Władcy żywiołów - Klaudia Wiktoria Streich - ebook

Władcy żywiołów ebook

Klaudia Wiktoria Streich

4,1

Opis

Szamańskie legendy o władcach żywiołów, walczących z ludźmi opętanymi przez zło, Raven znała do tej pory jedynie z opowieści ciotki. Gdy na jednej z imprez poznaje bliżej Raphaela, szefa miejscowego gangu i zarazem największego przystojniaka w szkole, jej życie staje się pasmem trudnych do racjonalnego wytłumaczenia zdarzeń. Odkrywa w sobie niesamowitą moc, która ją fascynuje i przeraża jednocześnie. Stając się coraz bardziej świadoma czekającego ją przeznaczenia, porzuca zwyczajne życie, jakie do tej pory prowadziła i uczy się panować nad demonami – tymi na zewnątrz i tymi czającymi się w niej samej… Ale czy dziedzictwo, które nosi w sobie, nie okaże się dla niej pewnego dnia przekleństwem?

O ile to było możliwe, wiatr zawiał z jeszcze większą siłą. Deszcz przemoczył nas do suchej nitki. (…)
– Jezu, kobieto, opanuj się.
Zmarszczyłam brwi. A temu o co znowu chodzi?
– Zaraz będzie tu powódź stulecia, jak się nie będziesz kontrolować.
– O czym ty, do diabła, mówisz? Naćpałeś się czy co?
– Raven, nie uważasz, że to dziwne? Kiedy ty się smucisz, leje jak z cebra, chociaż zapowiadali trzydzieści stopni w cieniu. Twoje oczy zmieniają kolor. Widzisz aury ludzi. Twojego tatuażu nie widzą inni…
– O czym ty bredzisz? – weszłam mu w słowo. – Tobie też się zmienia kolor oczu. Tak czasem się zdarza, że kiedy człowiek jest smutny, pada deszcz. Skoro nikt nie widzi mojego tatuażu, to skąd o nim wiesz? Wczoraj ktoś podrzucił mi jakieś prochy i najwidoczniej tobie też! – musiałam krzyczeć, chociaż nasze twarze dzieliło tylko kilka centymetrów. Wiatr wiał tak mocno, że niektóre drzewa były zgięte wpół.

Klaudia Wiktoria Streich
Urodziła się w 1999 roku w Nowym Dworze Gdańskim. Dorastała w Krynicy Morskiej. Jest absolwentką Wydziału Architektury Politechniki Gdańskiej. Aktualnie mieszka w Gdańsku. Przygodę z literaturą rozpoczęła jako uczennica gimnazjum – wtedy pojawił się pomysł stworzenia świata „Władców Żywiołów”. Uwielbia zwierzęta, a w szczególności psy. Nie cierpi stać w miejscu, więc rozwija się w różnych dziedzinach: rysunku, malarstwie, grafice komputerowej, fotografii oraz w pisaniu.
Władcy żywiołów. Woda i Wiatr” to jej debiut literacki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 593

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (34 oceny)
16
7
8
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MalgorzataAr

Z braku laku…

Nudne dylematy małolatów.
10
skazaninaczytanie

Dobrze spędzony czas

Raven jest zwyczajną nastolatką. Żyje w myśl uczenia się na własnych błędach, w czym dopinguje ją przyjaciółka Lindsay, będąca dla naszej głównej bohaterki niemal jak siostra. Niczym każda dziewczyna w jej wieku lubi szaleć i rozmyślać o pierwszych miłościach, nie bacząc na konsekwencje. Do czasu, gdy tata Raven trafia do szpitala po wypadku samochodowym. Wtedy zaczyna się nią niezrozumiake interesować Raphael, który w oczach dziewczyny uchodzi za szkolnego kobiecierze. Dlaczego miałaby być ważna dla osoby, która w normalnych okolicznościach, nie zwróciłaby uwagi na kogoś tak nieatrakcyjnego i nudego jak Ona. Jakby kłopotów nie było końca najbliższe okolice otaczają kataklizmy - ulewne deszcze, wichóry i powodzie, a Raphael bredzi coś o bajkach, które Raven słyszała od cioci. Z dnia na dzień zabiegi okoliczności, które ja spotykają są coraz bardziej absurdale, a chłopak, którego pragnie unikać, nieodstępuje jej na rok. Przecież wszystko da się racjonalnie wytłumaczyć, ale czy aby na p...
00
Darex977

Z braku laku…

Zakręcona. Niespójna.
00
Sumcia

Całkiem niezła

Poczatek całkiem niezły, dobrze się zapowiadało, szczególnie, że sama historia wydawała się interesującą. A później nie wiem co się stało, ale w sumie to było poplątanie dobrych k ciekawych wątków z 50 twarzy Greya dla nastolatków. Jak dla mnie - żenada. Drugą połowę książki czytałam dość pobieżnie, omijając niekiedy całe strony, bo mnie nudziły. Aczkolwiek myślę, że nastolatkom może się spodobać. Jednak bardzo nie rozumiem, dlaczego kobiety/dziewczyny muszą zakochiwać się w takich du**ach? Głównego bohatera najchętniej bym zdzieliła po... twarzy i tyle go widziała.
00
Misia__26

Nie oderwiesz się od lektury

Książka jest świetna. Już dawno tak mnie nie wciągnął świat fanasyki 😀
00

Popularność




(…) Piątka bogów postanowiła stworzyć człowieka. Idiszke [bogini ziemi] stworzyła mu ciało, Auken [bóg wód], Leek [bóg płomieni] oraz Hingen [bóg powietrza] skonstruowali ludzką psychikę. Widja miała ożywić człowieka, jednak Hingen miał inne spojrzenie na ludzki żywot. Uważał on, iż człowiek powinien być w pełni podporządkowany woli bogów. Auken i Leek twierdzili, by człowiek jako najdoskonalszy twór bogów, był im podobny i posiadał wolną wolę. Rozżalony Hingen uciekł od bogów. W tajemnicy ulepił z gliny własnego człowieka. Nie był on tak doskonały jak twór Idiszke. Nie posiadał oczu, bardziej przypominał zwierzę niż boga. Gdy Widja miała ożywić człowieka, Hingen podstępnie podstawił jej swojego stwora, który miał być posłuszny tylko jemu. Widja tchnęła w niego życie. Tak powstał pierwszy sługa Hingena. Złość bogów nie miała granic. Przepędzili oni podstępnego Hingena w inny wymiar wraz z jego sługą. Zapieczętowali Przejście, wiążąc go na wieki. Ten poprzysiągł swój powrót i zemstę.

Szamańska legenda „Jak powstał świat”

PROLOG

Tarzała się po mokrej ziemi, rozdzierając gardło. Rozrywała moje bębenki błaganiami o litość. Zatkałam dłońmi uszy. Deszcz uderzał w moje ciało niczym karabin maszynowy. Chciałam jej pomóc, uspokoić. Nie mogłam znaleźć źródła jej bólu. Podbiegłam do niej. Wrzasnęła po raz kolejny, wyciskając łzy z oczu, mieszając je z kroplami deszczu. Bladą twarz szpecił grymas cierpienia, jakby była torturowana od stuleci. Głupia myśl.

– Błagam… przestańcie!!! – wrzask przemienił się w szloch.

Kolejna fala mordęgi zamarła jej na ustach, kiedy dotknęłam skóry. Ale… dlaczego?

Pomimo błota jej jasne włosy lśniły jak gwiazdy. Wyraźna fala ulgi pojawiła się na dziecięcej twarzy. Otworzyła oczy. Aż westchnęłam z wrażenia. One były białe. Przezroczyste. Nieskazitelne.

– Eliza… jak ty…? – wybełkotała zaskakująco mocnym głosem. Potem wyrzuciła jednym tchem potok słów: – Musisz uważać, Oni znaleźli sposób, żeby zmienić historię. Rosną coraz szybciej w siłę. Musisz wrócić do pozostałych, szykują armię…

– Zaczekaj – przerwałam. – Nie jestem Eliza, tylko Raven.

Nieznajoma rozszerzyła oczy ze zdziwienia i zaczęła mi się przyglądać. Świdrowała mnie wzrokiem, jak gdyby chciała zobaczyć moją duszę. Może zresztą tak było. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Równocześnie odskoczyłyśmy od siebie jak oparzone.

Tęczówki… ona miała żółte, świecące jak światło, słoneczne tęczówki. Boże, znowu zaczęła wyć z bólu. Zwijała się, jęczała, bełkotała niewyraźnie jakieś słowo. Chyba „knahi”. Byłam przekonana, że już na zawsze ten widok zachowa mi się w pamięci. Znowu dotknęłam jej ramienia i tak samo jak za pierwszym razem ból minął. Tak, jakbym była jej lekarstwem, ochroną.

– To nie może być prawda! To za szybko! – darła się na mnie, jakbym zrobiła coś złego. – Znajdź Elizę, powiedz, że jesteś Knahi, powiedz jej, że historia się zmieni, że Dayla cię przysłała. Nie możesz się Ich bać, Oni się żywią twoim strachem – mówiła z powagą w głosie przewyższającą jej wiek. Gdybym cokolwiek rozumiała, pomyślałabym, że od tego zależy jej życie.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz. – Kim są „Oni”? – Nie jestem Knahi, tylko Raven. Raven – powtórzyłam wyraźnie i dobitnie. – Gdzie są twoi rodzice? Jesteś przemarznięta i mówisz kompletnie bez sensu. Chodź, zaprowadzę cię do mojego dziadka, on zna tu wszystkich.

Zignorowała mnie. Wyglądała, jakby czegoś słuchała, ale na pewno nie mnie.

– Znaleźli mnie – szepnęła. O zgrozo, ten szept był gorszy od jej wrzasków. – Uciekaj! Nie mogą cię zobaczyć!

Wyszarpała rękę z mojego uścisku. Natychmiast padła na ziemię w kolejnej dawce agonii, ale to trwało chwilę, ułamek sekundy, mrugnięcie okiem. Nie było jej. Nie było wrzasków, płaczu, jęku, bzdur. Niczego i nikogo.

– Dayla! Dayla, gdzie jesteś?! – wołałam. Nic, cisza.

Rozejrzałam się jeszcze raz. Ludzie tak po prostu nie znikają. Ona musi gdzieś być…

ROZDZIAŁ 1

6 lat później…

Zmierzyłam krytycznym wzrokiem dziewczynę w lustrze. No cóż, nie wyglądała najgorzej. W porywie mogę stwierdzić, że nawet kusząco. Czyli jak typowa suka. Jej koszulka więcej pokazywała, niż zakrywała. Sięgała ledwo do pępka ze srebrnym kolczykiem w kształcie klucza, tył miała obszyty koronką. Krótkie spodenki jeansowe (z naciskiem na „krótkie”) były specjalnie poszarpane. Czarne sandałki na obcasie automatycznie wydłużały i tak już długie, i według opinii wielu, zgrabne nogi. Dziewczyna przeciągnęła ręką po kasztanowych włosach, tak jak ja. Ale wciąż nie mogłam uwierzyć, że to ja. Wizerunek, jaki musiałam stworzyć, był czasem zbyt wymagający. Moje niebieskoszare oczy podkreśliłam jeszcze grubszą kreską. Nałożyłam błyszczyk i zeszłam na dół.

Lindsay już na mnie czekała. Gdybym była lesbijką, ona byłaby moją kochanką. Poważnie. Miała urodę supermodelki. Figurę zresztą też. Niczego jej nie brakowało. W małej czarnej z wyciętymi plecami i z tymi figlarnymi kocimi oczami podbije resztę męskiej rasy, która się przed nią ukryła.

– Wow, Raven Barton ogarnęła się w piętnaście minut, to wydarzenie muszę zapisać w pamiętniczku. – Linds uśmiechnęła się do mnie kpiąco.

– Z tego, co pamiętam, twierdzisz, że pamiętniki piszą tylko brzydkie dziewczyny, które nie mają faceta. – Odwzajemniłam uśmiech. – Mówiłam ci już, jak bardzo jesteś głupia?

Powtarzałam jej to, od kiedy otworzyła mi drzwi. Urządzała przyjęcie pod nieobecność swoich rodziców. Niesamowicie głupie, ryzykowne, nieodpowiedzialne i nierozważne, zważywszy na fakt, że jej rodzice są… cóż, specyficzni. Na temat dyskotek, na których jest alkohol, reagują dość impulsywnie. Zresztą nie potrzeba nawet alkoholu, wystarczy, że dwoje ludzi stanie obok siebie bliżej niż pół metra.

– Powiedziała ta, która zjechała dmuchaną zjeżdżalnią z drugiego piętra w środku zakończenia roku. – Pokazała mi język.

Skacz! Skacz! Tłum podekscytowanych nastolatków wrzeszczy do mnie. Moje nagie stopy drażni sztuczna guma. Nie mogę patrzeć przed siebie, słońce strasznie razi moje oczy.

– Barton, na miłość boską, złaź stamtąd! – przez okrzyki przebija się donośny głos dyrektora.

Skaczę, krzycząc: „do boju kangury!”. Moja sukienka podwija się z każdej strony. Śmieję się jak szalona. Turlam się po trawie, która łaskocze mnie w nagą skórę na ramieniu. Podnoszę głowę i z przerażeniem widzę, że zawodnicy postanowili pójść w moje ślady. Wszyscy, naraz.

– Nie mogłam się wycofać. Tu chodzi o honor. Halo, ziemia do Raven! – Zaczęła mi pstrykać przed oczami. – Przestań żyć w obłokach.

Zamrugałam szybciej. Linds, przede mną stoi Linds.

– Nadal nie jestem w stanie pojąć, jak cała szkoła mogła milczeć – kontynuowałam z wyrzutem.

Miesiąc temu, cały jeden wielki miesiąc temu, założyła się z Becky – czytaj wróg numer jeden, zdzira i kłamca w przebraniu podstępnej żmii – o to, że zrobi najlepszą imprezę w historii szkoły. Wiedzieli wszyscy, tylko nie ja. Taki Becky postawiła warunek. „Sikała w gacie ze strachu” (słowa Linds, nie moje, mnie tam przecież nie było!), myśląc, że pomogę Linds. Jasne, żebym pomogła, gdybym WIEDZIAŁA!

– Dowiedziała się, jak pomogłaś Benowi rozkręcić zabawę. Benowi, który siedzi w książkach całe dnie i kocha się w nauczycielce angielskiego. Takie rzeczy zostają w ludziach. Ktokolwiek pisnąłby ci słówko, zakład anulowany. Wszyscy najwidoczniej chcieli przyjść na moją imprezę! – Skakała po kuchni jak mała dziewczynka, która zaraz otworzy wymarzony prezent. Pokręciłam głową z niedowierzania i rozbawienia.

– Pomagałam ludziom, co nie oznacza, żeby wykluczać mnie z zakładu!

– Poza tym – ciągnęła, stając w miejscu – nazwała nas pustymi dziwkami, sądzisz, że pozwolę, by ktokolwiek mnie i ciebie nazwał dziwką? Niech się cieszy, że nie wytarłam jej twarzą chodnika.

– Wątpię, by jej to zaszkodziło. Tapeta by ją uratowała. – Mlasnęłam z obrzydzeniem. Jak można nakładać tyle pudru? Jedno opakowanie na godzinę, nie żartuję.

Pokiwałyśmy zgodnie głowami.

– No tak – zaśmiała się chytrze i zatarła ręce. – Już nie mogę się doczekać wygranej.

Gdy moja Linds wygra – a wygra na pewno – Becky wisi mojej przyjaciółce przysługę. Jeśli jednak jakimś cudem Lindsay nie wygra, to ona usługuje jej przez miesiąc. Jasne. Pewnie dodawałaby jej środki na przeczyszczenie. Nie żeby była mściwa. W gruncie rzeczy Linds jest najmilszą osobą, jaką znam.

– Muszę cię uprzedzić. – Spojrzałam na nią niepewnie. Bóg jeden wie, co wymyśliła. – Masz załatwiony taniec z Erikiem. I chłopaki od alkoholu bardzo chcą cię poznać.

– Znowu się mną posłużyłaś? – w moim głosie wcale nie było słychać wyrzutu. Ani trochę.

Po co ja w ogóle pytam? Oczywiście, że tak. Na twarzy nie miała ani cienia skruchy. Bycie szkolną szmatą ma swoje zalety, ale chyba dostrzegam coraz więcej minusów. Między innymi to, że twoja przyjaciółka posługuje się plotkami częściej niż ty. Skandal!

– Nie każę ci się z nimi umawiać, tylko zatańczyć – zrobiła minę zbitego szczeniaka. – Nie odmówisz, prawda?

Westchnęłam, wznosząc oczy do nieba. Jakbym miała jakieś wyjście.

– Nie, ale przyjdzie dzień, kiedy upomnę się o swoje! – Pogroziłam jej palcem.

Pisnęła i przytuliła mnie. Uwielbiałam ją, nawet kiedy namawiała mnie do rzeczy, których nie cierpiałam. Przynajmniej wybrała najlepszego DJ-a. Eric może skończył dopiero pierwszą klasę liceum, ale potrafił wyczyniać cuda z muzyką.

– Czas na kulminacyjne pytanie – zrobiłam dramatyczną pauzę. – Gdzie twoi rodzice? I Mike?

Zaczęła wykręcać palce. O nie, robiła to wyłącznie przy naprawdę niedorzecznych pomysłach.

– A co, tęsknisz za nim? – zdobyła się na nonszalancję. – Pilnuje starych.

Zatkało mnie.

– Co robi? Linds, coś ty znowu wymyśliła?!

Już po nas. Oni ją zabiją, wyślą na Antarktydę i założą pas cnoty. Nie przesadzam.

– Nie panikuj. Zorganizowałam rodzicom randkę. Powiedziałam tacie, żeby zaprosił mamę na kolację, niech ją zabierze do kina i niech wynajmą sobie noc w hotelu. – Uniosła ręce i zaczęła gestykulować. – Mamie w końcu należy się trochę rozrywki – uśmiechnęła się jednoznacznie. Ohyda. Myśl o seksie rodziców przyjaciół zawsze będzie mnie brzydzić. – Mike ich pilnuje, na wypadek gdyby znowu się pokłócili i nagle zechcieliby wracać. Za sto dolców zrobiłby wszystko.

– Jesteś szalona.

– I wspaniała. – Posłała mi całusa. – Za to mnie kochasz.

Wielbienie samej siebie przerwał jej dzwonek do drzwi. Zmarszczyłam czoło, było zdecydowanie za wcześnie na gości. Poszłyśmy otworzyć. Na progu czekał Ethan, nasz znajomy z salonu tatuażu. Rok temu skończył szkołę i postanowił zrobić gap year. Co on tu robił z ogromną, czarną torbą?

– Nareszcie – zwróciła się do niego Linds. W jej stylu nie było miejsca na zwykłe „cześć”.

– O co chodzi? – spytałam trochę zbita z tropu. Ethan ma prawo bawić się z nami, ale po jaką cholerę miałby przychodzić teraz?

– Przekupiła mnie – powiedział beztrosko. – Mam robić hennę. Bo przecież to wydarzenie musi być wyjątkowe.

– Hej, to moje słowa – wtrąciła Linds.

– I mój pomysł – zawtórowałam.

– Stary, więc się nie liczy, a mnie pomaga – roztrzepanie w jej głosie zawsze mnie rozbraja.

Zaprowadziła chłopaka na patio. Niedługo po nim zjawił się Eric wraz ze swoją ekipą, ludzie od dmuchanych materacy i chłopaki od alkoholu. Eric posyłał cały czas w moją stronę lubieżne uśmiechy. Gdybym mogła, starłabym go z jego twarzy, nie dając mu szans na wyjaśnienia. Ale to wieczór Linds, mogę ten jeden raz zachować się jak dama i sprowadzić chłopaka na manowce. Nie moja wina, że wszyscy widzą we mnie tylko plotki. A one nie są subtelne. W żadnym stopniu.

Nie powiem, moja przyjaciółka jest genialna. Wykorzystała swój ogromny basen, w którym spokojnie mogłaby trenować drużyna pływacka, no dobra, dwie drużyny, wypełniając go po brzegi kolorowymi pontonami. Eric miał swój kącik tuż nad basenem, a Ethan pod ścianą domu. Wszędzie były stoły, z piwem, wódką, ponczem i czego dusza nastolatka sobie jeszcze zażyczy. Pierwsi ludzie zaczęli się schodzić parę sekund po tym, jak skończyłyśmy wieszać lampiony na werandzie. Pół godziny później nie dało się przejść przez tłum napalonych nastolatków. Muzyka dudniła, a chłopaki wrzucali bez jakichkolwiek skrupułów dziewczyny do wody. Ogólnie rzecz biorąc, przyszła większa część uczniów naszej szkoły. Nawet z przyszłych i byłych czwartych klas.

– Witaj, piękna. – Podszedł do mnie jakiś koleś.

– Piękna ma pazurki – odgryzłam się.

– Czy kocica poświęci dla mnie jeden taniec? – Zdecydowanie nie wyczuł aluzji.

– Kocica woli tygrysy, a nie malutkie kotki. – Spojrzałam znacząco na jego spodnie i odeszłam.

Czasem miałam siebie dość. A raczej swojej reputacji. Czemu postawiłam na typ suki? Zauważyłam Linds biegnącą w moją stronę. Wzięłam kolejny łyk piwa i wyszłam jej naprzeciw.

– Nie uwierzysz! Nie uwierzysz! NIE UWIERZYSZ! – Podskakiwała jak mała dziewczynka. – Raphael przyszedł!

Zakrztusiłam się. Klepała mnie ze śmiechem po plecach.

– Po jaką cholerę on tutaj?! – musiałam krzyczeć przez głośną muzykę. Dobrze, że dom Grandów jest na obrzeżach miasta. Przynajmniej sąsiadami nie musieliśmy się przejmować.

– To naprawdę najlepsza impreza w historii szkoły!

Rozumiałam jej radość, co nie zmieniało faktu, że nie znosiłam gościa. Jest o rok starszy, przeleciał prawie każdą dziewczynę w Veland i jest królem dupków. Cholerny arogant. Jedyne zasady, jakie uznaje, to swoje, o ile w ogóle je ma. Nie jest typem imprezowicza. Jeżeli już gdzieś przyjdzie, jest to fenomen. Są tylko dwie opcje, dlaczego się zjawił. Albo Linds zrobiła najlepszą imprezę, albo jakaś biedna dziewczyna znajdzie się w jego ramionach. Brr.

Nie ominął mnie taniec z Erikiem. Pomimo tego, że jest o rok młodszy i zapewne uważa mnie za szmatę, jest całkiem uroczy na swój sposób. Chłopaki od piwa, czyli Sam, Justin i Max, okazali się całkiem spoko. Właściwie siedziałam z nimi już od godziny na parkingu. Ich jeep był świetny, a poza tym stąd widzieliśmy idealnie patio.

– Najlepsze jest to, że nie wiadomo, czy jej starzy przyjdą i nie urządzą jatki – powiedział Sam.

– Jeśli przyjdą, mamy przesrane – dopowiedziałam złowieszczym tonem. – Jej rodzice znajdą każdego, znajdą ich opiekunów i zatrują nam akta.

– Ktoś lubi igrać z ogniem – zaśmiał się Justin.

– Kto to? – Max wskazał na… No nie, tylko nie on! – Jest całkiem niezły.

– I kocha kobiety – rzuciłam krótko. Max był gejem. Nawet gdyby Raphael też nim był, trzymałabym go z dala od chłopaka. – Właściwie one też go kochają.

– Poza tobą. – Max mnie szturchnął.

– Nie gustuję w facetach bez gustu.

Raphael wszedł właśnie do domu z jakąś laską w bikini. Co one w nim widzą oprócz ładnej buźki? Niedaleko kręciła się jego świta. Ośmiu napakowanych chłopaków z naszej szkoły. Wszyscy mieli skórzane kurtki. Chodzą plotki, że należą do gangu. Jeden chłopak ma opaskę elektryczną. Według ludzi: za pobicie, napad, obrabowanie banku, szantaż dyrekcji szkolnej…

– Raven, nie męcz nas i zatańcz. – Justin zrobił niewinną minę. Rzuciłam w nim pustym kubkiem po piwie.

– Skoro tak ładnie prosicie. – Wstałam.

Weszłam na dach jeepa przy okrzykach moich nowych kumpli. Faceci. Leciał jakiś kawałek idealny do tańca brzucha. Zaczęłam się powoli kołysać. Moje szpilki stukały w dach samochodu. Spojrzałam na basen. Dostrzegłam Linds rozmawiającą z Tonym Fillansem. Wyglądał na oczarowanego i wcale mu się nie dziwiłam. Była piękna, inteligentna i miała miękkie serce, o czym wiedzieli nieliczni. Piosenka szybko dobiegła końca. Dygnęłam i z pomocą Justina zeszłam z dachu. Chłopcy oczywiście byli wniebowzięci.

– Należy mi się piwo, ekspresem – uśmiechnęłam się przebiegle.

Po jakimś czasie poszłam zobaczyć, co się dzieje. Will z Andre założyli się, który wypije więcej czystej bez popity. Ohyda. Andre wygrał, ale za cenę niezłego pawia. Podwójna ohyda. Linds dała mi komórkę, na którą w razie czego miał dzwonić Mike. Patrzyła na Tony’ego jak ja na czekoladę. Mam tylko nadzieję, że nie będzie jak z Piterem. Uznał, że plotki są prawdziwe, a ona jest łatwa. Ona natomiast uznała, że zasłużył na potężnego kopniaka w krocze. Tak, moja Lindsay znokautowała kapitana szkolnej drużyny koszykówki.

Pogrążona w myślach weszłam do domu. Ledwo skręciłam za róg korytarza, a już ktoś się ze mną zderzył. Zachwiałam się. Gdyby nie czyjeś silne ramię, pewnie poleciałabym na tyłek. Popatrzyłam w twarz mojego poniekąd wybawcy. Odskoczyłam od niego natychmiast. Cholerny kobieciarz.

– Raphael, jak miło cię widzieć – zdobyłam się na uprzejmość. Był sam. Cóż, laska w bikini już poszła w odstawkę.

Miałam go wyminąć, ale kiedy zauważyłam, jak mi się intensywnie przygląda, zmieniłam zdanie. Taksował mnie tymi brązowymi, prawie czarnymi oczami. Zawtórowałam mu, przecież nie będę tą, która odwraca wzrok. Piwo zaczęło uderzać mi do głowy.

Był niesamowicie zbudowany. Nawet w czarnym podkoszulku i jeansach można było zobaczyć zarys jego mięśni. Jak zwykle miał na sobie skórzaną kurtkę, bez tego ani rusz. Był zdecydowanie wyższy ode mnie. Ciemnobrązowe włosy miał rozczochrane. Prosty nos, pełne usta, chodzący ideał. Nic dziwnego, że prawie żadna dziewczyna nie potrafiła się mu oprzeć. Szkoda, że to tylko jedna strona medalu.

Spojrzał mi w oczy, ale tym razem jego tęczówki były jakby jaśniejsze. Wytrzeszczył gały z niedowierzania i zdziwienia. No co? Umazałam się czymś, czy coś? Nie wiem, czemu, ale to spojrzenie coś mi przypomniało. Jakbym przeżyła déjà vu, tylko że nie z nim. Dziwne. Szybko się otrząsnął.

– Raven… – zawahał się.

– Tak? – ponagliłam.

Nie odpowiedział, tylko złapał mnie za rękę i poprowadził do pokoju obok.

– Hej! – zaprotestowałam, szarpiąc się i zapierając piętami.

Łatwiej byłoby przesunąć ścianę palcem. Był silniejszy ode mnie. Świetnie. Do króla dupków i drani Raphaelowi trzeba dodać jeszcze tytuł króla świrów. Wepchnął mnie do sypialni państwa Grandów, jakbym ważyła tyle co powietrze.

– Za kogo ty się, kurna, uważasz? – Posłałam mu wściekłe spojrzenie.

Niewzruszony oparł się o drzwi, blokując je.

– Musimy poruszyć pewną kwestię.

Że co? Nie, to zdecydowanie było przegięcie. Rozumiem naprawdę dużo, ale jeśli naprawdę sądzi, że się z nim prześpię, bo zamknął mnie w sypialni, jestem pijana i mam opinię puszczalskiej, to się grubo myli.

Zamachnęłam się na tę jego śliczną twarzyczkę. Złapał moją dłoń tuż przy jego policzku. Musiał być taki zwinny?

– Nie taką kwestię – powiedział. Albo zwariowałam, albo usłyszałam w jego głosie wyrzut.

Nie miałam czasu się nad tym zastanawiać. Zadzwonił telefon Linds. Poczułam skurcz w żołądku. Tylko NIE to. Przyłożyłam komórkę do ucha, nie spuszczając oka z mojego oprawcy. Niech nawet nie myśli, że mu to ujdzie na sucho.

– Alfa do Omegi. Kod czerwony! – usłyszałam głos Mike’a.

– Twoja Omega jest zajęta, więc mów normalnie. – Przewróciłam oczami.

– Raven, nasz tata czeka na taksówkę przed hotelem. – Od razu mnie rozpoznał, jak miło.

– Za ile dotrze do domu?

– Ojciec będzie w domu za maksymalnie godzinę.

Mało czasu, zdecydowanie za mało. Wpadłam na pewien pomysł.

– Mike – zaczęłam najbardziej przekonującym tonem – wsiądziesz do tej taksówki i do każdej innej, którą twój tata zamówi.

– Zaraz, co? A jak mnie zobaczy?!

Panika to wróg Mike, a podekscytowanie to broń.

– Nie zobaczy, jeśli wsiądziesz przed bramą – przekonywałam. – Mike, przez miesiąc możesz jeździć na moim motocyklu – dodałam szybko.

– Masz motocykl? – wtrącił Raphael.

Uciszyłam go ręką, obmyślając już plan działania. Trzeba znaleźć Lindsay.

– Dla mojej kochanej Raven i jej motoru zrobię, co się da.

– Dzięki. – Rozłączyłam się. – No to zaczynamy. Wypuść mnie.

– Nie skończyłem z tobą.

Zmrużyłam oczy. Co za bezczelny… Skąd się biorą tacy faceci?

– A ja nie mam zamiaru z tobą zaczynać – odcięłam się. Palant. – Ktoś musi uratować nam tyłki. Marnujesz mój czas.

– Nie myśl, że cię nie znajdę – ostrzegł, ale łaskawie mnie przepuścił.

Wyminęłam go i zaczęłam szukać Linds. Na szczęście była w kąciku DJ–a. Podałam jej telefon. Zrozumiała. Jej twarz zszarzała. Źle to się komponowało z brązową opalenizną.

– Nic się nie bój, damy radę – pocieszyłam ją. – Eric, daj mi mikrofon i wyłącz muzykę.

Zrobił to bez słowa, ale inni nie byli zadowoleni.

– Jak się bawicie?! – usłyszałam swój głos lecący z głośników.

Odpowiedział mi chór pisków i oklasków. Chłopacy chyba gwizdali.

– Czy to była najlepsza domówka w historii szkoły?! – krzyknęłam ponownie do mikrofonu.

Znowu pisk.

– To świetnie, bo czas się zwijać!

Buczenie.

– Tata Linds jedzie do domu!

I wszyscy wiedzą, o co chodzi. Jej mama to nic w porównaniu do ojca. On postawi na nogi całą policję i rodziców wszystkich zgromadzonych, nawet jeśli nie pili ani nie jarali. Znajdzie każdego, nie wiem jak. Powinien zostać detektywem, a nie szefem korporacji. Chociaż w sumie, czym jedno od drugiego się tak naprawdę różni?

– Posłuchajcie! – Trzeba ich jakoś ogarnąć. – Ucieczka teraz nic nie da, jeżeli znajdzie ślad imprezy. Proponuję ostatnią, szaloną grę.

Słuchali jak zaczarowani. Doskonale zdawali sobie sprawę z ryzyka.

– Podzielimy się na drużyny. Każdy idzie do tej, która mu bardziej pasuje. Drużyna Jeden opróżnia zawartość stołów. Szkoda, żeby taka ilość jedzenia i alkoholu się zmarnowała.

Niektórzy zaczęli się śmiać.

– Drużyna Dwa pomoże Ericowi złożyć i pochować sprzęt. Drużyna Trzy pomoże mi i Lindsay ogarnąć w domu. W drużynie Czwartej są tłumoki, które nic nie zrobią i zabierają się do domu. Ruchy ludzie! Mamy pół godziny!

Ludzie zaczęli biegać bez ładu i składu. Większość uciekała do samochodów. Im szybciej się zmyją, tym lepiej. Na niebie pojawiły się pierwsze promyki słońca. Dzięki Bogu, że Ethan zwinął się godzinę temu. Oddałam mikrofon, wzięłam Linds za rękę i poprowadziłam ją do domu. Dopiero w kuchni oprzytomniała.

– Raven, nie wiem, jak ci dziękować.

– Ale ja wiem, ty zajmujesz parter, a ja idę na piętro.

Poleciałam na górę. Musiałam się załatwić. Cholera! Dostałam pierwszą miesiączkę. Wiem, że to dość późno, ale żeby w taki dzień?! Linds powinna mieć gdzieś podpaski.

Z łazienką uwinęłam się raz-dwa, tak samo jak z resztą piętra. W żołądku zaczęłam odczuwać skutki każdego wypitego piwa. Strasznie kręciło mi się w głowie. Wyszłam z pomieszczenia, z korytarza skierowałam się na schody. Prawie na kogoś wpadłam. Znowu. Czy to jakiś żart? To moja pechowa noc! Czemu przede mną nie mógł stać Eric? Spojrzałam w oczy swojego prześladowcy.

– Raphael, bądź tak grzeczny i jedź już do domu. – Koniec miłej Raven.

– Zwariowałaś? Nie mogę cię teraz zostawić. Musisz mnie wysłuchać.

Zakręciło mi się w głowie tak mocno, że musiałam się przytrzymać ściany. Ponownie spojrzałam na Raphaela, tym razem z zamiarem minięcia go albo walnięcia, jeśli zajdzie taka potrzeba. Ale faza! Nigdy więcej piwa. Koniec, kropka. Chłopaka otaczało coś na kształt czerwonej poświaty. Najśmieszniejsze jest to, że ten kolor jakoś do niego pasował.

– Wow, wyglądasz, jakby ktoś świecił na ciebie czerwoną latarką. Hmm, mocne to piwo – powiedziałam.

– Dobrze się czujesz? – Wyglądał na zaniepokojonego.

– A co, źle wyglądam? Idę do Linds, a tobie radzę już się zmywać. – Jak on mnie denerwuje.

Minęłam go na schodach i zeszłam na dół. Moja przyjaciółka podawała właśnie jakimś chłopakom worki na śmieci.

– To kiedy następna impreza? – spytał jeden.

– Na moim pogrzebie, jak się nie pośpieszycie – odpowiedziała.

Kiedy zamknęła za nimi drzwi, odwróciła się i spojrzała na mnie. Czy komuś udało się podrzucić mi jakieś prochy do jedzenia? Linds też miała czerwoną poświatę. Nie wytrzymałam i spojrzałam, czy czasem nikt nie świeci na nią latarką. Wiem, że to idiotyczny pomysł, ale nie wytrzymałam.

– Co ty wyprawiasz? – spytała. – Musimy się przebrać, zanim ojciec wróci.

– Tak, masz rację. Mike już wrócił? – wybełkotałam.

– Raven, ile wypiłaś? – zapytała z przestrachem Linds.

– Emm… tak z trzy… Nie, cztery owocowe. Nie. – Uniosłam ręce w geście rezygnacji. – Nie wiem. Aż tak źle?

– Już po mnie! – Była przerażona.

– Będę udawać, że śpię. Raphael był na górze.

– Co on tu jeszcze robi?! – krzyknęła i już jej nie było. Pobiegła na piętro.

Poszłam za nią na górę, ale z innym zamiarem. Musiałam się przebrać, a pokój Lindsay był na piętrze. Spotkałam ją u szczytu schodów. Nie wyglądała na zadowoloną.

– Obiecałaś! Obiecałaś, że już nigdy więcej nie weźmiesz tego świństwa! Nigdzie go nie ma, a Mike powiedział mi przed chwilą, że jego samochód mijał dwadzieścia minut temu!

Nic nie rozumiałam. Czy ona usiłuje mi powiedzieć, że mam halucynacje? To by wyjaśniało tę czerwień.

– Nie brałam nic! Przysięgam! Mogłabym się założyć, że on tu przed chwilą jeszcze stał! – Jasne, na pewno mi uwierzy.

– Nieważne. Idź się przebrać i udawaj, że śpisz. Zaraz do ciebie przyjdę.

Powiedzieć, że była wkurzona, to niedopowiedzenie roku. Wyglądała na przerażoną i wściekłą.

Poszłam do jej pokoju. Podeszłam do łóżka, gdzie leżała moja torba. Zrugała mnie jak małe dziecko, a to przecież ja doprowadzam ją zawsze do porządku. Włożyłam swój za duży T-shirt i krótkie spodenki. Zaplotłam włosy w warkocz i poszłam do łazienki w jej pokoju, żeby umyć zęby i zmyć makijaż. Nie podobała mi się taka zamiana ról. Kiedy wyszłam, Lindsay siedziała już na łóżku w niebieskiej piżamie.

– Jest już na podjeździe – zaczęła, oczywiście mówiła o swoim ojcu. – Mike powiedział mi o twoim pomyśle. Nie wiem, jakbym sobie bez ciebie poradziła. Nie powinnam tak na ciebie naskakiwać.

Skruszona Linds, a to nowość.

– Nic się nie stało. – Usiadłam obok niej. – No to opowiadaj, jak tam Tony?

– Nie uwierzysz, ale świetnie całuje. – Zrobiłam minę jak mała dziewczynka, kiedy widzi całujących się rodziców. – Jutro do mnie… – urwała.

Popatrzyłyśmy w stronę białych drzwi jej pokoju. Ktoś – pewnie pan Grand – szedł po schodach. Spojrzałyśmy na siebie. Ja położyłam się pod kołdrą, a Linds pobiegła zgasić światło. Wskoczyła do łóżka obok mnie, uśmiechnęłam się do niej. Zamknęłam oczy. Trzask naciskanej klamki. Zapaliła się żarówka.

– Raven, Lindsay, wiem, że nie śpicie.

Już po nas. Panie, miej nas pod swoją opieką.

– Za dziesięć minut widzę was w kuchni. – To powiedziawszy, ojciec mojej przyjaciółki wyszedł, nie gasząc światła.

– A było tak pięknie – westchnęła Linds.

– I będzie pięknie – obiecałam.

– Hope, ty nie wiesz wszystkiego… – Po tonie jej głosu nie spodziewałam się niczego dobrego. – Ojciec powiedział, że jeżeli urządzę imprezę pod jego nieobecność, wyśle mnie do babci na Florydę – wyznała.

– Nie pozwolę na to – zapewniłam. – Nie znajdzie śladu imprezy. Dom lśni.

Nie wyglądała na przekonaną, ale starała się mi uwierzyć. Wstałam i pociągnęłam ją za sobą. Mruczała coś pod nosem o pogrzebie i pożegnaniach. Ja myślałam o tym, jak uda mi się udawać trzeźwą, skoro nadal widzę czerwoną Linds.

Weszłyśmy do kuchni. Urządzono ją w bardzo nowoczesnym stylu. Pan Grand stał na środku pomieszczenia i lustrował nas wzrokiem.

– Nic nie mów – szepnęła moja towarzyszka.

Jezu… Nigdy więcej nie tknę alkoholu, nawet na niego nie spojrzę. Będę chodzić na manifestacje, walczyć o jego zakazanie. Zacznę nastolatków prowadzić na drogę trzeźwości i czystości. Pan Grand był otoczony czarną poświatą, wręcz mrok od niego bił, odbijał się od marmuru i przyprawiał mnie o dreszcze.

– Skąd to się wzięło na kanapie w salonie? – Tata Lindsay wskazał na końcówkę papierosa, którą trzymał w jednej ręce.

– Nie wiem – zaczęła Linds. Zerknęła na mnie, obie wiedziałyśmy, że tego nie kupuje. – Cały czas byłyśmy na górze.

– Nie ma sensu kłamać – wtrąciłam, próbując zachować pozory normalności, pijana z halucynacjami. Linds spojrzała na mnie, jakby wyrosła mi druga głowa. – To moje. Linds była w łazience, kiedy zeszłam na dół. Wyczuła ode mnie nikotynę i kazała mi zjeść całą paczkę gumy, bo jej zdaniem straszne cuchnęłam. – W kłamaniu nie mam sobie równych.

– Lindsay, to prawda? – Jej ojciec świdrował ją wzrokiem.

– Tak – udało jej się wykrztusić.

Powoli przeniósł wzrok na mnie. Rany! Jego oczy wyglądały, jakby były zamglone. Jakby się urwał z nocy żywych trupów. Odskoczyłam. Linds patrzyła na mnie przerażona.

– Nie chcę cię więcej widzieć w tym domu, Raven. – Stale to powtarzał. – Wywierasz zły wpływ na moją córkę. A ty, moja młoda damo – skupił się znowu na swojej córce – marsz na górę, i żeby mi to było ostatni raz.

Mijając mnie, Linds ułożyła usta w bezgłośne „dziękuję” i „przepraszam”.

– Wiem, że to ty kazałaś Mike’owi wziąć moją taksówkę. Tak, widziałem go – odpowiedział na zdziwienie malujące się na mojej twarzy. – Nie wiem, co tu się działo, ale Lindsay to porządna dziewczyna i nie chcę, żeby cały nasz wysiłek w jej wychowanie poszedł przez ciebie na marne. Zamówię ci taksówkę.

Wykłócanie się z nim nie miało sensu, więc poszłam na górę po swoje rzeczy. Zanim weszłam po schodach, jeszcze raz na niego spojrzałam. Chyba naprawdę podrzucili mi jakoś prochy. Pan Grand wyglądał jak postać z horroru. Sama jego czarna aura była przerażająca, ale te oczy…

W pokoju Lindsay przyglądała się każdemu najmniejszemu ruchowi, jaki wykonałam. Próbowała coś powiedzieć, ale nie umiała sklecić zdania. Kiedy wszystkie moje rzeczy były w torbie, a taksówka na podjeździe, przytuliłam ją.

– Nie znam słów, żeby opisać ci moją wdzięczność. – Linds miała łzy w oczach. Zdawała sobie sprawę, że widywanie się poza szkołą będzie nie lada wyzwaniem. A mamy przecież wakacje! – Jesteś najlepsza!

– Zrobiłabyś dla mnie to samo. Zadzwoń do mnie, jeśli ci się uda. Muszę wiedzieć, jak dobrze całuje nasz drogi Tony – próbowałam ją rozweselić. Uśmiechnęła się, sukces.

– Opowiem ci wszystko. Każdy najmniejszy szczegół – obiecała. Zrobiłam minę męczennika.

– Raven, taksówka czeka! – Usłyszałyśmy krzyk z dołu.

Przeszłam przez pokój. Zerknęłam ostatni raz na moją najlepszą przyjaciółkę. Znajdę i zemszczę się na dilerze. Żeby chociaż w czerwonym jej było do twarzy! Nie wiedziałam nawet, że dragi tak długo się utrzymują w organizmie.

Ona też mi się przyjrzała i wytrzeszczyła oczy, jakby coś do niej dopiero teraz dotarło.

– Kiedy założyłaś soczewki? I czemu nic nie powiedziałaś, że zmieniasz ich kolor? – Linds jako jedna z niewielu wiedziała, że noszę okulary, ale do szkoły zakładam szkła kontaktowe.

– Bo tego nie zrobiłam… – Niezupełnie wiedziałam, o co jej chodzi.

Podała mi lusterko. Kolejna niespodzianka. Zanotować: kiedy ktoś podaje mi narkotyki, moje oczy zmieniają kolor z błękitno-szarych na perfidnie topazowy.

– To chyba przez to piwo – palnęłam.

– Nieważne, super wyglądasz. A skoro o wyglądzie mowa, czemu Raphael pożerał cię wzrokiem? – spytała ni stąd, ni zowąd.

– Bo jestem cudem natury – rzuciłam żartem.

– Mówię poważnie. Widziałam, jak zamknął cię w jaskini smoka! – Jej nastrój bardzo szybko przeszedł od żałobnego do podekscytowania.

Nie ma to jak urządzić sobie pogawędkę wtedy, gdy ojciec twojej przyjaciółki najchętniej spaliłby cię na stosie, a ty jak gdyby nigdy nic rozmawiasz sobie z jego córką o chłopakach.

– Taak. – Najlepiej zdać jej krótką relację. – Wepchnął mnie do pokoju, zablokował drzwi, powiedział, że musimy poruszyć pewną kwestię. Ja zrozumiałam, że chce się ze mną przespać. – Moja słuchaczka nie mogła doczekać się zakończenia. – Chciałam dać mu w tę arogancką twarz i wtedy zadzwonił Mike. – Wyraźnie nie takiego zakończenia się spodziewała.

– Zwariowałaś?! Chodzący bóg seksu ślini się do ciebie, a ty odsyłasz go z kwitkiem? Czemu nie przysłałaś go do mnie na pocieszenie? – była rozbawiona i zdegustowana.

– Byłaś zajęta – wypomniałam jej. – A teraz wybacz, ale sądzę, że twojemu tacie kończy się cierpliwość.

Westchnęła teatralnie, co oznaczało koniec przesłuchania. Pomachałam jej i zeszłam na dół. Wolałam nawet nie zerkać w stronę pana Granda.

Szybkim krokiem przeszłam przez podjazd i wsiadłam do taksówki. Podałam adres swojego domu. Ciekawe, czy uda mi się wejść niepostrzeżenie. Mina rodziców byłaby bezcenna, w końcu dochodziła piąta, a oni myślą, że poszłam do Linds na piżama party. Ciekawe, jak miałabym im wytłumaczyć mój wczesny powrót. Chociaż mieszkałam na drugim końcu Veland, taksówka w zawrotnym tempie pokonała tę odległość. Tata Lindsay zapłacił już wcześniej taksówkarzowi.

Najciszej jak umiałam, przekręciłam klucz od drzwi frontowych i pobiegłam do swojego pokoju. Sypialnia rodziców znajdowała się po drugiej stronie domu. Kiedy się tu wprowadziliśmy, miałam dwanaście lat i tata stwierdził, że za niedługo będę potrzebowała większej prywatności.

Rzuciłam niedbale torbę na podłogę i położyłam się spać. Ból rozsadzał mi czaszkę. Która godzina? Spojrzałam w stronę okna i od razu tego pożałowałam. Dzień był szary, ale jednocześnie straszliwie jasny. Zamknęłam oczy i opadłam bezwładnie na poduszkę. Wspomnienia minionego wieczoru stanęły mi przed oczami niczym film.

Pierwsi goście, taniec z Erikiem, rozmowy z Linds i Ethanem, jeep, Raphael… Raphael! Boże, co za kompromitacja. Zaraz, czy ja się zaczęłam właśnie przejmować tym, co on sobie o mnie pomyślał? Niedorzeczność. Jeszcze te prochy… Kiedy mogłam je wziąć?

Po kilku minutach wspominania imprezy jakoś wstałam z łóżka. Odblokowałam telefon, zegarek pokazywał trzynastą pięćdziesiąt dwa. Żadnych wiadomości od Lindsay. Może jeszcze śpi. Na biurku leżały dwie tabletki, obok stała szklanka soku pomarańczowego. No pięknie. Tak oto kończą się wakacje. Nie wierzę. Ojciec mojej przyjaciółki musiał być tak miły, żeby odbyć już pogawędkę z moimi rodzicami.

Wzięłam tabletki i duszkiem wypiłam sok. Niech się dzieje wola nieba. To niebo poznam szybciej, niż można sobie wyobrazić. Podeszłam do szafy, wyciągnęłam czarną bokserkę i jeansowe spodenki. Z toaletki wzięłam zegarek – dziadek podarował mi go na piętnaste urodziny – i założyłam go na lewą rękę.

Ja chyba śnię! Jak Ethan mógł zrobić mi tatuaż?! Jak mi to mogło w ogóle przejść przez myśl? Czy byłam aż tak pijana, żeby się naćpać i zrobić sobie tatuaże? Jak ja to ukryję przed rodzicami? W tej chwili miałam ochotę walnąć samą siebie.

Na lewym nadgarstku widniał ślad mojej głupoty. Ale całkiem oryginalny ślad, musiałam przyznać. Tatuaż przedstawiał trąbę powietrzną, obok której rozbłysła błyskawica. Całość była zamknięta w kropli spadającej do wody. Kropelka była na granicy między wodą a powietrzem, jakby nie wiedziała, co wybrać. Arcydzieło. Poniekąd szkoda, że za dwa, trzy tygodnie go nie będzie. Bo henna chyba po takim czasie schodzi.

Zdjęłam zegarek i na jego miejsce założyłam białą frotkę. Cudo na szczęście nie było duże. Wzięłam głęboki wdech i wyszłam z mojego jedynego schronienia. Głosy rodziców dochodziły z kuchni. Zapewne mama zaczęła robić obiad. Stanęłam przed zakrętem i zaczęłam podsłuchiwać.

– Pytam ostatni raz, nie ma innego wyjścia? – spytała mama.

– Sama widzisz, że jest coraz gorzej. Coraz więcej imprez, coraz więcej alkoholu. A w Kalifornii mają świetne szkoły.

Kalifornia?!

– Może najpierw z nią porozmawiamy. Dajmy jej szansę zadecydować. – Mama nie miała zamiaru ulec tacie. Tak trzymaj!

– Zaraz się pewnie obudzi – stwierdził.

I jak na zawołanie po kilku minutach weszłam do kuchni, ziewając (pozory to podstawa). Jak oni mogą w ogóle myśleć o przeprowadzce? Przecież dobrze się uczę. Najlepiej odstawić szopkę.

– Nie wiem, co powiedział dokładnie wam pan Grand, ale mogę powiedzieć, jak było od początku. Tylko błagam, jeżeli o czymś wam nie powiedział, to nie mówcie mu tego, bo Linds wyjedzie na Florydę! – udało mi się nawet wymusić łzy w oczach. Moje zdolności aktorskie przydałyby się niejednemu.

– Spokojnie, nic mu nie powiemy – zapewnił tata. – Rozumiemy, czemu nas okłamałaś. Nie jesteśmy z tego dumni, ale rozumiemy.

– Wytłumacz mi, proszę, co was podkusiło, żeby igrać z ogniem? – wtrąciła mama.

– Tak na marginesie, dowiedziałam się dzień wcześniej. Lindsay wolała nie ryzykować, że powiecie coś jej rodzicom, więc powiedziałam tylko część prawdy.

Mama udawała, że gotowanie ją pochłonęło i gorszą część rozmowy zostawiła tacie. Dzięki, mamo.

– To był zakład, który zresztą wygrała. Ja pomogłam jej ogarnąć dom, ale jakiś niedopałek został w salonie. Powiedziałam, że to moje, i jej ojciec kazał mi opuścić dom. – Ładnie powiedziawszy.

– Raven, to nie może tak wyglądać.

O nie! Tylko nie Raven. Wiedziałam, że mam kłopoty, ale żeby aż takie?

– Jeszcze nawet nie skończyłaś szesnastu lat, a od zimy balujesz, jakbyś była w akademiku – powiedział tata.

– Już nie będę, obiecuję. Nawet nie spojrzę na piwo. Naprawdę. Przysięgam. – Położyłam rękę na sercu.

– Hope, skarbie – zaczęła mama. Nic już nie wskóram. Znam ten ton, klamka zapadła. – Dostałam propozycję pracy w Kalifornii, a twój tata może zostać tam przeniesiony w każdej chwili. – Wzięła głęboki wdech. – Chcemy się przeprowadzić.

Nie wierzę. A jednak to powiedziała. Mam zostawić wszystkich znajomych tylko dla ich pracy? Nie, tego by mi nie zrobili. Musiało chodzić o coś więcej. Spojrzałam mamie w oczy i coś znalazłam. Nie było w nich nic innego poza strachem. Czyli choroba psychiczna znów powróciła. Za każdym razem, gdy tak się działo, wyjeżdżaliśmy na wakacje. Przez trzy lata był spokój. Mieliśmy nadzieję, że mama się wyleczyła. Jak widać nie do końca.

– Tato, a co z twoimi podopiecznymi? – spróbowałam z innej beczki. Jako psycholog był bardzo przywiązany do dzieciaków, z którymi pracował. – Wiesz dobrze, że jest duże prawdopodobieństwo, iż przed nikim nie otworzą się tak jak przed tobą.

Strzał w dziesiątkę. Ojcu zrzedła mina. Teraz kolej na mamę.

– Mamo, a co z twoimi stałymi klientami? Przecież to oni cię wypromowali. – Mama była artystką. Nikt, nawet ja, chociaż odziedziczyłam po niej talent, nie umiał wyczyniać takich rzeczy pędzlem.

– Wiem, że starasz się wzbudzić w nas poczucie winy – wtrącił tata.

Przepadłam. Nic ich nie powstrzyma. Czułam narastający we mnie gniew. Dlaczego akurat teraz? W szkole nikt do mnie nie podskoczy, bo wie, czym to się skończy. Długo na to musiałam pracować, a oni chcą to wszystko zniszczyć?

– To nie fair. Dlaczego nie zostawiacie mi wyboru?

Nie czekałam na odpowiedź. Wyszłam z domu i pobiegłam do garażu. Miałam zamiar wsiąść na motocykl i zapomnieć o całym bożym świecie. Zerwał się ostry wiatr, a z nim silny deszcz. Podeszłam do ściany, na której wieszałam zawsze kluczyki. Wieszak był pusty! No tak, a jakżeby inaczej?

Wróciłam do domu, kierując się prosto do swojego pokoju. Trzasnęłam drzwiami, co mi tam, mogę się pobawić w zbuntowaną nastolatkę.

Zdjęłam frotkę i zaczęłam się przyglądać małemu arcydziełu. Włączyłam wieżę na full. Nawet nie słuchałam piosenek, tak bardzo oglądanie nadgarstka mnie pochłonęło. Dlaczego błyskawica? Huragan i kropla spadająca do wody – rozumiem, w końcu kocham deszcz i wiatr, ale piorun? Może tak się lepiej komponowało…

Teraz doszła mnie ironia sytuacji. Linds tak się bała, że pojedzie na Florydę, a to ja się przeprowadzam! Miałam ochotę się śmiać. To ci niespodzianka! Może kiedy będę odwiedzać dziadków, uda mi się jakoś z nią spotkać? W jej domu mile widziana na razie nie byłam – to było pewne. Coś się wymyśli.

Jakieś pół godziny później do moich drzwi zapukała mama. Muzyka już dawno przestała grać, głowa nadal mnie bolała. Jedynym dźwiękiem był nasilający się deszcz stukający o szybę. Leżałam na łóżku, czytając książkę. Nie miałam zamiaru otwierać. Nie miałam nawet ochoty się do niej odezwać. Po kilku sekundach i tak weszła do pokoju.

– Raven, nie możesz się boczyć cały dzień. – Zakład mamusiu? – Powinnaś coś zjeść. – Postawiła talerz z obiadem na biurku. Poczułam zapach spaghetti. Mama spojrzała na okno. – Początek lipca, a pogoda już się psuje – mruknęła.

Skierowała się do wyjścia. Czułam się podle. Wiedziałam, dlaczego to robią. Zachowywałam się jak egoistka. Tu nie chodziło o mnie, tylko o mamę. Pewnie znowu czuła, że stanie się coś złego. Tata nigdy tego nie ignorował. Kiedyś myślałam, że traktuje ją jak jakąś wyrocznię. Trochę niedorzeczne.

Mama stanęła w drzwiach. Spojrzałam na nią. Wyglądała, jakby dźwigała cały ciężar tego świata. Jak ktoś, kto doświadczył wielu przykrych rzeczy.

– Staramy się załatwić inne wyjście, ale nie obiecuję, że będzie lepsze. – I wyszła.

Usłyszałam ryk silnika. Tata pojechał do pracy. Zerknęłam na okno. Wiatr trochę osłabł, ale deszcz przybrał na sile. Ciekawe, co robi Linds. Nadal nie dostałam od niej znaku życia, a bałam się zadzwonić. Jeżeli jej ojciec ma jej telefon, nieźle się wkurzy.

Przeglądałam zdjęcia z imprezy na Facebooku. Większość fotografii przedstawiała ludzi w basenie lub na parkiecie. Kilka było robionych w domu. Niektórzy wstawili zdjęcia nowych tatuaży: różne czaszki, napisy, jakieś dziewczyny zrobiły sobie króliczki Playboya na łopatkach.

Może ja też wstawię swój? Właściwie to czemu nie? Wzięłam telefon i zrobiłam zdjęcie. Co jest? Aparat się zepsuł? Zrobiłam jeszcze raz i jeszcze raz, ale rezultat był ten sam. Na zdjęciu był nadgarstek, ale bez tatuażu. Nic nie rozumiałam.

Po jakimś czasie do pokoju weszła mama, mówiąc, że jedzie do miasta załatwić jakieś tam sprawy z inwestorami. Miałam cały dom tylko dla siebie. I co z tego? I tak nie miałam kogo zaprosić. Bez Lindsay to nie to samo. Wiedziałam, że jej nie straciłam, ale czułam się pusta. Wyprana z wszelkich emocji.

Moje rozmyślania przerwał dzwonek telefonu stacjonarnego. Pobiegłam do salonu go odebrać.

– Słucham? – powiedziałam bez jakiegokolwiek zainteresowania.

– Mówi pielęgniarka Susan Parsley z Veland Hospital, zastałam Elizabeth?

Szpital? Susan to koleżanka mamy, rozumiem, że może zadzwonić, ale ze szpitala?

– Nie, mama wyszła. Czy coś się stało?

– Raven, może lepiej, żebyś ty pierwsza się dowiedziała… – Z jej tonu nie wróżę nic dobrego. Każdy, kto zna mnie i moją mamę, wie dobrze, która z nas ma stalowe nerwy. – Twój tata miał wypadek samochodowy. Jest w ciężkim stanie. Przechodzi bardzo trudną operację, ale stracił mnóstwo krwi. Niestety jego krew jest bardzo rzadka. Może twoja jest taka sama. Byłoby dobrze, gdybyś z mamą jak najszybciej przyjechała.

Szok. Ciemno przed oczami. Ból. Nogi się pode mną ugięły. Osunęłam się na podłogę. Mój tata jest wzorowym kierowcą. Jak to możliwe, że miał wypadek?

– Raven, jesteś tam? – Zaniepokojony głos w słuchawce wyrwał mnie z odrętwienia.

– Zaraz będziemy – udało mi się wykrztusić. Rozłączyłam się.

ROZDZIAŁ 2

Szpital – miejsce, w którym się umiera. To zdanie odbijało się w mojej głowie, narastając i wbijając mi brzytwę raz za razem w moje wnętrzności. Środki dezynfekujące paliły moje nozdrza. Kroki lekarzy – pewne, szybkie. Pacjentów było łatwiej rozpoznać. A właściwie nie ich. To ich bliscy biegali, a ich podeszwy ślizgały się po świeżo umytej podłodze. Sprzątaczkę widziałam co dwadzieścia minut. Ordynatora co dziesięć. Ludzie pchali się i zabijali o miejsca przy szybie. Tylko tam można było zobaczyć osoby leżące na OIOM-ie. Potrafiłam ich tylko obserwować. Wiedziałam, że on też tam jest. Widziałam, jak przewozili go do innej sali. Mój umysł jednak wypierał ten obraz. To nie było miejsce dla niego, to musiał być ktoś podobny.

Głupia pogoda. Deszcz zawsze dawał mi spokój, ale dziś odebrał mi grunt pod nogami. To jego wina. Jego i tego nieodpowiedzialnego kierowcy. Gdyby nie padało, tir nie wpadłby w poślizg. Gdyby nie wpadł w poślizg, wyhamowałby na skrzyżowaniu. A teraz mój tata leży podłączony do masy urządzeń. Jego krew jest bardzo rzadka. Niedawno skończyła się cała krew 0 Rh-, a ja mam B Rh+. Szlag by to trafił! Tamten kierowca, który wjechał… Nie, to złe określenie – kierowca, który zmasakrował samochód taty, ma tylko złamane kilka żeber, rękę w gipsie i coś tam z nogą. Nie musi walczyć o życie.

Spojrzałam na siedzącą obok mamę. Od kiedy lekarze powiedzieli jej, co się stało, siedziała tak bez słowa, wpatrzona w drzwi od sali taty.

Tata jest w szpitalu. Mamo, mamo, słyszysz mnie? Odezwij się, proszę…

Skrzypienie mojego krzesła. Jak na tak bogaty szpital były niemiłosiernie twarde. Stan ojca jest stabilny, ale jeśli nie przetoczą mu krwi, może być naprawdę ciężko. Stracił jej tak wiele, że organizm ma problemy z jej wytworzeniem. Jedyne co nam pozostało, to czekać na dawcę.

Pogrążona w ponurych rozmyślaniach nie zdążyłam zarejestrować, kiedy zasnęłam. Gdy otworzyłam oczy, pojawiło się coś nowego. Ktoś. Pielęgniarka rozmawiała z jakąś kobietą, dwóch chłopaków stało i słuchało uważnie każdego słowa. Zaraz, a gdzie, do diabła, jest mama? Rozejrzałam się. Widząc, że już nie śpię, jakaś dziewczynka, której nie zauważyłam wcześniej, podbiegła do mnie. Chwileczkę… to przecież Lucy Clinton. Co ona tu, do diabła, robi?

– Straszny z ciebie śpioch – powiedziała. Miała chyba dziewięć lat, o ile dobrze pamiętam.

– Naprawdę? – Nie wierzyłam, że mój głos może brzmieć normalnie. Przecież nic nie było normalne.

Była urocza. Jasne włosy miała zaplecione w dwa warkocze. Niebieskie oczy były przepełnione dziecięcą radością. Jakby nie wiedziała, co się dzieje za drzwiami sali. Dziewczynka o anielskiej urodzie usiadła obok mnie.

– Co tutaj robisz, Lucy?

– Ja i mój brat przyjechaliśmy oddać krew dla twojego taty – powiedziała i wskazała drzwi. Ta mała miała uratować życie mojemu tacie.

– Nie boisz się igieł?

– Nie! – duma rozpierała jej małe ciałko. Oparła się rękami o siedzenie i zaczęła wymachiwać nogami.

– Lucy, mówiłam ci, żebyś jej nie budziła – zrugała małą kobieta, podchodząc do nas.

To była jej matka, Maria. Lucy wyglądała jak jej kopia, różnił je jedynie kolor oczu. Pani Clinton miała orzechowe.

– Nie obudziłam jej – oburzyła się dziewczynka. – Sama przestała chrapać.

„Ja nie chrapię” – chciałam zaprotestować, ale ugryzłam się w język.

– Tak mi przykro, Raven – zwróciła się do mnie. – Elizabeth powiedziała mi, co się stało. Przyjechaliśmy najszybciej jak się da.

– Jak to moja matka pani powiedziała? – Mama miała siłę wyciągnąć telefon? – Wie pani, gdzie ona jest?

– Poszła zapytać lekarza prowadzącego o stan twojego taty. – Widząc przerażenie na mojej twarzy, dodała pewnie: – Wyjdzie z tego, twoja matka chciała wiedzieć, kiedy go wybudzą.

– Aha – tylko tyle zdołałam wykrztusić. Opadłam z powrotem na krzesło. Nawet nie wiedziałam, w którym momencie się podniosłam. Co za ulga.

Lucy pobiegła do swoich braci. Twarz Damiena wyraźnie się rozjaśniła. Zerknął na mnie, nasze spojrzenia się skrzyżowały. Posłał mi pokrzepiający uśmiech. Chyba zacznę nienawidzić uśmiechów. Tym nie uratujesz tego, co stracone. Nie miał tak jasnej cery jak Lucy. Jego ciemne włosy kontrastowały z jej. Oczy miał po matce, tak samo jak rysy twarzy. Z kilkudniowym zarostem wydawał się dojrzalszy.

– Raven, już wstałaś – usłyszałam głos mamy.

Szła korytarzem z pielęgniarką. Ta, z którą rozmawiała pani Clinton, już poszła. Przyjrzałam się jej. Podkrążone oczy, wymięte ubrania, poszarzała twarz – wszystko świadczyło, o tym, że gdy ja spałam, ona szukała pomocy. Tak trzymaj, mamo, pomyślałam, nie daj się swojej chorobie.

– Wszystko gotowe – zwróciła się do dawców.

– To świetnie. Lucy, Damien, idziemy. – Pani Clinton wstała. – Raphael, zostań tutaj. – Spojrzała znacząco na mnie.

Zmarszczyłam brwi. Co, że niby trzeba mnie pilnować? Akurat Raphael jest do tego najmniej odpowiednią osobą. Usiadł obok, nieświadomy moich myśli. Spojrzał na mnie tymi ciemnymi oczami. Przez dłuższą chwilę patrzyliśmy tak na siebie.

– Beznadziejna pogoda – odezwał się. – A zapowiadali słońce – mruknął. Nie byłam pewna, czy do siebie, czy do mnie.

Milczałam. Co miałam mu powiedzieć? Po wczorajszej imprezie wolałabym go więcej nie oglądać. Palant. Jak mi wyskoczy z tekstem „musimy pogadać”, to chyba mu przywalę. Rozejrzałam się po korytarzu. Mama poszła z Clintonami. Cisza wydawała się zapowiedzią nieciekawych zdarzeń. Nie wiedziałam, ile czasu straciłam na drzemce. Spojrzałam na lewą rękę, gdzie zawsze nosiłam zegarek. Cholera. Zapomniałam, że założyłam frotkę, aby ukryć tatuaż. Przeszukałam szybko kieszenie spodni. Telefon też zostawiłam.

– Masz zegarek? – przerwałam niezręczną ciszę, spoglądając na Raphaela.

Popatrzył na mnie uważnie, a potem bez słowa przysunął swój lewy nadgarstek z zegarkiem w pole mojego widzenia. Parę minut po pierwszej. Siedzę w tym cholernym szpitalu zaledwie sześć godzin?! Miałam wrażenie, że całą wieczność.

Kiedy chłopak zabierał rękę, zauważyłam na jego nadgarstku tatuaż. Coś na kształt płomieni. Nie byłam pewna, co to było dokładnie, za szybko zabrał rękę. Kto by pomyślał? Ciekawiło mnie, czy ma go od dawna, czy zrobił na imprezie. Wielki Pan Macho robi po pijaku tatuaże. Nie pasowało to do niego.

– Lucy cię uwielbia – powiedział niespodziewanie.

– Skąd ten pomysł? – zdziwiłam się. Lubię Lucy, ona mnie też, ale zaraz „uwielbia”?

– Gdybyś ją widziała, kiedy cię zobaczyła. – Spojrzał mi w oczy. – Mama musiała ją trzymać, żeby cię nie obudziła. – Uśmiechnął się nieznacznie. Czyżby Lucy mówiła prawdę i rzeczywiście chrapałam? – Chociaż próby podkradania się do ciebie w jej wykonaniu były zabawne.

Utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy przez kolejną chwilę. Przeniosłam spojrzenie na okno. Rzeczywiście, paskudna pogoda. Uwielbiam deszcz, ale teraz jeszcze bardziej pogłębiał moją rozpacz. Niby stan ojca jest stabilny, ale niepewny. Podczas wypadku uderzył się w głowę i chyba dostał jakiegoś wstrząsu. Lekarz wymieniał nieznane mi określenia obrażeń w niezrozumiały sposób, rzucał nimi szybko i sprawnie niczym żongler piłkami.

W czasie, kiedy deszcz grał swoją szybką melodię, przyjrzałam się chłopakowi. Boże, on jest tak bardzo przystojny co arogancki! Bezwiednie zaczęłam go porównywać do Lucy. Przy niej wyglądał na mrocznego gościa, jak czarny charakter. No wiecie, to ten typ niegrzecznego chłopca, przed którym matki chowają swoje kochane córeczki. Ciemne włosy, ułożone w nieładzie okalały wyraźne męskie rysy. Pewnie wdał się w ojca, nie widziałam żadnego podobieństwa do jego matki. Nawet oczy miał ciemniejsze.

Krzesło wydawało mi się jakieś twarde. Nie mogłam i nie chciałam dłużej tu być. Było mi strasznie duszno. Pustka w środku zdawała się powiększać, pochłaniając mnie do reszty. Zerwałam się z miejsca i ruszyłam przed siebie. Czułam na sobie wzrok Raphaela.

– Raven, gdzie ty idziesz? – zawołał i zaraz był obok mnie.

– Nie twoja sprawa. Nie jesteś moją matką – rzuciłam, nie patrząc na niego. Nie mogłam złapać oddechu.

Wcisnęłam guzik przywołujący windę. Nie musiałam długo czekać, ale nie udało mi się jej zamknąć, zanim „moja niańka” weszła do środka. Czułam, jak drgają mi mięśnie w dłoni. Zamknęłam oczy i starałam się złapać głęboki oddech. Nie mogłam. Zjechaliśmy na parter.

– Jesteś strasznie irracjonalna – stwierdził.

– To twoje zdanie.

Gdy tylko winda się otworzyła, pobiegłam do drzwi budynku i wyszłam na zewnątrz. Wiatr natychmiast potargał moje rozpuszczone włosy, a deszcz uderzał o ciało z całej siły. Jedynym źródłem światła były latarnie umieszczone wzdłuż chodnika. Byłam ubrana tylko w czarną koszulkę i jeansy, mogłam wziąć jakąś kurtkę, ale jadąc do szpitala, nie myślałam o pogodzie i teraz też mało mnie obchodziło, co miałam na sobie. Biegłam, nie patrząc dokąd, byle jak, najdalej od tego miejsca, od Raphaela. Podeszwy moich trampek piszczały na mokrym chodniku. Czułam w płucach ogień. Powietrze nie współpracowało z moim ciałem. Tak jakbym nie mogła przyjąć tlenu.

Przed bramą gwałtownie wyhamowałam. Z trudem łapałam cenne hausty powietrza. Wyprostowałam się gwałtownie, próbując znaleźć rozum, bo chyba gdzieś mi się zapodział. Co ja wyprawiam, do cholery?! Po pierwsze, matka dostanie zawału, jak zobaczy, że zniknęłam. Po drugie, ciekawe, gdzie miałabym pójść? Po trzecie, miałam ogon. Obróciłam się gwałtownie, wpadając tym samym na ciało mojego prześladowcy. Uderzenie spowodowało gwałtowny wdech. Znów mogłam oddychać. Poślizgnęłam się, ale nie upadłam. Dwie silne ręce złapały mnie w talii, a oczy właściciela dokonały szybkiej inspekcji mojego ciała.

– Co w ciebie wstąpiło? – spytał, niby rozdrażniony, jednak wyczułam w nim coś na kształt zainteresowania.

– A co cię to? Nie musisz mnie pilnować – odparowałam, głośno dysząc, ale nie ze zmęczenia.

– Zawsze taka jesteś?

– Jaka? – O co temu człowiekowi chodzi?

– Uparta. Odrzucasz jakąkolwiek pomoc – powiedział to tak, jakby znał mnie całe życie.

– Uparta, owszem. Lubię stawiać na swoim. Poza tym nie potrzebuję twojej pomocy. – Próbowałam zrobić krok w tył, ale mocno mnie trzymał. – Możesz mnie już puścić.

– Mogę – potwierdził, ale dalej nie puszczał.

– To czemu tego nie zrobisz? – Jak on działał mi na nerwy!

– Bo jeżeli cię puszczę, to znowu możesz gdzieś uciec. A sądząc po pogodzie, to jednak musimy pogadać.

O pogodzie mu się rozmów zachciało!

– Czyli nie puścisz mnie, tylko dlatego że pogoda jest do dupy? – spytałam przymilnie.

Wywrócił oczami. Wow. Jego tęczówki z ciemnobrązowych zmieniły kolor na orzechowe. W tych oczach można się zakochać. Weź się w garść, upomniałam się w myślach. To nie czas ani miejsce. Na to nigdy nie będzie czasu, dodałam.

– Może wrócimy do środka? – zaproponował Raphael.

– A co, deszczu się boisz? – Prawie się uśmiechnęłam, prawie.

Dopiero teraz się zorientowałam, że naszych mokrych ciał nie dzieli nic. W trakcie rozmowy Raphael musiał mnie do siebie jeszcze bardziej przyciągnąć! Kobieciarz jeden! Tylko seks mu w głowie! Co za człowiek. Westchnęłam z irytacji.

O ile to było możliwe, wiatr zawiał z jeszcze większą siłą. Deszcz przemoczył nas do suchej nitki. Bogu dzięki, że nie włożyłam białej koszulki. Mój wzrok bezwiednie powędrował na koszulkę chłopaka. Nie, koszulka to za dużo powiedziane, T-shirt przylepił się do jego ciała i wyglądał jak druga skóra. Boże, jaki on jest umięśniony. Ogarnij się, dziewczyno, krzyknęłam w myślach. Nie podobał mi się tor, na które zboczyły.

– Jezu, kobieto, opanuj się.

Zmarszczyłam brwi. A temu o co znowu chodzi?

– Zaraz będzie tu powódź stulecia, jak się nie będziesz kontrolować.

– O czym ty, do diabła, mówisz? Naćpałeś się czy co?

– Raven, nie uważasz, że to dziwne? Kiedy ty się smucisz, leje jak z cebra, chociaż zapowiadali trzydzieści stopni w cieniu. Twoje oczy zmieniają kolor. Widzisz aury ludzi. Twojego tatuażu nie widzą inni…

– O czym ty bredzisz? – weszłam mu w słowo. – Tobie też się zmienia kolor oczu. Tak czasem się dzieje, że kiedy człowiek jest smutny, pada deszcz. Skoro nikt nie widzi mojego tatuażu, to skąd o nim wiesz? Wczoraj ktoś podrzucił mi jakieś prochy i najwidoczniej tobie też! – musiałam krzyczeć, chociaż nasze twarze dzieliło tylko kilka centymetrów. Wiatr wiał tak mocno, że niektóre drzewa były zgięte wpół.

– Nikt mi nic nie podrzucił i tobie też nie. Może zacznę inaczej, kiedy dostałaś pierwszą miesiączkę? – wyskoczył z tym pytaniem ni z tego, ni z owego.

Ręce opadają przy tym człowieku. Najpierw obwinia mnie o urwanie chmury, a teraz o okres się pyta? Nie wierzę, po prostu nie wierzę. I wtedy przypomniałam sobie naszą nocną rozmowę. Miałam ochotę się walnąć, nie, miałam ochotę walnąć jego, najlepiej w ten irytująco prosty nos. Dlatego za mną łaził i dlatego pytał o miesiączkę. Jego plan jest tak prosty, że prawie dziecinny. Najpierw chce mnie zbajerować, a potem ze mną przespać. Byleby na okres nie wpaść, bo cały plan pójdzie w pizdu. Co za kretyn! Zaczęłam się wyrywać, ale jego uścisk był stalowy. Okładałam pięściami jego tors, bez rezultatu.

– Puść mnie, do cholery! – wrzasnęłam. – Czemu się musiałeś na mnie uwziąć?! Mało dziewczyn już przeleciałeś?!

Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale grzmot zagłuszył jego wypowiedź. Natychmiast zabrał ręce. Spojrzał na mnie z rezygnacją, ale w jego oczach czaiło się coś jeszcze. Panika? Och, mniejsza o to.

Pobiegłam do budynku szpitala, zostawiając mojego prześladowcę w deszczu przed bramą. Nie odwróciłam się, żeby sprawdzić, czy idzie za mną. Chciałam się znaleźć jak najdalej od niego, jednak słowa Raphaela dziwnie mi ciążyły. Minęłam windy i ruszyłam schodami na oddział, na którym leżał tata. Musiałam zebrać myśli. „Widzisz aury ludzi”. No dobra, powiedziałam mu, że ma coś w rodzaju czerwonej aury, ale nadal coś mi się nie zgadzało. Zresztą to mogło być zwykłe przywidzenie. Poza tym skąd pomysł, że nikt nie widzi mojego tatuażu? Jasne, zdjęcie nie chciało się zrobić, ale aparat w telefonie już raz był w naprawie, więc może znowu coś się zepsuło. Czemu ja w ogóle myślę o tym, co ten dureń mówił?

Złapałam za frotkę, żeby wycisnąć z niej wodę. O matko! Skąd on wiedział o tatuażu, skoro był zasłonięty?

– Raven, gdzieś ty była?

Odwróciłam się gwałtownie na dźwięk mojego imienia. Nie miałam pojęcia, kiedy znalazłam się przed drzwiami sali ojca. Patrzyłam na niego nic niewidzącym wzrokiem. Poczułam na nowo ucisk w piersi, a łzy stanęły mi w oczach. Tato.

Zauważyłam, że do wenflonu miał podłączony woreczek z krwią. Co za ulga! Może teraz jakoś z tego wyjdzie. Nie dopuszczałam do siebie innej myśli.

– Dlaczego Raven i Raphael są przemoczeni do suchej nitki? – dotarł do mnie szept pani Clinton.

– Sądzę, że Raven udała się na mały spacerek – odpowiedziała jej mama.

– W taką pogodę? – Kobieta omal nie wpadła w histerię. – Przed chwilą wyglądało, jakby się zbliżał huragan.

Zerknęłam na okno. Mimo że odbijał się w nim cały korytarz, zauważyłam, że już tak bardzo nie wieje. Owszem, deszcz dudnił z taką samą siłą, gdzieś w oddali rozbłysła błyskawica, ale drzewa przestały się już wyginać.

– To wygląda na anomalię, a jest początek lipca – kontynuowała Maria.

Mama coś do niej powiedziała, ale za cicho, żebym mogła usłyszeć. Potem spojrzała na mnie przelotnie, a w jej oczach dostrzegłam współczucie.

Na korytarz wbiegła Lucy, a za nią szedł Damien. Zatrzymał się przed swoim bratem, który stał pod ścianą. Spojrzał na mokrego Raphaela, a później na mnie. Zmarszczył brwi, żeby za chwilę uśmiechnąć się kpiarsko. Jego brat tylko pokręcił głową, jakby chciał mu przekazać: „lepiej nie pytaj”. Najwyraźniej zrozumiał albo postanowił drążyć na osobności. Podszedł do naszych matek, gdzie Lucy już tuliła się do swojej. Kąciki ust drgnęły mi na ten widok.

– Jest już późno – zauważył Damien. – Wezmę Lucy do domu. I może Raphaela, z racji tego, jak wygląda. – Uśmiechnął się do brata. Ten posłał mu zabójcze spojrzenie.

– Mamo, powinnaś jechać z nimi – odezwałam się. – Lekarze i tak zadzwonią, jeśli jego stan się zmieni. – Kiwnęłam głową w stronę drzwi. – A ty powinnaś się przespać.

Z jej twarzy zniknęły znowu wszelkie emocje. O nie! Żeby tylko znów się w sobie nie zamknęła. Przez ułamek sekundy mogłabym przysiąc, że zobaczyłam w jej oczach wyrzuty sumienia. Dlaczego?

– Wszyscy powinniśmy jechać do domów – powiedziała pani Clinton. – To był długi i męczący dzień. A poza tym tutaj i tak nic już nie wskóramy.

Mama rozważała każde słowo. Po dłuższej chwili kiwnęła słabo głową, ale jej wzrok był gdzieś daleko stąd. Ruszyliśmy do wyjścia. Moja mama, Lucy i pani Maria poszły przodem. Ja szłam za nimi, a za mną szeptali między sobą dwaj bracia. Śmiech dziewczynki odbijał się echem od pustych ścian. No właśnie, wszystkie korytarze były puste. Nie ja jedna to zauważyłam. Raphael zaczął się rozglądać, a jego tęczówki pojaśniały.

– Zabierz je stąd – zwrócił się do brata tonem nieznoszącym sprzeciwu. Chociaż był młodszy o dwa lata, Damien nie wykonał żadnego ruchu, który wyrażałby sprzeciw.

– Pośpieszmy się – powiedział Damien, podchodząc do swojej matki. – Znowu zrywa się wiatr.

Wszyscy zerknęliśmy na szyby. Rzeczywiście, wiatr kolejny raz zaczął tańczyć pomiędzy drzewami. Nie uszło mojej uwadze, że Raphael skręcił w inny hol. Jego kroki były ciche i szybkie. W pierwszej chwili pomyślałam, że idzie do łazienki, ale minął ją i szedł dalej. Zmarszczyłam brwi. O co tu chodzi? Przeszedł mnie paskudny dreszcz, jednak nie zadrżałam z zimna. Nie, to było coś gorszego, jakbym wyczuwała coś, czego nie powinno tu być. Zwariowałam! Postradałam zmysły. To jedyne wytłumaczenie. Jednak i tak musiałam pójść tam, gdzie Raphael.

– Muszę do łazienki – odezwałam się, chociaż i tak nikt mnie nie słuchał.

Skręciłam w drugi korytarz. Starałam się iść najciszej, jak potrafię, ale mokre trampki wcale tego nie ułatwiały. Zauważyłam, że chłopak otwiera drzwiczki od pomieszczenia gospodarczego. Zaklął przez zaciśnięte zęby. Obserwowałam zza rogu korytarza, jak wchodzi do środka. Co ja tutaj robię? Nie, pytanie brzmi – co on tam robi? Nie mogłam opanować ciekawości. Podeszłam do drzwi w tym samym momencie, w którym Raphael je otworzył. Nie wyglądał na zaskoczonego, tylko nieźle wkurzonego. Wciągnęłam gwałtownie powietrze i poczułam zapach spalonego… mięsa? Chyba naprawdę traciłam rozum. Skąd w schowku na szczotki miałoby się wziąć spalone mięso? Zmarszczyłam brwi i spojrzałam prosto w oczy króla wariatów.

– O kurwa – wymsknęło mi się. Staram się ogólnie nie przeklinać, w głowie się nie liczy, ale jak człowiek ma reagować na masę niedorzecznych rzeczy?! – Twoje tęczówki są pomarańczowe – powiedziałam powoli.

– Nie powinno cię tu być, Raven – skarcił mnie, jednocześnie świdrując oczami. Wróciła już ich naturalna barwa.

– Nosisz soczewki? Oczy zmieniają ci się w zależności od nastroju? – Pomimo tego, że chłopak postanowił mnie ciągnąć do windy, ja bynajmniej nie zamierzałam ustąpić. – To od pogody? Nie, raczej nie. Przecież nadal leje – sama sobie odpowiedziałam. – To może od jarzeniówek?

Dopiero kiedy zjechaliśmy na parter, postanowił przerwać ciąg moich pytań.

– Nie lubię kłamać i teraz też tego nie zrobię – zaczął, ostrożnie dobierając słowa. – Ale ty nie jesteś gotowa na prawdę. Nie wiem, kiedy będziesz, ale wiem, że tylko ja mogę odpowiedzieć na każde twoje pytanie. – Podał mi jakąś karteczkę. – Zadzwoń, jeśli będziesz chciała odpowiedzi, udzielę ci ich. Tylko przemyśl to dobrze.

Zatkało mnie. Na kartce był numer telefonu. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Szaleństwo. Spojrzałam w jego oczy. Nadal w normie. Żadnych jaskrawych, piekielnych odcieni. No dobra, tamten nie był piekielny. Pokazywał raczej siłę. Analizuję przywidzenie, pięknie. Drzwi windy się rozsunęły, przerywając ciszę między nami.

Niecałe trzy tygodnie. Aż tyle minęło, odkąd mój tata miał wypadek. Po transfuzji krwi jego stan się polepszył, ale zapadł w śpiączkę, co bardzo niepokoi lekarzy, ponieważ nie doznał poważnych obrażeń mózgu. Prawie cały czas z mamą spędzałyśmy w szpitalu. A w domu zamykała się w pracowni i praktycznie z niej nie wychodziła. Wszystkie obowiązki spadły na mnie. Odpowiadało mi to. Nie musiałam myśleć. Zapychałam czas sprzątaniem, gotowaniem, machinalnym powtarzaniem czynności. Byleby nie rozmyślać. Pustka w głowie to dobra pustka.

Czasem dzwoniła Linds, ale nasze rozmowy nie należały do długich. Przede wszystkim dlatego, że jej ojciec dalej nie chce mnie widzieć, ale też nie miałyśmy o czym rozmawiać. Stałam się aspołeczna. Próbowała mnie wyrwać z mojego letargu, ale jak mam się bawić, skoro mój tata leży w śpiączce?

Pogoda ani trochę mi nie pomagała. Nadal lało i chociaż kocham deszcz, teraz nie mogę na niego patrzeć. Brakuje mi narzekań taty na taką ulewę. Synoptycy pogodowi nie mieli pojęcia, co się działo. Fronty atmosferyczne cały czas były w ruchy i nikt nie wiedział dlaczego. To wyglądało tak, jakby nad Veland w każdej chwili miał przejść huragan, ale w ostatniej chwili się wycofywał.

W szpitalu często spotykamy dziadków. Moja babcia należy do najbardziej twardych osób na ziemi. To po niej tata odziedziczył temperament. Ale za każdym razem, gdy patrzyłam w jej oczy, były pełne łez, chociaż żadna nie ośmieliła się spaść. Jedyną osobą, na której mogłam teraz polegać, był dziadek. Tylko on dodawał mi otuchy, kiedy inni sądzili, że jestem najbardziej silną emocjonalnie osobą w rodzinie. Dziadek wiedział, kiedy tak nie jest. Nawet ojciec nie miał stalowych nerwów, był zbyt wrażliwy.

Clintonowie pojawili się kilka razy w szpitalu. Pani Maria pomagała mamie. Nie wiem, jak to robiła, ale jako jedyna potrafiła się przebić przez jej bańkę. Z mamą było coraz gorzej. Zamykała się w sobie, a jej oczy patrzyły cały czas gdzieś w dal. Nie wiedziałam, co robić. Ile razy powtarzałam ojcu, żeby przygotował mnie na taki bieg wydarzeń? Ale on zawsze uparty jak osioł twierdził, że to nie jest konieczne, że o niektórych sprawach nie powinnam wiedzieć. Równie dobrze mógł mnie traktować jak pięciolatkę.

Jadłyśmy kolację. Oczywiście w milczeniu. Mama nie rozmawiała ze mną. Jeżeli w ogóle coś mówiła, to tylko jeśli czegoś potrzebowała. Dlatego nawet nie ukrywałam zdziwienia, kiedy z jej ust wydobył się silny i przekonany o czymś głos.

– Raven, wiem, że ostatnio nie zachowywałam się jak matka. Zawiodłam cię i przepraszam za to – mówiła cicho. – Wiem, że nie jest ci łatwo, tak samo jak nam wszystkim – wzięła głęboki oddech. – Ale musisz zrozumieć to, co ci teraz powiem. Muszę wyjechać na jakiś czas. Mam pewne niedokończone sprawy. Rozważałam już wcześniej wyjazd i rozmawiałam nawet o tym z Carolem – kiedy wypowiedziała imię taty, jej głos się lekko załamał. Szybko jednak wzięła się w garść. – Dziadek przyjedzie jutro rano po ciebie.

Patrzyłam na nią i patrzyłam, i patrzyłam. Chciałam coś powiedzieć. Nawet kilka razy otworzyłam usta, ale nic nie przeszło mi przez gardło. Brakowało mi słów, nie wiedziałam co mam mówić. Prawda była taka, że odczułam ulgę na myśl o wyjeździe stąd. Czułam się tutaj bezradna. Nie mogłam pomóc tacie, mamie zresztą też nie.

– Dokąd jedziesz? – wykrztusiłam w końcu.

– Do ciotki.

– Jakiej?

Teraz tak będziemy rozmawiać? Jak byłam mała, dzieliłyśmy się ze sobą każdą tajemnicą. Nie było między nami żadnych nieporozumień, wyjaśniałyśmy sobie wszystko. A teraz? Teraz nie umiemy mówić.

– Nie znasz jej. Nie widziałam się z nią od siedemnastu lat. – Umilkła nagle.