Błękit Ognia - Caroline V. Dragon - ebook

Błękit Ognia ebook

Caroline V. Dragon

4,3

Opis

Nie mógł zapomnieć zieleni jej oczu. Nie mogła zapomnieć niebieskiego niczym błękitny ogień wzroku. Dante jest strażakiem, którego wezwano do pożaru. Nie wie jednak, że odnajdzie w nim tę, którą przeznaczył mu los… Gdy nad mieszkaniem Eleny wybucha pożar rozumie, że musi działać. Skowyt zamkniętego w ogniu psa nie pozwala jej jednak uciec, ponieważ wie, że tym skaże go na śmierć. Spojrzenie, które mówi wszystko… Wzrok, który łączy na wieki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 149

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (7 ocen)
3
3
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
cotki1

Całkiem niezła

książka była za bardzo cukierkowa
00
2323aga

Dobrze spędzony czas

Sama historia - to po prostu romans. Ale język tej książki - dla mnie niespotykany, powiedziałabym "delikatny", inny niż to co się zwykle czyta i dlatego ją polecam.
00
Elinn

Dobrze spędzony czas

Lekka i przyjemna książki, którą się szybko czyta, książka zostawiła lekki niedosyt.
00
Nikus05

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra lekka historia.
00

Popularność




Caroline V. Dragon

Błękit Ognia

Pomarańczowy Uniform Tom 1

Projektant okładkiKarolina "Drago" Janik

KorektaKarolina Skalska

© Caroline V. Dragon, 2022

© Karolina "Drago" Janik, projekt okładki, 2022

Nie mógł zapomnieć zieleni jej oczu.

Nie mogła zapomnieć niebieskiego niczym błękitny ogień wzroku.

Dante jest strażakiem, którego wezwano do pożaru. Nie wie jednak, że odnajdzie w nim tę, którą przeznaczył mu los…

Gdy nad mieszkaniem Eleny wybucha pożar rozumie, że musi działać. Skowyt zamkniętego w ogniu psa nie pozwala jej jednak uciec, ponieważ wie, że tym skaże go na śmierć.

Spojrzenie, które mówi wszystko…

Wzrok, który łączy na wieki.

ISBN 978-83-8273-925-1

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Pierwsze spotkanie

Prolog

Gorąc… żar.

Było to wszystko, o czym potrafiłam myśleć, kiedy wokół mnie rozrastały się płomienie.

A jednak wciąż krzyczałam… wciąż wołałam.

— Piesku! Skarbie, gdzie jesteś?!

Wtedy znów rozległ się skowyt małego pieska sąsiadów z piętra wyżej, a ja — uważając na szalejący ogień — gwałtownie dopadłam do drzwi łazienki.

Mały piesek — przerażony tym, co się dzieje — drżał w kącie pomieszczenia, podczas gdy dym coraz gęściej osiadał nad jego niewielkim ciałkiem.

Widziałam tego psa tylko kilka razy i nie wiedziałam, czy mi zaufa, ale nie mogłam go tak zostawić.

To dlatego byłam tutaj, w tym piekle, zamiast uciec jak pozostali mieszkańcy bloku.

Kiedy piętro wyżej wybuchł pożar, moją pierwszą myślą było obudzenie siostry — a gdy to zrobiłam, kazałam jej wyjść z bloku i zabrać naszego psa wraz z moim laptopem, który był źródłem naszego utrzymania.

Miałam pójść zaraz za nią… lecz wtedy usłyszałam znajomy pisk z góry i zrozumiałam, że w mieszkaniu został pies.

Nie pamiętałam, jak zdołałam dostać się do środka. Jedyne, co wiedziałam, to — że gdy już byłam w mieszkaniu — bolało mnie ramię, o którym zaraz zapomniałam, ogarnięta paniką.

Czy tak… wyglądało piekło?

Klęczałam na ziemi, zasłaniając usta i nos rękawem za dużej bluzy, którą miałam na sobie i wyciągnęłam drugą dłoń do pieska, mówiąc pieszczotliwie:

— No chodź kochanie, zabiorę cię stąd… — ogień nagle wydał dźwięk, jakby chciał mnie pochłonąć i pies skulił się jeszcze bardziej.

Do diabła… jak tak dalej pójdzie zginiemy oboje.

Nie miałam wyboru: sięgnęłam z całej siły do psa, łapiąc go za kark — wydał przeraźliwy skowyt, pełen bólu i strachu, ale o dziwo nie ugryzł mnie. Wzięłam go w ramiona, chowając pod bluzę i zaczęłam iść na czworakach w stronę drzwi.

Dym… gorąc… na dodatek zasłonięte usta — nie mogłam oddychać, a łzy ciekły strumieniami po moich policzkach. A jednak parłam mozolnie do przodu — pamiętałam, że dym zawsze szedł do góry, więc starałam się trzymać głowę jak najniżej, jednak sam ogień był okropny — szalał głównie w pokoju obok i kuchni, lecz w całym mieszkaniu było gorąco jak w piecu.

W pewnej chwili pomyślałam, że słyszę kroki, ale nie przejęłam się tym, mozolnie idąc przed siebie, aż doszłam do rozwalonych drzwi…

— Ktoś tu jest! — usłyszałam męski krzyk, a po nim kolejny:

— Zabierzmy ją!

Poczułam, jak ktoś chce mnie podnieść i gwałtownie zacisnęłam ręce wokół ukrytego pod bluzą psa.

Nie wiem, jak znalazłam się na zewnątrz, lecz uderzył mnie podmuch zimnego powietrza, na tyle silny, że zdołałam unieść mokre powieki.

To wtedy je ujrzałam… oczy płonące błękitnym ogniem.

— Trzymaj się mała — poprosił strażak, a ja, choć na wpół przytomna, zdołałam pomyśleć, że słowo „mała” raczej nie do końca oddaje to, jaka byłam.

Zdołałam jednak szepnąć:

— Pies…

Wtedy strażak klęknął, wciąż trzymając mnie na rękach i nachylił ucho do moich ust.

— …pod bluzą — zdołałam wyszeptać, po czym skrzywiłam się z bólu. — Boli.

Poderwał i zaczął biec.

Po chwili poczułam, jak mnie kładzie i ktoś rozpina moją bluzę — ciepło drżącego psa po chwili zniknęło, a ja zdałam sobie sprawę, że jest mi łatwiej oddychać, aż znów zdołałam unieść powieki.

Ujrzałam obok siebie spanikowaną siostrę — mówiła coś do mnie zapłakana, ale nie rozróżniałam słów — huk ognia wciąż rezonował w moich uszach.

Jednak chciałam ją uspokoić… dlatego, mimo łez, zdołałam się uśmiechnąć.

Po tym pamiętałam już tylko ciszę i spokój.

Tak wiele spokoju… w którym chciałam pozostać.

Lecz, kiedy o tym pomyślałam, zrozumiałam, że nie mogę — jeszcze nie, bo miałam młodszą siostrę i psiaka na utrzymaniu, których nie mogłam zostawić.

Nie mogłam odejść jak rodzice, dlatego zrobiłam jedyne, co mogłam uczynić: wróciłam… nie zdając sobie sprawy, że od tego wydarzenia zmieni się całe moje życie.

Moje… i nie tylko moje.

Strażak

Rozdział 1

Dante

Kolejna udana akcja. Brawo, chłopaki — powiedział szef remizy, kiedy wróciliśmy do siebie.

— Na szczęście w środku była tylko jedna osoba — zauważył Don i spojrzał na mnie z zaciekawieniem. — Mówiłeś, że dziewczyna ocknęła się na moment, gdy ją zabierałeś, prawda?

Właściwe… byłem pewny, że była świadoma przez cały czas, ale nawdychała się za dużo dymu.

— Tak — przyznałem jednak lakonicznie, zdejmując z siebie uniform strażaka. — Z tego, co usłyszałem, to mieszkała piętro niżej.

— To co ona tam robiła? — Robert zmarszczył brwi.

— Pies… — zacząłem i zamilkłem, czując, że mimowolnie łagodnieje mi głos. — Miała pod bluzą małego psa.

— Czyli mamy bohaterkę — stwierdził nasz szef z uśmiechem i zamyślił na moment. — Może poślemy jej kwiaty? Co wy na to?

Takie postępowanie nie było dla strażaków bardzo powszechne, lecz nasz szef zawsze lubił robić takie gesty, a my nie mieliśmy nic przeciwko.

— Ile ona może mieć lat? — zapytał nagle, kierując te słowa do mnie. — Ty widziałeś ją najdłużej.

— … — zamilkłem na moment, przypominając sobie… ale zawahałem się nieoczekiwanie. — Wyglądała… młodo.

Wszyscy spojrzeli na mnie zaskoczeni.

— Młodo? — zapytał Robert z zaskoczeniem. — No i czemu mam wrażenie, że się zawahałeś?

— … — nie umiałem dobrać odpowiednich słów. — Miała na sobie bluzę z jakiejś gry lub bajki — przyznałem. — Ale… — nieoczekiwanie podrapałem się po karku. — Kiedy ją trzymałem… to nie było ciało smarka.

— … — wtedy wszyscy spojrzeli na siebie bez słowa, aż w końcu odezwał się nasz szef:

— Mówiliście, że nie była zbyt drobna…

— Nie o to chodzi — zaprzeczyłem od razu. — Ważyła jakieś siedemdziesiąt pięć kilo…

— Czyli sporo — Robert, skonsternowany, skrzyżował na piersi ramiona. — Wiemy, że dla ciebie to niewiele, szczególnie że wyciskasz najwięcej z nas wszystkich, ale bądźmy realistami — obecnie waży tyle więcej nastolatek, niż dorosłych kobiet, takie czasy.

Milczałem przez moment.

— To nie było ciało nastolatki — powtórzyłem po chwili, wciągając na siebie czystą koszulę. — Poza tym, idąc tropem twoich myśli… to takie bluzy noszą nie tylko nastolatki.

— Tu zgadzam się z Dantem — przyznał milczący dotąd Raf. — Moja siostra jest grubo po dwudziestce, a dalej gra w gry.

— Tylko że Daria to ewenement — przypomniał Robert. — No i Jest dziwna.

— Tak — przyznał od razu Raf. — A najbardziej dziwne jest to, że jeszcze nie dała sobie z tobą spokoju — przecież z ciebie kompletny dupek.

— Nie zachęcam jej — przypomniał. — Też bym wolał, by się odczepiła.

Westchnąłem cicho, podczas gdy ci zaczęli na siebie warczeć, a pozostali dopingować — to jednego, to drugiego.

Czasem… czułem się między nimi jak starzec. I faktycznie, poza szefem remizy, byłem z nich najstarszy, choć miałem dopiero trzydzieści pięć lat.

— Dante? — nagle podszedł do mnie szef i zapytał: — Czy byłby to dla ciebie spory kłopot, gdybym cię poprosił, byś zaniósł jej bukiet od nas?

Zaskoczony uniosłem brwi i zauważyłem:

— Tyle że nie jestem zbyt towarzyski… — i spojrzałem na chłopaków. — Im łatwiej rozmawia się z innymi.

— Cóż, może i nie jesteś aż tak wygadany, ale na pewno nie jesteś niesympatyczny — i uśmiechnął się lekko. — Kto wie, może ona by chciała ci podziękować?

— …wątpię, by mnie poznała — wyznałem. — Miałem na sobie hełm.

— Nie szkodzi spróbować — zauważył. — Poza tym… słyszałem u ciebie ten ton, gdy mówiłeś, że uratowała psa — zauważył, aż zamrugałem. — Myślę, że ujrzenie jej ten ostatni raz nie zaszkodzi. Więc jak?

— …pójdę.

„Ostatni raz”… cóż, mogłem się na to zgodzić.

Mogłem… lecz życie miało dla mnie zupełnie inne plany, niż z góry zakładałem.

Rozdział 2

Elena

Siedziałam na łóżku szpitalnym, patrząc w okno.

Byłam tu już dwa dni, ale czułam się dobrze. Tak naprawdę… jedynym znakiem tego, co przeszłam, była moja bluza, która była kompletnie zniszczona.

Okazało się, że to, że miałam ją na sobie, uratowało górne część mojego ciała przed poparzeniem. Fakt, nie byłam centralnie w kontakcie z ogniem, ale materiał okazał się dość oporny dla dymu i żaru naokoło. Kaptur ochronił moje blond włosy — psu też już wiedziałam, że nic nie jest.

A już mówiąc o nim… to miarka się przebrała. Gdyby ten pieprzony dupek, sąsiad piętro wyżej, był normalny, nigdy by do tego wszystkiego nie doszło.

Nie doszłoby, ponieważ od razu pojęłam, czemu wybuchł ogień, ledwo uderzył we mnie dym…

Dym i smród palących się fajek.

Wpierw myślałam, że to zwykły dym, ale — gdy rozmawiałam dziś z policją i wyznałam, co pomyślałam po wejściu — tych wręcz zatkało i przyznali, że najprawdopodobniej ogień wybuchł przez źle zgaszonego peta. A że ten wariat z góry wiecznie miał libacje w domu… pewnie on lub któryś z jego „gości”, przed wyjściem w tan, rzucił peta na dywan i ten po wyjściu zajął wszystko ogniem.

Pies był zamknięty w ubikacji. Był malutki i całymi dniami wył w mieszkaniu, pozostawiony sam sobie — chciałam zgłosić już wiele razy, że ten pies wyje dniami i nocami, ale nie umiałam się zebrać, by się przełamać — zanim moi rodzice zginęli również myśleli o zgłoszeniu tego policji.

W końcu jednak nie zadzwoniliśmy… i doszło do tego, że psiak zginąłby w płomieniach, bo był za mały, by choć doskoczyć do klamki.

Wraz siostrą też miałyśmy psa — Nike była owczarkiem niemieckim i już dawno temu nauczyłyśmy ją otwierać drzwi łapami.

Aż skubaniec nauczył się otwierać wszystkie drzwi, w obie strony.

Jednak ten psiak… nie miał nawet szans się tego nauczyć — był za mały, wielkości mordki naszej Nike. Gdybym tam nie poszła, umarłby, pochłonięty przez ogień.

Sama myśl powodowała, że bolało mnie serce… dlatego powiedziałam gliniarzom, co się dzieje u tego faceta i by natychmiast odebrali mu zwierzaka. Był mały i kochany — wiedziałam, że znajdzie się ktoś, kto zajmie się nim tak, jak powinien. Taki koleś jak on nie zasługiwał, by mieć zwierzę w domu.

Westchnęłam cicho i wciąż patrząc w okno pomasowałam lewe ramię. Przypomniałam sobie w końcu wydarzenia sprzed wejścia do mieszkania… i samo to powodowało, że bolała mnie ręka i ramię.

Nagle ktoś zapukał do drzwi pokoju i rzekłam zaskoczona, patrząc na nie:

— Proszę.

Kto to mógł być? Sabrina była tutaj dosłownie godzinkę temu, opowiadając mi, jak było w szkole, dumna jak paw, że jej starsza siostra stała się „bohaterką”, ale ja… jakoś nie dochodziło to do mnie za bardzo.

Fakt, nigdy nie sądziłam, że będę wstanie zrobić coś takiego… jednak myśl, że ten pies umrze, jeśli czegoś nie zrobię, odebrało całą logikę, jaką się cechowałam… — moja myśl się urwała, kiedy otworzyły się drzwi i zaskoczona ujrzałam naprawdę potężnego, obcego faceta, wchodzącego do środka.

Zamrugałam w szoku widząc, że ma bary jak niedźwiedź, wysoki na dobre dwa metry… do tego miał ciemne włosy i gładko ogolone policzki… i wielki bukiet w rękach?

— Dzień dobry — przywitał się w końcu i, nie podchodząc bliżej, przedstawił się: — Jestem Dante Reed… przyniosłem pani kwiaty w imieniu naszej remizy.

Zamrugałam w szoku… i dopiero po chwili pojęłam, co mówi.

— R-Remizy? — powtórzyłam zaskoczona. — Znaczy… remizy Strażackiej?

Pokiwał spokojnie głową, a ja zaczęłam zachodzić w głowę, czemu remiza go wysłała.

I nagle pojęłam, że ten stoi w przejściu, jakby nie wiedział, czy może podejść, dlatego powiedziałam:

— Niech pan wejdzie, dobrze? — i uśmiechnęłam się delikatnie. — Na pewno nie czuję się pan dobrze, stojąc tak w progu.

Zamrugał, widocznie zaskoczony, lecz wszedł do środka, zamykając za sobą cicho drzwi.

A gdy podszedł bliżej zrozumiałam, że to nie moje wrażenie — facet był wielki i naprawdę świetnie zbudowany… i do tego przystojny, pojęłam po chwili, kiedy był dość blisko, bym go ujrzała.

Nie miałam okularów na nosie — najprawdopodobniej zgubiłam je w czasie walki o psa i choć szpital ze względu na okoliczności postanowił ufundować mi nowe, musiałam poczekać kilka dni, bo moja wada wzroku miała dość rzadką numerację, która wymagała specjalnego zamówienia.

Co jednak ciekawe nie byłam ślepa — widziałam niewyraźnie, jednak kiedy coś było w odpowiedniej odległości lub przybliżeniu widziałam to dość dobrze.

A gdy ten mężczyzna kładł kwiaty na stoliku obok, na wolnym miejscu, bo po tym co zrobiłam dostałam kilka bukietów od sąsiadów z życzeniami powrotu do zdrowia, ujrzałam jego twarz bardzo wyraźnie.

I nagle… stanął mi przed oczami strażak, który mnie uratował. Widziałam tylko jego oczy… lecz ich barwa utknęła mi w głowie jak zdjęcie.

Ten mężczyzna… może gdyby spojrzał wprost na mnie, to bym się utwierdziła czy to on, czy nie, ale jak miałam to powiedzieć? „Mógłby pan spojrzeć mi w czy? Chciałabym coś sprawdzić”.

Od razu uzna, że próbuję go poderwać.

Co w sumie z chęcią bym zrobiła… gdybym umiała.

I gdybym ważyła jeszcze z dziesięć kilo mniej.

— Dziękuję — powiedziałam, gdy położył kwiaty i sięgnęłam do płatków jednego z nich, zbliżając się, by je lepiej zobaczyć. — Jakie ładne — rzekłam od razu i spojrzałam na niego z uśmiechem. — Naprawdę nie musiał się pan fatygować.

Patrzył na mnie przez chwilkę, aż przechyliłam głowę, pytając zaskoczona:

— Coś się stało?

— …czy… — zaczął w końcu spokojnie, a ja odniosłam wrażenie, że nie jest z niego za duży gaduła. — …ma Pani coś ze wzrokiem?

— Tak — przyznałam od razu zaskoczona i wyjaśniłam: — W czasie pożaru zgubiłam okulary — od razu otworzył szeroko oczy, a ja zdałam sobie sprawę, że patrzy teraz centralnie na mnie… ale był trochę za daleko. — Nie mam zbyt dobrego wzroku, ale jest też dość… specyficzny — orzekłam w końcu. — Bo widzę dobrze z pewnej odległości — co do reszty to im dalej lub bliżej coś jest, tym staje się bardziej zamazane.

— …nie wiedziałem, że są takie wady — wyznał wtedy, a ja uśmiechnęłam się lekko.

— Niby astygmatyzm, a jednak przewrotny.

— Czyli… — zaczął wtedy i nagle zaczął drapać po karku wielką łapą. — Widzi mnie pani, czy nie bardzo?

— Widzę, że ma pan ze dwa metry i musi nieźle wyciskać, ale co do rysów twarzy i koloru oczu mam problem — przyznałam i wtedy ten zrobił coś, czego się nie spodziewałam, bo nagle podszedł krok bliżej i kucnął, zniżając twarz do poziomu mojej.

— A teraz?

— Teraz… — zamilkłam, bo był parę centymetrów za daleko.

Wystarczyło, że się trochę pochylę… Westchnęłam delikatnie i uznałam, że to i tak bez znaczenia.

— Niech się pan nie rusza — poprosiłam i przybliżyłam się na tyle, że jego twarz stanęła przede mną w pełnej krasie.

O cholera…

— Wszystko w porządku? — zapytał, kiedy mnie zatkało.

— T… Tak — i chrząknęłam, odsuwając lekko. — Właściwie… — zaczęłam, jak gdyby nigdy nic. — …to mam do pana pytanie…

— Jakie? — przechylił lekko głowę, a ja pomyślałam… że jak na takiego giganta mu w sobie coś uroczego.

— Czy… — trochę mnie to krępowało, bo nie wiedziałam, czy mam rację, ale uznałam, że lepiej zapytać. — Czy istnieje szansa, że to pan wyniósł mnie z mieszkania?

Momentalnie wyprostował się z zaskoczenia… lecz przyznał:

— Tak, to byłem ja.

Nie wiem czemu, ale moje serce ścisnęło się silnie.

— Skąd pani to wie? — zapytał wciąż zaskoczony. — Miałem na głowie hełm, do tego była pani na wpół przytomna… — urwał bo, kiedy to wypunktował, zalałam się siarczystym rumieńcem. — Wszystko okej? — i nim pojęłam wstał i nachylił się, dotykając mojego czoła, by sprawdzić temperaturę. — Jest pani rozpalona.

— T-To nic — wyjąkałam, lecz on dalej naciskał:

— To nie jest nic. Nawdychała się pani pełno dymu, możliwe, że to…

— To nie od tego — zajęczałam od razu i ten zabrał zaskoczony rękę, a ja schował gorące policzki w dłoniach.

Jezu… kiedy ostatnio się czerwieniłam? Nie pamiętałam.

— Poznałam pana po oczach — wymamrotałam w końcu, aż zamrugał zdumiony.

— Po oczach?

— Mhm — przyznałam, lecz nie wchodziłam w to głębiej.

Co miałam mu powiedzieć? Że zapamiętałam jego spojrzenie, bo te wrzało w tamtej chwili jak błękitny ogień?

Teraz również, musiałam przyznać, jego oczy były równie pociągające, choć spokojne.

— …poważnie? — zapytał wtedy, i zrozumiałam zaskoczona, że słyszę, iż jest zaintrygowany.

— Tak — przyznałam jednak i odetchnęłam lekko, zabierając dłonie z twarzy. — Dlatego… chciałabym podziękować. Planowałam udać się do was, gdy mnie wypiszą — przyznałam.

— Jak zamierzała mnie pani znaleźć?

— To… dobre pytanie — przyznałam od razu i wzruszyłam ramionami. — Pomyślałam, że przedstawię sytuację i zapytam, którzy z was brali udział w tamtej akcji…

Wtedy spojrzał na mnie jeszcze bardziej zaciekawiony.

— A gdy już by nas pani znalazła… to jak zamierzała mnie rozpoznać? — i nagle uśmiechnął się lekko… i bardzo męsko. — Miałaś zamiar patrzeć w oczy każdemu z nas?

Zgroza… właśnie ujrzałam, jak trochę nieporadny, choć słodki mruk, pokazuje swoją męską stronę.

Miałam wręcz wrażenie, że — choć nie był zbyt gadatliwy — to miał za skórą diabła.

Jednak ja również go w sobie miałam… i rósł on znacznie dłużej, niż większość ludzi sądziła, nie wiedząc, ile mam lat.

— Być może — przyznałam wtedy, aż jego uśmiech zastygł. — Albo zwyczajnie bym zapytała, który z was wyniósł mnie z mieszkania — i sama się uśmiechnęłam. — A, że miałam zamiar dać ci czekoladki, to podejrzewam, że byś się zgłosił.

Wtedy ujrzałam, jak unosi brwi.

— Czekoladki?

Od razu wzruszyłam nieporadnie ramionami.

— Masz mnie. Nie mam pojęcia, co bym kupiła — nigdy nikomu nie dziękowałam za ratunek, a tym bardziej nie kupowałam nic facetowi.

Ledwo to powiedziałam, ledwo ujrzałam jego zaskoczenie i aż zasłoniłam usta, klnąc pod nosem.

Po jaką cholerę to powiedziałam?

— Ile… — zaczął wtedy cicho. — …tak naprawdę masz lat?

Zamrugałam zaskoczona i spojrzałam na niego ostrożnie.

— Skąd to pytanie?

— …jestem ciekaw — wyjawił wtedy, a ja zdjęłam dłoń z ust i przechyliłam głowę, tak zaskoczona jego pytaniem, że wyznałam wręcz niewinnym tonem:

— W tym roku skończyłam trzydzieści dwa… — lecz urwałam, widząc, jak cofa go na moment i po chwili zasłania usta, zerkając na mnie dziwnie. — Co? — burknęłam, znów się rumieniąc. — Wiem, że większość ludzi uważa mnie za dużo młodszą, ale czy to na serio aż taki szok dla ciebie?

Milczał, patrząc w bok, a ja nagle oklapłam jak balon i potarłam twarz ze zmęczeniem.

— Dobra — rzekłam zmęczona. — Rozumiem aluzję. Dziękuję za kwiaty — proszę też przekazać podziękowania kolegom.

I spojrzałam bez słowa w okno, czekając, aż sobie pójdzie.

Ten jednak wtedy wstał… i powiedział coś zaskakującego, aż znów na niego spojrzałam.

— Wiem… co bym wolał bardziej niż czekoladki.

— Naprawdę? — i zaczęłam: — Więc co… — lecz urwałam, zamarłam i otworzyłam szeroko oczy.

Ponieważ ledwo zaczęłam, a ten oparł kolano na łóżku, podparł się dłonią o ścianę za moimi palcami i nachylił się… delikatnie całując moje usta.

Byłam tak zdębiała, że nie zareagowałam, lecz też się nie odsunęłam, co chyba poszło na moją obronę, bo — gdy uniósł powieki i napotkał moje zaskoczone spojrzenie — na jego twarzy wykwitł uśmiech, powieki delikatne opadły i poprosił, mówiąc centralnie w moje usta:

— Kiedy poczujesz się lepiej… wpadnij do miejskiej remizy. Dziękuję za prezent.

Po tym odsunął się i ruszył wręcz zadowolony do drzwi, lecz ja…

— Ja… Jaki prezent? — wychrypiałam, nie rozumiejąc, lecz on wtedy spojrzał na mnie z uśmiechem, który widziałam nawet stąd.

— Słodki prezent — wyznał. — Twoje usta… — czy ja słyszę dźwięk oblizywania ust? — Były pyszne. Do zobaczenia.

I odszedł… podczas gdy ja siedziałam przez chwilą jak skamieniała, by nagle poczuć taki gorąc w ciele, że aż zajęczałam, zasłaniając płonące policzki.

Co tu się właśnie stało?

Wahanie

Elena

Po dwóch dniach w szpitalu w końcu uznano, że mogę wrócić do domu. Powiadomiłam o tym siostrę, która powiedziała, że nie pójdzie na zajęcia i po mnie przyjedzie, ale przypomniałam jej rozbawiona, że to ja jestem starsza i że ma skupić się na lekcjach.

Uległa, choć była oporna — po śmierci rodziców nasze relacje tak naprawdę stały się głębsze niż kiedykolwiek. Sabrina — z nas dwóch — odziedziczyła charakter po mamie: była dzięki temu bardzo odporna psychicznie, podczas gdy ja… cóż, przez lata walczyłam ze stanami depresyjnymi. To dlatego wiedziałam, że się nie załamała, choć w chwili śmierci rodziców szykowała się na studia — zrobiła to dla mnie, nie chcąc, bym zapadła się w siebie.

Jej podejście tak naprawdę sprawiło, że — chociaż to ja byłam trzynaście lat starsza od niej — ja również utrzymałam się na powierzchni i co więcej, poskładałam jakoś nasze życie.

Po wypadku rodziców wszystko się zmieniło… jednak byłyśmy dla siebie prawdziwym wsparciem.

Ja pracowałam i utrzymywałam nas z pisania książek — nie było jednak tutaj na tyle dobrze, bym mogła płacić jeszcze za jej studia i za to, by mogła mieszkać na przykład w akademiku, dlatego Sabrina — również uzdolniona humanistycznie, choć pod kątem sztuki — dorabiała sprzedając swoje prace. Dzięki temu nie zalegałyśmy z żadnymi rachunkami, a Sabrina mogła studiować, przy okazji mając pieniądze również dla siebie.

Nie było z początku łatwo — bałyśmy się, że będziemy musiały sprzedać mieszkanie, w którym żyłyśmy, ale przyszła nam z pomocą rodzina. A gdy po śmierci rodziców wydałam książkę opisującą w pewien sposób ich historię, tytuł stał się ogólnopolskim bestsellerem i po latach pisania w końcu osiągnęłam sukces.

Jednak szkoła Sarbiny nie była tania… dlatego wzięłam na siebie wszystkie opłaty, chcąc by ta skupiła się na nauce i realizacji marzeń.

Co jakiś czas, gdy udało jej się więcej zarobić, bez ostrzeżenia przelewała mi to na konto — a ja nic nie mówiłam, po prostu wiedząc, że ona tego chce.

I tak trwałyśmy… już ponad pół roku.

Westchnęłam i weszłam do mieszkania, rozglądając i witając cieszącą się Nike.

Miałyśmy ją jeszcze przed śmiercią rodziców i to dobre kilka lat — i choć na jej utrzymanie szło czasem nawet kilka stów miesięcznie… nie potrafiłyśmy jej oddać.

Co więcej, żadna z nas nie brała tego nawet pod uwagę. Nike była nasza — była naszą rodziną.

Dlatego tym bardziej wiedziałam, że nigdy nie pożałuję tego, iż wpadłam do tamtego mieszkania, by uratować psiaka.

Tknięta przeczuciem udałam się na tył mieszkania i weszłam na balkon…

No tak — na szczęście ogień nie dotarł do nas, szybko go ugaszono, lecz widziałam, że daszek nad balustradą jest częściowo osmolony i podtopiony z gorąca.

Ogień… był uważany za najgroźniejszy z żywiołów.

I teraz wiedziałam dlaczego.

Wróciłam do środka i zajrzałam do kuchni, gdzie buchnęłam śmiechem, widząc talerz owinięty folią, a na nim kartkę z charakterem pisma Sabriny:

„Smacznego:3”

— Mm… — zamruczałam, widząc pod folią siostrzane placki z czekoladą.

Musiała wstać z samego rana i zrobić mi je przed pojechaniem do szkoły, a dzisiaj miała na… — zajrzałam na lodówkę, gdzie miała wydrukowany rozkład lekcji. — Na ósmą…

Poczułam łzy w oczach i wzięłam talerz, jedząc je zapłakana, podczas gdy Nike wskoczyła obok mnie na kanapę, kładąc wielki pysk na udo. Wiedziałam, że łzy niczego nie zmienią — nic nie zmieni. Lecz, w takich chwilach, jak ta… rozumiałam, jak wiele posiadałam, cały czas myśląc, że — skoro nie mam przyjaciół — to tak naprawdę nie mam nic.

Teraz miałam jedynie Sabrinę i Nike… i wiedziałam, że dla nich muszę być silna.

Pogłaskałam swojego psiaka czule po ślicznym pyszczku i powiedziałam do niej:

— Damy radę, co nie śliczna?

Od razu polizała mnie po ręku, jakby rozumiała i nachyliłam się, by pocałować ją w mordkę.

— Damy — podsumowałam i dodałam: — Ale dobre… wybacz skarbie, psiaki nie mogą jeść czekolady.

Mruknęła, jakby niezadowolona, a ja zachichotałam, ocierając łzy.

Nagle jednak coś mi się przypomniało, aż dotknęłam nieświadomie usta.

Tamten strażak… dlaczego mnie pocałował? — pomyślałam, znów się rumieniąc i opadając ciężko na oparcie. — Minęło tak wiele czasu, gdy ktoś to robił… aż zbyt wiele.

Jak on miał na imię? Da… Dan…

„Dante Reed” — wróciło do mnie obuchem i coś sobie uświadomiłam.

„Dante”? Jak ten poeta? Ciekawe imię dla faceta, który jak widać nie miał w zwyczaju wiele mówić.

Chyba że włączał mu się tryb faceta — musiałam przyznać. — Może to wcale nie był mruk… tylko taki, co mówił otwarcie co myślał, ale tylko wtedy, jeśli sam uznawał, że chce się tym podzielić?

To w sumie możliwe…

Ale to i tak nic nie tłumaczyło! Czemu on mnie pocałował? Jeszcze powiedział, że to „prezent” ode mnie… i że to jego woli…

Znów zalałam się rumieńcem i jęknęłam lekko.

Co miałam z tym zrobić? Gościu powiedział, że chce, bym przyszła do remizy, gdy wyjdę ze szpitala.

Ale po co? Dlaczego? To ma jakiś sens? Nie wierzę, że taki facet w ogóle zwrócił na mnie uwagę…

„To po cholerę by cię całował? Ogarnij się kobieto, nie jesteś mięczakiem”.

Wkurzający wewnętrzny głos… głos mojego charakteru, który pomimo słabej psychiki podnosi mnie w najgorszych chwilach..

Bo choć to Sabrina miała silniejszą psychikę… to Ja miałam najsilniejszy charakter.

Charakter i grubą skórę, nabytą przez lata doświadczeń, przez które — ledwo je sobie przypomniawszy — odetchnęłam mocno i zamyśliłam.

Chciał, bym przyszła… więc istniało spore prawdopodobieństwo, że chce pociągnąć tę znajomość. Z drugiej jednak strony, czy ja tego chcę?

„Chcesz” — usłyszałam od razu w głowie i zakręciłam oczami na samą siebie.

No dobra, chcę… jednak czy to miało jakąś przyszłość? Czy taki mężczyzna mógłby chcieć ode mnie czegoś więcej niż seksu?

„Nie przekonasz się, póki tam nie pójdziesz i sama się nie dowiesz”.

To prawda… poza tym wiedziałam, że są faceci, co lubią pełniejsze dziewczyny. Jednak… co jeśli jego kumple na mój widok zaczną się śmiać?

„To nie liceum czy podstawówka — to dorośli faceci. Poza tym na strażaków idą dobrzy ludzie”.

I tu był pies pogrzebany… nigdy nie słyszałam, by strażakiem zostawał ktoś nie cechujący się dobrym sercem, przez co już na starcie miał duży plus… nie wspominając o tym, że był tak wielki i wspaniale umięśniony, że zamarzyłam, by mnie po prostu objął, bym mogła go poczuć.

Ech… w sumie, nawet jeśli któryś by powiedział coś głupiego… to co z tego? Możesz mu sama nagadać — umiesz to robić i to aż za dobrze. Poza tym… cały czas gadasz sama ze sobą, jednocześnie czując w sercu, że to wahanie jest bezcelowe, by zwyczajnie chcesz tam iść.

Tak… chciałam. I — chyba kiedy wróci moja siostra — zwyczajnie tam pójdę.

Istniała szansa, że będzie na akcji, ale w sumie co mi szkodziło? Najwyżej bym się trochę przeszła.

I, jak się okazało, „przeszła” skończyło się całkowicie inaczej, niż planowałam.