Złowieszczy dar - Emily Thiede - ebook
NOWOŚĆ

Złowieszczy dar ebook

Emily Thiede

3,8

46 osób interesuje się tą książką

Opis

Jej dar może ocalić… albo zabić

Alessa została obdarzona przez bogów ogromną śmiercionośną mocą. By z niej korzystać, musi jednak mieć obok siebie partnera, wybranego spośród fontes – ludzi posiadających zdolności magiczne. Tylko dzieląc się swoją mocą i wzmacniając dar innej osoby, może uratować swój lud. W pojedynkę jest bezsilna, a wręcz niebezpieczna dla otoczenia. Przekonali się o tym jej trzej poprzedni fontes, których uśmierciła jej moc.

Już niedługo rój demonów zaatakuje wyspę Saverio. Alessa ma coraz mniej czasu, by znaleźć partnera i wraz z nim powstrzymać inwazję. Tymczasem w mieście narasta niepokój, a życiu samej Alessy zaczyna zagrażać niebezpieczeństwo nawet w murach dobrze chronionej Cytadeli. By przetrwać, zatrudnia tajemniczego wyrzutka Dantego jako osobistego ochroniarza. Czy uratuje ją i pomoże opanować jej moc, czy doprowadzi do zguby?

Złowieszczy dar to głośny debiut, który zdobył serca czytelników dzięki pełnokrwistym bohaterom i misternie ukazanemu uczuciu, które rodzi się między nimi w pełnym magii świecie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 487

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (15 ocen)
5
5
3
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bard5555

Nie polecam

Książkę topornie się czyta, a historia nudna i ciągnie się jak flaki z olejem.
10
skrobiso

Dobrze spędzony czas

Fajna ale chaotyczny początek i niezbyt dobre tłumaczenie psuje nieco odbiór
00
aniach305

Dobrze spędzony czas

Ciekawa opowieść o sile przyjaźni, potrzebie zmian i miłości w świecie gdzie magiczne więzi mogą uratować życie całej wyspy. Dzięki niej spędziłam bardzo przyjemny dzień.
00

Popularność




Emily Thiede Złowieszczy dar Tytuł oryginału This Vicious Grace ISBN Copyright © 2022 by Emily Thiede Published by arrangement with Rights People, London Copyright © for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., 2024 Copyright © for this edition by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2024 All rights reserved Opracowanie mapy Rhys Davies Redakcja Beata Kozieł-Kulesza Korekta Paulina Jeske-Choińska, Julia Młodzińska Projekt typograficzny i łamanie Teodor Jeske-Choiński Projekt okładki Fecit studio Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

Dla dziewczynek, które mówią „za wiele” i czują „zbyt intensywnie”. Nie zmieniajcie się nigdy.

 

I z pełnym miłości wspomnieniem o jednej wyjątkowej dziewczynie. Brakuje nam ciebie.

 

 

Książka zawiera treści dotyczące śmierci, przemocy i wojny. Infor­macje dotyczące ewentualnych treści kontrowersyjnych można uzyskać na stronie internetowej autorki.

 

Benedizioni Della Dea

(l’originale)

Alla fine del principio,

la Dea creò isole santuario per i fedeli,

benedicendoli con tre doni:

Alcuni nacquero con la magia.

Un Salvatore, per migliorate.

E quando venne il momento della battaglia,

i guerrieri sarebbero stati forti,

perché Lei diede loro una fonte di guarigione.

 

Błogosławieństwa Dei

(tłumaczenie)

Na końcu początku

bogini stworzyła wyspy — sanktuaria dla wiernych;

pobłogosławiła ich trzema darami:

niektórzy rodzili się z magią.

Jeden był wybawca, żeby ją wzbogacić.

A kiedy nadejdzie czas bitwy,

wojownicy będą silni,

gdyż otrzymają źródło uzdrowienia.

 

Przetłumaczono w 242 r., autor nieznany

Rozdział pierwszy

Attraverso la Finestra Divina, la luce riduce i demoni in cenere.

Przez boskie okno światło spala demony na popiół.

Trzy wesela.

Trzy pogrzeby.

Niejedna osoba popadłaby w głęboką rozpacz, lecz Alessa, klękając przed inkrustowaną klejnotami trumną, pochyliła głowę, żeby ukryć suche oczy. Świątynia stojąca poniżej Cytadeli zalatywała stęchlizną i śmiercią, w powietrzu unosiły się gęsto drobiny kurzu, wirując w nim jak duchy świetlików.

Będzie płakać. Później. Zawsze tak się działo. W końcu owdowienie w wieku lat osiemnastu to tragedia — żaden z jej partnerów nie zasługiwał na śmierć. Jednak ciężko było po raz trzeci zdobyć się na płacz.

Hugo, jej trzeci fonte, nieszczęsne zwłoki leżące teraz przed nią, uparł się, że to nerwy, kiedy ręka zadrżała mu w jej dłoni. Ona powinna wiedzieć. Przecież wiedziała. Jednak bogowie wybrali ją, a ona wybrała jego. Dlatego ze świadomością, że jej dotyk może okazać się dla niego ostatnim, ponownie wzięła go za rękę.

Alessa Paladino, nadprzyrodzona broń bogów.

Jej ostatnia suknia ślubna została spakowana i wymieniona na żałobną czerń i wysokie do kolan buty oraz czarny welon na włosy. I oczywiście rękawiczki. Zawsze musiały być rękawiczki. Mimo to wilgotny chłód przejmował ją do szpiku kości. Nawet na tak słonecznej wyspie słońce nie mogło ogrzać miejsc, do których nigdy nie docierało.

Alessa złożyła dłonie jak do modlitwy i stworzyła między nimi miniaturowy korytarz dla powietrza. Słabe echo ostatniego daru Hugona wisiało w powietrzu jedynie przez chwilę, jednak ona i tak mu go oddała. Pustka, która po nim nastąpiła, wydawała się karą.

Kolana ją bolały, lecz klęczała dalej, dopóki ostatni spóźnieni nie zajęli miejsc. Nie było to łatwe. Każda minuta spędzona na żałobie oznaczała zwłokę w szukaniu kolejnego fonte, a Alessa nie miała czasu do stracenia. Ani fontes.

Z boku nawy śledziły ją nieodgadnione spojrzenia dwunastu członków Consiglio. Zawsze czujni. Zawsze czekają. Najpierw czekali, aż dorośnie na tyle, by wybrać partnera — potem, żeby wybrała kolejnego. I kolejnego. Wkrótce wezwą następną ofiarę.

Partnera. Jej kolejnego partnera.

Tym razem musi się jej udać. Consiglio w razie potrzeby przywlecze kolejnego mężczyznę do Cytadeli, pod groźbą mieczy, ale ona chciała, żeby to był ktoś, kto sam tego zechce.

Idąc na swoje miejsce, Alessa dygnęła przed Renatą Ortiz, uprzednią finestrą, której władza zbladła w dniu, kiedy pięć lat temu rozkwitła moc Alessy. Renata skinęła głową, chłodna i wyniosła, podczas gdy jej fonte, Tomohiro Miyamoto, obdarzył ją współczującym uśmiechem. Dobrze się dobrali. Doskonale. Byli dokładnie tacy, jacy powinni być finestra i fonte.

Kiedy ujęli się za ręce, Alessa poczuła znajome ukłucie zazdrości, które groziło załamaniem.

Oddałaby wszystko za dłoń, którą mogłaby potrzymać. Albo za uścisk.

Zabiłaby za uścisk.

Dosłownie.

Alessa zajęła miejsce, przycisnęła pięść do ust i mocno wciągnęła powietrze, starając się, by nie zamieniło się to w chichot lub, co gorsza, w szloch. Uspokajała oddech, szeleszcząc sztywnym, czarnym materiałem opinającym jej piersi. Gdyby wiedziała, jak często będzie jej potrzebna suknia żałobna, po pierwszym razie poprosiłaby o nową.

Obok niej wślizgnął się na ławkę Adrick, poprawiając sobie klapy i ze wszelkich sił starając się przybrać żałobną minę.

— Nie zapłaczesz po dobrym starym Hugonie, siostrzyczko? — mruknął, niemal nie otwierając ust. — Mam szczęście, że obok ciebie znalazło się miejsce.

— Obok mnie zawsze jest miejsce. — Alessa ścisnęła razem dłonie w rękawiczkach, daremnie usiłując rozgrzać palce.

Renata rzuciła jej ostrzegawcze spojrzenie z drugiej strony nawy.

To nie jej wina, że Adrick nie szanuje zasad. Może nawet by ją objął, ale Alessa nigdy by go o to nie poprosiła. Finestra nie powinna dotykać nikogo, oprócz wybranego fonte, aż do zakończenia Divorando. Poza tym groziło to zbyt dużym niebezpieczeństwem. Na myśl o bliźniaku leżącym na marach przed ołtarzem Alessie robiło się niedobrze.

Adrick powinien był usiąść gdzie indziej; finestra ma zerwać wszelkie więzi z poprzednim życiem. Ma być poza nim i ponad nim. Zawsze. Nie powinna nawet myśleć o nim jako o swoim bracie, a już na pewno nie wdawać się z nim w rozmowę.

— Wybrałaś już kolejnego? — zapytał Adrick językiem migowym, kiedy chór zaczął zajmować miejsce. Właściwie był to rodzaj języka migowego. Ich nonno był głuchy, więc oboje wprawnie posługiwali się tym językiem, lecz szeptane, zniekształcone znaki, które wykonywał Adrick, stanowiły jego zdegradowaną odmianę, którą tylko Alessa umiała odczytać. Tata wstydziłby się śmiertelnie. Ale taty tu nie było. Poza tym już nie był jej tatą.

— Wciąż się zastanawiam — odmigała bratu.

— Lepiej się pospiesz — poradził Adrick, przechodząc na ochrypły szept. — W zeszłym miesiącu tuzin uciekło z Saverio.

Alessa poczuła skurcz strachu w żołądku. Przestała już liczyć, ilu możliwych fontes zostało na wyspie, lecz nie mogła dopuścić do tego, żeby odstraszyć kolejnych. Stłumiła w sobie chęć, by obejrzeć się i sprawdzić, kto pozostał.

Wszyscy fontes rodzili się z darem magii obronnej: ognia, wiatru, wody, ziemi, elektryczności i tak dalej — stąd też szanowano ich i czczono, uznając za drogocenne zasoby, niezależnie, czy wybrano ich do służby, czy nie. Każdy fonte otrzymywał hojne stypendium roczne, był zwolniony ze służby wojskowej i chroniony, by nie spotkała go krzywda.

Tylko że tych faktycznie spotkała krzywda.

— Krzyż na drogę — syknęła Alessa. Gniew był bezpieczniejszy od paniki, a Alessa wiedziała, że nie może pozwolić sobie na utratę kontroli tam, gdzie ktoś mógłby ją zobaczyć. — Ktoś, kto porzuca swój lud, nie jest godzien, żeby zostać moim fonte.

Bez finestry, która wchłaniała i wzmacniała ich moc, dar fonte był zwykle słaby — jednak była to moc pożyteczna. Dar Alessy właściwie się nie liczył bez partnera, z którego mogła czerpać moc.

Nie mogła więc nie zgodzić się ze słowami Adricka:

— Lepszy fonte niegodny niż żaden.

Zaryzykowała szybkie spojrzenie. Oprócz oczu — w dobry dzień zielonych, na ogół piwnych — brat w niczym jej nie przypominał. Wysoki i patykowaty, miał opaloną skórę i złociste kędziory i szedł przez życie z pozbawionym wysiłku wdziękiem. Alessa z kolei odziedziczyła po matce ciemne, faliste włosy i kremową karnację, która łatwo ulegała poparzeniom, zaś jej wdzięk i swobodę wyrugowano z niej przez lata odosobnienia i wpajania jej zasad.

— Mógłbyś mnie bardziej wspierać — wyszeptała.

Adrick zastanawiał się przez chwilę.

— Ktoś musi się z tego śmiać.

— To nie jest śmieszne.

— Pewnie, że nie. — Głos zadrżał mu lekko. — Ale gdybym zaczął brać to zbyt poważnie, nie miałbym odwagi wstać z łóżka.

Alessa przełknęła. Kiedy umarł jej pierwszy fonte, Emer, Adrick stał pod murami Cytadeli, wrzeszcząc sprośne śpiewki morskie, z całych sił udając pirata — trwało to godzinami, aż szloch Alessy przeszedł w śmiech. Niezależnie od powagi sytuacji Adrick nigdy nie brał niczego serio, lecz po latach spędzonych na próżnych życzeniach, żeby się to zmieniło, Alessa doszła do wniosku, że być może nie poradziłaby sobie, gdyby był inny.

Solista zaczął „Canto della Dea” w języku wspólnym; wkrótce dołączył do niego inny, śpiewający w języku starożytnym, po czym wchodzili pozostali, aż kilkanaście języków splotło się w harmonii równie skomplikowanej, jak ta wspólnota.

„Razem chronimy. Podzieleni słabniemy”.

Kiedy ucichła ostatnia nuta, szurając nogami, wszedł na schody pomarszczony, wiekowy padre Calabrese; odchrząknął, chociaż wokół panowała cisza.

— Bogowie są okrutni, ale miłosierni — zaczął.

Łatwo mu mówić.

— Na początku Dea stworzyła ludzkość, lecz Crollo stwierdził, że jesteśmy zbyt pełni wad i egoizmu, żeby przetrwać. Kiedy Crollo zesłał ogień na ziemię, Dea stworzyła wodę, by go stłumić. On wywoływał burze, ona dawała schronienie. A kiedy Crollo poprzysiągł oczyścić ziemię i zaczął od nowa, Dea rzuciła mu wyzwanie, bo w nas wierzyła. „W pojedynkę — powiedziała — człowiek jest jak nić, którą łatwo przeciąć. Jeśli się spleciemy, starczy nam sił, by przetrwać”.

Alessa wierciła się na twardej ławce. Oczywiście przy swoim pechu, kiedy wstanie, żeby wyjść, okaże się, że straciła czucie poniżej talii, potknie się i przewróci. Dea naprawdę mogła okazać łaskawość i dołożyć odporność na niewygody, skoro już obdarzyła ją tak ogromną i śmiercionośną mocą.

Czując, jak uwaga padre kieruje się w jej stronę, Alessa wyprostowała się w ławce.

— Zatem Dea i Crollo umówili się: Crollo może zesłać swoich straszliwych pomocników, lecz Dea wyniesie nad morze wyspy-sanktuaria, na których wierni będą się starali żyć w harmonii, dowodząc swojej wartości i zaprzeczając cynicznym poglądom Crolla. A ponieważ nas kocha, uzbroiła swoje dzieci w dary…

Czując ukradkowe spojrzenia wędrujące w jej kierunku, Alessa próbowała przybrać taką minę, jakby uważała się za najcenniejszy dar.

Owszem, to wszystko prawda: faktycznie dużo zawdzięczali Dei, lecz bogini mogła wybrać prostsze wyjście. Na przykład nieprzeniknioną tarczę. Albo sprawić, żeby wyspy stały się niewidzialne. Mogła też wynegocjować z Crollem jeden kataklizm na całą planetę; wtedy pół wieku temu mieliby to wszystko z głowy. Ale nie, w swojej nieskończonej mądrości Dea uznała, że nauczy swoje dzieci wartości wspólnoty i partnerstwa, tworząc wybawicieli, którzy nikogo nie wybawią samodzielnie.

Boskie więzy miały stanowić ciągłe przypomnienie, że ich drogą do wybawienia jest dzielenie się mocą. Dlatego finestra mogła jedynie wzmacniać dar innej osoby.

Stojąc ręka w rękę ze śpiewakiem operowym, finestra mogłaby rzucić na kolana najsurowszych krytyków muzycznych. W kilka minut po dotknięciu łucznika finestra trafiałaby w środek każdej tarczy. Połączona zaś z fonte, mogła pokonać armię demonów zesłaną przez boga chaosu.

Przynajmniej tak to wyglądało w teorii.

Kiedy Alessa po raz pierwszy stanęła przed Consiglio, w ustach starców tworzących Radę wszystko brzmiało tak prosto.

1. Wybrać fonte.

2. Nie zabijać go.

3. Wzmocnić jego magię, by uratować wszystko i wszystkich w Saverio — lub zginąć jako pierwsza.

Alessa rzuciła okiem na trumnę.

No dobrze, nie zginie jako pierwsza.

Nawet teraz niektórzy twierdzili, że śmierć tych mężczyzn to dobry omen. Oczywiście, straszliwy, ale i dający nadzieję. Finestra tak potężna, że przypadkowo zabiła swojego pierwszego fonte? W razie oblężenia miasto będzie dobrze chronione. Drugi? Cóż, wypadki się zdarzają. Poza tym jest młoda, a te rzeczy wymagają czasu. Na pewno przy kolejnym będzie ostrożniejsza. Jednak po trzech pogrzebach siła Alessy już nie wydawała się zapowiedzią zwycięstwa, a czas uciekał.

Nabożeństwo zakończyło się słowami:

— Per nozze e lutto, si lascia tutto, però chi vive sperando, muore cantando.

„Przy ślubie i pogrzebie zostawia się wszystko za sobą, lecz ten, kto żyje nadzieją, umierając, śpiewa”.

To chyba najsmutniejsze słowa, jakie w życiu słyszała. Hugo w żadnym wypadku nie odszedł z tego świata ze śpiewem na ustach.

Mężczyźni wzięli trumnę na ramiona i ruszyli nawą do wyjścia; po drodze goście wyciągali ręce, by musnąć jej lśniącą powierzchnię.

Alessa siedziała bez ruchu. Dusza czy duch Hugona, cokolwiek z niego pozostało, na pewno wolało, żeby trzymała się od niego z daleka.

Kiedy trumna przeszła pod łukiem kamiennym rzeźbionym w postaci bogów, tłum zamruczał:

„Spoczywaj wśród bohaterów” — i Hugo zniknął.

Bohater to może odrobinę za dużo powiedziane — jedynym jego czynem była śmierć — ale przecież ona nie ma prawa wypowiadać się na ten temat.

Ludzie wstawali, powolnymi ruchami poprawiali okrycia, zbierali spódnice, strzepywali z ubrań niewidoczne pyłki kurzu.

Alessa drgnęła, czując, jak łokieć Adricka szturcha ją pod żebro; serce zabiło jej mocniej, gdyż nie przywykła do kontaktu fizycznego.

Och! Wszyscy się ociągali — a ona nie rozumiała aluzji.

Za plecami pokazała bratu obelżywy gest, po czym wstała i poszła ku kaplicy Dei stojącej przed świątynią. Kiedy ona będzie udawać, że się modli, ludzie będą mogli uciec.

Cóż za obowiązkowa finestra. Jaka oddana. Jaka posłuszna.

Ukryta przed ciekawskim wzrokiem Alessa usiadła w niszy obok stojącej na ołtarzu kamiennej Dei i oparła policzek o zimne, marmurowe ramię. W piersi czuła ból, pustkę po tym wszystkim, czego nie miała.

Porzuciła rodzinę.

Nie miała żadnych przyjaciół.

Nawet forteca wykuta w skale wyspy nie była przeznaczona dla niej. Kiedy nadejdzie Divorando, inni ludzie — ci, którzy mają rodziny i przyjaciół — skulą się razem w ciemności, dziękując bogom, że nie urodzili się nią.

Kiedy w świątyni zapanowała cisza, Alessa samotnie weszła po schodach na piazzę powyżej, starając się oddychać pomimo krępującej ją sukni. Temperatura podnosiła się z każdym stopniem, a materiał przyległ do jej wilgotnej od potu skóry. Consiglio przynajmniej pozwoliła jej zdejmować welon przy okazjach mniej formalnych, odkąd to w czasie zeszłorocznej gali letniej o mało nie dostała udaru z gorąca, zaś obecna moda na szerokie spódnice — długie i marszczone z tyłu, lecz z przodu złożone z nachodzących na siebie elementów krzyżujących się na wysokości kolan — ratowała ją przed codziennym padaniem na twarz w Mieście Tysiąca Schodów.

Alessa wyszła na zewnątrz, mrugając oczami oślepiona, i zajęła miejsce obok Toma i Renaty. Zaczerwienieni, spoceni strażnicy stojący po obu stronach szerokich schodów do Cytadeli zasalutowali, zaś oczekujący tłum uciszył się i pochylił w ukłonie.

Ze swojego zwykłego punktu obserwacyjnego, czyli balkonu na czwartym piętrze Cytadeli, Alessa często widziała eleganckie młode mieszkanki Saverio przypominające pawie, które przechadzały się po mieście w kolorowych jak klejnoty sukniach. Teraz jednak, odziane w szarości i czerń, przypominały raczej brudne gołębie przysiadające na obrzeżach placu.

Nikt nie patrzył bezpośrednio na nią, jakby stanowiła zbyt okropny widok dla nieosłoniętych oczu, a jednak ciężar ich spojrzeń naciskał na nią ze wszystkich stron.

No już, proszę. Pokłońcie się upragnionej wybawicielce, która zabija waszych przyjaciół i członków rodziny.

Pogoniona znaczącym spojrzeniem Renaty, Alessa zarumieniła się, jakby bluźnierczą myśl wypowiedziała na głos. Pomimo dzielących je dwudziestu lat Renata wyglądała tak młodo, jakby była siostrą Alessy — miała bursztynową karnację, złociste włosy i głębokie brązowe oczy; jednak dla Renaty Alessa stanowiła obowiązek, nie była jej rodziną ani nawet przyjaciółką. Stawało się to boleśnie widoczne zwłaszcza w takich chwilach jak teraz.

Tomo spojrzał na nią z ciepłą zachętą.

— Pamiętaj, przerażeni ludzie potrzebują pewności.

— Jesteś pewna siebie — powiedziała Renata cicho. — Kontrolujesz sytuację.

Alessa ukazała zęby w „pewnym siebie” uśmiechu, na widok którego jeden ze strażników aż się cofnął. Rozluźniła nieco mięśnie twarzy.

Szczerze, gdyby miała wypisać wszelkie możliwe cechy, jakie ją charakteryzują, „pewna siebie” i „kontrolująca sytuację” na pewno nie znalazłyby się na liście.

Kiedy po raz pierwszy została przedstawiona na tym placu, wszyscy tłoczyli się wokół, w oczach błyszczała im nadzieja, a w uśmiechach kryły się obietnice.

Jednego dnia Alessa była zwykłą dziewczyną. Następnego stała się wybraną przez Deę wybawicielką. Ukochaną, ważną i tak lubianą, że nie wiedziała, do kogo się odwrócić najpierw.

Ale to minęło. Teraz już nikt nie ubiegał się o to, by zostać jej fonte. Nikt nie chciał dzielić się z nią darem — chociaż to przecież nie było dzielenie, prawda? Jeśli się z kimś dzieli, to znaczy, że coś się dostaje. Że obie strony na końcu zostają żywe. Tej obietnicy zaś Alessa nie mogła złożyć.

Mimo to spróbuje. Zawsze próbowała.

Nawet w tak ruchliwym tłumie łatwo było znaleźć fonte, emanujących niemal fizycznym przygnębieniem. Alessa spotykała się z nimi wielokrotnie, lecz wciąż stanowili dla niej grupę obcych ludzi o znajomych nazwiskach.

Kaleb Toporovsky, którego spojrzenie uciekło odrobinę zbyt szybko, kiedy mężczyzna z miną wiecznego znudzenia przygładził ręką połyskliwe miedziane włosy.

Josef Benheim, nienagannie ubrany w nieprzeniknioną czerń, o spojrzeniu tak nieruchomym, że Alessa niemal słyszała, jak przypomina sobie, żeby nie mrugnąć. Tak bardzo był podobny do starszej siostry, że Alessie ścisnęło się gardło. W jednej rodzinie rzadko rodził się więcej niż jeden fonte, ale kiedy się tak stało, odczytywano to jako oznakę mocy i łaski bogów. Powinien być jednym z głównych kandydatów Alessy, ale ona pozbawiła już jego rodziców jednego dziecka.

Inni fonte niechętnie unosili wzrok pod jej wędrującym spojrzeniem: Nina Faughn, Saida Farid, Kamaria i Shomari Achebe.

Większość starała się wtopić w tłum. Alessa nie winiła ich za to. Ona niemal nie znała tych, których zabiła, lecz oni przecież dorastali razem.

Teraz zaś mieli się zachowywać tak, jakby marzyli jedynie o tym, by wybrała ich dziewczyna, dysponująca mocą całkowicie bezużyteczną bez ich daru.

Deo, ześlij mi znak.

Właściwie Alessa potrzebowała popchnięcia. Godzinami przyglądała się miastu z góry, marząc o tym, by znaleźć się między ludźmi, lecz kiedy tylko uciekała ze swojej złotej klatki, jej skrzydła nie umiały już rozwinąć się do lotu.

Przeszła ledwie trzy kroki, kiedy zatrzymało ją nagłe zamieszanie w tłumie.

Przez ciasną ścianę ludzi przepychała się jakaś kobieta; w tej chwili wypadła na otwartą przestrzeń.

W śnieżnobiałych szatach wyróżniała się na tle otoczenia jak gwiazda w bezksiężycową noc. Co za człowiek zaczyna przepychanki na pogrzebie?

Kobieta zatrzymała wzrok na Alessie, po czym z jej oczu strzelił płomień.

Przez jedną dziwną chwilę Alessa czuła się zakłopotana. Od kilku lat nikt nie poddał się przy niej ekstazie religijnej; to nie był najlepszy moment na uniesienia.

Twarz kobiety wykrzywił skurcz, oczy jej ściemniały i zaczęła biec.

Puls Alessy przyśpieszył do rytmu kroków na kamiennych płytach.

Kobieta w bieli nie zwolniła, nie zawahała się, nie zwracała uwagi na nadbiegające zewsząd straże. Nie zmieniając tempa, wzięła zamach ramieniem.

I rzuciła.

Koło głowy Alessy przeleciało coś z wizgiem tak wysokim, że przyprawiającym o ból.

Strażnicy dopadli kobietę i powalili ją na ziemię, tłumiąc słowa, które próbowała wykrzyczeć.

Alessa sięgnęła dłonią do szyi — końcówki palców w rękawiczkach stały się ciepłe i mokre od krwi.

— Deo — szepnęła. Nie o taki znak jej chodziło.

Rozdział drugi

Chi cerca trova.

Szukaj, a znajdziesz.

Oddychając szybko i płytko, wycierała gorącą strużkę krwi z szyi. Nie mogła uwierzyć, że na rękawiczkach są ślady krwi, a na jej twarzy pojawił się strach. To niemożliwe. Jej wzrok podążył śladem szkarłatnych kropel na kamieniu do lśniącej plamy słońca na sztylecie. Gdyby Alessa stała o krok w lewo, ostrze, które drasnęło jej ucho, utkwiłoby w jej czaszce.

Kapitan gwardii wykrzykiwał rozkazy; jego żołnierze utworzyli wokół niej kordon ochronny. Po raz pierwszy w życiu Alessa zatęskniła za bezpiecznymi, wysokimi murami Cytadeli.

— Poczekaj — powiedziała Renata. — Muszą się upewnić, czy nic ci się nie stało.

Alessa zacisnęła pięści. Ukrywanie się nie wchodziło w grę. Nie dla niej. Dla niej nigdy. Obowiązek wzywa, najwyżej straci odrobinę krwi.

— Głowa do góry, finestro — mruknęła Renata. — Pokaż im, że się nie boisz.

Gdy Alessa podniosła głowę wysoko, by nikt nie widział łez płonących w jej oczach, jednocześnie zwalczyła okropną pokusę, by się roześmiać.

Na jej uspokajający gest fala ulgi — przynajmniej miała nadzieję, że to była ulga — przetoczyła się przez tłum, a Renata dała ręką znak, że mogą się w końcu wycofać.

— Jest bardzo źle? — zapytała Renata, gdy tylko wrota zatrzasnęły się za nimi.

— Mogło być gorzej. — Alessa skrzywiła się, badając swoją ranę. — Dlaczego ktoś to zrobił?

To nie miało sensu. Finestra umierająca przed Divorando — to było niewyobrażalne — a przynajmniej tak jej się wydawało. Niektóre finestry odnosiły rany podczas bitwy, jednak wszystkie żyły na tyle długo, by wspiąć się na Szczyt Finestry. Bez finestry i fonte Saverio byłoby całkowicie bezbronne wobec demonów.

— Kto może zrozumieć motywy niezrównoważonej osoby? — powiedział Tomo, podsuwając łokieć Renacie. Wymienili napięte spojrzenia.

— Jeśli coś wiecie, powiedzcie mi. — Alessa podążyła za nimi łukowatym korytarzem na wewnętrzny dziedziniec. Tomo był wysoki i pomimo problemów ze zdrowiem wciąż atletycznie zbudowany, co sprawiało, że Renata w porównaniu z nim wyglądała na jeszcze drobniejszą.

— Nie możesz jej wiecznie chronić, Tomo.

— Renato — poprosił Tomo, a jego opalona twarz nieco poszarzała. — Nawet nie wiemy, czy jest z tym powiązany.

On? Nożowniczka była kobietą.

— Kto? — zapytała Alessa. Nie odpowiedzieli. W chwilach takich jak ta stawała się dla nich niewidzialna.

— Mówiłam ci, że powinniśmy go aresztować. — W głosie Renaty zabrzmiała wściekłość. — Przywiąż go na szczycie i pozwól mu umrzeć.

— Za gadanie na rogach ulic? — Tomo westchnął, jakby posługiwał się tym argumentem już niezliczoną ilość razy.

— Za podżeganie do przemocy!

— Kogo? — zapytała głośniej Alessa i obrócili się, by na nią spojrzeć, jakby powróciła z powrotem do istnienia. — Kto nie jest powiązany? Kogo należy zostawić na śmierć? Powiedzcie mi. Jestem finestrą, a nie przestraszonym dzieckiem. — Jeśli wypowie to wystarczająco stanowczo, może przekona o tym nawet samą siebie.

Tomo machnął ręką, jakby odganiał muchę.

— Pewien niedorzeczny uliczny kaznodzieja nazywający siebie Padre Ivini. Podsyca lęki jedynie po to, aby napełnić sobie kieszenie.

— Jakie lęki? — Czując nagły chłód, Alessa objęła się ramionami. Wiedziała, czego się lęka. Rojów demonicznych owadów spływających z nieba; wszyscy liczyli na to, że to ona je powstrzyma. Bo ciężar stawienia czoła grozie, której inni nie mogli się przeciwstawić, spoczywał na barkach finestry.

— Głupie gadanie. Wszyscy rozsądni go ignorują. — Tomo spojrzał na Renatę, szukając jej wsparcia, ale ta wzruszyła ramionami.

— Wszyscy? — Alessa wskazała na swoje ucho.

— Wszyscy oprócz kilku zdesperowanych dusz szukających czegoś pewnego w naszym niepewnym świecie. Dosyć o tym. — Tomo uśmiechnął się miło, ale uszczypliwie. — Mamy ważniejsze sprawy na głowie.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki