Zapomnij o mnie - Roma Nowicz - ebook

Zapomnij o mnie ebook

Roma Nowicz

3,8

Opis

Książka o żądzy i cielesnym uzależnieniu, które nie daje o sobie zapomnieć...
Marco Antonelli to mężczyzna, który ma wszystko. Bogatego ojca, przyjaciół i piękną dziewczynę, Ginę Serano. Jednak pewnego dnia jego życie przewraca się do góry nogami – ojciec bankrutuje i popełnia samobójstwo, przyjaciele odsuwają się od niego, a narzeczona porzuca go, by wyjść za jego kumpla. Po latach, gdy Marco znowu staje się zamożnym człowiekiem, wraca do rodzinnego miasteczka, by rozliczyć się z przeszłością. A przede wszystkim z kobietą, która złamała mu serce. Jest przekonany, że silna namiętność, jaka ich niegdyś połączyła, wciąż się tli, a Gina znów wpadnie w jego ramiona. Tylko tym razem to on będzie tym, który ją porzuci.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 340

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (122 oceny)
49
22
34
14
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Redakcja

Anna Seweryn

Projekt okładki

Joanna Jax

Fotografia na okładce

© Hitdelight | Shutterstock

Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Korekta

Urszula Bańcerek

Wydanie I, Chorzów 2019

Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA

41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3c

tel. 600 472 609

[email protected]

www.videograf.pl

Dystrybucja: DICTUM Sp. z o.o.

01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21

tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12

[email protected]

www.dictum.pl

© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2018

tekst © Roma Nowicz

ISBN 978-83-7835-730-8

1. Powrót do domu

Wybrzeże Adriatyku wyglądało przepięknie. Morze było spokojne, słońce chyliło się ku zachodowi, a piasek skrzył się jak świeży śnieg. W oddali można było ujrzeć rybackie łodzie i luksusowe jachty należące nie tylko do lokalnych biznesmenów, ale także do tych, którzy w okolicy posiadali swoje letnie rezydencje. Latem to miejsce wyglądało sielankowo, a błękitne niebo cieszyło oczy niemal każdego dnia.

Marco Antonelli zatrzymał swoje luksusowe porsche na podjeździe hotelu Marina. O mały włos nie zgubił podwozia na betonowej drodze prowadzącej do budynku. Usłana była bowiem głębokimi dziurami, a gdzieniegdzie wystawały nawet druty zbrojeniowe.

– To tutaj? – zapytała z trwogą Eva, patrząc na budynek hotelu, który prezentował się niewiele lepiej niż droga do niego prowadząca.

– Tak, to mój ostatni nabytek. Wiem, że wygląda paskudnie, ale liczę, iż ty zrobisz z niego prawdziwe cacko. Mury są zdrowe, instalacje też, ale reszta… – mruknął Marco.

– Myślisz, że mi się uda? – westchnęła.

– Jestem o tym przekonany. Nieważne, że nazywasz się Luciano, w twoich żyłach płynie krew Antonellich. – Puścił do niej oko.

– Zawsze wydawało mi się, że ta gałąź rodziny to wyjątkowi nieudacznicy. Ty stanowiłeś chlubny wyjątek. – Roześmiała się.

– Moja droga kuzyneczko, gdyby nie to, że ktoś postanowił zniszczyć mojego ojca, dzisiaj byłbym dziedzicem ogromnej fortuny. A ponieważ nim nie zostałem, musiałem sam dorobić się majątku. – Marco poklepał Evę po ramieniu.

– I udało ci się. – Pogłaskała go po dłoni. – Nie rozumiem tylko, po co chciałeś tutaj wrócić. Nic już nie łączy cię z Montobello. Oprócz przykrych wspomnień…

– Posłuchaj, Eva. Wyjeżdżałem stąd pokonany i sponiewierany. Już czas, by ci, którzy się do tego przyczynili, zapłacili mi za to. – Zmrużył oczy.

– Rozumiem cię, Marco. Tylko zastanawiam się, czy warto. To będzie cię z pewnością wiele kosztowało. I nie mówię tylko o tej inwestycji. – Wskazała brodą budynek opuszczonego hotelu.

Marco popatrzył na morze, które rozciągało się za nimi. To tam szukał ukojenia w trudnych dla niego chwilach, gdy kołysząc się w starym rybackim kutrze, wsłuchiwał się w szum fal. Przymknął powieki. Eva miała rację. Przyjazd tutaj był szaleństwem. Jednak jego kuzynka znała jedynie część prawdy. Wiedziała o ojcu, jego przetwórni, a także o bankructwie i samobójstwie. Nie miała jednak pojęcia o Ginie. Jego wielkiej miłości, która pewnego dnia porzuciła go, by wyjść za mąż za jego kumpla, a potem zagorzałego wroga. A może to wcale nie była miłość, a jedynie chora namiętność?

***

Na początku było jak zwykle. Młody chłopak zakochuje się w przepięknej dziewczynie, trzymają się najpierw za ręce, potem całują, a na końcu lądują na małym półwyspie, by kochać się przy niewielkim ognisku. Romantyczne i banalne.

O nim mówiono, że jest przystojny. Miał ciemne, lśniące włosy, zielone oczy i śniadą skórę. Wysoki, szeroki w ramionach. Potrafił zniewalać uśmiechem. I miał coś, co czyniło z niego niemal adonisa. Pieniądze. Im robił się starszy, im bardziej bogacił się jego ojciec, tym większe miało to znaczenie dla ludzi, którzy go otaczali. Jako nastolatek uważał, że lubiano go, bo miał poczucie humoru i nie zachowywał się jak świnia. Później nieco się w tym pogubił i przylgnął do tych, którzy, podobnie jak i on, mieli forsę. Mógł wtedy spać spokojnie, bo był pewien, że żaden z tych chłopaków nie kumpluje się z nim dla kasy. Ale panienki to było zupełnie coś innego. U nich liczył się dla Marca wygląd i umiejętne zrobienie laski. Do czasu…

Niekiedy zdawało mu się, że jego życie nie mogłoby być lepsze. W tygodniu pomagał ojcu w biznesie, uczył się nowych rzeczy i zarabiał w fabryce ojca całkiem niezłe pieniądze. Na które, co prawda, nie zasłużył, ale ojciec nie żałował mu niczego. Weekendy zaś spędzał ze swoimi kumplami na różnego rodzaju rozrywkach, których wielu mogło mu zazdrościć – rejsy jachtem, skutery wodne czy po prostu leżenie na prywatnych plażach i popijanie drinków. Oczywiście były też dziewczyny. Blondynki, brunetki czy rude. Niskie, wysokie, chude jak szczapy i nieco pulchniejsze. Najlepszy towar w okolicy. A w sobotnie wieczory balangi, które niekiedy trwały do bladego świtu. Potem przychodziła niedziela, podczas której regenerował siły przed kolejnym tygodniem.

Był jednak okres w jego młodości, którego nie cierpiał. To był czas jego nauki w szkole. Ojciec chciał, żeby był dobrze wykształcony i znał języki, bo to ostatnie bardzo pomagało w interesach. Montobello mogło poszczycić się jedną, bardzo elitarną szkołą i w niej właśnie wylądował Marco. Podobnie zresztą jak wielu jego bogatych kolegów, z którymi chętnie później imprezował. Ojciec niekiedy sarkał, że powinien się uczyć, ale on wkuwał wystarczająco dużo w dni powszednie i nie miał zamiaru robić tego jeszcze w weekendy. Za naukę brał się dopiero w niedzielę, gdy już wracał do siebie po balandze, w jakiej uczestniczył poprzedniego wieczoru. Ku wielkiemu żalowi ojca nie poszedł na studia, tylko zaczął udzielać się w biznesie, jednak musiał przyznać, że to, czego nauczył się w szkole, bardzo mu pomogło. Zwłaszcza języki obce, na które kładziono największy nacisk. Nigdy nie przypuszczał, że ta wiedza przyda mu się kiedyś także w normalnym życiu, a nie tylko w interesach.

Mimo że miał wielu kumpli, z którymi często ruszali na podryw, jego inicjacja seksualna nie odbyła się na tylnym siedzeniu samochodu, a wybranką nie była napalona siksa. Pierwsze szlify zdobył zupełnie gdzieś indziej…

Dobrze pamiętał ten pierwszy raz, gdy posmakował kobiety. Nie była ani młoda, ani specjalnie atrakcyjna. To była ich służąca, Sophia. Kobieta miała około czterdziestki, szerokie biodra i ogromne, nieco obwisłe piersi. Zawsze była wilgotna między nogami. Za każdym razem, gdy brał ją za rękę i prowadził w ustronne miejsce, ona już była gotowa, by go przyjąć. Kładła się na łóżku albo na starym materacu w piwnicy i ochoczo rozkładała nogi. Jej uda połyskiwały od wilgoci, a oczy robiły się błyszczące. Wbijał się w nią mocno i szybko, jakby obawiał się, że ktoś może ich nakryć. A może po prostu podniecało go to, iż jest taka mokra i chętna. W końcu był w wieku, w którym szaleją młodzieńcze hormony. Sophia zawsze jęczała głośno, ale on wtedy zatykał jej usta dłonią, by nikt nie usłyszał. Milkła wówczas i zaczynała sapać mu do ucha, nie wiedział jednak, czy robiła to z podniecenia, czy dlatego, że pozbawiał ją oddechu.

– Tak, Marco. Jesteś cudowny – szeptała mu do ucha. – Tak cię pragnę… Tylko ciebie.

To nie była prawda, Sophia mówiła to każdemu ze swoich kochanków, ale on w tym czasie jeszcze o nich nie wiedział. Kobieta była dużo starsza, nawet nie potrafił powiedzieć, czy mu się podoba, ale gdy robił to z nią, czuł się jak ktoś wyjątkowy. I, oczywiście, jak superkochanek.

– Tak, będę to robił, aż w końcu będziesz mnie błagała, żebym przestał – jęczał.

Nie doczekał się jednak podobnej prośby. Sophia po prostu była nienasycona. Tak bardzo, że mógł ją mieć każdy, kto chciał. I kiedy się o tym dowiedział, przestał jej dogadzać. Obawiał się, iż mógłby się w końcu czymś zarazić. Poza tym przestało mu sprawiać przyjemność zabawianie się ukradkiem ze służącą. Chciał cały czas czuć się tym jedynym i niepowtarzalnym.

Mężczyźni w fabryce wciąż opowiadali o Sophii. Przynosiła im do przetwórni obiad, a potem z siebie samej robiła deser. Pewnego dnia nakrył ją ojciec. Wszedł do szatni dla pracowników i ujrzał, jak Sophia kopuluje z jego brygadzistą. Stała oparta o ścianę, z wypiętym tyłkiem, a tuż za nią brygadzista, który poruszał rytmicznie biodrami. Sophia była tak pochłonięta tym zajęciem, że nawet nie zauważyła, że ktoś ich obserwuje. Ojciec od razu wyrzucił ją z pracy, brygadzistę zresztą niedługo potem.

Marco miał wtedy szesnaście lat i wszystko kojarzyło mu się z seksem. Melony przywodziły myśli o kobiecych piersiach, soczyste arbuzy – mokre i chętne cipki, a mleczko kokosowe – jego własne nasienie. Oczywiście niebawem mu to szaleństwo minęło, zapewne dlatego, że wkrótce mógł mieć tyle dziewcząt, ile tylko chciał. Wystarczyło, że podjeżdżał przed jakiś klub porsche swojego ojca i już wśród młodych dziewcząt robiło się poruszenie. Każda chciała wsiąść z nim do wozu, a potem robić z nim to wszystko, co niegdyś Sophia.

2. Pierwsze spotkanie

I wtedy spotkał na swojej drodze Ginę Serano. Miał wówczas ponad dwadzieścia lat, ale po raz pierwszy przeniósł swoje odczucia z rozporka do głowy. Wcześniej nie myślał zbyt poważnie o dziewczynach, za bardzo zajęty był rodzinną firmą i imprezowaniem z kumplami. Owszem, czasami spotkał się z jakąś miłą i chętną panienką, z którą znajomość kończyła się równie szybko, co zaczynała. Oczywiście nie wliczając licznych jednonocnych przygód po każdej imprezie.

Balangi najczęściej odbywały się u Kazara. Niemal w każdy weekend. Starzy Kazara mieli w Montobello letnią rezydencję, rzadko jednak w niej bywali. Robili interesy w całej Europie i po prostu na wypoczynek nie wystarczało im czasu. Nie dotyczyło to ich ukochanego synka, który w biznesie się nie udzielał, jak Marco czy Alberto Davici. Młody Kazar po prostu się bawił, a że miał stały dopływ pieniędzy, nawet przez myśl mu nie przeszło, że mógłby się zhańbić pracą. Jego ojciec chciał pewnego dnia wciągnąć go w świat własnych interesów, ale rychło spostrzegł, iż obecność syna przynosi więcej szkody niż pożytku. Machnął więc na to ręką i stwierdził, że jego pierworodny musi najpierw się wyszaleć, a potem dojrzeć do przejęcia fortuny i prowadzenia rodzinnej firmy.

– Człowieku, ja muszę iść w poniedziałek do ojca, do roboty. Nie mogę balować trzy dni z rzędu – zaśmiał się kiedyś Alberto, gdy Kazar namawiał go na kolejną bibę w swojej przepastnej chacie.

– Ale z was frajerzy. Mnie ojciec też chciał wciągnąć w świat wielkich finansów i biznesu, ale spierdoliłem kilka razy temat i odpuścił. Trzeba mieć tu. – Popukał się w czoło.

– Kurwa, aż się echo rozeszło – zarechotał Davici.

– A ja, mój drogi, dbam o formę. Jak będę za dużo chlał i za dużo wciągał, to nie będę miał siły na skutery i tenisa. – Marco machnął ręką.

– Lepiej powiedz, że nie będziesz miał siły na bzykanie panienek. – Alberto szturchnął go łokciem.

– No, do tego też trzeba mieć kondycję. – Roześmiał się, bo rzeczywiście, gdy przeholował, jego mały towarzysz nie chciał budzić się do życia.

– Ja jakoś daję radę. – Kazar wyprężył się z dumą.

– Słyszałem… Ty leżysz, a one odwalają za ciebie całą robotę – zadrwił Davici.

– A co to za różnica, nie bądź taki drobiazgowy. – Kazar roześmiał się.

Podobne rozmowy prowadzili bardzo często. Właściwie rzadko rozmawiali o czymś na poważnie. Tematem wiodącym były auta, dziewczyny i pijacko-narkotyczne wyczyny.

Imprezy u Kazara były słynne w całym Montobello i okolicach. Każdy młody chłopak i każda dziewczyna w okresie dojrzewania pragnęli chociaż raz zobaczyć chatę Kazara, napić się luksusowych trunków i wciągnąć najlepszy w tej części Włoch koks. To był dla nich wielki świat.Dolce vitadwudziestego pierwszego wieku. Szybkie samochody, szybkie jachty i szybki seks. Młode dziewczyny zapewne liczyły, że spotkają w tym miejscu wymarzonego księcia z bajki, który potem zechce się z nimi ożenić i zapewnić im luksus do końca ich życia. Nie wiadomo, czym chciały skusić potencjalnego narzeczonego, bowiem jedyne, co potrafiły, to rozkładać nogi. A żaden z nich nie pomyślałby poważnie o dziewczynie, którą pieprzyli wszyscy jego kumple.

Ale Gina Serano była inna. Nie lgnęła do bogatego towarzystwa, odmawiała udziału w słynnych imprezach i odkąd Marco pamiętał, trzymała się nieco na uboczu towarzyskiego życia w Montobello. Potem Gina wyjechała na studia i Marco przestał ją widywać na mieście czy w fabryce Antonellich.

Rodzina Serano była dość biedna. Utrzymywali się ze zbierania i połowów owoców morza, które potem trafiały do fabryki Antonellich i ich największej konkurencji – Davicich.

Montobello nie było duże i Marco znał rodzinę Serano od lat, tak samo, jak Ginę. Nie wydawała mu się specjalnie atrakcyjna, poza tym należała do innego świata. Chodziła boso po plaży, ubrana w starą sukienkę, gdy tymczasem on i jego przyjaciele rozbijali się dobrymi samochodami, na dyskoteki jeździli do Wenecji i ubierali się w firmowych sklepach Mediolanu czy Bolonii. Podobnie jak Marco, Gina miała jedynie ojca. Jej matka zmarła, gdy Gina skończyła siedem lat, a pan Serano nigdy powtórnie się nie ożenił. W jej domu był jeszcze młodszy brat, Fabio, który miał zadatki na małego bandziora.

A potem Gina zniknęła z miasta. Jej ojciec mówił, że wysłał ją do szkoły w Stanach Zjednoczonych, gdzie mieszkał jego brat. Prawdę mówiąc, niewiele go to obchodziło. Podobnie jak to, że ojciec Giny wszystkie pieniądze inwestował w jej edukację. Pewnego jednak dnia zachorował na raka płuc i jego córka musiała rzucić studia, a potem wrócić do Montobello i pomóc rodzinie. Rano chodziła do pracy w biurze turystycznym, a popołudniami zbierała na plaży małże. I właśnie tam po kilku latach znowu ją zobaczył.

Dziewczyna była smukła, ciemnowłosa, miała zielone oczy w kształcie migdałów i ogromne usta. Nie takie, jakie obecnie fundowały sobie dziewczyny, by upodobnić je do pontonów. Usta Giny były ponętne i naturalne. Podobnie jak jej piersi, pośladki i włosy. Prawdziwe dzieło sztuki stworzone boską ręką.

Gina podwinęła spódnicę, odsłaniając smagłe uda, a dłonią ocierała mokre od potu czoło. W pierwszej chwili miał ochotę zabrać ją z mulistego nadbrzeża, zaciągnąć w najbliższe zarośla, a potem wbić się w jej spocone ciało. Ale chwilę potem już nie myślał o świństewkach, a jedynie rozkoszował się jej widokiem. Wydała mu się wręcz nieziemsko piękna i zastanawiał się, dlaczego wcześniej nie zauważył jej zjawiskowej urody.

– Parszywe zajęcie! – krzyknął do niej.

Stał na brzegu, w nowych adidasach, koszulce Ralpha Laurena, dżinsach od Hugo Bossa i patrzył na dziewczynę ubraną w wypłowiałą sukienkę, którą najpewniej nabyła w jednym z second handów.

– Tak, parszywe – mruknęła i wrzuciła do wiadra kolejnego małża.

– Pójdziesz ze mną do kina? – zagadnął bez ogródek.

Był pewien, że jest w stanie zrobić wrażenie na każdej dziewczynie, a na takiej pokroju Giny zwłaszcza. Już sam jego ubiór wręcz krzyczał, że jest kimś lepszym od niej.

Wzruszyła ramionami.

– To znaczy „tak” czy „nie”? – Zmarszczył czoło, zdziwiony nieco jej reakcją.

– A potem zechcesz mnie przelecieć czy poprzestaniemy na kinie? – zapytała z sarkazmem.

– Dlaczego jesteś taka dosadna? – odpowiedział pytaniem. – To tylko kino, a nie impreza u Kazara.

– Bo znam takich jak ty. Lubisz zabawiać się z panienkami, a potem szybko o nich zapominasz – burknęła.

– A co w tym złego? Przecież nie proponuję ci małżeństwa – prychnął.

Zirytowała go ta rozmowa. Cóż ona sobie wyobrażała? Że właśnie zakochał się w niej na całe życie?

– Nic, tylko ja się nie piszę na szybkie numerki.

– Obiecuję, że z tobą nie będzie szybki. – Zaśmiał się szelmowsko.

Przewróciła oczami.

– A może żaden?

– Obiecuję, że pójdziemy do kina i tam na pewno nie będzie żadnych numerków.

Gina odstawiła wiadro i podeszła do Marco. Zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów i powiedziała:

– Ale nie spodziewaj się mnie w sukience od Dolce. Ubieram się w sieciówkach i używam tanich perfum. Po kinie nie licz na to, że pojadę z tobą na imprezę, wciągnę kilka kresek, a potem dam ci się przelecieć na czyjejś prywatnej plaży. Czy to jasne?

– Tak jest. – Stanął na baczność i powiedział ze śmiechem: – Jestem Marco Antonelli.

– Gina. – Wyciągnęła do niego dłoń i dodała: – Wiem, kim jesteś.

– Tak? – Poprawił grzywkę i udawał zdziwionego.

– Tak, jesteś jednym z tych bogatych dupków, którzy jeżdżą grubymi furami, chodzą do najlepszych knajp w kurorcie i zadają się jedynie z takimi samymi bogatymi dupkami, którzy mają tutaj swoje letnie rezydencje. – Zmrużyła oczy.

– Ej, to dlaczego chcesz iść ze mną do kina? – Nieco rozzłościł się Marco.

– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Właściwie masz rację, to bez sensu.

Chwyciła wiadro i ruszyła w stronę miasta. Patrzył, jak kręci biodrami i z taką gracją niesie ciężkie wiadro, jak gdyby to była torebka od Chanel, na którą zapewne nigdy nie będzie jej stać. Wiatr rozwiewał jej długie włosy, a ona od czasu do czasu oglądała się i uśmiechała do niego.

Pobiegł wtedy za nią i wysapał:

– Dobra, tylko kino i obiecuję, że niczego nie będę kombinował.

Nie miał pojęcia, dlaczego sobie nie odpuścił. Wokół niego kręciło się mnóstwo dziewczyn, gotowych pójść z nim nie tylko do kina, ale nawet na koniec świata, gdy tylko kiwnie palcem.

– Zatem niech będzie, skoro tak ładnie prosisz. – Uśmiechnęła się.

Mimo że tego dnia, gdy poszli do kina, ubiór Giny prezentował się dość skromnie, ona sama wyglądała przepięknie. I przede wszystkim naturalnie. Uśmiechała się, mrużąc swoje zielone oczy, ale w żadnym razie nie zerkała na niego uwodzicielsko. Tak jakby potraktowała to wyjście jak spotkanie z dobrym znajomym. Dla Marca to było coś zupełnie nowego, a jednak dobrze czuł się w towarzystwie Giny. A przede wszystkim nie musiał udawać macho. Z drugiej zaś strony był nieco zaniepokojony. Nie miał ochoty na przyjaźń z tą piękną dziewczyną, on chciał, by połączyło ich coś więcej, choć w tamtym momencie nie miał pojęcia, co mogłoby to być. Postanowił jednak nie odpuszczać. Zwłaszcza gdy zgodziła się na kolejne spotkanie z nim.

Zaczęli się widywać, kiedy tylko znaleźli wolną chwilę. I po kilku tygodniach wiedział już, że o żadnej przyjaźni nie może być mowy. Chciał Giny, pragnął jej i łaknął jej towarzystwa. Nie wyobrażał sobie, że będą jedynie rozmawiać o głupotach i od czasu do czasu pójdą do kina czy na dyskotekę. Chciał mieć ją całą dla siebie.

3. Pierwszy raz

Dopiero na piątej randce ośmielił się ją pocałować. I to wówczas, gdy odwiózł ją do domu i odprowadził pod same drzwi. Być może i wtedy nie zdobyłby się na to, gdyby nie panujące dookoła ciemności. Obawiał się, że zrobi coś nie tak i zrazi ją do siebie. Postanowił jednak, że tego dnia odważy się na podobny krok.

Kiedy już się żegnali, nachylił się i dotknął ustami jej warg. Były miękkie i suche. Wysunął język i delikatnie musnął ją w górną wargę. Zamruczała cicho i rozchyliła usta. Poczuł jej wilgotny język na swoim i miał wrażenie, że za chwilę eksploduje. Jego penis momentalnie stwardniał, a to był zaledwie pocałunek. Miał za sobą wiele przygód, nie był nowicjuszem w tych sprawach, jednak pocałunek z Giną miał niepowtarzalny smak. To było coś niezwykle subtelnego, a jednocześnie zmysłowego. Tak jak cała Gina. Przez cały czas odnosił wrażenie, że gdyby w tym momencie dotknęła jego krocza, nie wytrzymałby i zrobił to jak nastolatek oglądający po raz pierwszy nagą kobietę.

Ten pierwszy pocałunek trwał krótko, a on, speszony jak sztubak, uciekł do samochodu. Czuł zakłopotanie swoją reakcją i chciał jak najszybciej ochłonąć. Nie miał pojęcia, co się z nim dzieje i dlaczego bliskość Giny działa na niego w ten sposób.

W pewnym momencie musiał przyznać sam przed sobą, że supermacho Marco Antonelli po raz pierwszy się zakochał. Do tego stopnia, że nawet bał się kochać z Giną. Jakby nie chciał psuć tej romantycznej atmosfery, która wytworzyła się między nimi. A może bardziej obawiał się, że nie sprosta zadaniu i po prostu skończy, zanim zacznie. Gina podniecała go w sposób nieprawdopodobny, a jednocześnie towarzyszyły temu uczucia kompletnie mu dotąd nieznane – tkliwość, tęsknota czy zazdrość. Był zazdrosny o każdą minutę, którą Gina spędzała bez niego, i tęsknił chwilę po tym, jak się rozstali.

Zrobił jej kiedyś zdjęcie. Stała nad brzegiem morza, z rozchylonymi ustami i rozwianymi włosami. Wgapiał się w tę fotografię, gdy tylko Gina znikała mu z oczu. Wydawała mu się doskonała. Uwielbiał na nią patrzeć, rozmawiać z nią. Po prostu wszystko mu się w niej podobało. Nawet wówczas, gdy szedł nad brzeg morza i widział ją w starej sukience i potarganych przez wiatr włosach.

Gdyby wiedział wtedy, jaka Gina jest naprawdę, nie miałby żadnych oporów, by potraktować ją jak inne. Wtedy jednak panna Serano wydawała mu się warta wszystkiego. A przede wszystkim miłości, jaką ją obdarzył. Nie chciał zrobić nic, co mogłoby ją w jakikolwiek sposób urazić czy zdenerwować. Nie miał pojęcia, co się stało z tym ostrym, bezkompromisowym młodzieńcem, ale czuł, jak bardzo mięknie przy Ginie. Jedynie jego ptaszek nie chciał mięknąć.

***

Tego dnia popłynęli jachtem jego ojca na mały półwysep. Do samotni Marca. Nigdy wcześniej nie zabrał tam żadnej dziewczyny, ale Gina była tego warta. Po jakiejś godzinie rejsu przytuliła się do niego i zadała to idiotyczne pytanie:

– Brzydzisz się mnie?

– Słucham? – Nie bardzo zrozumiał, o co jej chodzi.

– Pytam, bo w ogóle się do mnie nie… – Nie potrafiła znaleźć właściwego słowa.

– Nie przystawiam? Nie obmacuję i nie mówię sprośnych rzeczy? – zdziwił się.

– Mniej więcej – burknęła.

Zacumowali przy brzegu niewielkiego półwyspu, rozpalili ognisko i rozłożyli koc. Marco był trochę rozzłoszczony na Ginę. Jakby nie rozumiała, że jest dla niego kimś więcej niż te panienki z imprez, które za przejażdżkę porsche ojca robiły mu laskę w toalecie. Z Giną musiało być wyjątkowo. Tak, by oboje zapamiętali ten ich pierwszy raz na całe życie.

Najpierw ją pocałował. Nieco śmielej niż wówczas, gdy stali pod drzwiami jej domu. Ona także oddawała pocałunki pewniej niż wtedy. Stwierdził, że Gina jest już gotowa na więcej. Rozpiął guziki jej letniej sukienki, pod którą nie założyła biustonosza, i zaczął dotykać jej piersi. Sutki Giny stwardniały, jej oddech zrobił się szybszy i Marco wiedział już, że Gina pragnie go równie mocno, co on ją. Zaczął łapczywie lizać jej duże ciemne sutki. Po chwili chwycił je delikatnie zębami, a później ssał długo, aż zrobiły się jeszcze twardsze. Sterczały jak małe antenki. Miał ochotę robić to bez końca. Czuć w ustach i na języku te dwa guziczki, które rozpalały w nim wszystkie zmysły.

Nagle Gina szepnęła:

– Kochaj się ze mną.

Zareagował niemal natychmiast. Włożył dłoń między jej nogi i poczuł, że jej figi są całe mokre. Oprócz wiecznie napalonej Sophii nigdy nie miał dziewczyny, która aż tak reagowałaby na jego pieszczoty. Zsunął jej majtki, a potem sam się rozebrał. Gina patrzyła na jego ciało spod przymkniętych powiek. Wyciągnęła dłoń i zaczęła przesuwać opuszkami palców po jego mocno owłosionym torsie.

Położył się koło niej i miał wrażenie, że cały trzęsie się w środku. Nie tylko z podniecenia, ale też z obawy, czy zdoła sprawić, by ten ich pierwszy raz był tak wyjątkowy i niepowtarzalny, jak to sobie wymarzył. Gina wciąż wodziła palcami po jego ramionach, torsie i brzuchu. Powoli i delikatnie. Jakby chciała poznać każdy centymetr jego ciała.

– Jaka ty jesteś piękna, Gino – powiedział zduszonym głosem.

Uśmiechnęła się i zaczęła bawić się włoskami na jego klatce piersiowej, którymi nader hojnie obdarzyła go natura. Niekiedy myślał, że zbyt szczodrze, i nawet zastanawiał się, czy nie usunąć ich, ale rychło spostrzegł, że dziewczyny je uwielbiają, więc dał sobie spokój.

– Podnieca mnie w tobie wszystko, Marco – wyszeptała. – Mam ochotę pieścić cię bez końca.

– Więc rób to – odparł i pocałował ją w usta.

Ona też go podniecała. Do tego stopnia, że gdy dotykała go, nie był w stanie wykonać żadnego ruchu. Z tego miłego odrętwienia, kiedy chłonął jej bliskość, budził się tylko, gdy na chwilę odrywała od niego ręce. Kładł wtedy dłonie na jej płaskim brzuchu albo gładził jej uda. Miał w tych momentach wrażenie, że jego palce pulsują po zetknięciu z jej gładką skórą.

Gina była coraz bardziej podniecona, podobnie jak on. Jego palce powędrowały do niewielkiego trójkącika między jej nogami. Poczuł ciepło bijące z jej wzgórka, a może tylko tak mu się wydawało, bo zbliżał się do miejsca, w którym tak bardzo chciał się znaleźć. I chyba pierwszy raz nie tylko po to, by zaspokoić swoje pożądanie, ale pragnął być z Giną tak blisko, jak to tylko możliwe. A mógł to zrobić, wchodząc w nią. Chciał poczuć to zespolenie z drugą osobą, znaleźć się w niej najgłębiej, jak to tylko możliwe, bo stwierdził, że tylko wtedy minie mu ta nieznośna tęsknota za tym, by mieć ją całą. I tylko dla siebie.

Powoli zsunął dłoń między jej nogi i już był pewien, że owo bijące ciepło nie jest złudzeniem. Gina była naprawdę gorąca i tak wilgotna jak żadna dziewczyna, z jaką do tej pory obcował. Jego palce zrobiły się mokre i lepkie. Wsunął jeden z nich do jej wnętrza. Jęknęła. Gina go pragnęła, a to, co czuł na palcu, było tego najlepszym dowodem. Wysunął palec z jej wnętrza, bo obawiał się, że za chwilę będzie po wszystkim i nawet nie zdoła włożyć w jej szparkę niczego innego. A chciał, by było jej dobrze. Pragnął ją zaspokoić.

Dotknęła jego penisa, a po chwili wzięła delikatnie w dłoń. Zaczęła głaskać go, powoli przesuwać po nim opuszkami palców, jakby trzymała męskie przyrodzenie po raz pierwszy w życiu. To było dla Marca coś nowego i podniecającego. Dotychczas czuł mocny uścisk, a potem jego kochanki od razu zabierały się do dzieła, obciągając go szybko i mocno, jakby zależało im, by jak najszybciej doszedł. Tymczasem Gina pieściła go łagodnie, od czasu do czasu przesuwając paznokciem po jego jądrach. Doprowadzała go tym do szału. Czuł, że jeszcze chwila i tryśnie na jej palce. Odsunął się od niej i przez chwilę wodził oczami po jej doskonałym smagłym ciele. Zobaczył, że pokryło się gęsią skórką, a on jedynie na nią patrzył.

Miał ochotę zrobić coś, czego nie robił z żadną inną kobietą. I była taka rzecz… Zdjął jej dłoń z siebie, rozsunął nogi Giny i zbliżył twarz do jej wzgórka. Wysunął język i zaczął delikatnie wodzić nim po wszystkich zakamarkach, które tak bardzo chciał poznać. Czuł, jak jej ciało naprężyło się i próbowała zacisnąć uda. Nie pozwolił jej na to. Powiedział jedynie:

– Rozluźnij się. Jesteś taka piękna. Wszędzie. Chcę ci się przyjrzeć z bliska.

Uległa i rozłożyła szeroko nogi. Rozsunął palcami jej wargi, a potem zanurzył język w jej mokrej szparce.

– Co robisz? – jęknęła.

– Liżę cię

– Często to robisz innym? – zapytała, ciężko dysząc.

– Nie. – Roześmiał się. – Ale tobie zrobię to z przyjemnością.

Przesuwał językiem szybko, a potem wysunął go i nieco delikatniej zaczął bawić się jej łechtaczką. Mały języczek od razu nabrzmiał. Po kilku chwilach Gina zaczęła cicho jęczeć, potem trochę głośniej, a jej smukłe ciało wiło się jak oszalałe. A im bardziej czuł, że jego kochanka zbliża się do orgazmu, tym szybciej poruszał językiem. Chciał, żeby odpłynęła, a potem rozluźniona pozwoliła mu wbić się w swoją nabrzmiałą, mokrą szparkę.

W pewnej chwili zamilkła i poczuł, jak jej ciało zaczyna drżeć. A on jakby zwariował. Nigdy nie zwracał uwagi na kobiece orgazmy, w ogóle nie za bardzo liczył się z potrzebami swoich partnerek i nagle odkrył, że nie ma niczego bardziej podniecającego niż moment, w którym kobieta szczytuje, a on może to poczuć bardzo dokładnie. Zawsze traktował swoje kochanki dość instrumentalnie i to tłumaczyło wiele, ale w przypadku Giny chciał widzieć i czuć każdy najdrobniejszy ruch jej ciała. Zależało mu na niej. I na tym, by było jej dobrze.

Położył się na niej i wsunął się w nią bardzo powoli. Gina nadal była niesamowicie wilgotna, a jednocześnie taka ciasna, jak dziewica. Miał kiedyś dziewicę, ale oprócz podrapanych pleców, oporów ze strony dziewczyny i obtartego przyrodzenia nie posiadał innych wspomnień z tamtej nocy.

Kiedyś wydawało mu się, że wszystkie cipki są podobne. Tylko jedne ciasne, inne wręcz przeciwnie. Niektóre bardziej wilgotne, inne nieco mniej. I dopiero kochając się z Giną, jakby olśniło go, że to wszystko ma związek z uczuciami, z tym, co tkwi w duszy i umyśle, a nie tylko między nogami. Tym razem delektował się każdym pchnięciem, jakby chciał przedłużyć rozkosz cielesną. I sobie, i jej.

– Dobrze ci, kochanie? – zapytał.

– Cudownie – westchnęła cicho. – Jesteś doskonały.

Nie miał pojęcia, czy w istocie był, ale dla niej pragnął taki być. Idealny. I chciał doskonale ją przelecieć. Tak jak nikt inny przed nim. Żeby Gina pragnęła tylko jego i na zawsze. Wtedy po raz pierwszy pomyślał o ich wspólnym życiu. O całym życiu, które ze sobą spędzą. Nie chciał już nikogo i niczego więcej.

Wtedy, na plaży, doszedł szybko. Stanowczo za szybko. Kilka ruchów lędźwi i wysunął się z niej błyskawicznie, by skończyć na jej płaskim brzuchu. Jednak podniecenie było tak silne, że w żaden sposób nie potrafił nad sobą zapanować.

– Przepraszam – mruknął.

– Przestań, to cudowne, że tak cię podniecam. – Pocałowała go w usta.

Wyciągnął z kieszeni chustkę. Chciał zetrzeć z jej brzucha ślady swojego wytrysku, ale zatrzymała go gestem ręki.

– Zostaw.

Położyła dłonie na brzuchu, a potem roztarła jego nasienie na swoich piersiach.

– Gdzie się tego nauczyłaś? – zapytał.

– Na jednym filmie widziałam. – Uśmiechnęła się i dodała: – Chcę jeszcze.

Kochali się tej nocy jeszcze cztery razy. To było coś niesamowitego. Nie tylko cielesnego, ale także mentalnego. Każdy dotyk jej języka, warg czy piersi doprowadzał go do stanu wrzenia. Od tej pory zapragnął robić to tylko z nią.

4. W odmętach pamięci

– Marco! – Poczuł szarpnięcie za rękaw koszuli. – Wejdźmy do środka.

– Eva… – powiedział cicho. – Oboje jesteśmy zmęczeni. Pojedźmy do naszego nowego domu, jutro i tak spotkasz się z architektem i kierownikiem ekipy budowlanej. Będziesz mogła wtedy zajrzeć w każdy kąt.

– A ty? – Wydęła wargi.

– Mówiłaś, że chciałabyś zrobić wszystko po swojemu. – Uśmiechnął się.

– A ty co będziesz robił, obiboku? – Puściła do niego oko.

– Ja będę w domu zajmował się innymi sprawami, poza tym pewnie i tak trzeba będzie zrobić jakiś remont. Chcę, żeby było w nim jak dawniej. Gdy ojciec jeszcze żył i…

– I był bogaty – dokończyła Eva.

– Tak. I był bogaty… Matka zmarła, gdy byłem mały. Nawet jej dobrze nie pamiętam. Ojciec dał mi wszystko i wszystkiego nauczył. Chciałbym być taki jak on.

– Nie mów tak! Wolałabym, żebyś nie skończył jak on. Samobójstwo z powodu utraty majątku jest głupotą i egoizmem. Zostawił ciebie, swoje rodzeństwo… Tak się nie robi, to tchórzostwo.

– Może i tak, ale wiele mu zawdzięczam i już dawno wybaczyłem mu to, co zrobił. Sobie i nam wszystkim.

– A jednak wróciłeś tutaj, bo wciąż uważasz, że to wina Davicich…

– Tak, to Luca Davici doprowadził do bankructwa mojego ojca. Oszukał go i chcę, żeby za to zapłacił.

Wsiedli do samochodu i ruszyli w stronę miasta. Marco patrzył na miejsca, które kiedyś tak dobrze znał. Pojawiło się wiele nowych domów, ale i tak czuł się, jakby czas cofnął się o piętnaście lat.

W pewnym momencie zatrzymał się przy jakiejś opuszczonej chacie. Okna miała zabite deskami, podwórko było puste, a dach uszkodzony.

– Tutaj też chcesz zrobić hotel? – zapytała nieco złośliwie Eva.

– Nie, to tutaj zamieszkaliśmy, gdy ojciec stracił wszystko – westchnął.

– Ładny domek – mruknęła Eva.

– Nie narzekałbym, do wszystkiego można przywyknąć. Jedynie odejście bliskich nie daje spokoju.

– Też go kupiłeś?

– Nie. I nie zamierzam. Chciałem tylko zobaczyć to miejsce. Myślałem, że ktoś tu zamieszkał…

Marco sądził, iż zapuka do drzwi i ktoś wpuści go do środka. Teraz musiałby włamać się do tej nieco zrujnowanej chaty, która zapewne wewnątrz wyglądała tak samo podle, jak jej fasada. Nie miał pojęcia, po co chciał tam wejść. Może pragnął zobaczyć, że w środku już nie ma tego zapłakanego i załamanego chłopaka, jakim kiedyś był? Wtedy, gdy wszystko zawaliło mu się na głowę, a jedyny jasny punkt w jego życiu po prostu zgasł.

Dotarli do dawnego domu Antonellich. Niegdyś mieszkały w nim trzy pokolenia tej rodziny. Po bankructwie został sprzedany przez bank na licytacji i kupił go miejscowy handlarz samochodów. Firma Marca musiała długo negocjować z Frankiem Bamato, by ten zachciał go odsprzedać. Ale Marco w tej kwestii był zdeterminowany i dorzucił nieco zdziwionemu Bamato pięćdziesiąt tysięcy euro. Franco nie miał pojęcia, że za firmą Anton Investments stoi on. Zapewne gdyby to odkrył, byłby to dla niego szok. W końcu Marco wyjeżdżał stąd biedniejszy niż tutejsi rybacy i zbieracze małży.

W przeciwieństwie do opuszczonego domostwa dom stojący przy ulicy Petrarki, należący niegdyś do rodziny Antonellich, był zadbany, a okalający go ogród wypełniała bujna zieleń. Oleandry cieszyły oko różowymi i białymi barwami, a markizy w biało-niebieskie pasy lśniły czystością.

– Zdaje się, że tutaj żaden remont nie będzie potrzebny. – Eva klasnęła w dłonie.

– Sam jestem zdziwiony. Widać Bamato mocno się odkuł, bo jego poprzedni dom przypominał składowisko śmieci. Zaraz powinny dojechać meble, bo nie chciałem spać w łóżku Franca – uśmiechnął się Marco.

– Mam nadzieję, że nasza mistyfikacja skończy się przed drzwiami sypialni. – Zachichotała.

– Fajna z ciebie laseczka, ale wybacz… – Roześmiał się i dodał, poważniejąc: – Ale proszę, jeśli wpadnie ci w oko jakiś facet, nie przyprowadzaj go tutaj. I najlepiej, gdyby nie był z Montobello. Bo zaczną gadać, że Marco Antonelli znowu został rogaczem.

– Nie ma obawy, Marco. Mam dość facetów na jakieś sto pięćdziesiąt lat. – Poklepała go po ramieniu.

Kiedy weszli do środka, Marco przypomniał sobie całe dzieciństwo i młodość. Czas beztroski, imprez, panienek i w końcu pierwszą miłość. Jak na razie również ostatnią. Miewał kobiety, nawet sporo, ale w jego sercu wciąż tkwiła Gina, niczym zadra. Jego ukochana, która okazała się interesowną suką. Łudził się, że kocha go dla niego samego, a jego majętność nic dla niej nie znaczy. Okazało się jednak, że w chwili próby, gdy został bez niczego, porzuciła go i wyszła za Alberta Daviciego. Niegdyś jego dobrego kumpla, a potem śmiertelnego wroga.

***

Przez długie lata szukał takiej kobiety jak Gina, a może jedynie tak intensywnego uczucia, jakim ją obdarzył. Zwiększał doznania cielesne, próbował wszystkich perwersyjnych sztuczek. Chciał w końcu poczuć to samo, co wtedy, na plaży, kochając się z kobietą, którą uwielbiał. Usiłował sobie wmówić, że to był tylko seks, zwykłe pierdolenie i tylko rodzaj stymulacji da mu określone doznania. Tak powtarzała mu Mirella, kochanka, która jako jedyna zagościła w jego łóżku na dłużej.

– Zakochany facet to napalony facet. Poczujesz rozkosz w łóżku i od razu miłość ci przejdzie. To uczucie wymyślają niedopieprzone laski albo takie, które pierwszy raz doznały orgazmu. Do czasu, gdy nie poczują go z innym.

Najzabawniejsze, że Mirella sama nie potrafiła uporać się z własnymi uczuciami, choć prawie za każdym razem, gdy ją pieprzył, dostawała takiego orgazmu, że chyba wszyscy sąsiedzi ją słyszeli. Krzyczała, jęczała głośno, reagowała zupełnie inaczej niż Gina. I może dzięki temu nie myślał wtedy o pannie Serano. Było mu z nią dobrze i próbował różnych rzeczy, których nie robił wcześniej, ale choć bardzo się starał, i tak nie potrafił odnaleźć tego, co zawsze znajdował w Ginie. A może działo się tak dlatego, że szukał w każdej kochance odbicia swojej wielkiej miłości, o której nie potrafił zapomnieć mimo upływu lat? Tymczasem w jego łóżku leżała Mirella i żadna stymulacja nie mogła zamienić jej w inną kobietę.

Uczucie do Giny było jak przekleństwo, jak garb, który zrasta się z człowiekiem i nie można się go pozbyć. Wryła się w jego głowę, serce i duszę tak skutecznie, że pewnego dnia postanowił przestać z tym walczyć. Kochał Ginę i nie mógł nic na to poradzić.

Zastanawiał się niekiedy, dlaczego go porzuciła. Czy w istocie Davici był takim ogierem, że aż Gina poleciała na niego, zostawiając Marca samego jak palec. Potem, gdy już nieco ochłonął, wymyślił inną koncepcję. Dla Giny afrodyzjakiem była forsa. A dobre ssanie kutasa – jedynie wynagrodzeniem za luksusowe życie. Kobiety były prostytutkami. Nie tylko te pracujące przy drogach czy w burdelach, narzeczone, żony także to robiły. Ileż on takich już poznał… Dziesiątki, a może nawet setki. Myślał, że Gina jest inna, idealizował ją, a tymczasem ona okazała się jeszcze gorsza. Pozostałe, które spotykał na swojej drodze, nie kryły się z tym, że zależy im na forsie, markowych ciuchach i biżuterii, a ona udawała miłość, nie chciała przyjmować od niego prezentów i krygowała się, gdy zabierał ją do drogich hoteli w Wenecji czy Rzymie. Pięknie to zagrała, bo jej uwierzył. Jak ostatni frajer myślał, że pieniądze niewiele znaczą, jeśli dwoje ludzi połączyło uczucie i silna namiętność. Tak ogromna, że do tej pory czuł wzwód, gdy sobie przypominał, co razem wyprawiali.

***

To było na miejscowym festynie, wyprawionym na zakończenie sezonu letniego. Tańczyli przytuleni do siebie, wsłuchani w rytm muzyki i w bicie własnych serc.

– Marco, czuję cię… – Uśmiechnęła się zalotnie, przygryzając dolną wargę.

– Bo cię pragnę. Zawsze, gdy jesteś blisko, on po prostu szaleje – szepnął jej do ucha.

– Jak mnie to podnieca… – Przymknęła powieki.

– Chodź! – Wziął ją za rękę i wyciągnął z tłumu tańczących.

Weszli do ciemnego o tej porze dnia parku okalającego rynek. W oddali majaczyły światła miasteczka, kilkadziesiąt metrów dalej paliła się latarnia pozwalająca rozpoznać jedynie ścieżkę. Oparł Ginę o drzewo i włożył dłoń między jej nogi. Nie kłamała, była już gotowa.

– Jaka jesteś cudownie wilgotna – wycharczał, a potem odwrócił ją i podwinął jej sukienkę.

Rozpiął rozporek dżinsów i pozwolił, by jego sztywny ptaszek w końcu wyswobodził się z krępujących ubrań.

– I co teraz, kochanie? – zapytał.

– Włóż go, błagam – jęknęła.

Nie musiała dwa razy powtarzać. Wsunął w nią penisa i zaczął poruszać się rytmicznie. Jedną rękę opierał na jej biodrze, drugą pieścił jej piersi.

– Mocniej – poprosiła.

Zdjął rękę z piersi Giny i chwycił ją za biodra. Zaczął mocno przyciągać ją do siebie. Coraz mocniej… Poczuł jej koniec, ale ona jęczała, że chce jeszcze ostrzej. Wbijał się w nią bez opamiętania. Chwycił ją za długie włosy, byle głębiej i mocniej w nią wejść. Włożył jej palec do ust, były pełne śliny. Roztarł ją na jej twarzy.

– Chcę jeszcze. Mocniej… Błagam…

– Do usług, moja piękna – wyjęczał.

A potem poczuł, jak wypełnia ją po brzegi swoim nasieniem.

– Nie zdążyłaś, kochanie – wysapał.

– Nie szkodzi.

A potem włożyła jego dłoń między swoje nogi i zaczęła pocierać nią swój czarujący guziczek, który zawsze pod wpływem jego dotyku nabrzmiewał, by potem, gdy szczytowała, pulsować pod jego palcami. Żałował, że nie może zobaczyć jej zamglonego spojrzenia i ust wykrzywionych w rozkoszy. Zaczął ją całować, a potem lizać jej usta szybkimi, krótkimi ruchami.

– Tak, moja śliczna, uwielbiam, kiedy tak bardzo mnie chcesz.

Po chwili jej ciało zaczęło drżeć, a ona zamilkła. Gina, jako jedyna znana mu kobieta, nie krzyczała i nie jęczała, kiedy było jej naprawdę dobrze. To, że kobiety są głośne, gdy przeżywają uniesienie najmocniej, okazało się mitem. Ona cała dygotała, napinała się i jęczała cicho, ale właśnie, gdy następowało apogeum, jej głos zamierał. Tak jakby wstrzymywała pod wodą powietrze. Dopiero gdy orgazm mijał, łapała oddech, wciągając łapczywie tlen.

– Nie miałam pojęcia, czym jest orgazm, dopóki nie spotkałam Marca Antonelliego – wysapała.

– Nie miałaś go nigdy przedtem?

– Nie… – powiedziała cicho i poprawiła włosy.

Wracali na festyn, trzymając się za ręce, i niewiele mówili. I wtedy zadał jej pytanie:

– Wielu ich było. Przede mną?

– Nie, Marco – westchnęła. – Nie rozmawiajmy o tym. Musiałabym zapytać cię o twoje doświadczenia. Wiem, że były ich całe chmary, ale nie chcę znać szczegółów. To by mnie zabiło… Byłabym zazdrosna o każdą z nich.

– Ja też jestem zazdrosny o tych wszystkich, których miałaś przede mną – mruknął.

– Był tylko jeden…

– Kto to był?

– Kolega ze studiów.

– Był kimś ważnym dla ciebie?

– Przez kilka miesięcy był kimś ważnym.

– Kochałaś go?

Stanęła na ścieżce i odwróciła się w jego stronę.

– Marco, przestań.

– Chcę wiedzieć – upierał się.

– Nie był tak ważny, jak ty. I nie kochałam go.

– A mnie? Kochasz mnie?

– Nie wiem, Marco. Nie mam pojęcia, czy to, co nas łączy, to silna chemia, dzika namiętność czy coś więcej. Jeśli będę pewna, co czuję, od razu ci o tym powiem.

Pocałowała go. Miała wilgotne usta, miękkie i delikatne.

A on już wiedział, że z Giną nie łączy go tylko seks. Kiedyś ojciec powiedział mu, że jeśli dziewczyna zbyt szybko i chętnie się oddaje, jest zwykłą lafiryndą i na pewno nie potrafi kochać.

Nastały inne czasy, podobne przesądy odeszły do lamusa… A jednak ojciec miał rację i kobiety nie zmieniły się. Gina była taka sama jak inne, tylko on chciał wierzyć, że jest wyjątkowa.

5. Zwyczajna miłość

Doznania cielesne stanowiły jedynie dodatek do tych wszystkich cudownych emocji, które wówczas targały Markiem. Pragnął szczęścia Giny, chciał, żeby zawsze była uśmiechnięta, mimo że chwilami życie mocno kopało ją po kostkach. Chciał pomóc. Jej i rodzinie Serano. Chyba bardziej jej, bo dla ojca Giny nie było już nadziei. Leżał w szpitalu i czekał na śmierć, a ona starała się zastąpić Fabiowi, swojemu bratu, matkę i ojca. A marzenia o studiach zawiesiła na kołku.

– Gino, nie musisz studiować w Stanach, we Włoszech jest mnóstwo dobrych uczelni. Jeśli marzyłaś, by zostać programistką, nie rezygnuj z tego. Pomogę ci, przecież stać mnie na to – powiedział któregoś dnia, gdy wylegiwali się na plaży.

– Nie chodzi tylko o pieniądze, nie mogę zostawić Fabia… Poza tym nie wzięłabym pieniędzy od ciebie – mruknęła.

– Dlaczego, Gino? A Fabio? Można wysłać go do szkoły z internatem, trochę dyscypliny dobrze by mu zrobiło.