Wracam do domu - Karin Smirnoff - ebook

Wracam do domu ebook

Smirnoff Karin

4,8

17 osób interesuje się tą książką

Opis

FINAŁ JEDNEJ Z NAJLEPSZYCH SZWEDZKICH TRYLOGII OSTATNICH LAT – ZMYSŁOWY, BRUTALNY I ZAPADAJĄCY W PAMIĘĆ.

Byłam dobra w złych pomysłach. Ten wydawał się rozstrzygający. Stałam przed czymś. Może przed wyborem. Jednym z takich jakich nie da się odrzucić.

Kiedy w wyniku tragicznego wypadku jana zostaje sama, musi zdecydować, co dalej. Wyjazd z rodzinnej wsi i udział w wystawie w Sztokholmie otwierają przed nią nowe możliwości, ale przypominają też o nierozwiązanych sprawach sprzed lat. Teraźniejszość splata się z przeszłością, zmuszając janę do działania. Czy powinna wrócić do domu i ludzi, którzy na nią czekają?  A może nadszedł moment, aby odejść, nie oglądając się za siebie?
W ostatniej części trylogii Karin Smirnoff stawia swoją bohaterkę przed najtrudniejszym z wyborów, konfrontując ją z samą sobą. Jest coś mrocznego i uzależniającego w historii jany, która staje się uniwersalną opowieścią o poszukiwaniu własnego miejsca w świecie.

Nie lubię, nie chcę i może nawet nie umiem pisać blurbów, nie wierzę im i inaczej widzę swoją rolę. Ale Smirnoff naprawdę mi się podoba!
Kinga Dunin

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 308

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (8 ocen)
6
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Sen for jag hem
Co­py­ri­ght © Wy­daw­nic­two Po­znań­skie sp. z o.o., 2024 Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Agata Te­pe­rek, 2024 © Ka­rin Smir­noff and Bok­för­la­get Po­la­ris 2020 in agre­ement with Po­li­ti­ken Li­te­rary Agency
Dzię­ku­jemy Swe­dish Arts Co­un­cil za do­fi­nan­so­wa­nie prze­kładu książki.
Re­dak­torka ini­cju­jąca • Ad­riana Mle­czak
Re­dak­torka pro­wa­dząca • We­ro­nika Ja­cak
Mar­ke­ting i pro­mo­cja • Ka­ta­rzyna Koń­czal
Re­dak­cja • Anna Mir­kow­ska
Ko­rekta • Da­ria Ko­zier­ska, Anna No­wak
Pro­jekt ty­po­gra­ficzny wnę­trza • Ma­te­usz Cze­kała
Ła­ma­nie • Grze­gorz Ka­li­siak
Pro­jekt gra­ficzny lay­outu se­rii i okładki • Ula Pą­gow­ska
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.
ISBN 978-83-67974-29-5
Wy­daw­nic­two Po­znań­skie Sp. z o.o. ul. Fre­dry 8, 61-701 Po­znań tel. 61 853-99-10re­dak­cja@wy­daw­nic­two­po­znan­skie.plwww.wy­daw­nic­two­po­znan­skie.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

W SE­RII DZIEŁ PI­SA­RZY SKAN­DY­NAW­SKICHUKA­ZAŁY SIĘ DO­TYCH­CZAS:

Carl Frode TIL­LER,Ucieczka, prze­ło­żyła Ka­ta­rzyna Tun­kiel

Nina WÄHÄ,Ba­betta, prze­ło­żyła Ju­styna Kwiat­kow­ska

Ka­rin SMIR­NOFF,Je­dziemy z matką na pół­noc, prze­ło­żyła Agata Te­pe­rek

Tar­jei VESAAS, Wio­senna noc / Za­mek z lodu, prze­ło­żyła Ma­ria Go­łę­biew­ska-Bi­jak

Tommi KIN­NU­NEN, Po­wie­działa, że nie ża­łuje, prze­ło­żył Se­ba­stian Mu­sie­lak

Roy JACOB­SEN, An­ne­liese PITZ, Czło­wiek, który ko­chał Sy­be­rię, prze­ło­żyła Iwona Zim­nicka

Helga FLA­TLAND, Ostatni raz, prze­ło­żyła Ka­ro­lina Droz­dow­ska

Ka­rin SMIR­NOFF, Po­je­cha­łam do brata na po­łu­dnie, prze­ło­żyła Agata Te­pe­rek

Nina WÄHÄ, Te­sta­ment, prze­ło­żyła Ju­styna Cze­chow­ska

Kjell WESTÖ, Niebo w ko­lo­rze siarki, prze­ło­żyła Ka­ta­rzyna Tu­by­le­wicz

Roy JACOB­SEN, Tylko matka, prze­ło­żyła Iwona Zim­nicka

Knut HAM­SUN, Sza­rady, prze­ło­żyła Ma­ria Go­łę­biew­ska-Bi­jak

Laura LIN­D­STEDT, One­iron, prze­ło­żył Se­ba­stian Mu­sie­lak

Roy JACOB­SEN, Oczy z Ri­gela, prze­ło­żyła Iwona Zim­nicka

Stig DAGER­MAN, Po­pa­rzone dziecko, prze­ło­żyła Ju­styna Cze­chow­ska

Au­ður Ava OLA­FS­DÓT­TIR, Bli­zna, prze­ło­żył Ja­cek Go­dek

Jo­nas T. BENGTS­SON, Ży­cie Sus, prze­ło­żyła Iwona Zim­nicka

Roy JACOB­SEN, Białe mo­rze, prze­ło­żyła Iwona Zim­nicka

Ka­ren BLI­XEN, Po­że­gna­nie z Afryką, prze­ło­żyli Jó­zef Gie­buł­to­wicz i Ja­dwiga Piąt­kow­ska

Carl Frode TIL­LER, Po­czątki, prze­ło­żyła Ka­ta­rzyna Tun­kiel

Helga FLA­TLAND, Współ­cze­sna ro­dzina, prze­ło­żyła Ka­ro­lina Droz­dow­ska

Roy JACOB­SEN, Nie­wi­dzialni, prze­ło­żyła Iwona Zim­nicka

Kiedy wi­dzę gwiazdę

po­śród ciem­no­ści

i za­sta­na­wiam się jak

dawno to było

my­ślę

o to­bie

Daj mi ja­kiś znak

Cze­kam

Eli­sa­beth Ry­nell z Nat­tliga sam­tal

1

Bror umarł i mnie zo­sta­wił.

Lina się po­lu­zo­wała. Ze­śli­zgnę­li­śmy się. Po­le­cie­li­śmy.

Przy­trzy­mało mnie roz­ga­łę­zione drzewo. Wą­ski ko­nar oplótł się wo­kół ręki i wy­szep­tał do ucha ty nie ja­no­kippo. Szarp­nię­cie wy­rwało mi ra­mię ze stawu. Lina wy­su­nęła się z dłoni.

Wi­jąc się jak wąż znik­nęła w dole urwi­ska.

Na dru­gim końcu węża był mój brat.

Wie­rzył że star­czy mi sił. Za­wsze we mnie wie­rzył.

Za­wi­słam nad szcze­liną z ra­mie­niem wplą­ta­nym w so­snę.

So­sna szep­tała że było o włos. Że sły­szała jak świerk mó­wił brzo­zie że.

Wi­sia­łam nad afta­stu­pet i sły­sza­łam krzyki brora ude­rza­ją­cego o wy­stępy skalne.

Po­tem za­mil­kło wszystko poza drze­wami.

Tra­ciły igli­wie na wie­trze.

Po­pro­si­łam żeby się za­mknęły.

2

Zdję­cie. Gdy by­li­śmy mali stało na szy­fo­nie­rze w izbie.

Aatka ro­biła nam co roku nowe.

Gdy mie­li­śmy dwa­na­ście lat oociec po­sta­no­wił za­po­cząt­ko­wać nową świecką tra­dy­cję. Od­tąd do fo­to­gra­fii miała po­zo­wać cała ro­dzina kip­pów.

Kiedy mie­li­śmy trzy­na­ście lat bror za­bił ooca. Tuż po na­szych uro­dzi­nach. Fo­to­graf był już umó­wiony. Nie zdą­ży­li­śmy do niego do­trzeć.

Ni­gdy nie mo­gli­śmy się do­cze­kać tej wi­zyty. Tliła się w nas na­dzieja. Że może kie­dyś bę­dziemy ta­kimi ludźmi jak na zdję­ciu. Ro­dziną. Jed­no­ścią. Do­ra­sta­ją­cymi dziećmi. Dum­nymi ro­dzi­cami.

Nie mo­głeś wstrzy­mać się z za­bi­ja­niem ooca do wi­zyty u fo­to­grafa spy­ta­łam raz brora.

Wy­szło jak wy­szło prych­nął.

Nie mo­głeś wstrzy­mać się z umie­ra­niem do końca świąt spy­ta­łam te­raz. Umie­ra­nie w święta jest słabe. Trzeba było po­my­śleć o an­ge­lice. Sie­dzi sama z pu­dłami gra­tów i nie wie co ze sobą zro­bić.

A co bę­dzie ze mną do­da­łam.

Mam się wspiąć na tę górę i rzu­cić w prze­paść.

Za­strze­lić się. Po­wie­sić. Uto­pić.

Po­wiedz skoro już to wiesz.

Ja­kie to uczu­cie umrzeć.

3

Mimo wszystko mu­simy ja­koś uczcić boże na­ro­dze­nie oświad­czyła an­ge­lika.

Znio­sła ze stry­chu pu­dła z de­ko­ra­cjami świą­tecz­nymi i po­sta­wiła je na pod­ło­dze w izbie. Usia­dła na em­mie i tak sie­działa.

Ja usia­dłam na osca­rze i też tak sie­dzia­łam.

Nie chcę ob­cho­dzić bo­żego na­ro­dze­nia po­wtó­rzy­łam.

A więc w tej kwe­stii mamy od­mienne zda­nia od­parła an­ge­lika.

Chciała pod­trzy­mać tra­dy­cję. Bo tra­dy­cje po­zwa­lają lu­dziom za­cho­wać rów­no­wagę jak to ujęła.

Wszystko może się zda­rzyć je­śli nie bę­dziemy ob­cho­dzić świąt. Jesz­cze coś ci się prze­stawi w gło­wie i za­czniesz pić do­dała. Albo ja nie dam rady wię­cej piec.

Je­śli już to bez bom­bek łań­cu­chów i go­ści nie ustę­po­wa­łam.

Pod­nio­sła aniołka na nitce. Od­cze­kała aż prze­sta­nie się ob­ra­cać i scho­wała go z po­wro­tem do pu­dełka.

Sporo ozdób jest po mo­jej ma­mie za­uwa­żyła. Też lu­biła boże na­ro­dze­nie.

Twoja mama pod­chwy­ci­łam i po­my­śla­łam że ni­gdy nie py­ta­łam an­ge­liki o ro­dzinę. Zro­bi­łam to te­raz a ona od­po­wie­działa nie­zbyt wy­lew­nie.

Miesz­ka­li­śmy w västi­byn. Koło lant­manny. Oj­ciec był me­cha­ni­kiem. Na po­dwó­rzu miał warsz­tat. Wła­ści­wie to na­wet wciąż ma. Dawno tam nie za­glą­da­łam.

A co z twoją mamą.

Po­wie­siła się na stryszku. Do­sta­łam po niej w spadku de­ko­ra­cje świą­teczne.

Prze­su­nęła się na skraj sie­dzi­ska ze­brała w so­bie wszyst­kie siły i dźwi­gnęła się z fo­tela. Bror jej mama i to co wła­śnie w niej ro­sło od­biło się na jej czole pod po­sta­cią zmarsz­czek.

To brora spy­ta­łam.

Za­pewne nie. Ale przy­je­chał pro­sto do mnie. A ja mu wy­ba­czy­łam wy­ja­śniła.

Ale nie są­dzisz żeby to było jego drą­ży­łam.

Nie nie są­dzę. Może ar­cha­nio­ła­ga­briela.

Ko­ły­sząc się po­czła­pała do kuchni. Przy­nio­sła tacę z pro­wian­tem. Pod­pło­myk z roz­to­pio­nym tłusz­czem szynką i ki­szo­nym ogór­kiem. Sok bo­rów­kowy kawę i spodek cia­ste­czek.

Pro­szę po­wie­działa. Jedz. Mu­sisz coś jeść.

Ugry­złam ka­napkę. Za­czę­łam prze­żu­wać szynkę. Na­pi­łam się kawy żeby prze­pchnąć przez gar­dło ten kęs.

Ktoś za­pu­kał do drzwi.

Otwarte za­wo­ła­ły­śmy nie wsta­jąc z miejsc.

Göranbäckström wgra­mo­lił się do środka z cho­inką w ob­ję­ciach. Ściął ją nad mo­rzem. Brnął przez śnieg z sie­kierą sznu­rem i piłą. Wi­dzia­ły­śmy po nim że sporo go to kosz­to­wało. Nie­mal ry­zy­ko­wał ży­cie żeby tylko an­ge­lika miała cho­inkę.

Prze­cież pra­wie nie ma śniegu za­uwa­ży­łam. Mo­głeś ją tu przy­nieść choćby w pan­to­flach.

An­ge­lika i göran­bäck­ström wy­mie­nili spoj­rze­nia.

Chcia­łem tylko po­móc mruk­nął.

Wiel­kie dzięki rzu­ci­łam. Po­szłam na stry­szek po­ło­ży­łam się na łóżku i wle­pi­łam wzrok w su­fit. We­szło mi to w na­wyk. Le­że­nie na łóżku i ga­pie­nie się w su­fit. W my­ślach raz po raz prze­cho­dzi­łam przez to co się stało. Od mo­mentu kiedy cze­ka­jąc na johna wy­sia­dłam z sa­mo­chodu przy tar­taku aż do chwili gdy ten sam john zniósł mnie z góry i za­pa­ko­wał do mo­jego dżipa.

Mo­głam cho­dzić. No­gom nic nie do­le­gało. Tylko się od­mro­ziły.

Ko­niecz­nie jedź na po­go­to­wie oświad­czył.

Nie. Za­wieź mnie do tej prze­klę­tej góry. Mu­sia­łam się do­wie­dzieć co z bro­rem. Nie sły­sza­łam już jego my­śli.

U pod­nóża afta­ber­get ze­brali się miesz­kańcy wsi. El­la­gran obej­mo­wała an­ge­likę.

Ka­retka już tu je­dzie oświad­czyła na nasz wi­dok. Stała tam na­wet ta finka i trzę­sła się z zimna w sztucz­nym fu­trze.

A ona co tu robi spy­ta­łam johna. Nic tu po niej.

Mieszka te­raz u mnie wy­ja­śnił. Też chce wie­dzieć co się dzieje.

Aha od­par­łam i spró­bo­wa­łam wy­siąść z sa­mo­chodu. Wkrótce jej się znu­dzi i wróci do swo­jego spód­ni­co­spod­nio­landu.

Je­śli bę­dziesz ci­cho to bę­dzie cię mniej bo­lało po­ra­dził john i za­ło­żył mi tem­blak z sza­lika.

Nie czu­łam bólu. Ale nie pro­te­sto­wa­łam.

Jego ręce pra­co­wały ostroż­nie.

Rzadko się to zda­rzało.

Jak­bym była szcze­gól­nie kru­cha.

Nie by­łam.

Göranbäckström i gun­nar­gran zna­leźli ciało brora pod wy­soką skałą. Tuż przy wej­ściu do po­rzu­co­nej li­siej nory. Bror nie miał wi­docz­nych ob­ra­żeń je­śli nie li­czyć stopy wy­krę­co­nej w od­wrotną stronę. Po­ło­żyli go na sa­niach i za­wieźli na po­dwó­rze an­ders­sona. Usia­dłam przy nim. W od­dali sły­sze­li­śmy sy­reny. Po­chy­li­łam się nad bro­rem i za­czę­łam mu szep­tać do ucha.

To nie pierw­szy raz.

Już wcze­śniej był o krok od śmierci.

Za­wsze od­zy­ski­wał przy­tom­ność.

Bro­rze po­wie­dzia­łam nie mo­żesz tak le­żeć. Wiesz prze­cież. Je­śli za­śnie się w za­spie można już się nie obu­dzić.

Raz po raz za­kła­da­łam mu włosy za ucho. Jego po­liczki try­skały zdro­wiem. Jak pod­czas wy­cieczki nad mo­rze u progu wio­sny gdy woda jesz­cze jest skuta lo­dem. A kwiet­niowe słońce od­bi­ja­jąc się od śniegu wy­pala piegi. Te­raz jed­nak był gru­dniowy wie­czór tuż przed bo­żym na­ro­dze­niem. Wpraw­dzie pod­czas od­wilży śnieg opadł z drzew ale mrozy wra­cały.

Pa­mię­tasz złote za­sady aatki spy­ta­łam. Nie pij zim­nego mleka. Nie kładź się do zim­nego łóżka. Nie wy­chodź z domu bez czapki. La­tem jedz na za­pas. A zimą.

Po­wie­dzia­łam mu że jest idiotą. Ża­ło­sną kre­wetką która znów się wy­dur­niła ale wszystko bę­dzie do­brze. Zdję­łam czapkę i na­cią­gnę­łam mu na głowę. Je­śli umrze to ja też umrę a tego na pewno by nie chciał.

Nic mi nie od­po­wie­dział. Po­ło­ży­łam się koło niego. Ob­ję­łam go. El­la­gran przy­kryła nas ko­cem.

No cóż wes­tchnę­łam kiedy mię­dzy nami znów dało się wy­czuć cie­pło. Ota­cza­jące nas dźwięki roz­mowy lu­dzi i szum drzew uci­chły. Sły­chać było tylko od­głos na­szego wspól­nego płuca. Wdech. Wy­dech. Wdech. Wy­dech.

Opo­wia­da­łam mu o sy­riu­szu. O tym jak egip­cja­nie utoż­sa­miali z nim ozy­rysa a wi­kin­go­wie odyna i skła­dali im ofiary. Wie­dzia­łam że bror bę­dzie miał uwagi. Po­prawi mnie że odyn to bóg a nie gwiazda on jed­nak nic nie po­wie­dział.

Praw­dziwe imię tora to bror do­da­łam. To tylko mit że zo­stał po­ko­nany przez węża. Góra także nie ode­brała mu ży­cia. Był nie­śmier­telny. Tak jak ty.

Od­głosy po­wró­ciły. Pa­pla­nina miesz­kań­ców sma­lån­ger war­kot sa­mo­cho­dów i ożyw­cze po­dmu­chy wia­tru. Ra­tow­nicy w od­bla­sko­wych stro­jach po­de­szli do nas z no­szami. Pod­nie­śli koc. Chwy­cili mnie za ręce. Po­świe­cili mi la­tarką w oko. Po­wie­dzieli że mnie prze­niosą ale ucze­pi­łam się brora. Mu­sieli mnie od­ry­wać siłą.

Nie za­bie­raj­cie go pro­si­łam. Je­śli nas roz­dzie­li­cie umrzemy.

Kilka szyb­kich cięć i nas roz­dzie­lili.

4

Kilka ty­go­dni po­zo­stało do li­kwi­da­cji przy­chodni. Rze­czy le­żały na ster­tach go­towe do spa­ko­wa­nia i prze­wie­zie­nia da­lej. Sie­dzia­łam na pry­czy i cze­ka­łam na sio­strę­nilsa.

Bę­dzie bo­lało uprze­dził i po­dał mi ta­bletki w ku­beczku. W szpi­talu mo­gliby pa­nią uśpić.

John też sta­rał się mnie prze­ko­nać.

Nie ma po­wodu cier­pieć bez po­trzeby.

Kurwa mać zde­ner­wo­wa­łam się. Rób­cie co trzeba.

Sio­stra­nils był wraż­li­wym ty­pem. Po­pa­trzył na mnie oczami wraż­liwca.

Dałby pan spo­kój prych­nę­łam i od­wró­ci­łam wzrok.

Płacz jest w po­rządku za­pew­nił. Sku­pi­łam się na jego pla­kietce z na­zwi­skiem.

Co nie do­dał i za­pewne po­pa­trzył na johna. John nie miał oczu wraż­liwca. Zda­rzało się może że z głębi czar­nych dziur w jego twa­rzy wy­pły­wały łzy zmę­cze­nia. Poza tym były jed­nak su­che jak je­zioro aral­skie.

Miejmy to już za sobą po­pę­dza­łam.

Pro­szę ją mocno zła­pać po­pro­sił johna sio­stra­nils. John mocno mnie chwy­cił. Jego włosy po­ła­sko­tały mnie po twa­rzy. Mo­gli­by­śmy być w in­nym miej­scu w in­nym cza­sie w in­nych oko­licz­no­ściach. Jego włosy w mo­ich ustach. Jego za­pach im­pre­gnu­jący skórę. Mro­wie­nie spo­mię­dzy nóg roz­cho­dzące się ży­łami po ca­łym ciele.

Kli­maks na­stą­pił kiedy sio­stra­nils na­sta­wił mi rękę ko­ści zna­la­zły się we wła­ści­wym miej­scu. Ob­lał mnie ból. Po­chło­nął mnie jak zie­mia za­krywa wieko trumny. Wy­dar­łam się na całe gar­dło. Na kilka se­kund wszystko znik­nęło. Wspo­mnie­nia twa­rze zda­rze­nia góra bror.

Z bólu się na­ro­dzi­li­ście oświad­czył bóg.

5

W sa­mo­cho­dzie kiedy je­cha­li­śmy do sma­lån­ger wró­ciło wra­że­nie nie­czu­cia. John był tylko przy­pad­ko­wym czło­wie­kiem choć bar­dzo się sta­rał.

Mieszka tu tylko tym­cza­sowo bo wła­śnie re­mon­tują jej dom po­wie­dział a ja spy­ta­łam o kim mówi.

O pirjo wy­ja­śnił.

Ach o niej prych­nę­łam i utkwi­łam wzrok w ra­chi­tycz­nym wale śnie­go­wym który zo­sta­wił po so­bie pług na wznie­sie­niu sma­lån­ger­bac­ken.

Gdyby śnieg le­żał tak jak za­wsze do­da­łam. Mógłby za­mor­ty­zo­wać upa­dek.

To nie wina śniegu od­parł john. Wszedł tam na wła­snych no­gach.

A ty spy­ta­łam. Nie mo­głeś po­móc. By­łeś chyba w po­bliżu. Można by po­my­śleć że.

Ależ na boga krzyk­nął i za­ha­mo­wał tak gwał­tow­nie że zgasł sil­nik.

Uj­rza­łam sza­leńca. Dzi­kusa. Obłą­kań­cze spoj­rze­nie pod grzywką kom­pul­syw­nie od­gar­nianą na bok. Parę czar­nych dziur przy któ­rych twarz tra­ciła rysy.

Je­śli są­dzisz że mam coś wspól­nego ze śmier­cią two­jego brata to mi to po­wiedz.

Wi­dzia­łam cię w le­sie. Cza­iłeś się mię­dzy drze­wami. A lina się po­lu­zo­wała. Ot tak po pro­stu. Cho­ciaż za­wią­za­łam na niej su­peł ooca.

Czy na­prawdę to zro­bi­łam. Czy tylko za­mie­rza­łam.

Więc są­dzisz że to ja roz­wią­za­łem linę że­by­ście zje­chali z tej góry na łeb na szyję.

Nic nie od­po­wie­dzia­łam.

Nie tylko twój brat lecz także ty cią­gnął john.

Po­krę­cił głową. Uru­cho­mił sil­nik i ru­szył w stronę tar­taku gdzie zo­sta­wi­li­śmy sa­mo­chód tego bab­ska.

Prze­pra­szam szep­nę­łam i po­ło­ży­łam rękę na jego dłoni.

Od­trą­cił ją wy­siadł z dżipa i trza­snął drzwiami.

Wgra­mo­li­łam się na fo­tel kie­rowcy. Ba­bo­wóz po­je­chał w swoją stronę. Na tyl­nym sie­dze­niu le­żał sza­lik. Się­gnę­łam po niego. Przy­ci­snę­łam do twa­rzy. Wciąż pach­niał bro­rem. Ży­wym bro­rem. Ale te­raz jed­nak zo­sta­łam już tylko ja. Ja i mor­derca z to-nie-jest-kraj-dla-sta­rych-lu­dzi. Stał tam. Z bu­tlą tle­nową. Jakby miał ro­ze­dmę płuc czy coś ta­kiego. Z rę­kawa wy­sta­wał mu wę­żyk. I ten wę­żyk był pod­łą­czony do pi­sto­letu ubo­jo­wego.

Opu­ści­łam szybę. Za­strzel mnie po­le­ci­łam.

To nie cie­bie szu­kam od­parł.

6

An­ge­lika była już w domu. Sie­działa na ła­wie i szlo­chała.

Nie ro­zu­miem po­wie­działa. Prze­cież wró­cił do domu. Po co lazł na tę górę. Gdy­bym nie po­je­chała dziś do pracy wciąż by żył.

Gdy­bym nie pró­bo­wała wcią­gnąć go na li­nie to też by żył po­my­śla­łam. Straż po­żarna przy­je­cha­łaby wo­zem z dra­biną i ura­to­wała brora. Wpraw­dzie miałby od­mro­żone stopy i zła­maną nogę w ko­stce. Ale by żył.

Co ja so­bie my­śla­łam. Nie my­śla­łam.

Dzia­ła­łam in­stynk­tow­nie. Trzeba go było ra­to­wać.

A prze­cież ra­to­wa­łam go tyle razy wcze­śniej. Przed al­ko­ho­lem przedaw­ko­wa­niem pa­sto­rem­si­la­sem wspól­notą i w pe­wien spo­sób przed oocem.

Te­raz trzeba go było ura­to­wać przed górą.

Tym ra­zem wam się nie uda mru­czała góra. Nie raz i nie dwa igra­li­ście ze śmier­cią na mo­ich sto­kach. Te­raz przy­szła na was pora.

Mu­simy za­dzwo­nić do nor­dina zwró­ci­łam się do an­ge­liki. Za­mó­wić trumnę za­re­zer­wo­wać ko­ściół.

Nic nie od­po­wie­działa. Da­lej się tylko ko­ły­sała jak wa­riatka.

Bror nie żyje oświad­czy­łam gdy nor­din ode­brał te­le­fon. Jest w dro­dze do ume.

Nor­din jak zwy­kle nie po­wie­dział nic szcze­gól­nego śmierć była dla niego chle­bem po­wsze­dnim. Wy­bą­kał coś o bo­żym na­ro­dze­niu i no­wym roku. Trzeba bę­dzie wstrzy­mać się z po­grze­bem do końca świąt.

Ksiądzka też bę­dzie miała wtedy wolne do­dał. Była no jak to się mówi. Wy­pa­lona.

Ksiądzka wa­liła głową o ścianę ko­ścioła a bror le­żał w chłodni w kost­nicy.

Po­sta­no­wi­łam do niego po­je­chać.

Wy­bra­łam się do ume. Nie za­py­ta­łam an­ge­liki czy chce mi to­wa­rzy­szyć.

Po dro­dze my­śla­łam o dia­nie. Chwi­lowo nie chcia­łam o niej my­śleć. Ani o jus­sim. Wcze­śniej czy póź­niej oboje mnie do­padną.

Nie byli ludźmi któ­rych się za­po­mina. Byli ludźmi któ­rych wy­piera się z pa­mięci.

Kost­nica nie wy­glą­dała jak w fil­mach. Nie na­zy­wała się na­wet kost­nicą tylko za­kła­dem me­dy­cyny są­do­wej i nie można się było w niej zja­wiać ot tak bez za­po­wie­dzi jak po­in­for­mo­wała mnie ko­bieta w re­je­stra­cji.

Ale mój brat praw­do­po­dob­nie nie żyje wy­ja­śni­łam. Albo na­wet za­pewne.

Prze­pro­siła za­mknęła okienko i ode­brała te­le­fon.

Kiedy skoń­czyła roz­ma­wiać znów za­pu­ka­łam w szybę.

Musi pani te­le­fo­nicz­nie za­re­zer­wo­wać ter­min po­in­stru­owała i po­dała mi kartkę z nu­me­rem te­le­fonu.

Dzwo­nić można było mię­dzy ósmą a dzie­siątą. W po­nie­działki i środy.

Wrzu­ci­łam na luz i sie­dzia­łam w sa­mo­cho­dzie roz­ko­ja­rzona. W końcu do­szłam do wnio­sku że mu­szę za­dzwo­nić do diany. Umarł jej wuj. A ona przy­je­chała prze­cież na jego ślub do kuk­ko­järvi. Te­raz cze­kała aż wrócę do niej i jus­siego lub przy­naj­mniej dam ja­kiś znak ży­cia.

Nie mia­łam te­le­fonu. Spadł z góry i znikł w śniegu. Nie żeby mi go bra­ko­wało. Bez­kon­tak­to­wość dzia­łała wy­zwa­la­jąco. Po­je­cha­łam do cen­trum. Za­par­ko­wa­łam na zjeź­dzie ze wznie­sie­nia i po­szłam do ho­te­lu­na­rogu.

Płaci pani kartą spy­tała re­cep­cjo­nistka.

Go­tówką od­par­łam na co ta po­słała mi dziwne spoj­rze­nie.

Coś nie tak.

W za­sa­dzie to nie. Ale od przy­szłego ty­go­dnia bę­dziemy już przyj­mo­wać tylko płat­no­ści bez­go­tów­kowe.

Ale jesz­cze nie przyj­mu­je­cie od­par­łam.

Tak po­twier­dziła. No więc po­wie­dzia­łam.

Wy­strój po­koju był in­spi­ro­wany mo­rzem. Na wi­dok ko­ry­ta­rza do­sta­wało się cho­roby mor­skiej. Sie­dzia­łam na łóżku i czy­ta­łam in­for­ma­tor ho­te­lowy. W szu­fla­dzie zna­la­złam bi­blię.

Otwo­rzy­łam ją na chy­bił tra­fił. Jak przy śmierci aatki. Otwo­rzy­łam ją na chy­bił tra­fił i po­pa­trzy­łam w tekst. Szu­ka­łam po­cie­sze­nia ale zna­la­złam pustkę. Jak­bym ni­gdy nie do­świad­czyła straty. Jak­bym nie wie­działa co to za uczu­cie.

Prze­cież mnie opła­ki­wa­łaś ode­zwał się koń. I nas do­dały krowy.

Idź­cie stąd ofuk­nę­łam je.

Choć­bym na­wet cho­dziła do­liną cie­nia śmierci. Zła się nie ulęknę.

Wo­la­ła­bym być tam niż tu­taj. Że­by­śmy oboje byli albo tu­taj albo tam.

Kiedy pra­wo­wierny zmie­rza ku śmierci bóg kła­dzie mu rękę na ra­mie­niu za­pew­niła mnie aatka. Nie ma się czego oba­wiać. Ale na tego który nie wie­rzy. Czeka ge­henna po­my­śla­łam.

Bror miał przy so­bie tro­chę go­tówki. Wy­cią­gnę­łam jego port­fel z kie­szeni kurtki i roz­ło­ży­łam za­war­tość na na­rzu­cie łóżka. Poza bank­no­tami zna­la­złam naj­róż­niej­sze karty. Kartę-lo­jal­no­ściową-ok kartę-lo­jal­no­ściową-ica prawo-jazdy kartę-lo­jal­no­ściową-kon­sum kartę-bi­blio­teczną i zdję­cie po­la­roid. Na­sze zdję­cie na ganku w go­spo­dar­stwie­kip­pów. Ile mo­gli­śmy mieć wtedy lat. Może je­de­na­ście. By­li­śmy ścięci na chło­paka. Kró­cej z tyłu dłu­żej z przodu. Nie spo­sób było roz­strzy­gnąć które z nas jest które. Na palcu ser­decz­nym pra­wej ręki no­si­łam pier­ścio­nek z tru­pią czaszką. Pre­zent od ga­zety fan­tom. Poza tym mie­li­śmy na so­bie po­dobne ubra­nia i ta­kie same prze­korne miny.

Z bocz­nej prze­gródki port­fela wy­ję­łam jesz­cze kilka nu­me­rów te­le­fonu. Nie­pod­pi­sa­nych za­no­to­wa­nych na skraw­kach pa­pieru. Wszystko poza zdję­ciem za­pa­ko­wa­łam z po­wro­tem.

Włą­czy­łam te­le­wi­zor. Prze­ska­ki­wa­łam z pro­gramu na pro­gram aż do­tar­łam do ka­nału in­for­ma­cyj­nego. Szu­ka­łam ja­kiejś wojny albo głodu. Cze­goś nad czym można by po­pła­kać. Za­ata­ko­wa­nych przez mu­chy oczu w afryce lub wy­rzu­co­nych na plażę zwłok dzieci. Ale na­wet w wia­do­mo­ściach boże na­ro­dze­nie cze­kało w blo­kach. Naj­po­pu­lar­niej­szy te­go­roczny pre­zent. Ro­wer elek­tryczny.

Przez pół go­dziny za­nim zde­cy­do­wa­łam że zejdę do baru roz­wa­ża­łam różne spo­soby ode­bra­nia so­bie ży­cia. Otru­cie po­wie­sze­nie uto­pie­nie za­strze­le­nie. Opcji było wiele. Do­szłam do tego że naj­sen­sow­niej bę­dzie się za­strze­lić. Strze­la­łam do zwie­rząt. Wie­dzia­łam że je­den pre­cy­zyjny strzał wy­star­czy. Py­ta­nie tylko jaka amu­ni­cja naj­le­piej się nada. Ham­mer­head na­le­żał do mo­ich ulu­bio­nych.

Bar ho­te­lowy był na wpół wy­peł­niony na wpół pi­ja­nymi ludźmi. Więk­szość z nich wy­glą­dała jakby wy­szła pro­sto z biura. Część sie­działa w grup­kach. Inni dwój­kami. Ni­g­dzie nie wi­dzia­łam ni­kogo sa­mot­nego.

Przyjdź­cie do mnie wszy­scy któ­rzy je­ste­ście spra­co­wani i ob­cią­żeni a ja wam dam od­po­czy­nek.

Cho­ciaż nie wy­glą­dał wcale dziw­nie wy­róż­niał się z tłumu. Było coś w jego spoj­rze­niu albo w oku­la­rach. Po­ga­wędka pły­nęła rów­nie lekko jak wcho­dziło wino. Nie za­da­wał zbyt wielu py­tań. Mó­wił głów­nie o so­bie. Ja tylko coś do­rzu­ca­łam.

Z dupą wie­wiórki le­piej się gada oświad­czy­łam po pew­nym cza­sie.

Co pro­szę spy­tał i zmru­żył oczy.

Masz ładne oprawki.

Zdjął oku­lary. Zmu­sza­łam się żeby nie od­wra­cać wzroku kiedy się uśmie­chał. Kiedy opo­wia­dał o dzie­ciach. Kiedy opo­wia­dał o pracy. Kiedy opo­wia­dał o żo­nie która po­je­chała służ­bowo do oslo. On był tu na kon­fe­ren­cji. Miesz­kał na po­łu­dniu w bli­żej nie­okre­ślo­nym miej­scu.

No to jak spy­ta­łam.

Co jak.

Idziemy do cie­bie na górę.

Te­raz zdzi­wił się.

A kiedy.

Nu­mer trzy­sta dwa­na­ście po­wie­dział.

Przyjdę za chwilę od­par­łam i ru­szy­łam do sie­bie. Sta­nę­łam w ła­zience i przyj­rza­łam się swo­jemu od­bi­ciu. W lu­strze wi­dzia­łam brora.

Gdzie je­steś wes­tchnę­łam.

Gdzieś gdzie jest ciemno.

W ge­hen­nie spy­ta­łam.

Nie nie są­dzę. Ra­czej w ni­co­ści. Jak­bym le­żał w skrzyni w ciem­nym po­koju. Cho­ler­nie tu zimno.

Je­steś w kost­nicy od­par­łam. Ju­tro do cie­bie zaj­rzę.

Świet­nie. Za­bierz mnie do domu. Mam już dość.

Po­szłam scho­dami na górę na trze­cie pię­tro.

Typ otwo­rzył mi drzwi w bok­ser­kach i ti­szer­cie. Miał na imię to­bias i pra­co­wał w fir­mie ubez­pie­cze­nio­wej. Jego usta sma­ko­wały pa­stą do zę­bów i al­ko­ho­lem.

Za­bez­pie­czasz się spy­tał.

Ja­sne od­par­łam.

Wiesz nie chcę mieć dzieci po wsiach w ca­łym kraju tak to uj­mijmy.

Za­śmiał się ze swo­jego żartu i po­wie­dział że trzeba się śmiać z sa­mego sie­bie skoro nikt inny tego nie robi.

Moje dziecko ze wsi i ja utkwi­li­śmy wzrok w oknie. Bo mimo że niebo w mie­ście roz­ja­śniały la­tar­nie i neony sy­riusz świe­cił dla nas. Al­fa­ca­ni­sma­jo­ris. Osiem koma sześć mi­liona lat świetl­nych od słońca. Ja by­łam osiem koma sześć mi­liona lat świetl­nych od ziemi.

Czemu sama się ka­rzesz spy­tało mnie moje dziecko ze wsi.

Skoro ro­dzimy się z bólu od­par­łam. To może da się też z bólu zmar­twych­wstać.

Raz-od-przodu raz-od-tyłu. Stęk­nął po raz ostatni. Po­tem było po wszyst­kim.

Spy­tał jesz­cze czy mógłby się na mnie wy­si­kać.

Oczy­wi­ście po­wie­dzia­łam.

To chodźmy może pod prysz­nic za­su­ge­ro­wał. Tro­chę sza­cunku dla sprzą­taczki.

7

Jak ni­sko mu­szę upaść za­py­ta­łam boga a bóg mi od­po­wie­dział.

8

Wró­ci­łam do po­koju. Usia­dłam na łóżku i po­ska­ka­łam po ka­na­łach. Kiedy zmę­czyły mnie re­klamy wy­cią­gnę­łam te­le­fon to­biasa. Wy­glą­dał na nowy i nie miał pinu.

To­bias upił się al­ko­ho­lem z mi­ni­barku i za­snął w po­ło­wie opo­wie­ści o swo­jej jakże fan­ta­stycz­nej ma­mie. Przez kilka ko­lej­nych go­dzin te­le­fon nie bę­dzie mu po­trzebny.

Prze­czy­ta­łam ese­mesy i się wy­nu­dzi­łam. Więk­szość z nich była do żony. Ko­biety którą ko­chał nad ży­cie. A przy­naj­mniej dzie­lił z nią na­zwi­sko. Jego żona nie od­po­wie­działa jed­nak na ani jedną wia­do­mość.

Jussi nie ode­brał na­to­miast diana.

Cześć to ja po­wie­dzia­łam. Dzwo­nię z czy­je­goś te­le­fonu.

Mamo za­częła.

Za­kry­łam dło­nią mi­kro­fon. Mu­sia­łam. Coś sta­nęło mi w gar­dle. Kasz­la­łam i krztu­si­łam się a to coś chciało się wy­do­stać.

Mamo po­wtó­rzyła jak się czu­jesz.

Roz­ma­wiała z an­ge­liką. Sły­szała co się stało.

Nic ci nie jest za­py­tała. Chcesz że­bym przy­je­chała. Mogę wy­na­jąć sa­mo­chód albo może przy­jadę z jus­sim. Bar­dzo się o cie­bie mar­twi. Mar­tin i satu czują się do­brze. Halo mamo je­steś tam.

W końcu udało mi się wy­krztu­sić z sie­bie kilka słów. Po­wie­dzia­łam jak jest. Zgu­bi­łam te­le­fon a ten po­ży­czy­łam od go­ścia z ho­telu. Stoi mi wła­śnie nad głową do­da­łam. Nie mogę zbyt długo roz­ma­wiać. Za­dzwo­nię ju­tro. Za­ła­twię so­bie tylko nowy.

Po­tem się roz­łą­czy­łam.

Dzwo­niła kilka razy i na­wet jussi za­dzwo­nił. Wy­łą­czy­łam dźwięk. Po­tem pod­nio­słam de­skę klo­ze­tową. Opar­łam dłoń o por­ce­lanę i za­czę­łam wa­lić w nią po­krywą aż po­lała się krew.

9

Kost­nica była miej­scem dla zmar­łych. Zwłoki le­żały w chłodni któ­rej szu­flady ozna­czono na­zwi­skami. Jak w fil­mach. Na jed­nej na­pi­sano bror­kippo. Wcze­śniej za­re­zer­wo­wa­łam wi­zytę.

Za­nim się wy­mel­do­wa­łam z ho­telu zo­sta­wi­łam w ba­rze te­le­fon to­biasa-je­stem-tu-na-kon­fe­ren­cji. Wy­glą­dało na to że na­pi­sał kilka no­wych ese­me­sów. Głów­nie do żony. Mu­sieli chyba być w otwar­tym związku opar­tym na peł­nym za­ufa­niu. Wy­znał jej że na­si­kał na ja­kąś nie­znaną ko­bietę pod prysz­ni­cem ale cały czas my­ślał tylko o niej.

Na wszelki wy­pa­dek ko­pia tej wia­do­mo­ści tra­fiła też do wspól­nej kon­wer­sa­cji jego biura.

W kost­nicy sofa i fo­tele dla ża­łob­ni­ków stały przed salą po­że­gnalną. Prze­wo­żono tam zwłoki żeby bli­scy po raz ostatni mo­gli zo­ba­czyć zmar­łego. Na moją prośbę zo­sta­wiono mnie samą.

Sły­szysz mnie za­py­ta­łam.

Nic nie od­po­wie­dział.

Halo. Bror. Sły­szysz mnie.

Wi­dzia­łam już zmar­łych lu­dzi. Nie tylko ro­dzi­ców. Bror wy­da­wał się rów­nie mar­twy jak po­zo­stali. Nie było w nim ży­cia. Na­cią­gnę­łam ma­te­riał na jego twarz i się wście­kłam. Roz­ma­wiał ze mną. Sły­sza­łam jego głos. A jed­nak był mar­twy. Znów od­su­nę­łam ca­łun. Zu­peł­nie. Pa­trzy­łam na brora jak­bym to była ja.

Prze­su­nę­łam go tro­chę i po­ło­ży­łam się koło niego. Wsu­nę­łam rękę pod jego głowę żeby nie spadł.

Zimno nie ro­biło na mnie wra­że­nia. Bror i tak był z na­tury sztywny. Prze­szka­dzał mi tylko za­pach. Mój brat nie na­le­żał do ład­nie-pach­ną­cych. Za­la­ty­wał mie­szanką prze­tłusz­czo­nych wło­sów brud­nych ubrań kaca dymu pa­pie­ro­so­wego potu i nie­my­tych zę­bów. Idź się umyj po­wta­rza­łam mu zwy­kle kiedy sztynk ro­bił się nie do znie­sie­nia.

Wę­szy­łam sta­ra­jąc się wy­czuć prze­tłusz­czone włosy brudne ubra­nia dym pot i nie­myte zęby. Po­grze­ba­łam mu w uchu w po­szu­ki­wa­niu kwa­śnego wo­sku. Unio­słam rękę i ob­wą­cha­łam pa­chę. Może na­wet spraw­dzi­łam mię­dzy pal­cami stopy.

Pa­mię­tasz jak roz­bi­li­śmy bi­wak na wy­sepce spy­ta­łam. Tam­tego lata mię­dzy drugą a trze­cią klasą. Ty i oociec na­rą­ba­li­ście drewna. Oociec twier­dził że nie wy­trzy­mamy w dzi­czy na­wet jed­nego dnia. Od­par­łeś mu że po­ra­dzimy so­bie co naj­mniej ty­dzień.

Po­śród ca­łej tej krzą­ta­niny przy­szedł al­lan­berg z kar­tami i wódką. Wlali w sie­bie po kilka gro­gów. Za­częli ha­ła­so­wać i nas za­wo­łali.

Je­śli wy­trzy­ma­cie ty­dzień do­sta­nie­cie stówę do po­działu po­wie­dział oociec.

Ja­sne że wy­trzy­mamy od­par­li­śmy i po­pę­dzi­li­śmy do aatki która stała w kuchni.

Mo­żesz przy­go­to­wać nam pro­wiant po­pro­sił bror. Bę­dziemy miesz­kać w na­mio­cie na wy­spie.

Bar­dziej pi­jany pro­wa­dzi oświad­czył al­lan­berg.

Nie tym ra­zem od­parł oociec. A’jana po­pro­wa­dzi. Czę­sto to robi.

Wy­ję­łam z ba­gaż­nika książkę te­le­fo­niczną. Po­je­cha­li­śmy nad mo­rze.

Ze sta­łego lądu nie było da­leko na szkiery. Za­pa­ko­wa­li­śmy do ło­dzi śpi­wory i ple­cak z je­dze­niem.

W nor­malny dzień sami po­pły­nę­li­by­śmy ło­dzią.

Za­wiozę was oświad­czył oociec. Wsko­czył do ło­dzi i się za­chwiał. Od­zy­skał jed­nak rów­no­wagę i opadł na ławę.

Bror pierw­szy zszedł na ląd. Rzu­ci­łam mu śpi­wory i wo­rek z na­mio­tem.

Po­daj nam ple­cak po­pro­si­łam ooca kiedy już sta­łam na brzegu.

Ple­cak zdzi­wił się. Nie są­dzi­li­ście chyba że bę­dzie­cie miesz­kać na bez­lud­nej wy­spie z peł­nym wik­tem i opie­run­kiem za­śmiał się gromko. Uru­cho­mił sil­nik i od­pły­nął.

Zmę­czyły mnie wspo­mnie­nia. Od­po­czę­li­śmy chwilę. Może za­snę­li­śmy.

Ko­bieta stała tam naj­pierw jakby nic nie ro­zu­miała. Mar­twy czło­wiek i żywe zwłoki na jed­nym stole.

Pro­szę ze mną po­wie­działa i po­mo­gła mi po­rząd­nie uło­żyć brora. Na­cią­gnę­ły­śmy ra­zem płótno na jego wą­tłe ciało. Kiedy wy­cho­dzi­ły­śmy obej­mo­wała mnie ra­mie­niem. Jej ręka była cie­pła. Cała pro­mie­nio­wała cie­płem. Po­chy­li­łam się do niej. Po­zwo­liła mi ko­rzy­stać z tej ter­mo­te­ra­pii tak długo że.

Wy­szłam na ulicę. Było to jak ką­piel w prze­rę­blu.

Po dro­dze do domu my­śla­łam o mo­dli­twie sa­lo­mona.

Sa­lo­mon na­le­żał do ulu­bień­ców aatki. W jego pi­smach było wszystko. Sza­rań­cza manna grzech i śmier­telne gra­do­bi­cie. Sie­działa przy moim łóżku i nam czy­tała. Kiedy jesz­cze by­li­śmy mali i wolno nam było spać w jed­nym łóżku. Bror wci­snął pa­lec w moją dłoń. I z tru­dem ła­pał od­dech kiedy gniewny bóg ka­rał zie­mię.

Nie ro­zu­miesz zwró­ci­łam się do boga. Kiedy za­bra­łeś brora to i mnie za­bra­łeś.

Znów uda­jesz że bóg jest ludzki prych­nął bror.

A więc da­lej tu je­steś spy­ta­łam.

Tak przy­znał. Sko­rzy­sta­łem z oka­zji żeby się umyć przed twoim przyj­ściem.

Głos brora ucichł. Gdzieś żył. To mi wy­star­czyło.

10

Ku­pi­łam nowy te­le­fon i znów sta­łam się osią­galna. Märi­tl­jun­gqvist od razu do mnie za­dzwo­niła.

Wiem oczy­wi­ście że je­steś w ża­ło­bie i jest mi na­prawdę bar­dzo przy­kro z po­wodu brora ale bra­kuje nam lu­dzi. Kiedy mo­żesz za­cząć.

Może po po­grze­bie od­par­łam.

Wcze­śniej nie spy­tała. Po­trze­bu­jemy lu­dzi w ten week­end.

W ten week­end wy­pa­dało boże na­ro­dze­nie.

Obie­ca­łam an­ge­lice że bę­dziemy świę­to­wać ra­zem. Już wszystko ude­ko­ro­wała i upie­kła cia­sto. Wiesz prze­cież jaka ona jest.

To może w pierw­szy dzień świąt nie ustę­po­wała märi­tl­jun­gqvist. Albo w drugi. Albo i w pierw­szy i w drugi.

Daj mi się za­sta­no­wić po­pro­si­łam. Po stole peł­zał ro­bak. Mu­siał się chyba obu­dzić kiedy wnio­słam drewno. Roz­łą­czy­łam się i wy­sta­wi­łam pa­lec. Po­sa­dzi­łam go na stole w kuchni i za­wo­ła­łam do an­ge­liki.

Gdzie mamy cu­kier.

Sprawdź w spi­żarni od­po­wie­działa ze swo­jego po­koju.

Po­szu­ka­łam. Ro­bak krę­cił kółka na bla­cie. Za­pu­ścił się nad samą kra­wędź po czym za­wró­cił przed moją czujną ręką.

Nie wi­dzę za­wo­ła­łam. Przy­czła­pała do kuchni i spy­tała co za­mie­rzam ro­bić. Więk­szość rze­czy jest już go­towa po­wie­działa i roz­gnio­tła ro­baka pię­ścią.

Ale co ty ro­bisz krzyk­nę­łam. Nie mo­żesz go prze­cież ot tak za­bić.

An­ge­lika po­pa­trzyła na swoją dłoń. Ze­skro­bała zwłoki ro­baka do zlewu.

Prze­pra­szam. Nie chcia­łam.

Po­kle­pała mnie po ra­mie­niu i po­de­szła do lo­dówki. Je­śli dasz radę coś zjeść to za­raz przy­go­tuję ko­la­cję. Ku­pi­łam wino.

Ro­zej­rza­łam się. An­ge­lika krzą­tała się już przy ku­chence. Usia­dłam na ła­wie i spy­ta­łam czy jej po­móc. Nie po­trze­bo­wała więc sie­dzia­łam dyn­da­jąc no­gami i pi­jąc wino z my­śli­wym na ety­kietce.

Puk puk tu świę­ty­mi­ko­łaj. Nikt nie wszedł cho­ciaż an­ge­lika za­wo­łała pro­szę a lu­kas nie uja­dał jak sza­lony bo też już nie żył więc po­szłam do sieni i otwo­rzy­łam drzwi.

O pro­szę a’jana.

Cześć.

Nie był to świę­ty­mi­ko­łaj. Tylko bad santa.

Można na chwilkę.

Za­raz sia­damy do je­dze­nia po­wie­dzia­łam i ski­nę­łam głową w stronę kuchni.

Nic nie szko­dzi od­parł i zro­bił krok żeby wejść do środka.

Trzy­ma­łam mocno drzwi.

Nie zo­stanę długo za­pew­nił. Chciał­bym cię tylko o coś spy­tać.

Ooo cześć ja­kob usły­sza­łam za sobą głos an­ge­liki. Nie no wejdź i na­pij się z nami wina za­raz bę­dziemy jeść.

Na­kryła dla trzech osób. Usie­dli­śmy a mnie przy­szło do głowy żeby się po­mo­dlić.

Zwy­kle tak wła­śnie ro­bimy oświad­czy­łam i zło­ży­łam ręce cho­ciaż ostat­nio ro­bi­łam to mi­ni­mum dwa­dzie­ścia lat temu.

Dzię­ku­jemy ci pa­nie za twe skromne dary któ­rymi dzie­lisz się z nami.

Nasz gość nie dzię­ko­wał za je­dze­nie tylko sie­dział ci­cho ze zło­żo­nymi rę­kami.

Syty dzień ni­gdy nie jest pierw­szy. Dzień spra­gniony to dzień naj­lep­szy wy­re­cy­to­wała an­ge­lika i opróż­niła cały kie­li­szek wina jed­nym hau­stem.

N’gw to praw­dziwy znawca win je­śli chce­cie wie­dzieć do­dała.

A kto to taki spy­ta­łam.

N’gwpers­son. Nie ko­ja­rzysz. Pi­sze kry­mi­nały i roz­wią­zuje mor­der­stwa w te­le­wi­zji.

Nie nie oglą­dam te­le­wi­zji od­par­łam i nie czy­tam kry­mi­na­łów.

A co ta­kiego czy­tasz spy­tał ja­kob­ste­nvall.

Bi­blię i dzien­niki po­lo­wań.

N’gw też po­luje. Czyli jed­nak ma­cie coś wspól­nego za­uwa­żyła an­ge­lika.

Przy­su­nęła w moją stronę je­dze­nie. Od­kro­iłam ka­wa­łek pie­czeni rzym­skiej i wło­ży­łam go so­bie na ta­lerz ra­zem z ziem­nia­kami bo­rów­kami i ce­bulką. Od­sta­wi­łam pół­mi­sek a an­ge­lika po­słała mi spoj­rze­nie.

Pro­szę czę­stuj się ja­kob po­wie­działa i uśmiech­nęła się jak go­spo­dyni.

Lu­kas na niby za­war­czał pod sto­łem.

No więc za­czę­łam po kilku gry­zach. Co ta­kiego cię tu spro­wa­dza.

Ja­kob­ste­nvall po­chła­niał je­dze­nie do­póki nie po­chło­nął wszyst­kiego i nie ze­skro­bał ostat­niej kro­pelki sosu z ta­le­rza.

Smaczne co ode­zwała się an­ge­lika i po­pa­trzyła na mnie.

Oj tak. Bar­dzo.

Jest jesz­cze spy­tał ja­kob­ste­nvall i po­pa­trzył na mo­jego od­bez­pie­czo­nego ka­łasz­ni­kowa.

An­ge­lika do­lała nam wina a ja­kob­ste­nvall po­pro­sił ją o szklankę mleka. Ra­ta­tata.

Kiedy ten od­ku­rzacz po­chło­nął por­cję nu­mer dwa i na­żarty od­chy­lił się na krze­śle na tyle na ile się dało rów­nież an­ge­lika chciała wie­dzieć co się stało.

Nie wiem czy coś się stało za­czął ale pe­tra znik­nęła.

Jak to znik­nęła zdzi­wi­łam się.

Dziś rano nie przy­szła do pracy wy­ja­śnił. Co­dzien­nie jeż­dżę ro­we­rem na ok żeby się z nią zo­ba­czyć i dziś jej tam nie było. Mu­siała ją za­stą­pić in­ger­pers­son. Sta­cję ben­zy­nową otwo­rzyli do­piero po ósmej. Usta­wiła się już ko­lejka.

Może za­cho­ro­wała albo coś za­su­ge­ro­wa­łam.

Nie nie. Za­dzwo­ni­łaby oświad­czył. Ale mo­gła umrzeć. Tak jak twój brat.

Za­dzwo­ni­łaby gdzie spy­tała an­ge­lika.

Na ok.

A co ty mo­żesz o tym wie­dzieć ode­zwał się ko­mi­sarz­ma­trin­beck.

In­ger­pers­son mó­wiła że pe­tra nie od­biera. Po­je­cha­łem do niej i za­dzwo­ni­łem do drzwi. Nie otwo­rzyła.

Po­pa­trzył na mnie wzro­kiem sza­leńca. Wielka szkoda że bror nie żyje wes­tchnął. Nikt się tego nie spo­dzie­wał. Sły­sza­łem że by­łaś z nim kiedy. A te­raz już nie żyje.

Pe­tra może też nie albo może nie chciała cię po pro­stu wi­dzieć za­uwa­ży­łam.

Zer­k­nął na mnie. Ze­rwał się ener­gicz­nie z miej­sca i ru­szył do wyj­ścia.

Za­cze­kaj za­wo­łała za nim an­ge­lika mamy de­ser. Usły­sza­ły­śmy trza­śnię­cie drzwiami.

Ups po­wie­działa an­ge­lika co się stało.

Ja­kob­ste­nvall od­par­łam. Wraż­liwy jak al­bi­no­dziecko w an­goli.

Za­dzwo­ni­ły­śmy do pe­try a kiedy ta nie ode­brała prze­nio­sły­śmy się do izby. An­ge­lika przy­ta­chała swoją ko­lek­cję płyt.

Czego chcesz po­słu­chać spy­tała.

A co mam do wy­boru.

Las­se­ste­fanz vi­kin­garna ro­landz thor­leif albo ulfur­ban.

Wo­la­ła­bym coś bar­dziej neu­tral­nego.

Nie dam rady słu­chać kla­syki wes­tchnęła. To po­nad moje siły po­wie­działa uno­sząc płytę vi­val­diego.

Cztery pory roku za­uwa­ży­łam. Jest tu jesz­cze ta płyta.

Naj­wy­raź­niej po­twier­dziła an­ge­lika. A co z nią.

Kiedy by­łam mała w szkole można było wy­brać in­stru­ment na któ­rym chce się na­uczyć grać wy­ja­śni­łam. Po­nie­waż mie­li­śmy na­uczy­cieli wy­łącz­nie od gry na pia­ni­nie skrzyp­cach i akor­de­onie to wy­bra­łam skrzypce.

Ta­kie rzę­po­le­nie wzdry­gnęła się an­ge­lika.

Wła­śnie przy­zna­łam. Wpraw­dzie na­uczy­ciel twier­dził że mam ta­lent ale oociec nie mógł tego znieść. To jest do­piero mu­zyka mó­wił i włą­czał ja­me­sa­la­sta.

Ja­me­slast jest ni­czego so­bie od­parła an­ge­lika ale co się stało z two­imi skrzyp­cami.

Wziął je pod pa­chę. Po­szli­śmy za nim do obory.

Je­śli spra­wisz że krowy za­czną śpie­wać to bę­dziesz mo­gła da­lej grać oświad­czył i po­dał mi fu­te­rał.

Po­sma­ro­wa­łam smy­czek i przy­ło­ży­łam go do brody. Sta­nę­łam mię­dzy vegą a ri­gel.

Za­gram frag­ment wio­sny za­po­wie­dzia­łam. Ca­łej nie umiem.

Krowy też nie mó­wią po ła­ci­nie od­parł oociec.

Bror ob­gry­zał pa­znok­cie.

I jak ci po­szło spy­tała an­ge­lika. Sie­działa na sa­mym skraju emmy z rę­kami sple­cio­nymi w ge­ście znie­cier­pli­wie­nia.

Ri­gel za­częła pierw­sza. Wy­cią­gnęła szyję i za­mu­czała. Za nią ode­zwała się vega i po­zo­stałe osiem krów. Śpie­wały do wio­sny vi­val­diego. Moje palce śmi­gały po stru­nach jak ja­skółka pod dach sto­doły. Z boksu do­bie­gło nas rże­nie li­me­ricka i na­wet świ­nie za­częły chrum­kać ale oociec.

Miał ja­kieś imię ten wasz oociec spy­tała an­ge­lika.

Nie.

Co stało się póź­niej. Po­ło­żyła ręce na brzu­chu.

Wy­rwał mi in­stru­ment. Kop­nął cielną vegę żeby się prze­su­nęła. Po­tem wrę­czył skrzypce bro­rowi. Trzy­maj po­wie­dział. Wrzuć je do gnoju tam gdzie ich miej­sce.

Nie bror za­pro­te­sto­wał wy­soko trzy­ma­jąc głowę. W oczach ooca za­iskrzyły moż­li­wo­ści. Po­ha­ra­tany bror po­ha­ra­tany za oca­lone skrzypce.

Rób jak każe po­pro­si­łam. Wrzuć je do gno­jo­wi­ska.

Ale to prze­cież wła­sność szkoły nie na­sza za­uwa­żył bror.

Coś wy­my­ślę za­pew­ni­łam go.

To błąd oświad­czył bror oocu. Ja­nie do­brze idzie. Pan od mu­zyki twier­dzi że umie grać po­pra­wił się. Sam sły­sza­łem.

Śmiech ooca od­bił się od be­tonu. Jego prawa ręka z wprawą zła­pała brora za kark.

Tak się za­ba­wiał. Pod­no­sił brora za kark i śmiał mu się pro­sto w twarz.

Wi­dzisz te mię­śnie jano. Nie każdy po­trafi pod­nieść taką kupę złomu jedną ręką.

Bror upu­ścił skrzypce. Pro­blem zo­stał roz­wią­zany.

Po­zbie­raj te śmieci roz­ka­zał oociec. Z pew­no­ścią do­brze się palą.

Oczy an­ge­liki za­wil­got­niały.

Wzię­łam kie­li­szek z wi­nem i po­wie­dzia­łam do­bra­noc.

Idziesz spać spy­tała.

Tak je­stem zmę­czona.

W swoim dziew­czę­cym po­koju za­dzwo­ni­łam z no­wego te­le­fonu do johna.

Sta­rym zwy­cza­jem wy­re­cy­to­wał nu­mer.

To ja po­wie­dzia­łam.

Od­chrząk­nął. Mo­żemy się zdzwo­nić ju­tro po­wie­dział.

Nie. Chcia­łam cię tylko spy­tać czy pe­tra się do cie­bie od­zy­wała.

Pe­tra po­wtó­rzył. Ja­kiś czas temu. Może w ze­szłym ty­go­dniu. Nie pa­mię­tam.

Nie przy­szła dziś do pracy wy­ja­śni­łam. Tak się tylko za­sta­na­wiam.

Pew­nie za­cho­ro­wała albo coś od­parł john.

Za­pewne przy­zna­łam. No to do usły­sze­nia.

Po­cze­kaj za­trzy­mał mnie. Dzwo­ni­łaś do niej.

Tak i to nie raz. Pew­nie jest czymś za­jęta.

To do niej nie­po­dobne. Pod­jadę tam. I tak mia­łem wyjść od­śnie­żyć. Chcesz ze mną je­chać spy­tał.

Już się po­ło­ży­łam.

To będę u cie­bie za chwilę oświad­czył i 11czył.

11

Przy­je­chał trak­to­rem. Zo­ba­czy­łam re­flek­tory kiedy skrę­cał.

Je­sień po­ską­piła nam śniegu.

Te­raz płatki sy­pały się z nieba.

Usie­dli­śmy w ka­bi­nie trak­tora tak jak zwy­kle w niej sie­dzie­li­śmy. Usie­dli­śmy w je­dyny spo­sób w jaki dało się sie­dzieć w vo­lviebm­sie­dem­dzie­siąt­pięć.

War­kot trak­tora za­głu­szał roz­mowy. Wy­cie­raczki wal­czyły ze śnie­giem. Kiedy skrę­ci­li­śmy w stronę ośrodka jugge le­d­wie było wi­dać drogę.

John zo­sta­wił trak­tor na lu­zie. Sku­leni po­truch­ta­li­śmy do wej­ścia.

Pe­tra miesz­kała na pię­trze ba­raku.

Ma no­wego są­siada po­wie­dział john kiedy mi­ja­li­śmy miesz­ka­nie na par­te­rze. Zza drzwi do­bie­gały cha­rak­te­ry­styczne ro­dzinne od­głosy. Za drzwiami pe­try nie było sły­chać nic.

Naj­pierw za­dzwo­ni­li­śmy do drzwi. Kiedy nie otwo­rzyła spró­bo­wa­li­śmy po­roz­ma­wiać ze szcze­liną na li­sty. Kiedy nic nam nie od­po­wie­działa john wy­cią­gnął za­pa­sowy klucz.

W środku czuć było śmie­ciami. Z kry­jówki wy­szedł kot i mru­cząc ocie­rał się nam o nogi. Cho­ciaż w za­sa­dzie nie było to mru­cze­nie. Ra­czej dar­cie się.

Halo za­wo­łał john je­steś w domu.

Po­szłam do kuchni kot nie od­stę­po­wał mnie na krok. Zna­la­złam su­chą karmę i na­la­łam mu wody. Otwo­rzy­łam lo­dówkę i za­raz za­mknę­łam. Coś w niej gniło. Smród roz­niósł się po miesz­ka­niu i wy­mie­szał z odo­rem z ku­wety i za­sta­łym po­wie­trzem. Ni­g­dzie nie było śladu pe­try. Na łóżku za­le­gały ubra­nia. W kuchni pię­trzyły się za­schnięte na­czy­nia. Krze­sło le­żało wy­wró­cone a w przed­po­koju kilka nie­otwar­tych ra­chun­ków do­ma­gało się na pod­ło­dze uwagi.

Nie ma jej tu oświad­czył john.

Pa­mię­tasz kiedy ostat­nio roz­ma­wia­li­ście spy­ta­łam.

Za­sta­no­wił się. Może w środę. Miała pra­co­wać w week­end.

Spró­bo­wa­łam jesz­cze raz za­dzwo­nić. Poczta gło­sowa. Od razu. Ko­mórka pe­try była wy­łą­czona albo roz­ła­do­wana.

Jak nic ko­goś po­znała po­wie­dział john.

Może i tak przy­zna­łam. Ale my­ślisz że zo­sta­wi­łaby wtedy kota sa­mego.

Nie wiem od­parł. Nie roz­ma­wiamy ze sobą zbyt czę­sto. Od kiedy pirjo się wpro­wa­dziła sy­tu­acja jest na­pięta. Nie prze­pa­dają za sobą. Albo ra­czej pe­tra za nią nie prze­pada do­pre­cy­zo­wał.

Dziwne przy­zna­łam. Ta-tam wy­daje się taka sym­pa­tyczna. Może to dla­tego że cho­dzi w wy­du­ma­nych stro­jach i używa słów któ­rych nikt nie ro­zu­mie.

Jest z mia­sta od­parł john. Po­trze­buje czasu żeby przy­wyk­nąć.

Na pewno przy­zna­łam si­ląc się na obo­jęt­ność. Po­mimo lo­dówki i ku­wety w po­koju wy­czu­walny był za­pach johna. On sam oparty o drzwi spi­żarni przy­glą­dał się sprzą­taczce-ja­nie która po­spiesz­nie wy­rzu­cała po­psute je­dze­nie do re­kla­mówki-z-iki.

Prze­pra­szam za to o li­nie za­czę­łam. My­śla­łam o tym co się zda­rzyło wcze­śniej. Może nie udało mi się wcale za­wią­zać wę­zła ooca. Tylko zwy­kły bab­ski wę­zeł. Który pu­ścił kiedy lina się po­lu­zo­wała. Zje­chał z ob­lo­dzo­nego pnia.

Zwią­za­łam torbę po czym zo­sta­łam wcią­gnięta w helly’ego­han­sena johna.

To nie twoja wina za­pew­nił hel­ly­han­sen.

Grzywka kłuła mnie w twarz.

Co chcesz przez to po­wie­dzieć spy­ta­łam.

Że nie mo­głaś go ura­to­wać. Może chciał umrzeć.

Nie chciał za­pro­te­sto­wa­łam i oswo­bo­dzi­łam się z jego ob­jęć. Po­sta­no­wił wró­cić do an­ge­liki. Nie chciał umie­rać. Wcze­śniej tak ale nie tym ra­zem.

A jak to bę­dzie z nami spy­tał john.

Nie ma żad­nych nas. Są spód­ni­co­spod­nie. Zło­śli­wo­ści wierz­gały mi na pod­nie­bie­niu. Za­ci­snę­łam usta i w końcu udało mi się je prze­łknąć.

To co te­raz ro­bimy zmie­ni­łam te­mat. Dzwo­nimy na po­li­cję czy co.

Chodź do mnie po­wie­dział john a ja się do niego zbli­ży­łam. Ja do­szłam on do­szedł po czym wszystko było po sta­remu. Za­pach johna się roz­wiał a ja wy­tar­łam so­bie ki­siel z kroku. Sie­dząc na ki­blu zo­ba­czy­łam że coś wy­staje z prze­peł­nio­nego śmiet­nika. Wy­glą­dało jak ter­mo­metr. Był to test cią­żowy. Wsu­nę­łam go do tyl­nej kie­szeni.

Gdy prze­cho­dzi­li­śmy koło miesz­ka­nia na par­te­rze wciąż do­cho­dziły z niego ha­łasy. Tuż przy bra­mie za­wró­ci­łam i za­dzwo­ni­łam do drzwi.

Otwo­rzył mi męż­czy­zna w moim wieku. Spo­mię­dzy jego nóg spo­glą­dało na mnie dwoje dzieci. Na rę­kach trzy­mał nie­mowlę.

Dzień do­bry za­czę­łam. Na­zy­wam się jana i je­stem zna­jomą pe­try która mieszka tu na gó­rze. Wy­gląda na to że nie ma jej w domu. Wi­dział pan ją gdzieś ostat­nio.

Męż­czy­zna spra­wiał wra­że­nie jakby nie ro­zu­miał.

Prze­pra­szam uspra­wie­dli­wił się nie mó­wić za do­brze szwedzki.

Na gó­rze po­wtó­rzy­łam i po­ka­za­łam pal­cem. Mieszka dziew­czyna. Wi­dział ją pan. Wy­ce­lo­wa­łam so­bie pal­cami w oczy.

Po­krę­cił głową. Dawno temu do­dał. Może ty­dzień.

Kot wy­ry­wał się z mo­ich ob­jęć.

Prze­pro­si­łam za naj­ście i so­bie po­szłam.

Kot miau­czał przez całą drogę do sma­lån­ger. Wsa­dzi­li­śmy go do ju­to­wego worka żeby nam nie czmych­nął. John wje­chał za­sy­paną śnie­giem drogą na wzgó­rze i za­trzy­mał się przy go­spo­dar­stwie­kip­pów.

Po­da­łam mu kota. Wier­cił się.

Jak z nim spy­tał. Pirjo brzy­dzi się ko­tów.

Wy­godna wy­mówka prze­szło mi przez głowę ale po­my­śla­łam też o ko­cie.

Do ju­tra rzu­cił john.

Za­dzwoń na po­li­cję upo­mnia­łam go.