48 praw władzy. Pełne wydanie - Robert Greene - ebook

48 praw władzy. Pełne wydanie ebook

Robert Greene

0,0
69,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Pełna wersja największego bestsellera Roberta Greene’a po raz pierwszy wydana

w języku polskim.

Książka, która porusza, szokuje i uczy. 48 praw władzy to amoralny, przewrotny i głęboko pouczający przewodnik po mechanizmach rządzących światem wpływów. Ta kontrowersyjna publikacja jest nieodzownym kompendium dla każdego, kto pragnie zrozumieć istotę władzy – żeby ją zdobywać, chronić się przed nią lub po prostu przejrzeć jej mechanizmy.

Robert Greene i Joost Elffers zwięźle ujęli trzy tysiące lat historii walki o władzę w czterdziestu ośmiu fundamentalnych prawach. Inspirowali się zarówno dziełami klasyków myśli politycznej – Machiavellego, Sunziego i Carla von Clausewitza – jak i życiorysami postaci takich jak Henry Kissinger czy Phineas Taylor Barnum.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 836

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Dedykacja

Annie Bil­ler i moim rodzi­com

R.G.

Podziękowania

Przede wszyst­kim chciał­bym podzię­ko­wać Annie Bil­ler, która brała udział w reda­go­wa­niu tej książki i któ­rej bez­cenne spo­strze­że­nia wywarły decy­du­jący wpływ na formę i treść 48 praw wła­dzy. Bez niej nie uda­łoby się osią­gnąć tego wszyst­kiego.

Jestem rów­nież wdzięczny mojemu ser­decz­nemu przy­ja­cie­lowi Micha­elowi Schwa­rzowi – to on wpro­wa­dził mnie do szkoły arty­stycz­nej Fabrica we Wło­szech, gdzie pozna­łem Joosta Eif­fersa, mojego współ­pra­cow­nika i współ­au­tora 48 praw wła­dzy. To wła­śnie za sprawą intry­ganc­kiego świata Fabriki Joost i ja dostrze­gli­śmy ponad­cza­so­wość myśli Machia­vel­lego, a z naszych dys­ku­sji, które pro­wa­dzi­li­śmy w Wene­cji, zro­dził się pomysł na tę książkę.

Moją wdzięcz­ność zaskar­bił sobie także Henri Le Gou­bin, dostar­cza­jąc mi przez lata wielu aneg­dot w makia­we­licz­nym duchu, zwłasz­cza poświę­co­nych waż­nym fran­cu­skim posta­ciom histo­rycz­nym, które odgry­wają w tej książce zna­czącą rolę.

Pra­gnę podzię­ko­wać Lesowi i Sumiko Bil­le­rom, któ­rzy uży­czyli mi ksią­żek na temat histo­rii Japo­nii i pomo­gli w pisa­niu roz­działu poświę­co­nego japoń­skiej cere­mo­nii parze­nia her­baty. Dzię­kuję rów­nież mojej ser­decz­nej przy­ja­ciółce Eli­za­beth Yang, która słu­żyła mi pomocą w dzie­dzi­nie histo­rii Chin.

Pisząc książkę taką jak ta, musia­łem w znacz­nej mie­rze pole­gać na dostęp­nych źró­dłach, dla­tego podzię­ko­wa­nia należą się też Biblio­tece Nauko­wej UCLA; spę­dzi­łem wiele przy­jem­nych dni, korzy­sta­jąc z jej boga­tych zbio­rów.

Moim rodzi­com, Lau­rette i Stan­ley­owi Gre­ene’om, jestem dozgon­nie wdzięczny za ich cier­pli­wość i wspar­cie.

Nie mogę też zapo­mnieć o hoł­dzie dla mojego kota Borisa, który dotrzy­my­wał mi towa­rzy­stwa, gdy spę­dza­łem dłu­gie godziny przy pracy.

A co do ludzi, któ­rzy przez wiele lat tak umie­jęt­nie wyko­rzy­sty­wali taj­niki wła­dzy, aby mną mani­pu­lo­wać i zada­wać mi cier­pie­nia – nie żywię urazy i dzię­kuję wam za dostar­cze­nie mi inspi­ra­cji.

Robert Gre­ene

Przedmowa

Kiedy nie mamy wpływu na innych ludzi oraz rze­czy, które dzieją się wokół nas, bar­dzo źle to zno­simy – czu­jemy się bez­radni i nie­szczę­śliwi. Nikt nie chce pozby­wać się wła­dzy, każdy chce jej mieć jesz­cze wię­cej. Jed­nak w dzi­siej­szym świe­cie nie­bez­piecz­nie jest prze­ja­wiać zbyt­nią żądzę wła­dzy i otwar­cie do niej dążyć. Musimy spra­wiać wra­że­nie uczci­wych i szla­chet­nych. Powin­ni­śmy zatem zacho­wy­wać się sub­tel­nie – być uprzejmi, ale pod­stępni; spra­wie­dliwi, ale sprytni.

Ta cyniczna gra pozo­rów nasuwa sko­ja­rze­nie z chwiej­nym ukła­dem sił panu­ją­cym na daw­nym dwo­rze magnac­kim. Na prze­strzeni wie­ków dwór sku­piał się zawsze wokół osoby spra­wu­ją­cej wła­dzę – króla, cesa­rza albo innego przy­wódcy. Dwo­rza­nie znaj­do­wali się w szcze­gól­nie trud­nej sytu­acji – musieli słu­żyć swo­jemu panu, ale jeśli za bar­dzo mu nad­ska­ki­wali i zbyt jaw­nie pró­bo­wali zdo­by­wać jego przy­chyl­ność, inni mogli to zauwa­żyć i wystą­pić prze­ciwko nim. Dla­tego nale­żało sub­tel­nie zabie­gać o względy władcy. Nawet ci naj­bar­dziej wytrawni i zdolni do takiej sub­tel­no­ści nie­ustan­nie musieli się pil­no­wać, gdyż inni dwo­rza­nie cały czas knuli, pró­bu­jąc ich wygryźć.

Tym­cza­sem dwór miał być odzwier­cie­dle­niem naj­wyż­szego poziomu dobrych oby­cza­jów i wytwor­no­ści. Zbyt gwał­towne lub jawne dąże­nie do wła­dzy nie było mile widziane – oto­cze­nie cicho i pod­stęp­nie zwal­czało każ­dego, kto nad­uży­wał swo­ich wpły­wów. Na tym wła­śnie pole­gał dyle­mat dwo­rza­nina – ucho­dząc za wcie­le­nie ele­gan­cji, musiał wzno­sić się na wyżyny sub­tel­no­ści, aby prze­chy­trzyć swo­ich prze­ciw­ni­ków i uda­rem­nić ich zakusy. Z cza­sem uczył się, jak uni­kać bez­po­śred­niej kon­fron­ta­cji – jeżeli wbi­jał komuś nóż w plecy, robił to w bia­łych ręka­wicz­kach i z uśmie­chem na twa­rzy. Zamiast ucie­kać się do przy­musu lub jaw­nej zdrady, osią­gał swoje cele, posłu­gu­jąc się uro­kiem oso­bi­stym i pod­stę­pem, a w swo­ich poczy­na­niach zawsze pla­no­wał kilka ruchów naprzód. Dwor­skie życie było nie­koń­czącą się grą, która wyma­gała cią­głej czuj­no­ści i tak­tycz­nego myśle­nia; wojną toczoną w wytworny spo­sób.

W dzi­siej­szych cza­sach sta­jemy w obli­czu nie­po­ko­jąco podob­nych dyle­ma­tów jak dawni dwo­rza­nie. Wszystko, co robimy, musi wyglą­dać na cywi­li­zo­wane i przy­zwo­ite, zgodne z regu­łami demo­kra­cji i uczciwe. Ale jeśli będziemy ści­śle trzy­mać się tych zasad, jeśli potrak­tu­jemy je zbyt dosłow­nie, poko­nają nas ci, któ­rzy nie są aż tak naiwni. Jak napi­sał wielki dyplo­mata i dwo­rza­nin epoki rene­sansu Niccolò Machia­velli: „Każdy, kto chce być zawsze dobrym, popad­nie w ruinę wśród rze­szy takich, któ­rzy nie są dobrzy”. Dwór ucho­dził za szczyt wyra­fi­no­wa­nia, ale pod jego błysz­czącą powierzch­nią niczym w bul­go­cą­cym kotle kipiały mroczne emo­cje – chci­wość, zazdrość, żądza i nie­na­wiść. Dzi­siej­szy świat rów­nież uważa się za ostoję spra­wie­dli­wo­ści, ale buzują w nim te same ukryte plu­ga­stwa co przed wie­kami. Zasady gry pozo­stały nie­zmie­nione. Na zewnątrz musi­cie spra­wiać pozory uprzej­mych, lecz w głębi ducha – jeśli nie jeste­ście głupi – szybko uczy­cie się roz­wagi i postę­pu­je­cie tak, jak zale­cał Napo­leon: „Na swą żela­zną pięść nałóż białą ręka­wiczkę”. Jeżeli, podob­nie jak dawni dwo­rza­nie, zdo­ła­cie opa­no­wać sztukę mani­pu­la­cji, jeżeli nauczy­cie się uwo­dzić, cza­ro­wać, mamić i sub­tel­nie wpro­wa­dzać w błąd prze­ciw­ni­ków, wznie­sie­cie się na wyżyny wła­dzy. Ludzie będą wam ule­gać, nie zda­jąc sobie sprawy, że na nich oddzia­łu­je­cie. A skoro nie będą niczego świa­domi, nie musi­cie oba­wiać się z ich strony wro­go­ści ani oporu.

Dwór jest bez­sprzecz­nie ostoją galan­te­rii i dobrych oby­cza­jów, a bez nich stałby się sie­dli­skiem zbrodni i cha­osu. Ci, któ­rzy teraz się uśmie­chają i wymie­niają ser­deczne uści­ski, gdyby nie dwor­skie maniery, zaczę­liby się nawza­jem znie­wa­żać i dźgać szty­le­tami.

Hra­bia Che­ster­field

Nie­któ­rzy ludzie uwa­żają ideę świa­do­mych machi­na­cji w dąże­niu do wła­dzy – nie­ważne, jak pokręt­nych – za zepsuty i anty­spo­łeczny relikt prze­szło­ści. Są prze­ko­nani, że mogą wyco­fać się z gry, postę­pu­jąc w spo­sób, który nie ma nic wspól­nego z wła­dzą. Należy się wystrze­gać takich ludzi, bo cho­ciaż otwar­cie gło­szą oni swoje poglądy, należą do naj­bar­dziej wytraw­nych gra­czy. Sto­sują stra­te­gie, za pomocą któ­rych spryt­nie maskują praw­dziwą naturę swo­ich machi­na­cji. Na przy­kład czę­sto pre­zen­tują swoją sła­bość i brak wpły­wów jako rodzaj moral­nej cnoty. Jed­nak ktoś cał­ko­wi­cie bez­in­te­re­sowny nie obno­siłby się z takim wize­run­kiem, aby zyskać współ­czu­cie albo sza­cu­nek. Ta sub­telna i zwod­ni­cza stra­te­gia przy­nosi dosko­nałe efekty (zob. Prawo 22: Sto­suj tak­tykę kapi­tu­la­cji: prze­kształć sła­bość w siłę).

Inną stra­te­gią, którą sto­sują osoby rze­komo nie­za­an­ga­żo­wane w walkę o wła­dzę, jest doma­ga­nie się rów­no­ści we wszyst­kich dzie­dzi­nach życia. Ich zda­niem każ­dego należy trak­to­wać jed­na­kowo bez względu na sta­tus i siłę. Z takim podej­ściem wiąże się pewien pro­blem, gdyż nie­któ­rzy ludzie robią pewne rze­czy lepiej niż inni. Jeżeli trak­tu­jemy wszyst­kich tak samo, igno­ru­jemy dzie­lące ich róż­nice, a w rezul­ta­cie pro­mu­jemy mniej zdol­nych kosz­tem tych, któ­rzy potra­fią coś wię­cej. Wielu ludzi postę­pu­ją­cych w ten spo­sób czę­sto sto­suje ukrytą stra­te­gię, roz­dzie­la­jąc gra­ty­fi­ka­cje według wła­snego uzna­nia.

Że jagnięta czują urazę do wiel­kich pta­ków dra­pież­nych, to nie dzi­wota, lecz to jesz­cze nie powód, by brać za złe wiel­kim pta­kom dra­pież­nym, że pory­wają małe jagnięta. A jeśli jagnięta mówią mię­dzy sobą: „Te ptaki dra­pieżne są złe; a kto jest jak naj­mniej pta­kiem dra­pież­nym, ow­szem jego prze­ci­wień­stwem, jagnię­ciem – nie miał­żeby być dobry?”, to nie można takiemu posta­wie­niu ide­ału nic zarzu­cić, jak­kol­wiekby ptaki dra­pieżne nieco szy­der­czo na to spo­glą­dały i może mówiły sobie: „My nie gnie­wamy się na nie, na te dobre jagnięta, kochamy je nawet: nie ma nic smacz­niej­szego nad deli­katne jagnię”.

Frie­drich Nie­tz­sche, Z gene­alo­gii moral­no­ści

Kolej­nym spo­so­bem na odże­gna­nie się od makia­we­licz­nych roz­gry­wek jest cał­ko­wita szcze­rość i pro­sto­li­nij­ność, gdyż ludzie dążący do wła­dzy sto­sują na ogół tech­niki oparte na pod­stę­pach i tajem­ni­cach. Jed­nak wybie­ra­jąc taką drogę, na pewno zra­nimy lub obra­zimy wiele osób, a nie­które z nich zechcą odpła­cić nam pięk­nym za nadobne. Nikt nie uzna naszych bez­po­śred­nich wypo­wie­dzi za w pełni obiek­tywne i pozba­wione ukry­tych moty­wów. I słusz­nie. Szczera postawa jest w rze­czy­wi­sto­ści stra­te­gią, która ma na celu prze­ko­na­nie ludzi o naszej szla­chet­no­ści, dobro­dusz­no­ści i bez­in­te­re­sow­no­ści. Sta­nowi formę per­swa­zji, a nawet sub­tel­nego przy­musu.

Jedy­nymi środ­kami do osią­gnię­cia swo­ich celów są siła i prze­bie­głość. Mówią też, że miłość, ale byłoby to jak cze­ka­nie na słońce, a w życiu liczy się każda chwila.

Johann Wol­fgang von Goethe

Wresz­cie są i tacy, któ­rzy spra­wiają wra­że­nie naiw­nych, aby zazna­czyć swój dystans do gry i unik­nąć oskar­żeń o dąże­nie do wła­dzy. Na nich rów­nież powin­ni­śmy uwa­żać, gdyż pozorna naiw­ność może być sku­tecz­nym środ­kiem mani­pu­la­cji (zob. Prawo 21: Spra­wiaj wra­że­nie głup­szego niż twoja ofiara). Nawet auten­tyczna naiw­ność nie jest wolna od sideł wła­dzy. Dzieci są naiwne pod wie­loma wzglę­dami, lecz w swoim postę­po­wa­niu czę­sto kie­rują się chę­cią uzy­ska­nia kon­troli nad oto­cze­niem. Bar­dzo cier­pią z powodu poczu­cia bez­sil­no­ści w świe­cie doro­słych, dla­tego wszel­kimi moż­li­wymi spo­so­bami zabie­gają o to, aby posta­wić na swoim. Nawet auten­tycz­nie naiwne osoby mogą dążyć do wła­dzy i są w tym pie­kiel­nie sku­teczne, gdyż nie prze­szka­dza im reflek­sja. W takich przy­pad­kach naiw­ność na pokaz może świad­czyć o czymś wręcz odwrot­nym. Takie rze­komo nie­za­an­ga­żo­wane osoby możemy roz­po­znać po tym, że afi­szują się ze swo­imi war­to­ściami moral­nymi, poboż­no­ścią i wyjąt­ko­wym poczu­ciem spra­wie­dli­wo­ści. W ten spo­sób pró­bują mydlić nam oczy i odwró­cić uwagę od swo­ich zagry­wek, ale nie dajmy się zwieść pozo­rom szla­chet­no­ści – wszy­scy kie­ru­jemy się żądzą wła­dzy. Jeśli przyj­rzymy się dokład­niej takim ludziom, prze­ko­namy się, że czę­sto cechuje ich wyjąt­kowa bie­głość w sztuce dys­kret­nej mani­pu­la­cji, nawet jeżeli nie upra­wiają jej świa­do­mie. Co wię­cej, bar­dzo im się nie podoba roz­po­wszech­nia­nie tech­nik, z któ­rych sami korzy­stają na co dzień.

Skoro świat jest jed­nym wiel­kim dwo­rem peł­nym intryg, w któ­rym tkwimy uwię­zieni, wszel­kie próby wyco­fa­nia się z gry nie mają sensu. Dopro­wa­dzi­łoby to jedy­nie do poczu­cia bez­sil­no­ści, które mogłoby nas uniesz­czę­śli­wić. Zamiast wal­czyć z nie­unik­nio­nym, zamiast toczyć pianę, narze­kać i zadrę­czać się poczu­ciem winy, o wiele lepiej jest dosko­na­lić się w kon­tro­lo­wa­niu innych. W grun­cie rze­czy im więk­szą osią­gnie­cie bie­głość w tej sztuce, tym lepiej będzie­cie sobie radzić jako przy­ja­ciele, kochan­ko­wie, mężo­wie, żony czy w ogóle ludzie. Podą­ża­jąc drogą dosko­na­łego dwo­rza­nina (zob. Prawo 24), nauczy­cie się popra­wiać innym samo­po­czu­cie – być dla nich źró­dłem przy­jem­no­ści. Ludzie staną się od was zależni i będą zabie­gali o wasze towa­rzy­stwo. Gdy opa­nu­je­cie reguły zawarte w tej książce, oszczę­dzi­cie bliź­nim cier­pień spo­wo­do­wa­nych nie­umie­jęt­nym obcho­dze­niem się z pra­wami wła­dzy – które jest jak igra­nie z ogniem bez zna­jo­mo­ści jego natury. Skoro gra o wła­dzę i tak wcią­gnie nas wszyst­kich, lepiej być w niej mistrzem, ani­żeli iść w zaparte albo odsta­wiać fuszerkę.

Strzała, którą wypu­ści łucz­nik, może kogoś ugo­dzić albo i nie. Za to stra­te­gie mędr­ców mogą nawet zabi­jać ludzi w łonie matki.

Ćana­kja Kau­tilja, sta­ro­żytny indyj­ski filo­zof

Gra o wła­dzę narzuca szcze­gólny spo­sób patrze­nia na świat, dla­tego opa­no­wa­nie jej zasad wiąże się z koniecz­no­ścią zmiany per­spek­tywy. Wymaga to wysiłku i lat prak­tyki, gdyż pewne ele­menty gry nie przy­cho­dzą natu­ral­nie. Należy opa­no­wać kilka pod­sta­wo­wych umie­jęt­no­ści, dzięki któ­rym prak­tyczne sto­so­wa­nie praw wła­dzy sta­nie się o wiele łatwiej­sze.

Naj­waż­niej­szą z nich, a zara­zem jed­nym z fun­da­men­tów wła­dzy, jest umie­jęt­ność pano­wa­nia nad emo­cjami. Reak­cja emo­cjo­nalna w każ­dej sytu­acji jest naj­więk­szą prze­szkodą w dąże­niu do wła­dzy; błę­dem zbyt kosz­tow­nym, by zre­kom­pen­so­wała go chwi­lowa satys­fak­cja, jaką daje roz­ła­do­wa­nie napię­cia. Emo­cje przy­sła­niają zdrowy roz­są­dek, a brak jasnej oceny sytu­acji nie pozwala przy­go­to­wać się i zare­ago­wać na nią w spo­sób zapew­nia­jący jaką­kol­wiek formę kon­troli.

Naj­bar­dziej nisz­czącą reak­cją emo­cjo­nalną jest gniew, ponie­waż w naj­więk­szym stop­niu pozba­wia nas zdol­no­ści trzeź­wego osądu. Wyzwala rów­nież reak­cję łań­cu­chową, która zawsze utrud­nia pano­wa­nie nad sytu­acją i wzmaga deter­mi­na­cję prze­ciw­nika. Jeżeli chce­cie znisz­czyć kogoś, kto was zra­nił, o wiele roz­sąd­niej jest trzy­mać go na dystans, uda­jąc przy­jaźń, niż oka­zy­wać gniew.

Miłość i przy­wią­za­nie rów­nież mogą być destruk­tywne, ponie­waż spra­wiają, że nie dostrze­ga­cie wyra­cho­wa­nia osób, któ­rych ni­gdy nie podej­rze­wa­li­by­ście o nie­cne zamiary. Gniewu i miło­ści nie jeste­ście w sta­nie stłu­mić ani unik­nąć ich odczu­wa­nia – nie ma sensu nawet podej­mo­wać takich prób. Musi­cie jed­nak zacho­wać ostroż­ność w ich wyra­ża­niu i, co naj­waż­niej­sze, nie powinny one w żaden spo­sób wpły­wać na wasze plany i stra­te­gie.

Pomy­śla­łem sobie, za pomocą jakich środ­ków, jakich pod­stę­pów, sztuk wsze­la­kich i zabie­gów stara się czło­wiek wyostrzyć swój umysł, aby prze­chy­trzyć dru­giego, a dzięki tej róż­no­rod­no­ści świat staje się jesz­cze pięk­niej­szy.

Fran­ce­sco Vet­tori, wło­ski dyplo­mata i przy­ja­ciel Machia­vel­lego

Z pano­wa­niem nad emo­cjami wiąże się umie­jęt­ność zacho­wa­nia dystansu do teraź­niej­szej sytu­acji, jak rów­nież obiek­tyw­nego myśle­nia o prze­szło­ści i przy­szło­ści. Niczym Janus – sta­ro­żytny rzym­ski bóg o dwóch twa­rzach, opie­kun drzwi, bram i mostów – powin­ni­ście być zdolni do patrze­nia w obu kie­run­kach jed­no­cze­śnie. Aby lepiej radzić sobie z nie­bez­pie­czeń­stwami, skąd­kol­wiek nadejdą, jedną twarz zwróć­cie ku przy­szło­ści, a drugą skie­ruj­cie w prze­szłość.

Jeśli cho­dzi o przy­szłość, motto brzmi: „Bądź­cie czujni każ­dego dnia”. Nic nie powinno was zasko­czyć, kiedy nauczy­cie się prze­wi­dy­wać pro­blemy. Zamiast marzyć o pomyśl­nej reali­za­cji swo­ich dążeń, skup­cie się na ana­li­zo­wa­niu wszyst­kich moż­li­wych sce­na­riu­szy i zapo­bie­ga­niu poraż­kom, które mogą pokrzy­żo­wać wam plany. Im bar­dziej dale­ko­wzroczni jeste­ście, z im więk­szym wyprze­dze­niem pla­nu­je­cie swoje posu­nię­cia, tym bar­dziej rośnie­cie w siłę.

Druga twarz Janusa powinna nie­ustan­nie spo­glą­dać w prze­szłość – lecz nie po to, by roz­pa­mię­ty­wać dawne krzywdy lub żywić urazy. To tylko nad­szarp­nę­łoby wasze siły. Połowa suk­cesu tkwi w zdol­no­ści zapo­mi­na­nia o minio­nych wyda­rze­niach, które was gnę­bią i pozba­wiają zdol­no­ści racjo­nal­nego myśle­nia. Jed­nak oglą­da­nie się za sie­bie ma nie­wąt­pli­wie war­tość edu­ka­cyjną – pozwala uczyć się od tych, któ­rzy żyli w daw­nych cza­sach. (Wiele przy­kła­dów histo­rycz­nych zawar­tych w tej książce ma słu­żyć wła­śnie temu celowi). Patrze­nie w prze­szłość daje wam punkt odnie­sie­nia dla waszych obec­nych poczy­nań. Jest to naj­lep­sza życiowa lek­cja, jaką może­cie otrzy­mać, ponie­waż opiera się na oso­bi­stych doświad­cze­niach.

Nie ma na świe­cie zasad, są tylko wypadki, nie ma praw, są tylko oko­licz­no­ści. Czło­wiek wyż­szy umie korzy­stać z trafu i z oko­licz­no­ści. Gdyby były zasady i prawa stałe, to narody nie zmie­nia­łyby ich tak, jak się zmie­nia koszulę. Poje­dyn­czy czło­wiek nie jest obo­wią­zany być mędr­szym od całego narodu.

Honoré de Bal­zac, Ojciec Goriot

Zacznij­cie od przyj­rze­nia się swoim błę­dom z prze­szło­ści – tym, które oka­zały się naj­bar­dziej brze­mienne w skut­kach. Ana­li­zu­jąc je w kate­go­riach 48 praw wła­dzy, może­cie wycią­gnąć z nich naukę i zło­żyć sobie przy­rze­cze­nie: „Ni­gdy nie powtó­rzę takiego błędu. Ni­gdy wię­cej nie wpadnę w taką pułapkę”. Jeżeli potra­fi­cie spoj­rzeć na sie­bie z takiej per­spek­tywy i doko­nać samo­oceny, nauczy­cie się prze­ła­my­wać wzorce utrwa­lone w prze­szło­ści – co sta­nowi nie­zwy­kle cenną umie­jęt­ność.

Jed­nym z fun­da­men­tów wła­dzy jest umie­jęt­ność stwa­rza­nia pozo­rów. Aby opa­no­wać tę sztukę, musi­cie się nauczyć przy­wdzie­wa­nia wielu róż­nych masek i korzy­sta­nia z arse­nału zwod­ni­czych sztu­czek. Nie może­cie pogar­dzać fał­szem i misty­fi­ka­cją, uzna­jąc je za moral­nie naganne. Wszyst­kie rela­cje mię­dzy­ludz­kie pod wie­loma wzglę­dami opie­rają się na kłam­stwie, a tym, co odróż­nia nas od zwie­rząt, jest zdol­ność oszu­ki­wa­nia. Według mito­lo­gii grec­kiej, indyj­skiego poematu Maha­bha­rata czy sume­ryj­skiego eposu o Gil­ga­me­szu uży­wa­nie pod­stępu było przy­wi­le­jem bogów. W tej mate­rii rywa­li­zo­wał z nimi wielki boha­ter Ody­se­usz, który dorów­ny­wał im pod wzglę­dem prze­bie­gło­ści. Oszu­stwo jest wysoce zaawan­so­waną sztuką zna­mienną dla roz­woju cywi­li­za­cyj­nego i naj­po­tęż­niej­szą bro­nią w walce o wła­dzę.

Chcąc osią­gnąć bie­głość w tej sztuce, musi­cie nabrać nieco dystansu do wła­snego wize­runku – nauczyć się przy­wdzie­wać różne maski w zależ­no­ści od sytu­acji. Dzięki takiemu podej­ściu uwol­ni­cie się od wewnętrz­nego cię­żaru, który hamuje wielu ludzi. Sta­nie­cie się ela­styczni jak akto­rzy, co pozwoli wam ukry­wać swoje inten­cje i wabić innych w pułapki. Gra pozo­rów i sztuka pod­stępu mogą stać się źró­dłem przy­jem­no­ści, które ubar­wią wasze życie. Mają rów­nież klu­czowe zna­cze­nie w dąże­niu do wła­dzy.

O ile pod­stęp jest naj­groź­niej­szą bro­nią w waszym arse­nale, o tyle cier­pli­wość pełni funk­cję tar­czy. Chroni was przed popeł­nia­niem głu­pich błę­dów. Podob­nie jak umie­jęt­no­ści pano­wa­nia nad emo­cjami trzeba się jej uczyć, gdyż nie przy­cho­dzi natu­ral­nie. Ale wła­dza nie ma w sobie nic natu­ral­nego – jest bar­dziej boska niż cokol­wiek w ota­cza­ją­cym nas świe­cie. Cier­pli­wość jest naj­wyż­szą cnotą bogów, któ­rzy mają czasu pod dostat­kiem. Jeżeli potra­fi­cie cier­pli­wie cze­kać i wybie­gać myślami w przy­szłość, wszystko ułoży się po waszej myśli. Nato­miast niecier­pli­wość spra­wia jedy­nie, że wyglą­da­cie na sła­bych. Sta­nowi główną prze­szkodę na dro­dze do wła­dzy.

Wła­dza jest z natury amo­ralna i w dąże­niu do jej osią­gnię­cia liczy się umie­jęt­ność dostrze­ga­nia sprzy­ja­ją­cych oko­licz­no­ści, a nie odróż­nia­nia dobra od zła. Dąże­nie do wła­dzy jest grą – przy­po­mi­nać o tym ni­gdy za wiele – a w grze nie liczą się inten­cje, lecz efekty. Oce­niaj­cie stra­te­gię i siłę swo­ich prze­ciw­ni­ków na pod­sta­wie tego, co widzi­cie i czu­je­cie. Czę­sto się zda­rza, że ktoś robi dużo szumu wokół swo­ich inten­cji, ale jest to tylko zasłona dymna. Jakie ma zna­cze­nie, czy inny gracz – wasz sojusz­nik albo rywal – dekla­ruje dobre zamiary, skoro z jego dzia­łań wynika tyle zamie­sza­nia? Jest rze­czą cał­ko­wi­cie natu­ralną, że ludzie szu­kają naj­róż­niej­szych uspra­wie­dli­wień dla swo­ich poczy­nań, zawsze twier­dząc, że przy­świe­cały im szla­chetne cele. Może­cie śmiać się w duchu, ile­kroć sły­szy­cie takie zapew­nie­nia, ale ni­gdy nie oce­niaj­cie czy­ichś inten­cji i dzia­łań przez pry­zmat war­to­ści moral­nych, które są jedy­nie przy­krywką dla dąże­nia do wła­dzy.

Toczy się roz­grywka. Sie­dzi­cie naprze­ciwko swo­jego prze­ciw­nika. Zacho­wu­je­cie się jak dżen­tel­meni bądź damy, prze­strze­ga­jąc zasad gry i nie trak­tu­jąc niczego oso­bi­ście. Postę­pu­je­cie według obra­nej stra­te­gii i obser­wu­je­cie posu­nię­cia rywala z takim spo­ko­jem, na jaki tylko potra­fi­cie się zdo­być. W osta­tecz­nym roz­ra­chunku bar­dziej doce­ni­cie jego uprzej­mość ani­żeli pozor­nie dobre inten­cje. Naucz­cie się śle­dzić efekty jego poczy­nań i zewnętrzne oko­licz­no­ści, nie roz­pra­sza­jąc się niczym innym. Połowa waszego suk­cesu w grze o wła­dzę tkwi w tym, czego nie robi­cie – w co nie pozwa­la­cie się wcią­gnąć. Wła­śnie dla­tego należy ana­li­zo­wać wszyst­kie dzia­ła­nia pod kątem tego, ile was będą kosz­to­wać. Jak napi­sał Nie­tz­sche: „War­tość jakiejś rze­czy polega w pew­nych razach nie na tym, co się przez nią osiąga, lecz na tym, co się za nią zapła­ciło – co nas kosz­tuje”. Być może dopnie­cie swego i będzie to szczytny cel, ale za jaką cenę? Zawsze kie­ruj­cie się tą zasadą, rów­nież wtedy, gdy zasta­na­wia­cie się, czy pod­jąć z kimś współ­pracę albo wycią­gnąć do niego pomocną dłoń. Bądź co bądź życie jest krót­kie, sprzy­ja­ją­cych oka­zji nie ma zbyt wiele, a wasze zasoby ener­gii kie­dyś się wyczer­pią. W tym wzglę­dzie czas jest tak samo waż­nym czyn­ni­kiem jak każdy inny. Ni­gdy nie mar­nuj­cie cen­nego czasu, jak rów­nież spo­koju ducha na cudze sprawy – jest to zbyt wysoka cena.

Wła­dza jest grą spo­łeczną. Aby odno­sić w niej suk­cesy, musi­cie posiąść umie­jęt­ność ana­li­zo­wa­nia i rozu­mie­nia ludz­kich zacho­wań. Jak napi­sał wielki sie­dem­na­sto­wieczny myśli­ciel i kazno­dzieja Bal­ta­sar Gracián: „Pozna­nie cech i tem­pe­ra­men­tów ludzi jest waż­niej­sze niż wie­dza o kamie­niach czy zio­łach”. Aby osią­gnąć mistrzo­stwo w grze o wła­dzę, musi­cie być mistrzami psy­cho­lo­gii. Naucz­cie się roz­po­zna­wać motywy, któ­rymi kie­rują się inni, co pozwoli wam przej­rzeć każdą zasłonę dymną skry­wa­jącą ich poczy­na­nia. Umie­jęt­ność dostrze­ga­nia ukry­tych moty­wów jest naj­więk­szym atu­tem, jakim może­cie dys­po­no­wać w grze o wła­dzę. Otwiera przed wami nie­ogra­ni­czone moż­li­wo­ści na polu mani­pu­la­cji, uwo­dze­nia i pod­stępu. Ludzi cechuje nie­by­wała zło­żo­ność i nie spo­sób ich w pełni zro­zu­mieć, nawet gdyby poświę­cić na to całe życie. Dla­tego tym waż­niej­sze jest, aby­ście roz­po­częli swoją edu­ka­cję już teraz. Musi­cie przy tym pamię­tać o pod­sta­wo­wej zasa­dzie: nie sto­suj­cie roz­gra­ni­cze­nia mię­dzy oso­bami, któ­rych zacho­wa­nia ana­li­zu­je­cie, a swo­imi naj­bliż­szymi. Ni­gdy nie ufaj­cie nikomu bez­gra­nicz­nie i bacz­nie obser­wuj­cie wszyst­kich, włącz­nie z przy­ja­ciółmi i uko­cha­nymi.

I na koniec musi­cie się nauczyć, jak w dąże­niu do wła­dzy zawsze obie­rać pośred­nią drogę. Maskuj­cie swoją prze­bie­głość i pla­nuj­cie każde posu­nię­cie w taki spo­sób, aby było jak naj­mniej oczy­wi­ste. Bądź­cie jak kula bilar­dowa, która odbija się wiele razy, zanim trafi do celu. Dzięki bie­gło­ści w sztuce pod­stępu może­cie świę­cić triumfy w śro­do­wi­sku nowo­cze­snego dworu jako wytrawni mani­pu­la­to­rzy ucho­dzący za uoso­bie­nie przy­zwo­ito­ści.

Potrak­tuj­cie 48 praw wła­dzy jako swego rodzaju pod­ręcz­nik sztuki lawi­ro­wa­nia. Każde z praw opiera się na dzie­łach osób, które osią­gnęły mistrzo­stwo w grze o wła­dzę. Pisma te pocho­dzą z okresu obej­mu­ją­cego ponad trzy tysiące lat i powstały w cywi­li­za­cjach tak odmien­nych jak sta­ro­żytne Chiny i Wło­chy epoki rene­sansu. Mimo to prze­wi­jają się w nich wspólne wątki i motywy nawią­zu­jące do istoty wła­dzy – zagad­nie­nia, które jesz­cze nie docze­kało się wyczer­pu­ją­cego opisu. 48 praw wła­dzy sta­nowi esen­cję mądro­ści, którą na prze­strzeni wie­ków zawarli w swo­ich dzie­łach wybitni stra­te­dzy (Sun Zi, Carl von Clau­se­witz), poli­tycy (Bismarck, Tal­ley­rand), dwo­rza­nie (Casti­glione, Gracián), uwo­dzi­ciele (Ninon de Lenc­los, Casa­nova) i hochsz­ta­ple­rzy (Joseph „Yel­low Kid” Weil).

Opi­sane w tej książce prawa są ponad­cza­sowe i osta­teczne. Wszyst­kie opie­rają się na pro­stym zało­że­niu – pewne dzia­ła­nia pra­wie zawsze zwięk­szają naszą siłę (prze­strze­ga­nie zasad), pod­czas gdy inne nas osła­biają, a nawet dopro­wa­dzają do upadku (łama­nie zasad). Zarówno prze­strze­ga­nie, jak i łama­nie zasad znaj­dują swoje odzwier­cie­dle­nie w przy­kła­dach zaczerp­nię­tych z histo­rii.

Może­cie wyko­rzy­stać tę książkę na kilka spo­so­bów. Czy­ta­jąc ją od początku do końca, może­cie wzbo­ga­cić swoją ogólną wie­dzę na temat istoty wła­dzy. Cho­ciaż nie­które prawa nie wydają się bez­po­śred­nio nawią­zy­wać do waszego życia, z cza­sem praw­do­po­dob­nie odkry­je­cie, że wszyst­kie mają jakieś odnie­sie­nia i w grun­cie rze­czy są ze sobą powią­zane. Zna­jąc ogólny zarys całego zagad­nie­nia, będzie­cie w sta­nie lepiej oce­niać swoje dotych­cza­sowe poczy­na­nia i zyska­cie więk­szą kon­trolę nad swo­imi spra­wami. Grun­towna lek­tura jesz­cze przez długi czas będzie was skła­niać do reflek­sji i prze­war­to­ścio­wań.

Może­cie rów­nież wer­to­wać tę książkę pobież­nie i sku­piać się na pra­wach, które w danej chwili mają naj­więk­sze zna­cze­nie. Powiedzmy, że doświad­cza­cie pro­ble­mów z sze­fem i nie potra­fi­cie zro­zu­mieć, dla­czego wasze wysiłki nie przy­no­szą wam uzna­nia ani awansu. Kilka opi­sa­nych tutaj praw odnosi się do rela­cji prze­ło­żony–pod­władny i nie­mal na pewno pasu­je­cie do któ­re­goś z nich. Krót­kie stresz­cze­nia poszcze­gól­nych roz­dzia­łów w spi­sie tre­ści pomogą wam wybrać ten, który was inte­re­suje.

W końcu może­cie także prze­glą­dać tę książkę dla roz­rywki, trak­tu­jąc ją jako pasjo­nu­jącą wyprawę w prze­szłość pełną dzi­wactw i wiel­kich czy­nów naszych przod­ków. Ale jeśli zamier­za­cie z niej korzy­stać w takim celu, miej­cie się na bacz­no­ści. Pomy­śl­cie, czy nie lepiej się wyco­fać. Wła­dza potrafi być na swój spo­sób nie­by­wale kusząca i zwod­ni­cza. Jest niczym labi­rynt – roz­trzą­sa­nie jej nie­zli­czo­nych zagad­nień pochło­nie wasz umysł i nagle odkry­je­cie, jak przy­jemny staje się ten stan zatra­ce­nia. Innymi słowy, wła­dza dostar­cza naj­wię­cej rado­ści, jeżeli trak­tu­je­cie ją poważ­nie. Bóstwa wła­dzy srożą się na lek­ko­du­chów – pozwa­lają dostą­pić speł­nie­nia tylko uważ­nym i wta­jem­ni­czo­nym, a karzą tych, któ­rzy śli­zgają się po powierzchni w poszu­ki­wa­niu bez­tro­skiej zabawy.

Kto by zawżdy i wszę­dzie tylko dobrych uczyn­ków był zwo­len­ni­kiem, ten wśród mnó­stwa złych ludzi musi upaść. Przeto dla wła­snego utrzy­ma­nia przy­stoi każ­demu księ­ciu uczyć się być złym i z tej nauki korzy­stać lub nie korzy­stać, sto­sow­nie do potrzeby.

Niccolò Machia­velli, Książę

Prawo 1

Nie próbuj przyćmiewać swojego zwierzchnika

Nauka:

Zawsze spra­wiaj, aby ci, któ­rzy są nad tobą, czuli się lepsi. Sta­ra­jąc się ich zado­wo­lić albo im zaim­po­no­wać, nie posu­waj się zbyt daleko w ujaw­nia­niu swo­ich talen­tów, możesz bowiem osią­gnąć prze­ciwny sku­tek – wzbu­dzić strach i nie­pew­ność. Spraw, aby twoi zwierzch­nicy czuli się bar­dziej bły­sko­tliwi, niż są w rze­czy­wi­sto­ści, a osią­gniesz wyżyny wła­dzy.

Jak czynić nie należy

Nicho­las Fouquet, mini­ster finan­sów w pierw­szych latach pano­wa­nia Ludwika XIV, był boga­tym czło­wie­kiem, który uwiel­biał wystawne uczty, piękne kobiety i poezję. Uwiel­biał także pie­nią­dze, ponie­waż żył z roz­ma­chem. Był inte­li­gentny i uwa­żał się za nie­za­stą­pio­nego, więc gdy w 1661 roku zmarł kar­dy­nał Jules Maza­rin, sto­jący na czele Rady Kró­lew­skiej, Fouquet miał nadzieję zostać jego następcą. Tym­cza­sem król zli­kwi­do­wał to sta­no­wi­sko. Mini­ster finan­sów ode­brał to jako nie­po­ko­jący sygnał i zaczął podej­rze­wać, że popada w nie­ła­skę, dla­tego posta­no­wił zjed­nać sobie władcę, orga­ni­zu­jąc naj­wspa­nial­sze przy­ję­cie, jakie kie­dy­kol­wiek widział świat. Ofi­cjal­nie Fouquet świę­to­wał zakoń­cze­nie budowy swo­jego pałacu w Vaux-le-Vicomte, ale w rze­czy­wi­sto­ści chciał zło­żyć hołd kró­lowi, który był gościem hono­ro­wym.

W uro­czy­sto­ści wzięła udział naj­zna­mie­nit­sza szlachta z wielu kra­jów Europy i kilka naj­tęż­szych umy­słów epoki – La Fon­ta­ine, La Roche­fo­ucauld i madame de Sévigné. Na tę oka­zję Molier spe­cjal­nie napi­sał sztukę, w któ­rej sam wystą­pił. Uczta zaczęła się od wykwint­nej kola­cji z sied­miu dań – na sto­łach zna­la­zły się dale­ko­wschod­nie przy­smaki, któ­rych jesz­cze nikt we Fran­cji nie kosz­to­wał, oraz potrawy stwo­rzone spe­cjal­nie na ten wie­czór. Bie­siad­ni­kom przy­gry­wała orkie­stra spro­wa­dzona na cześć króla.

Po kola­cji zaczęło się zwie­dza­nie pała­co­wego ogrodu, któ­rego wystrój stał się inspi­ra­cją dla Wer­salu. Fouquet oso­bi­ście towa­rzy­szył kró­lowi pod­czas prze­chadzki mię­dzy przy­strzy­żo­nymi żywo­pło­tami, klom­bami i fon­tan­nami. Po przy­by­ciu nad kanał ogro­dowy goście obej­rzeli pokaz sztucz­nych ogni, po któ­rym odbył się spek­takl. Przy­ję­cie trwało do póź­nej nocy i wszy­scy zgod­nie twier­dzili, że było to naj­wspa­nial­sze wyda­rze­nie, w jakim brali udział.

Następ­nego dnia Fouquet został aresz­to­wany przez dowódcę musz­kie­te­rów D’Arta­gnana. Trzy mie­siące póź­niej sta­nął przed sądem oskar­żony o mal­wer­sa­cje na szkodę skarbu pań­stwa. (Rze­czy­wi­ście dopusz­czał się kra­dzieży, ale w imie­niu króla i za jego zgodą). Uznany za win­nego tra­fił do naj­bar­dziej odlud­nego wię­zie­nia we Fran­cji, alpej­skiej twier­dzy Pine­rolo, gdzie spę­dził ostat­nich pięt­na­ście lat życia.

Wnioski

Ludwik XIV, Król Słońce, był dum­nym i aro­ganc­kim czło­wie­kiem, który zawsze pra­gnął być w cen­trum uwagi. Nie mógł znieść, że ktoś żyje wystaw­niej niż on, zwłasz­cza jego mini­ster skarbu. Na miej­sce Fouqu­eta powo­łał Jeana-Bap­ti­ste’a Col­berta, który zasły­nął jako ską­piec i gospo­darz naj­bar­dziej nie­cie­ka­wych przy­jęć w Paryżu. Col­bert dbał, aby pie­nią­dze uwol­nione z koron­nego skarbca tra­fiały pro­sto do rąk króla. Za te pie­nią­dze Ludwik wybu­do­wał wspa­niały pałac w Wer­salu, który swoim prze­py­chem przy­ćmił rezy­den­cję w Vaux-le-Vicomte. Zatrud­nił tych samych archi­tek­tów, deko­ra­to­rów wnętrz i ogrod­ni­ków co Fouquet. W Wer­salu wyda­wał przy­ję­cia jesz­cze bar­dziej eks­tra­wa­ganc­kie niż to, które Fouquet przy­pła­cił wol­no­ścią.

Prze­ana­li­zujmy sytu­ację. Wyda­jąc wspa­niałe przy­ję­cie na cześć króla, Fouquet wyobra­żał sobie, że w ten spo­sób okaże lojal­ność i odda­nie. Nie tylko liczył na przy­chyl­ność Ludwika; myślał, że poka­zu­jąc swoje bogac­two, konek­sje i dobry smak, zapre­zen­tuje się jako nie­za­stą­piony dwo­rza­nin i dosko­nały kan­dy­dat na pre­miera. Widząc jed­nak reak­cje zapro­szo­nych gości, Ludwik nabrał prze­ko­na­nia, że jego mini­ster wzbu­dza więk­szy zachwyt i uzna­nie niż on sam, dla­tego zaczął postrze­gać go jako kon­ku­renta. Zamiast przy­po­do­bać się kró­lowi, Fouquet swoim wystaw­nym przy­ję­ciem ura­ził jego próż­ność. Oczy­wi­ście monar­cha nie przy­znał się do tego, ale zna­lazł wymówkę, aby pozbyć się czło­wieka, który nie­umyśl­nie nadep­nął mu na odcisk. Taki wła­śnie los spo­tyka wszyst­kich, któ­rzy spra­wiają, że władca czuje się nie­pew­nie i powąt­piewa w swoją wybit­ność.

Gdy zaczy­nał się wie­czór, Fouquet był na samym szczy­cie. Gdy zapa­dła noc, zna­lazł się na dnie.

Wol­ter

Postępowanie godne naśladowania

Na początku XVII wieku wło­ski astro­nom i mate­ma­tyk Gali­le­usz zna­lazł się w nie­bez­piecz­nej sytu­acji. Jak wszy­scy uczeni doby rene­sansu był zależny od hoj­no­ści magna­tów, któ­rzy finan­so­wali jego bada­nia, dla­tego musiał od czasu do czasu spra­wiać im pre­zenty ze swo­ich odkryć i wyna­laz­ków. Raz na przy­kład poda­ro­wał księ­ciu Man­tui Vin­cenzo Gon­za­dze kom­pas woj­skowy, który wyna­lazł. Następ­nie zade­dy­ko­wał księ­ciu Toska­nii Kosmie II Medy­ce­uszowi dzieło poświę­cone astro­nomii. Obaj moż­no­władcy byli zado­wo­leni, a dzięki nim Gali­le­usz zyski­wał wię­cej nowych uczniów. Jed­nak bez względu na to, jak wiel­kich odkryć doko­ny­wał, zazwy­czaj nagra­dzali go pre­zen­tami, a nie pie­niędzmi. W efek­cie cią­gle był od nich zależny i bra­ko­wało mu sta­bi­li­za­cji. Dla­tego szu­kał jakie­goś lep­szego spo­sobu na życie.

Nową stra­te­gię zasto­so­wał w 1610 roku, kiedy odkrył księ­życe Jowi­sza. Tym razem zamiast obdzie­lać wszyst­kich mece­na­sów efek­tami swo­jego odkry­cia – jed­nemu ofia­ro­wać tele­skop, któ­rego uży­wał, innemu zade­dy­ko­wać książkę itd. – jak czy­nił dotych­czas, posta­no­wił sku­pić się wyłącz­nie na wład­cach Flo­ren­cji. Wybrał ich nie bez powodu. W 1540 roku Kosma I, zało­ży­ciel dyna­stii Medy­ce­uszy, nawią­zu­jąc do świet­no­ści cesar­stwa rzym­skiego, usta­no­wił patro­nem rodu Jowi­sza – naj­po­tęż­niej­szego ze sta­ro­żyt­nych bogów, uoso­bie­nie wła­dzy wykra­cza­ją­cej ponad poli­tykę i wiel­kie for­tuny.

Gali­le­usz uczy­nił ze swo­jego odkry­cia wiel­kie astro­no­miczne wyda­rze­nie, które miało dodać splen­doru Medy­ce­uszom. Ogło­sił, że „jaśnie­jące na nie­bie gwiazdy” (księ­życe Jowi­sza) poja­wiły się w jego tele­sko­pie w tym samym cza­sie, gdy Kosma II został wiel­kim księ­ciem Toska­nii. Zazna­czył, że ciał nie­bieskich jest tyle samo – cztery – ilu potom­ków ksią­żę­cego rodu (Kosma II miał trzech braci), i krążą one po orbi­cie Jowi­sza niczym wnu­ko­wie Kosmy I wokół flo­renc­kiego tronu. To nie mógł być zwy­kły przy­pa­dek, że same nie­biosa odzwier­cie­dlają domi­na­cję Medy­ce­uszy. Gali­le­usz zamó­wił także emble­mat, który przed­sta­wiał rzym­skiego boga Jowi­sza sie­dzą­cego na chmu­rze w oto­cze­niu czte­rech gwiazd, i wrę­czył go księ­ciu jako sym­bol jego związku z kosmicz­nym porząd­kiem świata.

Wdzięczny Kosma mia­no­wał Gali­le­usza swoim nadwor­nym filo­zo­fem i mate­ma­ty­kiem, przy­dzie­la­jąc mu stałą pen­sję. Dla wiel­kiego uczo­nego był to życiowy prze­łom – czasy żebra­nia o mece­nat ode­szły już do prze­szło­ści.

Wnioski

Dzięki swo­jej nowej stra­te­gii Gali­le­usz jed­nym spryt­nym posu­nię­ciem osią­gnął wię­cej niż przez lata usil­nych zabie­gań. Powód był pro­sty – wszy­scy władcy chcą się pre­zen­to­wać bar­dziej impo­nu­jąco niż inni ludzie. Nie obcho­dzą ich odkry­cia naukowe ani prawda empi­ryczna; liczy się dla nich tylko wła­sna chwała. Nada­jąc imiona magna­tów cia­łom nie­bie­skim, Gali­le­usz przy­spo­rzył im nie­po­rów­ny­wal­nie wię­cej splen­doru, niż gdyby uczy­nił ich patro­nami jakie­goś instru­mentu badaw­czego albo odkry­cia nauko­wego.

Uczeni też pod­le­gali kapry­śnym regu­łom dwor­skiego życia i mece­natu. Tak samo jak reszta pod­da­nych musieli słu­żyć moż­nym, któ­rzy dys­po­no­wali kapi­ta­łem. W obli­czu ich nie­prze­cięt­nego inte­lektu nie­je­den magnat mógł poczuć się nie­pew­nie, jakby ocze­ki­wano od niego wyłącz­nie pie­nię­dzy – co swoją drogą jest upo­ka­rza­jącą i nie­wdzięczną rolą. Fun­da­tor wiel­kiego suk­cesu chciałby być kimś wię­cej niż tylko dostar­czy­cie­lem wspar­cia finan­so­wego. Chciałby ucho­dzić za kogoś kre­atyw­nego i potęż­nego, a także waż­niej­szego niż samo dzieło stwo­rzone w ich imie­niu. Zamiast poczu­cia nie­pew­no­ści spo­dzie­wał się splen­doru.

Swoim odkry­ciem Gali­le­usz nie pod­wa­żył auto­ry­tetu inte­lek­tu­al­nego Medy­ce­uszy ani nie spra­wił, by w jaki­kol­wiek spo­sób poczuli się gorsi – dosłow­nie wyniósł ich do gwiazd i dzięki niemu mogli błysz­czeć na tle innych rodów Ita­lii. Nie przy­ćmił swo­ich panów, ale pomógł im przy­ćmić wszyst­kich dookoła.

Tajniki władzy

Każdy nosi w sobie jakieś obawy. Kiedy pre­zen­tu­je­cie światu swoje talenty, natu­ralną koleją rze­czy wzbu­dza­cie nie­chęć, zazdrość oraz inne prze­jawy kom­plek­sów. Musi­cie być na to przy­go­to­wani. Nie może­cie przez całe życie zamar­twiać się małost­ko­wo­ścią innych. Jed­nak wobec tych, któ­rzy górują nad wami w hie­rar­chii, musi­cie zasto­so­wać inne podej­ście. Przy­ćmie­wa­nie władcy lub zwierzch­nika jest przy­pusz­czal­nie naj­gor­szym z błę­dów.

Myśli­cie, że świat się zmie­nił od cza­sów Medy­ce­uszy i Króla Słońce? Nic bar­dziej myl­nego. Ci, któ­rzy zaj­mują wysoką pozy­cję spo­łeczną, są dziś jak monar­cho­wie i magnaci. Chcą się czuć pew­nie na swo­ich sta­no­wi­skach, prze­wyż­sza­jąc wszyst­kich dookoła inte­li­gen­cją, dow­ci­pem i uro­kiem oso­bi­stym. Nie daj­cie się zwieść zgub­nemu, lecz sze­roko roz­po­wszech­nio­nemu prze­ko­na­niu, że demon­stru­jąc swoje talenty i umie­jęt­no­ści, może­cie sobie zaskar­bić względy zwierzch­nika. Wasz pan będzie symu­lo­wał uzna­nie, lecz przy pierw­szej nada­rza­ją­cej się oka­zji zastąpi was kimś mniej inte­li­gent­nym, mniej atrak­cyj­nym i mniej groź­nym, tak jak Ludwik XIV, który na miej­sce bły­sko­tli­wego Fouqu­eta powo­łał nija­kiego Col­berta. I tak jak Ludwik XIV nie wyjawi swo­ich praw­dzi­wych inten­cji, ale znaj­dzie pre­tekst, żeby się was pozbyć.

Prawo to obej­muje dwie zasady, które musi­cie sobie uświa­do­mić. Po pierw­sze może­cie nie­umyśl­nie przy­ćmić swo­jego zwierzch­nika, będąc po pro­stu sobą. Nie­któ­rych ludzi na wyso­kich sta­no­wi­skach cechuje taki brak pew­no­ści sie­bie, że wystar­czy oka­zać przy nich odro­binę cha­ry­zmy, aby poczuli się zagro­żeni.

Nikt nie mógł się poszczy­cić tyloma wro­dzo­nymi przy­mio­tami co Astorre Man­fredi, książę Faenzy. Naj­przy­stoj­niej­szy ze wszyst­kich mło­dych ksią­żąt zachwy­cał pod­da­nych swoją wiel­ko­dusz­no­ścią i otwar­to­ścią.

W 1500 roku Cesare Bor­gia oble­gał Faenzę. Kiedy mia­sto się pod­dało, miesz­kańcy spo­dzie­wali się naj­gor­szego po okrut­nym księ­ciu Roma­nii, ale ten oszczę­dził wszyst­kich. Zajął tylko twier­dzę i nie stra­cił żad­nego z obroń­ców, a księ­ciu Man­fre­diemu, który wów­czas liczył osiem­na­ście lat, pozo­sta­wił pełną swo­bodę wraz z całym jego dwo­rem.

Minęło jed­nak zale­d­wie kilka tygo­dni i mło­dziutki książę pod eskortą żoł­nie­rzy tra­fił do wię­zie­nia w Rzy­mie. Rok póź­niej wyło­wiono z Tybru jego ciało z kamie­niem przy­wią­za­nym do szyi. Bor­gia uspra­wie­dli­wiał ten okrutny mord spre­pa­ro­wa­nym oskar­że­niem o zdradę, lecz praw­dziwa przy­czyna tkwiła w jego próż­no­ści i niskim poczu­ciu wła­snej war­to­ści. Astorre Man­fredi wpę­dzał go w kom­pleksy, cho­ciaż nawet nie pró­bo­wał tego robić. Wystar­czyła sama jego obec­ność, by Cesare Bor­gia czuł się gor­szy. Nasuwa się pro­sty wnio­sek – jeśli nie potra­fi­cie nic pora­dzić na to, że jeste­ście atrak­cyjni i cza­ru­jący, sta­raj­cie się uni­kać takich zakom­plek­sio­nych potwo­rów jak Bor­gia. Ewen­tu­al­nie znajdź­cie jakiś spo­sób, by masko­wać swoje walory, prze­by­wa­jąc w ich towa­rzy­stwie.

Po dru­gie nie wyobra­żaj­cie sobie, że jeśli zwierzch­nik darzy was sym­pa­tią, może­cie sobie pozwa­lać na wszystko. Można by napi­sać wiele ksią­żek o fawo­ry­tach, któ­rzy brali swój sta­tus za pew­nik i popa­dli w nie­ła­skę, gdyż ośmie­lili się wywyż­szać ponad władcę.

Sen no Rikyū cie­szył się szcze­gól­nymi wzglę­dami cesa­rza Hidey­oshiego, który pano­wał w Japo­nii pod koniec XVI wieku. Był mistrzem cere­mo­nii parze­nia her­baty – sztuki nie­zwy­kle popu­lar­nej wśród ary­sto­kra­cji – oraz jed­nym z naj­bar­dziej zaufa­nych dorad­ców monar­chy. Miał swoją kwa­terę w pałacu cesar­skim i był powa­żany w całym kraju. Mimo to w 1591 roku Hidey­oshi wydał na niego wyrok śmierci, każąc mu popeł­nić sep­puku. Dopiero póź­niej wyszła na jaw przy­czyna tej rady­kal­nej zmiany nasta­wie­nia. Oka­zało się, że Rikyu, czło­wiek pocho­dzący z nizin spo­łecz­nych, zamó­wił drew­niany posąg, który przed­sta­wiał go w wynio­słej pozie i san­da­łach sta­no­wią­cych atry­but szla­chec­twa. Co wię­cej, kazał usta­wić swoją podo­bi­znę w pała­co­wej świą­tyni, gdzie rzu­cała się w oczy człon­kom rodziny cesar­skiej. Dla Hidey­oshiego był to jed­no­znaczny sygnał – jego fawo­ryt stra­cił poczu­cie umiaru. Cie­szył się takimi samymi przy­wi­le­jami jak szla­chet­nie uro­dzeni, jed­nak zapo­mniał, że niczego nie zawdzię­cza samemu sobie i jego pozy­cja jest zależna od cesa­rza. Nie­wy­ba­czal­nie prze­ce­nił swoją war­tość i za ten błąd zapła­cił życiem. Dla­tego pamię­taj­cie: ni­gdy nie bierz­cie swo­jej pozy­cji za pew­nik i nie pozwól­cie, aby zaszczyty ude­rzyły wam do głowy.

Skoro już wie­cie, jak nie­bez­pieczne może być wywyż­sza­nie się nad spra­wu­ją­cego wła­dzę, może­cie obró­cić to Prawo na swoją korzyść. Przede wszyst­kim musi­cie schle­biać władcy i kar­mić jego próż­ność. Jawne kom­ple­menty bywają sku­teczne, ale mają swoje ogra­ni­cze­nia – są zbyt bez­po­śred­nie i mogą razić innych dwo­rzan. O wiele lepiej dzia­łają zawo­alo­wane pochleb­stwa. Jeśli na przy­kład prze­wyż­sza­cie swo­jego pana inte­lek­tem, spra­wiaj­cie odwrotne wra­że­nie. Niech mu się wydaje, że jest mądrzej­szy od was. Graj­cie naiw­nia­ków. Zacho­wuj­cie się, jak­by­ście potrze­bo­wali jego rad. Popeł­niaj­cie nie­winne błędy, które nie zaszko­dzą wam na dłuż­szą metę, ale stwo­rzą oka­zję, by popro­sić go o pomoc. Władcy uwiel­biają takie sytu­acje. Czują potrzebę obdzie­la­nia pod­da­nych swoim doświad­cze­niem, a jeżeli nie mają takiej moż­li­wo­ści, odno­szą się do nich z urazą i oka­zują złą wolę.

Jeśli jeste­ście bar­dziej kre­atywni od zwierzch­nika, przy­pi­suj­cie mu swoje pomy­sły, w miarę moż­li­wo­ści na forum publicz­nym. Dawaj­cie do zro­zu­mie­nia, że wasze roz­wią­za­nia są tylko echem jego rad.

Jeśli prze­wyż­sza­cie go dow­ci­pem, może­cie wcie­lić się w rolę nadwor­nego bła­zna, jed­nak wasz pan nie powi­nien wyglą­dać na bez­dusz­nego i gbu­ro­wa­tego w porów­na­niu z wami. Posta­raj­cie się spra­wiać wra­że­nie, jakby to on dozo­wał wasze dow­cipy i dobry nastrój. Jeśli z natury jeste­ście bar­dziej towa­rzy­scy i wiel­ko­duszni, sta­raj­cie się nie prze­wyż­szać go pod tym wzglę­dem. Nie przy­sła­niaj­cie innym jego bla­sku – władca musi być w cen­trum uwagi, pro­mie­nie­jąc mocą i chwałą niczym słońce, wokół któ­rego wszy­scy krążą. Każda próba zaim­po­no­wa­nia komuś takiemu może oka­zać się zgubna – uczcie się od Fouqu­eta, żeby nie napy­tać sobie biedy.

Ukry­wa­nie swo­ich moc­nych stron nie świad­czy o sła­bo­ści, jeżeli w osta­tecz­nym roz­ra­chunku pro­wa­dzi do zdo­by­cia prze­wagi. Pozwa­la­jąc innym góro­wać nad sobą, zacho­wu­je­cie kon­trolę, zamiast paść ofiarą ich poczu­cia niż­szo­ści. Może­cie to wyko­rzy­stać w dniu, w któ­rym posta­no­wi­cie pod­nieść swój sta­tus. Jeżeli tak jak Gali­le­usz potra­fi­cie spra­wić, że wasz pan jesz­cze bar­dziej zabły­śnie w oczach innych, będzie­cie dla niego darem nie­bios i natych­miast otrzy­ma­cie nagrodę.

Wizja: Gwiazdy na nie­bie. Świe­cić może tylko jedno słońce. Ni­gdy nie przy­sła­niaj jego bla­sku ani nie pró­buj świe­cić jaśniej. Posta­raj się raczej znik­nąć na nie­bie i znajdź spo­sób, by roz­ja­śnić blask swo­jego władcy. Rze­czy­wi­stość: Nie przy­ćmie­waj swo­jego zwierzch­nika. Bycie gor­szym od kogoś to stan budzący nie­na­wiść, a odnie­sie­nie zwy­cię­stwa nad zwierzch­ni­kiem wynika albo z głu­poty, albo z fatal­nego zbiegu oko­licz­no­ści. Gwiazdy uczą nas tej sub­tel­no­ści. Są błysz­czą­cymi dziećmi Słońca, ale ni­gdy nie pró­bują go zaćmić (Bal­ta­sar Gracián, Sztuka docze­snej mądro­ści).

Wyjątki

Nie może­cie się przej­mo­wać uczu­ciami każ­dej napo­tka­nej osoby, gdyż w nie­któ­rych sytu­acjach musi­cie być okrutni. Jeśli wasz władca jest przy­ga­sa­jącą gwiazdą, bez obaw może­cie go przy­ćmie­wać. Nie znaj­cie lito­ści – wasz pan nie miał skru­pu­łów, kiedy piął się na szczyt. Oceń­cie jego siłę. Jeżeli jest słaby, dys­kret­nie przy­spie­szaj­cie jego upa­dek – w roz­strzy­ga­ją­cych momen­tach rób­cie wszystko, by go prze­chy­trzyć. Jeżeli jest bar­dzo słaby i zbliża się jego koniec, pozwól­cie natu­rze robić swoje. Nie ryzy­kuj­cie jed­nak otwar­tego wywyż­sza­nia się ponad słab­ną­cego pana, który może oka­zać się bez­względny i zja­dliwy. Jeśli nato­miast trzyma się mocno na swo­jej pozy­cji, cze­kaj­cie cier­pli­wie na odpo­wiedni moment. Natu­ralną koleją rze­czy każda wła­dza w końcu przy­ga­śnie i osłab­nie. Pew­nego dnia wasz pan upad­nie, a jeżeli wła­ści­wie roze­gra­cie swoją par­tię, prze­ży­je­cie go i przy­ćmi­cie swoim bla­skiem.

Prawo 2

Nigdy nie ufaj zbytnio przyjaciołom, Naucz się wykorzystywać wrogów

Nauka

Uwa­żaj na przy­ja­ciół – oni pierwsi cię zdra­dzą, bo łatwiej wzbu­dzić w nich zazdrość. Stają się rów­nież zepsuci i despo­tyczni. Zaan­ga­żuj za to daw­nego wroga, a będzie wier­niej­szy od przy­ja­ciela, ponie­waż ma wię­cej do udo­wod­nie­nia. W grun­cie rze­czy bar­dziej należy się oba­wiać przy­ja­ciół niż wro­gów. Jeśli nie masz wro­gów, znajdź spo­sób, aby ich stwo­rzyć.

Jak czynić nie należy

W poło­wie IX wieku na tro­nie Cesar­stwa Bizan­tyj­skiego zasiadł młody władca Michał III. Przej­mu­jąc wła­dzę, zesłał swoją matkę cesa­rzową Teo­dorę do klasz­toru, a jej kochanka Teo­k­ty­sta kazał zamor­do­wać. Na czele prze­wrotu pała­co­wego, który miał na celu oba­lić Teo­dorę i prze­ka­zać rządy w ręce Michała, stał jego wuj Bar­das, czło­wiek inte­li­gentny i ambitny. Michał był mło­dym i nie­do­świad­czo­nym władcą oto­czo­nym przez intry­gan­tów, mor­der­ców i hochsz­ta­ple­rów. W tym trud­nym cza­sie potrze­bo­wał zaufa­nego doradcy i powie­rzył tę funk­cję Bazy­lemu, swo­jemu ser­decz­nemu przy­ja­cie­lowi. Bazyli nie znał się na rzą­dze­niu pań­stwem – pia­sto­wał urząd koniu­szego – lecz wiele razy dał dowód swo­jej lojal­no­ści i przy­wią­za­nia.

Jeśli chcesz mieć pew­nego wroga, wybierz przy­ja­ciela. Przy­ja­ciel wie, gdzie ude­rzyć.

Diana de Poitiers, kochanka Hen­ryka II, króla Fran­cji

Przy­ja­ciele poznali się kilka lat wcze­śniej, gdy Michał wizy­to­wał jedną z cesar­skich stajni i poniósł go naro­wi­sty koń. Wtedy to Bazyli, młody sta­jenny z Mace­do­nii, ura­to­wał mu życie. Siła i odwaga sta­jen­nego zro­biły wra­że­nie na władcy, który natych­miast awan­so­wał swo­jego zbawcę, by póź­niej obsy­py­wać go podar­kami i zaszczy­tami. Bazyli tra­fił do naj­lep­szej szkoły w Bizan­cjum, gdzie nabrał dwor­skiej ogłady i z nie­okrze­sa­nego chłop­skiego syna zamie­nił się w dys­tyn­go­wa­nego kawa­lera.

Ile­kroć obsa­dzam jakiś wolny urząd, stu jest zawie­dzio­nych, a jeden nie­wdzięczny.

Ludwik XIV

Teraz Michał rzą­dził kra­jem i potrze­bo­wał kogoś zaufa­nego. Komu mógł powie­rzyć god­ność szam­be­lana i głów­nego doradcy, jak nie czło­wie­kowi, który zawdzię­czał mu wszystko? Kochał Bazy­lego jak brata i był prze­ko­nany, że można go pod­szko­lić do peł­nie­nia nowej funk­cji. Igno­ru­jąc rady dwo­rzan, któ­rzy pole­cali mu bar­dziej doświad­czo­nego Bar­dasa, posta­wił na swo­jego fawo­ryta.

Dla­tego od czasu, kiedy zda­rzyło mi się nie raz jeden zostać oszu­ka­nym przez kogoś, kogo kocha­łem naj­bar­dziej, ponad wszyst­kich innych, i przez kogo, jak byłem pewien, także byłem kochany – myśla­łem sobie cza­sami, że byłoby dobrze dla nas ni­gdy już nie ufać nikomu na świe­cie (…). Dla­tego więc sądzę, że dobrze by było kochać kogoś i słu­żyć mu bar­dziej niż komuś innemu wedle zasług i war­to­ści; prze­cież jed­nak ni­gdy nie dowie­rza­jąc przy­ja­ciel­skiej, słod­kiej per­swa­zji, aby­śmy na koniec nie musieli żało­wać naszego zaufa­nia.

Bal­ta­zar Casti­glione, Książka o dwo­rza­ni­nie

Bazyli szybko się uczył i wkrótce zaczął dora­dzać cesa­rzowi we wszyst­kich spra­wach pań­stwo­wych. Jedy­nym pro­ble­mem oka­zały się pie­nią­dze, któ­rych wciąż było mu mało. Posma­ko­wał wystaw­nego życia na bizan­tyj­skim dwo­rze i stał się łasy na korzy­ści pły­nące z wła­dzy. Michał podwoił, a potem potroił jego wyna­gro­dze­nie, nadał mu tytuł szla­checki i oże­nił go z wła­sną kochanką Eudo­kią Inge­riną. Zado­wo­le­nie przy­ja­ciela i zaufa­nego doradcy było dla niego warte każ­dej ceny. Ale kło­poty miały dopiero się zacząć. Bazyli prze­ko­nał cesa­rza, że Bar­das, który teraz dowo­dził armią, ma dużo więk­sze ambi­cje – licząc, że zdoła kon­tro­lo­wać sio­strzeńca, doko­nał prze­wrotu i osa­dził go na tro­nie, ale mógł na­dal knuć, żeby samemu zostać cesa­rzem. Michał tak długo słu­chał wro­gich pod­szep­tów, aż wresz­cie zgo­dził się na zgła­dze­nie wuja. Bazyli oso­bi­ście zaszty­le­to­wał Bar­dasa, gdy ten sie­dział na try­bu­nie i oglą­dał wyścigi konne. Wkrótce potem doradca cesa­rza oznaj­mił, że chce prze­jąć zwierzch­ność nad armią, aby móc czu­wać nad bez­pie­czeń­stwem kraju i tłu­mić rebe­lie. Michał speł­nił jego wolę.

Od tej pory Bazyli rósł w siłę i pomna­żał swoją for­tunę. Nie­ba­wem cesarz wsku­tek wła­snej roz­rzut­no­ści zna­lazł się w tara­pa­tach finan­so­wych i zażą­dał od przy­ja­ciela zwrotu poży­czek, któ­rych udzie­lał mu przez lata. Ku jego bez­gra­nicz­nemu zdu­mie­niu Bazyli miał czel­ność odmó­wić. Uczy­nił to z taką zuchwa­ło­ścią, że Michał nagle uświa­do­mił sobie, w jak nie­cie­ka­wym jest poło­że­niu – oto były chło­piec sta­jenny ma wię­cej pie­nię­dzy i wię­cej poplecz­ni­ków, a co za tym idzie, posiada więk­szą wła­dzę niż sam cesarz. Kilka tygo­dni póź­niej po nocy suto zakra­pia­nej alko­ho­lem Michał obu­dził się oto­czony przez żoł­nie­rzy, któ­rzy zadźgali go mie­czami. Bazyli przy­glą­dał się egze­ku­cji, a potem ogło­sił się cesa­rzem i trium­fal­nie prze­je­chał na koniu uli­cami Bizan­cjum, obno­sząc głowę swo­jego dobro­czyńcy i przy­ja­ciela zatkniętą na ostrzu dzidy.

Wąż, rol­nik i cza­pla

Ucie­ka­jący przed myśli­wymi wąż popro­sił rol­nika o pomoc. Aby go ukryć, męż­czy­zna kuc­nął i pozwo­lił mu wpeł­znąć do swo­jego brzu­cha. Gdy zagro­że­nie minęło, kazał wężowi wyjść, ten jed­nak odmó­wił. W środku było cie­pło i bez­piecz­nie. Wra­ca­jąc do domu, rol­nik natknął się na cza­plę. Pod­szedł do niej i powie­dział, co go spo­tkało, ta zaś pora­dziła mu, aby kuc­nął i się naprę­żył. Gdy wąż wysta­wił głowę, cza­pla zła­pała go, wycią­gnęła na zewnątrz i zabiła. Rol­nik oba­wiał się jadu, który wąż mógł zosta­wić w jego ciele, ale cza­pla powie­działa, że lekar­stwem na wężowy jad jest mięso sze­ściu bia­łych pta­ków. „Ty jesteś bia­łym pta­kiem” – rzekł rol­nik. „Cie­bie zjem na początku”. Wło­żył cza­plę do worka i poszedł do domu, gdzie opowie­dział żonie o swej przy­go­dzie. „Zadzi­wiasz mnie” – odparłakobieta. „Ptak oka­zuje ci życz­li­wość, wyba­wia cię z opre­sji, wła­ści­wie ratuje ci życie, a ty chcesz go zabić”. Natych­miast uwol­niła cza­plę, która odle­ciała, ale ucie­ka­jąc, wydzio­bała jej oczy.Morał: kiedy widzisz wodę pły­nącą pod górę, ozna­cza to, że ktoś odwdzię­cza się komuś za przy­sługę.

Afry­kań­ska przy­po­wieść ludow

Wnioski

Michał III posta­wił całą swoją przy­szłość na poczu­cie wdzięcz­no­ści, któ­rego spo­dzie­wał się po swoim przy­ja­cielu. Wszak Bazyli zawdzię­czał mu bogac­two, wykształ­ce­nie i pozy­cję spo­łeczną; jakże mógłby nie odpła­cić się wierną służbą? Cesarz speł­niał wszyst­kie jego zachcianki, wycho­dząc z zało­że­nia, że jest to naj­lep­szy spo­sób na umoc­nie­nie przy­ja­ciel­skiej więzi. Dopiero tam­tego feral­nego dnia, gdy zoba­czył zuchwały uśmiech na twa­rzy fawo­ryta, zdał sobie sprawę, że sam stwo­rzył potwora.

Bazyli posma­ko­wał wła­dzy i wciąż wycią­gał rękę po wię­cej. Dosta­wał wszystko, czego zażą­dał, i naj­wy­raź­niej czuł się przy­tło­czony szczo­dro­ścią, gdyż zacho­wał się tak jak więk­szość ludzi w takiej sytu­acji – zapo­mniał o wzglę­dach, któ­rych doświad­czył, i uwa­żał, że cały swój suk­ces zawdzię­cza wyłącz­nie sobie.

Kiedy Michał zorien­to­wał się, że popeł­nił błąd, mógł jesz­cze ujść z życiem, ale za bar­dzo był zaśle­piony przy­jaź­nią i miło­ścią. Aż do dnia, w któ­rym jego głowa została zatknięta na włóczni, nie wie­rzył, że przy­ja­ciel mógłby go zdra­dzić.

Boże, chroń mnie od przy­ja­ciół; z wro­gami pora­dzę sobie sam.

Wol­ter

Postępowanie godne naśladowania

Przez kilka stu­leci po upadku dyna­stii Han (220 r.) w dzie­jach Chin prze­wi­jał się ten sam wzo­rzec oparty na gwał­tow­nych i krwa­wych zama­chach stanu. Woj­skowi spi­sko­wali, dopro­wa­dza­jąc do oba­le­nia sła­bego cesa­rza, i zastę­po­wali go sil­nym gene­ra­łem. Gene­rał jako nowy cesarz likwi­do­wał innych gene­ra­łów, żeby zapew­nić sobie prze­trwa­nie. Jed­nak po kilku latach sche­mat się powta­rzał. Nowi gene­ra­ło­wie doko­ny­wali prze­wrotu i zabi­jali cesa­rza lub jego synów. Władca Chin rzą­dził samot­nie – było to naj­mniej zna­czące i naj­bar­dziej zagro­żone sta­no­wi­sko w całym cesar­stwie.

W 960 roku gene­rał Zhao Kuan­gyin został cesa­rzem, dając począ­tek dyna­stii Song. Zda­wał sobie sprawę, że wedle wszel­kiego praw­do­po­do­bień­stwa w ciągu naj­bliż­szego roku zosta­nie zamor­do­wany. Jakże mógłby prze­ła­mać ten ponury sche­mat? Wkrótce po wstą­pie­niu na tron wypra­wił uro­czy­sty ban­kiet, na który zapro­sił naj­wyż­szych rangą dowód­ców armii. Kiedy wszy­scy spili się winem, cesarz Song ode­słał straż­ni­ków oraz innych gości i został sam na sam z gene­rałami, któ­rzy teraz drżeli ze stra­chu o wła­sne życie.

– Każdy mój dzień prze­peł­nia trwoga i nic mnie nie cie­szy zarówno przy stole, jak i w alko­wie – ode­zwał się władca. – Któż z was nie marzy o wstą­pie­niu na tron? Nie wąt­pię w waszą lojal­ność, ale cóż byście uczy­nili na moim miej­scu, gdyby wasi pod­dani w pogoni za bogac­twem i urzę­dami chcie­liby was obe­drzeć z żół­tych cesar­skich szat?

Stąd wyro­dziło się zda­nie, że mądry książę powi­nien gdzie tylko może, bodaj for­te­lami, nie­przy­ja­ciół wyna­cho­dzić, aby mieć komu rogi utrzeć i tym samym sławy sobie przy­czy­nić, albo­wiem trwal­szą wier­ność i wię­cej pożytku zna­cho­dzili wszy­scy, a szcze­gól­niej nowi ksią­żęta, u takich ludzi, któ­rzy zrazu byli ich prze­ciw­ni­kami lub przy­naj­mniej zosta­wali w podej­rze­niu, niżeli u innych, co natych­miast czo­łem przed nimi bili, czego także Pan­dolfo Petrucci, książę Sieny doświad­czał.

Niccolò Machia­velli, Książę

Pijani i prze­ra­żeni gene­ra­ło­wie prze­ści­gali się w zapew­nie­niach o swej nie­win­no­ści i wier­no­ści, cesarz jed­nak nie dał się zbić z tropu:

– Naj­lep­szym spo­so­bem na życie jest spo­kojne roz­ko­szo­wa­nie się dostat­kiem i zaszczy­tami – mówił dalej. – Jeśli zgo­dzi­cie się ustą­pić ze swo­ich sta­no­wisk, jestem gotów ofia­ro­wać wam oka­załe rezy­den­cje, w któ­rych będzie­cie mogli cie­szyć się dźwię­kami muzyki i towa­rzy­stwem pięk­nych dziew­cząt.

Zdu­mieni gene­ra­ło­wie uzmy­sło­wili sobie, że zamiast utar­czek i nie­pew­no­ści monar­cha ofe­ruje im bogac­two i poczu­cie bez­pie­czeń­stwa. Następ­nego dnia wszy­scy zło­żyli rezy­gna­cje i obda­rzeni tytu­łami szla­chec­kimi ode­szli na eme­ry­turę, by zamiesz­kać w posia­dło­ściach, które poda­ro­wał im Song.

Tak oto za jed­nym zama­chem cesarz zamie­nił sforę „przy­ja­ciel­skich” wil­ków, po któ­rych spo­dzie­wał się rychłej zdrady, w stadko potul­nych owie­czek pozba­wio­nych jakich­kol­wiek wpły­wów. Przez kolejne lata pro­wa­dził kam­pa­nię, która miała na celu umoc­nie­nie wła­dzy. W 971 roku Liu Cheng, władca nie­za­leż­nego pań­stwa zwa­nego Połu­dnio­wym Han, które ponad pół wieku wcze­śniej ode­rwało się od Chin, uznał zwierzch­ność dyna­stii Song. Ku jego zdu­mie­niu cesarz nadał mu god­ność na swoim dwo­rze i zapro­sił na ucztę. Kiedy wzniósł toast, by przy­pie­czę­to­wać nowy sojusz, Liu zawa­hał się, wie­trząc pod­stęp.

– Występki moje bez wąt­pie­nia zasłu­gują na naj­wyż­szą karę – rzekł pełen obaw. – Ale bła­gam cię, naj­ja­śniej­szy panie, oszczędź swego sługę. Nie odważę się wypić tego wina.

Song, śmie­jąc się, wziął jego puchar i wychy­lił go do dna. Wino nie było zatrute. Od tej pory Liu był jego naj­bar­dziej zaufa­nym i lojal­nym przy­ja­cie­lem.

W tam­tym okre­sie Chiny były podzie­lone na wiele nie­za­leż­nych pań­ste­wek. Gdy Song pod­bił jedno z nich, mini­stro­wie radzili mu, aby wtrą­cił do wię­zie­nia jego władcę. Przed­sta­wili mu doku­menty, z któ­rych wyni­kało, że poko­nany Chien Zhou na­dal spi­skuje prze­ciwko niemu i zamie­rza go zgła­dzić. Mimo to cesarz ugo­ścił Zhou i obda­rzył zaszczy­tami, a na poże­gna­nie ofia­ro­wał mu paczkę, którą kazał otwo­rzyć w poło­wie drogi do domu. W paczce Zhou zna­lazł papiery sta­no­wiące dowód wła­snej zdrady. Dotarło do niego, że Song wie­dział o jego kno­wa­niach, a jed­nak daro­wał mu życie. Ujęty tą wiel­ko­dusz­no­ścią stał się jed­nym z naj­wier­niej­szych pod­da­nych cesa­rza.

Zdo­byw­szy godną wojow­nika broń, uszczę­śli­wiony bra­min Drona udał się do pałacu króla Dru­pady, spo­dzie­wa­jąc się, że ucie­szy się on na widok swego przy­ja­ciela z dzie­ciń­stwa i odda mu, jak obie­cy­wał, połowę kró­le­stwa. Jed­nak Dru­pada rzekł: „O, bra­minie, chyba stra­ci­łeś rozum, nazy­wa­jąc mnie swym przy­ja­cie­lem! Któż to sły­szał, aby wynio­sły król taki jak ja przy­jaź­nił się z kimś cał­ko­wi­cie pozba­wio­nym dóbr jak ty, bra­minie. Nasza przy­jaźń zesta­rzała się. To prawda, że w dzie­ciń­stwie byli­śmy przy­ja­ciółmi, ale przy­jaźń owa bazo­wała na tym, co wów­czas posia­da­li­śmy. Przy­jaźń sta­rzeje się i umiera. Nisz­czy ją żądza i oka­le­cza ją gniew. Nie licz więc na starą przy­jaźń i rozej­rzyj się raczej za nową. O, dobry bra­minie, byłem twym przy­ja­cie­lem, gdy było to zgodne z moim inte­re­sem. Bie­dak nie może być przy­ja­cie­lem boga­tego, a głu­piec nie może być przy­ja­cie­lem mędrca. I po co komu stary przy­ja­ciel? Przy­jaźń i mał­żeń­stwo są moż­liwe jedy­nie wśród tych, któ­rzy są sobie równi zarówno pod wzglę­dem bogac­twa, jak i uro­dze­nia. Jaki król zechce przy­jaź­nić się z kimś, kto kró­lem nie jest?”.

Maha­bha­rata

Wnioski

Według sta­rego chiń­skiego przy­sło­wia przy­ja­ciele są jak szczęki groź­nej bestii – jeśli nie będziemy ostrożni, bestia zatopi w nas ostre zęby. Musiał o tym wie­dzieć Song, kiedy wstę­po­wał na tron. Jego „przy­ja­ciele” dowo­dzący armią byli gotowi go zagryźć, a gdyby jakimś cudem prze­żył, padłby łupem „przy­ja­ciół” mini­strów. Cesarz nie chciał mieć do czy­nie­nia z takimi przy­ja­ciółmi – prze­ku­pił swo­ich gene­ra­łów wspa­nia­łymi posia­dło­ściami i trzy­mał ich z dala od sie­bie. W ten spo­sób stali się bar­dziej nie­szko­dliwi, niż gdyby kazał ich zabić, co skło­ni­łoby innych gene­ra­łów do szu­ka­nia zemsty. Nie chciał też mieć nic wspól­nego z „przy­ja­ciel­skimi” mini­strami, któ­rych zazwy­czaj czę­sto­wał zatru­tym winem.

Zamiast pole­gać na przy­ja­cio­łach, Song wyko­rzy­sty­wał wro­gów, zamie­nia­jąc ich jed­nego po dru­gim w god­nych zaufa­nia pod­da­nych. Pod­czas gdy przy­ja­ciel wciąż domaga się kolej­nych gra­ty­fi­ka­cji i kipi z zazdro­ści, dawny wróg nie ocze­kuje niczego, a dostaje wszystko. Jeżeli ktoś unik­nął katow­skiego topora, potrafi być naprawdę wdzięczny i pój­dzie na koniec świata za władcą, który oka­zał mu łaskę. Z cza­sem dawni prze­ciw­nicy stali się naj­bar­dziej zaufa­nymi przy­ja­ciółmi Songa. Cesa­rzowi udało się w końcu prze­ła­mać sche­mat zama­chów stanu, mor­dów poli­tycz­nych i wojen domo­wych – dyna­stia Song rzą­dziła Chi­nami przez ponad trzy­sta lat.

Weź do ręki psz­czołę, by jej pomóc, a prze­ko­nasz się, że dobroć ma swoje gra­nice.

Przy­sło­wie sufic­kie

W prze­mó­wie­niu wygło­szo­nym pod­czas wojny sece­syj­nej Abra­ham Lin­coln nazwał zwo­len­ni­ków Połu­dnia bliź­nimi, któ­rzy zbłą­dzili. Pewna leciwa dama zga­niła go za to, że zbyt łagod­nie wyraża się o zaprzy­się­głych wro­gach, któ­rych należy znisz­czyć. „Sza­nowna pani – odparł pre­zy­dent – czyż nie nisz­czę swo­ich wro­gów, czy­niąc ich przy­ja­ciółmi?”

Tajniki władzy

To natu­ralne, że ocze­ku­je­cie pomocy ze strony przy­ja­ciół, kiedy znaj­dzie­cie się w potrze­bie. Świat potrafi być surowy, ale przy­ja­ciele łago­dzą tę suro­wość. Poza tym zna­cie ich od dawna. Po co liczyć na obcych, skoro macie przy­ja­ciół?

Pro­blem czę­sto polega na tym, że nie zna­cie swo­ich przy­ja­ciół tak dobrze, jak się wam wydaje. Nie­rzadko przy­ja­ciele zga­dzają się z wami, żeby unik­nąć kłótni. Ukry­wają swoje przy­wary, bo nie chcą was ura­zić. Śmieją się gło­śno z waszych żar­tów. Ponie­waż szcze­rość zwy­kle nie służy przy­jaźni, nie dowie­cie się, co naprawdę czuje wasz przy­ja­ciel. Gdy zapew­nia, że zachwyca się waszymi wier­szami, uwiel­bia waszą muzykę i zazdro­ści wam gustu, rze­czy­wi­ście może tak być – albo i nie.

Ludzie chęt­niej odwza­jem­niają się za krzywdy niż za korzy­ści, ponie­waż wdzięcz­ność jest cię­ża­rem, a zemsta przy­jem­no­ścią.

Publiusz Kor­ne­liusz Tacyt

Kiedy posta­no­wi­cie powie­rzyć przy­ja­cie­lowi jakąś ważną funk­cję, stop­niowo zacznie­cie odkry­wać cechy, które trzy­mał w tajem­nicy. Co dziwne, to wła­śnie wasz życz­liwy gest zabu­rzył rela­cję mię­dzy wami. Ludzie chcą wie­rzyć, że zasłu­gują na to, aby los im sprzy­jał. Przyj­mo­wa­nie pomocy może się kłó­cić z tym wyobra­że­niem – ozna­cza, że spo­tkało ich coś dobrego w imię przy­jaźni, a nie­ko­niecz­nie są wybrań­cami, któ­rym wszystko się należy. Jest w takiej przy­słu­dze odro­bina pro­tek­cjo­na­li­zmu, która skry­cie uwiera przy­ja­ciela. Uraza będzie wycho­dziła na jaw powoli – tro­chę wię­cej nie­wy­god­nej szcze­ro­ści, prze­bły­ski nie­chęci, zazdrość i zanim się obej­rzy­cie, po waszej przy­jaźni nie zosta­nie ani śladu. Im wię­cej przy­sług i pre­zen­tów będzie­cie dawać, aby oży­wić waszą przy­jaźń, tym mniej wdzięcz­no­ści otrzy­ma­cie.

Nie­wdzięcz­ność ma długą i bogatą tra­dy­cję. Poka­zuje swoją moc od tylu wie­ków, że aż trudno pojąć, dla­czego ludzie na­dal nie trak­tują jej z nale­żytą powagą. Lepiej zacho­wać ostroż­ność. Jeśli nie ocze­ku­je­cie wdzięcz­no­ści od przy­ja­ciela, będzie­cie mile zasko­czeni, gdy wam ją okaże.

Pro­blem polega na tym, że korzy­sta­nie z pomocy lub zatrud­nia­nie przy­ja­ciela zawsze ogra­ni­cza wasze pole manewru. Rzadko kiedy przy­ja­ciel jest aku­rat tym, który może wam naj­bar­dziej pomóc – koniec koń­ców umie­jęt­no­ści i doświad­cze­nie są o wiele waż­niej­sze niż przy­ja­cielskie uczu­cia. Wszak Michał III miał w swoim oto­cze­niu czło­wieka, któ­rego rady pozwo­li­łyby mu wła­ści­wie pokie­ro­wać pań­stwem i pozo­stać przy życiu – był nim Bar­das.

We wszyst­kich sytu­acjach służ­bo­wych konieczny jest pewien dystans mię­dzy ludźmi. Bądź co bądź spo­ty­ka­cie się, żeby wyko­ny­wać swoją pracę, a nie zaprzy­jaź­niać się ze sobą, a przy­jaź­nie – praw­dziwe lub fał­szywe – tylko przy­sła­niają cel waszych dzia­łań. Dla­tego klu­czem do wła­dzy jest zdol­ność oceny, kto naj­le­piej potrafi zadbać o wasze inte­resy w każ­dej sytu­acji. Zada­waj­cie się z przy­ja­ciółmi dla przy­jaźni, ale pra­cuj­cie z ludźmi kom­pe­tent­nymi.

Jaki poży­tek mogą nam przy­nieść wro­go­wie

Któ­ryś z nie­przy­ja­ciół Hie­rona zło­śli­wie zauwa­żył, że cuch­nie mu z ust. Po powro­cie do domu Hie­ron zwró­cił się do żony: „Co na to powiesz? Dla­czego mi ni­gdy o tym nie mówi­łaś?”. Ona zaś, kobieta pro­sta i łagodna, odrze­kła: „Sądzi­łam, że wszy­scy męż­czyźni tak pachną”. Tak oto tego, co dla wszyst­kich jest widoczne, co łatwo postrzec zmy­słami, co jest nama­calne, wro­go­wie lepiej potra­fią nas nauczyć niż nasi przy­ja­ciele i bli­scy.

Plu­tarch, Jaki poży­tek mogą nam przy­nieść wro­go­wie

Z kolei wasi wro­go­wie są nie­wy­czer­pa­nymi kopal­niami złota, które musi­cie nauczyć się wyko­rzy­sty­wać. W 1807 roku Tal­ley­rand, mini­ster spraw zagra­nicz­nych za rzą­dów Napo­le­ona, doszedł do wnio­sku, że jego pan pro­wa­dzi Fran­cję ku nie­chyb­nej zgu­bie i nad­szedł czas, by zwró­cić się prze­ciwko niemu. Zda­wał sobie sprawę, jak nie­bez­pieczne jest spi­sko­wa­nie prze­ciwko cesa­rzowi, dla­tego potrze­bo­wał sojusz­nika. Jakiemu przy­ja­cie­lowi mógł zaufać, pory­wa­jąc się na takie przed­się­wzię­cie? Wybrał Jose­pha Fouchégo, szefa taj­nej poli­cji i swo­jego naj­za­cie­klej­szego wroga, który swego czasu pró­bo­wał nawet go zgła­dzić. Wie­dział, że dłu­go­let­nia nie­na­wiść może sta­no­wić pod­łoże do pojed­na­nia. Wie­dział rów­nież, że Fouché niczego nie ocze­kuje od niego, za to będzie pró­bo­wał się wyka­zać – a ludzie, któ­rzy chcą dowieść swej war­to­ści, są zdolni góry prze­no­sić. Wie­dział w końcu, że połą­czy ich rela­cja oparta na wza­jem­nym inte­re­sie, która nie będzie ska­żona oso­bi­stymi odczu­ciami. Jego wybór oka­zał się strza­łem w dzie­siątkę. Cho­ciaż spi­skow­com nie udało się doko­nać prze­wrotu, sojusz tak wpły­wo­wych part­ne­rów budził coraz więk­sze zain­te­re­so­wa­nie sprawą i opo­zy­cja prze­ciwko Napo­le­onowi zaczęła się powoli roz­ra­stać. Od tam­tego czasu Tal­ley­rand i Fouché kon­ty­nu­owali owocną współ­pracę. Dla­tego posta­raj­cie się zako­pać topór wojenny, jeśli to tylko moż­liwe, żeby wyko­rzy­stać wroga do swo­ich celów.

Jak zauwa­żył Lin­coln, można znisz­czyć wroga, czy­niąc go swoim przy­ja­cie­lem. W 1971 roku pod­czas wojny w Wiet­na­mie zło­żona głów­nie z kato­lic­kich duchow­nych grupa pacy­fi­stycz­nych akty­wi­stów zwana Sió­demką z Har­ris­burga pla­no­wała porwa­nie ame­ry­kań­skiego doradcy ds. bez­pie­czeń­stwa Henry’ego Kis­sin­gera. Nie infor­mu­jąc orga­nów ści­ga­nia, dyplo­mata zapro­sił trzech spo­śród nie­do­szłych pory­wa­czy na pry­watne spo­tka­nie i zapew­nił, że do połowy 1972 roku więk­szość ame­ry­kań­skich żoł­nie­rzy opu­ści Wiet­nam. Cał­ko­wi­cie ocza­ro­wał swo­ich gości, któ­rzy poda­ro­wali mu kilka pla­kie­tek z hasłem „Porwać Kis­sin­gera”, a jeden zaprzy­jaź­nił się z nim i czę­sto go odwie­dzał. Nie było to jedyne zagra­nie tego rodzaju – Kis­sin­ger sto­so­wał poli­tykę współ­pracy z tymi, któ­rzy się z nim nie zga­dzali. Jego współ­pra­cow­nicy uwa­żali, że lepiej doga­duje się z prze­ciw­ni­kami niż ze sprzy­mie­rzeń­cami.

Kiedy nie mamy wro­gów, sta­jemy się leniwi. Wróg, który dep­cze nam po pię­tach, działa na nas mobi­li­zu­jąco, dzięki czemu wciąż jeste­śmy czujni i skon­cen­tro­wani. Dla­tego cza­sami lepiej wyko­rzy­stać wro­gów jako takich, zamiast prze­cią­gać ich na swoją stronę.

W swoim podej­ściu do wła­dzy Mao Zedong uwa­żał kon­flikt za czyn­nik o klu­czo­wym zna­cze­niu. Gdy w 1937 roku Japoń­czycy doko­nali inwa­zji na Chiny, prze­rwali wojnę domową mię­dzy komu­ni­stami pod wodzą Mao a nacjo­na­li­stami z Kuomin­tangu. W obli­czu zagro­że­nia nie­któ­rzy przy­wódcy komu­ni­styczni suge­ro­wali, aby pozo­sta­wić nacjo­na­li­stom walkę z najeźdźcą i korzy­sta­jąc z oka­zji, zre­ge­ne­ro­wać siły. Mao był innego zda­nia. Uwa­żał, że Japoń­czycy nie zdo­łają opa­no­wać tak olbrzy­miego kraju jak Chiny i prę­dzej czy póź­niej się wyco­fają. Jed­nak do tego czasu komu­ni­ści zdążą skost­nieć z bez­czyn­no­ści i nie będą dosta­tecz­nie przy­go­to­wani, by ponow­nie sta­wić czoła nacjo­na­li­stom. Walka z tak potęż­nym wro­giem jak Japoń­czycy byłaby w grun­cie rze­czy dosko­nałą zaprawą dla ich pro­wi­zo­rycz­nej armii. Plan Mao zyskał apro­batę i z cza­sem oka­zał się tra­fiony. Zanim Japoń­czycy w końcu ustą­pili, siły komu­ni­styczne zdą­żyły nabrać doświad­cze­nia bojo­wego, które pomo­gło im poko­nać nacjo­na­li­stów.

Po latach pewien japoń­ski poli­tyk pod­czas wizyty w Peki­nie chciał prze­pro­sić Chiń­czy­ków za to, że padli ofiarą napa­ści ze strony jego kraju.

– Czy nie powi­nie­nem raczej wam podzię­ko­wać? – odparł Mao, po czym wyja­śnił, że bez god­nego prze­ciw­nika żaden naród nie uro­śnie w siłę.

Oparta na nie­ustan­nym kon­flik­cie dok­tryna chiń­skiego przy­wódcy składa się z kilku klu­czo­wych ele­men­tów. Po pierw­sze musi­cie być pewni swo­jego zwy­cię­stwa – tak jak Mao, który wie­dział, że Japoń­czycy w końcu prze­grają. Ni­gdy nie podej­muj­cie walki, nie mając pew­no­ści, że zdo­ła­cie poko­nać prze­ciw­nika. Po dru­gie, jeśli nie macie jaw­nego wroga, powin­ni­ście wyzna­czyć sobie dogodny cel, nawet gdyby pole­gał na zamia­nie sprzy­mie­rzeńca w prze­ciw­nika. Mao wie­lo­krot­nie sto­so­wał taką stra­te­gię. Po trze­cie wyko­rzy­stuj­cie prze­ciw­ni­ków, aby przed­sta­wiać wyraź­nie swoje dąże­nia, nawet w kate­go­riach walki dobra ze złem. Mao celowo dopro­wa­dzał do nie­sna­sek ze Związ­kiem Radziec­kim i Sta­nami Zjed­no­czo­nymi, uwa­żał bowiem, że bez jasno okre­ślo­nego wroga naród mógłby zatra­cić poczu­cie, czym jest chiń­ski komu­nizm. Wyraź­nie zde­fi­nio­wany prze­ciw­nik jest o wiele moc­niej­szym argu­men­tem prze­ma­wia­ją­cym na waszą korzyść niż jakie­kol­wiek słowa.

Nie pozwól­cie, aby obec­ność wro­gów wytrą­cała was z rów­no­wagi albo przy­pra­wiała o nie­po­kój – o wiele lepiej mieć zde­kla­ro­wa­nego prze­ciw­nika, niż nie wie­dzieć, skąd może nadejść atak. Czło­wiek spra­wu­jący wła­dzę z zado­wo­le­niem przyj­muje kon­flikt, wyko­rzy­stu­jąc wro­gów do wzmoc­nie­nia swo­jej repu­ta­cji wojow­nika, na któ­rym można pole­gać w trud­nych cza­sach.

Wizja: Szczęki nie­wdzięcz­no­ści. Nie wkła­dasz ręki w pasz­czę lwa, jeśli wiesz, co może cię spo­tkać. Wobec przy­ja­ciół nie zacho­wu­jesz się tak ostroż­nie i gdy oka­żesz im zaufa­nie, w swo­jej nie­wdzięcz­no­ści zje­dzą cię żyw­cem. Rze­czy­wi­stość: Wiedz, jak wyko­rzy­stać swo­ich wro­gów. Chwy­taj rze­czy nie za ostrze, które Ci grozi, lecz za ręko­jeść, która będzie Cię bro­nić. Mądra osoba znaj­duje wro­gów bar­dziej uży­tecz­nych niż przy­ja­ciele, któ­rych wybiera głu­piec (Bal­ta­sar Gracián, Sztuka docze­snej mądro­ści).

Wyjątki

Choć na ogół lepiej nie łączyć pracy z przy­jaź­nią, w nie­któ­rych sytu­acjach można wyko­rzy­stać przy­ja­ciela z dużo lep­szym skut­kiem niż wroga. Na przy­kład czło­wiek spra­wu­jący wła­dzę czę­sto staje w obli­czu nie­wdzięcz­nych zadań, które ze względu na wize­ru­nek zazwy­czaj powie­rza innym ludziom. Naj­le­piej nadają się do tego przy­ja­ciele, gdyż ich przy­wią­za­nie spra­wia, że są skłonni do pod­ję­cia ryzyka. Rów­nież jeśli z jakie­goś powodu wasze plany skoń­czą się porażką, może­cie wyko­rzy­stać przy­ja­ciela jako kozła ofiar­nego. Kró­lo­wie lub magnaci czę­sto sto­so­wali takie sztuczki – pozwa­lali, aby ich przy­ja­ciel poniósł odpo­wie­dzial­ność za porażkę, gdyż nikomu nie przy­szłoby do głowy, że władca byłby gotów celowo poświę­cić swo­jego fawo­ryta. Decy­du­jąc się na takie zagra­nie, stra­ci­cie bez­pow­rot­nie czy­jąś przy­jaźń, więc do roli kozła ofiar­nego wybierz­cie kogoś, kto jest wam bli­ski, ale nie naj­bliż­szy.

I wresz­cie współ­praca z przy­ja­ciółmi grozi myl­nym postrze­ga­niem gra­nic i dystansu wyma­ga­nego w rela­cjach służ­bo­wych. Jeśli jed­nak zaan­ga­żo­wane strony zdają sobie sprawę z ryzyka wkal­ku­lo­wa­nego w ich układ, zatrud­nie­nie przy­ja­ciela może przy­nieść dosko­nałe efekty. Mimo to ni­gdy nie trać­cie czuj­no­ści i uwa­żaj­cie na wszel­kie oznaki zabu­rzeń emo­cjo­nal­nych, jak zazdrość czy nie­wdzięcz­ność. W świe­cie wła­dzy nie ma nic sta­łego i nawet naj­bar­dziej zaufany sprzy­mie­rze­niec może się zamie­nić w naj­za­cie­klej­szego wroga.

Prawo 3

Ukrywaj swoje zamiary

Nauka

Utrzy­muj swoje oto­cze­nie w nie­pew­no­ści, ni­gdy nie zdra­dza­jąc, jakie motywy kie­rują twoim postę­po­wa­niem. Jeżeli ludzie nie wie­dzą, do czego zmie­rzasz, nie będą w sta­nie przy­go­to­wać się do obrony. Wypro­wadź ich w pole i otocz zasłoną dymną, a kiedy zda­dzą sobie sprawę z two­ich praw­dzi­wych inten­cji, będzie już za późno.

Część I: Używajcie zwodniczych przynęt i fałszywych tropów, żeby zmylić ludzi

Jeżeli ludzie, któ­rych pró­bu­je­cie oszu­kać, na jakimś eta­pie nabiorą naj­mniej­szych wąt­pli­wo­ści co do waszych zamia­rów, wszystko stra­cone. Nie pozwól­cie, aby wyczuli, o co wam cho­dzi. Pod­rzu­caj­cie im fał­szywe tropy, aby wywieść ich w pole. Uda­waj­cie szcze­rość, wysy­łaj­cie dwu­znaczne sygnały, odwra­caj­cie ich uwagę zwod­ni­czymi przy­nę­tami. Zagu­bieni mię­dzy prawdą a misty­fi­ka­cją nie będą w sta­nie przej­rzeć waszych pla­nów.

Jak czynić nie należy

Przez kilka tygo­dni Ninon de Lenc­los, słynna pary­ska kur­ty­zana i skan­da­listka, cier­pli­wie słu­chała, jak mar­kiz de Sévigné opo­wia­dał o swo­ich zma­ga­niach z piękną, ale nie­do­stępną młodą hra­biną. Ninon miała wtedy sześć­dzie­siąt dwa lata i wie­działa wszystko o miło­ści, jej roz­mówca zaś był dwu­dzie­sto­dwu­let­nim mło­dzień­cem, śmia­łym i przy­stoj­nym, lecz strasz­li­wie nie­do­świad­czo­nym. Począt­kowo Ninon była roz­ba­wiona jego pery­pe­tiami, lecz w końcu stra­ciła cier­pli­wość. Nie zno­siła nie­udol­no­ści w żad­nej dzie­dzi­nie życia, zwłasz­cza gdy cho­dziło o uwo­dze­nie kobiet, dla­tego posta­no­wiła wziąć mar­kiza pod swoje skrzy­dła. Wyja­śniła mu, że roman­so­wa­nie jest wojną, a piękna hra­bina twier­dzą, któ­rej oblę­że­nie trzeba sta­ran­nie zapla­no­wać z naj­wyż­szą dba­ło­ścią o każdy szcze­gół.

Dora­dziła mar­ki­zowi, aby roz­po­czął swoje zaloty od pod­staw, pod­cho­dząc do hra­biny z odro­biną dystansu i non­sza­lan­cji. Pod­czas kolej­nego spo­tka­nia sam na sam powi­nien się jej zwie­rzyć z jakie­goś sekretu, jakby uwa­żał ją za przy­ja­ciółkę, ale nie poten­cjalną kochankę. Miał ją w ten spo­sób zmy­lić, aby prze­stała odbie­rać jego zain­te­re­so­wa­nie w spo­sób jed­no­znaczny i zaczęła się zasta­na­wiać, czy nie zależy mu tylko na przy­jaźni.

Ninon zapla­no­wała rów­nież kolejny krok. Kiedy hra­bina będzie zdez­o­rien­to­wana, należy wzbu­dzić jej zazdrość. Przy oka­zji kolej­nego spo­tka­nia na wiel­kiej fecie de Sévigné powi­nien się poja­wić z piękną młodą kobietą u boku. Zain­te­re­suje się także nie mniej olśnie­wa­ją­cymi przy­ja­ciół­kami swo­jej nowej towa­rzyszki, więc gdzie­kol­wiek hra­bina natknie się na niego, zoba­czy go w oto­cze­niu naj­więk­szych pięk­no­ści Paryża. Nie tylko będzie kipieć z zazdro­ści, ale rów­nież zacznie postrze­gać swo­jego ado­ra­tora jako przed­miot pożą­da­nia innych kobiet. Leci­wej kur­ty­za­nie trudno było spra­wić, aby mar­kiz zro­zu­miał jej plan, ale tłu­ma­czyła mu cier­pli­wie, że jeśli męż­czy­zna chce zwró­cić na sie­bie uwagę swo­jej wybranki, powi­nien jej poka­zać, że inne kobiety też są nim zain­te­re­so­wane. Dzięki temu nie tylko zyskuje na war­to­ści, ale także staje się łako­mym kąskiem, któ­rego zdo­by­cie jest tym bar­dziej satys­fak­cjo­nu­jące.

Gdy hra­bina była zain­try­go­wana i zazdro­sna, nad­szedł czas, aby ją uwieść. Zgod­nie z instruk­cjami swo­jej men­torki mar­kiz prze­stał poja­wiać się w miej­scach, w któ­rych hra­bina spo­dzie­wała się go zoba­czyć. Potem nagle zaczął bywać na salo­nach, któ­rych ni­gdy wcze­śniej nie odwie­dzał, za to jego wybranka bawiła tam regu­lar­nie. Hra­bina nie mogła prze­wi­dzieć jego ruchów. Wszyst­kie te zabiegi wpra­wiły ją w stan nie­pew­no­ści, który był warun­kiem sku­tecz­nego uwo­dze­nia.

Pod­czas gdy mar­kiz wcie­lał w życie usta­lony plan, co trwało kilka tygo­dni, Ninon poprzez siatkę swo­ich szpie­gów śle­dziła jego poczy­na­nia. Dowie­działa się, że hra­bina śmieje się teraz nieco gło­śniej z jego żar­tów, uważ­niej słu­cha jego opo­wie­ści, wypy­tuje o niego, a pod­czas spo­tkań towa­rzy­skich przy­gląda mu się czę­sto i wodzi za nim wzro­kiem. Ninon była pewna, że młoda kobieta ule­gła cza­rowi jej pod­opiecz­nego i jeżeli wszystko pój­dzie dobrze, w ciągu kilku tygo­dni nie­zdo­byta twier­dza upad­nie.

Parę dni póź­niej mar­kiz zna­lazł się na przy­ję­ciu w domu hra­biny. Gdy zostali sami, nagle stał się innym czło­wie­kiem – zamiast postę­po­wać zgod­nie z radami swo­jej men­torki, uległ impul­sowi i ująw­szy hra­binę za ręce, wyznał jej miłość. Młoda kobieta zare­ago­wała w spo­sób, któ­rego się nie spo­dzie­wał – zakło­po­tana prze­pro­siła go uprzej­mie i wyszła. Przez resztę wie­czoru uni­kała jego spoj­rze­nia, a kiedy wycho­dził, nie pode­szła, aby go poże­gnać. Mar­kiz kilka razy pró­bo­wał ją odwie­dzać, ale dowia­dy­wał się, że nie ma jej w domu. Gdy w końcu go przy­jęła, oby­dwoje czuli się nie­zręcz­nie w swoim towa­rzy­stwie. Czar prysł.

Wnioski

Ninon de Lenc­los nie miała sobie rów­nych w sztuce miło­ści. Jej kochan­kami byli naj­więksi pisa­rze, myśli­ciele i poli­tycy epoki – La Roche­fo­ucauld, Molier i Riche­lieu. Trak­to­wała uwo­dze­nie jak grę, w któ­rej należy dążyć do mistrzo­stwa. Gdy z wie­kiem zyskała renomę, naj­zna­ko­mit­sze fran­cu­skie rody wysy­łały do niej swo­ich synów, aby wpro­wa­dziła ich w arkana romansu.

Ninon zda­wała sobie sprawę, że kobiety i męż­czyźni bar­dzo róż­nią się od sie­bie, ale pewne rze­czy prze­ży­wają tak samo. W głębi ducha wyczu­wają, kiedy ktoś ich uwo­dzi, ale pod­dają się, ponie­waż spra­wia im to przy­jem­ność. Z upodo­ba­niem ule­gają dru­giej oso­bie, pozwa­la­jąc się porwać na wyprawę do nie­zna­nej kra­iny. Jed­nak uwo­dze­nie opiera się cał­ko­wi­cie na suge­stii. Nie można ujaw­nić swo­ich zamia­rów ani wyra­zić ich w spo­sób jed­no­znaczny. Należy zbić z tropu osobę, którą chcemy usi­dlić. Aby pod­dała się naszym zalo­tom, powinna być zdez­o­rien­to­wana. Musimy wysy­łać sprzeczne sygnały – oka­zy­wać zain­te­re­so­wa­nie komuś innemu, poświę­cać uwagę naszemu celowi, a następ­nie uda­wać obo­jęt­ność i tak na prze­mian. Takie zacho­wa­nia nie tylko zbi­jają z tropu, ale dzia­łają pod­nie­ca­jąco.

Przyj­rzyjmy się tej histo­rii z per­spek­tywy hra­biny. Kobieta zorien­to­wała się, że mar­kiz pro­wa­dzi jakąś grę, ale była tym zachwy­cona. Nie wie­działa, do czego zmie­rza jej ado­ra­tor, co jesz­cze bar­dziej się jej podo­bało. Była nim zain­try­go­wana i nie­cier­pli­wie cze­kała na każdy jego kolejny ruch. Nawet zazdrość i nie­pew­ność przy­pa­dły jej do gustu, bo cza­sem jakie­kol­wiek emo­cje są lep­sze od nud­nej sta­bi­li­za­cji. Być może mar­kiz kie­ro­wał się ukry­tymi moty­wami, tak jak więk­szość męż­czyzn. Mimo to ona była gotowa cze­kać, aby się o tym prze­ko­nać, i praw­do­po­dob­nie gdyby zwo­dził ją dosta­tecz­nie długo, jego inten­cje nie mia­łyby więk­szego zna­cze­nia.

Jed­nak w chwili, gdy wypo­wie­dział fatalne słowo „kocham”, wszystko się zmie­niło. To już nie były fascy­nu­jące pod­chody, lecz bez­myślny poryw namięt­no­ści. Ujaw­nił swój zamiar – chciał uwieść hra­binę. To jedno wyzna­nie rzu­ciło cał­kiem nowe świa­tło na jego dotych­cza­sowe poczy­na­nia – wszystko, co wyda­wało się uro­cze, teraz było odra­ża­jące i pod­stępne. Hra­bina poczuła się zawsty­dzona i wyko­rzy­stana. Mar­kiz bez­pow­rot­nie stra­cił u niej szanse.

Nie bądź sławny z powodu swo­ich for­teli, cho­ciaż bez nich nie możesz żyć. Naj­lep­szym for­te­lem oka­zuje się jego ukry­cie, ponie­waż for­tel uznany jest za oszu­stwo.

Bal­ta­sar Gracián, Sztuka docze­snej mądro­ści

Postępowanie godne naśladowania

W 1850 roku Otto von Bismarck, trzy­dzie­sto­pię­cio­letni poseł Land­tagu – par­la­mentu Kró­le­stwa Prus – zna­lazł się w punk­cie zwrot­nym swo­jej kariery. Palącą kwe­stią było wów­czas zjed­no­cze­nie Nie­miec podzie­lo­nych na wiele mniej­szych państw, do któ­rych zali­czały się także Prusy. Pro­blem sta­no­wiła rów­nież rywa­li­za­cja z Austrią, która dbała, aby nie­miec­kie pań­stewka pozo­sta­wały słabe i skłó­cone, a nawet gro­ziła inter­wen­cją zbrojną, gdyby pró­bo­wały się zjed­no­czyć. Pru­ski następca tronu książę Wil­helm był zwo­len­ni­kiem wojny z Austrią i miał popar­cie par­la­mentu. Prze­ciwne sta­no­wi­sko zaj­mo­wali panu­jący wtedy król Fry­de­ryk Wil­helm IV oraz jego mini­stro­wie, któ­rzy woleli raczej udo­bru­chać groź­nego sąsiada.

W trak­cie swo­jej kariery poli­tycz­nej Bismarck dał się poznać jako lojalny pod­dany oraz zago­rzały orę­dow­nik hege­mo­nii i potęgi Prus. Marzył o zjed­no­cze­niu Nie­miec i pra­gnął roz­pra­wić się z Austrią, która od dawna uda­rem­niała to marze­nie. Jako były żoł­nierz uwa­żał wojnę za chwa­lebne roz­wią­za­nie. Bądź co bądź to on powie­dział kil­ka­na­ście lat póź­niej: „Pro­ble­mów współ­cze­sno­ści nie roz­strzyga się prze­mó­wie­niami i uchwa­łami, tylko żela­zem i krwią”.

Jed­nak pomimo żar­li­wego patrio­ty­zmu i zami­ło­wa­nia do zbroj­nych kon­fron­ta­cji w szczy­to­wym momen­cie wojen­nej gorączki wygło­sił w par­la­men­cie prze­mó­wie­nie, któ­rym wszyst­kich zasko­czył: „Biada mężowi stanu wsz­czy­na­ją­cemu wojnę z powodu, który nie będzie na­dal ważny, kiedy opad­nie bitewny kurz. Po woj­nie wszy­scy ujrzy­cie ina­czej pewne sprawy. Czy wtedy będzie­cie mieli odwagę spoj­rzeć w oczy rol­ni­kowi, który patrzy na zglisz­cza swo­jego gospo­dar­stwa; męż­czyź­nie, który został trwale oka­le­czony; ojcu, który stra­cił swoje dzieci?”. Bismarck nie tylko zwró­cił uwagę na sza­leń­stwo wojny, ale też uspra­wie­dli­wiał poczy­na­nia Austrii, czym wzbu­dził naj­więk­sze zdu­mie­nie swo­ich słu­cha­czy. Na kon­se­kwen­cje nie trzeba było długo cze­kać. Bismarck oka­zał się prze­ciwny woj­nie – cóż to mogło ozna­czać? Wpra­wił w dez­orien­ta­cję innych depu­to­wa­nych, a kilku z nich zmie­niło sta­no­wi­sko, kiedy doszło do gło­so­wa­nia. Fry­de­ryk Wil­helm i jego stron­nicy dopięli swego – udało się unik­nąć wojny. Wdzięczny król mia­no­wał elo­kwent­nego posła mini­strem. Kil­ka­na­ście lat póź­niej Bismarck został pre­mie­rem i na tym sta­no­wi­sku popro­wa­dził swój kraj oraz miłu­ją­cego pokój króla do wojny z Austrią, by roz­gro­mić dawne impe­rium i usta­no­wić silne pań­stwo nie­miec­kie z Pru­sami na czele.

Wnioski

Przy­go­to­wu­jąc swoje wystą­pie­nie w 1850 roku, Bismarck doko­nał grun­tow­nej kal­ku­la­cji. Po pierw­sze zda­wał sobie sprawę, że armia pru­ska nie dotrzy­muje kroku siłom zbroj­nym innych kra­jów euro­pej­skich i nie jest gotowa do wojny – w kon­fron­ta­cji z Austrią ponio­słaby klę­skę, co mia­łoby kata­stro­falne skutki. Po dru­gie gdyby Bismarck zachę­cał do wojny, któ­rej Prusy nie miały szans wygrać, jego kariera poli­tyczna byłaby poważ­nie zagro­żona. Król i jego kon­ser­wa­tywni mini­stro­wie chcieli pokoju; Bismarck chciał wła­dzy. Dla­tego posta­no­wił dla zmyłki wes­przeć prze­ciwną orien­ta­cję, mówiąc rze­czy, które sam by wyśmiał, gdyby padły z ust kogoś innego. Cały naród dał się nabrać, a Bismarck dzięki swo­jemu prze­mó­wie­niu otrzy­mał sta­no­wi­sko mini­stra. Póź­niej awan­so­wał na urząd pre­miera, zysku­jąc wła­dzę nie­zbędną do wzmoc­nie­nia armii i osią­gnię­cia celu, do któ­rego dążył cały czas – poko­na­nia Austrii i zjed­no­cze­nia Nie­miec pod prze­wod­nic­twem Prus.

Bismarck był nie­wąt­pli­wie jed­nym z naj­więk­szych poli­ty­ków wszech cza­sów, mistrzem stra­te­gii i pod­stępu. Nie dopu­ścił, aby kto­kol­wiek przej­rzał jego zamiary. Gdyby wyja­wił swoje praw­dziwe sta­no­wi­sko i pró­bo­wał dowo­dzić, że roz­sąd­niej jest odło­żyć walkę na potem, nie prze­ko­nałby nikogo, ponie­waż więk­szość Pru­sa­ków chciała wojny natych­miast, żywiąc błędne prze­ko­na­nie o wyż­szo­ści swo­jej armii. Gdyby kokie­to­wał króla, pro­sząc o sta­no­wi­sko mini­stra w zamian za popar­cie pokoju, też nie­wiele by wskó­rał – Fry­de­ryk Wil­helm nie wie­rzył w jego ambi­cje i wąt­pił w jego szcze­rość.

Posu­wa­jąc się do misty­fi­ka­cji i wysy­ła­jąc mylne sygnały, wywiódł wszyst­kich w pole i osią­gnął to, czego chciał. Taka moc tkwi w ukry­wa­niu inten­cji.

Tajniki władzy

Więk­szość ludzi jest jak otwarte księgi. Opo­wia­dają o swo­ich uczu­ciach, wyra­żają swoje opi­nie przy każ­dej oka­zji i wciąż ujaw­niają swoje zamiary. Czy­nią tak z kilku powo­dów. Po pierw­sze mówie­nie o wła­snych odczu­ciach i pla­nach na przy­szłość przy­cho­dzi nam z łatwo­ścią i jest rze­czą natu­ralną. Potrzeba tro­chę wysiłku, żeby powścią­gnąć gadul­stwo i kon­tro­lo­wać to, o czym się mówi. Po dru­gie wiele osób uważa, że szcze­rość i otwar­tość świad­czą o szla­chet­nym cha­rak­te­rze i poma­gają zjed­nać serca innych. Nic bar­dziej myl­nego. Szcze­rość jest jak tępe narzę­dzie, które nie nadaje się do wyko­ny­wa­nia pre­cy­zyj­nych cięć, a raczej do zada­wa­nia bólu. Może być obraź­liwa dla innych – o wiele roz­sąd­niej jest ważyć słowa i mówić ludziom, co chcą usły­szeć, a nie przy­krą prawdę o waszych prze­my­śle­niach i odczu­ciach. Co waż­niej­sze, jeśli będzie­cie otwarci, sta­nie­cie się tak prze­wi­dy­walni i dosłowni, że nikt nie będzie was sza­no­wał ani się bał, a wła­dza nie jest domeną ludzi, któ­rzy nie potra­fią wzbu­dzać takich emo­cji.

Jeżeli pra­gnie­cie wła­dzy, zapo­mnij­cie o uczci­wo­ści i uczcie się ukry­wa­nia swo­ich inten­cji. Opa­nuj­cie tę sztukę, a zawsze będzie­cie mieli prze­wagę. Pod­stawą tej umie­jęt­no­ści jest pro­sta prawda o ludz­kiej natu­rze – w pierw­szym odru­chu czło­wiek zawsze ufa pozo­rom. Nie możemy wąt­pić w auten­tycz­ność tego, co widzimy i sły­szymy – gdy­by­śmy cią­gle uświa­da­miali sobie, że pod pozo­rami kryje się coś innego, byłoby to dla nas zbyt męczące i prze­ra­ża­jące. Fakt ten spra­wia, że odwra­ca­nie uwagi od praw­dzi­wych zamia­rów jest sto­sun­kowo łatwe. Wystar­czy poka­zać ludziom jakiś obiekt pra­gnień albo cel, który rze­komo chce­cie osią­gnąć, a wezmą to za rze­czy­wi­stość. Jeśli sku­pią wzrok na pozo­rach, nie zauważą, do czego naprawdę dąży­cie. Pró­bu­jąc kogoś uwieść, wysy­łaj­cie sprzeczne sygnały wska­zu­jące na zain­te­re­so­wa­nie i obo­jęt­ność, a nie tylko wywo­ła­cie dez­orien­ta­cję, ale rów­nież wzbu­dzi­cie pożą­da­nie.