piętnaście stron reklam – sarkała Zyta, poprawiając okulary w złotych oprawkach, które zsuwały się na czubek nosa. – Piętnaście!
– Bez reklam gazeta by nie przetrwała – skwitowała trzeźwo Julia. – Ludzie nie kupują czasopism, Zytko! Mają komputery i internety, w których znajdują wszystko, czego potrzebują. Od przepisów kulinarnych, przez wszelkiej maści porady, po oferty matrymonialne. Podobno można już nawet skorzystać z wirtualnego konfesjonału.
– Nie może być! – denerwowała się Zyta, która z dumą nosiła etykietkę tradycjonalistki i wszelkie nowinki traktowała z pełną wyższości pogardą.
W redakcji „Nowin Miejskich”, zwanych potocznie przez mieszkańców miasteczka „Gazetką”, pracowała od trzydziestu pięciu lat i szczyciła się, że wszystkie artykuły, które w tym czasie opublikowała na łamach gazety, napisała odręcznie. Oczywiście musiała je później przepisywać, w pierwszych latach na masywnej i straszliwie głośnej maszynie, później zaś na pececie, którego miała za wcielonego diabła, jednak pierwsza „brudna” wersja zawsze powstawała w notatniku w twardej okładce. Zyta przechowywała wszystkie. Trzydzieści pięć grubych brulionów, po jednym na każdy rok pracy w redakcji. Właśnie w tej chwili przerzucała stronice najnowszego, poszukując tekstu, który skończyła rano.
– Świat staje na głowie, jeszcze trochę i się wykopyrtnie! Ludzie za bardzo wierzą w komputery, Julciu!
– Tak sądzisz?
– Wspomnisz moje słowa! Ani się obejrzymy, a będą chcieli za ich pośrednictwem robić nawet te rzeczy! – Zyta wycelowała w redaktorkę naczelną końcówką pióra z pozłacaną skuwką.
– Jakie rzeczy?
– No wiesz...
– Nie wiem!
– No... te na es!
– Och! Masz na myśli... – Julia obrzuciła przyjaciółkę spojrzeniem cokolwiek pobłażliwym i znacząco zawiesiła głos. Zyta z powagą pokiwała głową, a wtedy naczelna parsknęła śmiechem. – Obawiam się, że to się już dawno dokonało, kochanie!
– Serio?!
– Powinnaś czasami wyściubić nos poza drzwi naszej redakcji, przetrzeć szkła okularów i popatrzeć, jakie zmiany zachodzą na świecie – wytknęła jej łagodnie Julia. Przyjaźniła się z Zytą od wielu lat, uwielbiała ją, uważała ją jednak za nieco... niedzisiejszą. Wnuk Julii, Patryk, nazwał kiedyś Zytę kosmitką i choć nagadała za to chłopakowi do słuchu, ona sama musiała przyznać, że w jego słowach było trochę prawdy. Czasami Zyta zachowywała się tak, jakby pochodziła z obcej planety. A przynajmniej z innej epoki.
– Przecież patrzę, patrzę... – mruknęła nadąsana dziennikarka. – Obserwuję świat bardzo uważnie i zupełnie mi się nie podoba to, co widzę. Jak z tymi reklamami... – Zaszeleściła przerzucanymi kartkami, odnajdując w brulionie odpowiednią notatkę. – Dwa lata temu w przedświątecznym numerze gazetki mieliśmy cztery strony reklam. W ubiegłym roku było ich już dziewięć. A w tym? Piętnaście! Pię-tna-ście! O czym to świadczy?
– Że papier drożeje. – Julia Grzelak westchnęła. – Bez reklam gazeta się nie utrzyma, Zytko. I tak mamy dużo szczęścia, w innych miastach już dawno ograniczyli się do serwisów informacyjnych w sieci albo stron na portalach społecznościowych. No sama powiedz, chciałabyś publikować swoje teksty na Facebooku?
– Boże broń! – Zyta się przeraziła. – Już wolę dwadzieścia stron reklam! Choć większość z nich w ogóle nie pasuje do świątecznej tematyki numeru...
– Myślę, że przesadzasz!
– Naprawdę? No to posłuchaj! – Zyta przewróciła stronę w brulionie, odkaszlnęła lekko i przeczytała, modulując głos: – Tania naprawa sprzętu AGD. Z dojazdem do klienta i gwarancją satysfakcji. Tadeusz Zieliński, Polna pięć. – Spojrzała na redaktorkę wyzywająco. – Co naprawa AGD ma wspólnego z Gwiazdką?
– Bardzo wiele! – odparła Julia, splatając ramiona na piersiach. – Zrozumie to każdy, komu zepsuła się zmywarka w przeddzień wigilii na trzydzieści osób!
– Albo to... – Zyta przerzuciła kolejną stronę. – Drabiny metalowe, różne długości. Sklep żelazny u Królaka.
– Niezbędne do wieszania światełek!
– Lekcje śpiewu, po konserwatorium...
– Dla kolędników.
– Psycholog, wieczorem...
– Cóż, niektórzy przed świętami muszą oswoić zeszłoroczne traumy. Zanim nabawią się nowych.
– Protezy zębowe, porcelanowe, tanio!
– A chciałabyś napluć w twarz dawno niewidzianej ciotce purée kartoflanym? Z dużą szparą między zębami wszystko może się zdarzyć.
– Kocięta razowe, perskie. Idealne pod choinkę.
– Niewypał – orzekła Julia, przewracając oczami. – Zwierzę to nie rzecz, żeby je dawać w prezencie! Do tego napisali z błędem. Wykreśl.
– Już się robi! – Zyta złapała zębami skuwkę pióra i zdecydowanym ruchem skreśliła notatkę. Nagle chwyciła się za podbródek. – A niech to! Chyba za mocno przygryzłam i ukruszyłam kawałek zęba! Ależ to boli!
– Na szczęście masz pod ręką namiary na dentystę. – Julia z uśmiechem wskazała brulion. – Przed Gwiazdką szczęka będzie jak nowa!
– Dzięki, ale to nie jest konieczne! – obruszyła się Zyta i pomasowała dolną wargę. – Mam sześćdziesiąt pięć lat i wszystkie zęby własne! Swego czasu kruszyłam nimi orzechy laskowe! – chwaliła się, pochylając głowę nad notatnikiem. – Razowe kocięta wykreślone – obwieściła. – Lecimy dalej. Usługi pralni chemicznej, przy trzecim płaszczu kupon rabatowy... Szydło, mydło i powidło zaprasza po świąteczne upominki. Ozdoby bożonarodzeniowe trzy w cenie jednej. Poszukiwani spadkobiercy pensjonatu w Czterech Mostach.
– Co? – Julia wybałuszyła oczy.
– Korepetycje z matematyki. Z nami zrozumiesz, co naprawdę się liczy. Co za chwytliwe hasło! – wykrzyknęła Zyta. Julia zamachała rękami.
– Powtórz!
– Korepe...
– Nie, mam w nosie matematykę i chwytliwe hasła! Cofnij się, Zytko, i jeszcze raz przeczytaj ogłoszenie o spadkobiercach.
– Jakich spadkobiercach? – Zyta zsunęła okulary na czubek nosa i utkwiła w szefowej lekko nieprzytomne spojrzenie.
Julia policzyła w myślach do pięciu i posłała Zycie słodki uśmiech.
– O spadkobiercach pensjonatu. Przed chwilą o tym wspomniałaś.
– Nic podobnego. – Zyta pokręciła głową.
– Ależ tak! Między ozdobami bożonarodzeniowymi a matematyką.
– Nigdy nie byłam dobra z matematyki – poskarżyła się dziennikarka, wertując notes. – Tak po prawdzie liczyłam bardzo słabo. Pewnego dnia nauczycielka nazwała mnie zakutą pałą. Przy całej klasie! Prawda, że nieładnie postąpiła?
– Wręcz oburzająco – zgodziła się Julia. – Może psycholog pomoże ci się z tym uporać? Ale co z tym ogłoszeniem?
Zyta odsunęła brulion na długość ramienia i zmarszczyła brwi.
– Mam je. Było wśród ogłoszeń drobnych. Jednak to chyba pomyłka...
– Dlaczego?
– Sama przyznasz, że to wszystko brzmi jak kiepski żart. Kto szuka spadkobierców na łamach gazety? Poza tym dobrze wiesz, że w Czterech Mostach jest tylko jeden pensjonat...
Julia zmrużyła oczy. Odchyliła się na oparcie fotela, zakołysała, przyprawiając sfatygowane siedzisko o głośne skrzypienie, i pstryknęła tanim długopisem z logo redakcji. W przeciwieństwie do Zyty nie przepadała za odręcznym pismem i wszystkie notatki tworzyła na nowoczesnym notebooku. Lubiła jednak zająć czymś ręce, więc na jej biurku stał kubek wypełniony pisadłami.
– Rzeczywiście... – bąknęła zamyślona.
– Co robimy? – chciała wiedzieć Zyta. – Wykreślamy? Jak razowe kocięta?
– O, nie! – zaprotestowała Julia. – Z kociętami to co innego! Nie pochwalamy zwyczaju dawania zwierząt w prezencie! Do ogłoszenia dotyczącego spadkobierców chyba jednak nie powinnyśmy się mieszać. To w końcu, jak by nie patrzeć, litera prawa!
– Tak myślisz?
– Nie mam pojęcia. To był tylko nagłówek, prawda? Przeczytaj cały anons.
– Nie podano nic więcej. Poszukiwani spadkobiercy pensjonatu w Czterech Mostach. Sześć słów.
– I tyle?!
– Właśnie. Ogłoszenie przyjął Józef.
– Od kogo?
Zyta pokręciła głową z przygnębieniem. Zadaniem Józefa, emeryta zatrudnionego na jedną czwartą etatu w charakterze dozorcy, było dbanie o porządek przed wejściem, odbieranie i segregowanie poczty, a także pilnowanie, by po budynku nie kręcił się nikt niepowołany. Niekiedy zdarzało się, że pod nieobecność redaktorki naczelnej i jej zastępczyni mężczyzna przyjmował wiadomości od interesantów. Ale najczęściej po prostu drzemał przed przenośnym telewizorkiem, tracąc kontakt z rzeczywistością.
– Nie zapisał.
– Och! – sapnęła zirytowana Julia. – To się w głowie nie mieści!
– Co robimy? – powtórzyła Zyta, ponownie zdejmując skuwkę i zbliżając ostrze stalówki do kartki brulionu, gotowa szybkim i zdecydowanym ruchem skreślić nietypowy anons. Redaktorka naczelna w zamyśleniu postukiwała paznokciami o blat biurka. Zyta chrząknęła ponaglająco. – Wykreślamy?
– Puszczamy – odezwała się w końcu Julia.
– Jesteś pewna? – zapytała dziennikarka. – Przecież pensjonat działa, a jego właściciel ma się całkiem dobrze! A jeśli to naprawdę żart i wyniknie z tego jakaś... awantura?
– Och, zakładając, że ktoś to w ogóle przeczyta...
Zyta zrobiła obrażoną minę.
– No wiesz... Wydaje mi się, że kompletnie nie doceniasz wagi naszej „Gazetki”, tymczasem wśród mieszkańców Czterech Mostów jest ona bardzo popularna!
Julia wycelowała palcem w sufit.
– Właśnie: mieszkańców! Po miesięcznik nie sięga nikt spoza miasteczka! A szukanie spadkobierców w jego obrębie mija się przecież z celem. Spadkobierców się ma albo nie. Nie szuka się ich wśród sąsiadów, prawda?
– W takim razie o co tu chodzi? – Stropiona Zyta oparła brodę na dłoni.
Redaktorka naczelna uśmiechnęła się znacząco.
– Sądzę, że to ogłoszenie ma na celu zwrócenie uwagi na pensjonat. W końcu to miejsce najlepsze lata ma już za sobą. Może właściciel liczy, że kiedy zrobi się o nim głośno wśród mieszkańców, zadziała niezawodna poczta pantoflowa, która przyciągnie nowych gości? Cóż... Niektórzy wymyślają cuda na kiju, byle zwrócić na siebie uwagę!
– W tym przypadku raczej cuda na śniegu... – mruknęła Zyta, popatrując na krajobraz za oknem rozmyty przez drobny śnieżek.
– Hm?
– Mówię, że śnieg pada. Pierwszy śnieg! – W oczach Zyty zapaliły się iskierki ekscytacji. Uwielbiała zimę, wszechobecną biel, która nadawała ich miasteczku bajkowego charakteru. No i oczywiście Gwiazdkę, z tymi wszystkimi cudownymi kolorami, smakami i zapachami. Teraz również wciągnęła w płuca powietrze, choć zamiast igliwia i mandarynek poczuła jedynie woń pomidorowej zupy instant, którą przed spotkaniem pochłonęła szefowa. Zyta uśmiechnęła się do wirujących za oknem płatków i popatrzyła na naczelną. – Znasz go, prawda?
– Kogo?! Śnieg?!
– Właściciela pensjonatu.
– Oczywiście! Przecież to małe miasteczko! Wszyscy się znamy!
– No tak. – Zyta przygryzła policzek od środka. – Ja jednak nigdy nie zamieniłam z nim słowa, a wydawało mi się, że ty...
– Znałam go wiele lat temu – przerwała jej Julia i tak energicznie pstryknęła długopisem, że ze środka wyskoczyła niewielka sprężynka, poszybowała przez pokój i uderzyła w drzwi wiodące na korytarz. Kobiety odprowadziły ją wzrokiem. Milczenie przerwała naczelna. – Trzeba zainwestować w lepsze materiały reklamowe, Zytko. Te długopisy to straszna tandeta. A teraz wracajmy do pracy. Co myślisz o wprowadzeniu do numeru odrobiny koloru i obwiedzeniu stron świąteczną girlandą? Świerk czy jemioła? Co będzie lepsze? A może choinkowe lampki?
Julia Grzelak miała rację: po „Gazetkę” sięgali wyłącznie mieszkańcy Czterech Mostów. I gdyby ogłoszenie ukazało się tylko na łamach miesięcznika, któremu szefowała, sprawa poszukiwanego spadkobiercy pensjonatu prawdopodobne nigdy nie wykroczyłaby poza granice miasteczka.
Naczelna nie doceniła jednak zasięgu poczty pantoflowej, o której wspomniała w rozmowie z Zytą.
Czytelnicy „Nowin Miejskich” ochoczo zapoznawali się ze świątecznym numerem pisemka. Czytano o seansie familijnego filmu w domu kultury i degustacji pierogów w restauracji Pod Jodełkami. Komentowano świetlne iluminacje w rynku i przepis na przekładany piernik. Nie omijano także działu reklam oraz ogłoszeń drobnych i choć rzeczywiście w tym numerze było ich wyjątkowo dużo, mieszkańcy grzejący się w cieple świątecznego nastroju emanującego z każdej stronicy – ozdobionej girlandą ze świerkowych gałązek wybraną przez Julię i Zytę – machnęli na to ręką.
Ten przypomniał sobie, że pralka dziwnie rzęzi, tamten uznał, że gdyby miał dłuższą drabinę, mógłby przytwierdzić do komina figurkę mikołaja, a jeszcze kto inny stwierdził, że teściowej przydałyby się nowe zęby i ma z głowy prezent pod choinkę. Największe zainteresowanie wzbudził jednak anons związany z pensjonatem. Mieszkańcy potraktowali ogłoszenie jako swoistą ciekawostkę, omawiali je między sobą i próbowali odgadnąć, co się za nim kryło. Nie minął tydzień, a sześć słów obwiedzionych gustowną ramką i opublikowanych na siódmej stronie „Nowin Miejskich” urosło do rangi miasteczkowej legendy. Niesione siłą ludzkich języków opuściły jego rogatki. Ten opowiedział siostrze, tamten napisał w liście do wujka, ktoś inny poplotkował przez telefon z przyjaciółką. Tajemniczym ogłoszeniem zainteresował się w końcu serwis informacyjny z sąsiedniego miasta, materiał repostował kolejny portal, później jeszcze inny, aż w końcu temat trafił na łamy prawdziwego dziennika! Co prawda do dodatku lokalnego i to na ostatnią stronę, ale jednak!
Tym oto sposobem ogłoszenie opublikowane przez Julię i Zytę zyskało wprost niesamowity zasięg, docierając do osób będących potencjalnymi spadkobiercami pensjonatu.
Przynajmniej według litery prawa.
Ale czy również według litery... serca?
Co zaskakujące, ogłoszenie nie dotarło jednak do właściciela obiektu.
Jak do tego doszło?
Może to wina mieszkańców miasteczka, którzy nie utrzymywali towarzyskich kontaktów z mężczyzną o opinii samotnika, do tego mrukliwego i chłodnego jak listopadowy wiatr? Owszem, z rosnącym zainteresowaniem czekali na rozwój sytuacji, ale gdy minął pierwszy tydzień grudnia, później kolejny, a wokół pensjonatu i jego właściciela nie działo się nic niezwykłego, powoli zapomnieli o sprawie.
A może odpowiadało za to pogardliwe podejście mężczyzny do wszelkich środków masowego przekazu? Telewizji nie oglądał, z internetu nie potrafił korzystać (i nie miał najmniejszego zamiaru tego zmieniać). Prenumerował kilka gazet, ale były to głównie branżowe czasopisma, w których próżno szukać informacji z kraju i ze świata. Co prawda listonoszka podrzucała czasami na recepcję egzemplarz lokalnego pisemka, ale kończyło ono zazwyczaj jako podpałka do kominka.
A może komuś zależało, by wieści o ogłoszeniu nie dotarły do głównego zainteresowanego?
Albo po prostu zadziałała grudniowa magia, która wciąż żyła w trzeszczących ścianach starego pensjonatu na wzgórzu...
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
