Atypowa głowa. Moje życie w spektrum - Kachel Katarzyna - ebook + audiobook

Atypowa głowa. Moje życie w spektrum ebook

Kachel Katarzyna

0,0
52,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Największą siłą „Atypowej głowy” są empatia i szczere do bólu opowieści osób z ADHD, w spektrum autyzmu i AuDHD, zdiagnozowanych w dorosłym życiu. Bo neuroróżnorodność to ludzie, nie „objawy”.
JACEK HOŁUB, reporter, autor m.in. „Wszystko mam bardziej. Życie w spektrum autyzmu”

Słyszą, że są dziwakami, geniuszami, świrami, Einsteinami, debilami, wrażliwcami, pojebami, błaznami, głupcami, kosmitami. Czują, że odstają, że wylądowali na innej planecie, której zasady są dla nich trudne, często wręcz krzywdzące.

Według WHO co setna osoba jest w spektrum zaburzeń autyzmu. W Polsce z roku na rok stawia się coraz więcej diagnoz, także dorosłym. Osoby, które ją otrzymują, często czują lęk, zagubienie, nie wiedzą, czego się spodziewać. Tym bardziej że może ona oznaczać zarówno zrozumienie i pomoc środowiska, jak i stygmatyzację.

Katarzyna Kachel z niezwykłą wrażliwością i empatią pokazuje nam świat tych, z którymi być może pracujemy, obok których żyjemy i którymi jesteśmy.

Ta książka to poruszające historie ludzi neuroróżnorodnych i próba zrozumienia przez nich samych, jak przetrwać bez konieczności bolesnego dopasowywania się i łamania kręgosłupa. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 281

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

 

 

 

 

 

CZĘŚĆ I

 

 

atypowi

 

 

HALO, ZIEMIA, TEŻ TUTAJ JESTEŚMY

 

 

 

 

 

to nie jest poradnik ani książka instruktażowa, ale fragmenty życia osób neuroróżnorodnych. Próba znalezienia przez nich samych sposobów, jak przetrwać bez konieczności bolesnego dopasowywania się i łamania kręgosłupa. To nie jest diagnoza, nie dotyczy całej grupy, nie dotyczy połowy, może nawet części. Nie obejmuje ludzi, którzy zmagają się z wielkim cierpieniem, z niepełnosprawnością intelektualną. To zaproszenie do świata dorosłych, do głów tych, którzy często słyszeli, że są dziwakami, geniuszami, świrami, Einsteinami, debilami, wrażliwcami, pojebami, błaz­nami, głupcami, kosmitami. Do świata ludzi, którzy czuli, że odstają, że wylądowali na innej planecie, której zasady są dla nich trudne, nieczytelne, często wręcz krzywdzące.

 

 

 

 

 

 

 

 

zamiast wstępu.

 

 

jakby ci oszalały kot zapieprzał po klawiaturze komputera i włączał przypadkowe strony, kanały, dźwięki. Wszystkie te programy, filmiki, linki czy zdjęcia, cały ten bajzel, który gromadzisz na pulpicie. Albo jakbyś miała w głowie radio, gdzie kilka stacji idzie naraz, w różnych językach: facet z BBC, koncert świąteczny z Wiednia, debata o bardzo ważnych społecznie sprawach, jest muzyka i publicystyka, śniadaniówka i kreskówka, raz, dwa, trzy, cztery, maszeruje Huckleberry. Wszystko jest sześć razy szybciej niż w życiu, a i tak sprzątając, gotujesz, karmisz niemowlę, tłumaczysz fizykę i rozmawiasz przez telefon, nie rozumiejąc, dlaczego inni tak nie mają. A potem padasz na pysk. Zasypiasz na stojąco między przystankami, wycina cię, kiedy gotujesz zupę i włącza się alarm przeciwpożarowy. Raz mówisz szybko, raz wolno, łapiesz adehadowy wajb, przerywasz innym w pół zdania, a potem zaliczasz zjazd, zapominasz języka w gębie i musisz się schować. Kończą ci się baterie do życia, z kubeczka zaczyna się wylewać. Leżysz wtedy godzinami, nie możesz wstać i zaczynasz myśleć, że już nie chcesz wstać nigdy więcej. Czytasz o tym, jak się usypia zwierzęta, artykuły o eutanazji, szukasz stron, gdzie jest milion sposobów na to, by już nigdy nie musieć się ubierać, wychodzić, robić tych wszystkich rzeczy, których się boisz i których nie rozumiesz, bo są pomiędzy, w niuansach, których nie czytasz. Próbujesz sobie zrobić kuku – albo nie próbujesz i znów wstajesz. Podobno kiedy po diagnozie ADHD przestajesz się kamuflować, pojawiają się cechy autystyczne. Ja tak miałam. Poczekaj, mogę ci wytłumaczyć, co mam w głowie, na podstawie gry komputerowej, w której podświetla ci się wiele elementów naraz.

– Dajesz.

W tym samym momencie pulsuje ikona czajnika, bo masz ochotę na herbatę, ale też jednocześnie miga coś innego, a potem jeszcze coś innego – i tak na okrągło. Na górze ekranu w przypadkowej kolejności pojawiają się komunikaty i symbole. Ikona telefonu przypomina ci, że masz zadzwonić, ale równocześnie miga wciąż czajnik, do tego pralka, pianino i książki. Zanim wybierzesz numer, dostrzegasz jeszcze powiadomienia o nowych wiadomościach, więc czytasz je, odpowiadasz, sprawdzasz pogodę i wychodzisz na balkon zobaczyć, czy faktycznie będzie burza. Zapominasz wtedy, że miałeś zadzwonić, i nagle orientujesz się, że jest 23.00, a ty jesteś głodny, nie zaparzyłeś herbaty, bo kiedy wyszedłeś na balkon, postanowiłeś przesadzić kwiaty, dwa z trzech, bo skończyła się ziemia do doniczek. Po drodze, kiedy poszedłeś szukać kolejnego worka, wpadłeś na regał z książkami i zapomniałeś, co było na początku. To interfejs w wersji podstawowej, bo w rozszerzonej nie tylko podświetlają się ikony, ale też pojawiają się kolory, dźwięki, są emocje. Na przykład nagle, nie wiadomo dlaczego, robi ci się smutno i chce ci się płakać, więc cały ekran robi się ciemnoniebieski i słychać, jak Yo-Yo-Ma gra na wiolonczeli. Zanim skończy, ogarnia cię entuzjazm lub fala zachwytu, ekran robi się jasny, promienisty, pojawiają się fajerwerki i ktoś gra na pianinie boogie-woogie. Zaczynasz do tego tańczyć. Czasami też ekran zacina się na jakimś zadaniu, hiperfokusujesz się i utykasz w jednym miejscu Bóg jeden wie na jak długo.

– Dobre, ale co jest celem gry, ktoś wygrywa?

Widzisz, zapominasz o celu, w sumie nikt nie wygrywa.

Czasami widzisz tylko ciemność, nic, zamykasz oczy i nic tam nie ma, ale możesz też mieć w głowie kilku narratorów, którzy równocześnie opowiadają ci historie, nie rozumiesz żartów i ironii, nie wiesz, co znaczy „być cool”, za to momentami jarasz się jak lampion w roraty. A kiedy robi się wszystkiego za dużo albo wszyscy mówią naraz, przestajesz słyszeć. Tak jest właśnie teraz. Może opowiemy ci o tym po kolei?

– O tym, czyli?

Cholerstwie, przekleństwie, supermocy, zbawieniu, niepełnosprawności. Nie ma jednej nazwy, każdy z nas ma swoją. O tym, że czasami mruczysz jak kotka albo śpiewasz i wydaje ci się, że nikt nie słyszy, kopiesz w krzes­ło, kręcisz loki, skubiesz kąciki ust, bijesz ręką o kolano, czasami robisz mniej, czasami bardziej dziwne rzeczy, naciągasz kieszenie albo grzebiesz godzinami w głowie i słyszysz, że byłaby z ciebie fajna dziewczyna, gdybyś tylko nie iskała się jak małpa. Właśnie: małpa, kosmita, dziwak, krejzol, czubek, błazen, wariat, ale też geniusz, zdolniacha, macie coś jeszcze? Dużo mamy. Ciekawe, co by było, gdybyśmy się naprawdę spotkali wszyscy razem, cała nasza ósemka, czy byś cokolwiek usłyszała? Może powinniśmy jednak opowiedzieć po kolei, jakoś lepiej ułożyć, bo z tego będzie kupa, a nie opowieść, dzięki której nas ktoś zrozumie. Najlepszy dostanie nagrodę.

 

 

 

 

 

I

 

 

matko, jaka szalona baba.

 

 

słyszę często, że jestem walnięta, bo mam w domu sterylnie czysto. Żyję według rozkładu opracowanego co do minuty i jeśli z listy rzeczy do zrobienia nie wykonam choć jednej, może skończyć się naprawdę źle. Zanim pójdę spać, wszystko musi być włączone, bo nie zasnę; wstanę o drugiej w nocy i zacznę ładować zmywarkę czy pralkę. Nie rozpocznę pracy, jeśli mam bałagan na biurku lub gdy wszystko wokół nie jest złożone, posprzątane, poukładane i na swoim miejscu. Mówię, zanim pomyślę – to bywa szalenie raniące, dlatego przez całe moje dotychczasowe życie wydawało mi się, że jestem złym człowiekiem. Na pytanie znajomych, czy chcę obejrzeć zdjęcie ich nowo narodzonej córki bądź wnuczki, odpowiadam, że tak, ale tylko jedno.

W Chinach pewien typ kobiet określa się „kobieta wazon”. Są ładne, świetnie się prezentują, można je przestawiać z komody na półkę, z półki na parapet, jak się komu podoba, wszędzie wyglądają dobrze. Ja nie jestem wazonem, mnie się nie da przestawić. Osiągnęłam sukces w życiu zawodowym, ale bardzo długo myślałam, że coś ze mną nie tak. Diagnoza dała mi ulgę i poczucie dumy, jakbym dostała życie na nowo. Nic w nim nie zmieniłam, bo ani to przywilej, ani obciążenie. Mam dziś świadomość, co się ze mną dzieje i dlaczego tak, a nie inaczej reaguję. Wiem też, że nie jestem dziwolągiem. To mi wystarcza.

 

dawno temu.

 

na szkolnym apelu wychodziłam na środek sali gimnastycznej i mówiłam, że nauczyciele są do bani. Potrafiłam bez mrugnięcia okiem wymienić z nazwiska tych, którzy byli niekompetentni, źle uczyli, nie wywiązywali się z zadań. Moja matka była regularnie wzywana na dywanik do dyrektora. Organizowałam strajki, przekonując wszystkich uczniów do protestu przeciwko niekonsekwencji w działaniu grona pedagogicznego. Strajk polegał na tym, że odmawialiśmy wejścia do klas i czekaliśmy na negocjacje. W latach 90. w małym mieście, w którym się urodziłam i wychowałam, to było dziwne, na pewno niespotykane. Nigdy nie czułam, że robię coś niewłaściwego, uważałam, że tak należy.

Jestem ateistką, choć pewnie wtedy tak tego jeszcze nie formułowałam. Nie działałam według zasad wynikających z Dekalogu, ale zgodnie z wewnętrznym poczuciem sprawiedliwości, które miałam mocno w sobie zakorzenione. I to poczucie niczym imperatyw wewnętrzny nie pozwalało mi do pewnych rzeczy podchodzić inaczej, udawać, że nie widzę, i godzić się na bylejakość. Nawet nie wiem, czy to był wybór, czy po prostu nie było innej opcji.

Wyszłam z trudnego domu, rzadko, właściwie nigdy o tym nie rozmawiam; nie uważam, że to, kim jestem dziś, wynika z tamtych doświadczeń. Gdyby zmierzyć i porównać, co dostałam od rodziców, z tym, co mam i dokąd doszłam, można śmiało powiedzieć, że osiągnęłam wielki sukces. Sama na niego zapracowałam, koniec kropka. Sama. Zamykałam się w pokoju i godzinami siedziałam w książkach, by dostać takie oceny, jakie sobie założyłam. Już wtedy miałam plan, że jak się będę dobrze uczyć, to osiągnę dobre wyniki, jak osiągnę dobre wyniki, dostanę się na dobre studia, jak dostanę się na dobre studia, wyjdę z domu i nigdy już do niego nie wrócę. I tak się stało. Po drodze traciłam ludzi i znajomych, ale nie z tego powodu, że byłam kujonem czy typowym nerdem. Ludzie odsuwali się ode mnie, bo bali się usłyszeć, co o nich myślę. Waliłam prosto z mostu. Kiedy do klasy wchodził nowy nauczyciel i pytał, kto jest najlepszym uczniem, wstawałam pierwsza. Matka prosiła, żebym miała więcej pokory, ale ja nie rozumiałam, dlaczego miałabym ją mieć, skoro naprawdę byłam najlepsza.

Nie nawiązywałam relacji łatwo, bo nie byłam elastyczna, a może nie potrzebowałam ich nawiązywać ani mieć. Nie bolało mnie to. Nie miałam przyjaciółki, nie plotkowałam na przerwach. Byłam wzorową uczennicą, wygrywałam wszystkie konkursy, zostałam nawet przewodniczącą szkoły. Może nauczyciele chcieli w ten sposób łatwiej mnie kontrolować?

 

przed.

 

w środowisku wielkiego biznesu trzeba odwracać się do ludzi przodem. Pokazywać się im z ładnej strony, być widoczną, miłą i mówić ładnie, a przynajmniej zaciskać zęby, żeby nie mówić brzydko. Bardzo długo zaciskałam, później każdą taką ekspozycję, przymusowy bankiet, odchorowywałam. Wybuchałam, a ofiarami stawały się osoby mi najbliższe.

To był ten czas, kiedy po pandemii chciałam wzmocnić swój biznes i wpadłam w wir towarzyski. Otworzyłam się na ludzi z branży, próbowałam stać się częścią zbioru, wielkiego akwarium pełnego różnych ryb, tych mocno drapieżnych też. Słono za to zapłaciłam, bo weszłam za bardzo, za daleko, za głęboko, nie zauważyłam, kiedy zaczęłam tonąć. Wewnętrzny ścisk, który mi towarzyszył w kontaktach, był barierą trudną do pokonania. Piłam przed takimi spotkaniami, by się poluzowało, by się zamulić, by innym nie spierdolić czasu i nie powiedzieć za dużo. Ciężko mi było słuchać o torebkach, kolorach paznokci i gównianych rzeczach, nie umiałam się uśmiechać na zawołanie, dlatego często odwracałam się i odchodziłam na bok. Stałam sama i nie umiałam się zbliżyć. Czasami fajnie byłoby być elastycznym, ale ja nie umiałam się nagiąć. Po trzech latach zerwałam znajomości, świadomie wyszłam ze wszystkich organizacji, a i tak skończyło się depresją. Ludzie nie tylko wykorzystywali mnie relacyjnie i finansowo, zobaczyłam przede wszystkim całe masy złych osób, które nie miały szczerych intencji. I to mnie całkowicie rozbiło. Moje osobiste poczucie sprawiedliwości społecznej, etyki w biznesie, uczciwości i prostolinijności starło się z tak wielkim złem, że ciało nie wytrzymało. Było to tak bardzo odległe od tego, w co wierzyłam, jak tworzyłam rodzinę, jak myślę o świecie i naszym w nim funkcjonowaniu, że jedynym ratunkiem stała się wówczas ucieczka.

Powoli odbudowywałam w sobie wewnętrzne poczucie tego, czego tak naprawdę chcę. W moich pragnieniach nie było brylowania, wychodzenia na bankiety, pokazywania się z ładnej strony i zaciskania zębów. Chciałam robić swoją robotę. Dla mnie to coś więcej niż zapewnienie sobie bytu finansowego; bardziej tworzenie i kreowanie zgodnie z tym, w co wierzę, umiem, i z tym, co wiem. A wiem, że wykonuję moją pracę zajebiście.

 

diagnoza.

 

kiedy poszłam na terapię, zdiagnozowano u mnie depresję. A późnej psycholog zaproponował kilka dodatkowych testów, nie mówił dokładnie po co. Wspominał jedynie o konsultacji psychiatrycznej. Otrzymałam kod, by móc się zalogować, i szukałam po znajomych komputera z dostępem do Windowsa. Pomyślałam wtedy nawet, że to trochę starodawne. Test odnosił się do teraźniejszości i przeszłości, tyle że ja nie pamiętałam tego, co było przed laty, na większość pytań dotyczących dzieciństwa odpowiadałam: „nie wiem”. Może naprawdę nie pamiętałam, a może kiedyś zdecydowałam, by ten etap zamknąć, wymazać, zapomnieć? Nie otwieram tamtych ksiąg nawet w terapii, nie chcę do nich wracać, mając tak dużo rzeczy do załatwienia na teraz, na już. W niczym mi to nie pomoże. Podczas rozwiązywania testu płakałam; na ekranie pojawiały się pytania, które zadawałam sobie w głowie miliony razy. Dlaczego akurat tak się zachowuję, co jest przyczyną, że ludzie tak źle mnie oceniają. Wydawało mi się, że jeśli mówię szczerze i otwarcie, drugi człowiek powinien być mi wdzięczny – prawie nigdy tak nie było. Wierzyłam w świat, w którym prawda jest najwyższą wartością, że jeśli ktoś ma brudną bluzkę, jest źle ubrany, mówi nieśmieszne żarty czy po prostu robi głupie rzeczy, trzeba mu o tym powiedzieć. Nie umiałam żyć według zasady, zgodnie z którą jeśli ktoś na ciebie leje, udajesz, że pada deszcz.

Kiedy wypełniałam test, każde pytanie trafiało we mnie mocno, niektóre raniły i rozwalały wewnętrznie. Ale kiedy skończyłam i wysłałam odpowiedzi, poczułam ulgę. Pomyślałam, że skoro w ogóle jest taki test, przygotowany przez instytut, to musi być więcej ludzi takich jak ja, którzy czują, myślą podobnie i też go wypełniają. Że nie jestem w tym sama.

Dobrze pamiętam telefon od psychiatry, kiedy zadzwonił i powiedział, żebym usiadła, bo ma mi coś do zakomunikowania. Usłyszałam: „Gratulacje, pani Aniu, ma pani ADHD”. Chciał, żebym potwierdziła je dodatkowymi badaniami, zrobiłam więc EEG i rezonans. Postanowiłam sobie wtedy, że ADHD nie będzie moją wymówką, żadnym usprawiedliwieniem. Miałam czterdzieści trzy lata i diagnozę zaburzenia, z którym żyłam od urodzenia, nie mogłam nagle stać się gorsza tylko dlatego, że mam na to papier. Podeszłam do sprawy w sposób analityczny; stwierdziłam, że jeśli mogę sobie pomóc i odpocząć na chwilę od myśli, które mam włączone non stop, to dlaczego nie. Że jeśli mam szansę odetchnąć od wiecznego analizowania rzeczy skończonych, nieskończonych, tych do zrobienia, do nieprzełożenia, od nieustannego segregowania klocków, dopasowywania puzzli, by uzyskać swobodę myśli, chętnie poddam się terapii medycznej.

 

po.

 

próbowaliśmy różnych leków, jednego, drugiego, zwiększaliśmy dawkę, w końcu Concerta zaczęła działać. Czułam się po niej jak nimfa biegająca po łące pełnej wiosennych kwiatków. Śmieszne, prawda? Moja waga, mój srogi wygląd, a ja – nimfa w lnianej sukience zrywająca kwiatki. To było tak dobre, że nie mogłam wyjść z zachwytu; patrzyłam na świat bez wewnętrznego napięcia, które towarzyszyło mi od zawsze. Przestałam się katować, rozliczać, że coś jest niezrobione, nieskończone, że praca, że dzieci, że nie odbiorę, nie zdążę, że to się na pewno wszystko źle skończy. Leki dały mi poczucie luzu.

Wszystko robię tak, jak robiłam do czasu diagnozy, dobę nadal mam zaplanowaną co do minuty, ale nie napędzam się już lękiem, nie motywuję stresem. W moim telefonie nadal najważniejszy jest Notebook, moja święta biblia, gdzie mam wszystko zaplanowane. Każda czynność po przebudzeniu jest ujęta w dokładne godziny i minuty, popatrz choćby na poniedziałek, w którym od 7.00 do 7.15 przygotowuję śniadanie dzieciom, o 7.30 biorę prysznic i robię make up, 7.40 to czas zamawiania kawy w znanej sieciówce (innej nie pijam, albo tę, albo wcale, tak mam każdego dnia) i tak dalej, odhaczam każdą z wykonanych czynności. Kiedy kasuję sobie listę z konkretnego dnia, czuję się lepiej. Lubię taką zadaniowość, ale teraz nie wywołuje już we mnie napięcia, pozostała jedynie rutyną. Nie zmieniłam nawyków ani życia, a życie innych nadal nie jest przedmiotem mojego zainteresowania, nie wypytuję o cudze dzieci i cudze wnuki. Czasami mówię: „No chyba że chcesz, żebym udawała?”. Bo przecież super, że komuś urodziło się dziecko, ale dlaczego mam z tej okazji oglądać jego kilkanaście zdjęć?

Poziom empatii i wrażliwości osób z ADHD jest chyba inny. Mój syn jest nieprzeciętnie inteligentny, nauczyciele sobie z nim nie radzą, bo odpowiada im w sposób tak bezpośredni, jak odpowiadam ja. Bez owijania w bawełnę. Kiedy przypominam sobie siebie z tamtego czasu, widzę, że byłam taka sama, nigdy jednak ani wówczas, ani dużo później nie pomyślałam, że to ADHD. Miałam o nim stereotypowe wyobrażenie, że osoba, która to ma, zaczyna, ale nie kończy zdania, jest roztrzepana, cały czas w ruchu, niepoukładana, wszystko ją rozprasza. I że są to chłopcy. W głowie miałam wizerunek niegrzecznego łobuza, który przeszkadza na lekcji, a ja byłam przecież całkiem inna. Do diagnozy nie miałam pojęcia, że jest jakieś drugie oblicze i że dziewczyny też to mają, to żaden wymysł. Kiedy idę do lekarza, który mnie pyta, czy biorę jakieś leki, odpowiadam, że tak, i podaję nazwę Concerta. Zwykle wtedy pada: „Na co to?”, a kiedy mówię, że na ADHD, widzę często po drugiej stronie wielkie oczy. Dziś się tylko uśmiecham, ale na początku odpowiadałam: „A co, wolał(a)by pan(i), żeby to było na HIV?”.

Mój świat jest czarno-biały, w tym świecie jak w bajce – ludzie są albo źli, albo dobrzy, i to jest krótka piłka. Nie utrzymuję relacji z osobami, które mnie choć raz zraniły czy też pokazały się z takiej strony, która mi nie odpowiada. Nie mam w sobie poczucia kompromisu i tolerancji, chęci do negocjacji, do zobaczenia sytua­cji jeszcze raz. Nie daję ludziom drugiej szansy – wiem, że to czasami złe. Nie boję się odrzucenia, ale zraniłoby mnie, gdyby odeszły te osoby, na których mi zależy. To zaledwie garstka: dzieci, partner, niania (tak, niania moich dzieci) oraz para moich przyjaciół, małżeństwo, którzy są w moim życiu od zawsze. Nie utrzymuję kontaktu z rodziną, moje dzieci nie mają babci, dziadka, wujka, cioci, nasza niania daje im namiastkę większej rodziny, bo wiem, że tego potrzebują. Ja nie. Nie brakuje mi korzeni, przynależności, kontynuacji, ale płacę rodzicom co miesiąc na utrzymanie. Uważam, że tak jest najlepiej, kiedy ja ich finansuję, a oni trzymają się ode mnie z daleka.

Ostatnio dostałam wiadomość, że mój ojciec miał zawał. Odczytałam esemesa, po kilku minutach wróciłam do przerwanego tematu w pracy. Jedyne, co poczułam przez chwilę, to strach, że będę musiała jechać i organizować pogrzeb. To by mnie mogło przerosnąć. Nie chciałam wracać, udawać, że jestem częścią czegoś, czego od dawna częścią nie jestem. Kiedy mój partner po kilku dniach zapytał, jak czuje się ojciec, byłam zaskoczona, bo sama o tym zupełnie zapomniałam. Wtedy jednak, patrząc na jego reakcję, uświadomiłam sobie bardzo wyraźnie, że innym mogę wydawać się potworem – wiem, to mocne – może człowiekiem, którego mało co porusza. Nie wiem, gdzie jest taka granica, za którą pojawi się współczucie. Rozumiem, jak życie z kimś takim jak ja musi być trudne.

 

nadal.

 

nie lubię innych dzieci. Moje są portem, dają poczucie przynależności, tożsamość. Kocham je, czuję to i czasami mnie to przeraża. Kocham też pasierba, mam z nim bardzo dobry kontakt, mogę powiedzieć, że mu matkuję, choć nie traktuję go jak dziecko. Nigdy nie umiałam się bawić, nie układałam klocków, nie grałam, nie wygłupiałam się, dzieci były dla mnie partnerami, osobami na równi. Rozmawiałam z nimi jak z dorosłymi. Pamiętam, jak córce i synowi zmieniłam szkołę tylko dlatego, że przyjmowano do niej dzieci z orzeczeniami o niepełnosprawności. Irytowało mnie, kiedy pewne zachowania tłumaczone były ADHD czy aspergerem. Nie rozumiałam, jak to możliwe, że, dajmy na to, Antek mógł przyduszać kolegę. I dlaczego jedna czy dwie osoby rozwalały wszystkim dzieciom wyjście do parku, bo akurat zaczynały biec w drugą stronę, niż jechał tramwaj. Nadal mnie to nie przekonuje. Rozumiem, że diagnozy są konieczne, rozumiem, że to dzieci, i super, że rodzice zadbali o rozpoznanie, ale dla mnie nie jest to usprawiedliwienie. Nie przekonuje mnie to, mimo że sama mam ADHD. To nie jest egoistyczne, to jest mój tok myślenia, tak widzę świat. Dlatego czasami lepiej mi się żyje życiem zawodowym niż prywatnym. Nad nim łatwiej zapanować, mieć kontrolę, zadania są w miarę logiczne, pojawiają się wyzwania i trzeba się z nimi zmierzyć. Koniec kropka.

W relacji bywa inaczej, nie umiem utrzymywać kontaktu, znikam, kiedy zaczynają mnie zaprzątać inne rzeczy. Nie tęsknię za ludźmi, mam tylko jedną przyjaciółkę, od piaskownicy, i jej męża, wspominałam już o nich, prawda? Oprócz mojego partnera to jedyni ludzie, przy których tak naprawdę mogę być sobą. Może wspólne czterdzieści trzy lata uodporniły ich na moją chamską osobowość, a może po prostu zaciskają zęby. Wolałabym to pierwsze.

Można by powiedzieć, że całe swoje dorosłe życie funkcjonuję jak robot. Wykonuję pewną liczbę czynności dziennie, to dla mnie tak naturalne jak oddychanie. Dopiero kiedy ktoś patrzy na mnie z boku, może powiedzieć: „O matko, jaka jebnięta baba”. Codziennie dzwonię do trzech kluczowych osób w firmie, nawet jeśli nie mam dla nich żadnych zadań, a moje dzieci muszą mieć rzeczy poskładane na kant. Ja oczywiście też, w dodatku ułożone kolorami. Jadłospis w mojej rodzinie jest niezmienny, w poniedziałki są na przykład tosty i kakao, wtedy spieniacz do mleka i sandwichmaker stoją już w niedzielę wieczorem na blacie. Nie lubię niespodzianek, nie wiem, co to znaczy spontaniczność. Jeśli dasz mi prezent, który mi się nie spodoba, będzie masakra. Był czas, kiedy starałam się udawać, łzy napływały mi do oczu, a ja, nie chcąc robić nikomu krzywdy, mówiłam, że fajny. Moi znajomi wiedzą, że jeśli mi coś nie pasuje, oddam komuś innemu. Kupuję ubrania wyłącznie czarne, białe i szare. Łatwiej się wówczas pakować, dokupywać inne i planować dodatki. Nie mam żadnych rzeczy wzorzystych, wszystko jest gładkie. Nie chodzę do sklepów, zamawiam przez internet, przymierzam i jak nie pasuje, zwracam od razu. Raz na rok robię przesiew, jeśli czegoś nie włożyłam do tego dnia, oddaję. Irytuje mnie brak punktualności, dlatego się nie spóźniam. Mój partner żartuje, że normalni ludzie przyjeżdżają na lotnisko godzinę przed odlotem, ja przyjeżdżam czasami trzy godziny wcześniej. Nieraz trzy i pół. Nigdy nie zdarzyło mi się spóźnić, nie lubię robić rzeczy na ostatnią chwilę.

Jest wiele tego „nie lubię”, choć są też rzeczy, które lubię, kwestia spojrzenia. Lubię wracać do tego samego hotelu i do miejsc, które znam. Czuję wtedy spokój w głowie i w ciele. Trudno mi to wytłumaczyć nawet bliskim.

 

teraz.

 

nie boli mnie, jak ktoś znika z mojego życia, bardziej kiedy mnie zawodzi. Im jestem starsza, tym częściej łapię się na tym, że dobrze mi w momentach, kiedy osiągam spokój. Ostatnio poruszył mnie spokój morza, patrzyłam na nie i to mnie koiło. Coraz częściej ujmują mnie małe rzeczy. Dziś nie zwracam uwagi na to, co materialne, nie kupuję sobie kolejnych ubrań, torebek, butów, kosmetyków, ale cieszy mnie zakup obrazu. Bo kiedy mi się podoba i na niego patrzę, czuję ciszę. Cisza jest tym właśnie, czego potrzebuję. Lubię ten stan wewnętrznej harmonii, kiedy nie mam w sobie torpedujących myśli, że coś zrobiłam, czegoś nie zrobiłam, dowiozłam albo nie dowioz­łam. Mam dom na wsi, dobrze mi tam być, patrzeć na zieleń, upiec sobie chleb – odkryłam, że gotowanie też mnie uspokaja.

Podczas wakacji odstawiłam concertę, było ciepło, miałam morze obok, chciałam się wyregulować słońcem i naturą. Udało się, ale pierwszą czynnością po powrocie do codzienności była wizyta u psychiatry i prośba o receptę. Jeszcze się nic nie działo, ale ja zawsze przewiduję sporo naprzód. Nie chciałam zderzyć się z sytuacją, że coś mnie zaskoczy, że znów pojawi się to spięcie, ten nieustający niepokój.

Słyszę czasami opinie, że ludzie z ADHD mają lepiej, bo nie przejmują się tym, co myślą o nich inni. To prawda, nie staram się, by mnie ktoś polubił, nie wiem nawet, jak to się robi. Nie potrzebuję lajków na Fejsbuku, śmieszy mnie, że ludzie tym żyją, że to ich w jakikolwiek sposób określa. Nie ma mnie na social mediach, nie ciekawią mnie wakacje, obiady, pozowane zdjęcia i przemyślenia innych. Mogę nie dzwonić do znajomych przez całe miesiące, uznając, że jeśli żyją, to znaczy, że wszystko z nimi dobrze. Kiedy jestem zajęta pracą zawodową, nie poświęcam uwagi prywatnym sprawom, wpierw muszę dokończyć, co sobie zaplanowałam. Jeśli mam ważny projekt, wybieram projekt, nawet kiedy dziecko jest chore.

Jestem bardzo dumna z diagnozy, nie kryję się z faktem, że jestem w terapii. Dzieci uważają mojego psychologa za bohatera, kogoś, kto w jakimś sensie mnie dla nich uratował. Bliscy nie muszą rozumieć tego, co masz w swojej głowie, z czym się borykasz, ale muszą nauczyć się z tobą żyć, a to bywa trudniejsze niż życie z kimś, kto na przykład nie ma ręki. Nie wszystko da się przewidzieć, ty nie zawsze jesteś w stanie siebie przewidzieć. Czasami trudno jest mi towarzyszyć.

 

nie zawsze.

 

nie zawsze jestem dumna z tego, kim jestem. Coraz bardziej rozumiem mojego partnera, wiem, że życie z kobietą niezależną, raniącą tym, co zdąży powiedzieć, zanim pomyśli, nie jest łatwe. Przydałby mi się alarm wyprzedzający, coś w stylu: „Uwaga, zastanów się, bo to, co teraz chcesz powiedzieć, może kogoś zaboleć”. Ale z drugiej strony to nie byłabym już ja. Dużo mówi się o prawdzie, o wartości prawdy w relacjach, ale ludzie nie chcą jej słyszeć. Nie zakładam maski, nie nauczyłam się maskować, a kiedy wyczuwam kamuflaż u innych, zaczynam się dusić. Jestem rozczarowana człowiekiem jako gatunkiem, zawiedziona tym, jak manipuluje, by uzyskać swój cel, by osiągnąć zysk, stosując metody, które są nie fair. To jest bardzo niepopularne, co powiem, ale gdyby każdy był choć trochę mną, nie byłoby wokół tylu iluzji, nie musielibyśmy się klepać po plechach i być sztuczni.

Czasami uczę się wycofywać i robię to dla najbliższych. Pamiętam wywiadówkę, podczas której zadałam wychowawczyni mojego dziecka pytanie, ile kosztuje godzina jej pracy, bo moja jest wyceniona na 1200 złotych. Patrzyła zdziwiona, podczas gdy ja kończyłam wypowiedź: „Od półtorej godziny słucham pani historii o jaglance, to już jest 1800 złotych, zapłaci mi pani?”. Od tamtego momentu staram się nie chodzić na wywiadówki, oszczędzam wrażeń moim dzieciom.

Nie mam marzeń, bardziej cele, które chciałabym zrealizować, nie zawsze zawodowe, bo tu jestem spełniona. Nadal dobrze pamiętam, jak budziłam się w nocy ze strachu, że będę biedna. Wciąż się tego czasami boję. Może dlatego zdarza mi się myśleć, że mogłabym się rozwijać i zatrudniać więcej ludzi, choć tak naprawdę już tego nie potrzebuję. Pracowałam po dwanaście, czternaście godzin na dobę, dziś chcę pracować osiem, no może dziesięć, a resztę przeznaczyć dla siebie i najbliższych. Nie zastanawiam się, co będzie za dziesięć lat, ale na pewno cieszę się z tego, że na tym etapie mojego życia osiągnęłam taką świadomość, która mnie całkiem mądrze prowadzi.

Chciałabym mieć dom w Hiszpanii z pięknym widokiem na morze, bo taki klimat mi służy, i chciałabym mieć pasję. Adehadowcy rzadko mają długoterminowe hobby, wszystko jest biegiem na setkę, zapalam się szybko, ale też szybko gubię zainteresowanie. Nie umiem się zatracić, oddać czemuś na maksa. Ludzie mają konie, foto­grafie, ja nie. Nie ciągnie mnie taniec ani chodzenie po górach, na jogę zapisałam się, bo czułam, że mi pomoże, ale to było zadanie, może nawet cel. Jestem świetna w celach. Jak się uparłam, że zrobię sobie operację i schudnę, zrobiłam, jak zaplanowałam, i straciłam czterdzieści kilo­gramów.

 

nie koniec.

 

dużo podróżuję służbowo. Pakowanie opanowałam do perfekcji, mam nawet oddzielne pudełko na ładowarki i kable. Po urlopie, kiedy otworzysz moją walizkę, rzeczy już są podzielone na pranie białe, czarne i kolorowe (dzieci). Pakowanie na dwutygodniowy wyjazd zajmuje mi mniej niż kwadrans, wszystko mam przygotowane; wiem, to może być dla niektórych dziwne.

Czasami boję się bywać u innych. Kiedy pojechałam po mojego syna do kolegi i musiałam na niego poczekać, nie umiałam nawet ukryć przerażenia poziomem chaosu, który zobaczyłam. Nie byłam w stanie usiąść, stałam i czekałam w przedpokoju, niemal nieruchomo wpatrując się w jeden najczystszy punkt w mieszkaniu. To mnie uspokajało. Mamy przeraźliwie czysto w domu, moja córka powiedziała wychowawczyni, że odkurzam codziennie, co ją pewnie zdziwiło. Ale to prawda. Kiedy nowej pani do pomocy powiedziałam, że prasujemy skarpety, składamy je w kostkę i jeszcze raz prasujemy, i tak samo z majtkami, myślała, że sobie jaja robię, że mam takie poczucie humoru. Mimo mojego szaleństwa pracuje ze mną od sześciu lat, moja niania od siedmiu, a ludzie w firmie nawet siedemnaście. Pokażę ci w komórce, jakie wysyłam do niej informacje, choć przecież ona doskonale wie, co ma robić: „wymyć ekspres i mikro­falę, ale to standard, lodówkę, wywalić wszystkie rzeczy, które mają termin do 1 sierpnia, bo dopiero wtedy wracamy, wymyć szuflady dolne i tak dalej, pranie i prasowanie, gabinet, jest sajgon, buty zimowe pochować w garderobie, buty niezimowe na półki w przedpokoju, w kurtkach i nowych płaszczach poodcinać metki i pochować w garderobie, ubrania wyprasować, odciąć metki i pochować w garderobie w sypialni”. Tak, odcinam metki, bo nie mogę być dodatkowo dotykana. Nie znoszę tego. Tak jak nie znoszę książek, które są poukładane niealfabetycznie albo nietematycznie. Wolałabym mieć na to wyjebongo, ale nie mam.

Patrzę czasami na mojego syna i chciałabym go uchronić przed tym, co jest nieuchronne, co musi przejść, tak jak ja przeszłam. Ostatnio usłyszałam, że kolega mu się chwalił: „Wiesz, mam swój kanał na YouTubie”, a on zapytał: „I kto go ogląda, mama, tata i babcia, bo cię lubią?”. To nie była arogancja ani chęć zrobienia komuś przykrości. Kolega naprawdę ma czterech followersów, więc kto to może być? Mojemu dziecku nie będzie łatwo.

 

 

Anna, kobieta, matka, partnerka, bizneswoman, tłumaczka, działaczka charytatywna, lat 44. Diagnoza ADHD w wieku 43 lat.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

Copyright © by Katarzyna Kachel, 2025

 

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wszystkie historie opowiedziane w książce wydarzyły się naprawdę. Na potrzeby zachowania prywatności – imiona niektórych bohaterów zostały zmienione.

 

Wydanie I, Poznań 2025

 

Projekt okładki: © Andrzej Komendziński

 

Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta: Joanna Pawłowska, Anna Nowak

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Redaktor prowadząca: Małgorzata Ochab

PR i marketing: Margareta Wysocka

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8402-292-4

 

 

 

Grupa Wydawnictwo Filia Sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIA NA FAKTACH