Byłam żoną geja - Bożena Stasiak - ebook + audiobook + książka

Byłam żoną geja ebook i audiobook

Stasiak Bożena

3,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Żony gejów. Był ślub, jest dramat… Bo on tak naprawdę woli… mężczyzn. Ale czy związek z gejem zawsze kończy się rozstaniem? Bożena Stasiak towarzyszy swoim bohaterkom w drodze od zaprzeczania do zrozumienia, od radości do szoku, od wściekłości do… tolerancji. Związek z gejem wydaje się czymś nie do zaakceptowania. A jednak to się zdarza częściej niż się nam wydaje. I nierzadko powodem, dla którego ona z nim zostaje są… ich dzieci.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 176

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 15 min

Lektor: Agnieszka Morawska

Oceny
3,9 (48 ocen)
16
18
9
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
blapak

Z braku laku…

Jakbym czytał artykuły z pism a la życie na gorąco
10
Xxcroquet

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra pozycja, szybko i dobrze się czyta, historię kobiet przeplatane ciekawostkami ;)
00
mgrzedka

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo interesująca, oparta na faktach wziętych z życia. Pisana prostym językiem. Trudno się od niej oderwać
00

Popularność




Wstęp

Wstęp

Naj­pierw jest szok. Naj­czę­ściej. Bo nawet jeśli dowia­dują się albo domy­ślają wcze­śniej, że ich part­ner jest gejem, to prze­cież co innego wie­dzieć czy domy­ślać się, a co innego prze­ko­nać się o tym na wła­sne oczy.

Dziew­czyny, narze­czone, żony gejów… Różne są ich zacho­wa­nia post fac­tum. Jedne natych­miast zry­wają zwią­zek, inne dają sobie czas na pod­ję­cie decy­zji. Jedne, nakrę­cone sil­nymi emo­cjami – nie­na­wi­ścią, roz­pa­czą, zło­ścią – nie chcą już ni­gdy wię­cej mieć cze­go­kol­wiek wspól­nego z tym, który je tak strasz­nie skrzyw­dził, gdyż czują się głę­boko zra­nione. Inne cier­pią w mil­cze­niu, zamy­ka­jąc się w sobie, i udają, że w ich życiu nic albo pra­wie nic się nie zmie­niło, choć to już jest zupeł­nie inne życie. Doty­czy to zwłasz­cza związ­ków, w któ­rych są dzieci.

Dla­czego męż­czyźni o orien­ta­cji homo­sek­su­al­nej wiążą się z kobie­tami? Dla­czego kobiety wła­śnie takich męż­czyzn wybie­rają nie­kiedy na part­ne­rów? Jak docho­dzi do nawią­za­nia rela­cji homo­sek­su­al­nego męż­czyzny z kobietą? Jak wygląda codzien­ność takiego związku? Wresz­cie jaki może być finał takiego związku i jego kon­se­kwen­cje?

Książka Byłam żoną geja powstała na pod­sta­wie roz­mów z kobie­tami, wśród któ­rych były nie tylko żony, ale też dziew­czyny, narze­czone homo­sek­su­al­nych męż­czyzn – i aktu­alne, i eks. To dwa­na­ście histo­rii, dwa­na­ście opo­wie­ści, a każda inna. Poka­zują, jak skom­pli­ko­wane są tego typu rela­cje i że nic nie jest tu czarno-białe, ale mieni się wszyst­kimi kolo­rami tęczy.

Moim celem było jed­nak nie tylko samo przed­sta­wie­nie tych histo­rii. Opi­su­jąc je, chcia­łam zwró­cić uwagę, jak wciąż niska jest nasza świa­do­mość spo­łeczna, nie­wielka, ogra­ni­czona edu­ka­cja doty­cząca pro­ble­mów osób homo­sek­su­al­nych. Gdy­by­śmy wie­dzieli wię­cej, a wie­dza ta byłaby oparta wyłącz­nie na nauce, z pew­no­ścią mał­żeń­stwa gejów z kobie­tami – mające słu­żyć im wyłącz­nie za przy­krywkę – w któ­rych oboje czu­liby się nie­szczę­śliwi, nale­ża­łyby w tej gru­pie do rzad­ko­ści. Bo histo­rie takie jak mał­żeń­stwo Anny i Jaro­sława Iwasz­kie­wi­czów są nie­liczne. Pisarz od zawsze wie­dział, że woli chłop­ców, i tego nie ukry­wał. Anna też wie­działa, a mimo to zde­cy­do­wała się wyjść za niego za mąż. Być może, choć to nie zostało potwier­dzone, liczyła, że gdy Jaro­sław doświad­czy uciech fizycz­nych z nią, już zawsze będzie pod uro­kiem jej ciała. Tak się nie stało, ale prze­żyli ze sobą kil­ka­dzie­siąt (szczę­śli­wych) lat, a po jej śmierci pisarz mówił, że to była miłość jego życia. Ona dekla­ro­wała to już wcze­śniej.

W książce przy­to­czy­łam także wyzna­nia homo­sek­su­al­nych męż­czyzn o tym, jak oni czują się w rela­cjach z kobie­tami. Jeśli się patrzy z tam­tej strony lustra, też trudno o jed­no­znacz­ność. Zamiesz­czone cie­ka­wostki – nie­kiedy dra­ma­tyczne, a nie­kiedy o wydźwięku opty­mi­stycz­nym – dodają kolo­rytu.

Mam nadzieję, że książka choćby w czę­ści przy­czyni się do posze­rze­nia wie­dzy o skom­pli­ko­wa­nych rela­cjach osób o róż­nych orien­ta­cjach sek­su­al­nych. I że po pro­stu będzie się ją dobrze czy­tało!

Gdybym nie poleciała tym samolotem…

Gdy­bym nie pole­ciała tym samo­lo­tem…

ANNA: Miało być jak w bajce. On, sek­sowny Włoch, mój książę i ja, jego księż­niczka. I w nie­da­le­kiej przy­szło­ści nasze cudowne bam­bini. A wszystko w prze­pięk­nej toskań­skiej sce­ne­rii. I pew­nie to ta baj­kowa sce­ne­ria uśpiła moją czuj­ność. Bo gdzie się podział seks?! Chyba musiało mnie ośle­pić to wło­skie słońce, żebym nie zauwa­żyła pierw­szych sygna­łów. No a potem poja­wił się ten dia­beł wcie­lony, opę­tał mojego księ­cia – i bajka się skoń­czyła. Dra­ma­tycz­nie, z nożem w tle. Ale mimo to na­dal jeste­śmy razem. Dla dobra dzieci.

ANNA – 44 lata, psy­cho­lożka, psy­cho­te­ra­peutka

ALES­SAN­DRO – 44 lata, mąż Anny, histo­ryk sztuki, socjo­log, biz­nes­men

ANGELO – 31 lat, model, kocha­nek Ales­san­dra, aktor wystę­pu­jący w fil­mach porno

Choć od czasu, kiedy po raz pierw­szy zoba­czyła Angela, minęły już cztery lata, wciąż nie może sobie daro­wać, że wybrała aku­rat ten lot. Bo gdyby nie to, może na­dal byłaby szczę­śliwą mężatką z dwójką uro­czych dzieci. Tak jej się przy­naj­mniej wydaje, a nawet jest o tym świę­cie prze­ko­nana. I mimo że tera­peutka, do któ­rej w końcu tra­fiła, po tysiąc­kroć tłu­ma­czyła, że Angelo nie ma tu nic do rze­czy, on był tylko kata­li­za­to­rem, a prawda wcze­śniej czy póź­niej wyszłaby na jaw, Anna wie swoje. A wie, że to ten dia­volo, satana Angelo tak opę­tał jej męża, że ten się w nim zako­chał. Na zabój. No, nie dosłow­nie, ale pra­wie, bo do zabój­stwa mogło dojść.

Anna poznała przy­szłego męża w Maastricht w Holan­dii. Oboje tra­fili tam w ramach pro­gramu Era­smus dla zagra­nicz­nych stu­den­tów. Ona stu­dio­wała psy­cho­lo­gię w Pol­sce, zaś pocho­dzący z Sycy­lii Ales­san­dro – histo­rię sztuki i socjo­lo­gię we Flo­ren­cji.

– To nie była miłość od pierw­szego wej­rze­nia, ale ja byłam wtedy w szcze­gól­nym okre­sie, tuż po roz­sta­niu z chło­pa­kiem, z któ­rym pla­no­wa­li­śmy ślub – wspo­mina Anna. – Decy­zję o wyjeź­dzie na Era­smusa pod­ję­łam prak­tycz­nie z dnia na dzień, tak jak z dnia na dzień on mnie rzu­cił. Chcia­łam jak naj­szyb­ciej o nim zapo­mnieć, co nie bar­dzo mi wycho­dziło. Kiedy więc Ales­san­dro zaczął mnie ado­ro­wać, szybko mu ule­głam. A potem to już jakoś samo poszło. Przy­znaję, że z każ­dym dniem coraz bar­dziej mi się podo­bał. Typowy Włoch – i z urody, i z cha­rak­teru. Do zako­cha­nia było mi jesz­cze daleko, moja pierw­sza wielka miłość wciąż zaprzą­tała mi głowę, ale Ales­san­dro zaj­mo­wał w niej coraz wię­cej miej­sca. I, co dla mnie miało ogromne zna­cze­nie, był świet­nym kochan­kiem, chęt­nym do róż­nych eks­pe­ry­men­tów. To z nim odkry­łam przy­jem­ność seksu anal­nego, co kie­dyś wyda­wało mi się obrzy­dliwe. Teraz mogła­bym się tak kochać od rana do wie­czora, non stop.

Do Pol­ski wró­cili razem – Anna chciała przed­sta­wić Ales­san­dra rodzi­com. Zaak­cep­to­wali go od razu. Kiedy jed­nak pod­czas obiadu oznaj­mił po angiel­sku, gdyż ten język wszy­scy znali, że Anna zosta­nie jego żoną, byli zszo­ko­wani. Ona zresztą też, bo nie roz­ma­wiali na ten temat.

– Ale jak to, prze­cież tak krótko się zna­cie… – powie­dzieli rodzice, kiedy minęło oszo­ło­mie­nie. – I co z waszymi stu­diami, co z waszą przy­szło­ścią, jak sobie to wyobra­ża­cie? – bom­bar­do­wali ich pyta­niami. Anna o nic nie pytała, bo była jesz­cze w szoku.

– No jak to, to pro­ste. Będziemy miesz­kać we Flo­ren­cji, moi rodzice szy­kują dla mnie miesz­ka­nie po dziad­kach, tam skoń­czymy stu­dia, ja mam obie­caną pracę w rodzin­nej fir­mie. Ania, jak będzie chciała, też może do mnie dołą­czyć, a jak nie, to coś jej znaj­dziemy, żeby się nie nudziła. Zresztą jak poja­wią się dzieci, będzie miała co robić. Nasze malut­kie bam­bini muszą mieć mamę przy sobie.

– Ty chyba zwa­rio­wa­łeś?! Jakie bam­bini?! – wykrztu­siła Anna, kiedy odzy­skała głos. I nawet pozwo­liła sobie na żart. – No dobrze, a jeśli się zgo­dzę zostać twoją żoną tu i teraz, co z pier­ścion­kiem zarę­czy­no­wym?

– I tu mnie znowu zasko­czył. Total­nie. Wyjął z kie­szeni… prze­piękny pier­ścio­nek z bia­łego złota z sza­fi­rami, które uwiel­biam. Czyż mogłam się nie zgo­dzić? Poza tym wyda­wał się bar­dzo dobrym czło­wie­kiem, czego dowo­dów doświad­czy­łam w Maastricht. Prze­cież zda­rza się, że ludzie pobie­rają się po kilku tygo­dniach zna­jo­mo­ści, więc czemu nie… Nasza daleka kuzynka poznała przy­szłego męża na przy­stanku auto­bu­so­wym w War­sza­wie, w któ­rej do dziś miesz­kają. On przy­je­chał do sto­licy z Wro­cła­wia na staż dzien­ni­kar­ski. Pod­szedł do niej i po pro­stu spy­tał, czy zechce zostać jego żoną. Po trzech mie­sią­cach już byli mał­żeń­stwem. I na­dal są razem, już ponad czter­dzie­ści lat. Można i tak? Można.

Po tym zwa­rio­wa­nym obie­dzie rodzice wzięli ją na roz­mowę, pró­bu­jąc wyper­swa­do­wać tak nie­roz­ważną ich zda­niem decy­zję. Ow­szem, Ales­san­dro zro­bił na nich dobre wra­że­nie, ale nie mogli pojąć, dla­czego po tak krót­kiej zna­jo­mo­ści chce żenić się z dziew­czyną, o któ­rej nie­wiele wie. I dla­czego ona się na to godzi, nie­wiele wie­dząc o nim. Stra­szyli, że sta­nie się nie­wol­nicą, że prze­cież nie wie, kim on naprawdę jest, że może to jakiś mafioso, że ją w tych Wło­szech zamor­dują, poćwiar­tują i zwłoki wyrzucą do Tybru.

– O tem­pora, o mores!, czyli co za czasy, co za oby­czaje! – jęk­nął na koniec ojciec, filo­log kla­syczny, czu­jąc, że nic tu nie wskóra.

– Zapewne gdy­bym jesz­cze nie miała w gło­wie eks, zasta­no­wi­ła­bym się nad tak poważną decy­zją. A jed­no­cze­śnie co mia­łam do stra­ce­nia? Prze­cież nie wią­za­łam się z męż­czy­zną z kraju, gdzie kobiety są trak­to­wane jak nie­wol­nice, ale z face­tem z cywi­li­zo­wa­nego pań­stwa. To raz. A dwa – może zadzia­łała ura­żona duma… Tam­ten mnie nie chciał, a ten pro­szę – od razu na kolana i z pier­ścion­kiem. I to jakim! A że wszystko poto­czyło się tak szybko? Tacy są Włosi, a szcze­gól­nie, co zauwa­ży­łam póź­niej, Sycy­lij­czycy. Jak już coś posta­no­wią, to ma być już, natych­miast i nie ma zmi­łuj. Bo to, że oni, jak więk­szość połu­dniow­ców, są leniwi i powolni, to mit. No i po trze­cie, chyba naj­waż­niej­sze, Ales­san­dro mi się podo­bał. Byłam prze­ko­nana, że wszyst­kie kole­żanki będą mi go zazdro­ściły. Już w Maastricht, jak z nim szłam, to kobiety się za nim oglą­dały. Nawet te star­sze. I wresz­cie ten seks…

Ślub kościelny odbył się w Pol­sce, rów­nież jedno z dwóch przy­jęć wesel­nych, bo dru­gie zor­ga­ni­zo­wali we Flo­ren­cji.

– Było tak pięk­nie – roz­czula się Anna. – I w Pol­sce, i we Wło­szech, ale we Wło­szech jed­nak pięk­niej, w cudow­nej sce­ne­rii, w oto­cze­niu nie­biań­sko pach­ną­cych, u nas nie­zna­nych kwia­tów. Ja mia­łam bukiet z takich samych, moje druhny też.

Po ślu­bie nie zamiesz­kali jed­nak razem. Annie zostało pół­tora roku do ukoń­cze­nia stu­diów i tytuł magi­stra chciała uzy­skać w Pol­sce. Ales­san­dro oka­zał się na tyle cywi­li­zo­wany, że dał się prze­ko­nać do takiego roz­wią­za­nia, tym bar­dziej że jego rodzice rów­nież chcieli, żeby stu­dia skoń­czył na miej­scu, we Flo­ren­cji. Nie­wy­klu­czone, co Anna stwier­dziła póź­niej, że raczej nie pałali do niej sym­pa­tią i liczyli na szybki roz­wód.

Do roz­wodu wów­czas nie doszło. Miłość, cho­ciaż począt­kowo na odle­głość, roz­kwi­tała wręcz w sza­leń­czym tem­pie. Po kilku paro­dnio­wych poby­tach u męża we Flo­ren­cji, gdzie wynaj­mo­wał miesz­ka­nie, Anna nie miała już żad­nych wąt­pli­wo­ści, że to jest jej miej­sce na Ziemi. Flo­ren­cja i cała Toska­nia, z kojącą zmy­sły, wspa­niałą przy­rodą, łagod­nym kli­ma­tem, pro­stą, ale jakże smaczną kuch­nią, w któ­rej szcze­gól­nie przy­pa­dła jej do gustu drobna, biała fasolka ze świeżą szał­wią polana oliwą z czosn­kiem i, oczy­wi­ście, dosko­na­łym chianti.

Zamiesz­kali więc we Flo­ren­cji. Ales­san­dro poma­gał rodzi­com w fir­mie, ona dostała pracę jako opie­kunka w ośrodku dla nie­peł­no­spraw­nych dzieci i szli­fo­wała wło­ski, który zresztą dzięki ogrom­nym zdol­no­ściom języ­ko­wym już pra­wie opa­no­wała. Kilka razy do roku jeź­dziła do rodzi­ców w Pol­sce, nato­miast święta spę­dzali raz w Pol­sce, raz we Wło­szech. Jej rodzice prze­pa­dali za Ales­san­drem. Anna przy każ­dej oka­zji pod­kre­ślała, że ta akcep­ta­cja zię­cia naro­dziła się dopiero, gdy prze­ko­nali się, że nie więzi ich uko­cha­nej córeczki w domu i niczego jej nie zabra­nia, a nawet nie nalega na powięk­sze­nie rodziny. Tym­cza­sem ona, dobie­ga­jąc trzy­dziestki, już była na bam­bini gotowa.

Naj­pierw przy­szła na świat Giu­lia, dwa lata póź­niej – Ric­cardo. Długo dys­ku­to­wali, jakie wybrać imiona, co we Wło­szech bywa nawet powo­dem ostrych kłótni, na szczę­ście im udało się osią­gnąć w tej kwe­stii kom­pro­mis. Ales­san­dro oka­zał się bar­dzo dobrym tatą – gdy tylko któ­reś zapła­kało w nocy, od razu się budził i biegł do dzie­cię­cej sypialni.

– Naprawdę nie mogłam mu nic zarzu­cić, może tylko to, że ja wciąż mia­łam spory ape­tyt na seks, tak samo w ciąży, co u nie­któ­rych kobiet w takim okre­sie wcale nie­rzadko się zda­rza, nato­miast Ales­san­dro jakby nieco mniej­szy. Nie, to nie było nic, nad czym mogła­bym się wtedy zasta­na­wiać, może teraz tak to sobie tłu­ma­czę. W każ­dym razie jesz­cze wtedy było pra­wie nor­mal­nie. Jak byłam w ciąży, też się kocha­li­śmy, ale ostroż­niej, głów­nie w pozy­cji na łyżeczkę, i też anal­nie. Kie­dyś, kilka tygo­dni po uro­dze­niu Giu­lii zapy­ta­łam, dla­czego stał się taki ostrożny, na co odpo­wie­dział, że muszę dojść do sie­bie po cięż­kim poro­dzie. Istot­nie, poród lekki nie był, męczy­łam się długo, choć w końcu uro­dzi­łam siłami natury. Ale bar­dzo szybko doszłam do sie­bie. Potem jesz­cze parę razy zada­wa­łam to pyta­nie, ale zawsze miał logiczną odpo­wiedź. A to, że dzieci tak pła­kały w nocy, że nie mógł spać, a nie chciał mnie budzić i następ­nego dnia był wypluty, a to, że musi posie­dzieć nocą przy kom­pu­te­rze, a to, że boli go głowa. Co też było prawdą, bo mie­wał straszne migreny, co u nich było rodzinne. A kiedy już upra­wia­li­śmy seks, to szybko koń­czył. Wtedy naprawdę mi to jakoś spe­cjal­nie nie prze­szka­dzało. Póź­niej tak, ale wtedy jesz­cze nie. Kiedy roz­ma­wia­łam na ten temat z przy­ja­ciółką z Pol­ski, ona nie rozu­miała, o co mi cho­dzi, mówiła, że się cze­piam i powin­nam się cie­szyć, że mam tak wspa­nia­łego męża, który jest na każde moje ski­nie­nie, przy­nosi mi bez oka­zji pre­zenty i w ogóle jest super. A jeśli ja tego nie dostrze­gam, to ona chęt­nie go ode mnie przej­mie. No bo jaki facet pozwa­lałby na tak wiele żonie i tak ją obska­ki­wał…

Fak­tycz­nie, kiedy przy­jeż­dża­li­śmy do Pol­ski, nie miał nic prze­ciwko temu, żebym spo­ty­kała się z daw­nymi zna­jo­mymi, cho­dziła z nimi do klu­bów, pubów, na dys­ko­teki, pod­czas gdy on, co prawda z pomocą moich rodzi­ców, zaj­mo­wał się dziećmi. Dzieci chyba nawet bar­dziej go kochały niż mnie. Tatuś to, tatuś tamto, aż byłam zazdro­sna. Z cza­sem i ten inny, mniej namiętny niż kie­dyś seks prze­stał mi prze­szka­dzać. Wia­domo, organ nie­uży­wany zanika, więc może u mnie zaczęło już zani­kać…

Angela poznała w samo­lo­cie. Tym razem wybrała się do rodzi­ców sama z dziećmi. Aku­rat były ferie, ona miała kilka dni wol­nego, Ales­san­dro musiał przy­go­to­wy­wać jakiś nowy pro­jekt w związku z roz­bu­dową rodzin­nej firmy. Lot nie­długi, ale już po paru minu­tach miała dość. Dzie­ciaki tak hała­so­wały, że inni pasa­że­ro­wie zaczęli im zwra­cać uwagę. Tylko męż­czyź­nie sie­dzą­cemu obok niej, ale po prze­ciw­nej stro­nie przej­ścia, wyda­wało się to nie prze­szka­dzać. Nic dziw­nego – ze słu­chaw­kami na uszach zapewne prze­by­wał w innym świe­cie. Zauwa­żyła, że jest młody i bar­dzo przy­stojny. On w pew­nym momen­cie też spo­strzegł, że mu się przy­gląda, i zaczął się uśmie­chać.

– To pani dzieci? Nie, nie­moż­liwe, bo gdyby tak, to musia­łaby je pani uro­dzić pew­nie, jesz­cze będąc w przed­szkolu… – zagaił po angiel­sku, a ona pomy­ślała, że jak to pozory mylą… Takie cia­cho, a taki pry­mi­tyw. Ewen­tu­al­nej dal­szej roz­mo­wie zapo­biegł komu­ni­kat o zapię­ciu pasów i pod­cho­dze­niu do lądo­wa­nia.

Kiedy cze­kała z dziećmi na bagaże, dener­wu­jące cia­cho znowu zma­te­ria­li­zo­wało się obok niej. Pech chciał, że aku­rat coś się zacięło w podaj­niku i bagaże prze­stały wyjeż­dżać. Angelo, bo tak się przed­sta­wił męż­czy­zna, wyko­rzy­stał zwłokę na roz­mowę.

– Oka­zał się cał­kiem inte­re­su­jący, a jak się dowie­dział, że miesz­kam we Wło­szech, we Flo­ren­cji, że mam wspa­nia­łego męża, Wło­cha, nie­zwy­kle przy­stoj­nego, który świet­nie gra w tenisa i kie­dyś pró­bo­wał sił w mode­lingu, ale go to nie pocią­gało, też zaczął o sobie opo­wia­dać. To Sycy­lij­czyk, pra­cu­jący wła­śnie w mode­lingu, począt­ku­jący aktor, obec­nie też miesz­ka­jący we Flo­ren­cji. Do Pol­ski przy­le­ciał na zapro­sze­nie pew­nej reży­serki, która poszu­ki­wała do filmu mło­dego, sek­sow­nego Wło­cha w typie macho. Został od razu zaak­cep­to­wany tylko na pod­sta­wie port­fo­lio. Film miał być krę­cony w Pol­sce i we Wło­szech. Z tym aktor­stwem to co prawda prze­sa­dził, bo, jak go potem spraw­dzi­łam, to ow­szem, zagrał w dwóch czy trzech pro­duk­cjach, ale porno. Nie żeby mi to prze­szka­dzało, to prze­cież też praca, a ja nie jestem pru­de­ryjna. Był wyraź­nie ura­do­wany, że teraz będzie miał oka­zję zagrać w praw­dzi­wym fil­mie, z praw­dzi­wymi akto­rami, co otwo­rzy mu drogę do Hol­ly­wood, a potem to już kilka kro­ków do Oscara. Naiw­niak! Fakt, zagrał w tym fil­mie, ale chyba nie o taką pro­mo­cję mu cho­dziło. Ale to już cał­kiem inna histo­ria.

Wymie­nili się tele­fo­nami, adre­sami mailo­wymi. Jak sobie potem przy­po­mi­nała różne wcze­śniej­sze fakty, Angelo nale­gał nie tylko na taką wymianę, ale też na spo­tka­nie z nią i jej mężem. Wów­czas nie miała wąt­pli­wo­ści, że przede wszyst­kim zależy mu na spo­tka­niu z nią, a mąż tak z koniecz­no­ści, na doczepkę. Jakże się myliła…

Jak kubeł zim­nej wody

Po jej powro­cie do Flo­ren­cji w zasa­dzie wszystko było tak jak przed­tem. W zasa­dzie, bo jed­nak coś się zmie­niło, cho­ciaż może słusz­niej byłoby powie­dzieć, że zaczęło zmie­niać, gdyż meta­mor­foza nastę­po­wała powoli. Pro­jekt, nad któ­rym pra­co­wał Ales­san­dro, przy­niósł kon­kretne efekty, dzięki czemu mogli prze­nieść się do więk­szego miesz­ka­nia. Ales­san­dro na­dal był cudow­nym tatu­siem dla bam­bini, tylko mniej czu­łym mężem. Co cie­kawe, to doty­czyło jedy­nie łóżka. Seks od czasu do czasu, wymu­szany przez Annę, żad­nej gry wstęp­nej, zresztą – z czego dopiero teraz zdała sobie sprawę – przed­tem też raczej jej nie było. Ale na samym początku ich zna­jo­mo­ści tłu­ma­czyła to sobie tak, że widocz­nie jest tak napa­lony, że od razu przy­stę­puje do rze­czy. A ponie­waż i ona roz­pa­lała się szybko, wstęp nie był jej potrzebny. I nawet jej się taki roz­na­mięt­niony, szybki seks podo­bał. Tylko teraz, kiedy sta­wał się nijaki, tej gry wstęp­nej zaczy­nało Annie bra­ko­wać.

Pew­nego dnia ode­zwał się… Angelo, pyta­jąc, czy może ich odwie­dzić. Od razu zastrzegł, żeby spy­tała męża, czy nie będzie miał nic prze­ciwko, bo nie chciałby stać się powo­dem mał­żeń­skich zadraż­nień. Ales­san­dro nic prze­ciwko nie miał, mało tego – co ją zdzi­wiło – był wręcz entu­zja­stycz­nie nasta­wiony do tej wizyty. Kie­dyś zazdro­sny o każde spoj­rze­nie rzu­cane na nią przez przy­pad­ko­wych męż­czyzn mija­nych na ulicy, dziś ocho­czo zga­dzał się na spo­tka­nie face to face z nie­zna­jo­mym, na doda­tek mode­lem i akto­rem, bo to już wie­dział.

Angelo przy­był z olbrzy­mim bukie­tem wście­kle czer­wo­nych róż i ogromną butlą chianti, podobno z plan­ta­cji swo­jego wuja. Ales­san­drowi wrę­czył nie­wiele mniej­szą butlę praw­dzi­wego fran­cu­skiego koniaku, doda­jąc, że jego fran­cu­ska rodzina od paru poko­leń zaj­muje się uprawą wino­ro­śli i pro­du­kuje różne rodzaje alko­holi. Te butle nie są prze­zna­czone na sprze­daż, to spe­cjalne egzem­pla­rze na spe­cjalne oka­zje, dla przy­ja­ciół, a on ma nadzieję, że zostaną przy­ja­ciółmi.

We trójkę, bez roz­bry­ka­nych dzieci, które udało się sprze­dać rodzi­com Ales­san­dra, spę­dzili bar­dzo przy­jemny wie­czór. Anna długo zasta­na­wiała się, jakie przy­go­to­wać menu. Zale­żało jej na tym, żeby Angelo poczuł się u nich dobrze, żeby mogli kon­ty­nu­ować tę zna­jo­mość. W skry­to­ści ducha marzyła, żeby nie tylko go ocza­ro­wać, ale żeby i on był nią ocza­ro­wany. Już na lot­ni­sku w Pol­sce zauwa­żyła, że mu się podoba. Zdrada? Może nie od razu, ale kto wie… Do tej pory nie zdra­dziła Ales­san­dra, bo zresztą i nie miała ku temu oka­zji. Ale gdyby ta się tra­fiła… Kiedy oglą­dała zapo­wie­dzi pierw­szego „praw­dzi­wego” filmu Angela, pra­wie prze­ży­wała orgazm. Nawet nie tylko pra­wie. A to jej się nie zda­rzało od dłuż­szego czasu. Miała więc zamiar ocza­ro­wać go rów­nież kuli­nar­nie. Kuch­nia pol­ska odpa­dała w przed­bie­gach, bo wolała nie ryzy­ko­wać. Wie­działa, że typowy Włoch, a już szcze­gól­nie Sycy­lij­czyk, jest zako­chany w rodzi­mej, wło­skiej kuchni. Sycy­lij­skiej nie znała, posta­wiła więc na toskań­ską. Na stole sta­nęła więc misa gnoc­chi z ricottą i ze szpi­na­kiem, fagioli all’uccel­letto, czyli coś w rodzaju naszej fasolki po bre­toń­sku, i oczy­wi­ście toskań­ski kla­syk – bef­sztyk po flo­rencku. Nie zabra­kło cro­stini, popu­lar­nych małych grza­nek z pastą z wątró­bek dro­bio­wych. A na deser obo­wiąz­kowo can­tuc­cini – twarde cia­steczka z mig­da­łami i znane na całym świe­cie toskań­skie sery – peco­rino, toscano, marza­lino spo­ży­wane z kon­fi­turą z fig lub poma­rań­czy albo z mio­dem. To wszystko obfi­cie pod­le­wane chianti i konia­kiem.

– Chyba jed­nak chcia­łam Angela uwieść… Nie, nie pod­czas tam­tej kola­cji, ale taka myśl cho­dziła mi po gło­wie – przy­znaje Anna. – Byłam pewna, że to będzie pro­ste. Pamię­ta­łam, jak patrzył na mnie na lot­ni­sku. Jak w ogóle patrzą na mnie faceci, a już szcze­gól­nie połu­dniowcy. I co? I nic. On pra­wie w ogóle nie zwra­cał na mnie uwagi zapa­trzony w mojego męża.

Anna to piękna kobieta. Zgrabna, dłu­gie blond włosy, duże, nie­bie­skie oczy, obda­rzona przez naturę obfi­tym biu­stem, który nie stra­cił jędr­no­ści po dwóch poro­dach. Opis może banalny, ale ona banal­nie zde­cy­do­wa­nie nie wygląda. Ma w sobie tyle sek­sa­pilu, że mogłaby obdzie­lić nim kilka kobiet i nic by na tym nie stra­ciła. A przy tym mądra, co dla więk­szo­ści męż­czyzn może być trudną do zaak­cep­to­wa­nia mie­szanką, ale to prze­cież nie jej pro­blem.

Nie­zra­żona bra­kiem zain­te­re­so­wa­nia gościa, Anna nie odpusz­czała. Spo­żyty alko­hol pobu­dził jej zmy­sły. Co i raz niby przy­pad­kiem – nie­świa­do­mie inspi­ru­jąc się słynną sceną z filmu Kiedy Harry poznał Sally – trą­cała stopą kro­cze Angela, jed­no­cze­śnie obser­wu­jąc jego minę. Nie­stety, minę poke­rzy­sty.

Pew­nie oba­wia się, żeby Ales­san­dro cze­goś nie zauwa­żył, pomy­ślała, dając sobie spo­kój z tą grą. Tym­cza­sem on dał znak do odej­ścia, zresztą i pora zro­biła się późna. Żegna­jąc się, jak to jest w zwy­czaju połu­dniow­ców, wyca­ło­wali się po kilka razy, obie­cu­jąc sobie nawza­jem dal­sze spo­tka­nia. Anna usi­ło­wała wyko­rzy­stać moment poże­gnal­nych poca­łun­ków na zaspo­ko­je­nie rosną­cego pożą­da­nia, ale Angelo nie był chętny. Lekko poca­ło­wał ją dwa razy w jeden, dwa razy w drugi poli­czek, rzu­cił: „A pre­sto, bel­lis­sima”, i już go nie było.

Po kola­cji na­dal była wciąż tak roz­grzana atmos­fera, że czym prę­dzej chciała zacią­gnąć Ales­san­dra do łóżka. Po dzieci mieli zgło­sić się dopiero jutro.

– No i szok. On zaczął maru­dzić, że już późno, że tyle sprzą­ta­nia, że nie ma co zosta­wiać na jutro, wyraź­nie nie miał ochoty na seks. Uda­łam, że niech tak będzie. Poło­ży­łam się spać, ale nie spa­łam. Cze­ka­łam na niego. Byłam pewna, że nabie­rze ochoty. Jed­nak zanim przy­szedł do sypialni, mnie zmo­rzył sen. I tyle wyszło z moich zabie­gów.

Kolejne dni mijały jak przed­tem. Praca, dzieci, dom, w któ­rym Ales­san­dro bywał coraz póź­niej, tłu­ma­cząc, że pra­cuje nad kolej­nym pro­jek­tem i ojciec chce, aby robił to w fir­mie, bo tam ma wszyst­kie potrzebne mate­riały, a ter­miny ich gonią. Anna zamie­rzała spraw­dzić, czy to prawda, ale ile razy już zaczy­nała wybie­rać numer do rodzi­ców męża, rezy­gno­wała. Teścio­wie w dal­szym ciągu nie byli jej przy­chylni, co prawda głów­nie matka Ales­san­dra, ale ojciec był pod tak wiel­kim jej wpły­wem, że wolała nie ryzy­ko­wać utraty wła­snej god­no­ści.

Kie­dyś Ales­san­dro wró­cił nieco wcze­śniej z pyta­niem, gdzie są jego strój do tenisa i rakieta, bo umó­wił się na grę. Jesz­cze parę mie­sięcy temu gry­wał na kor­cie pra­wie nało­gowo, ale kolejne pro­jekty w fir­mie tak go pochło­nęły, że zda­rzało się to coraz rza­dziej. Poza tym jego stały part­ner od tenisa prze­niósł się do Sieny, gdzie dostał cie­kaw­szą pracę. Anna ucie­szyła się, że wraca do gry, bo jak reali­zo­wał swoją pasję, to i z upra­wia­niem seksu było lepiej. Z kim będzie grał, już jej nie inte­re­so­wało, ważne, że będzie grał.

Po powro­cie miał bar­dzo roz­anie­loną minę.

– Chyba poko­na­łeś prze­ciw­nika, bo taki jesteś ura­do­wany? – spy­tała.

– Tak, udało się, cho­ciaż Angelo też jest nie­zły.

– Angelo?! Ten mój Angelo?!

– Twój? Taki on twój, jak mój.

– Ale dla­czego nic mi nie powie­dzia­łeś?

– Co mia­łem ci mówić, prze­cież ty nie grasz w tenisa. A on zadzwo­nił, spy­tał, czy nie poszedł­bym z nim na kort, no to się zgo­dzi­łem. Wiesz, jak on jest wspa­niale zbu­do­wany, jakie ma wyrzeź­bione ciało, jaką skórę, lśniącą, gładką… I jak jest świet­nie wypo­sa­żony przez naturę! Po pro­stu młody bóg!

Annie w tym momen­cie coś już zaczęło świ­tać w gło­wie, takie zachwyty nad męskim cia­łem wyda­wały jej się co naj­mniej dziwne. Jed­nak skoro kobieta potrafi się zachwy­cić budową innej kobiety, a na doda­tek bada­nia naukowe potwier­dzają, że kobie­tom bar­dziej podo­bają się ciała kobiece niż męskie, to chyba nie ma w tym nic nie­po­ko­ją­cego. Ale… No wła­śnie, jakieś tam „ale” już zagnieź­dziło się w jej gło­wie.

Następ­nym razem, kiedy mąż wybie­rał się z Ange­lem na kort, poszła razem z nim wraz z dziećmi, pod pre­tek­stem, że dzieci chcą popa­trzeć, jak tatuś gra, bo może warto zaszcze­piać w nich teni­sowe hobby. Zado­wo­lony nie był, ale bam­bini zawsze były dla niego naj­waż­niej­sze i dla nich mógłby zro­bić wszystko.

Gra jak gra – ani jej, ani dzieci nie wcią­gnęła. To chyba nie będzie moja bajka, uznała. Nie cze­ka­jąc na koniec meczu, poszła z dziećmi do kawiarni znaj­du­ją­cej na tere­nie ośrodka, poka­zaw­szy, że tam będą na nich cze­kać. Do końca miało być około pięt­na­stu minut. Tym­cza­sem minęło dwa­dzie­ścia, dwa­dzie­ścia pięć, trzy­dzie­ści minut, a panów wciąż nie było. Znie­cier­pli­wiona, zosta­wiła dzieci pod opieką niani, która była spe­cjal­nie zatrud­niona przez ośro­dek do tej roli, i poszła na poszu­ki­wa­nia. A nuż Ales­san­dra dopadł kolejny atak migreny? A mie­wał takie, że czę­sto musiała wzy­wać pogo­to­wie. Tym­cza­sem na kor­cie znaj­do­wali się już inni gra­cze. Coraz bar­dziej zanie­po­ko­jona, ruszyła w kie­runku szatni. Tam cisza, nikogo nie było. Za to z przy­le­ga­ją­cych pomiesz­czeń sani­tar­nych dobie­gały odgłosy jed­no­znacz­nie koja­rzące się z sek­sem. Co było o tyle zadzi­wia­jące, że nie były to pomiesz­cze­nia koedu­ka­cyjne.

Nie wie­działa, co zro­bić. Już chciała się wyco­fać i szu­kać dalej, kiedy usły­szała stłu­miony szept: „Mio caro, amore mio, Angelo!”. To był głos jej męża. I zaraz potem roz­legł się szum wody pły­ną­cej z prysz­nica. Ona zaś poczuła, jakby na nią ktoś wylał kubeł zim­nej wody. Już nie miała żad­nych złu­dzeń. To nie mógł być przy­pa­dek, na pewno nie pod­szept chwili. Co naj­wy­żej pod­szept tego dia­bła Angela.

Nie wie, jak udało jej się wró­cić do domu. Była tak otu­ma­niona, że zupeł­nie nie wie­działa, co robić.

– Czym prę­dzej stam­tąd ucie­kłam, cho­ciaż potem żało­wa­łam, że od razu nie wtar­gnę­łam tam do nich i nie zaczę­łam wrzesz­czeć. Szok był tak wielki, że nawet zapo­mnia­łam o dzie­ciach. Dopiero jak opie­kunka zaczęła mnie wołać, nieco ochło­nę­łam. Po powro­cie do domu chcia­łam od razu zadzwo­nić do przy­ja­ciółki, ale – głu­pio mi się teraz do tego przy­znać – było mi wstyd. Mąż gej?! Po tylu latach mał­żeń­stwa… I dopiero teraz wiele rze­czy zaczęło mi się ukła­dać w jedną całość. Być może nawet zacho­wa­nia, które na pewno nie mogły świad­czyć o jego pre­fe­ren­cjach, takimi mi się teraz wyda­wały. To, że jak już się kocha­li­śmy, nawet nie­ko­niecz­nie anal­nie, to pra­wie wyłącz­nie od tyłu, to, że uni­kał gry wstęp­nej, że wła­ści­wie nie lubił się ze mną cało­wać, a głę­bo­kich poca­łun­ków sta­rał się uni­kać. Nawet to, że tak szybko chciał mieć dzieci, teraz wydało mi się podej­rzane. No bo dzieci zapewne miały odwra­cać moją uwagę od łóżka i świad­czyć o tym, że on może się uwa­żać za praw­dzi­wego męż­czy­znę.

Ale co dalej? Zosta­łam z tym pro­ble­mem sama, cał­kiem sama. O tera­pii jesz­cze nie myśla­łam. Co ze mną, co z dziećmi? Co z nami? To pyta­nia, na które nie mogłam zna­leźć odpo­wie­dzi. Wstyd i lęki nie pozwa­lały mi jesz­cze wtedy pod­jąć jakiejś decy­zji. Jak struś scho­wa­łam głowę w pia­sek i wzię­łam na prze­cze­ka­nie, cho­ciaż w środku palił mnie ogień. Może liczy­łam, że jakaś oka­zja sama się nada­rzy i pro­blem sam się roz­wiąże.

Oczy­wi­ście sam się nie roz­wią­zał, bo to nie­moż­liwe. Do tanga naprawdę trzeba dwojga, a jeśli zna­la­zło się troje, to to jest już cał­kiem inny taniec. Przez kolejne dni, tygo­dnie uważ­nie obser­wo­wała Ales­san­dra i wła­ści­wie trudno byłoby jej się do cze­goś przy­cze­pić. Pra­co­wał, zaj­mo­wał się dziećmi, poca­łu­nek w czoło lub poli­czek na do widze­nia i dzień dobry, w łóżku bez zmian, nuda i rutyna. Kie­dyś zapro­po­no­wała, żeby powtó­rzyć kola­cję z Ange­lem. O ile poprzed­nio był od razu na tak, teraz już nie bar­dzo. Tak jed­nak nale­gała, że w końcu się zgo­dził. A ona pomy­ślała, że to będzie dosko­nały moment, żeby poob­ser­wo­wać ich zacho­wa­nie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki