Bilans Serca - Blanka Król - ebook + audiobook

Bilans Serca ebook i audiobook

Blanka Król

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Miała wszystko pod kontrolą. Do dnia, w którym pojawił się on.

„Bilans serca” to wciągająca opowieść o uczuciu, które przychodzi niespodziewanie i potrafi wywrócić życie do góry nogami.

Marta Mazur – chłodna i precyzyjna analityczka – spotyka Alka Kwaśnego, mężczyznę, który burzy jej poukładany świat i budzi emocje, o jakich wolała zapomnieć.

Namiętność, trudne wybory i sekret, który może wszystko zniszczyć…

 

Czy serce zdoła pokonać rozsądek? A może czasem warto zaryzykować i pozwolić sobie na uczucia, których nie da się obliczyć?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 82

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 14 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Magdalena Nowicka

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
eKiki92

Nie oderwiesz się od lektury

szybka piękna i wciągająca
00



Spis treści

ROZDZIAŁ 1: Budżet i cisza

ROZDZIAŁ 2: Kawa i dzieciństwo

ROZDZIAŁ 3: Linie podziału

ROZDZIAŁ 4: Podejrzenia

ROZDZIAŁ 5: Ucieczki i powroty

ROZDZIAŁ 6: Walka o prawdę

ROZDZIAŁ 7: Oddechy samotności

ROZDZIAŁ 8: Niewidzialne linie

ROZDZIAŁ 9: Cisza ma imię

ROZDZIAŁ 10: Fundamenty z ciszy

Dla wszystkich kobiet, które nauczyły się kochać po stracie, ufać po zdradzie i wierzyć w siebie, gdy cały świat milczał.

Ta historia jest dla Was.

Blanka Król

ROZDZIAŁ 1: Budżet i cisza

Poranek w Ministerstwie Finansów w Warszawie był jak każdy inny – rutynowy, przewidywalny, niemalże sterylny. Słońce nieśmiało przebijało się przez szklane fasady klasycznego budynku, rzucając blade światło na marmurowe posadzki i szklane ściany sali konferencyjnej. W powietrzu unosił się zapach świeżo parzonej kawy i papieru – mieszanka, która dla wielu była synonimem początku dnia pracy.

Marta Mazur siedziała na czele długiego, błyszczącego stołu konferencyjnego, otoczona przez współpracowników z różnych departamentów. Jej spojrzenie było skupione, a twarz wyrażała pełne opanowanie. Była ubrana w elegancki, granatowy garnitur, który podkreślał jej profesjonalizm i dystans. W rękach trzymała tablet z najnowszymi prognozami budżetowymi, które miała za chwilę przedstawić.

– Dzień dobry wszystkim – zaczęła, jej głos był spokojny, ale stanowczy. – Przejdźmy do omówienia prognoz budżetowych na nadchodzący kwartał.

Na ekranie za jej plecami pojawiły się wykresy i tabele, które przygotowała z niezwykłą precyzją. Każdy szczegół był dopracowany, każda liczba miała swoje uzasadnienie. Marta była znana z tego, że nie pozostawiała miejsca na przypadek.

– Jak widzimy, dochody z podatku VAT przewyższają nasze wcześniejsze prognozy o 2,3%, co jest wynikiem wzrostu konsumpcji w sektorze detalicznym – kontynuowała, wskazując na odpowiedni wykres. – Jednakże, musimy zwrócić uwagę na spadek wpływów z akcyzy, szczególnie w sektorze tytoniowym, który odnotował 5% spadek w porównaniu do poprzedniego kwartału.

W sali panowała cisza, przerywana jedynie dźwiękiem przewracanych stron notatek i cichym stukotem klawiatur. Wszyscy słuchali uważnie, wiedząc, że Marta nie toleruje nieprzygotowania ani braku zaangażowania.

– W związku z tym, proponuję przesunięcie części środków z rezerwy ogólnej na wsparcie programów mających na celu zwiększenie wpływów z akcyzy – zakończyła swoją prezentację, patrząc na zebranych z oczekiwaniem.

Po chwili ciszy, głos zabrał dyrektor departamentu analiz ekonomicznych. – Marta, jak zawsze, twoja analiza jest imponująca. Zgadzam się z twoimi wnioskami i popieram proponowane przesunięcia budżetowe.

Marta skinęła głową z wdzięcznością, ale jej twarz pozostała niewzruszona. Dla niej to był tylko kolejny dzień w pracy, kolejna prezentacja, kolejne liczby do przeanalizowania.

Po zakończeniu spotkania, gdy sala zaczęła się opróżniać, Marta zebrała swoje rzeczy i udała się do swojego biura. Przechodząc przez korytarz, mijała znajome twarze, które witały ją uprzejmymi uśmiechami i skinieniami głowy. Odpowiadała na nie z grzecznością, ale bez większego zaangażowania.

Jej biuro było odzwierciedleniem jej osobowości – minimalistyczne, uporządkowane, bez zbędnych ozdób. Na biurku leżał tylko laptop, notatnik i filiżanka kawy. Na ścianie wisiał certyfikat ukończenia studiów na prestiżowej uczelni ekonomicznej, a obok niego zdjęcie z zespołem podczas jednej z konferencji.

Marta usiadła przy biurku i zaczęła przeglądać maile. Jej dzień był zaplanowany co do minuty, a każde zadanie miało swoje miejsce w harmonogramie. Dla niej praca była nie tylko obowiązkiem, ale także ucieczką od przeszłości, której nie chciała pamiętać.

Jednak tego dnia coś się zmieniło. Wśród wiadomości znalazła zaproszenie na spotkanie zespołu, na którym miał zostać przedstawiony nowy członek. Nie przywiązywała do tego większej wagi, ale nie wiedziała jeszcze, że to spotkanie zmieni bieg jej uporządkowanego życia.

Wieczór zapadł nad Warszawą niespiesznie, jakby nie chciał zburzyć porządku dnia, który Marta pielęgnowała z niemal neurotyczną precyzją. Miasto za oknami tętniło światłami i dźwiękami, ale jej mieszkanie, położone w nowoczesnym apartamentowcu na Mokotowie, trwało w cichej izolacji. Gdy przekroczyła próg, cisza przywitała ją jak wierny towarzysz.Zdjęła płaszcz i odłożyła teczkę na krzesło w przedpokoju. Nie włączała od razu światła. Przeszła do kuchni, której sterylny porządek przypominał gabinet chirurgiczny – wszystko na swoim miejscu, nieskazitelnie czyste, niemal nieludzkie. Otworzyła lodówkę i sięgnęła po paczkę makaronu. Rytuał. Woda w garnku zaczęła powoli wrzeć.Zanim wróciła do kuchni, stanęła przed półką z książkami. Jej spojrzenie zatrzymało się na srebrnej ramce z fotografią. Dwoje ludzi – ona i mężczyzna o ciepłym spojrzeniu – uśmiechnięci, trzymający się za ręce. To było zdjęcie z Toskanii, sprzed lat. Ulotna chwila szczęścia. Marta dotknęła szkła opuszkami palców, jakby próbowała przywołać tamten dzień.Zamknęła oczy i przez moment stała bez ruchu. Potem zdjęła ramkę z półki i otworzyła dolną szufladę komody. Tam, owinięte w miękką chusteczkę, spoczywało małe pudełeczko z weluru. Otworzyła je powoli. Wewnątrz leżał pierścionek zaręczynowy – prosty, klasyczny, z niewielkim diamentem. Zamknęła wieczko, położyła pudełko obok zdjęcia i oparła się o komodę. – Miało być inaczej– szepnęła sama do siebie. – Miałam mieć rodzinę, dzieci… a nie te jebane tabelki i wykresy.

Makaron był już gotowy. Odcedziła go i wrzuciła na patelnię z oliwą i czosnkiem. Prosta kolacja, której smak znała na pamięć. Usiadła przy stole, naprzeciw pustego krzesła. Telewizor milczał. Nie potrzebowała hałasu.Jedząc, myślami wracała do dni sprzed siedmiu lat. Do chwili, gdy wszystko się zawaliło. Do straty, o której nie mówiła nikomu poza rodzicami. Do mężczyzny, który zniknął, zostawiając jedynie tę fotografię i pierścionek. Czy go kochała? Czy to była miłość, czy tylko projekt przyszłości, który miał uzupełnić jej plan na życie?Po kolacji nie sprzątała od razu. Usiadła na kanapie, wzięła kieliszek czerwonego wina i wpatrywała się w półmrok. Czuła ciężar dnia, ale także coś innego – rodzaj drżenia pod skórą, jakby coś miało się wydarzyć. Nie wiedziała jeszcze, że już nazajutrz los przyniesie jej niespodziankę – zderzenie z kimś, kto potrafi rozbroić jej zbroję. Na razie była sama. Z winem, zdjęciem i pierścionkiem. I z pytaniem, które zadawała sobie co noc: „Czy jeszcze potrafię kochać?”

Nowy dzień w Ministerstwie Finansów rozpoczął się podobnie jak poprzedni – zegarki punktualnie wybijały ósmej, ekspresy parzyły litry kawy, a drukarki wyrzucały kolejne raporty i zestawienia. Ale atmosfera w dziale analiz polityki wydatkowej była wyraźnie inna. W powietrzu wisiało oczekiwanie. Po korytarzach krążyła wiadomość: „Dziś dołącza nowy zastępca dyrektora działu projektów specjalnych”.

Marta, siedząc przy swoim biurku, nawet nie uniosła wzroku znad ekranu. Nowi ludzie pojawiali się i znikali. Ona była jak stalowy filar tego miejsca – nie do ruszenia, nie do poruszenia. Jej świat był precyzyjny, uporządkowany. Aż do chwili, gdy otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł… chaos.

– Dzień dobry wszystkim – rozbrzmiał męski głos, w którym wyraźnie pobrzmiewała nuta zuchwałej pewności siebie. – Aleksander Kwaśny, choć możecie mówić mi po prostu Alek. Mniej formalnie – będzie nam się lepiej pracować, prawda?

Spojrzenia wszystkich skierowały się w jego stronę. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o posturze byłego sportowca, z lekko potarganymi włosami i nieco niedopiętą koszulą. Wyglądał bardziej jak prezenter telewizyjny niż urzędnik ministerialny. Uśmiechał się szeroko, jakby to był jego pierwszy dzień w redakcji modowego magazynu, a nie w jednym z najbardziej sztywnych resortów w kraju.

Marta podniosła głowę. Jej spojrzenie było chłodne i analityczne – oceniała go jak pozycję w tabeli: ryzykowny, nieprzewidywalny, potencjalnie kłopotliwy. Ich spojrzenia spotkały się. Ona – powściągliwa i lodowata, on – rozbrajająco bezczelny.

– Pani Mazur, prawda? – powiedział, podchodząc do jej biurka. – O pani słyszałem już w dwóch miejscach: w sekretariacie i... na kawiarence w parterze. Mówią, że pani prezentacje budżetowe to jak poezja.

– Staram się po prostu robić swoją pracę – odparła chłodno, nie unosząc brwi nawet o milimetr.

– Praca pracą, ale przecież finanse to nie tylko tabelki. To też ludzie, prawda?

Nie odpowiedziała. Jej palce stuknęły lekko w klawiaturę laptopa. On stał przez chwilę, jakby czekał na uśmiech, ale go nie dostał. Zamiast tego usłyszał krótkie:

– Chyba ktoś czeka na pana w gabinecie dyrektora.

Aleksander odwrócił się i ruszył korytarzem z nonszalanckim krokiem. Marta patrzyła, jak oddala się, nieświadomie zaciśniętą dłonią na długopisie. Był zbyt luźny. Zbyt pewny siebie. I zbyt… intrygujący.

Tego dnia nie mogła się skupić tak, jak zwykle. Każdy odgłos na korytarzu przypominał jej o jego głosie, każdy przypadkowy śmiech za drzwiami mógł być jego. Wieczorem, zamykając laptopa, złapała się na czymś zaskakującym – zastanawiała się, czy Aleksander jeszcze jest w budynku.

Nie wiedziała jeszcze, że to, co poczuła, nie było tylko irytacją. To był pierwszy ruch bilansu, którego jeszcze nie znała – bilansu serca.

Sala konferencyjna numer pięć miała złą sławę. Tam rodziły się najtrudniejsze decyzje, najbardziej polityczne spory i te spotkania, z których wychodziło się z podniesionym ciśnieniem. Marta wiedziała, że dzisiejsze posiedzenie w tej właśnie sali będzie burzliwe – w planie była reforma dotacji celowych dla samorządów. Temat drażliwy, kontrowersyjny i pełen niejednoznaczności.

Siedziała po swojej lewej stronie stołu, z dokumentacją wydrukowaną, podkreśloną, posegregowaną. Po jej prawej – zupełnie na luzie – siedział Aleksander Kwaśny. Bez teczki. Bez notatek. Z kubkiem kawy i lekkim uśmiechem na ustach, jakby przyszedł na nieformalny briefing.

– Zacznijmy – odezwał się przewodniczący zespołu, starszy urzędnik z lekką zadyszką. – Marta, przedstawisz nam założenia korekty algorytmu?

Marta skinęła głową i wstała. Jej głos był zimny i wyważony, jakby każdy wyraz ważył dokładnie tyle, ile powinien. Prezentowała dane: różnice w poziomie dofinansowania pomiędzy województwami, konieczność standaryzacji, oszczędności. Wszystko było poukładane, bezpieczne, oparte na logice.

I wtedy odezwał się Aleksander.

– Marta, świetnie, naprawdę. Tylko… czy nie sądzisz, że ta zmiana, choć matematycznie logiczna, społecznie może być katastrofalna?

Jej brwi drgnęły minimalnie. Nie pozwoliła sobie na emocje, ale w środku zgrzytnęła.

– Jeśli mamy dbać o odpowiedzialność fiskalną, musimy patrzeć na liczby, nie emocje – odparła, nie spoglądając na niego.

– Ale przecież za tymi liczbami są ludzie – odpowiedział natychmiast. – Twoje „cięcia” oznaczają mniej miejsc w przedszkolach na Podkarpaciu i mniej funduszy na remonty szkół w lubuskim.

– Nie proponuję cięć. Proponuję wyrównanie. W miejscach, gdzie wcześniej było za dużo.

– Albo tam, gdzie silniejszy głos polityczny wymusił większe środki – rzucił z uśmiechem, który był bardziej prowokacją niż uprzejmością.

W sali zapadła niezręczna cisza. Przewodniczący próbował załagodzić ton:

– Oczywiście, warto rozważyć wszystkie aspekty społeczne, Aleksandrze...

Ale on nie przestawał patrzeć na Martę. A ona – trzymając ramiona sztywno, z dłońmi zaciśniętymi na stole – czuła, że w środku aż się gotuje.

– Jeśli masz lepszy model, Aleksandrze, z przyjemnością go rozważę. Ale dopóki nie zobaczę konkretów, traktuję twoje uwagi jak publicystyczny komentarz – rzuciła z lodowatą uprzejmością.

On uniósł ręce w geście kapitulacji.

– Jasne. Moje „publicystyczne komentarze” czasem jednak zmieniają świat.

Ktoś w kącie chrząknął z niezręcznym rozbawieniem. Marta usiadła. Serce biło jej szybciej niż zwykle. Nie pozwoliła sobie jednak na spojrzenie w jego stronę. Bała się, że gdyby spojrzała – nie zobaczyłaby tylko rywala. Zobaczyłaby kogoś, kto właśnie poruszył coś, co od lat było zamrożone.

I tego właśnie nie mogła sobie pozwolić. Jeszcze nie teraz.

Dzień dobiegał końca. Korytarze ministerstwa pustoszały – większość pracowników opuściła już swoje stanowiska, cicho zamykając drzwi, zbierając segregatory i kubki po kawie. Warszawski wieczór stawał się coraz ciemniejszy, a refleksy świateł ulicznych odbijały się w wypolerowanych szybach gmachu.