Zapach tytoniu - Marta Wiktoria Kaszubowska - ebook + audiobook

Zapach tytoniu ebook i audiobook

Marta Wiktoria Kaszubowska

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Zuza jest bibliotekarką mieszkającą w samym sercu Szczecina. W jej życiu nie ma miejsca na nieprzewidywalność – codzienność dzieli między pracę, spotkania z Filipem i czytanie książek. Rutyna niszczy w Zuzie kreatywność literacką – od dłuższego czasu nie napisała nic sensownego, a kiedyś przecież poświęcała tworzeniu każdą wolną chwilę. Nawet kultura indyjska nie osładza gorzkiej świadomości wypalenia. Nagle otwiera się przed nią inny świat  – świat miłosnych uniesień, ciekawych przyjaźni i nowych możliwości. Czy da sobie szansę na szczęście? Czy odważy się sięgnąć po zakazany owoc?

Marta Wiktoria Kaszubowska (ur.1987) jest doktorantką filozofii indyjskiej na Uniwersytecie Szczecińskim. Interesuje się kulturami Dalekiego Wschodu i statusem kobiet w krajach orientalnych. „Zapach tytoniu” jest jej debiutem literackim. Jej największą pasją jest pisanie, czemu daje wyraz realizując się w zawodzie dziennikarza.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 273

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 52 min

Lektor: Ewa Sobczak

Oceny
4,0 (3 oceny)
1
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




PROLOG

Spojrzała na wyświetlacz komórki leżącej na stoliku nocnym. Dochodziła czwarta rano, a ona znów nie mogła zmrużyć oka. Która to już noc z rzędu? Szósta? Siódma? Dwudziesta? Straciła rachubę. Podniosła się z łóżka i podeszła chwiejnie do biurka. Czekał tam na nią – najlepszy przyjaciel, pocieszyciel, sojusznik. Włączyła go i usłyszała kojący, cichy szmer. Chciała opisać swoją historię, zrzucić z serca ten ciężar.

Nie ma nic gorszego niż poczucie winy. Do tamtej chwili była osobą, która nad wszystkim panowała. Nigdy nie spóźniała się do pracy, przychodziła punktualnie na umówione spotkania. Nie było tak, że pojmowała rzeczywistość zero-jedynkowo – miała trzydzieści lat i los wielokrotnie wylał jej kubeł zimnej wody na głowę, jednak pojęcia takie jak „lojalność” czy „wierność” wpisała na stałe do swojego słownika. Jeszcze niedawno myślała, że żadna siła, żadna sytuacja tego nie zmieni.

Zaśmiała się cicho. O słodka naiwności! Czasem trudno jej nawet spojrzeć w lustro, ale gdy już na siebie patrzy, dziwi się, że mimo tego, co się wydarzyło, jej uroda pozostała równie niewinna jak kiedyś, a uśmiech szczery i pozbawiony goryczy, którą czuła w środku.

Zawsze była silną kobietą. Może dlatego Ktoś Tam Na Górze stwierdził, że to wszystko jej nie złamie. Później pojawiły się dylematy – między miłością a poczuciem obowiązku, podtrzymaniem więzi a spaleniem mostów. Któregoś dnia poczuła, że ma dość, nie może się dłużej okłamywać. Musi przekreślić to, co było, grubą kreską. Nie wiedziała, że ta decyzja okaże się tak brzemienna w skutki.

Westchnęła ciężko i zaczęła pisać.

RozdziałPIERWSZY

Niebo nad Szczecinem przybrało rześką, błękitną barwę. Otuliła się szczelniej szalikiem i dopięła górny guzik płaszcza. Tegoroczny maj nieustannie ją zaskakiwał – jednego dnia parny poranek przemieniał się w zimne popołudnie, by następnego ludzie skazani byli na brodzenie w lodowatych kałużach prawdziwie jesiennego deszczu. Podążała do pracy swobodnym, lekkim krokiem, obejmując przyjaznym spojrzeniem swoją dzielnicę. Znała ją jak własną kieszeń – wiedziała, że zawsze o siódmej rano pan Marian, koneser tanich trunków, wybiera się do pobliskiego monopolowego po wino i papierosy, o wpół do ósmej do spożywczego przyjeżdża świeża dostawa pieczywa, a o dziewiątej budzi się życie w budce z lodami włoskimi. Gdy wracała do domu, od przystanku witał ją smaczny zapach pizzy z pobliskiej pizzerii i wieprzowiny z taniej, chińskiej knajpy tuż za rogiem.

Tu się wychowała, mieszkała w tym samym domu, w którym się urodziła. Dzieciństwo upłynęło jej w poczuciu radosnej stabilizacji i miłości. Gdyby miała jednym słowem określić swoje życie, wybrałaby „stałość”. Wszystko toczyło się jednym, przewidywalnym torem – bezkolizyjnie przeszła szkołę i studia, w końcu znalazła pracę. Zazdrościła odwagi ludziom, którzy potrafili zawalczyć o swoje marzenia. Była mocną, trzeźwo patrzącą na świat osobą, miała ugruntowaną psychikę. Jej cele były jednak raczej przyziemne – pragnęła utrzymać obecną pracę, a w przyszłości założyć zgodną, kochającą się rodzinę. I tylko czasem wspominała z tęsknotą chwile, kiedy siadała przy biurku i z uczuciem mrowienia w palcach zaczynała kolejny rozdział książki. Za każdym razem wierzyła, że wyda akurat TĘ powieść, każda była równie bliska jej sercu. Niestety, później nadchodziły ciemne, ponure wieczory, a wena usuwała się w cień i w stanie hibernacji oczekiwała wiosny. Mimo wszystko jednak podejmowała próby pisarskie. Głowę wypełnioną miała nowymi, oryginalnymi bohaterami, z rumieńcami na policzkach tworzyła ich losy.

Gdy weszła w dorosłość, skończyła studia i zaczęła pracę, paradoksalnie poczuła się wypalona – jej kreatywność zniknęła już na początku nowego życia. Najbardziej teraz skupiała się na pracy i, choć na razie nie była ona specjalnie wymagająca, nie traciła zapału i chęci nauki.

– Dzień dobry, pani Zuzanno – przywitał ją kierownik działu, którego w myślach nazywała Panem Akuratnym. Pan Akuratny musiał mieć zawsze wszystko pod kontrolą, był przesadnie dokładny i nosił swetry w paski – niezależnie od pogody czy temperatury panującej w pomieszczeniu. W gruncie rzeczy był jednak sympatycznym człowiekiem i ten jego pedantyzm specjalnie nie przeszkadzał.

– Dzień dobry – odpowiedziała z uśmiechem, chowając torbę do szafy i kładąc na stoliku śniadaniowym świeże mleko do kawy.

– Coś się dzisiaj oziębiło. – Mówienie o pogodzie było rytuałem rozpoczynającym dzień.

– Tak – przyznała Zuza, kiwnąwszy głową kurtuazyjnie.

Usiadła przy swoim stanowisku, uruchamiając program, na którym pracowała. Nie był to szczyt jej możliwości, ale dzięki swojemu zaangażowaniu liczyła na w miarę szybki awans.

Pracowała w bibliotece od kilku miesięcy i znalazła się tu dzięki wstawiennictwu koleżanki mamy, która była kierowniczką jednego z działów. Wcześniej bezskutecznie walczyła o etaty w agencjach reklamowych, redakcjach prasowych i portalach internetowych, ale – mimo odpowiednich kwalifikacji – zarzucano jej brak doświadczenia. Po kilku miesiącach walki z wiatrakami Zuza z radością przyjęła pomoc znajomej.

W zasadzie nie miała powodów do narzekania – była zdrowa, aktywna zawodowo, miała również kochającego chłopaka, jednak czegoś brakowało. Czegoś, co trudno było zdefiniować.

Związała się z Filipem dwa lata temu. Nie była to historia miłosna, o której śniła, będąc dziewczynką i nastolatką – poznała go na studiach, oboje kończyli filozofię. Od początku wiedziała, że wpadła mu w oko – najpierw zaoferował pomoc w koszmarnej nauce logiki, po zajęciach regularnie odprowadzał do domu, chociaż mieszkał w zupełnie innej części Szczecina, zawsze też mogła mu się zwierzyć i liczyć na dobrą radę. Filip był bardzo spontanicznym chłopakiem. Wielokrotnie, gdy zbytnio ponosiła go wyobraźnia, Zuza sprowadzała na ziemię, podając racjonalne argumenty. Oczywiście, również zaangażowała się w tę znajomość. Matka Filipa umarła krótko po jego narodzinach i, choć ojciec starał się, by syn nie odczuwał jej braku, nie potrafił – niestety – gotować. Na ich kulinarną codzienność składały się bary szybkiej obsługi i, okazjonalnie, pizzerie. Cotygodniowy obiad u dziadków był zaledwie namiastką matczynego ciepła. Zuza natomiast lubiła gotować, miała do tego smykałkę, dlatego często dokarmiała przyjaciela. Regularnie przychodził do niej na obiady, zajadał się wymyślnymi wypiekami, deserami.

Bardzo lubili ze sobą przebywać. Mieli sporo wspólnych tematów – oboje lubili thrillery psychologiczne, śmiali się z niektórych kolegów, którym wydawało się, że są nowymi wcieleniami Kanta czy Wittgensteina.

Zuza podziwiała zapał Filipa do nauki. Ona również nie miała problemu z przyswajaniem wiedzy, jednak jej filozoficzna aktywność ograniczała się do wykładów i czytania materiałów na zajęcia. Paradoksalnie, kierunek studiów nigdy nie był jej szczególnie bliski – wybrała go, ponieważ miała nadzieję, że zgłębi również filozofię Wschodu; prowadzący skupiali się jednak tylko na myśli zachodniej. Filip natomiast regularnie bywał w bibliotece i czytał rozmaite traktaty filozoficzne wyłącznie dla własnej przyjemności.

Był jedynym mężczyzną w jej życiu. Darzyła go siostrzanym uczuciem, wiedziała jednak, że chciał czegoś więcej. Nikt nigdy nie patrzył na Zuzę z taką czułością i bezgranicznym uwielbieniem – gdy na trzecim roku studiów zachorowała na wyjątkowo paskudną grypę, opiekował się nią lepiej niż mama w czasach dzieciństwa.

Życie uczuciowe Zuzy pozostawiało wiele do życzenia. Zdarzały się platoniczne miłości, swoje uczucia lokowała jednak w mężczyznach nieosiągalnych i nie było mowy o wzajemności. Kończąc studia, ostatecznie porzuciła marzenia o płomiennej relacji. Gdy więc Filip w końcu wyznał jej miłość, przyjęła tę wiadomość ze spokojem i zgodziła się zostać jego dziewczyną. Cieszyła się, że nie będzie sama, że znalazła mężczyznę, który akceptuje bezwarunkowo wszystkie jej niedoskonałości. Wierzyła, że miłość przyjdzie z czasem, powołując się na starą indyjską maksymę: „Związki zawierane z miłości i pożądania szybko się wypalają, te oparte na szacunku i przywiązaniu trwają znacznie dłużej”.

Rozmyślania przerwał dzwonek telefonu.

– Słucham? – doskonale wiedziała, kto dzwoni.

– Cześć, kochanie. Dobrze spałaś?

– Hej, Filip – uśmiechnęła się. – Nawet nieźle. Dziesięć minut temu dotarłam do pracy.

– Szczęściara. Ja jeszcze stoję w korku. Coraz poważniej zastanawiam się nad zmianą samochodu na komunikację miejską. Ojciec zmyje mi głowę za to spóźnienie – westchnął, popijając kawę kupioną na stacji benzynowej.

– Znowu jedziesz i rozmawiasz przez telefon? Filip! – mruknęła niezadowolona.

– Spokojnie, kotku, mam zestaw głośnomówiący. Posłuchaj… dzwonię tak wcześnie, bo chciałem ci powiedzieć, że mój ojciec zaprosił nas dziś na obiad.

Zuza poczuła ciężar w żołądku. Nie poznała dotąd jego ojca. Miał siedemnaście lat, gdy urodził mu się syn, a dwa miesiące później matka Filipa została śmiertelnie potrącona przez samochód na przejściu dla pieszych. Musiał więc samotnie wychowywać dziecko, choć nieocenioną pomocą okazali się dziadkowie z dwóch stron. Dzięki nim mógł spokojnie skończyć liceum, zdać maturę i dostać się na studia. Później założył firmę reklamową, w której kilka miesięcy temu zatrudnił Filipa.

– Halo? Jesteś tam? – Filip przekrzykiwał hałas uliczny.

– Tak, pewnie – odpowiedziała ostrożnie. – Zaskoczyło mnie tylko zaproszenie twojego ojca.

– Zaskoczyło? – chłopak wyraźnie się zdziwił. – Wie o tobie właściwie od początku moich studiów, logiczne, że chciałby cię wreszcie poznać – zaśmiał się. – To co, reflektujesz?

– Pewnie – miała nadzieję, że zabrzmiała przekonująco.

– Świetnie – ucieszył się. – Będę u ciebie o osiemnastej. Miłego dnia, piękna. Kocham cię.

– Ja ciebie też. Do zobaczenia.

Poczuła w piersiach ucisk i wiedziała, że prędko się go nie pozbędzie.

Gdy wróciła do domu, położyła się na łóżku i zamknęła oczy. Tak bardzo chciałaby być teraz w innym miejscu, znaleźć jakąś odpowiednią wymówkę, która usprawiedliwiłaby nieobecność na obiedzie u ojca Filipa. Czemu wizyta w rodzinnym domu chłopaka nią wstrząsnęła? Powinna przecież się cieszyć, że wreszcie pozna człowieka, o którym słyszała tyle dobrych rzeczy, a zamiast tego odczuwała wielki, obezwładniający stres. Nic więcej.

Ruszyła wolno do łazienki, gdzie odświeżyła się i poprawiła makijaż.

– Co ja bym bez was zrobiła, drogie kosmetyki? – szepnęła, spoglądając w lustro. Po zdenerwowanej i zmęczonej dziewczynie nie było ani śladu.

Filip przyjechał pięć minut przed czasem. Rozpromienił się na widok Zuzy, gdy wsiadała do samochodu.

– Cześć, piękna – pocałował ją.

Zmierzwiła mu czuprynę. Całą drogę przebyli w milczeniu. Wiedziała, że Filip jest zdenerwowany, bo przygryzał wargę i bębnił palcami o kierownicę. Ten obiad dużo dla niego znaczył.

„A ile znaczy dla ciebie?” – zapytał wewnętrzny głos, sycząc złośliwie.

Spojrzała na Filipa. Był naprawdę przystojny. Miał zdecydowane, męskie rysy twarzy, silną szczękę, lekki zarost. Każda kobieta marzy o takim mężczyźnie – gdziekolwiek się pojawiał, skupiał na sobie uwagę płci przeciwnej. Pod wpływem jego uroku nawet najgorsza zołza zamieniała się w słodką szczebiotkę.

Nagle uświadomiła sobie, że to, co odczuwa, wcale nie jest strachem. Czuła żal do samej siebie, że nigdy nie będzie w stanie pokochać Filipa równie mocno, jak on ją. Wprawdzie wierzyła, że z biegiem czasu bardziej zaangażuje się w tę relację, byli jednak ze sobą dwa lata, a w emocjach Zuzy nadal nic się nie zmieniło. Kochała wierną, przyjacielską miłością, ale nigdy nie nazwałaby go obiektem westchnień – brakowało motyli w brzuchu, rumieńców na policzkach.

Podjechali pod nowoczesne osiedle bloków. Mijali klatki, aż w końcu doszli do numeru 43.

– Jesteśmy – wyciągnął z kieszeni klucz i wpuścił Zuzę do środka.

Klatka miała przyjemny, świeży zapach i była zadbana. Z któregoś mieszkania dobiegały dźwięki pianina, z innego stłumione rozmowy. Ogólnie, czuło się tu pozytywną, dobrą aurę. Wjechali windą na trzecie piętro i zobaczyli uśmiechniętego mężczyznę, stojącego w progu jednego z mieszkań.

– Witajcie – powiedział, wyciągając rękę do Zuzy. – Jestem Igor, ojciec Filipa.

– Dzień dobry. Miło mi pana poznać – przywitała się, wręczając butelkę wina.

– Mi także – odsunął się, robiąc przejście dla Filipa i Zuzy. – Wchodźcie, proszę.

Mieszkanie urządzone było w typowo męskim, ascetycznym stylu. Dominowały przygaszone, ciemne kolory, w oczy rzucała się niezagospodarowana przestrzeń: na środku głównego pokoju stał sporej wielkości stół, nakryty zielonym obrusem, sztućcami i kieliszkami, a granatowa kanapa znajdująca się w głębi pomieszczenia nie wyglądała na najwygodniejszą. Kompozycję przestrzeni zamykał telewizor plazmowy. Ściany pokrywała biała farba, która z pewnością nie dodawała przytulności. Wyraźnie brakowało tu kobiecej ręki.

– Hmm… widzę, że znasz się na winach – Igor puścił Zuzie oczko. – Dzięki za prezent.

Spuściła wzrok.

– No już, dzieciaki – patrzył na zmieszane twarze. – Rozchmurzcie się. Nie przyszliście na ścięcie. Pani pozwoli – odsunął Zuzie krzesło.

Dzięki bezpośredniości Igora, pierwsze lody szybko zostały przełamane. Był równie ujmujący, jak jego syn, starał się zmniejszać dystans. Dużą rolę odegrały tu wyśmienite dania, które serwował.

– Jak zapewne wiesz – zwrócił się do Zuzy – jestem kulinarnym antytalentem, dlatego głęboko wierzę w zbawczą moc cateringu. Dania zamówiłem z tego nowego indyjskiego lokalu w „Fali”. Mam nadzieję, że będą smakować – uśmiechnął się.

Z prawdziwym apetytem pałaszowali kurczaka tandoori, zagryzając go aromantycznym, maślanym chlebkiem naan, a ryż basmati świetnie dopełniał całości.

– Ryż sam ugotowałem – ojciec Filipa dumnie wypiął pierś.

– Nie jest pan więc takim kulinarnym antytalentem. Znam ludzi, którzy, mówiąc przysłowiowo, przypalają nawet wodę na herbatę – roześmiała się Zuza. – Wszystko jest naprawdę smaczne – dodała.

– Cieszy mnie to. A teraz pora na mały wywiad z… – spojrzał na nią z rozbawieniem.

– Tato! – syknął Filip.

– Mieszkasz sama, prawda? – nie zważał na syna.

– Praktycznie tak. Rodzice mają domek nad morzem i przebywają tam większą część tygodnia.

– Mieszkacie w wielkim domiszczu. Udaje ci się go jakoś ogarnąć?

– Z reguły przebywam w zaledwie trzech, czterech pomieszczeniach, nie mam więc z tym problemu.

– Kochasz mojego syna? – wypalił nagle.

Poczuła, jak robi się jej gorąco. Zaniemówiła.

– Spokojnie, nie panikuj – zaobserwował napięcie na twarzy Zuzy. – Mam tylko nadzieję, że kochasz go chociaż w połowie tak mocno, jak on ciebie.

– Błagam! – warknął Filip.

– Co „błagam”?

– Filip też jest mi bardzo bliski – odpowiedziała i sekundę później zdała sobie sprawę, jak ozięble to zabrzmiało.

Igor najwyraźniej również tak to odebrał, bo milczał przez dłuższą chwilę.

– Zawsze jesteś tak zdystansowana? – zapytał w końcu.

– Z reguły – zarumieniła się. – Wiem, że czasem może to zniechęcać.

– Nie, dlaczego?

Zwróciła na niego wzrok, ciekawa, czy ujrzy tam drwinę. Zobaczyła życzliwość, co pomogło się rozluźnić.

– Pogadajcie sobie, dzieciaki. Ja tymczasem nieco posprzątam i podam deser.

– Pomogę – zaproponowała Zuza.

– Dzięki za dobre chęci, ale sam sobie poradzę. We współpracy z moją dobrą koleżanką zmywarką, oczywiście.

Gdy ojciec przemieścił się do kuchni, Filip wyszeptał:

– Przepraszam cię za niego. Gdy bardzo się stara, jest niemożliwy…

Zuza jednak nie postrzegała tak Igora. Był zabawny i pewny siebie. Sprawiał, że mimo nieśmiałości, mogła się choć trochę otworzyć. Myślała, że będzie znacznie bardziej majestatyczny, teraz jednak uświadomiła sobie, że ma nieco ponad czterdzieści lat, a więc jest dużo młodszy od jej rodziców.

– Co ty – zaprzeczyła. – Fajny człowiek. W końcu jest twoim ojcem – pocałowała Filipa. Zobaczyła, że odetchnął z ulgą.

Gospodarz podał ciasto czekoladowe z dodatkiem kremu mascarpone i truskawek. Było wyśmienite, idealnie komponowała się z nim kawa z ekspresu ciśnieniowego.

Deser przywrócił Filipowi energię i znów stał się sobą. Igor był dla niego bardzo ważny i bliskość ta ukazała się właśnie pod koniec wieczoru, kiedy zniknęło napięcie.

– Filip już ci się pochwalił? – zapytał nagle ojciec.

– O co chodzi?

– Koledzy z agencji wreszcie zaprosili go na piwo.

– Naprawdę? – zdziwiła się.

Miał niemałe kłopoty z zaaklimatyzowaniem się w agencji reklamowej. Przez pierwszy okres traktowano go tam opryskliwie i z rezerwą, ponieważ był synem szefa. Każdemu słowu i sugestii towarzyszyła wymiana porozumiewawczych spojrzeń i uśmieszków. Teraz, po kilku miesiącach znajomości współpracownicy wreszcie się do niego przekonali.

– Mariusz dzwonił do mnie dwa dni temu i zapytał, czy nie chciałbym wyskoczyć z całą ekipą do pubu w sobotę. Na początku myślałem, że żartuje, jednak okazało się, że mówił poważnie.

– Dlaczego nic o tym nie wspomniałeś?

– Zamierzałem, ale jakoś wypadło mi z głowy – uśmiechnął się przepraszająco.

– No, mój drogi! – krzyknął ojciec żołnierskim tonem, klepiąc go po łopatce. – Niedługo wszyscy przekonają się, jakim świetnym jesteś gościem.

– Nie zależy mi, by cokolwiek udowadniać – odparł Filip. – Najważniejsze, by poznali mnie takiego, jakim jestem.

– Tylko mnie z nimi nie obgaduj – zarechotał głośno.

Zuza nie żałowała, że zdecydowała się poznać Igora. Musiała przyznać, że jest oryginalnym człowiekiem. Choć Filip był dla niej kimś szczególnym, ojciec wydawał się znacznie bardziej wyrazisty. Czasem, w trudnych do uchwycenia ułamkach chwil, twarz Igora smutniała, a nieodłączny uśmiech zamierał na ustach. Można było wtedy zobaczyć, że nie jest wcale tak beztroski, na jakiego wyglądał w pierwszej chwili.

– Zuza? Słyszysz mnie? – Filip jej się przyglądał.

– Mówiłeś coś? – ocknęła się z zadumy.

– Pytałem, czy będziesz chciała pójść ze mną na to spotkanie.

– A kobiety też tam będą?

– Parę już się zapowiedziało.

– W takim razie i ja muszę przyjść – dała Filipowi żartobliwego kuksańca.

– I to mi się podoba! – zaśmiał się ojciec. – Mężczyznę trzeba trzymać krótko.

– I ty, Brutusie…

– Nie masz się czego obawiać. Filip to uczciwy facet, moja krew.

– Wiem, wiem.

Wieczór dobiegał końca, a Zuza ze zdumieniem stwierdziła, że dawno już nie czuła się tak swobodnie. Otaczała ją pozytywna energia, czuła troskę i miłość swojego chłopaka. Czy nie jest przypadkiem zbyt zachłanna, pragnąc czegoś więcej?

– Powoli będziemy się zbierać, tato – Filip podniósł się z krzesła. – Muszę odwieźć Zuzę.

– Ojej! Nie napiliśmy się symbolicznej lampki wina! – zreflektował się ojciec.

– Jesteśmy samochodem – sięgnął po płaszcz Zuzy i pomógł go założyć.

– Myślisz tylko o sobie. Może dama twojego serca miała ochotę na wino? – spojrzał na Zuzę pytająco. – No cóż, napijemy się następnym razem.

– Dziękuję za gościnę. Było bardzo miło – ruszyła do wyjścia.

– Cieszę się, że mogłem w końcu cię poznać – uniósł jej dłoń i pocałował.

Zuzę zdziwił ten gest, tym bardziej, że przy powitaniu tylko uścisnął jej rękę. Było w tym coś intymnego, coś, co wprawiło ją w dyskomfort.

– Będę za kwadrans – Filip zwrócił się do ojca.

Kiedy wyszli na zewnątrz, właśnie przestał padać deszcz. Powietrze nasycone było świeżością i chłodem, gdzieniegdzie widniały kałuże. W drodze powrotnej chłopakowi nie zamykały się usta, a Zuza milczała. Jedyne, czego pragnęła, to znaleźć się już w domu.

*

Czas wlókł się niemiłosiernie. Choć w Szczecinie zagościła wreszcie słoneczna, bezchmurna pogoda, Zuza nie była w najlepszym nastroju. Od czasu wizyty u ojca Filipa czuła się rozdrażniona i rozbita emocjonalnie. Nie miała z kim pogadać, nie mogła zwierzyć się z niepokoju, który ją ogarnął. Rodzice w tym tygodniu w ogóle nie wracali do miasta – ojciec był wykładowcą prawa przebywającym na rocznym urlopie naukowym, a mama malarką, nie trzymały ich więc w Szczecinie żadne obowiązki.

Zuza przywykła do samotności. Nigdy nie miała dużego grona znajomych, nie spotkała nikogo, kogo mogłaby nazwać oddanym kolegą czy koleżanką. Utrzymywała wprawdzie dobre relacje z ludźmi z pracy, jednak o godzinie szesnastej każdy szedł w swoją stronę.

Bardzo często spotykała się z Filipem. Tęskniła do czasów ich przyjaźni, do wspólnych chwil pozbawionych podtekstów, kumpelskiego uścisku na powitanie i pożegnanie. Był pierwszym chłopakiem, z którym się całowała. Wiedziała, że niedługo znów zaproponuje wspólną noc – bardzo jej pragnął. Za każdym razem, gdy nadchodził moment pożegnania, pojawiały się charakterystyczne ogniki w jego oczach, spłycał mu się oddech.

Kilka tygodni temu wyznała, że nie jest jeszcze gotowa do bliskości, że wolałaby trochę poczekać. Filip oczywiście to uszanował, ale po jakimś czasie pewnie straci cierpliwość.

Ktoś mógłby zapytać: „Dlaczego właściwie z nim jesteś?”. Zuza pragnęła, by Filip był szczęśliwy. Nie mogłaby go skrzywdzić, sprawić, że straci kolejną kochaną osobę. Wielokrotnie opowiadał o trudach dorastania w niepełnej rodzinie, o smutku, który odczuwał każdego roku, gdy zbliżał się Dzień Matki.

Była wyjątkowo przygnębiona. Rzadko dopadała ją melancholia, nie wiedziała, jak sobie poradzić ze spadkiem formy. Zaparzyła masala chai – herbatę z przyprawami i mlekiem (czy raczej mleko z dodatkiem herbaty) i zasiadła przy komputerze. Zajrzała na portal literacki z zamiarem napisania wiersza. Słowa nie układały się jednak w spójną całość, rymy były raczej częstochowskie, a ogólna koncepcja nieszczególnie odkrywcza. Prędko skasowała tekst.

W tej samej chwili odezwał się dobrze znany głosik: „Co? Panna bibliotekarka nie może nawet sklecić jednego wierszyka? Napisanie opowiadania czy rozdziału książki graniczyłoby z cudem, prawda? Przyjrzyj się sobie uważnie, bo tak będzie wyglądać twoje przyszłe życie: pobudka, praca w bibliotece, powrót do domu, obiad, telewizor, okazjonalny seks z mężczyzną, którego nie kochasz, i krótki sen. Na samorealizację zabraknie ci czasu i ochoty. Witamy w prawdziwym świecie!”.

Westchnęła ciężko, ocierając łzę spływającą po policzku. „Przegrałaś swoje życie! Przegrałaś!” – głos nie ustępował.

Zalogowała się na Facebooku w nadziei, że to choć trochę poprawi jej nastrój. Po chwili namysłu wystukała w wyszukiwarce „Igor Tomaszewski”. Gdy zobaczyła uśmiechnięte zdjęcie, poczuła przypływ gorąca. Sprawdzała profil kilka miesięcy temu, ale wtedy był on raczej ubogi – brakowało zdjęć, podstawowych informacji, było widać, że prawie w ogóle z niego nie korzysta.

Teraz sprawa wyglądała inaczej. Ostatni status wstawił zaledwie parę godzin temu, w galerii miał kilka fotografii. Z każdej z nich wyłaniał się przystojny mężczyzna, otoczony ludźmi. Uwagę Zuzy przyciągnęło niepozowane zdjęcie, które zrobiono mu podczas jednej z imprez – pogrążył się z kimś w rozmowie, żywo przy tym gestykulując. Dwa górne guziki eleganckiej koszuli miał rozpięte, a w dłoni trzymał kieliszek napełniony winem. Na pewno wyjątkowo pachniał…

Zuza zarejestrowała, w jakim kierunku biegną jej myśli, i pośpiesznie wylogowała się z Facebooka. Policzki pokrył rumieniec.

„No już, idiotko, uspokój się!” – zbeształ ją wewnętrzny głos.

W tej samej chwili rozległ się dzwonek domofonu. Podniosła słuchawkę.

– Słucham?

– To ja – usłyszała głos Filipa.

Niemal natychmiast zauważył niepokój Zuzy.

– Coś się stało? – zapytał, zamykając za sobą drzwi.

– Nie, dlaczego?

– Wyglądasz na zdenerwowaną – odparł, wciskając dłonie w kieszenie spodni.

– Wydaje ci się. Źle dzisiaj spałam.

Przeszli do kuchni i usiedli przy stole. Zuza unikała wzroku Filipa. Spoglądała na ogród, który wreszcie się zazielenił.

– Wiesz, że nie lubię owijać w bawełnę – odezwał się Filip. – Teraz również nie zamierzam silić się na grzecznościowe gadki o pogodzie. Unikasz mnie od czasu spotkania z ojcem. Dlaczego to robisz?

– Mówiłam ci już, że mam teraz dużo pracy. Kaśka poszła na urlop i pełnię niektóre jej obowiązki.

– Nie ściemniaj! – uderzył dłonią w stół. – Nie odzywasz się, nie odpowiadasz na telefony i SMS-y. Chcę wiedzieć, o czym myślisz. Zamierzasz się ze mną rozstać?

Filip tracił panowanie nad sobą. W jego twarzy obok gniewu malowało się przerażenie. Zuza obserwowała go ze zdziwieniem. Nigdy wcześniej tak się nie zachowywał.

– Skąd ci to przyszło do głowy? – spytała łagodnie, łapiąc chłopaka za rękę.

– Czy mój ojciec popełnił jakiś nietakt? Czymś cię obraził?

– Absolutnie nie. Było bardzo miło.

– Okaż trochę emocji, do cholery! – wyrwał dłoń z uścisku. – Wiem przecież, że coś jest nie tak. Każda reakcja będzie lepsza od tej twojej chłodnej obojętności. Otwórz się wreszcie!

– Nie przeginaj – warknęła. – Byłam taka, odkąd się poznaliśmy. Myślałam, że zdołałeś to zaakceptować.

– Nie odwracaj kota ogonem! – krzyknął. – Powiedz mi, co się dzieje. Czym zasłużyłem sobie na tę ignorancję?!

Szukała w myślach racjonalnego wyjaśnienia swojego zachowania, chciała uspokoić Filipa, w głowie czuła jednak pustkę. Nie potrafiła ubrać w słowa tego, co kotłowało się w jej wnętrzu.

– Nic mi nie powiesz? – odchylił się na krześle. – Teraz też mnie olewasz?

– Nie histeryzuj, proszę – wyszeptała.

Słysząc te słowa, wstał raptownie i wybiegł z jej domu. Wiedziała, że prędko tu nie wróci.

Próbowała później się z nim skontaktować, ale jasno dawał do zrozumienia, że nie życzy sobie kontaktu. Mylił się, sądząc, że Zuza go ignoruje. Czuła się przytłoczona ostatnimi wydarzeniami i wiedziała, że emocji nie oddałyby żadne słowa.

Końcówka maja okazała się wyjątkowo gorącym okresem – doszły nowe obowiązki, ponieważ Kasia, koleżanka z pracy, poszła na urlop macierzyński. Zuza cieszyła się z takiego obrotu spraw, bo miała okazję wykazać się na szerszym polu i zacząć działać bardziej wszechstronnie. Oprócz obsługi stałego programu komputerowego musiała prowadzić korespondencję z polskimi i zagranicznymi bibliotekami, sprawdzać, czy w angielskich i niemieckich opisach książek nie ma błędów językowych oraz inwentaryzować literaturę.

Pan Akuratny nigdy nie był szczególnie skory do pochwał, ale zauważała w jego oczach uznanie – ze wszystkim wyrabiała się na czas, niektóre sprawy realizowała nawet z wyprzedzeniem.

– Jak tak dalej pójdzie, wygryziesz Kaśkę z pracy! – żartowały koleżanki z działu.

Któregoś popołudnia, wychodząc z biblioteki, spotkała znajomą ze studiów, Majkę. Była bardzo ładną dziewczyną – miała burzę loków, duże zielone oczy i piegi, które dodawały uroku. Zawsze nosiła na głowie fantazyjne chustki, które ciekawie współgrały z jasnymi włosami. Zuzie imponował bezpośredni charakter koleżanki i chętnie rozmawiały ze sobą w przerwach między zajęciami. Parę razy umówiły się też na kawę w uczelnianym bufecie.

– Zuza! Jak fajnie, że cię widzę! – ucieszyła się. – Co tu robisz?

– Pracuję – wskazała głową gmach biblioteki. – Właśnie idę do domu.

– Pracujesz w bibliotece? To do ciebie nawet pasuje – spojrzała na Zuzę z sympatią.

– A co ty porabiasz?

– Robię zdjęcia. Jestem freelancerką, więc pracuję od zlecenia do zlecenia. Na razie kokosów nie ma, ale dopiero się rozkręcam.

– Na pewno ci się powiedzie. Zawsze byłaś artystyczną duszą.

Przez chwilę patrzyły na siebie w milczeniu, wreszcie Majka powiedziała:

– Może skoczyłabyś ze mną na kawę? Chętnie pogadałabym trochę dłużej.

– Z przyjemnością napiłabym się z tobą kawy, ale jestem jeszcze bez obiadu.

– Ja też nic nie jadłam. Parę tygodni temu otworzono w pobliżu fajny bar wegetariański, dziesięć minut drogi stąd. Przekąsimy coś razem?

Z radością przyjęła propozycję Majki. Dobrze, że będzie mogła zjeść obiad w czyimś towarzystwie. Odkąd Filip się na nią obraził, samotność jeszcze bardziej jej doskwierała.

„Vegebar” to przyjemny lokal urządzony w duchu ekologicznym – dominowały barwy ziemi, a więc zielenie, brązy, beże. Zuza zamówiła warzywa w sosie curry, a jej koleżanka wegetariańskie risotto.

– Bywam tu od czasu do czasu – Majka wyjaśniła, gdy zajęły solidny, drewniany stół. – Mój chłopak, Olek, jest bardzo ekoświadomy – ostatnie słowo wypowiedziała z lekką kpiną.

– Nie przepadam szczególnie za wegetariańskim jedzeniem, ale te warzywa wyglądają nawet smakowicie – przyznała Zuza, przypatrując się zawartości talerza.

– Wiesz, jestem proekologiczna, ale Olek czasem przegina – kontynuowała koleżanka. – Codziennie idzie do pracy okrężną drogą, byle tylko ominąć sklep mięsny. W efekcie podróż wydłuża mu się o piętnaście minut, a wiadomo, że rano liczy się każda sekunda. Dość o nim – powiedz, co słychać u Filipa?

Pytanie Majki zaskoczyło Zuzę. Odwróciła wzrok.

– Pozytywnie. Jesteśmy razem od dwóch lat.

Koleżanka klasnęła spontanicznie w dłonie i zachichotała.

– To musieliście być bardzo dyskretni. Cały rok zgodnie twierdził, że jesteście dla siebie stworzeni.

– A ktokolwiek się nami interesował? – nie ukrywała zdziwienia.

– Pewnie – odparła Majka. – Byłaś jedną z najbarwniejszych osób na studiach. I nie mówię tego, bo chcę być miła. Znasz mnie, jestem szczera – zaśmiała się. – Najbardziej wyróżniałaś się na pierwszym i drugim roku. Nosiłaś wtedy wzorzyste tuniki, kolczyki, bransoletki. Później trochę się stonowałaś. Widzę jednak, że nadal mocno malujesz oczy.

– A ja widzę, że nie zrezygnowałaś z tych fikuśnych chust na włosach. Fajnie, bo ładnie ci w nich – zauważyła, biorąc do ust kawałek grillowanej papryki. – Zawsze byłam raczej cicha, wycofana, trzymałam się na uboczu. Co innego ty – przyciągałaś do siebie ludzi.

– Fakt, nigdy nie miałam z tym problemu. Z tobą też można było ciekawie pogadać, gdy już się przełamałaś.

– Co fotografujesz? – Zuza zmieniła temat.

– Na razie głównie atrakcyjne koleżanki. Kurczę, trochę podejrzanie to zabrzmiało – zauważyła. – Chodzi mi o to, że robię artystyczne sesje na różne okazje – ślubne, ciążowe. Może chciałabyś zostać fotomodelką?

– No co ty. Nie mam warunków – spojrzała na Majkę z rozbawieniem.

– Jak to? – dziewczyna napiła się naturalnego soku jabłkowo-gruszkowego. – Masz słowiańską, łagodną urodę, a przy tym widać, że nie brak ci oleju w głowie. À propos oleju w głowie, jestem trochę zdziwiona, że nie zdecydowałaś się na doktorat z filozofii.

Zuza nigdy się nad tym nie zastanawiała. Poza tym wątpiła, by komisja zaakceptowała jej wschodnie zainteresowania.

– Wydaje mi się, że właśnie to mogłoby być twoją kartą przetargową. Oj, chyba za bardzo zapędzam się w rozważaniach. Przepraszam – zabrała się do jedzenia.

Dalsza część spotkania upłynęła w równie miłej atmosferze. Zuza poczuła się swobodniej, ale nie mogła w pełni zdystansować się do sytuacji z Filipem. Cały czas za nim tęskniła, chciała, aby wszystko wróciło do normy. Tego uczucia nie mógł więc wymazać wspólny obiad z koleżanką.

– Ucałuj ode mnie Filipa. Mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś zobaczymy! – rzuciła Majka na pożegnanie.

Dochodziła osiemnasta i całe miasto skąpane było w słońcu, któremu towarzyszył lekki, przyjemny deszczyk. Zuza wsiadła do nadjeżdżającego tramwaju i przejechała pięć przystanków. Zamierzała porozmawiać z Filipem, oczyścić atmosferę, a jeśli okaże się to konieczne – przeprosić.

Gdy znalazła się przed blokiem o numerze 43, serce podskoczyło jej do gardła. Przez chwilę chciała zawrócić, ale zebrała resztki odwagi i zadzwoniła do mieszkania.

– Słucham? – usłyszała głos Igora.

– Dzień dobry, mogłabym zobaczyć się z Filipem?

– Pewnie, wejdź – wpuścił Zuzę do środka.

– Fajnie, że jesteś – uśmiechnął się, gdy ją zobaczył. – Nie ma go, wyskoczył do sklepu. Za pół godziny powinien wrócić.

Z Igora emanował dziś spokój. Ubrany był w białą, luźną koszulę i szare, lniane spodnie. Na nogach miał ciemnobrązowe sandały. Uwagę Zuzy przyciągnęło duże zdjęcie Woody’ego Allena wiszące na głównej ścianie salonu. Dziwne, ale za pierwszym razem go nie zauważyła.

– Lubi pan Woody’ego Allena?

– Uwielbiam! Filip nie może zrozumieć jego poczucia humoru.

– Wiem – roześmiała się Zuza. – Nazywa Allena neurotykiem i erotomanem.

– Jakbym go słyszał – skinął głową. – Napijesz się czegoś?

– Z chęcią napiłabym się czegoś zimnego, jeśli to nie kłopot – starała się ukryć zmieszanie, w jakie wprawiała ją obecność Igora.

– Woda gazowana z sokiem malinowym może być? – wstał z fotela.

– Pewnie – odpowiedziała, wpatrując się w swoje paznokcie.

Gdy wyszedł, Zuza rozejrzała się po pokoju. Na stole stała szklanka z niedopitą kawą, obok miseczka migdałów i paluszków, nieco dalej popielniczka z ćmiącym się papierosem i laptop. Parapet pokryty był stertą dokumentów, a na kanapie leżała sportowa bluza Filipa.

– Proszę – Igor przyniósł Zuzie napój.

– Dzięki.

Zapadło milczenie. Igor obciągnął koszulę.

– Zapomniałem zgasić papierosa. Na pewno ci przeszkadza – zreflektował się.

– Nie. Lubię ten zapach – odpowiedziała zgodnie z prawdą.

– Zebrałem sporą kolekcję filmów Woody’ego. Mogę ci któryś pożyczyć, jeśli chcesz.

– Ma pan swój ulubiony?

– Hm… – zadumał się. Zuza zauważyła, że jego oczy mają dziś stalowy odcień. Ostatnio były bardziej błękitne. – Najbardziej rozbawił mnie chyba Bananowy czubek. Ogólnie, uważam, że starsze filmy Allena są ciekawsze od nowych.

– Też tak sądzę. Mi najbardziej podobała się chyba Annie Hall.

– Oj tak, ten film też był świetny. Zwłaszcza scena z krabami.

– To chyba były homary – poprawiła go.

– Racja. Homary – roześmiał się Igor. Zuza mu zawtórowała.

Nagle, wśród tego śmiechu, coś się zmieniło. Powietrze jakby stężało, a w oczach Igora, obok rozbawienia, pojawiło się coś jeszcze. Zuza spuściła wzrok.

„Znowu zachowujesz się, jak cholerna pensjonarka!” – zadźwięczał swojski głosik.

– Cieszę się, że jesteś z Filipem – powiedział Igor.

Nie takich słów oczekiwała. Wyznał, że syn ma dzięki niej wyższe poczucie własnej wartości. Cieszyło go, że dzieciństwo nie odcisnęło piętna na życiu uczuciowym. Matka Filipa zginęła, gdy skończył dwa miesiące. Przechodziła na przejściu dla pieszych i potrącił ją pijany kierowca. Kiedy Filip był małym chłopcem, później nastolatkiem, zdarzały się Igorowi małe, miłosne epizody, żadna kobieta nie zdołała jednak na dłużej zdobyć jego serca.

– Wielokrotnie wspominał mi, jakim jest pan świetnym ojcem. Wychowanie dziecka w pojedynkę na pewno nie było łatwym zadaniem.

Filip pojawił się w życiu jego i Magdy bardzo wcześnie. Uczucie było szczere, ale szczenięce. Wielokrotnie chciał pójść na imprezę, zabawić się, a nie mógł przecież zostawić syna. Dziadkowie wprawdzie pomagali, ale nie chciał nadużywać ich uprzejmości. Był dumny z tego, że Filip to taki fajny i prawy człowiek. Cieszył się, że obaj dali radę.

W tej chwili Igor wydał się Zuzie bardzo bliski. Zrozumiała, że przez te wszystkie lata był równie samotny jak ona. Dłuższą chwilę spoglądali na siebie bez słowa.

Ciszę zakłócił Filip, który właśnie przekroczył próg mieszkania i na widok Zuzy stanął wpół kroku.

– Po co przyszłaś? – wypalił.

– To ja zostawię was samych – Igor taktownie przeniósł się do drugiego pokoju.

– Przyszłam się z tobą zobaczyć, sprawdzić, jak się czujesz.

– Widzisz więc – żyję i mam się dobrze. Teraz możesz już iść.

– Filip, porozmawiajmy, proszę – poprosiła, podnosząc się z kanapy.

Odparł, że dobrze wie, kim dla niej jest. Podnóżkiem na każde zawołanie. Wiernym kundlem cieszącym się z byle ochłapu, który mu rzuci. Ich kłótnia pomogła mu to wszystko sobie poukładać: nie kocha go tak, jak on ją. Nie wie, czy w ogóle kocha. Związała się z nim tylko dlatego, że nie chce być sama.

Zuza poczuła, że brakuje jej powietrza – ostatnie zdanie było wstrząsająco prawdziwe.

– Kocham cię. Wiesz o tym – wydukała. – Nie zostawiaj mnie, proszę. Jesteś mi potrzebny. Jesteśmy potrzebni sobie nawzajem.

Twarz Filipa złagodniała i westchnął ciężko. Podszedł do niej i bez słowa przytulił. Wszystko wróciło do normy. Tak się przynajmniej Zuzie wydawało.

RozdziałDRUGI

Rodzice wrócili wreszcie znad morza. Mama weszła do domu, niosąc teczkę wypełnioną obrazami, a tata rozmawiał z kimś przez komórkę: