Wielcy zdrajcy. od Piastów do PRL - Sławomir Koper - ebook

Wielcy zdrajcy. od Piastów do PRL ebook

Sławomir Koper

4,1

Opis

Najnowsza książka jednego z najbardziej popularnych autorów książek historycznych. Jest to opowieść o ludziach, którym z różnych powodów nadano etykietę zdrajców. Autor stara się rozwikłać zagadki sprzed lat, poznać motywy działania i przebieg wydarzeń. Zaskakiwać może dobór tematów; wśród bohaterów książki znalazł się biskup Stanisław ze Szczepanowa, kanonizowany dwa wieki po śmierci, a następnie uznany za patrona kraju.Historycy do dzisiaj spierają się o jego ocenę, a grobowiec biskupa w katedrze wawelskiej uznawany jest za jedną z największych relikwii kraju. Fakty przytaczane przez autora mogą czasami zaskakiwać, tak bardzo są odległe od stereotypów. Koper podkreśla, że historię z reguły pisali zwycięzcy. W obiegowej opinii Bolesław Krzywousty był dobrym monarchą, natomiast synonimem zdrady pozostał jego starszy brat Zbigniew.I nie miało znaczenia, że tak naprawdę, to Bolesław się zbuntował przeciwko bratu i pozbawił go władzy, a następnie życia. Niemal każde pokolenie Piastów toczyło wojny domowe wykorzystując armię państw ościennych. Ale takie były w tych czasach obyczaje i nikt się temu nie dziwił, ani specjalnie nie potępiał. Natomiast bunty możnowładców zasługują już zupełnie na inną ocenę.Autor stara się dociec ich przyczyn, a czasami związków osobistych. Nawet w przypadku osób o tak złej renomie jak Hieronim Radziejowski, obwiniany o sprowadzenie na Polskę katastrofalnego najazdu szwedzkiego. Koper nie ogranicza się zresztą tylko do faktów politycznych, opisując dzieje targowiczan, wiele uwagi poświęca życiu prywatnemu Szczęsnego Potockiego. Zauważa, że najbogatszy magnat Rzeczypospolitej Obojga Narodów, przywódca konfederacji targowickiej w życiu osobistym był człowiekiem wyjątkowo nieszczęśliwym. Inny jest natomiast stosunek autora do Aleksandra Wielopolskiego, uznanego przez potomnych za sprawcę wybuchu powstania styczniowego. Margrabia miał jak najlepsze intencje, ale jego działalność przypadła na niewłaściwy okres. I gdyby urodził się o pokolenie później, to zapewne teraz należałby do panteonu bohaterów narodowych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 340

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (29 ocen)
10
12
7
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MarcinZawadzki

Dobrze spędzony czas

Książka momentami ciekawa, momentami nie wnosząca nic do biografii opisywanych osób. Na pewno autor mimo prób bezstronności na wiele tematów ma swoją opinię która przytacza podając sądy moralne obok faktów.
00

Popularność




Okładka

Strona tytułowa

Sławomir Koper

Wielcy zdrajcy. Od Piastów do PRL

Od autora

Zdrada niejedno ma imię. Zdradzić można ojczyznę, człowieka, poglądy, religię, ideały czy wręcz samego siebie. Lista jest praktycznie nieograniczona, ale w książce, którą Państwo macie przed sobą, skoncentrowałem się na sprawach patriotyzmu. Nie zabrakło jednak także kwestii obyczajowych czy religijnych, tak ważnych w życiu każdego człowieka. Napisałem kiedyś, że nigdy nie istniał naród czy system bez afer i skandali, podobnie nie było państwa bez zdrajców, a Polska nie jest pod tym względem wyjątkiem. Władza, majątek czy sprawy osobiste stawały się wystarczającym powodem do sprzeniewierzenia się interesom narodowym. Mimo iż ludzie uznawani za zdrajców mieli z reguły prywatne powody do nielojalności, ich życie zostało przez potomnych ocenione jednoznacznie.

Starałem się jednak nie narzucać czytelnikom swoich ocen. Przedstawiłem wyłącznie fakty na tle epoki, nie zapominając o kontekście obyczajowym. Uważam bowiem, że życie prywatne miało ogromny wpływ na decyzje znanych person, a sprawy osobiste odgrywały ogromną rolę w ich biografiach. Bez jego poznania czasami trudno zrozumieć wybory bohaterów tej książki.

Ich dobór jest oczywiście całkowicie subiektywny, chociaż starałem się przedstawić najciekawsze postacie, a na pewno najmniej jednoznaczne. Niektóre epoki były wyjątkowo ubogie w przeniewierców sprawy narodowej, w innych natomiast notowaliśmy prawdziwy wysyp czarnych charakterów. Miałem poważne trudności ze znalezieniem rzeczywistego zdrajcy w czasach Jagiellonów, epoka Piastów czy Rzeczypospolitej Obojga Narodów obfitowały natomiast w odrażające postacie. Czy zatem nie mają racji historycy, nazywając okres jagielloński złotym wiekiem w dziejach naszego kraju?

Pewnym problemem były natomiast ramy czasowe niniejszej publikacji. Rozpoczynam opowieść od świętego Stanisława ze Szczepanowa, kończę natomiast esejami o Wandzie Wasilewskiej i Bolesławie Bierucie. Nie zdecydowałem się na ocenę bardziej współczesnych postaci naszej historii, którym często przyczepia się etykietkę zdrajców. Uważam, że są to sprawy jeszcze zbyt świeże i dopiero następne pokolenia będą mogły udzielić pozbawionych emocji odpowiedzi.

W książce przedstawiałem osoby, które z różnych względów wymykają się jednoznacznej ocenie. Należy do nich święty Stanisław, pechowy starszy brat Bolesława Krzywoustego – Zbigniew, czy też margrabia Aleksander Wielopolski. Towarzyszą im zdecydowanie czarne charaktery: Szczęsny Potocki, Hieronim Radziejowski, Bogusław Radziwiłł, Jakub Szela czy Feliks Dzierżyński. W przypadku tych person też starałem się znaleźć jaśniejsze strony ich biografii, chociaż było to niekiedy wyjątkowo trudne. Ale nawet Wanda Wasilewska miała na koncie osiągnięcia, które można oceniać pozytywnie. Życie człowieka rzadko bowiem można przedstawić wyłącznie w ciemnych barwach.

To bez wątpienia czasami gorzka książka, której większość bohaterów stanowią postacie otoczone powszechną pogardą.

Ale taka była nasza historia, a dzieje narodów piszą zwycięzcy. Bywa więc, że gloryfikowani herosi są zrzucani z pomników lub pokrywa ich zmowa milczenia.

Na koniec chciałem serdecznie podziękować pani Marcie Czerwieniec za udostępnienie zdjęć związanych z rozdziałem czwartym i szóstym oraz panu Michałowi Smętkowi za współpracę przy szkicach o Jakubie Szeli, Aleksandrze Wielopolskim i Feliksie Dzierżyńskim.

Sławomir Koper

Rozdział 1 NAJWIĘKSZY PROBLEM POLSKIEGO ŚREDNIOWIECZA

Tragiczny konflikt Bolesława Śmiałego ze Stanisławem ze Szczepanowa do dzisiaj dzieli środowisko historyków. Problem jest tym większy, że ofiarę króla wyniesiono na ołtarze i uznano za patrona Polski. To przy grobowcu biskupa składano zdobyczne chorągwie krzyżackie i tureckie buńczuki, a przez wieki kolejni władcy polscy odbywali pieszą wędrówkę z kościoła na Skałce (uznawanego za miejsce męczeństwa biskupa) na Wawel, symbolicznie pokutując za zbrodnię swojego poprzednika.

Czy krakowski pasterz był zdrajcą, który z wyroku sądu poniósł śmierć, czy też obrońcą wiary i swobód obywatelskich? Czy Bolesław Śmiały okazał się psychopatą, który osobiście zarąbał męczennika przy ołtarzu, czy też Stanisław spiskował z jego wrogami, chcąc obalić króla?

Bolesław Śmiały

Zabójca świętego Stanisława był być może najzdolniejszym Piastem w całych dziejach dynastii. Dobry wódz, świetny administrator, polityk skutecznie działający w skali całego kontynentu europejskiego. A do tego władca mający szczodry gest zarówno dla inwestycji państwowych, jak i dla zwykłych poddanych.

Inna sprawa, że nigdy wcześniej na polskim tronie nie zasiadał człowiek spokrewniony z taką liczbą rodów panujących. W żyłach Bolesława płynęła krew czeskich Przemyślidów i cesarskiej dynastii Ludolfingów, książąt Rusi i cesarzy bizantyjskich, był nawet spowinowacony z Karolem Wielkim. Geny przodków zaowocowały wybuchową mieszanką, Bolesław przejawiał najlepsze i najgorsze cechy ludzi swojej epoki.

Jego ojciec, Kazimierz Odnowiciel, niemal całe swoje dwudziestoletnie panowanie poświęcił na odbudowę kraju po katastrofie z lat trzydziestych XI stulecia. Walka o władzę pomiędzy synami Chrobrego, utrata godności królewskiej, reakcja pogańska i niszczący najazd Czechów obróciły kraj w ruinę. Kazimierz przywrócił jedność i spokój, a pod jego mądrymi rządami Polska powoli wracała na właściwe jej miejsce w europejskim porządku. Wprawdzie uznawano zależność od cesarstwa i płacono Czechom trybut ze Śląska, ale Kazimierz uważał to za stan przejściowy. Na zebranie owoców mądrej polityki nie starczyło mu już czasu, przygotował jednak dobry start synowi.

Sąsiedzi Polski mieli własne problemy; Węgrom, Rusi i Czechom zagrażała wojna domowa, królem Niemiec był kilkuletni chłopiec. Na polskim dworze pomocy szukali pretendenci do władzy w ościennych państwach, a nasz kraj wydawał się oazą spokoju i stabilizacji.

Bolesław objął władzę w wieku zaledwie 16 lat i niemal natychmiast zaprzestał płacenia Czechom trybutu ze Śląska. W 1063 roku wyprawił się na Węgry, popierając pretensje do tronu swojego ciotecznego brata, księcia Gejzy, a pięć lat później polskie wojska pojawiły się na Rusi, gdzie wprowadziły na tron kijowski wuja Bolesława, księcia Izasława.

Po interwencji w Kijowie zanosiło się na kolejną wojnę z Czechami i cesarz Henryk IV, chcąc jej zapobiec, wezwał zwaśnionych książąt do siebie. Z mediacji Henryka jednak nic nie wyszło, a władca Niemiec niedługo będzie przeklinał dzień, w którym wpadła na ten pomysł, ponieważ podczas pobytu na jego dworze Bolesław nawiązał kontakt z miejscową opozycją i zaczął szkodzić cesarzowi w każdy możliwy sposób. Henryk ogłosił nawet wyprawę przeciwko Polsce, ale uniemożliwił ją bunt własnych książąt (oczywiście sponsorowany przez Bolesława). Ale polski książę miał już niedługo znaleźć jeszcze potężniejszych sojuszników.

Droga do korony

Najważniejszym celem polityki Bolesława Śmiałego było odzyskanie królewskiej godności. Koronacja oznaczała potwierdzenie niezależności kraju, miała również sakralne znaczenie. Książąt mogło być wielu, król natomiast stawał się pomazańcem, osobą naznaczoną przez Boga do sprawowania władzy. Dlatego Bolesław pilnie obserwował sytuację na zachodzie Europy, gdzie chwiała się władza cesarza.

Do królewskiej korony prowadziły dwie drogi – zgodę na koronację mógł wydać papież lub cesarz. Henryk IV nie wchodził w rachubę, ponieważ cesarstwo od ponad stu lat zgłaszało pretensje do zwierzchnictwa nad Polską. Bolesław miał jednak szczęście, lata jego panowania przypadły na czas dramatycznego konfliktu cesarstwa z papiestwem. Tak zwany spór o inwestyturę podzielił zachodnie chrześcijaństwo, dając Bolesławowi nadzieję na urzeczywistnienie koronacyjnych zamiarów.

Bolesław Śmiały

Dotychczas bowiem uważano, że to cesarz jest najwyższym autorytetem chrześcijaństwa, a jego władza dotyczy zarówno osób świeckich, jak i duchownych. Papież Grzegorz VII zakwestionował jednak uprawnienia cesarskie i zażądał uniezależnienia Kościoła od władzy świeckiej. Stanowiska kościelne miały być obsadzane tylko za zgodą papieża i do jego wyłącznej kompetencji mogła należeć zgoda na koronację cesarską i królewską. Prymat papieża oznaczał również przejęcie zarządu majątków kościelnych przez kler.

Henryk IV ogłosił złożenie Grzegorza VII z papieskiego tronu, jednak cesarz nie miał siły swoich poprzedników. Papież rzucił na niego klątwę, co było bezprecedensowym wydarzeniem w dziejach, żaden duchowny nie odważył się wcześniej użyć podobnej broni wobec najpotężniejszego monarchy Europy. Dla Henryka IV była to prawdziwa katastrofa. Cesarz został wyłączony ze wspólnoty kościelnej, nie miał prawa przyjmować sakramentów, poddanych zwolniono z posłuszeństwa wobec niego, każdy mógł bezkarnie wystąpić przeciwko wyklętemu. Niemieccy książęta uznali to za doskonały pretekst do ograniczenia władzy swojego suzerena i zaprosili papieża do siebie, aby rozsądził spory. Wydawało się, że władza cesarska przestała istnieć.

Takiej okazji nie mógł zaprzepaścić Bolesław. Uzyskawszy papieską zgodę na koronację, polecił wykonać nowe insygnia koronne (poprzednie przepadły po śmierci Bolesława Chrobrego) i rozpoczął przygotowania do uroczystości. W Boże Narodzenie

1076 roku odbyła się koronacja Bolesława Śmiałego na króla Polski, a w uroczystości wzięło udział aż piętnastu biskupów (w Polsce było tylko pięciu), co oznaczało, że pojawili się również goście z innych krajów. Ich obecność była dowodem wysokiej pozycji Bolesława w polityce europejskiej.

Kiedy Bolesław triumfalnie wkładał koronę na głowę, cesarz przeżywał największe upokorzenie w życiu. Nie chcąc dopuścić, aby papież pojawił się w Niemczech, wyruszył mu naprzeciw i w alpejskim zamku Canossa doszło do jednego z najważniejszych wydarzeń w dziejach średniowiecza. Henryk IV ukorzył się przed Grzegorzem VII.

Droga w dół

Koronacja była ogromnym sukcesem Bolesława. Król był politykiem biorącym czynny udział w wydarzeniach na kontynencie europejskim. Zdarzyło się nawet, że jego oddziały wspomagały Duńczyków w Anglii!!! To chyba najlepiej świadczy o horyzontach politycznych władcy.

Bolesław miał prawdziwie królewski gest i szczodrze obdarowywał poddanych. Opowiadano legendę o ubogim kleryku, który, widząc skarby królewskie, westchnął z rozpaczy. Bolesław pozwolił mu zabrać tyle bogactw, ile udźwignie, i dodał jeszcze własny płaszcz, aby biedak miał w czym wynieść złoto. Przez wieki nazywano go „Szczodrym”, a przydomek „Śmiały” nadali mu późniejsi historycy. Hojność docenili nawet kronikarze, którzy nie lubili króla.

Rozmachowi w polityce zagranicznej towarzyszyły inwestycje krajowe. Podniesiono z ruin katedry w Gnieźnie i Poznaniu, dzięki zabiegom Bolesława powstało biskupstwo w Płocku. Książę ufundował klasztory benedyktynów w Lubiniu i Wrocławiu i jako pierwszy z władców Polski rozpoczął na masową skalę bicie własnej monety. Emisje jego poprzedników miały niewielki zasięg i wyłącznie prestiżowe znaczenie, w czasach Bolesława Śmiałego natomiast polskie monety wyparły obcą walutę. Denary Bolesława przyjęły się do powszechnego użytku, własny pieniądz zwiększał zamożność państwa, ułatwiał handel, a w efekcie w sukcesach władcy partycypowało również społeczeństwo.

Niestety, w miarę upływu lat w osobowości władcy pojawiały się niepokojące zmiany. Bolesław coraz częściej tracił kontrolę nad swoim zachowaniem, stawał się porywczy i agresywny. Do tego dochodziła chorobliwa wręcz pycha i króla zaczynali obawiać się nawet jego współpracownicy. Na polu bitwy zapominał o wszystkim, np. podczas jednej z wypraw na Pomorze wydał rozkaz ataku przez rzekę i większość jego drużyny utonęła pod ciężarem kolczug. Upokarzał nie tylko własnych poddanych, ofiarami jego kaprysów padali również ościenni książęta. Osobliwie doświadczył tego wielki książę Izasław.

„Prosił zatem Bolesława Szczodrego – opisywał Gall Anonim – ustanowiony przezeń król [tzn. Izasław – S.K.], by wyjechał naprzeciw niego i oddał mu pocałunek pokoju dla czci jego narodu; otóż Polak wprawdzie zgodził się na to, ale Rusin dał [to], czego [on] zechciał. Policzono mianowicie ilość kroków konia Bolesława Szczodrego od jego kwatery do miejsca spotkania – i tyleż grzywien złota złożył mu Rusin. [Bolesław] jednak, nie zsiadając z konia, lecz targając go ze śmiechem za brodę, oddał mu ten nieco kosztowny pocałunek” [1].

Potem było jeszcze gorzej, po kolejnym wygnaniu wuja odmówił mu pomocy i na dodatek ograbił go z bogactw. Z tego powodu czynił Bolesławowi wymówki nawet papież Grzegorz VII, ale król przestał zwracać uwagę na reakcje otoczenia.

Ciągłe wojny oznaczały nakładanie nowych podatków, co wywoływało niezadowolenie ludności. Obciążeniem stawała się rosnąca rzesza królewskich urzędników, największy opór wzbudzały jednak dokuczliwe obowiązki zwane stanem i podwodą. Były to wygodne formy podróżowania dla władcy i dostojników (również kościelnych), gdyż każdy mieszkaniec kraju miał obowiązek ich ugościć. To jednak nie wszystko, do obowiązków poddanych należało również zapewnienie środków transportu (konie, wozy, woźnice i przewodnicy).

Wyprawy wojenne odrywały rycerstwo od prowadzenia gospodarstw, a łupy nie zawsze rekompensowały straty. W kraju narastało wrzenie, wielmoże i rycerstwo zastanawiali się nad zmianą władcy. Na Mazowszu żył bowiem młodszy brat króla, Władysław Herman. Pozbawiony energii życiowej i ambicji idealnie nadawał się na marionetkę w rękach możnowładców.

Gall Anonim i mistrz Wincenty

Najważniejsze relacje dotyczące panowania Bolesława Śmiałego zapisano w dwóch polskich kronikach: Galla Anonima i Wincentego Kadłubka. Pierwsza powstała w czasach Bolesława Krzywoustego (w latach 1112-1116), a jej autorem był nieznany z imienia mnich benedyktyński. Dawniej uważano go za Francuza, stąd wziął się jego przydomek (Gall).

Niewiele o nim wiemy. Na pewno był człowiekiem wykształconym, dzieło swojego życia napisał bowiem zgodnie z obowiązującymi trendami literackimi. Nie mogła zatem być to jego pierwsza próba pisarska, jednak dopiero kilka lat temu znaleziono potwierdzenie tej hipotezy. Porównanie tekstu Historii o translacji św. Mikołaja powstałej w weneckim klasztorze na Lido (po 1102 roku) z tekstem Kroniki polskiej Galla przyniosło zaskakujące rezultaty. Oba utwory wyszły bez wątpienia spod pióra tego samego autora, co jednoznacznie wskazuje, że kronikarz był weneckim mnichem. Pośrednio potwierdzają to informacje zawarte w Kronice: doskonała znajomość południowej Słowiańszczyzny, duża wiedza o sztuce morskiej i charakterystyczna dla człowieka z południa niechęć do solonych ryb.

Dzieło Galla Anonima jest pochwałą dynastii piastowskiej, ze szczególnym uwzględnieniem osoby Bolesława Krzywoustego (bratanka Bolesława Śmiałego). Z tego powodu Gall miał w zwyczaju przemilczać niewygodne wydarzenia lub bardzo oględnie wypowiadać się na ich temat. Nie dopuszczał się jednak świadomych przeinaczeń, a brak informacji dla historyka również jest informacją. Dzieje Polski doprowadził do 1114 roku, nieznane są jednak przyczyny niedokończenia dzieła. Niewykluczone, że spowodował to upadek jego protektorów na dworze, a może brak funduszy, bo na kłopoty finansowe ciągle uskarżał się w Kronice.

W odróżnieniu od Galla, autor kolejnej księgi o dziejach Polaków, Wincenty zwany Kadłubkiem urodził się nad Wisłą. Swoją kronikę pisał prawie dwa stulecia później, utwór miał być również panegirykiem na cześć panującej dynastii. Podobnie jak jego poprzednik, mistrz Wincenty także był człowiekiem doskonale wykształconym, przez dziesięć lat sprawował nawet godność biskupa krakowskiego.

Pisanie dzieła życia rozpoczął w 1190 roku, doprowadzając historię Polski do 1202 roku. W odróżnieniu jednak od kroniki Galla nie jest to utwór obiektywny, ponieważ Kadłubek nie unikał bardzo osobistych sądów. Przytaczał też niesprawdzone relacje, a wszelkie granice przekroczył przy opisie legendarnych dziejów Polski. Przy jego rewelacjach legendy Galla na temat Piasta czy cnotliwej Rzepichy wydają się zupełnie rzetelnym przekazem. Mistrz Wincenty opisywał bowiem z powagą, jak nasi przodkowie walczyli (zwycięsko) z Aleksandrem Macedońskim i Juliuszem Cezarem! A to, że Słowian na ziemiach polskich wówczas jeszcze nie było, ani to, że antyczni wodzowie nigdy nad Wisłę nie dotarli, nie miało dla niego znaczenia.

Ważniejsze wydaje się jednak, że Kadłubek, przedstawiając dzieje Bolesława Śmiałego, czerpał z tradycji wywodzącej się z katedry krakowskiej. Prezentował zatem współczesny sobie punkt widzenia środowiska kościelnego, co podnosi wartość jego relacji. A warto pamiętać, że w późniejszych latach został następcą świętego Stanisława na stolicy biskupiej w Krakowie.

Bunt

Rok po koronacji Bolesław po raz drugi wyruszył na Ruś. Obsadził swoimi załogami Grody Czerwieńskie i ponownie wprowadził Izasława na tron kijowski. Przedłużająca się okupacja Rusi wywołała niezadowolenie rycerstwa. Pradziad Śmiałego – Chrobry mógł stacjonować w Kijowie dziesięć miesięcy, ale on dysponował formacją najemników. Armię jego prawnuka stanowiło rycerstwo posiadające rodziny i gospodarstwa, a tym samym mające dosyć ciągłych wojen i niecierpliwie czekające powrotu do domu. Nieobecność króla w kraju powodowała samowolę urzędników, na Ruś docierały też informacje o zuchwalstwie służby i niewierności małżeńskiej żon członków królewskiej drużyny.

„Gdy bowiem – zapisał Wincenty Kadłubek – król bardzo długo przebywał to w krajach ruskich, to prawie poza siedzibami Partów, słudzy nakłaniają żony i córki panów do ulegania swoim chuciom: jedne znużone wyczekiwaniem mężów, inne doprowadzone do rozpaczy, niektóre przemocą dają się porwać czeladzi. Ta zajmuje domostwa panów, umacnia obwałowania, nie tylko wzbrania panom powrotu, lecz zgoła wojnę wydaje powracającym” [2].

Ci „powracający” to oczywiście dezerterzy, którzy zbiegli ratować domy i rodziny. Ucieczki przybrały masowe rozmiary, a jak wiadomo ocena moralna często zależy od statystyki. Jednostki to buntownicy, powszechna odmowa wypełniania obowiązków zmienia zaś pogląd na to zjawisko. W opinii społecznej dezerterzy z Rusi postąpili słusznie, król miał jednak inne zdanie.

Piastowie potrafili być okrutni i bezwzględni, ale Bolesław Szczodry zdecydowanie przesadził z karami. Zapomniał, że sprawa dotyczyła dużej części armii, a nie kilku wojowników. Niewykluczone zresztą, że dezerterzy nie czekali bezczynnie na powrót władcy, znali go przecież od lat i wiedzieli, czego mogą się spodziewać. Zapewne zawiązał się spisek, a brutalna rozprawa Bolesława z buntownikami przyciągnęła niezdecydowanych.

„Bolesław bowiem, poniechawszy umiłowanej prawości – ubolewał mistrz Wincenty – wojnę prowadzoną z nieprzyjaciółmi zwrócił przeciwko swoim. Zmyśla, że oni nie mszczą na ludzie swoich krzywd, lecz w osobie króla na królewski nastają majestat. Albowiem czymże król będzie, gdy lud się oddali? Mówi, że nie podobają mu się żonaci, gdyż więcej obchodzi ich sprawa niewiast niż względem władcy uległość. Żali się, iż nie tyle opuścili go oni wśród wrogów, ile dobrowolnie na pastwę wrogów wydali. Domaga się przeto głowy dostojników, a tych, których otwarcie dosięgnąć nie może, dosięga podstępnie. Nawet niewiasty, którym mężowie przebaczyli, z tak wielką prześladował potwornością, że nie wzdragał się od przystawiania do ich piersi szczeniąt, po odtrąceniu niemowląt, nad którymi wróg się ulitował!” [3].

Pradziad Bolesława Śmiałego, Bolesław Chrobry kazał wybijać zęby nieprzestrzegającym postu, a cudzołożników zmuszał do samokastracji. Chwalono go jednak za konsekwencję w promowaniu wartości chrześcijańskich, najwyraźniej sympatia do władcy nie jest zależna od jego rzeczywistych postępków.

Biskup Stanisław ze Szczepanowa

W tej chwili dziejowej na scenie pojawił się biskup krakowski Stanisław. To kolejna postać w naszej historii, o której tak naprawdę niewiele wiadomo. Informacje pochodzące z jego późniejszych żywotów są wyjątkowo bałamutne, to czyste fantazje hagiografów.

Stanisław ze Szczepanowa wywodził się ze stanu rycerskiego, według tradycji urodził się w lipcu 1030 roku. Był doskonale wykształcony, edukację pobierał w gnieźnieńskiej szkole katedralnej, a następnie na zachodzie Europy. Po powrocie do kraju zajął się pracą misyjną w Małopolsce (chrześcijaństwo wciąż było bardzo powierzchowne) i zasłynął jako doskonały kaznodzieja. Związał się z kancelarią biskupa krakowskiego Lamberta, po którym objął biskupstwo.

Musiał cieszyć się zaufaniem króla, ponieważ krakowskie biskupstwo było jednym z najważniejszych w kraju i Bolesław nigdy nie zgodziłby się na intronizację niepewnego człowieka. Jego współpraca z hierarchą musiała układać się dobrze, bo nic nie wiadomo o wcześniejszych konfliktach.

Święty Stanisław ze Szczepanowa

Przebieg sporu króla z biskupem opisują obie wspomniane kroniki. Informacje podawane w żywotach świętego oraz relację Jana Długosza można pominąć, gdyż niewiele tam prawdy historycznej. Zarzuty stawiane w nich królowi są bowiem absurdalne, a król miał być nie tylko okrutnikiem, ale również pederastą i sodomitą!

Gall Anonim pisał zaledwie trzydzieści kilka lat po całej aferze. Zapewne znał prawdę, żyli przecież jeszcze świadkowie krakowskich wydarzeń. Ale dziejopis nie chciał rozwodzić się nad tematem, był wyjątkowo oszczędny w słowach. Nie mógł jednak pominąć milczeniem tragicznego końca panowania Bolesława Śmiałego:

„Jak zaś doszło do wypędzenia króla Bolesława z Polski, długo byłoby o tym mówić; tyle wszakże można powiedzieć, że sam będąc pomazańcem [Bożym] nie powinien był [drugiego] pomazańca za żaden grzech karać cieleśnie. Wiele mu to bowiem zaszkodziło, gdy przeciw grzechowi grzech zastosował i za zdradę wydał biskupa na obcięcie członków. My zaś ani nie usprawiedliwia my biskupa-zdrajcy, ani nie zalecamy króla, który tak szpetnie dochodził swych praw – lecz pozostawmy te sprawy, a opowiedzmy, jak przyjęto go na Węgrzech” [4] .

Gall nie chciał kłamać, ograniczył zatem relację do minimum. Najbardziej jednak interesujące jest na zwanie Stanisława zdrajcą.

Czy oznaczało to jednak zdradę jako udział w spisku na szkodę państwa? A może współpracę z ościennymi wrogami króla, Czechami i cesarzem? Czy też biskup okazał się przeciwnikiem poglądów Grzegorza VII?

Bardziej prawdopodobne są jednak związki Stanisława z krajową opozycją. Bunt przeciwko Bolesławowi Szczodremu stał się faktem, chociaż nic nie wiemy o powiązaniach biskupa z rebeliantami. Nie można jednak tego wykluczyć, możliwe też, że dostojnik dał się wykorzystać opozycjonistom i przeciwstawił się królowi.

Mistrz Wincenty miał natomiast własną opinię na temat przyczyn tragedii. Stwierdził, że „Stanisław nie mógł odwieść go [króla – S.K.] od tego okrucieństwa”, wobec czego „najpierw zagroził mu zagładą królestwa, wreszcie wyciągnął ku niemu miecz klątwy”.

Hierarcha miał zatem wykazać prywatną inicjatywę, przeciwstawiając się królewskiemu bezprawiu (we własnym mniemaniu), co Bolesław uznał za bunt. Ze wszelkimi tego czynu konsekwencjami.

Kaźń

Zachowało się jeszcze jedno ważne źródło dotyczące wydarzeń z kwietnia 1079 roku. Jest nim odpis listu papieża Paschalisa II (1099-1118) prawdopodobnie skierowanego do arcybiskupa gnieźnieńskiego (osoba adresata wzbudza największe kontrowersje). Papież, pisząc o zupełnie innych sprawach, wspomniał o pewnym wydarzeniu dotyczącym poprzednika adresata. Hierarcha ten miał skazać (czy też potępić) jednego z podległych mu biskupów.

Zgodnie z obyczajami epoki oznaczało to złożenie z godności i oddanie pod sąd królewski. Obrońcy czci krakowskiego biskupa zakwestionowali jednak osobę adresata, sugerując, że odbiorcą pisma miał być arcybiskup Kalocsy na Węgrzech. Apologetom świętego Stanisława nie przeszkadzał nawet fakt, że miasto to zostało podniesione do rangi arcybiskupstwa dopiero w połowie XII wieku.

Historycy spierają się do dzisiaj na ten temat (nie brakuje opinii, że Kalocsa została jednak siedzibą arcybiskupów wcześniej), ale ważniejszy wydaje się inny ślad pomijany przez obrońców świętego. Nie ustalono, czy w dziejach Węgier do czasu pontyfikatu Paschalisa II zdarzył się przypadek potępienia biskupa przez sąd kościelny.

O sądzie arcybiskupa gnieźnieńskiego nic wprawdzie nie wspominał Gall, ale jego relacja jest wyjątkowo lakoniczna. Brak na ten temat również wzmianki u Kadłubka, ale tego kronikarza nie można traktować jako bezstronne źródło informacji.

„Rozkazuje więc [król] przy ołtarzu, pośród infuł, nie okazując uszanowania ani dla stanu, ani dla miejsca, ani dla chwili – porwać biskupa! Ilekroć okrutni służalcy próbują rzucić się na niego, tylekroć skruszeni, tylekroć na ziemię powaleni łagodnieją. Wszak tyran, lżąc ich z wielkim oburzeniem, sam podnosi świętokradzkie ręce, sam odrywa oblubieńca od łona oblubienicy, pasterza od owczarni. Sam zabija ojca w objęciach córki i syna w matki wnętrznościach. O żałosne, najżałośniejsze śmiertelne widowisko! Świętego bezbożnik, miłosiernego zbrodniarz, biskupa niewinnego najokrutniejszy świętokradca rozszarpuje, poszczególne członki na najdrobniejsze cząstki rozsiekuje, jak gdyby miały ponieść karę [nawet i] poszczególne cząstki członków” [5] .

Po odłożeniu retoryki pozostaje relacja o osobistym morderstwie przy ołtarzu. Nie ma mowy o żadnym sądzie, była tylko krwawa samowola króla, który w porywie szału zarąbał biskupa, a potem znęcał się nad jego zwłokami.

Zwyczajową karą za zdradę było „obcięcie członków”, czyli ćwiartowanie. Wątpliwe jednak, czy król miał ochotę osobiście zabawiać się w rzeźnika, od tego byli przecież kaci i ich pomocnicy, a władca mógł co najwyżej zaszczycić egzekucję swoją obecnością.

Sprawy kaźni biskupa nie rozstrzygnęły oględziny jego czaszki przechowywanej w katedrze wawelskiej (jej oryginalność nie podlega dyskusji). Autopsji po raz pierwszy dokonano w 1881 roku, stwierdzając widoczne ślady w tylnej części głowy po urazie ostrym narzędziem. Przy oględzinach nie było jednak antropologa. Kolejną autopsję przeprowadzono w 1963 roku na zlecenie biskupa Karola Wojtyły. Tym razem sprawą zajęli się fachowcy z krakowskiego zakładu medycyny sądowej.

Potwierdzono uraz w tylnej części czaszki, uznano jednak, że został zadany narzędziem tępokrawędzistym. Śladów po urazach było zresztą kilka, nie ustalono jednak, czy mogły one spowodować śmierć, czy tylko ogłuszyły ofiarę. Nie znaleziono również śladów siekania czaszki przez rozszalałego władcę.

Niestety, przy oględzinach ponownie nie było biegłego antropologa, a wiedza specjalistów medycyny sądowej w takich sytuacjach nie wystarcza. Ich opinia okazała się jednak dla zwolenników wersji Kadłubka wystarczającym potwierdzeniem zbrodni króla. Cios zadany od tyłu miał być dowodem morderstwa przy ołtarzu.

Według mistrza Wincentego biskup miał jednak zginąć zarąbany mieczem, który nie należy do narzędzi tępokrawędzistych. Ślady na czaszce wskazują na użycie maczugi lub innego podobnego narzędzia w celu ogłuszenia ofiary, co mogło być celowym działaniem przed egzekucją. Miało to ułatwić pracę katom, ewentualnie stanowić rodzaj łaski dla męczennika. Przecież nawet heretyków palonych na stosach często duszono przed oddaniem ich na pastwę płomieni.

Upadek króla

Bez względu na rzeczywisty przebieg wypadków, egzekucja biskupa wyjątkowo zaszkodziła królowi. Po raz pierwszy w dziejach Polski doszło do tak ostrego konfliktu pomiędzy władcą i wysoko postawionym w hierarchii kościelnej duchownym. Wrzenie przerodziło się w otwarty bunt, z którym król już sobie nie poradził. Razem z najbliższą rodziną i współpracownikami musiał opuścić kraj. Udał się na Węgry, ale niestety nad Dunajem zachowywał się wręcz niepoczytalnie.

Rządził tam wówczas król Władysław, którego kilka lat wcześniej Bolesław Śmiały osadził na tronie. Węgierski monarcha spędził zresztą część życia w Polsce, uważano nawet, że z obyczajów stał się niemal naszym rodakiem. Oczywiście miał pozytywne nastawienie do wygnańców, można było zatem przypuszczać, że niebawem Bolesław na czele węgierskich posiłków zjawi się w Polsce, aby odzyskać koronę. Niestety, król swoją pychą wszystko zepsuł.

„Władysław, jako mąż pokorny – notował Gall Anonim – pospieszył wyjść naprzeciw Bolesława i oczekiwał zbliżającego się z daleka, zsiadłszy na znak uszanowania z konia. A tymczasem Bolesław nie miał względów dla pokory uprzejmego króla, lecz uniósł się w sercu zgubną pychą, mówiąc: »Ja go za lat pacholęcych wychowałem w Polsce, ja go osadziłem na tronie węgierskim. Nie godzi się [więc], bym mu ja, jako równemu, cześć okazywał, lecz siedząc na koniu, oddam mu pocałunek jak jednemu z książąt«. Zauważywszy to, Władysław obruszył się nieco i zawrócił z drogi, polecił jednak, by mu wszędzie na Węgrzech niczego nie brakło. Później atoli zgodnie i po przyjacielsku spotkali się między sobą jak bracia; Węgrzy wszakże owo zajście głęboko sobie i na trwałe w sercu zapisali. Wielką ściągnął na siebie Bolesław nienawiść u Węgrów i – jak mówią – przyspieszył tym swoją śmierć” [6] .

Bolesław Szczodry do Polski już nie powrócił; po kilkunastu miesiącach pobytu na wygnaniu został zamordowany. Zbrodni zapewne dokonali ludzie przysłani z Polski, a ich mocodawcy zadbali o swoje bezpieczeństwo. W chwili śmierci król miał zaledwie 39 lat.

Historia o pokutniczej śmierci władcy nie jest prawdziwa, miał on rzekomo resztę życia spędzić w klasztorze benedyktynów w Ossiach. Badania domniemanego grobu władcy zaprzeczyły tej historii, w mogile znaleziono zwłoki żony fundatora opactwa.

Szczątki króla prawdopodobnie przywiózł do Polski jego syn. Kilka lat później Władysław Herman, który objął po bracie władzę w Polsce, wezwał młodego Mieszka do powrotu. Królewicz wraz z matką pojawili się w Krakowie, a ciało Bolesława Szczodrego spoczęło zapewne w opactwie benedyktynów w Tyńcu.

Kontrowersje

Wbrew pozorom imię zabójcy św. Stanisława nie od razu zostało w kraju wyklęte. Rocznik kapitulny krakowski odnotował zabójstwo biskupa, a następnie zgon wygnanego króla. W intencji duszy monarchy odbywały się nabożeństwa, a Władysław Herman dał jego imię swojemu młodszemu synowi.

Najważniejszą poszlaką jest jednak milczenie na temat całej afery Galla Anonima. Gdyby kronikarz był przekonany o winie władcy, zapewne napisałby o tym. Ale wolał przemilczeć fakty i stosować uniki, stwierdziwszy zresztą, że obaj adwersarze mieli grzech na sumieniu.

Grobowiec św. Stanisława w katedrze wawelskiej (fot. Bagitor)

Oczywiście mistrz Wincenty miał własne zdanie. Podobno zaraz po egzekucji biskupa nadleciały cztery orły pilnujące ciała, a szczątki pasterza świeciły nocą własnym blaskiem. I kiedy rano wierni chcieli je pozbierać, okazało się, że zwłoki znów stanowiły jedną całość. Nie widać było nawet śladów blizn.

Dziewięć lat później ciało męczennika przeniesiono uroczyście do katedry krakowskiej. Jego kult miał jednak ograniczony zasięg, a paradoksalnie w jego rozwoju pomogło rozbicie dzielnicowe. Pojawiła się przepowiednia, że rozdrobnienie Polski jest karą za zbrodnię (niebiosa uprzejmie poczekały jednak 60 lat), ale tak jak cudownie zrosło się ciało biskupa, tak Polska zostanie zjednoczona.

Jak na średniowieczne obyczaje ze staraniami o kanonizację biskupa dość długo zwlekano. Uznano go za świętego Kościoła katolickiego we wrześniu 1253 roku, a pół roku później odbyły się w Polsce wspaniałe uroczystości z tym związane. Główną rolę odegrała w nich żona Bolesława Wstydliwego, księżna Kinga – również przyszła święta.

Święty Stanisław ze Szczepanowa

Okres niemal dwustu lat, jaki upłynął od męczeństwa do kanonizacji, może być odpowiedzią na pytania o przebieg konfliktu. Średniowiecze było epoką, gdzie nie czekano z wyniesieniem na ołtarze. Od męczeństwa św. Wojciecha do jego kanonizacji upłynęły zaledwie dwa lata, szybko również doczekał się wyniesienia na ołtarze Brunon z Kwerfurtu. A kiedy na polecenie króla Anglii Henryka II zamordowano arcybiskupa Tomasza Becketa (w katedrze w Canterbury), kanonizacja nastąpiła po trzech latach.

Sprawa zabójstwa św. Stanisława nie mogła być zatem całkowicie jednoznaczna, a dynastii Piastów nie zależało na jego kanonizacji. Czy tylko jednak dlatego, że panująca gałąź dynastii zasiadła dzięki temu na tronie? Ale może również dlatego, że okoliczności męczeństwa uznawano za wyjątkowo kontrowersyjne.

Można bowiem podejrzewać, że gdyby faktycznie wydarzenia przebiegały zgodnie ze scenariuszem mistrza Wincentego, to Stanisław zostałby uznany za świętego niemal natychmiast. Zabójstwo niewinnego biskupa przez panującego stanowiłoby bowiem skandaliczne zdarzenie, na które Stolica Apostolska musiałaby odpowiednio zareagować. A szybka kanonizacja byłaby w tej sytuacji normalna.

Ponad trzy stulecia później Władysław Jagiełło uznał, że wstawiennictwo biskupa pomogło mu zwyciężyć pod Grunwaldem, postać świętego trafiła oczywiście również na słynne płótno Matejki.

Grób św. Stanisława jest do dzisiaj jedną z największych relikwii polskiego katolicyzmu, ale wątpliwości pozo stają. Chociaż może nigdy nie było alternatywy „święty czy zdrajca”, a sam konflikt nie miał podłoża politycznego. Postępowanie biskupa mogło wypływać ze szlachetnych i etycznych pobudek, ale sprzeczne z interesami króla zostało zakwalifikowane jako polityczna zdrada.

Prawdy o całej sprawie zapewne nie poznamy nigdy, szkoda tylko, że te dwie charyzmatyczne postacie stanęły naprzeciwko siebie. Ucierpiała na tym Polska, która przez stulecia nie osiągnęła podobnego znaczenia jak w czasach Bolesława Śmiałego.

Rozdział 2 ZDRAJCA MIMO WOLI

Historię piszą zwycięzcy i w ten sposób triumfujący rebelianci stają się pomazańcami bożymi, a przegrani legaliści zdrajcami. Po latach trudno odróżnić prawdę od propagandy, czego osobiście doświadczył książę Zbigniew, starszy syn Władysława Hermana. Przegrał rywalizację z Bolesławem Krzywoustym, stracił nie tylko władzę, ale również życie. Dzięki zabiegom kronikarzy do dzisiaj uchodzi za buntownika i zdrajcę, a jego zwycięski brat za prawowitego władcę Polski.

Książę Władysław Herman

Bunt rycerstwa przeciwko Bolesławowi Śmiałemu wyniósł na tron jego młodszego brata, Władysława Hermana. Nowy władca Polski zdecydowanie odróżniał się od swojego poprzednika, chorowity i pozbawiony energii życiowej dotychczas nie brał udziału w życiu politycznym kraju. Nie interesowała go władza, zdecydowanie wyżej cenił wartości rodzinne i spokój. Zapewne nie brał osobistego udziału w rebelii przeciwko królowi, chociaż po jego wygnaniu objął rządy w kraju. Nie miał zresztą wyboru, był ostatnim przedstawicielem dynastii i odmowa oznaczała odsunięcie Piastów od tronu.

Osobowość Władysława Hermana zdeterminował stan jego zdrowia. Podczas badań antropologicznych zachowanych w płockiej katedrze szczątków u władcy zdiagnozowano zaawansowany reumatyzm, choroby kręgosłupa i nóg. Przez niemal całe życie Herman miał problemy z chodzeniem i z trudem dosiadał konia. To zapewne wpłynęło na jego postawę życiową i niechęć do osobistego działania. Dlatego po objęciu rządów przekazał większość spraw w ręce palatyna Sieciecha, a ten człowiek w odróżnieniu od swojego pryncypała lubił władzę.

Brak ambicji Władysława uwidocznił się nawet w jego małżeństwie. Jako młodszy brat króla poszedł za głosem serca i nie poszukiwał żony na obcych dworach. Poślubił dziewczynę z wielkopolskiego rodu Prawdziwców, nie zdecydował się jednak na kościelne małżeństwo. Ślub odbył się według starej, słowiańskiej tradycji, co w tych czasach uważano za całkowicie legalne. Wprawdzie panujący poślubiali swoje partnerki w kościołach, ale wśród poddanych przeważały dawne obyczaje. A skoro Herman i tak nie miał objąć władzy, uznał, że sakrament nie jest konieczny.

Małżeństwa według słowiańskiej tradycji jeszcze długo funkcjonowały w polskiej obyczajowości. Ostatecznie zakazano ich dopiero w 1197 roku, ponad dwieście lat po chrystianizacji kraju i blisko półtora wieku po ślubie Władysława Hermana.

Nie znamy daty małżeństwa księcia, nie znamy również imienia jego żony. Właściwie jedyną pewną sprawą w jej biografii jest fakt narodzin syna książęcej pary. Około 1170 roku na świat przyszedł chłopiec, którego nazwano Zbigniew.

Palatyn Sieciech

Imienia Zbigniew nie notowano dotychczas w dziejach dynastii, badacze podejrzewają więc, że pochodziło z rodu partnerki Władysława Hermana. Władysław był realistą, kiedy Zbigniew przyszedł na świat, nikt nie podejrzewał, że jego ojciec kiedykolwiek zostanie władcą Polski. Kolejny Mieszko czy Bolesław mógł wzbudzić podejrzliwość króla, a starszy brat nie należał do ludzi wyrozumiałych. Bolesław Śmiały miał już następcę tronu, mógł zresztą doczekać się jeszcze kolejnych potomków. A skoro Zbigniew nie miał szans zasiąść na piastowskim tronie, Władysław chciał sprawić radość ukochanej kobiecie. Wprowadzenie do dynastii imienia pochodzącego z rodu Prawdziwców zrobiło zapewne duże wrażenie na krewniakach żony.

Brak ambicji politycznych nowego władcy Polski dał się zauważyć już na początku jego panowania. Herman zrezygnował z korony królewskiej i pogodził się z utratą na rzecz Rusi Grodów Czerwieńskich. Do niedawna Polska była najważniejszym podmiotem politycznym w tej części Europy, teraz stała się wasalem cesarstwa. Bolesław Śmiały osadzał i obalał ościennych władców, a jego brat musiał czekać na uznanie cesarza. Zgodził się na wznowienie opłat trybutu ze Śląska na rzecz Czech, tak jakby nigdy nie istniały czasy Bolesława Szczodrego.

To jednak nie wszystko, Czesi wysuwali pretensje do zwierzchnictwa nad całą Polską. Cesarz poparł żądania swego wiernego sprzymierzeńca Wratysława II, który koronował się na króla Czech i Polski! Oznaczało to, że nasz kraj oficjalnie stał się księstwem zależnym od Czech, wasalem cesarstwa drugiego stopnia. A to oznaczało już zupełny upadek.

Aby zneutralizować zagrożenie, Władysław Herman poprosił Wratysława o rękę jego córki Judyty. Pierwsza żona księcia, matka Zbigniewa, zapewne już wówczas nie żyła.

Małżeństwo z czeską księżniczką niewiele zmieniło w postępowaniu Hermana. Książę w dalszym ciągu nie interesował się polityką, pozostawiając większość spraw w rękach Sieciecha. Bardziej niż problemami kraju martwił się faktem, że z nową żoną nie mógł doczekać się potomka.

Sieciech pochodził ze starego i możnego rodu Starżów. Miał ogromne ambicje i faktycznie zgromadził w swoich rękach władzę, jakiej poza członkami dynastii nikt w Polsce wcześniej nie miał. Był palatynem (najwyższym świeckim urzędnikiem), naczelnym dowódcą wojska, to jego ludzie zarządzali grodami. Bił nawet monetę z własnym wizerunkiem, co dotychczas było przywilejem wyłącznie panujących!

Sieciech odpowiedzialny jest również za jedną z najbardziej ponurych zbrodni średniowiecznej Polski. Po śmierci Bolesława Śmiałego na Węgrzech pozostał jego syn, Mieszko. Młodzieniec zapowiadał się na znakomitego członka dynastii, a sprawujący nad nim opiekę król węgierski „pokochał go jak własnego syna”. Niechętnie zgodził się więc na wyjazd ulubieńca, gdy Władysław Herman wezwał bratanka do kraju.

Siedemnastoletni Mieszko osiadł w Krakowie, ożenił się z ruską księżniczką i nie mieszał się do polityki. Jednak dawni stronnicy jego ojca widzieli w nim przywódcę opozycji, a wielu niezdecydowanych przyciągał miły charakter młodego księcia. W Krakowie gromadzili się przeciwnicy Sieciecha, czego palatyn nie mógł tolerować. Po trzech latach Mieszko został otruty podczas uczty.

„Lecz wrogi pomyślności śmiertelny los – opisywał Gall Anonim – w boleść zamienił wesele i w kwiecie wieku przeciął nadzieję [pokładaną w] jego zacności. Powiadają mianowicie, że jacyś wrogowie z obawy, by krzywdy ojca nie pomścił, trucizną zgładzili tak pięknie zapowiadającego się chłopca; niektórzy zaś z tych, którzy z nim pili, zaledwie uszli niebezpieczeństwu śmierci. Skoro zaś umarł młody Mieszko, cała Polska tak go opłakiwała, jak matka śmierć syna-jedynaka” [7].

Dziejopis piszący dwie dekady później swoją kronikę na dworze Bolesława Krzywoustego nie mógł oczywiście jednoznacznie wskazać sprawców. Największe profity ze zbrodni wyciągnął przecież Władysław Herman, nawet jeżeli zbrodnia była wyłączną inicjatywą Sieciecha. O palatynie miał poza tym wyrobione zdanie, pisząc, że „chciał wygubić cały ród Piastów”.

Mieszko zmarł bezpotomnie i z męskich członków dynastii przy życiu pozostali jedynie Władysław Herman i jego dwaj synowie.

Królowa Judyta Maria

Na świecie bowiem był już od trzech lat młodszy syn księcia Władysława, Bolesław. Jego urodzeniu towarzyszyły cudowne okoliczności, konieczna była nawet interwencja sił nadprzyrodzonych. Po wiekach trudno odróżnić prawdę od legendy, faktycznie jednak przez kilka lat Herman i Judyta nie mogli doczekać się potomstwa. Zapewne przyczyny leżały po stronie księcia, gdyż z upływem lat stan jego zdrowia znacznie się pogorszył.

Konwencjonalne metody zawiodły, małżonkowie zwrócili się więc o pomoc do św. Idziego. Wykonano ze złota figurę dziecka i wraz z bogatymi darami wysłano do klasztoru w Saint Gilles w regionie Langwedocja-Roussillon. Polskie poselstwo poprosiło miejscowych zakonników o modlitwy do patrona zgromadzenia w intencji narodzin potomka książęcej pary. I okazało się, że św. Idzi pomógł! Niebawem przyszedł na świat Bolesław, nazywany Krzywoustym, a kult św. Idziego rozpowszechnił się w Polsce.

Radość na płockim dworze zakłóciła choroba żony księcia. Czeska księżniczka po urodzeniu syna nie powróciła do zdrowia i zmarła kilka miesięcy później. Mały Bolesław również ucierpiał podczas porodu, to zapewne z powodu urazów wówczas odniesionych wziął się jego przydomek. Badania antropologiczne wykazały, że młodszy syn władcy miał trwale zniekształconą szczękę.

Po śmierci czeskiej księżniczki książę Władysław ożenił się po raz kolejny. Tym razem jego wybranką została Judyta Maria, siostra cesarza Henryka IV i wdowa po pretendencie do tronu Węgier. Królowa (zachowała ten tytuł do końca życia) wniosła w posagu splendor cesarskiej dynastii i problemy obyczajowe. Judyta Maria miała bowiem duży temperament seksualny, co było przyczyną plotek na europejskich dworach. Mężowi nie dochowywała wierności, a po jego śmierci na dworze brata prowadziła swobodny tryb życia. Nie chciała wstąpić do klasztoru (co było normalną praktyką dla wdów po władcach) i zdesperowany cesarz nie wiedział, jak pozbyć się kłopotów. Z ulgą zatem powitał polskie poselstwo wybawiające go z opresji.

W ciągu trzech lat Judyta urodziła Hermanowi trzy córki, wprawiając polski dwór w osłupienie. Książę przez dwadzieścia lat dochował się zaledwie dwóch synów (co w dziejach rodów panujących było rzadkością), a do urodzenia Bolesława potrzebna była nawet interwencja św. Idziego. Władysław zbliżał się już do pięćdziesiątego roku życia, a Judyta Maria przekroczyła czterdziestkę. W owych czasach był to wiek uważany za zaawansowany, zatem niespodziewana płodność książęcej pary wzbudzała zdziwienie. Podejrzewano (zapewne słusznie), że ojcem księżniczek był Sieciech, blisko związany z królową. Palatyn uchodził za atrakcyjnego mężczyznę, a córka i siostra cesarzy mogła mu pomóc w zagarnięciu polskiego tronu. Śmierć starego księcia zapewne nikogo by nie zdziwiła, ale pozostawali jeszcze Zbigniew i Bolesław. Los, jaki spotkał młodego Mieszka, pozwala przypuszczać, że z takimi problemami palatyn dawał sobie radę.

Ojciec i synowie

Na pierwszy ogień poszedł Zbigniew. Królowa i palatyn kalkulowali logicznie, starszy syn Hermana cieszył się autentycznym poparciem w kraju, poza tym stał za nim ród jego matki oraz ich powinowaci. Po śmierci Mieszka wokół młodego księcia zaczęli gromadzić się również wrogowie Sieciecha, których w Polsce nie brakowało. Poza tym Zbigniew osiągnął już taki wiek, że w przypadku śmierci ojca mógł przejąć władzę.

Sieciech nie zdecydował się jednak na morderstwo, wybrał inną metodę, rozpuszczając plotki o nieprawym pochodzeniu młodego księcia. Kwestionował legalność małżeństwa jego rodziców, co mogło stać się powodem do odsunięcia Zbigniewa od sukcesji po ojcu. Jednocześnie razem z Judytą demonstracyjnie okazywali względy małemu Bolesławowi. Władysław Herman nigdy nie miał silnej woli, dlatego zdecydował się wydziedziczyć starszego syna.

Zbigniew trafił do klasztoru w Krakowie, przyjął tam święcenia, po czym odesłano go do żeńskiego (!) zgromadzenia w Kwe dlinburgu. Przełożoną konwentu była rodzona siostra królowej Judyty, co z pewnością zadecydowało o miejscu zesłania. Książę objął tam zapewne stanowisko kapelana, innej funkcji w żeńskim klasztorze raczej nie mógł sprawować. Zresztą jako jeden z nielicznych mężczyzn obecnych w klasztorze był poddawany regularnej kontroli, co miało zapewnić bezpieczeństwo planom Sieciecha i Judyty.

Problem ze Zbigniewem wydawał się rozwiązany i palatyn rozpoczął brutalną rozprawę z opozycją. Podobno „z błahego powodu zaprzedawał w niewolę, innych wygnał z kraju, ludzi niskiego stanu wynosił ponad szlachetnie urodzonych”. Wielu przeciwników palatyna „z własnej woli, bez przymusu uchodziło z kraju, gdyż obawiali się, że doznają bez własnej winy tego samego losu”.

Królowa i Sieciech sprawnie odgrywali przed Władysławem komedię lojalności. Książę udawał, że nic nie wie o ich romansie, a oni w zamian promowali małego Bolesława, co władca przyjmował ze wzruszeniem. W rzeczywistości kochankowie widzieli w małym księciu wyłącznie dziecko, które może legitymować ich rządy w przypadku śmierci władcy. Oczywiście tylko do czasu, śmiertelność w epoce średniowiecza była tak wysoka, że chłopiec mógł nie dożyć pełnoletności. Tym bardziej że wyrokom losu zawsze można było dopomóc. Kiedy kilkuletni Bolesław polował na dzika, jakiś nieznany rycerz usiłował wyrwać chłopcu włócznię z ręki.

Kochankowie nie wzięli jednak pod uwagę determinacji przeciwników. Opozycji potrzebny był Piast, którego można by było przeciwstawić Hermanowi. Mieszko wprawdzie już nie żył, ale pozostawał Zbigniew, a dla wrogów palatyna nie miało znaczenia, że przyjął już święcenia duchowne. Nie z takich zobowiązań mogła zwolnić dyspensa, dlatego pewnego dnia starszy syn Władysława Hermana zniknął z klasztoru w Kwedlinburgu. Niebawem na czele emigrantów wkroczył na Śląsk, gdzie jego prawa do sukcesji uznał kasztelan Magnus z Wrocławia.

Sieciech zebrał pospiesznie armię i ruszył do walki z buntownikami. Ale rycerstwo nie chciało walczyć z rodakami, a za Zbigniewem opowiedział się również król Węgier, który pamiętał tragiczny los młodego Mieszka. Władysław Herman nie miał wyboru i ponownie uznał pierworodnego potomka za swojego następcę. Wyznaczył obu synom dzielnice, Zbigniewowi przypadł Śląsk, a Bolesławowi ziemia kłodzka. Oczywiście zwierzchnia władza w Polsce miała pozostać w rękach Władysława Hermana.

O wszystkim jednak dalej decydował Sieciech i ugoda nie trwała zbyt długo. Trzy lata później zmarł król Węgier i palatyn za zgodą starego księcia zaatakował Zbigniewa. Młody Piast wycofał się na północ i w pobliżu Kruszwicy nad jeziorem Gopło poniósł straszliwą klęskę.

„Bóg Wszechmogący – zanotował Gall Anonim – księciu Władysławowi tak wielkie okazał miłosierdzie, że wytępił nieprzeliczone mnóstwo przeciwników, a z jego żołnierzy niewielu tylko śmierć zabrała. Tyle bowiem rozlano krwi ludzkiej, taka masa trupów wpadła do sąsiadującego z grodem jeziora, że od tego czasu żaden dobry chrześcijanin nie chciał jeść ryby z jeziora” [8].

Zbigniew powędrował do lochu, gdzie Sieciech więził go blisko rok. Obawiając się jednak desperacji stronników młodego księcia, nie odważył się go okaleczyć. W przypadku wyeliminowania Zbigniewa jego zwolennicy zapewne wysunęliby przeciwko palatynowi Bolesława, co miałoby dla dostojnika katastrofalne skutki. O zdrowie i życie Zbigniewa zadbał również Władysław Herman, stary książę był zbyt słabym człowiekiem, aby skazać własnego potomka.

W maju 1097 roku Zbigniewa oficjalnie przywrócono do łask ojcowskich, ale niebawem doszło do następnego buntu rycerstwa. Młodzi książęta skłonili ojca do kolejnego podziału państwa, nie mogli jednak pozbyć się Sieciecha. Stary książę nie wyobrażał sobie życia bez swojego palatyna i kategorycznie odmówił oddalenia faworyta.

To spowodowało wybuch buntu i wrogie armie spotkały się pod Żarnowcem nad Pilicą. Do walki nie doszło, rozpoczęto negocjacje i Władysław Herman zgodził się wreszcie oddalić Sieciecha. Kiedy jednak zapadła noc, stary książę potajemnie ruszył śladem palatyna.

Rano więc rycerstwo uznało jego zachowanie za czyn „nie człowieka rozumnego, lecz szaleńca” i zdetronizowano Hermana. Jednak zdobywanie grodów obsadzonych lojalnymi załogami Władysława szło wyjątkowo opornie, aż doszło do mediacji, której podjął się arcybiskup gnieźnieński. Sieciech został wreszcie wygnany, ale okoliczności tego wydarzenia są nieznane.