Album kandydatek do stanu małżeńskiego. Z notatek starego kawalera - Michał Bałucki - ebook

Album kandydatek do stanu małżeńskiego. Z notatek starego kawalera ebook

Michał Bałucki

0,0

Opis

Marek Kochliwski, weteran kawalerii tak nas zachęca do lektury niniejszej książki: „Na każdego śmiertelnika – bez różnicy płci – przychodzi chwila, w której, przykrząc sobie samotność, poczyna oglądać się tęsknie za dopełnieniem się drugim rodzajem i zamyśla o małżeństwie. U panien period ten rozpoczyna się już w piętnastym roku i trwa do późnej starości, że nie powiem do deski grobowej; u mężczyzn trwa on nierównie krócej, a rozpoczyna się dopiero w dwudziestym którymś roku. Młodzieniec kocha, aby kochać. Gdy przeciwnie płeć piękna od najwcześniejszej młodości umie już zdawać sobie sprawę z budzących się uczuć, chce wiedzieć, kogo kocha i wie dlaczego. Jemu dość, gdy ją może nazwać: ona! Ona zaś dowiaduje się zaraz kto on, czym on, aby mogła o nim powiedzieć mój! Ale jakkolwiek później o lat kilka, jednak i jemu przychodzi potem pragnienie nazywania jej swoją. Otóż, kiedy ta chwila przyjdzie na ciebie, dostojny młodzianie, i pilnie a bacznie rozglądać się zaczniesz po świecie za towarzyszką życia, weźmij ten Album do ręki, a znajdziesz w nim nie pędzlem wprawdzie, ani aparatem fotograficznym, ale słowami wymalowane niektóre typy i postacie, które ci wielce pomocne być mogą w orientowaniu się wśród tej mnogości kandydatek do stanu małżeńskiego...”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 111

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Michał Bałucki

 

Album kandydatek do stanu małżeńskiego

 

Z NOTAT STAREGO KAWALERA

 

Armoryka

Sandomierz

 

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Tekst wg edycji 1877.

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7639-183-0 

 

 

 

PRZEDMOWA.

 Na każdego śmiertelnika — bez różnicy płci — przychodzi chwila, w której, przykrząc sobie samotność, poczyna oglądać się tęsknie za dopełnieniem się drugim rodzajem i zamyśla o małżeństwie. U panien peryod ten rozpoczyna się już w piętnastym roku i trwa do późnej starości, że nie powiem do deski grobowej; u mężczyzn trwa on nierównie krócej, a rozpoczyna się dopiero w dwudziestym którymś roku. Nie rozumiem przez to, żeby w męskiej połowie rodzaju ludzkiego tak późno budziły się sercowe sentymenta, owszem wielu młodzieńców w epoce kiełkowania pierwszych włosków pod nosem, a nawet, jak teraz, dużo wcześniej uczuwa skłonność do tak zwanej studenckiej miłości, którą prześladuje gremijalnie młode pensyonarki a czasem i przekwitłe guwernantki; ale taka miłość nie dochodzi nigdy do owocu, tj. do małżeństwa. Młodzieniec kocha, aby kochać. Gdy przeciwnie płeć piękna od najwcześniejszej młodości umie już zdawać sobie sprawę z budzących się uczuć, chce wiedzieć, kogo kocha i wie dlaczego. Jemu dość, gdy ją może nazwać: ona! Ona zaś dowiaduje się zaraz kto on, czem on, aby mogła o nim powiedzieć mój! Ale jakkolwiek później o lat kilka, jednak i jemu przychodzi potem pragnienie nazywania jej swoją.

 Otóż kiedy ta chwila przyjdzie na ciebie, dostojny młodzianie, i pilnie a bacznie rozglądać się zaczniesz po świecie za towarzyszką życia, weźmij to Album do ręki, a znajdziesz w niem nie pendzlem wprawdzie, ani aparatem fotograficznym, ale słowami wymalowane niektóre typy i postacie, które ci wielce pomocne być mogą w oryentowaniu się wśród tej mnogości kandydatek do stanu małżeńskiego. Jeżeli małżeństwo porównywują niektórzy do loteryi, to album niniejsze będzie odgrywało rolę sennika, które stawiać ci będzie przed oczy różne kombinacye na ambo, na wzór profesora von Orlice.

 Niech was to nie odstrasza, że sam autor nie wygrał żadnej stawki na tej loteryi i dziś solo extracto pędzi starokawalerskie życie zależne od łaski i fantazyi stróżki starej Wojciechowej, która mu ziółka gotuje i kataplazmy odgrzewa. Za moich czasów nie było jeszcze takich podręczników do szukania małżeństw, grało się na chybił trafił — ta i przegrywało. Zostało się w zysku jedynie doświadczenie niebardzo już przydatne na moje stare zęby; dlatego spisuję je dla drugich w tej nadziei, że może znajdzie się taki, który za moją instrukcyą w grze małżeńskiej trafiwszy ambo, albo terno jakie (bo i ta liczba trafia się w małżeństwie), wypisze mi w inseratach Czasu solenne za to podziękowanie.

 Kraków, d. 30 Sierpnia 1876.

Marek Kochliwski

weteran kawaleryi.

I. Ruiny panny Palmiry.

 Najniedomyślniejszy z czytelników domyśli się, zapewne, że chcę tu mówić o starej pannie i zdziwi się może, iż szereg fotografij moich rozpoczynam tak zużytym i wypłowiałym wizerunkiem. Króż bo nie pisał o starych pannach? To prawda. Temat to zjeżdżony, jak stara szkapa fijakierska, której nawet niedorostki literackie dosiadają bez obawy i uczą się na niej jeździć. Ale dotąd we wszystkich tego rodzaju opisach, karykaturach staropanieńskich typów popełniano jeden ogólny błąd, że starą pannę uważano jako jakiś osobny gatunek, który się już rodzi gotowy z pewnemi stereotypowemi rysami i przymiotami, gdy tymczasem stara panna jest tylko odmianą i dalszą konsekwencyą młodej panny, a więc jako taka musi mieć różne właściwości, które pod jedną formę podciągnąć się nie dadzą. Zamiast tedy jednej fotografii tego nieśmiertelnego typu, dam wam ich kilka. Panna Palmira jest tylko jednym z takich okazów w lepszym gatunku. Serce jej miało chwile swoich tryumfów i świetności. Jak po wspaniałych zamkach przechadzały się po niem rycerskie postacie, dostojne figury; staczano szlachetne turnieje o posiadanie tego warownego serca i nakoniec jednemu z rycerzy (przypuśćmy, że to był huzar z ostrogami lub jaki dygnitarz autonomiczny) udało się zdobyć klucze od tej dziewiczej fortecy. Wtem przyszła wojna, która rycerza pozbawiła życia, albo krach finansowy, który pannę pozbawił posagu i rycerz nie wrócił więcej, a opuszczone serce popękało z rozpaczy i ze wspaniałej panny zostały ruiny, w których hysterya i doktór wraz z puszczykami smutku obrały sobie mieszkanie.

 Przyznam się, że mało bardzo zdarzyło mi się spotkać takich poważnych ruin; praktyczny nasz wiek umie je zużytkowywać i tam, gdzie nie mógł mieszkać magnat, osadzają gorzelnika lub innego fabrykanta, który popękane ruiny zatynkuje, pomaluje, wyrestauruje i ukleci z nich znośne mieszkanie dla siebie. Ale nie mogę znowu bezwarunkowo utrzymywać, żeby wszystkie tak się przerobić dały. Bywają ruiny, co wolą tęsknić za utraconą świetną przeszłością, niż zgodzić się na byle jaką obecność. Młodzi poeci lubią błądzić koło takich ruin, układają się pod ich posępnym cieniem w malowniczych pozach, podsłuchują smutne dzieje przeszłości, ciche westchnienia i spisują z tego poemata o złamanych sercach, zawiedzionych nadziejach, przebolałych cierpieniach, za które niektóre redakcye warszawskie płacą po sześć groszy od wiersza. Także księża i babki kościelne z takich złamanych serc niezłe ciągną korzyści; czasem krawiec utarguje za czarne szaty; ale zresztą świat niewiele ma zysku z takich poważnych ruin, prócz wiary w to, że są jeszcze dusze wyższe i szlachetne, co mają swoje ideały.

 Ostatnia ta pochwała stosuje się wyłącznie do tych ruin, które w murach klasztornych lub w domowym zakątku zagrzebały się ze swoim smutkiem. Bo niech Bóg broni, jeżeli takiej heroinie przyjdzie ochota afiszować się ze swojem cierpieniem; staje się wtedy plagą i męczarnią towarzystwa, które ją przyjmować musi. Pojawienie się jej robi wrażenie konduktu pogrzebowego, wobec którego każda wesołość umiera, śmiech staje się świętokradztwem i anachronizmem, a rozmowa przybiera klasztorny charakter na temat „memento mori.” Bo i jak tu przy takiej ruinie, która ze stanowiska wieczności i z kurhanu swej boleści pogląda na wszystkie czynności ludzkie, zaproponować poleczkę lub walczyka bez narażenia się na pogardliwo-litośny uśmiech. Wszystko, cokolwiek byś chciał przedsięwziąść wobec takiej panny, wydawać się musi błahe i maluczkie w porównaniu z wiecznością zagrobową, która stanowi dla niej ostateczną miarę, według której wszystko ocenia. Powiadano mi, że nawet jeden członek akademii umiejętności dostawszy się między nóżki takiego rozległego cyrkla, wydawał się bardzo maluczki; ale to pozwalam sobie uważać za bajkę. Ludzie mający prawo do nieśmiertelności, nie mają powodu obawiać się, aby mieli zniknąć w objęciach wieczności.

 Bywa czasem, że taka ruina panny Palmiry kultywuje dobre uczynki, opiekuje się szkółkami, odwiedza szpitale, należy do różnych towarzystw dobroczynnych; ale wszystkie te czynności spełnia ona na pół sennie jak lunatyczka, nie oddając im się duszą, bo dusza jej jak brzoza płacząca zanurza się i moczy w głębinach smutku.

 Panny tego rodzaju najczęściej, a właściwie jedynie, spotkać można w domach zamożnych, po pańskich salonach, gdzie mają czas i możność oddawania się takim bezmiernym smutkom. Zdarza się często w tych sferach, że najpiękniejsze panieńskie budynki obracają się w ruinę dlatego tylko, że nie chciano do nich puścić na mieszkanie kawalerów nieudekorowanych w dostateczną ilość pałek lub mirtę książęcą.

II. Amazonki.

 Bywają znowu panny, których serca nie tylko żaden rycerz, ale nawet mizerny konceps-praktykant ani nauczyciel ludowy nie chcieli sobie obrać za stałe mieszkanie, panny, o których za młodu mówiono: bardzo dobre, bo nie wypadało powiedzieć: bardzo brzydkie. Takie upośledzone od natury istoty straciwszy nadzieję usłyszenia od którego z mężczyzn miłosnego wyznania lub bodaj oklepanego komplementu, robią gorzej jeszcze, jak ów lis w bajce, bo nie tylko krzywią się na kwaśne winogrona, ale nadto serca, o które się nikt nie chciał pokusić, zamykają na kilkanaście nieugiętych postanowień, wypisują nad niemi groźny zakaz: „mężczyznom wstęp wzbroniony” i wypowiadają otwartą wojnę temu jaszczurczemu plemieniowi. Nie ma wady, ani zbrodni, o którą by taka amazonka nie posądziła rodu męskiego.

 Z tego rodzaju starych panien rekrutują się emancypantki najrozmaitszych odcieni, począwszy od tych, które cygarem lub obciętemi włosami chcą zatrzeć różnicę płci, aż do owych filozofek, co po uniwersytetach dobijają się równouprawnienia z męską połową, która śmie sobie przywłaszczać władzę i opiekę nad niewiastami. Otóż te waleczne amazonki chcą ubiorem, chodem, mową, postępowaniem pokazać, że w danym razie mogą wybornie udawać mężczyzn, a tem samem całkiem bez nich się obchodzić. Nie radzę jednak nikomu próbować stałości takiej panny na tym punkcie; znałem bowiem taką, która apostołując z gorliwością, i zapałem teoryę usamowolnienia kobiety z pod jarzma małżeńskiego i wywalczenia samodzielnego stanowiska, gdy jej się zdarzyło znaleść jakieś indywiduum, które zaledwie kawałeczkiem mężczyzny nazwać można było, uczepiła się go rękami i nogami i wszystkie emancypowane wyobrażenia swoje pozwoliła okuć małą obrączką ślubną. Rzadko której jednak trafia się taka przyjemna pokusa, bo nawet ci panowie, którzy po pismach i zgromadzeniach piszą i gardłują za potrzebą emancypacyi i równouprawnienia kobiety, w chwili stanowczej wolą poprowadzić do ołtarza jaką posażną gąskę parafijalną, niż amazonkę choćby z doktorskim dyplomem.

 Do tego działu należą także literatki, z krwią zakażoną atramentem, który obficie wylewają na papier. Serce u tych stworzeń spełnia funkcye czysto literackiej natury, kocha, zachwyca się, cierpi — ale tylko na papierze i jak strzelec, co wtedy gdy spudłuje, prawi szeroko dla zamaskowania swej niezręczności o teoryi łowiectwa i warunkach znakomitego myśliwca, tak owe amazonki, chybiwszy przeznaczenia swego, piszą najczęściej o przeznaczeniu kobiety i jej stanowisku w społeczeństwie. Artykuły tego rodzaju są nieomylnym symptomem staropanieństwa, i według nich dałoby się statystycznie niemal wykazać, ile kraj jaki produkuje rocznie starych panien; bo mnożenie się literackich płodów kobiecych stoi właśnie w odwrotnym stosunku do liczby małżeństw. Szczególniej dział powieściowy liczy najwięcej takich istot deportowanych. Tam one za wszystkie pretensye, jakie mają, do niewdzięcznego rodu męskiego, smarują go nielitościwie atramentem i żółcią, albo też nagradzając sobie jałową rzeczywistość, stwarzają bohaterów o alabastrowych czołach, hebanowych wąsach, jedwabnych, powłóczystych spojrzeniach i każą im na zabój kochać się w sobie. Są więc o tyle szczęśliwsze od dewotek, że gdy te oddawszy Bogu serca wzgardzone przez ludzi, poprzestać muszą na obcałowywaniu ręki widomym zastępcom na ziemi niebieskiego oblubieńca, czyli poprostu księżom — tamte lepią sobie z wyrobów własnej wyobraźni ideały stosowne do swoich potrzeb i upodobań. Jeżeli przypadkiem takiej literackiej amazonce dostanie się jaka niespodziewana sukcesyjka po wuju lub babce, to można na pewniaka przypuścić, że pomimo całego wstrętu do mężczyzn i odgrażania się, pierwszą jej czynnością będzie sprawienie sobie — męża. Ale biada człowiekowi, który złakomiwszy się na jej fortunę, przyjmie ten straszny obowiązek. Będzie miał ustawicznego rywala w owym wymarzonym ideale i choćby robił Bóg wie jakie poetyczne wysilenia, zakatarzał się przy śpiewie słowików, moczył nogi za lilijami wodnemi, nabawiał się strzykania w krzyżach, zrywając kwiaty po łąkach i szukając czterolistnej koniczyny, zawsze jeszcze będzie za mało poetyczny, za trywialny i w końcu dawszy za wygraną, będzie musiał przez palce patrzeć na częste wizyty jakiego mleczaka z gimnazyum, którego żona obierze sobie za powiernika swoich marzeń i słuchacza swych literackich utworów. Na szczęście babcie i ciocie nie zwykły często robić tak kosztownych niespodzianek i literacka amazonka pozostaje najczęściej w idealnej sferze niezaspokojonych pragnień serca, i prowadzi dalej duchową walkę ze światem w ogólności, a mężczyznami w szczególności.

 Są znowu amazonki, którym natura odmówiła talentu, a wychowanie nie dało im poznać wszystkich tajemnic ortografii i cała czynność pisarska ogranicza się na regestrach bielizny i notatkach gospodarskich; te nie mogąc walczyć z całą ludzkością, prowadzą zapamiętałą walkę z czeladzią i domownikami. Rzymianie mieli na określenie tego gatunku trafny wyraz: virago, który polskie babsztyl, albo heród-baba niedokładnie tłumaczy, bo nie uwydatnia dziewiczego stanu tych domowych tyranów. Fluksya, kabała i tabaczka lub cygaro należą do nieodłącznych atrybucyj takich wiejskich amazonek. Temu ostatniemu tj. cygarowi oddają się najprzód sekretnie, ukrywając starannie przed okiem ludzkiem te słodkie (?) rendez-vous z kabanosami, kubami, a nawet krowoderosami, którym dozwolonem jest dotykać dziewiczych ust takiego virago gdzieś na uboczu w jakiej komóreczce lub ustronnej alei ogrodu. Mnie samemu zdarzyło się raz wytropić taką schadzkę w kukurudzy. Dymek niebieski, owoc tego tajemniczego romansu panny z cygarem, zdradził ukrytych. Poszedłem za tym śladem — i złapałem ich na gorącym uczynku. Ale grubo się zawiodłem w domysłach, to nie było cygaro, ale fajka, lepiej powiedzmy faja na ogromnym cybuchu, którą panna Cecylia z namiętnością całowała mięsistemi wargami. To co się stało pannie Cecylii, przytrafia się i innym, tj. że zawsze znajdzie zię jakiś ciekawy, co sekretne schadzki podpatrzy i potem rozgada. Nie pozostaje więc, jak przyznać się do tych pokątnych stosunków i uświęcić je jawnym związkiem. Odtąd jak z mężem amazonka publicznie pokazuje się z cygarem lub fajeczką najprzód w domu, potem po wsi, a w końcu na jarmarkach i odpustach. Że jednak cygaro nie zaspakaja wszystkich potrzeb panieńskiego serca, więc część faworów dostaje się także pieskowi, najczęściej amorkiem zwanemu. Wszystkie uczucia wzgardzone przez płeć męską przenosi panna na amorka, obsypuje go swemi względami, karmi najsmaczniejszemi kąskami, tuli w chwilach wolnych do dziewiczego łona, powierza mu swoje zmartwienia, a nawet, o zgrozo! przypuszcza do łoża. Czasem jakiemu młodemu ogrodniczkowi lub służącej pochlebnicy udaje się zaskarbić dla siebie cząstkę jakąś faworów Amorka, ale to nie trwa długo i lada co pozbawia ich łask i względów kapryśnej amazonki.

 Ale cóż robią te, które ani piórem, ani kluczykami od śpiżarni nie mogą dokuczać światu za to, że nad ich małżeńskiemi pretensyami przeszedł do porządku dziennego. Czemże te amazonki wałczyć mogą? Nie bójcie się. Troskliwa matka-przyroda, która lwom dała siłę, kotom pazury, ptakom dzióby, nie zapomniała o tych stworzeniach i dała im broń silniejszą niż pazury, kły, rogi — dała im język, którym gorzej niż niejeden gazeciarz piórem, gorzej niż mieczem obrabiają bliźnich swoich. Niczem gilotyny w porównaniu do tego morderczego narzędzia, które tnie, siecze, zabija dobre imię, uczciwą sławę z błyskawicową szybkością. Przeważnie dewotki oddają się temu zajęciu i w chwilach wolnych od klepania pacierzy trudnią się z niezmordowaną gorliwością roznoszeniem plotek i bajeczek po mieście. Szczególnie pożądane są w klasztorach, gdzie zastępują miejsce gazet wzbronionych regułą i w zamian za prenumeratę dostają kawę z kożuszkiem i sucharkami, coś ze starzyzny, skaplerze poświęcane a czasem odpust zupełny.