Blanka Bruyn – Sukkub. Blanche Bruyn – Le succube. Blanche Bruyn – The Succubus - Honore de Balzac - ebook + audiobook

Blanka Bruyn – Sukkub. Blanche Bruyn – Le succube. Blanche Bruyn – The Succubus ebook i audiobook

Honore De Balzac

3,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Honoré de Balzac: Blanka Bruyn – Sukkub. Blanche Bruyn – Le succube. Blanche Bruyn – The Succubus. Edycja w trzech językach polskim, francuskim i angielskim.  Tekst – Texte – Text: Polski / Français / Englisch. Z francuskiego na język polski przełożyła Celina Hańska. From French into English translated by George Robert Sims.

Fragmenty opowiadania: Niektórzy, co z zacnego kraju Turenii pochodzili, a widzieli, jak autor gorliwie uganiał się za starożytnościami, dziwnymi przygodami i cudnościami tej błogosławionej okolicy, zapytywali go (wierząc, że o tym na pewno wiedzieć musi), z jakiej przyczyny jedną z ulic miasta Tours Ciepłą zowią, co najwięcej panie zaciekawiło. Odpowiedział im, jako mu bardzo dziwno, że dawni mieszkańcy zapomnieli o wielkiej ilości klasztorów, które przy tej ulicy postawiono; tedy od surowej wstrzemięźliwości mnichów i mniszek tak mury rozgorzały, że kilka niewiast uczciwych, które po tej ulicy zbyt często na odwieczerz chodziły, o stan odmienny pomawiano. (…) Pewien starzec schorzały już i wiekiem zgarbiony, w kącie wino spijał i nic nie mówił, jeno uśmiechał się, usta wykrzywiając modą uczonych, aż wreszcie wyrzekł: – Bajdy!… Bardzo wyraźnie, co autor usłyszał i wnet zrozumiał, że za tym „bajdy” kryje się pewno prawda, którą mógłby te ucieszne historie przyozdobić. Jakoż nazajutrz starzec mu powiada: – Poemat jeden napisałeś tak, że cię zawsze za to szanować będą, bo prawda tam jest od początku do końca, co za rzecz waloru niezwykłego, arcywspaniałego uważam. W tym poemacie piszesz o rycerzu Bruyn, ale pewno nie wiesz, co stało się z oną Mauretanką, którą tenże rycerz w klasztorze umieścił. Ja to wiem dokładnie. Jeżeli wiedzieć chcesz, skąd nazwa ulicy Ciepłej pochodzi, a także jaki był koniec owej mniszki, użyczę ci foliałów, które w archiwach arcybiskupstwa znalazłem, pochodzą one z biblioteki bardzo naruszonej w tych czasach, kiedy nie wiedziałem wieczorem, azali mi do rana głowy z karku nie zdejmą. Dać-że ci tę sprawę do ręki? – Owszem – odpowiedział autor. Tedy ów godny zbieracz prawdy użyczył autorowi kupę starych, zżółkłych i poobdzieranych pergaminów, z których nie bez trudu, na francuską mowę przełożył akty dawnego sądu duchownego...

Aulcuns du noble pays de Touraine, feablement édifiez de la chaloureuse poursuite que faict l’Autheur des antiquitez, adventures, bons coups et gentillesses de ceste benoiste constrée, cuydant que, pour le seur, il debvoit tout sçavoir, s’enquirent de luy, ains après boire s’entend, s’il avoyt descouvert la raison étymologicque dont toutes les dames de la ville estoyent bien curieuses, et par laquelle une rue de Tours se nommoyt la rue Chaulde. Par luy feut respondu que il s’estomyroyt fort de veoir les anciens habitans avoir mis en oubly le grant numbre de convens sis en ceste rue, où l’aspre continence des moynes et des nonnains avoyt deu faire tant arser les murailles, que aulcunes femmes de bien s’estoyent veues engrossées pour s’y estre pourmenées ung peu trop lentement à la vesprée. (…) Brief, lendemain, cettuy podagre luy dit : — Par vostre poesme qui a pour titre le Péché véniel, vous avez à iamais conquesté mon estime, pour ce que tout y est vray de la teste aux pieds, ce que ie cuyde estre une superabundance prétieuse en pareilles matières. Mais vous ne sçavez sans doubte ce qui est advenu de la mauricaulde, mise en religion par ledict sieur Bruyn de la Roche-Corbon ? Moy, bien sçay-ie. Doncques, si ceste étymologie de rue vous poind, et aussy vostre nonne ægyptiacque, ie vous presteray ung curieux et anticque pourchaz, par moy rencontré dedans les Olim de l’Archevesché, dont les bibliothèques feurent ung peu secouées en ung moment où ung chascun de nous ne sçavoyt le soir si sa teste luy demoureroyt lendemain. Ores, par ainsy, ne serez-vous point en parfaict contentement ? — Bien ! feit l’Autheur. Ores ce digne collecteur de véritez bailla aulcuns iolys pouldreux parchemins à l’Autheur, que il ha, non sans grant poine, translatez en françoys, et qui estoyent pièces de procédures ecclésiasticques bien vieilles...

A number of persons of the noble country of Touraine, considerably edified by the warm search which the author is making into the antiquities, adventures, good jokes, and pretty tales of that blessed land, and believing for certain that he should know everything, have asked him (after drinking with him of course understood), if he had discovered the etymological reason, concerning which all the ladies of the town are so curious, and from which a certain street in Tours is called the Rue Chaude. By him it was replied, that he was much astonished to see that the ancient inhabitants had forgotten the great number of convents situated in this street, where the severe continence of the monks and nuns might have caused the walls to be made so hot that some woman of position should increase in size from walking too slowly along them to vespers. (...) man, old, infirm, and gouty, who had been drinking in his corner without saying a word, smiled the smile of a wise man and knitted his brows, the said smile finally resolving itself into a pish! well articulated, which the Author heard and understood it to be big with an adventure historically good, the delights of which he would be able to unfold in this sweet collection. To be brief, on the morrow this gouty old fellow said to him, "By your poem, which is called 'The Venial Sin,' you have forever gained my esteem, because everything therein is true from head to foot—which I believe to be a precious superabundance in such matters. But doubtless you do not know what became of the Moor placed in religion by the said knight, Bruyn de la Roche-Corbon. I know very well. Now if this etymology of the street harass you, and also the Egyptian nun, I will lend you a curious and antique parchment, found by me in the Olim of the episcopal palace, of which the libraries were a little knocked about at a period when none of us knew if he would have the pleasure of his head's society on the morrow. Now will not this yield you a perfect contentment?" "Good!" said the author. Then this worthy collector of truths gave certain rare and dusty parchments to the author, the which he has, not without great labour, translated into French, and which were fragments of a most ancient ecclesiastical process. He has believed that nothing would be more amusing than the actual resurrection of this antique affair, wherein shines forth the illiterate simplicity of the good old times. Now, then, give ear. This is the order in which were the manuscripts, of which the author has made use in his own fashion, because the language was devilishly difficult.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 270

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 3 min

Lektor: Bogumił Ostryński

Oceny
3,7 (3 oceny)
0
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Honoré de Balzac / Honoriusz Balzac ____

Blanka Bruyn – Sukkub Blanche Bruyn – Le succube Blanche Bruyn – The Succubus

___

Tekst – Texte – Text: Polski / Français / Englisch

Z francuskiego na język polski przełożyła Celina Hańska From French into English translated by George Robert Sims

Armoryka Sandomierz

Projekt okładki: Juliusz Susak 

Na okładce: John Collier (1850–1934), Lilith (1892),

(licencjapublic domain), źródło: http://en.wikipedia.org/wiki/File:Lilith_(John_Collier_painting).jpg (This file has been identified as being free of known restrictions under copyright law, including all related and neighboring rights). 

Tekst na podstawie edycji XIX i XX-wiecznych: Zachowano oryginalną pisownię.

Copyright © 2015 by Wydawnictwo „Armoryka”

Wydawnictwo ARMORYKA

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

tel +48 15 833 21 41

e-mail:[email protected]

http://www.armoryka.pl/

Sukkub

Prolog

Niektórzy, co z zacnego kraju Turenii pochodzili, a widzieli, jak autor gorliwie uganiał się za starożytnościami, dziwnymi przygodami i cudnościami tej błogosławionej okolicy, zapytywali go (wierząc, że o tym na pewno wiedzieć musi), z jakiej przyczyny jedną z ulic miasta Tours Ciepłą zowią, co najwięcej panie zaciekawiło. Odpowiedział im, jako mu bardzo dziwno, że dawni mieszkańcy zapomnieli o wielkiej ilości klasztorów, które przy tej ulicy postawiono; tedy od surowej wstrzemięźliwości mnichów i mniszek tak mury rozgorzały, że kilka niewiast uczciwych, które po tej ulicy zbyt często na odwieczerz chodziły, o stan odmienny pomawiano. Jeden pyszałek, co mądrego chciał udawać, powiadał, że na tej ulicy stały cekhauzy całego miasta. Drugi, na uczonej osnowie kręcił słowami, że go nikt zrozumieć nie potrafił, choć wyrazy dobierał, ze starożytnych a nowych czasów czerpał, o różnych obyczajach prawił, słowa na litery drobił, alchemika języków z siebie czyniąc już od potopu, Hebrajczyków, Chaldejczyków, Egipcjan, Greków, Latynów, a wreszcie Turnusa, założyciela Tours, na pomoc wzywał, tedy wreszcie od ogona nazwę ulicy wywiódł, a panie z miasta tylko ten koniec zrozumiały.

Jeden starzec powiadał, że był na tej ulicy zdrój wody gorącej, a jego prapradziadek raz wody skosztował. Nuż tedy bardzo prędko urosła góra podań, o których w winiarniach rozprawiano i łatwiej byś w brodzie cuchnącej kapucyny wesz znalazł niż w tych opowieściach prawdę.

Ale był jeden człowiek uczony, który często do klasztorów chadzał, oleju w lampach wiele po nocach wypalał, siła książek wyczytał – i żeniec tyle ździebeł słomy do stodoły latem nie nawiezie, ile on wiadomości o dziejach Turenii nagromadził.

Ów starzec schorzały już i wiekiem zgarbiony, w kącie wino spijał i nic nie mówił, jeno uśmiechał się, usta wykrzywiając modą uczonych, aż wreszcie wyrzekł:

– Bajdy!…

Bardzo wyraźnie, co autor usłyszał i wnet zrozumiał, że za tym „bajdy” kryje się pewno prawda, którą mógłby te ucieszne historie przyozdobić.

Jakoż nazajutrz starzec mu powiada:

– Poemat jeden napisałeś tak, że cię zawsze za to szanować będą, bo prawda tam jest od początku do końca, co za rzecz waloru niezwykłego, arcywspaniałego uważam. W tym poemacie piszesz o rycerzu Bruyn, ale pewno nie wiesz, co stało się z oną Mauretanką, którą tenże rycerz w klasztorze umieścił. Ja to wiem dokładnie. Jeżeli wiedzieć chcesz, skąd nazwa ulicy Ciepłej pochodzi, a także jaki był koniec owej mniszki, użyczę ci foliałów, które w archiwach arcybiskupstwa znalazłem, pochodzą one z biblioteki bardzo naruszonej w tych czasach, kiedy nie wiedziałem wieczorem, azali mi do rana głowy z karku nie zdejmą. Dać-że ci tę sprawę do ręki?

– Owszem – odpowiedział autor.

Tedy ów godny zbieracz prawdy użyczył autorowi kupę starych, zżółkłych i poobdzieranych pergaminów, z których nie bez trudu, na francuską mowę przełożył akty dawnego sądu duchownego. Wierzył bowiem, że nic ucieszniejszego być nie może nad taką opowieść, która na jaw wyprowadza naiwną ciemnotę dawnych dobrych czasów. Tedy sami się o tym przekonajcie. Oto, w jakim porządku szły te szpargały, z których autor według swego rozumienia skorzystał, bo język w nich był diablo od obecnego różny.

I. In nomine Patris et Filii et Spiritus Sancti. Amen.

W roku pańskim tysiąc dwieście siedemdziesiątym pierwszym, przeze mnie Hieronima Cornille, penitencjariusza, sędziego duchownego, na ten urząd przez członków Kapituły z Saint Maurice, przy katedrze miasta Tours wybranym, przedstawiono panu Jehan de Monsoreau, arcybiskupowi, żale i skargi mieszkańców miasta, których podanie poniżej dołączone będzie: stanęło kilku z panów szlachty, mieszczan i poddanych z diecezji, którzy opowiedzieli o czarodziejskich sprawach i sztukach złego ducha, który podobno kobiecą postać na się przybrał, wiele krzywdy duszom w diecezji wyrządził, obecnie zaś w więzieniu kapituły zamknięty został. Aby prawdziwość tychże krzywd wyjaśnić, rozpoczęliśmy sądy dnia jedenastego grudnia po odprawieniu Mszy świętej. Niechajże każdy wypowie swoje krzywdy złemu duchowi, aby go wybadać co do zarzutów stawianych i osądzić według praw, ustanowionych contra demonies.

W spisywaniu tej sprawy pomagał mi Wilhelm Tourne-Bousche, rubrykator kapituły, człowiek wielce uczony.

Najpierw stawił się przed nami Jan, zwany Tortebras, mieszczanin z Tours, utrzymujący zajazd „Pod Bocianem” na placu Mostowym, który przysiągł na zbawienie swej duszy, rękę na Ewangeliach położywszy, jako nic innego nie powie, jeno to, co sam usłyszał i widział. Potem mówił, co następuje:

– Wyznaję, że przed dwoma laty, zanim nadszedł dzień Św. Jana, kiedy ognie wesołe palą, szlachcic jeden, przeze mnie nie znany, ale niewątpliwie człowiek do króla Jegomości należący, a który wtedy do Turenii z Ziemi Świętej powrócił, przyszedł do mnie i chciał, abym mu wynajął dom, który na gruntach kapituły wybudowałem w pobliżu miejsca zwanego Saint Etienne i który mu też wynająłem na lat dziewięć za trzy miary czystego złota.

W tymże domu ów pan umieścił piękną nałożnicę swoją, do kobiety podobną, ubraną według zagranicznej mody saraceńskiej i mahometańskiej; nikomu na nią patrzeć nie pozwalał, ani też zbliżyć się do niej chyba na odległość strzału, ale ja widziałem, że na głowie miała pióra pstrokate i cerę blasku nigdy nie widzianego, oczy bardziej gorejące, niżbym to umiał wypowiedzieć, a ogień piekielny z nich buchał.

Ów rycerz, już dziś nieboszczyk, śmiercią zagroził każdemu, kto by śmiał wejść do tego domu, tedy z lękiem dom wynajmowałem i aż do dzisiaj w tajemnicy zatrzymałem różne myśli i wątpliwości moje co do niesamowitego wyglądu tej cudzoziemki, a taka była urodziwa, że nigdy podobnej do niej nie widziałem.

W owym też czasie wielu mówiło, że ów rycerz już umarł, a że jeszcze po świecie chodził, to tylko przez siłę czarów, napojów diabelskich i uroków tej niby to kobiety, która chciała zamieszkać w naszym kraju; ja zaś świadectwo daję, że rycerza tego widziałem zawsze tak bladym, jak świeca z wosku białego; wiadomo też wszystkim ludziom z zajazdu „Pod Bodanertt”, że rycerza pochowano w dziewięć dni po jego powrocie. Giermek jego opowiadał, że przez siedem dni pan jego trwał w miłosnym uścisku z tą Mauretanką. Ze zgrozą wielką wyznał mi to na łożu śmiertelnym.

Drudzy opowiadali, że ta diablica oplatała rycerza swymi włosami długimi, które miały tę własność, że wzbudzały w człowieku choćby i chrześcijaninie żądze piekielne w miłosnej postaci, te zaś dotąd działają, póki duszy na pożytek szatanowi z ciała nie wyrwą. Wszelako oświadczam, że tego nie widziałem, a jeno rycerza umarłego, białego jak chusta, który był już całkiem bez ruchu, a chociaż go spowiednik strofował, do swej nałożnicy jeszcze chciał powrócić; i wielu poznało w nim rycerza de Bueil.

Z wojny krzyżowej wrócił. Drudzy dodawali, że oczarował go zły duch, którego napotkał w Damaszku, kraju azjatyckim, czy może innym.

Tedy pozostawiłem wynajęty mój dom owej nieznanej Mauretance wedle zawartej umowy. Nieboszczyk rycerz, chociaż już umarły, był u mnie, aby dowiedzieć się, czy kobieta z obcych krajów chce w moim domu pozostać; doprowadził mnie też do niej człowiek z obcych krajów, na pół nagi, czarny na ciele, z oczami białymi. Zobaczyłem wtedy Mauretankę w komnacie błyszczącej od złota i drogich kamieni, światłami jaśniejącej; siedziała na dywanie z Azji przywiezionym, lekko odziana, a przy niej jakiś szlachcic, który już dla niej duszę zatracał; nie miałem dość odważnego serca, aby na nią spojrzeć, bo jej oczy zmusiłyby mnie do poddaństwa; sam jej głos już mi wnętrze poruszał, głowę rozpalał i duszę znieprawiał. To czując i lękając się Boga, a także piekła, uciekłem stamtąd, zostawiając onej dom, dopóki mieszkać w nim zechce, tak niebezpiecznie było patrzeć na tę cerę mauretańską, z której szły piekielne żary. Nóżkę miała taką maleńką, jakiej u żadnej prawdziwej kobiety nie widziałem, głos zaś jej serce świdrował. Od tego dnia nigdy już do mego domu nie zaszedłem, bo lękałem się wpaść w sidła diabelskie. Otom rzekł.

Powyżej wymienionemu Tortebras przedstawiliśmy człowieka z Abisynii, z Etiopii czy z Nubii rodem, czarnego od stóp do głów a męskości pozbawionego, tenże trwał w uporze, mimo tortur zadawanych, w milczeniu, choć mocno przy tym jęczał. Udowodniono mu, że wcale naszej mowy nie rozumiał.

Wyżej wzmiankowany Tortebras wyznał, że ów heretyk Abisyńczyk przebywał w domu wyżej wzmiankowanego diabelskiego ducha i że pomawiano go o dawanie pomocy w sztukach urocznych.

Wymieniony Tortebras o żarliwej swej wierze katolickiej nas zapewnił i oświadczył, że nic więcej nie wie, chyba jeno to, co od drugich słyszał, ale czego sam na własne oczy nie widział.

Zawezwany z kolei Mateusz Cognefestu, parobek w folwarku Saint Etienne wyznał, że zawsze widział wiele świateł w domu owego ducha piekielnego, a w dnie i w noce świąt albo postów słyszał śmiechy nadzwyczajne i diabelskie, szczególniej w Wielkim Tygodniu i przed Bożym Narodzeniem, jak gdyby moc ludzi w tym domu przebywała. W oknach zaś widywał zimą rośliny, siłą czarów zielone i kwitnące jako te róże, chociaż mroźno na świecie było, i inne, które wielkiego ciepła potrzebują; to go przecie wcale nie dziwiło, bo ona kobieta z obcych krajów tak gorzała, że kiedy na odwieczerz koło jego muru chodziła, to nazajutrz widział, że mu sałata podrosła; a innym razem przez samo jej ubioru dotknięcie pąki rozwijały się na drzewach. W końcu wymieniony Cognefestu rzekł, że już nic nie wie, jako że cały dzień w polu orał, a wraz z kurami spać chadzał.

Potem przywołaliśmy żonę jego, aby nam, najpierw przysięgę złożywszy, powiedziała, co wie o rzeczach tego procesu dotyczących, lecz ona rzekła, że tylko chwalić może obcą niewiastę, bo od czasu kiedy w domu Tortebrasa osiadła, mąż żonę w lepszym miał zachowaniu, nieznajoma bowiem żary miłosne wokoło rozrzucała, jak słońce promienie swoje rozsiewa i inne niedorzeczności prawiła zapisania niegodne.

Temuż Cognefestu i jego żonie przedstawiliśmy nieznanego Afrykańczyka, którego oni widzieli w domu przez złego ducha zamieszkałym.

Potem stawił się przed nami szlachcic Harduin z Maille, który przez nas bardzo uproszony, aby raczył sprawy wiary Kościoła objaśnić, rzekł, iż to z jego wolą się zgadza, tedy, powołując się na swoje sumienie nieskazitelnego rycerza, obiecał o tym jeno mówić, o czym sam wiedział.

Owóż zeznał nam, że będąc w szeregach Krzyżowców, znał owego diabła w niewieściej postaci. Potem kiedy w Damaszku przebywał, widział owego nieboszczyka rycerza, jak na udeptaną ziemię szedł, o tegoż diabła walcząc, aby tylko do niego jednego należał. Ów diabeł czy może nałożnica należała w owym czasie do pana Godfryda IV z Roche-Pozay, który mówił, że ją z Turenii wiózł, chociaż Saracenką była, czemu bardzo dziwowali się rycerze francuscy, a także i piękności jej, o której wszyscy opowiadali, i wielkie w obozie skandale z tej przyczyny były. W czasie podróży kilka zabójstw popełniono dla tej wszetecznicy, bo pan Gotfryd IV dla siebie jeno chciał ją mieć i śmierć gotował takim, którzy do niej potajemnie przychodzili, aby użyć rozkoszy, że pono równych nigdzie byś nie znalazł. Kiedy wreszcie rycerz Bueil zabił pana Godfryda IV, aby oną ladacznicę jemu odebrać, umieścił ją w klasztorze, haremem po saraceńsku zwanym. Że zaś owa nałożnica rozumiała rozliczne mowy zamorskie: arabskie, greckie i łacińskie, mauretańskie, a po francusku też mówiła, czego by żaden chrześcijanin nie potrafił, tedy już wonczas mówiono, że z diabłem trzyma.

Wyżej wymieniony pan Harduin V wyznał też, że nigdy w czasie pobytu w Ziemi Świętej, dla tej nałożnicy na udeptanej ziemi nie stawał, a to nie przez bojaźń, jeno dla innej przyczyny: oto nosił on zawsze na piersiach drzazeczkę z drzewa prawdziwego Krzyża, poza tym wiózł z sobą szlachetną panią z Grecji rodem, która go od niebezpieczeństw chroniła, dając mu tyle miłości i tyle jej od niego odbierając, że mu już nic dla innych nie pozostawało. Powiedział nam też ów rycerz, że niewiasta zamieszkała w domu Tortebrasa była tą samą, którą widział w Syrii, bo raz zaprowadził go do niej młody pan de Croixmare, co w siedem dni później umarł, całkiem z życia przez oną nałożnicę wyzuty, jak o tym jego matka opowiadała.

Potem zapytywany przez nas, aby jako człek zacny, w mądrości ćwiczony i w okolicy wszystkim znany, powiedział, co o tej kobiecie myśli a całe sumienie swe tu odkrył, bo już o bardzo plugawy przypadek wiary chrześcijańskiej a sprawiedliwości boskiej chodzi, rzekł, że ów zły duch zawsze dla każdego dziewicą był i wciąż mu siły piekielne dziewictwo odnawiały, o czym powiadali opilcy i inne rzeczy mówili, którym wiary dawać nie łacno. Ale to prawdą jest, że on sam, człowiek wieku statecznego, nagle młodzika w sobie znalazł, kiedy u tej nałożnicy raz wieczerzał, będąc tam z panem de Cromre; głos jej serce mu łaskotał, że prawie życie zeń uchodziło. Tedy wino cypryjskie pił, aby się z tych uroków uwolnić i pod ławą legł, by go tam już nie ścigały gorejące oczy diabelskie; inaczej zabójcą młodego de Croixmare by został, a z tej złej myśli wyspowiadał się co najprędzej, po czym relikwię prawdziwego Krzyża żonie odebrał i na sobie nosił, a to z przezorności chrześcijańskiej. Wszelako nieraz mu jeszcze głos nałożnicy do pamięci wracał i żywot stateczny mącił; tedy prosił nas też, aby oskarżonej mógł już nie widzieć, skoro jeżeli diabłem nie jest, Bóg Ojciec taką ją władzą nad ludźmi obdarzył, że każdy ulec jej musi. Tedy tylko Afrykańczyka zobaczył, w nim sługę a pazia nałożnicy poznał, i odszedł.

Na czwartego świadka powołaliśmy (i przyrzekli w imieniu Kapituły i naszego pana arcybiskupa, że ani na tortury brać, ani w jakikolwiek sposób męczyć nie będziemy, ani też później przywoływać, aby przeszkód z tego powodu w sprawach swych nie miał) Żyda, imieniem Salomon al Raszyld, który pomimo niegodnego swego pochodzenia był przez nas wysłuchany, aby nam dał wiadomość o występkach owego złego ducha. Przysięgi żadnej ów Salomon nie złożył jako poza Kościołem żyjący i przez krew Zbawiciela naszego od nas oddzielony (trucidatus Salvator inter nos).

Zapytany, czemu staje przed nami bez zielonej czapki na głowie, koła żółtego na sercu wedle rozkazów duchownych i królewskich, wyżej wymieniony al Raszyld okazał nam dekret króla Jegomości przez rządcę Turenii podpisany, który go od tego zwyczaju uwalniał. Ów Żydowin powiedział nam, że niewieście z obcych krajów sprzedał wiele świeczników złotych, pięknie ozdobionych, a także srebrne misy i puchary nasadzane szmaragdami i rubinami; że sprowadzał dla niej ze wschodu wiele kosztownych tkanin, perskich dywanów, siła jedwabi, cienkich płócien i takich cudności, że równych żadna królowa chrześcijańska nie posiadała, takoż klejnotów i sprzętów domowych; otrzymał też od niej trzysta tysięcy liwrów tureńskich za one kwiaty indyjskie, ptaki, pióra, korzenie, wina greckie, diamenty.

Na wezwanie nas, sędziów, aby rzekł, czy dostarczał jej jakich ingrediencji do czarów potrzebnych, jako krew noworodków, zaklęć pisanych i innych rzeczy przez czarownice używanych (a to bez złych dla niego następstw i bez żadnej kary niech nam wyzna), ów al Raszyld poprzysiągł na swoją wiarę hebrajską, że nigdy środkami tymi nie kupczył. Potem dodał, że zajmują go całkiem inne, ważne sprawy, aby czarownicom miał usługiwać, bo jest on złotnikiem margrabiego z Montferrat, króla Anglii, króla Cypru i Jerozolimy, hrabiego Prowansji, panów weneckich i drugich w niemieckich krajach mieszkających; ma on też własne statki morskie, które do Egiptu pływają i do Sudanu, a że ze złotem i ze srebrem wciąż ma do czynienia, tedy i do Turenii zagląda. Powiadał potem, że niewiasta z obcych krajów nie diabłem a kobietą jest najprawdziwszą a najłagodniejszą i najwspanialszej urody, jaką widzieć mu się w życiu zdarzyło. Albowiem tyle słysząc, że ma umysł jakby diabelski, fantazją motyla poruszany, że przy tym okrutnie mu się podobała, tedy jednego dnia, korzystając, że wdową była, zapytał, czy by go swoim przyjacielem dzisiaj nie nazwała, czego mu też nie odmówiła.

Wprawdzie nazajutrz ledwo ducha czuł w sobie, ale tego wcale nie przyznawał, o czym inni świadectwo dawali, aby nikt już od niej odejść nie mógł i topił się jak ołów w misce alchemika.

Po czym ów Salomon, któremu wolność pozostawiliśmy wedle umowy naszej, chocia zaraz poznać było, że z diabłem trzyma, skoro uszedł cało tam, gdzie każdy chrześcijanin zgorzał, tedy ów Żydowin taką obietnicę nam zrobił, że jeśliby owa niewiasta spaloną żywcem być miała, to on za nią okup taki złoży Kapitule, że największą wieżę w kościele Św. Maurycego, w budowie będącym za niego postawią.

Słowa Żydowina zapisaliśmy, aby rzecz tę w czasie stosownym Kapitule przedstawić. Rzeczony Salomon od – szedł, nie chcąc wskazać nam, gdzie mieszka, mówiąc przy tym, że o postanowieniu Kapituły dowie się od jednego Żyda z Tours, imieniem Tobiasz Nathaneus. Zanim odszedł, przedstawiliśmy mu Afrykańczyka, w którym zaraz pazia diablicy poznał. Powiadał też, że Saraceni zwyczaj mają, niewolników męskości pozbawiać, aby im kobiet pilnowali, a czynią to według dawnego zwyczaju, o którym dziejopisarze świeccy wspominają jako to Narsez, wódz z Konstantynopola, a także i inni.

Nazajutrz po Mszy świętej piątego świadka przywołaliśmy wielce szlachetnego rodu panią de Croixmare, która na Świętą Ewangelię poprzysięgła i, łzy rzęsiste roniąc, opowiedziała, jako syna swego pierworodnego w ziemię złożyła, który z przyczyny nadzwyczajnej miłości dla złego ducha życia był pozbawiony. A był to chłop silny, lat dwadzieścia trzy mający i brodaty jak jego nieboszczyk ojciec. Tedy pomimo swej siły, w dni dziewięćdziesiąt wyblakł jak chusta z powodu ciągłego przebywania u sukuba z ulicy Ciepłej, bo na władzę matczyną wcale nie zważał. W ostatnich dniach przed śmiercią był już jako ten robak zeschły, którego gospodyni z kąta wymiecie, kiedy izby czyści, a dopóki jeno chodzić mógł, szedł do tej przeklętej życie trawić. Kiedy zasie już na łożu śmiertelnym legł, a ostatnia godzina jego nadchodziła, wtedy kląć zaczął, wymyślać wszystkiemu; bratu, siostrze, matce; kapelanowi w nos się roześmiał, Boga się wyparł i jako potępieniec umrzeć chciał, co żałością okrutną napełniło wszystkich, nawet służbę dworską, która, aby wybawić duszę nieboszczyka od mąk piekielnych, dwie msze rocznie w katedrze zakupiła; zaś rodzina Croixmare przyobiecała Kapitule przez lat sto dawać wosk na świece wielkanocne. Szlachetna matrona zeznała jeszcze, że krom słów bluźnierczych i nieprzystojnych, jakimi nieboszczyk baron de Croixmare obsypał wielebnego Loysa Pot, mnicha z Marmoustiers przybyłego dla udzielenia ostatniej pociechy umierającemu – tenże nigdy nie wspomniał słowem o diable, który go opętał.

Tedy odeszła pani rodu wielkiego w żałobie swojej.

Po szóste, stawiła się przed nami Jakubka, pomywaczka najemna, obecnie przy Rybim Targu zamieszkała i na wiarę swoją świętą zaklęła się, że jeno prawdę mówić będzie. Owoż pewnego dnia przyszła do kuchni diablicy nie bojąc się jej wcale, jako że ta wszetecznica tylko mężczyzn pożerała i widziała ją w strojach przepysznych po ogrodzie chodzącą w towarzystwie rycerza, z którym mówiła jak zwyczajna niewiasta. W tej diablicy poznała Mauretankę, niegdyś w klasztorze Notre Damę d'Esgrignolles umieszczoną przez rycerza Bruyna, hrabiego Roche – Corbon, seneszala Turenii i Poiton. Tę Mauretankę zostawiono tu na miejsce obrazu Najświętszej Panny, matki naszego Zbawiciela, skradzionego przez Egipcjan przed laty osiemnastu; podstawiona dziewczyna lat dwanaście liczyła i na stosie spalić ją miano, ale rycerz Bruyn ochrzcić ją kazał, wraz z żoną do chrztu podawał i od śmierci tę dziewczynę z piekła rodem ocalił. Ona, Jakubka, która teraz świadczy, była wonczas praczką w klasztorze i pamięta, że w dwadzieścia miesięcy później Egipcjanka, chociaż pilnie strzeżona, nie wiadomo kiedy i którędy z klasztoru uciekła czy wywiezioną była. Wszyscy też powiadali, że przy pomocy diabła powietrzem uleciała, jako że nigdzie w klasztorze ślad po jej ucieczce nie został i wszystko w nim było w porządku.

Afrykańczyka, którego jej przedstawiliśmy, nigdy nie widziała, choć tego pragnęła, bo on pilnował tych komnat, gdzie pani życie z rycerzy wysysała.

Siódmym wezwanym przez nas świadkiem był Hugon du Fou, syn pana na Bridore, który lat dwadzieścia mając, pod opiekę ojca swego oddany został, a to z tej przyczyny, że mu dowiedli, jako pomoc nieznanym żakom dawał w obleganiu więzienia arcybiskupiego i Kapituły, aby z niego siłą diablicę wydobyć. Pomimo występku takiego wezwaliśmy tegoż Hugona du Fou, aby dał świadectwo prawdzie, co o tej córze piekła wie, o czym wszyscy wiedzieli, z wszetecznicą będąc w stosunkach. Przestrzegaliśmy też owego młodzieńca, że tu o zbawienie jej duszy i o życie niewiasty uwięzionej chodzi, a on przysięgę złożywszy, rzekł:

„Przysięgam na zbawienie wieczne i święte Ewangelie, na których ręce trzymam, że niewiasta oskarżona nie diabłem jest a aniołem, niewiastą prawą, wspanialszej jeszcze duszy niżeli ciała, w uczciwości żyjącą, w miłości zaś miody niewypowiedziane daje; nie złość w niej przebywa, a dobroć wielka dla ubogich i cierpiących. Oświadczam, że widziałem, jak rzewnymi łzami śmierć młodego Croixmare opłakiwała, a także dnia tego votum Najświętszej Pannie złożyła, że już nigdy miłośnie przyjmować nie będzie młodych rycerzy na jej siły za słabych, a mnie się nie oddała, z wielką odwagą i stałością odmawiając i tylko serca swego nie broniąc, panem mnie swoim mianowała. Od tej pory chociaż płomień mojej miłości gorzał coraz silniej, sama w domu swym przebywając, mnie gościła jednego i tyle tylko szczęścia miałem, że ją oczy moje oglądały i uszy słyszały. I cudnie mi tam było oddychać tym samym co ona powietrzem i używać tego światła, które się w jej pięknych oczach odbijało, większa była mi w tym radość niżeli zbawionym duszom w raju przebywanie. Bo postanowiłem, że ona zawsze panią moją będzie, w przyszłości gołąbką moją, żoną i jedynym towarzyszem miłym, chociaż nic od niej w zadatku przyszłych szczęśliwości nie dostałem; przeciwnie, rady jeno cnotliwe: żebym sławę uczciwego rycerza zdobył, mężem wspaniałej duszy ostał, niczego prócz Boga się nie lękał, a niewiasty szanował przez pamięć na tę jedną, którą pokochałem; a kiedy mi już w bojach duch zmężnieje, a serce jej wierne mi pozostanie, wtedy moją będzie, i poczeka na mnie, bo kocha mnie nade wszystko…”

Tu rozpłakał się Hugo i jeszcze mówił, że nie zdzierżył, myśląc o kajdanach, które nałożono na ręce tak nadobne i wiotkie, że nawet złote łańcuszki ciążyć się im zdawały; toteż na więzienie napadł. I prawo miał o swej boleści w obliczu sądu wspominać, bo jego życie tak już z życiem tej pani jego i przyjaciela było złączone, że jej śmierć i jemu zgon pewny przygotuje. Ów młodzieniec tysiące jeszcze pochwał dla diablicy wygłosił, co jest dowodem opętania, któremu uległ, a także i żywota obmierzłego, smrodliwego i podstępnych czarów, którymi go teraz piekło trzyma, co sądowi Arcybiskupa pozostawiamy, aby przez egzorcyzmy i pokuty zadane uratował tę młodą duszę z sideł szatańskich, jeśli już jej zbyt mocno nie oplatały. Tedy oddaliśmy młodzieńca w ręce pana ojca. Wcześniej poznał on w Afrykańczyku sługę oskarżonej.

Po ósme, ludzie dworscy Arcybiskupa z wielką czcią przywiedli wielce wielebną panią Joannę de Champchevrier, ksienię klasztoru Notre Damę pod wezwaniem Karmelu; pod jej to władzę nieboszczyk rycerz Bruyn oddał Egipcjankę, której na chrzcie świętym dano imię Blanki Bruyn.

Tejże pani, w krótkich słowach powiedzieliśmy, jako chodzi tu o sprawę, która i kościoła świętego dotyczy, i chwały Bożej, i dostąpienia raju przez ludzi w diecezji zamieszkałych a obecnością diablicy trapionych; dotyczy też życia istoty, która wcale niewinną być może. To wyłożywszy, prosiliśmy panią ksienię, aby nam powiedziała, co wie o czarodziejskim zniknięciu swej córki w Chrystusie, Blanki Bruyn, zaślubionej Zbawicielowi naszemu pod imieniem siostry Klary.

Tedy wielce szlachetna, wysoce urodzona pani ksieni tak się ozwała.

Siostra Klara, nieznanego pochodzenia, posądzona, że z rodzica i matki heretyków pochodzi, Bogu wrogami będących, do klasztoru jej, ksieni podwładnego (chociaż tej łaski niegodna się czuje) oddaną została; przez nowicjat chwalebnie przeszła i zakonnicą została, stosując się we wszystkim do reguły klasztornej, jednakże w smętek wielki wpadła. A kiedy ją o powód melancholii zapytano, odpowiedziała ze łzami, że nic o tym nie wie; że żałość okrutną czuje, bo już z włosów ma ostrzyżoną głowę, że też powietrza łaknie i oprzeć się chęciom dziwnym nie może, by to już na drzewo właziła, a biegała, skakała, jak dawniej bywało; że w nocy we łzach tonie, wspominając owe bory zielone, kędy dzieciństwo spędziła, przez to obrzydło jej powietrze klasztoru. Że ją wapory złe nurtują, a bywa, że i w kościele od złych myśli obronić się nie może. Tedy surowo ją upominając, o jej ślubach zakonnych myśleć kazałam; niechaj zawsze pamięta, jako szczęście wieczne niewiastom cnotliwym w raju jest przyrzeczone, jako krótkie jest życie doczesne a dobrotliwość Stwórcy wieczna, który za każdą utraconą a gorzką rozkosz miłością nieskończoną nas nagradza. Pomimo tych napomnień macierzyńskich zły duch siostry tej nie opuścił; wciąż na liście drzew i zieleń łąk przez okna kościelne spoglądała, nawet podczas mszy świętej i pacierzy. Bladła też coraz bardziej, aby tylko w łóżku leżeć, albo po klasztorze jak szalona biegała niby koza ze sznura spuszczona. Na koniec wychudła i piękność wielką straciła. Tedy lękając się, aby nie zmarła, w izbie dla chorych ją umieszczono. Aż jednego poranka zimowego siostra Klara uciekła, żadnych po sobie śladów nie zostawiając, jako to drzwi wyłamanych czy uszkodzonych, okna otwartego, nic takiego, po czym można by poznać, którędy wyszła. Straszna to była przygoda, o której mówiono, że stała się za przyczyną diabła, który w siostrze siedział i ją męczył. Władza kościelna orzekła wreszcie, że temu złemu duchowi potęgi piekielne kazały mniszki z prawej drogi sprowadzać, ale że go olśnił święty żywot siostrzyczek, tedy powietrzem na sabat czarownic powrócił, skąd go wysłano, i bluźnierczo szydząc z naszej religii, na miejsce obrazu Matki Bożej postawiono.

Po tym rzeczy objaśnieniu panią ksienię, według rozkazu pana naszego arcybiskupa, z wielkimi honorami do klasztoru Saint Carmel odprowadzono.

Dziewiątego świadka wezwaliśmy, niejakiego Józefa, zwanego Leschalopeir, wekslarza na górach za mostem zamieszkałego, pod znakiem „złotego grosza”, który, na wiarę swą katolicką przysiągłszy, że prawdę jeno powie, o czym mu w rzeczach tego procesu dotychczas wiadomo, tak przed sądem duchownym zeznał:

– Jestem ojcem nieszczęsnym, srogo świętą wolą Bożą doświadczonym. Zanim diabeł w niewiastę zaklęty na ulicy Ciepłej zamieszkał, całym dobrem moim był syn, urodziwy jak szlachcic, uczony przy tym, bo do obcych krajów po razy dwanaście jeździł, we wszem dobry katolik. Nie bodły go też żadne miłości, bo od małżeństwa stronił, wiedząc, że podporą mojej starości być winien, radością moich oczu i stałym weselem mego serca.

Z takiego syna sam król Francji mógł być dumny; człowiek to był dobry i odważnego serca, najlepszy w moim handlu doradca, radość mego domu, na koniec bogactwo nieocenione, bo sam jestem na świecie, straciwszy żonę, miłego towarzysza, a za stary jestem, bym mógł drugiego szukać. Tedy ów skarb największy ukradł mi zły duch i do piekła wtrącił. Panowie sędziowie! Kiedy mój syn ujrzał tę pochwę do każdego noża, tę diablicę, która jest cała jako warsztat potępienia, zlew sprośnych rozkoszy, którego nikt nasycić nie zdoła, mój nieszczęsny chłopak ugrzązł w tym lepie miłości. Wenerze cały się oddał, ale niedługo tego było, bo taki tam żar płonął, że otchłani pragnienia nic zadowolić nie zdoła, choćbyś w nią nasienie całego świata rzucił, zginął tam mój biedny chłopak, i jego sakwy, i wszystkie nadzieje, jakbyś ziarnko prosa w paszczę byka wpuścił. Tedy ja, który tu świadczę, na starość sierotą zostałem i tej jednej tylko radości oczekuję, abym widział, jak palić się będzie ta diablica krwią i złotem karmiona, ten pająk, który więcej ludzi zamordował, więcej rodzin w zawiązku, a serc chrześcijańskich natracił, niżeli jest zbójów w borach całego świata chrześcijańskiego. Spalcie, umęczcie tego upiora, niech się duszami nie pasie! Tego tygrysa krew spijającego, tę pochodnię miłości napojoną jadem tysiąca żmij! Zatkajcie tę otchłań, której człowiek zgruntować nie może… Ofiaruję Kapitule pieniądze na stos i sam do niego ogień przyłożę. Baczcież, sędziowie, aby wam ten diabeł nie umknął, bo w niej mocniejszy płomień goreje od wszystkich ziemskich ogni. Ogień piekielny w niej gości! Siłę Samsona we włosach ma, a w głowie zdradliwą muzykę anielską. Czaruje ona, aby duszę i ciało zatracić, uśmiecha się, aby kąsać, a całuje, aby pożreć. Nawet i świętego by omotała, aby się dla niej Boga wyparł.

O synu mój, synu mój, gdzie jesteś teraz kwiecie żywota mojego, diabelskimi nożycami obcięty! Biada mi! Po co mnie tu sędziowie wezwaliście? Któż mi syneczka mego odda, kiedy brzuch go pochłonął, który wszystkim śmierć gotuje, a nikomu życia nie daje? Diabeł jeno rozkoszuje się, a nie płodzi. Takie tu daję świadectwo i proszę pana Tourne-bouscha, aby je spisał, jednego słowa nie pomijając, i mnie odpis zeznania darował, abym te słowa moje codziennie przy pacierzu powtarzał. Niechaj do uszu Boskich codziennie krzyk niewinnej krwi dochodzi, aby Stwórca w nieskończonym miłosierdziu swoim winę synowi memu odpuścił!

Po czym dwudziestu siedmiu świadków jeszcze przesłuchano, wszelako, że opisanie tego, co powiadali, bardzo by długie a dla czytającego nużące było, wielce też by całą tę historię przeciągnęł, która, według przepisów, już w starożytności danych powinna walić prosto ku mecie jak byk ku swej ofierze – tedy, w krótkich słowach, co rzekli, tu powtarzamy.

Wielce