Wszystkie nasze tajemnice - Marta Malinowska - ebook + książka

Wszystkie nasze tajemnice ebook

Marta Malinowska

3,3

Opis

Grupa przyjaciół, których łączy pasja do fotografii, postanawia wspólnie zapisać się na kurs. Marek, instruktor prowadzący zajęcia, proponuje uczestnikom konkurs na najlepsze zdjęcie. Wygrywa Martyna, ale w dniu, kiedy świętuje swój sukces, dochodzi do nieszczęśliwego wypadku.

Dziewczyna trafia na oddział intensywnej terapii i zostaje wprowadzona w stan śpiączki farmakologicznej. Przyjaciele nie mogą poradzić sobie z poczuciem winy, ale czy tylko za ten wypadek? Kto odpowiada za to, co się stało? Jakie jeszcze sekrety kryje każdy z nich? Czy mroczne tajemnice, które zaczynają wychodzić na jaw, podzielą zgraną dotąd ekipę?

Odpowiedź na te pytania nie jest taka prosta, a mroki przeszłości rzucają cień na losy bohaterów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 329

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (6 ocen)
1
1
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malwi68

Całkiem niezła

Książka "Wszystkie nasze tajemnice" Marty Malinowskiej to powieść o przyjaźni, pasji i tajemnicach, które mogą zarówno łączyć, jak i dzielić. Autorka snuje historię grupy przyjaciół, dla których wspólna miłość do fotografii staje się początkiem niespodziewanego dramatu. Malinowska ma talent do budowania napięcia i zręcznie podsuwa nam kolejne zagadki, które muszą rozwiązać jej bohaterowie. Plusem książki jest zdecydowanie jej wielowątkowość – każda postać ma swoją historię i swoje sekrety, które są stopniowo odkrywane w trakcie lektury. Dzięki temu powieść nie traci na dynamice, a nasze zainteresowanie jest ciągle podtrzymywane. Narracja jest płynna i wciągająca, a dialogi naturalne, co sprawia, że postacie wydają się realne i bliskie. Malinowska umiejętnie oddaje emocje bohaterów, ich rozterki i dylematy. Mimo że motyw tajemnicy i niespodziewanych zwrotów akcji nie jest nowością w literaturze, autorka podchodzi do niego świeżo, oferując intrygujące spojrzenie na konsekwencje ludzkic...
10
gabriella_31

Całkiem niezła

Książka zaczęła się ciekawie niestety zbyt długie opisy zaczęły poprostu nudzić
00
Wijaski

Dobrze spędzony czas

Czwórka przyjaciół mieszkających na terenie Wrocławia, wiedzie z pozoru zwyczajne życie. Jednak kiedy przyjrzymy się im bliżej poznajemy ich co raz większe sekrety. Czy pozory normalnego życia zaczną się kruszyć? Autorka od samego początku roztacza nad czytelnikiem aurę tajemniczości. Martyna, która ulega wypadkowi, w dzień, w którym świętuje wygraną w konkursie fotograficznym, zapada w śpiączkę. Intrygujący był dla mnie fakt, że przyjaciele przed sobą samym się obwiniają za wypadek dziewczyny. Tylko dlaczego? W końcu ich przyjaciółka wpadła pod autobus.. co takiego zobaczyła Maryna, że znajduje się pod jego kołami. Narracja w książce jest prowadzona przez wszystkie postacie, jednak autorka zadbała o to, aby była pomiędzy nimi spójność. Przyjemnym zabiegiem była również podróż do przeszłości przyjaciół, która daje nam obraz ich życia. Książkę czytało mi się lekko, przyjemnie i bardzo intrygująco. Wychodzące na jaw tajemnice wyprawiały mnie w często w niemałe zaskoczenie. Książka zwier...
00
ewakurz

Nie oderwiesz się od lektury

świetnie napisana. polecam.
00

Popularność




Re­dak­cja: Bar­bara Wrona
Ko­rekta: Alek­san­dra Wroń­ska
Pro­jekt okładki: To­masz Bier­nat
Skład: Ma­rek Jad­czak
Co­py­ri­ght by Marta Ma­li­now­ska 2024
Co­py­ri­ght for the Po­lish Edi­tion by Wy­daw­nic­two Nocą, War­szawa 2024
ISBN 978-83-68037-11-1
WY­DAW­NIC­TWO NOCĄ ul. Fi­li­piny Pła­sko­wic­kiej 46/89 02-778 War­szawa NIP: 9512496374www.wy­daw­nic­two­noca.pl e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­noca.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Pro­log

Tego wie­czora Mar­tyna miała co świę­to­wać. Szła uli­cami mia­sta i czuła, jak prze­peł­nia ją ra­dość – pierw­szy raz od czasu wy­jazdu na wa­ka­cje. Lekko po­plą­tane, kasz­ta­nowe włosy, które pod wpły­wem sło­necz­nych pro­mieni obec­nie przy­brały bar­dziej po­ma­rań­czowe tony, oraz jak za­wsze długa, zwiewna i kwie­ci­sta su­kienka po­wie­wały pod wpły­wem chłod­nego wia­tru zwia­stu­ją­cego na­dej­ście je­sieni. Emo­cje wręcz ją roz­sa­dzały od środka. Świa­tła me­tro­po­lii ude­rzały fe­erią barw, a zwy­kły, choć dla Mar­tyny nie­zwy­kły w tym mo­men­cie ruch spie­szą­cych do do­mów, za­pra­co­wa­nych oby­wa­teli sto­licy Dol­nego Ślą­ska spra­wiał, że całą sobą od­czu­wała dźwięki uda­ją­cego się na spo­czy­nek mia­sta. Każ­dego in­nego zwy­czaj­nego dnia z pew­no­ścią wpra­wia­łyby ją w zde­ner­wo­wa­nie, ale nie dziś. Dziś to ona, Mar­tyna, miała swoje pięć mi­nut.

Kiedy kilka mie­sięcy temu Mar­cin wpadł na po­mysł, by całą paczką po­je­chać nad je­zioro i wła­śnie tam wspól­nie zro­bić zdję­cia na kon­kurs fo­to­gra­ficzny, nie przy­pusz­czała, że kto­kol­wiek z nich go wy­gra. A już z pew­no­ścią nie przy­pusz­czała, że wy­gra go sama. To miała być po pro­stu fajna przy­goda, a tu taka nie­spo­dzianka.

My­śli Mar­tyny na chwilę od­pły­nęły w stronę wa­ka­cyj­nych wspo­mnień i nie­świa­do­mie jej twarz przy­brała smutny wy­raz.

– Hej, Mar­tyna! Obudź się! – Z za­my­śle­nia wy­rwał ją głos Ju­styny. – Wiem, że je­steś szczę­śliwa, w końcu to twoje zdję­cie oka­zało się tym naj­lep­szym i oczy­wi­ście wszy­scy się z tego faktu cie­szymy, ale okaż tro­chę za­in­te­re­so­wa­nia swo­jej przy­ja­ciółce. – Dziew­czyna na­bur­mu­szyła się w żar­to­bliwy spo­sób.

Mar­tyna po­woli wra­cała do ota­cza­ją­cej ją rze­czy­wi­sto­ści. Nie­wąt­pli­wie ten ich cały wy­pad na za­wsze zo­sta­nie w jej pa­mięci. Nie tylko ze względu na piękne oko­licz­no­ści przy­rody i kon­kurs, w któ­rym wszy­scy wzięli udział. Tam wy­da­rzyło się coś jesz­cze, coś bar­dzo, ale to bar­dzo złego. I Mar­tyna do­sko­nale zda­wała so­bie z tego sprawę. Ale czy na pewno to było na­prawdę? Czy jed­nak efekt zbyt du­żej ilo­ści spo­ży­tego al­ko­holu wpły­nął na po­strze­ga­nie rze­czy­wi­sto­ści? Po­sta­no­wiła się tym jed­nak nie przej­mo­wać. Dzi­siaj był jej dzień – to ona trium­fo­wała i dla­tego zde­cy­do­wała się ukie­run­ko­wać swoje my­śli na po­zy­tywne tory.

– Je­stem, je­stem. Nie mu­sisz od razu mnie przy­wra­cać do pionu – od­burk­nęła rów­nie żar­to­bli­wie. – Po pro­stu nie do końca wie­rzę, że to wła­śnie ja i że to wła­śnie moje zdję­cie zwy­cię­żyło.

– Jak to nie wie­rzysz?

– Zwy­czaj­nie, w końcu by­li­śmy tam całą na­szą paczką i każde z nas miało świetne uję­cia, a do tego nie za­po­mi­naj, że w kon­kur­sie wzięli udział inni uczest­nicy kursu. Po­nadto wiele prac zo­stało na­de­sła­nych pocztą.

– A kiedy wresz­cie do cie­bie do­trze, że to wła­śnie twoje zdję­cie wy­grało? Mu­sisz uwie­rzyć w sie­bie, dziew­czyno! – Ju­styna po­kle­pała ją po przy­ja­ciel­sku.

– I kto to mówi – za­śmiała się Mar­tyna.

Dziew­czyny jesz­cze przez ja­kiś czas szły wspól­nie uli­cami mia­sta, za­śmie­wa­jąc się co chwilę z róż­nych sy­tu­acji. Taki luźny i ra­do­sny wie­czór był im bar­dzo po­trzebny. Po tym, co się wy­da­rzyło nad je­zio­rem, żadna z nich przez dłuż­szy czas nie mo­gła dojść do sie­bie. Być może ni­gdy nie od­zy­skają daw­nej swo­body, po­nie­waż wspo­mnie­nia te­go­rocz­nego lata wciąż wra­cały jak bu­me­rang.

Kiedy roz­sta­wały się na jed­nym ze skrzy­żo­wań, były w do­sko­na­łych na­stro­jach.

– To co, wpad­niesz w naj­bliż­szym cza­sie do mo­jej ka­wiarni? – za­py­tała Ju­styna.

– Pew­nie, choćby na­wet ju­tro. Może uda się zro­bić ja­kieś wspólne zdję­cia tym moim no­wiut­kim cu­deń­kiem. – Mar­tyna po­ka­zała na torbę, którą przez całą drogę nio­sła z na­le­ży­tym sza­cun­kiem.

– O, to świetny po­mysł. Sama chęt­nie bym go wy­pró­bo­wała. Je­stem cie­kawa, jak ten naj­now­szy mo­del cy­fro­wej lu­strzanki spraw­dziłby się w roz­woju mo­jego pro­filu. I czy zro­bione nim zdję­cia są tak do­bre, jak mó­wił Ma­rek.

– Z pew­no­ścią to spraw­dzimy. Ale to nie idziesz jesz­cze ka­wa­łek ze mną w stronę tego spo­żyw­czaka?

– Nie­eee... Nie tym ra­zem. Wy­bacz, ko­chana, ale je­stem po­twor­nie zmę­czona, a do tego czuję, że szam­pan wciąż szumi mi w gło­wie.

Ju­styna po­trzą­snęła głową, by do­dat­kowo zi­lu­stro­wać stan, w ja­kim się znaj­duje.

– Ja­sne, ro­zu­miem. Ja je­stem dziś pi­jana szczę­ściem i w ogóle nie czuję tych bą­bel­ków, które wy­pi­łam.

– Jesz­cze raz ci gra­tu­luję, na­prawdę wszy­scy je­ste­śmy z cie­bie dumni. A do sklepu sko­czę so­bie ju­tro z sa­mego rana. Będę miała świe­żut­kie bułki na śnia­danko.

– Ty i z sa­mego rana? – za­śmiała się Mar­tyna. – To z pew­no­ścią się nie uda – do­dała.

– Dzięki, że we mnie wie­rzysz, przy­ja­ciółko – ob­ru­szyła się Ju­styna, po­ma­chała jej na od­chod­nym i znik­nęła za za­krę­tem.

Mar­tyna szła w stronę domu, ale nie spie­szyła się zbyt­nio. Wciąż na­pa­wała się tym nie­sa­mo­wi­tym uczu­ciem dzi­siej­szego zwy­cię­stwa. I choć wo­kół po­woli za­pa­dał zmierzch, to tak na­prawdę mia­sto do­piero oży­wało. Na­bie­rało zu­peł­nie in­nych ko­lo­rów niż za dnia i nocą tęt­niło wła­snym ży­ciem. Mar­tyna była na ta­kim eta­pie, że jesz­cze jej to nie prze­szka­dzało, ale po­mału za­czy­nało iry­to­wać. W końcu nie była już na­sto­latką, któ­rej w gło­wie je­dy­nie co­so­bot­nie ba­lety, ale zrów­no­wa­żoną (a przy­naj­mniej tak chciała o so­bie my­śleć) do­ro­słą ko­bietą, która po­waż­nie my­śli o pracy, re­ali­zuje swoją pa­sję, ale także wcho­dzi w taki okres, w któ­rym za­ło­że­nie ro­dziny nie wy­daje się prze­ra­ża­jącą falą na oce­anie ży­cia.

Kiedy prze­cho­dziła obok znaj­du­ją­cego się po­bli­skiego osie­dla, gdzie spo­tkać można wielu niby nie­groź­nych oko­licz­nych pi­jacz­ków, zo­ba­czyła scenę, któ­rej ni­gdy by się nie spo­dzie­wała. Po­cząt­kowo nie mo­gła uwie­rzyć wła­snym oczom. Na­wet prze­tarła je po­spiesz­nie, czu­jąc, że to, czego jest świad­kiem, z pew­no­ścią jest ja­kimś ma­ja­kiem, ilu­zją czy ob­ra­zem, który mózg pod­lany szam­pa­nem jej pod­suwa, choć sam nie wie dla­czego.

Sta­nęła jak wryta i pa­trzyła przed sie­bie, ale im dłu­żej tu­taj stała, tym bar­dziej na­bie­rała pew­no­ści, że to co wi­dzi, to nie sen. To się działo na­prawdę. W emo­cjach pod­nio­sła dłoń do ust, by zdu­sić w so­bie krzyk. Prze­ra­że­nie? Obrzy­dze­nie? Jak na­zwać to, co się działo w za­ciem­nio­nej bra­mie ka­mie­nicy?

– Mar­tyna! – Z za­my­śle­nia wy­rwał ją głos, który usły­szała gdzieś za sobą i który o dziwo zdo­łał prze­bić się przez uliczny gwar i szum.

Dziew­czyna na­tych­miast się od­wró­ciła w stronę osoby, która ją wo­łała, i mi­mo­wol­nie się uśmiech­nęła, kiedy zo­ba­czyła Ka­ro­linę. Po­ma­chała do niej i po­ka­zała, by do niej przy­bie­gła.

* * *

Ka­ro­lina bez wa­ha­nia ru­szyła w jej stronę, pró­bu­jąc prze­biec ulicę i omi­nąć sa­mo­chody. Do­słow­nie na uła­mek se­kundy stra­ciła z oczu przy­ja­ciółkę, a kiedy znów po­pa­trzyła w jej stronę, bę­dąc pewną, że ta na­dal stoi i na nią czeka, bo­le­śnie się za­wio­dła. Z prze­ra­że­niem stwier­dziła, że przy­ja­ciółka znik­nęła z miej­sca, gdzie była do­słow­nie kilka se­kund temu, a za­miast niej wo­kół pa­nują krzyk, pisk ha­mul­ców i ogólny chaos. Kiedy wresz­cie do­tarła tam, gdzie jesz­cze przed chwilą wi­działa Mar­tynę, do­tarło do niej, co się wy­da­rzyło.

Wy­bie­ga­jący z miej­skiego au­to­busu, za­afe­ro­wany i zde­ner­wo­wany kie­rowca, mnó­stwo lu­dzi wo­kół, a w tym wszyst­kim – ona. Le­żąca nie­mal na środku jezdni, nie­ru­choma i nie­po­ko­jąco spo­kojna. Ka­ro­lina po­czuła szyb­sze bi­cie serca i przy­spie­szony puls. Jak to się stało? Czyżby sama wpa­ko­wała się pod koła nad­jeż­dża­ją­cego au­to­busu? Chciała jej wyjść na­prze­ciw? Prze­cież po­ka­zała ge­stem, że to Ka­ro­lina ma do niej pod­biec, a nie od­wrot­nie. I na­tych­miast pod­bie­gła, by być jak naj­bli­żej niej, cho­ciaż wie­działa, że na­wet w ten spo­sób jej nie po­może.

Ro­zej­rzała się do­koła, szu­ka­jąc wspar­cia w któ­rym­kol­wiek prze­chod­niu. Do­piero po kilku chwi­lach do­tarło do niej, że ktoś już dzwoni po ka­retkę, ktoś inny fil­muje całe zda­rze­nie, jakby to była świetna roz­rywka do obej­rze­nia wie­czo­rem przy piwku. Jej oczy ci­skały bły­ska­wice na każ­dego, kto się zna­lazł gdzieś obok, ale tylko oko­liczni me­nele nie wy­da­wali się za­in­te­re­so­wani tą sy­tu­acją, po pro­stu na­dal szli chwiej­nym kro­kiem w stronę mo­no­po­lo­wego, a ich my­śli za­przą­tało ku­pie­nie ko­lej­nego ja­bola, a nie jej przy­ja­ciółka i tra­ge­dia, do któ­rej tu do­szło.

Ka­ro­lina spoj­rzała na te­ren wo­kół sie­bie, pró­bu­jąc nie dać się po­nieść emo­cjom, a także by od­na­leźć któ­rąś z miej­skich ka­mer. Ta sy­tu­acja z pew­no­ścią ma ja­kieś sen­sowne wy­ja­śnie­nie, prawda? Lu­dzie nie ma­chają do sie­bie, by chwilę po tym rzu­cić się pod nad­jeż­dża­jący au­to­bus. A zwłasz­cza tacy, któ­rzy świę­tują swój suk­ces. Sta­rała się uspo­koić swój od­dech, cały czas trzy­ma­jąc przy­ja­ciółkę za rękę. Wy­da­wało się jej, że puls na­dal był wy­czu­walny, słabo, ale jed­nak.

„Bę­dzie do­brze, bę­dzie do­brze” – po­wta­rzała w my­ślach jak man­trę. – „Bę­dzie do­brze, bę­dzie do­brze...”

Nie wie­działa wtedy jesz­cze, że żadna z po­bli­skich ka­mer ni­czego nie za­re­je­stro­wała...

ROZ­DZIAŁ 1

Mar­tyna...

Te­raz

Pik! Pik! Pik!

– Dzień do­bry! Pik! Pik! Pik! Pani też ma wra­że­nie, że dłu­żej tego nie wy­trzyma? To musi być ja­kiś kosz­marny sen. Chce się jak naj­szyb­ciej otwo­rzyć oczy, wstać i wy­łą­czyć to pisz­cze­nie, czym­kol­wiek jest, prawda? I ja to do­sko­nale ro­zu­miem.

Leżę tu­taj już od pięt­na­stu lat

Nie mogę nic po­wie­dzieć, ru­szać ręką ani wstać

Sprawny umysł mam, jed­nak mar­twe ciało

Wszystko sły­szę i czuję, po pro­stu we­ge­tuję...[1]

To po­noć pani ulu­biony ze­spół. A czy czuje pani rów­nież za­pach róż? To też pani ulu­bione kwiaty. Pew­nie za­sta­na­wia się pani, co tu się dzieje? To wszystko wy­gląda jak sen, i to w do­datku sen, który jest co naj­mniej dzi­waczny. Chce się jak naj­szyb­ciej obu­dzić! Zdaję so­bie z tego sprawę. Każdy pa­cjent, który tu tra­fia, prze­żywa to samo co pani, pani Mar­tyno. A ja je­stem Ula, pie­lę­gniarka, i będę do tej sali bar­dzo czę­sto za­glą­dać. Za­wsze się za­sta­na­wiam, jak się czują pa­cjenci tam w środku, gdzieś we­wnątrz sie­bie. Czy pró­bują otwo­rzyć oczy? Po­ru­szyć ręką lub ja­ką­kol­wiek inną czę­ścią ciała? A po­tem z prze­ra­że­niem stwier­dzają, że nie mogą tego zro­bić. Dźwięki pio­senki, która wła­śnie wy­brzmiała, wciąż cho­dzą mi po gło­wie. Można po­wie­dzieć, że mo­głaby być pani jak ty­tu­łowa Ana­sta­zja, która uwię­ziona we wła­snym ciele jest zu­peł­nie bez­radna. Spraw­dzę, czy wszyst­kie pa­ra­me­try są w po­rządku, pro­szę się nie de­ner­wo­wać, to chwilę po­trwa. O ile to moż­liwe, pro­szę uspo­koić od­dech oraz wła­sne my­śli i w ja­kiś spo­sób dojść do kon­kret­nych wnio­sków. Co tu się dzieje? Dla­czego nie można się ru­szyć ani obu­dzić? Prze­cież do­sko­nale wszystko pani sły­szy, więc dla­czego nie wi­dzi? Otóż jest pani w śpiączce, pani Mar­tyno, i znaj­duje się na od­dziale in­ten­syw­nej te­ra­pii. Na szczę­ście, o ile w ogóle w tej sy­tu­acji można mó­wić o szczę­ściu, jest to śpiączka far­ma­ko­lo­giczna, w którą po wy­padku zo­stała pani wpro­wa­dzona. Po­trwa jesz­cze kilka lub kil­ka­na­ście dni, a po­tem zo­sta­nie pani wy­bu­dzona. I wszystko wróci do normy. Nie od razu, rzecz ja­sna. Bę­dzie cze­kać na pa­nią długa re­ha­bi­li­ta­cja, ale z cza­sem od­zy­ska pani sie­bie i swoje dawne ży­cie. Pro­szę spró­bo­wać się tym nie mar­twić, tylko od­po­czy­wać, a cały ze­spół me­dyczny za­dba o resztę.

Pie­lę­gniarka ro­zej­rzała się po sali. Nie ocze­ki­wała od­po­wie­dzi od Mar­tyny, więc dzia­łała da­lej.

– Jesz­cze chwilę się tu po­kręcę. Na­prawdę czuć duszny za­pach kwia­tów. To spe­cjal­nie dla pani spry­ska­łam się tymi per­fu­mami o za­pa­chu róż. Przy­ja­ciele chcieli zo­sta­wić tu wielki bu­kiet, ale uświa­do­mi­łam im, że wno­sze­nie kwia­tów na ten spe­cja­li­styczny od­dział to nie jest naj­lep­szy po­mysł. Niech się pani nie mar­twi, to nie słowa pio­senki tak bar­dzo za­dzia­łały na wy­obraź­nię, że czuć coś, czego nie ma. I w do­datku to upo­rczywe pi­ka­nie. Wciąż pik! Pik! Pik! Za­raz roz­sa­dzi mi czaszkę! Wiem, że jako wy­kwa­li­fi­ko­wana pie­lę­gniarka po­win­nam umieć przejść nad tym do po­rządku dzien­nego, nie zwra­cać na to uwagi, ale nic nie po­ra­dzę na to, że mnie to zwy­czaj­nie wku­rza! Ale jest nie­zbędne i mu­simy się z tym po­go­dzić. Z cza­sem się pani przy­zwy­czai do tego upo­rczy­wego dźwięku. O pro­szę! Te­raz sły­chać głos spi­kera, który za­pra­sza na naj­now­sze wia­do­mo­ści dnia, to ra­dio. Pod­gło­śni­łam tro­chę, żeby do­la­ty­wały tu ja­kieś mil­sze dla ucha me­lo­die niż to nie­ustanne pik, pik... Nie do­strzeże go pani, bo scho­wa­łam za pa­pie­rami na biurku, ale na ra­zie mój po­mysł działa. Przy­naj­mniej do­póki nie do­sta­nie się nam za to od pana dok­tora...

Spoj­rzała na ra­dio – za­sady to jedno, ży­cie to dru­gie. A je­śli ten sprzęt po­może w szyb­szej re­ha­bi­li­ta­cji ru­do­wło­sej pa­cjentki?

– Wiem, że prawda do­cho­dząca do świa­do­mo­ści, o ile ja­kie­kol­wiek bodźce do­cho­dzą, jest jakby zza mgły i może wy­da­wać się prze­ra­ża­jąca. Ale za­pew­niam, że to mi­nie z cza­sem. Do­my­ślam się, że jesz­cze nie do­pusz­cza pani do sie­bie tej my­śli, jesz­cze nie chce sły­szeć tego głosu, który po­woli kla­ruje się gdzieś z tyłu głowy, który chce prze­bić się przez sy­napsy w mó­zgu i zna­leźć się na po­czątku, ale... To się dzieje na­prawdę. Jest pani w śpiączce. Za­wsze po­wta­rzam to pa­cjen­tom, i to wie­lo­krot­nie, po­nie­waż to musi być dla nich trudne. Jed­nego dnia wiodą so­bie pełne szczę­ścia i har­mo­nii ży­cie, snują plany na przy­szłość, a tu na­gle pyk! I wszystko w mo­men­cie znika, jakby spa­dła nie­wi­dzialna szklana ściana, przez którą nie po­tra­fią się prze­bić. Dla­tego po­wtó­rzę, że znaj­duje się pani w szpi­talu. Ten de­ner­wu­jący dźwięk w końcu ide­al­nie pa­suje do ja­kiejś szpi­tal­nej apa­ra­tury, zwłasz­cza że cały czas się po­wta­rza. Chcąc nie chcąc, uzmy­słowi so­bie pani stan, w ja­kim się znaj­duje.

„Za­raz, za­raz... Za­pewne pró­bu­jesz so­bie przy­po­mnieć, gdzie by­łaś wczo­raj albo cho­ciaż gdzie by­łaś ostat­nio, by móc po­ukła­dać so­bie w gło­wie różne rze­czy i spró­bo­wać od­gad­nąć, czy to moż­liwe, że zna­la­złaś się w szpi­talu? Czy mam ra­cję, tłu­ma­cząc ci to wszystko? Ostat­nie, co praw­do­po­dob­nie pa­mię­tasz, to przy­go­to­wa­nia do kon­kursu fo­to­gra­ficz­nego. Wiem to od tych mło­dych lu­dzi, któ­rzy nie­ustan­nie tu przy­cho­dzą. opo­wie­dzieli mi tro­chę o to­bie. Prze­glą­da­nie zdjęć, wy­bór tego wła­ści­wego... A nie... Kon­kurs już się prze­cież od­był! Pa­mię­tasz stru­mie­nie szam­pana, któ­rego pi­li­ście całą paczką i gra­tu­la­cje... Gra­tu­la­cje? No tak, to prze­cież ty wy­gra­łaś ten kon­kurs! Czu­jesz, jak duma roz­piera ci pierś, po­wró­ciło to miłe uczu­cie wy­gra­nej. Wrę­cze­nie na­grody, uśmie­chy przy­ja­ciół. Co­raz wię­cej wspo­mnień wy­ła­nia się z cze­lu­ści two­jej pa­mięci. Tylko dla­czego zna­la­złaś się w szpi­talu? Jak to się stało? A kto to tak na­gle zu­peł­nie nie­spo­dzie­wa­nie wcho­dzi, a wła­ści­wie to nie wcho­dzi, tylko wpada do środka? No tak... Ist­nieje tylko jedna osoba, która tak robi i którą na­wet ja już roz­po­znaję po tym wej­ściu smoka”. Pie­lę­gniarka uśmiech­nęła się do sie­bie w my­ślach i zwró­ciła do nowo przy­by­łej osoby.

– Mar­tyna... To ja... Przy­szłam tro­chę z tobą po­sie­dzieć przed pracą. Wiem, że tego nie sły­szysz, że mo­żesz tego nie wie­dzieć, ale je­stem tu­taj co­dzien­nie. Nie wy­obra­żam so­bie, że mo­gła­bym cię tu­taj zo­sta­wić na... na pa­stwę tej okrop­nej apa­ra­tury. Nie chcę, że­byś się czuła sa­motna.

– Jest pani ko­chana, pani Ka­ro­lino, jak za­wsze opie­kuje się przy­ja­ciółką, a w do­datku do­sko­nale ro­zu­mie na­wet w kwe­stii de­ner­wu­ją­cego sprzętu. Mat­kuje pani wszyst­kim jak ty­powa kwoka, choć po tym, jak pani wy­gląda, nikt by się tego nie spo­dzie­wał. Prze­pra­szam, ale ta­kie jest pierw­sze wra­że­nie, jak się na pa­nią spoj­rzy.

„Ze swo­imi dłu­gimi czar­nymi wło­sami, czar­nymi brwiami i za­wsze czarną kre­ską przy oku oraz ciem­nym stro­jem. Dam so­bie rękę uciąć, że nie­zmien­nie od lat ubie­rasz się wy­łącz­nie na czarno, pre­zen­tu­jesz się jak przy­wód­czyni osie­dlo­wego gangu. Ale każdy, kto cię bli­żej po­zna, wie, że w środku je­steś ko­cha­jącą i ro­dzinną osobą” – po­my­ślała pie­lę­gniarka i kon­ty­nu­owała pracę.

– Tak o pani my­ślę, a ja za­wsze mó­wię wprost o tym, co my­ślę. Co w gło­wie, to i na ję­zyku. Taka już je­stem. W pracy sta­ram się pro­fe­sjo­nal­nie po­dejść do pa­cjen­tów, ale w ży­ciu pry­wat­nym przez tę moją szcze­rość czę­sto po­peł­niam ja­kieś gafy.

„Czu­jesz, Mar­tynko, na­gły przy­pływ uczuć do swo­jej przy­ja­ciółki? Do­my­ślam się, że bar­dzo chcia­ła­byś ją przy­tu­lić, ale... nie mo­żesz. Jak­byś była przy­wią­zana do łóżka albo... Wła­śnie tak się czu­jesz, jakby cię tu w ogóle nie było. Ale jak mó­wi­łam, to mi­nie”.

– Pro­szę się za­opie­ko­wać tą śliczną osóbką, pani Ka­ro­lino.

– Tak zro­bię, pani Ulu! Mu­szę cię prze­pro­sić, to wszystko, co się wy­da­rzyło, to moja wina. Je­stem winna tej ca­łej sy­tu­acji. Gdyby mnie tam nie było, to te­raz nie sie­dzia­ła­bym w tym prze­klę­tym szpi­talu i nie trzy­ma­ła­bym za rękę przy­ja­ciółki, która z dnia na dzień stała się wa­rzy­wem!

– Wa­rzy­wem? Prze­cież ona tu jest! Pani Ka­ro­lino!!! Pro­szę się opa­no­wać! Mar­tyna jest tu­taj i wcale nie czuje, jakby była ja­kimś cho­ler­nym wa­rzy­wem! Jest tu­uuuuta­aaaaj!!! Będę krzy­czeć, ile mam sił, żeby prze­ko­nać pa­nią do tego, że osoby w śpiączce to nie wa­rzywa, cho­ciaż wy­daje się, że nas nie sły­szą. Nie­ważne jak bar­dzo wy­si­li­łaby swój umysł, nie jest w sta­nie otwo­rzyć ust, a tym bar­dziej wy­ar­ty­ku­ło­wać ja­kie­go­kol­wiek dźwięku. Jakby zo­stała uwię­ziona we wła­snym ciele albo jakby to ciało nie na­le­żało do niej, a do ko­goś in­nego, ko­goś ob­cego. W do­datku zu­peł­nie nic nie czuje, jakby była spa­ra­li­żo­wana. A może tylko tak jej się wy­daje? Może to i le­piej, bo prze­cież po to zo­stała wpro­wa­dzona w ten stan, żeby nie czuć, żeby szyb­ciej do­szła do sie­bie i wy­zdro­wiała. Jed­no­cze­śnie może mieć wra­że­nie, jakby uno­siła się gdzieś w po­wie­trzu i była le­ciutka ni­czym piórko lub jak chmura pły­nąca swo­bod­nie po nie­bie.

– Tak, ma pani ra­cję, bar­dzo prze­pra­szam. Oczy­wi­ście nie je­steś żad­nym wa­rzy­wem, ale ta cała okropna sy­tu­acja spra­wia, że sama nie wiem, co mó­wię. Jak­kol­wiek po­to­czy się twoja hi­sto­ria, ja za­wsze będę przy to­bie. Na­dal czuję się winna i za­drę­czam się wciąż tym sa­mym.

– Tak w ogóle, to o czym pani mówi? Dla­czego uważa pani, że jest winna?

„Fak­tycz­nie, Mar­tyna nie pa­mięta, co do­kład­nie się stało, ale nie wie­rzę, że jej przy­ja­ciółka mo­głaby zro­bić co­kol­wiek, przy­czy­nić się w ja­ki­kol­wiek spo­sób do tego, że zna­la­zła się tu, gdzie jest te­raz”.

– Pani Ulu, wiem, co mó­wię, to moja wina. Ten cały wie­czór... Wszystko ze­psu­łam! Gdyby nie ja, pew­nie te­raz Mar­tynka mo­głaby ro­bić zdję­cia swoim no­wym apa­ra­tem i kto wie, może zdo­by­łaby na­grody w in­nych kon­kur­sach? Ma­rek mó­wił, że ten apa­rat robi na­prawdę fan­ta­styczne zdję­cia.

– Za­raz, za­raz... Apa­rat? Jaki apa­rat?

– To wy­grana Mar­tyny w kon­kur­sie.

– Cie­kawe, co się z nim stało?

– Nie trzeba się o niego mar­twić, lu­strzanka jest w do­brych rę­kach. Prze­ka­za­łam ją na prze­cho­wa­nie Ju­sty­nie, a wszy­scy do­brze wiemy, że ona bę­dzie jej pil­no­wać jak oka w gło­wie.

– Jak to do­brze mieć ta­kie bli­skie osoby, które zdają się czy­tać w my­ślach. Nic dziw­nego, w końcu jest pani przy­ja­ciółką na­szej ślicz­nej pa­cjentki i ro­zu­mie ją jak nikt inny.

– Tak bar­dzo chcia­ła­bym, żeby to się już skoń­czyło, ta cią­gła nie­pew­ność każ­dego ko­lej­nego dnia. Te­raz o ni­czym in­nym nie my­ślę, tylko o tym, czy się obu­dzisz, czy kiedy przyjdę do cie­bie na­stęp­nego dnia, spoj­rzysz na mnie swoim sar­nim wzro­kiem i mi wy­ba­czysz, że wpę­dzi­łam cię w ten stan. Tak bar­dzo chcia­ła­bym, że­byś się wresz­cie obu­dziła!

Ka­ro­lina mówi do Mar­tyny nie­mal z bła­ga­niem w gło­wie, ale nie­stety nic się nie dzieje.

– Obu­dziła? Mar­tyna się obu­dzi nie­ba­wem! To zna­czy nie tyle się obu­dzi, co zo­sta­nie wy­bu­dzona. To nie bę­dzie trwało wiecz­nie. Fakt, że nie może się ru­szyć, nie może nic po­wie­dzieć, a na­wet nie może otwo­rzyć oczu. W do­datku to mia­rowe pi­ka­nie apa­ra­tury, która mo­ni­to­ruje ten stan.

– Do­brze, że po­pro­si­łam pa­nią, pani Ulu, o ra­dio. Może kiedy nie ma tu ni­kogo z nas, to umila ci ten czas, jaki mu­sisz tu spę­dzić. A w do­datku Ju­styna przy­nio­sła twoje ulu­bione kwiaty. Pew­nie nie wiesz, ale to były róże, cały bu­kiet czer­wo­nych róż. Nie­stety oka­zało się, że nie można ich tu wnieść, ale mam wra­że­nie, że i na to pani Ula zna­la­zła swój spo­sób. Je­stem na­prawdę wdzięczna, że tak się pani po­święca dla swo­ich pa­cjen­tów. Musi pani być pie­lę­gniarką z po­wo­ła­nia.

– Pew­nie, że tak! W tym za­wo­dzie nie może być ina­czej. Sta­ram się ro­bić wszystko, by ten czas, który pa­cjent musi u nas prze­by­wać, upły­nął jak naj­mniej uciąż­li­wie. Dla mo­ich pa­cjen­tów je­stem zdolna do wielu rze­czy, o któ­rych się na­wet naj­więk­szym fi­lo­zo­fom nie śniło!

– Czyli do­brze mi się wy­da­wało, że wy­czu­wam ulu­bione kwiaty Mar­tyny? Czyżby w pani per­fu­mach? To moż­liwe?

– Każdy z nas stara się dbać o pa­nią Mar­tynę na tyle, na ile to moż­liwe w tych strasz­nych wa­run­kach. Ja za­dba­łam o od­po­wied­nie per­fumy zgod­nie z pani su­ge­stią, a pani o oprawę mu­zyczną, którą ja re­ali­zuję, co zresztą sły­chać, prawda?

– Nie­stety mu­szę się już zbie­rać do pracy, ale obie­cuję, że jak mnie nie wy­rzucą, to wie­czo­rem jesz­cze do cie­bie przyjdę, cho­ciaż na kilka mi­nut. Ale nie martw się, ko­chana, na pewno Ju­styna albo Mar­cin cię jesz­cze od­wie­dzą w mię­dzy­cza­sie. Każde z nas chce tu być tak czę­sto, jak to tylko moż­liwe. Wiedz, że nie zo­sta­wimy cię te­raz. Je­steś dla nas bar­dzo ważna. Może kiedy się na­resz­cie obu­dzisz, bo się obu­dzisz, a ja nie prze­wi­duję, że mo­głoby być ina­czej, to wy­ba­czysz mi, że to ja wpę­dzi­łam cię w tę śpiączkę. Ko­cham cię, Mar­tyna.

– Pro­szę się nie mar­twić i iść do pracy. Trzeba żyć! Za­cho­wa­nie do­tych­cza­so­wej ru­tyny jest ko­nieczne dla za­cho­wa­nia zdro­wia psy­chicz­nego rów­nież dla pani, Ka­ro­lino. Ja w tym cza­sie będę miała oko na na­szą ulu­bioną pa­cjentkę. Może pani uści­snąć jej dłoń. Do­tyk, tak jak i głos, do­brze na nią działa.

– Skąd pani to wie?

– Po pro­stu wiem. Trzeba za­cho­wy­wać się, jakby pani Mar­tyna była tu­taj z nami, a nie gdzieś da­leko stąd. Prze­cież nie­ba­wem do nas wróci, nie mo­żemy uda­wać, że jej tu nie ma.

– Ma pani ra­cję. Na­oglą­da­łam się zbyt wiele fil­mów.

– Ale na­wet w fil­mach mówi się o tym, że pa­cjent w śpiączce to wciąż pa­cjent, nie skre­ślajmy go tylko dla­tego, że nie może z nami w tej chwili po­roz­ma­wiać czy nas przy­tu­lić. Przyj­dzie na to czas i pora. Do zo­ba­cze­nia, pani Ka­ro­lino!

– Jak to do­brze, że od­wie­dzają pa­nią przy­ja­ciele. Dla­czego nie może pani tego pa­mię­tać? Tak już jest, taki przej­ściowy stan. Musi pani tu jesz­cze po­le­żeć przez ja­kiś czas.

„Dasz radę, ja wie­rzę w cie­bie i oczy­wi­ście w ze­spół le­ka­rzy, któ­rzy zro­bią wszystko, co w ich mocy, byś po­wró­ciła do swo­jego daw­nego ży­cia. Gdy tak na cie­bie pa­trzę, dro­gie dziecko, to czuję, jak moje serce ści­skają żal i ogromna tę­sk­nota. Je­steś taka młoda! Taka nie­winna! Po­wiem ci w se­kre­cie, że ogar­nia mnie bez­rad­ność. Masz ja­kieś nie­do­koń­czone sprawy? Za­le­gło­ści w pracy albo w ży­ciu pry­wat­nym? Nie mo­żesz wy­słać na­wet krót­kiego SMS-a czy ma­ila. O nieee! Po­wrót do nor­mal­no­ści też tro­chę po­trwa. Od tej dru­giej dziew­czyny, która tu przy­cho­dzi, Ju­styny zdaje się, wiem, że na­wią­za­łaś ja­kąś re­la­cję przez In­ter­net. Wią­za­łaś z nią duże na­dzieje. Wiem, że ta­kie rand­ko­wa­nie in­ter­ne­towe rzadko kiedy ko­mu­kol­wiek wy­cho­dzi na do­bre, czy w ogóle wróży udany zwią­zek, ale prze­cież nie prze­ko­namy się o tym, je­śli nie spró­bu­jemy. A ty tak bar­dzo chcia­łaś spró­bo­wać... Z Tom­kiem? Chyba tak ma na imię. Czu­jesz się okrop­nie, bo on jest gdzieś tam da­leko, na dru­gim końcu Pol­ski zu­peł­nie nie­świa­domy sy­tu­acji, w ja­kiej się zna­la­złaś. A co gor­sze, uwa­żasz, że ani Ka­ro­lina, ani Ju­styna nie mogą go po­in­for­mo­wać o twoim sta­nie, po­nie­waż żad­nej z nich nie wspo­mnia­łaś o nim sło­wem. Ni­komu nie chwa­li­łaś się tą spe­cy­ficzną zna­jo­mo­ścią. Nikt z two­jego oto­cze­nia nie ma po­ję­cia o jego ist­nie­niu” – po­my­ślała Ur­szula. Przez fakt, że całe dnie, a cza­sami i noce spę­dza w szpi­talu, roz­ma­wia ze wszyst­kimi, któ­rzy od­wie­dzają pa­cjen­tów. Dla każ­dego stara się zna­leźć czas i po­świę­cić mu uwagę, a że ma na­prawdę do­sko­nałą pa­mięć, za­pa­mię­tuje każdą prze­ka­zaną jej in­for­ma­cję”.

– Wiem, co czu­jesz. Może trudno w to uwie­rzyć, ja ni­gdy nie by­łam w śpiączce, ale jako pie­lę­gniarka na tym od­dziale wy­star­cza­jąco wiele na­pa­trzy­łam się ten stan i po­tra­fię so­bie wy­obra­zić, co czu­jesz albo co mo­gła­byś po­czuć, gdyby twój umysł pra­co­wał na­dal na wy­so­kich ob­ro­tach. Chcia­ła­bym, aby tak było. To do­piero ozna­cza­łoby nie­zwy­kły roz­wój me­dy­cyny, gdyby udało się udo­wod­nić, że pa­cjenci w śpiączce mogą utrzy­my­wać wszyst­kie funk­cje mó­zgu. Ale na szczę­ście nie mu­sisz się tym wszyst­kim przej­mo­wać. Ja za­dbam tu­taj o cie­bie, o twoje zdro­wie, a twoi przy­ja­ciele, a zwłasz­cza ta Ju­styna, za­dbają o cie­bie. Nie martw się o tego ca­łego Tomka. Ktoś z two­ich bli­skich wziął już sprawy w swoje ręce. Ale ciii... Obie­ca­łam, że ni­czego ci nie zdra­dzę, więc za­my­kam już bu­zię na kłódkę i mil­czę. Zo­ba­czysz, że wszystko się ułoży! No to lecę, mam jesz­cze in­nych pa­cjen­tów, ale nie­ba­wem wrócę i znowu so­bie po­ga­damy.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] Pio­senka pt. „Ana­sta­zja, je­stem”, ze­spół Łzy. Słowa: Łzy, mu­zyka: Łzy