Wiedźmy na gigancie - Małgorzata J. Kursa - ebook + audiobook

Wiedźmy na gigancie ebook i audiobook

Małgorzata J Kursa

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Personel świetnie prosperującej agencji literackiej TERCET, nazywany przez środowisko autorskie wiedźmami, popada w konflikt z początkującym autorem Adamem Grandzikiem. Ten poprzysięga zemstę. I oto podczas corocznych Imienin Jana Kochanowskiego organizowanych w Parku Krasińskich dochodzi do podejrzanych zgonów kilku znanych pisarek. Czy mają one coś wspólnego z zemstą upokorzonego autora? Dociekliwe wiedźmy przy pomocy swego ulubionego sekretarka zabierają się do rozwikłania tej zagadki. Czy uda im się znaleźć prawdziwego zabójcę, nim za morderstwo zostanie skazana niewinna osoba?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 377

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 1 min

Lektor:
Oceny
4,3 (250 ocen)
135
73
34
7
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Sengatime

Dobrze spędzony czas

Czytane głównie dla fajnych pogaduszek, czy też inteligentnych docinków Wiedźm oraz komizmu sytuacyjnego. Lajcikowy kryminalik, w powstałym chaosie, świetnie uwypuklone charakterki bohaterek.
00
Elzunia2016

Nie oderwiesz się od lektury

dowcipny tekst, świetna lektor. poprawia humor.
00
Eliza5

Całkiem niezła

Strach wystawiać recenzje, bo kara może być dotkliwa na amen.
00
zolza33

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka, nie można się oderwać
00
Jolanta18_02

Nie oderwiesz się od lektury

Lekka i przyjemna ze smaczkiem
00

Popularność




Copyright © Małgorzata J. Kursa Copyright © 2018 by Lucky
Projekt okładki: Ilona Gostyńska-Rymkiewicz
Skład i łamanie: Mariusz Dański
Redakcja i korekta: Janina Teresa Ansilewska
Wydanie I
Radom 2018
ISBN 978-83-66332-75-1
Wydawnictwo Lucky ul. Żeromskiego 33 26-600 Radom
Dystrybucja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
Konwersja: eLitera s.c.
.

Opowieść, którą znajdziecie na kartach tej książki, jest oczywiście fikcją literacką, wymysłem mojej zwyrodniałej wyobraźni, która lubi, gdy coś się dzieje. Osoby i sytuacje opisane w niej są absolutnie przypadkowe i nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Światek literacki jest bowiem przepełniony wzajemną autorską empatią, szacunkiem i nie ma w nim miejsca na zawiść. Nikt nikomu nie podkłada świni, nikt nikogo nie morduje. Autorzy posyłają sobie serdeczne uśmiechy i chwalą wzajemnie swoje dokonania... Naprawdę? Mam propozycję – zajrzyjmy za kulisy i zobaczmy, co może się stać, gdyby przypadkiem do głosu doszły ich wzajemne animozje...

SŁÓWKO OD AUTORKI

Mili „czytacze”, zanim zagłębicie się w owo literackie kłębowisko ambicji, emocji i wzajemnych podchodów poszczególnych bohaterów opowieści, raz jeszcze chciałabym Wam przypomnieć, że – poza trzema, ach, przepraszam, już czterema, wiedźmami – wszystkie postacie (niekiedy specjalnie przerysowane) są fikcyjne.

Agencja Literacka TERCET nie istnieje. Natomiast opisane w książce cztery wiedźmy to postacie jak najbardziej autentyczne. W realu prowadzą portal Książka zamiast Kwiatka i od podszewki znają rodzimy pisarski światek. Wiem, co mówię, bo jestem jedną z nich.

Pozostali bohaterowie to już osoby, które do życia powołała moja specyficzna wyobraźnia. Ich zachowania odzwierciedlają pewne zjawiska coraz częściej występujące w owym literackim środowisku. Zjawiska, co do których mam dość mieszane uczucia i których ocenę pozostawiam Wam.

Nie zapominajcie jednak podczas lektury, że to przede wszystkim czytadło napisane ku uciesze czytających. Zapraszam zatem do zabawy.

AGENCJA LITERACKA TERCET:

Majka Potoczek – założycielka i właścicielka agencji oraz portalu recenzenckiego; anielskie oblicze posągowej blondynki kryje błyskotliwy intelekt i siłę przebicia, której nikt się nie oprze; wiedźma numer jeden.

Anka Klejnik – autorka kryminałów i recenzentka portalu; jako jedna z pierwszych zgłosiła się do agencji, poszukując wydawcy i zgodziła się wejść do zespołu, uprzedzając lojalnie, że jej mózg przyswaja wyłącznie gatunek, który sama uprawia; wzrost nienachalny rekompensuje sobie wrzaskiem; notorycznie się spóźnia; wiedźma numer dwa.

Gośka Knypek – pod pseudonimem Ada Lotos pisuje humorystyczne kryminałki, w agencji pracuje od początku jej powstania, a na portalu recenzuje książki i obsługuje pocztę; w wolnych chwilach (ewentualnie, gdy obmyśla intrygę do kolejnej książki) dokarmia współpracowników, produkując straszliwe ilości pierogów; wiedźma numer trzy.

Ida Złotowska – młoda praktykantka, której zadaniem – oprócz recenzowania – jest obsługa strony internetowej; osóbka twardo stojąca na ziemi, uwielbia czytać, coraz mniej uwielbia autorów, w zamian narasta jej fascynacja starszym personelem agencji; kandydatka na wiedźmę numer cztery.

Paweł Chmura – jedyny samiec w tym kłębowisku wiedźm; były policjant robiący (z rozmaitym skutkiem) ogromne wrażenie na petentach płci obojga, zatrudniony jako pierwsza linia obrony w agencji, z uporem zwany przez współpracowniczki sekretarkiem.

Muza – kilkuletnia czterdziestokilogramowa suka wzięta ze schroniska przez Majkę jako szczeniak, przyjacielska, gadatliwa, wyraźnie cierpiąca na ADHD, ulubienica personelu agencji.

Czort – kilkuletni kocur przygarnięty przez Majkę, przybrany brat Muzy, wybitnie utalentowany rozbiórkowiec.

POZOSTAŁE OSOBY:

Marietta Gałązka – autorka książek obyczajowych mająca rzesze fanów, znana w branży jako Wielokropek, bowiem z upodobaniem graniczącym z obsesją nadużywa owego znaku interpunkcyjnego w swoich powieściach (wśród pisarskiej braci zjawisko to nosi nazwę nabijania znaków).

Pola Płużewska – dziennikarka i autorka powieści z przesłaniem społecznym, bezkompromisowa, konkretna i waląca prawdę w oczy.

Anita Bez – autorka ciepłych, optymistycznych obyczajówek, osoba niesłychanie życzliwa i lojalna, dorabiająca czasami redagowaniem cudzych tekstów.

Alicja Czarnecka – autorka powieści kryminalnych z humorem mająca rzesze fanów, wielbicielka psów, nieco wyalienowana i nieufna wobec pisarskiego światka.

Danuta Dorsz-Szczypińska – autorka powieści obyczajowych, znana głównie z wpadki, jaka jej się przydarzyła, kiedy zapomniała się przelogować i napisała sobie na stronie znanej księgarni pochwalną recenzję pod własnym nazwiskiem.

Bożena Gniewko – autorka uprawiająca płodozmian gatunkowy, tłumaczka, w czasie wolnym zajmująca się oczernianiem koleżanek i kolegów po piórze.

Laura Kapuścińska – autorka erotyków i romansów, której celem życia jest informowanie na bieżąco o ilości napisanych już znaków oraz promocja, promocja, promocja.

Adam Grandzik – czterdziestokilkuletni autor humorystycznych kryminałów, narcyz o mentalności nastolatka rozpieszczony przez zapatrzoną w niego cioteczkę, marzący o międzynarodowej sławie i pognębieniu wszelkiej konkurencji, bez względu na uprawiany przez nią gatunek literacki.

Manuela Gmurek – zwana powszechnie Glamurem z akcentem na „a”; satelitka i lokatorka Adasia; mistrzyni kuchni pasąca swojego idola efektami wymyślonych przez siebie przepisów.

Arkadiusz Zimny – autor sensacyjnych bestsellerów; obiekt uwielbienia fanów i serdecznej zawiści Adasia.

Miranda Kniaź – grafomanka nękająca personel agencji żądaniem wydania jej „arcydzieł”.

Karolina (Koralina) Wojażyk – autorka popularnych sag obyczajowych, która z przyjemnością wróciłaby do pisania trudniejszej literatury, ale wydawca i rzesze wielbicielek jej na to nie pozwalają.

Aniela Grząszczyk – szefowa promocji wydawnictwa Reprint; ewidentnie niewłaściwa osoba na niewłaściwym miejscu.

Kwiryna Grandzik – zwana niekiedy Kwękaliną, ukochana, hojna cioteczka Adasia.

Afrodyta Borowska – lekarka o polsko-greckich korzeniach, bardzo lubiana autorka sag i obyczajówek.

W zasadzie śmiało można by stwierdzić, że spiritus movens Agencji Literackiej TERCET była nuda. I urażona ambicja. Po prostu pewnego dnia Majka Potoczek, psycholożka – z wykształcenia i zamiłowania – polecana sobie wzajemnie przez pacjentów, stwierdziła, że ma dość. Przestała czuć się lekarzem potrzebujących terapii dusz. Coraz częściej odnosiła wrażenie, że sesje w jej gabinecie służą głównie podnoszeniu pozycji towarzyskiej większości pacjentów. Posiadanie własnego terapeuty stało się modne bez względu na rzeczywiste potrzeby. Majka, która gwarantowała swoim podopiecznym dostępność i opiekę psychologiczną przez całą dobę, poczuła się wykorzystywana. Decyzję podjęła błyskawicznie. Poinformowała stałych pacjentów, że zamyka gabinet, pozałatwiała wszystkie formalności i postanowiła, że wreszcie odpocznie i poświęci więcej czasu swojej pasji, czyli czytaniu. Na koncie miała dość, by oddawać się ulubionej rozrywce co najmniej przez kilka lat bez stresu i strachu o przetrwanie.

Z nowościami, które nabywała regularnie w ulubionej księgarni, uporała się dość szybko i poczuła niedosyt. Inspiracji zaczęła szukać na internetowych portalach recenzyjnych. Pierwsze, co jej się rzuciło w oczy, to przerażająco niski poziom wielu opinii. Zdumiało ją to, bo zawsze uważała, że ktoś, kto czyta, niejako z automatu musi mieć opanowaną mowę ojczystą, inaczej nie zrozumie lektury. Majka postanowiła osobiście sprawdzić, jak prezentuje się rodzima literatura, wynotowała sobie nazwiska kilku autorów i kupiła ich książki. Wybrała te, które miały najwięcej pochwalnych recenzji.

Z dziesięciu książek, które nabyła, dało się przeczytać jedną. Tę zostawiła, pozostałe zaniosła znajomej kioskarce, bo szkoda jej było wyrzucić. Wróciła do księgarni i dokonała kolejnego zakupu. Tym razem skupiła się na okładkach. Wybrała te książki, których okładki najbardziej jej się spodobały. Okazało się, że przyjemne dla oka opakowanie nijak ma się do zawartości.

Majka się zaparła i po raz trzeci powędrowała do księgarni. Wyszukiwała polskich autorów, kartkowała każdą książkę i udało jej się wybrać kilka, które ją zainteresowały. Tym razem zakup okazał się udany, ale – ku jej zdziwieniu – wybrane przez nią tytuły wcale nie miały wysokich notowań na czytelniczych portalach.

W ten oto sposób Majka Potoczek znalazła nowy sposób na życie – postanowiła zająć się promocją polskiej literatury. Takiej, która trzyma pewien poziom i nie ogłupi czytającego. Zaczęła od portalu recenzyjnego, który początkowo prowadziła sama na Facebooku, szybko jednak nabrała apetytu na więcej. Promowanie dobrych książek to przyjemne zajęcie, ale kokosów nie przynosi. Majka uznała, że połączy przyjemne z pożytecznym i założyła agencję literacką, która swą nazwę zyskała, gdy dołączyły do jej obsady poznane na FB autorki – Ada Lotos, czyli w realu Gośka Knypek oraz Anka Klejnik. Kiedy Majka wynajęła lokal na biuro, agencja TERCET zyskała siedzibę i w ciągu roku zrobiła się znana w środowisku pisarsko-wydawniczym. Głównie z powodu nietypowych cech personelu.

Po sześciu latach TERCET stał się marką, a autorzy pchali się do agencji drzwiami i oknami. Przyjmowano nielicznych, bo Majka postawiła na jakość.

Tegoroczny kwiecień w Warszawie dostosował się aurą do ludowego porzekadła – to padało i wiało, to piekło słońcem. Dziś akurat padało, dlatego Majka szła dość szybko. Muza, jej kilkuletnia psica, nie lubiła deszczu. Dreptała teraz obok właścicielki i przez całą drogę (choć z Freta na Rynek Nowego Miasta było naprawdę blisko) głośno lamentowała, zwracając uwagę nielicznych przechodniów.

– Ty naprawdę uważasz, że twoje pyszczenie coś zmieni? – zainteresowała się Majka półgłosem. – Pogoda nie zależy ode mnie... Już tak nie jęcz – zniecierpliwiła się, kiedy Muza zawyła jękliwie, podnosząc na nią pełne wyrzutu brązowe oczy. – Za chwilę będziemy w biurze. Ciotki cię wysuszą i dopieszczą. A jak nie one, to sekretarek... Widzisz? Już prawie jesteśmy.

Piotr Chmura, mocarnie (acz bez przesady) zbudowane, przystojne męskie ciacho, został ochrzczony sekretarkiem przez Gośkę w momencie, gdy zjawił się w biurze agencji, oferując swoje usługi. Majka zamierzała zaproponować mu etat ochroniarza, bo wcześniej pracował w policji, ale po radosnym oświadczeniu współpracowniczki uznała, że poszerzy mu zakres obowiązków. Piotr bez oporów się z tym pogodził, uprzedzając tylko, że odmawia parzenia kawy, chodzenia w szpilkach i klepania go po tyłku. A po roku sam zamówił i przymocował na drzwiach pokoju, w którym urzędował, tabliczkę z napisem: Piotr Chmura – sekretarek. Dopasował się do trzech upiornych bab i – ku swemu zdziwieniu – polubił je.

Majka zwolniła, bo zeszła na brukowany plac. Jak zwykle jej spojrzenie przywarło do polichromii zdobiących kamienicę, w której mieściła się agencja. To z ich powodu uparła się na ten lokal. Kochała konie, a fasadę budynku zdobiły białe wizerunki rumaków odcinające się wyraźnie od przygaszonej czerwieni elewacji. Pozostałe szczegóły polichromii Majki nie obchodziły. Ważne były konie.

Muza znowu rzewnie zawyła, płosząc przemoczone gołębie, które przysiadły na kamiennych donicach ustawionych na skraju trotuaru. Majka oderwała wzrok od malowanych rumaków i przyśpieszyła kroku. Otworzyła bramę własnym kluczem, zahaczyła wzrokiem o tabliczkę z napisem: Agencja Literacka TERCET, na którym ktoś (podejrzewała, że sekretarek) dopisał sprayem „egzotyczny” i weszła do klatki.

Piotr już był. Na widok przemoczonej Muzy poderwał się zza biurka, chwycił stary ręcznik, przykucnął i zaczął wycierać uszczęśliwioną sukę, która natychmiast w mocno jękliwej tonacji zreferowała swoje dramatyczne przejścia. Majka tylko przewróciła oczami i przeszła do łazienki, wieszając nad wanną mokrą parasolkę.

– Te dwie zarazy już przyszły? – podniosła głos, próbując się przebić przez poszczekiwanie Muzy, która jak zwykle domagała się ukochanego, przeraźliwie śmierdzącego przysmaku. – Jak jej dasz to świństwo, trzymaj ją u siebie, dopóki nie zeżre – uprzedziła. – Mnie takie aromaty źle robią na wszystko.

– Wytrzymam – mruknął Piotr, podał psu smakołyk, wepchnął Muzę do swojego pokoju i zamknął drzwi, zza których po chwili dobiegło pracowite ciamkanie. – Zarazy jeszcze nie przyszły. Anka pewnie zaspała, jak zwykle, a Gośka wysłała SMS-a, że może się spóźnić, bo zbiera najnowsze plotki.

– Plotki? – Majka uniosła brwi. – Przecież...

Nie miała szans dokończyć, bo drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem i do agencji wpadła dokumentnie przemoczona Gośka Knypek. Na widok dwójki sterczącej w korytarzu złapała oddech i z wyraźną satysfakcją zapodała radosny komunikat:

– Macie pojęcie? Dorsz złamał kopyto!

– Możesz to jakoś rozwinąć? – zasugerował delikatnie Piotr.

– O ile moja znajomość ichtiologii nie jest wybrakowana – powiedziała jednocześnie Majka – dorsz dysponuje li i jedynie płetwami. Nie jestem pewna, czy może je złamać. Jeśli utłukłaś jakąś rybę, nie chcę o tym wiedzieć – dodała stanowczo, albowiem od zawsze była wegetarianką.

Gośka niecierpliwie zdarła z siebie płaszcz, zarzuciła go na wieszak i przewróciła oczami.

– Co wy dziś tacy tępi jesteście? Mówię o Dorszu dwojga nazwisk! Dorsz-Szczypińska złamała kopyto! Mam świeżutkie doniesienie z mojego lewego konta!

– A skąd masz lewe konto? – zdziwiła się Majka. – Przecież ty jesteś tuman komputerowy. Nawet te swoje czytadła piszesz jednym palcem!

– Piotruś mi założył. – Gośka wzruszyła ramionami. – Od czasu do czasu potrzebuję relaksu i gram sobie na FB. No i zaglądam w ramach pracy po godzinach na profile autorów, którzy mnie wywalili albo zablokowali – dodała uczciwie. – Ruchy wroga trzeba znać.

– A dlaczego uważasz, że wiadomość o złamanym Dorszowym kopycie powinna nas uszczęśliwić? – Majka weszła do dużego pokoju, w którym we trzy pracowały. – Chyba, że to górne, ale kopyto kojarzy mi się raczej...

– Dolne, niestety – przerwała Gośka z westchnieniem, truchtając za nią. Opadła na krzesło przy swoim biurku, odruchowo włączając komputer. – Górne to już byłby szczyt szczęścia. A jakby jeszcze prawe... Ale dobre i dolne – pocieszyła się. – Jest nadzieja, że na jakiś czas przestanie się przemieszczać i handel obwoźny zostanie wstrzyma...

W tym momencie rozległo się donośne szczekanie Muzy, która skończyła konsumpcję i zapragnęła powitać przyszywaną ciotkę. Piotr pośpiesznie otworzył drzwi, a uszczęśliwiona suka natychmiast runęła do pokoju, dopadając Gośki, która pogratulowała sobie w duchu, że zdążyła usiąść. Psie karesy w pozycji stojącej kończyły się zwykle zbieraniem z podłogi. Kiedy Muza stała na tylnych łapach, górowała nad Gośką, co w zasadzie nie odbiegało od normy. W tym gronie jedynie Czort, kocur Majki, przyprowadzany niekiedy z wizytą towarzyską (rzadko, bo był mistrzem demolki) bywał mniejszy od redaktor Knypek. I to tylko wtedy, gdy poruszał się tradycyjnie, czyli na czterech łapach. Kiedy przybierał pozycję pionową, byli oboje tego samego wzrostu.

– Fuj! – oblizywana Gośka usiłowała uniknąć psich pieszczot. – Muza! Znowu się nażarłaś tych sekretarkowych obrzydliwości! Śmierdzisz jak zadek dinozaura!

– Skąd wiesz? Pamiętasz? – zainteresowała się zgryźliwie Majka i pośpiesznie zatkała nos, bo i do niej dotarła obrzydliwa woń.

– Nie – odparła z żalem Gośka, odpychając jednocześnie psi łeb. – Ja tylko od chrztu Polski pamiętam. To było już po dinozaurach. Ale jakoś tak mi się skojarzyło...

Piotr prychnął dziwnie, złapał Muzę za obrożę i pociągnął do swojego pokoju. Po chwili dobiegły stamtąd piskliwe dźwięki.

– Ja oszaleję w tym towarzystwie – mruknęła Majka i na bezdechu dopadła drzwi balkonowych, które otworzyła szeroko, łapiąc gwałtownie pachnące deszczem powietrze. – Kopyto Dorsza, zadek dinozaura i pies grający na kurze to za dużo na moją wytrzymałość. Skąd ona w ogóle ma tę kurę? Z domu nie przyniosła.

– Nasz sekretarek obkupił Muzę, żeby się nie nudziła. Widziałam u niego jeszcze piszczącą świnię i kaczuszkę. Że też ty umiesz poznać, na czym ona gra... Po prostu masz utalentowaną psicę – pocieszyła ją Gośka i poprawiła się w fotelu. – Opowiem ci, jakim sposobem Dorsz załatwił sobie kopyto. Opisał to na fejsie i oczywiście wszystkie fanki go żałują... Miała, rozumiesz, sesję...

Nie było jej dane rozwinąć opowieści, bo nagle rozległ się przeraźliwy dźwięk domofonu. Majka poderwała się od balkonu jak dźgnięta ostrogą.

– Zabiję tę zarazę – wysyczała, idąc ku drzwiom wejściowym. – Nie dość, że się spóźnia, to jeszcze dzwoni jak do pożaru... Może jeszcze odźwiernego mam zatrudnić?

– Myślisz, że to Anka? To po co lecisz do drzwi? Sekretarek ją wpuści.

– Sekretarek nic jej nie zrobi – warknęła Majka już z korytarza. – Ja z przyjemnością!

Gośka westchnęła, zalogowała się i zaczęła sprawdzać pocztę, usiłując nie słyszeć podniesionych głosów z przedpokoju. Ten dzień pracy zaczynał się rozrywkowo i podejrzewała, że cały taki będzie. Ulżyło jej nieco, kiedy przypomniała sobie, że w zamrażalniku biurowej lodówki zachomikowała dwie ostatnie tacki pierogów z soczewicą. Kiedy już nie będzie mogła wytrzymać, zatka im gęby pierogami i może jakoś uda jej się przeżyć do jutra.

– Bo ty nie masz pojęcia, jaką ja traumę dziś przeżyłam! – do pokoju wpadła wymachująca rękami Anka, a za nią dystyngowanym krokiem modelki weszła Majka, która w milczeniu siadła przy swoim biurku, zakładając ręce na piersiach. – No, katastrofę budowlaną miałam!

– Gaz wam wybuchł? – przejęła się Gośka.

– Bomba pewnie – mruknęła Majka zgryźliwie.

– Jaki gaz?! Jaka bomba?! – Anka klapnęła na swój fotel i spojrzała na obie ze zgrozą. – Pianka mi wybuchła! Znaczy, nie mnie, tylko Kamilowi!

– Taka do golenia? – zdziwiła się Gośka. – To ona wybucha? Nie wiedziałam...

– Budowlana, idiotko! Rurę miał załatać, a zapaskudził całą ścianę! I zlew!

– I ciebie trochę też – stwierdziła Majka ze złośliwym uśmieszkiem. – Z tyłu na skalpie masz taką białą grdulę. Zgaduję, że to pozostałości po katastrofie budowlanej.

Anka poderwała się od biurka i pognała do łazienki, by przejrzeć się w dużym lustrze. Po chwili dobiegł stamtąd wrzask, a potem poleciała lawina dość nietypowych złorzeczeń pod adresem niedouczonego w dziedzinie budownictwa małżonka.

Z sekretariatu wynurzył się Piotr, zamykając przed nosem drzwi pchającej się za nim Muzie. Wzniósł nabożnie oczy ku sufitowi i rzucił gdzieś w przestrzeń:

– Co mnie podkusiło, żeby akurat tu szukać pracy... – Wszedł do łazienki, sięgnął po nożyczki i uprzedził krótko: – Zamknij na chwilę dzioba i stój bez ruchu, bo cię oskalpuję bardziej niż bym chciał. Oczy lepiej też zamknij, bo za chwilę będziesz miała stały wytrzeszcz... No, już! – ponaglił, a kiedy wykonała polecenie, jednym ruchem odciął sklejony pianką kosmyk. – I po bólu. Możesz już przestać pyszczyć na ten temat. Chyba wolę, jak plotkujecie... Południe dochodzi. Idę z Muzą na spacerek. Nie pozabijajcie się, zanim wrócę.

Kiedy z poszczekującą radośnie Muzą zniknął za drzwiami, Anka ocknęła się z dziwnego stuporu. Potrząsnęła szopą długich włosów, zrobiła straszliwego zeza, usiłując obejrzeć efekt Piotrowej pomocy, po czym sapnęła z ulgą i dołączyła do przyglądających się jej w milczeniu przyjaciółek.

– Od tej pory znikam z pola rażenia, jak tylko Kamil zabierze się za domowe prace naprawcze – oświadczyła żarliwie.

– Pomogłaś mu chociaż posprzątać po tym wybuchu? – zagadnęła od niechcenia Majka.

– Ja?! – zaperzyła się Anka. – Sam naświnił, niech sam sprząta!

Zanim zdążyły się pokłócić, pośpiesznie wtrąciła się Gośka:

– Anka, wiesz, że Dorsz złamał kopyto i na jakiś czas wypadł z obiegu?

Anka spojrzała na nią z zaskoczeniem i przez chwilę usiłowała przyswoić tę dziwną wiadomość.

– Chcesz powiedzieć, że całkiem wycofają dorsze ze sprzedaży? – zainteresowała się ostrożnie. – Skąd wiesz? I co mają kopyta do dorszy, bo nie ła...

– Chce powiedzieć, że dwojga nazwisk Dorsz-Szczypińska złamała dolne odnóże i musiała odwołać spotkania autorsko-handlowe – wyjaśniła miłosiernie Majka i skinęła na Gośkę. – Mów, co wiesz, a ja zaparzę herbatę w dzbanku, żeby wystarczyło dla wszystkich.

– Dorsz zażyczył sobie profesjonalnej sesji zdjęciowej – zaczęła posłusznie Gośka – a ponieważ w swoim wydawnictwie robi za gwiazdę, życzenie zostało spełnione...

– Pewnie, że robi! – prychnęła Anka z niesmakiem. – Wydawca nie musi się wysilać, bo Dorsz sam robi za księgarnię!

– No, właśnie – zgodziła się Gośka. – Sesja była na stromych schodkach nad morzem. Dorsz usiłował schodzić z gracją, potknął się i uszkodził sobie nóżkę – dokończyła z niestosowną uciechą.

– Ajajaj – w głosie Anki było morze obłudnego współczucia. – Biedny Dorsz, będzie musiał siedzieć na tyłku i pielęgnować obolałą kończynę, a tam fanki będą płakać...

– Nie cieszcie się za bardzo – powiedziała ostrzegawczo Majka, sypiąc do dzbanka swoją ulubioną herbatę. – Nie może się promować osobiście, ale zawsze może sobie wypisać laurkę po fałszywym nickiem. Znamy tylko dwa, mogła się rozmnożyć.

– A może znowu się pomyli – zasugerowała marzycielsko Anka – i walnie laurkę pod własnym nazwiskiem?

– Sekretarek mówił kiedyś, że zna dobrego hakera – przypomniała sobie Gośka. – Możemy poprosić, żeby nam sprawdził IP recenzentów Danuśki.

– I co zrobimy z tą wiedzą? – Majka uniosła brwi.

– Jeśli się okaże, że to jedna i ta sama osoba, możemy napisać odpowiedni post na portalu – podsunęła Gośka.

– Nie licz na to, że coś do niej dotrze – skrzywiła się Majka. – Ona ma subtelność worka cementu.

– Ale trochę krwi jej napsujemy – podsumowała Anka z zadowoleniem.

– Spłynie jak po gęsi. Ona uważa, że wielką pisarką jest... Dobra, dziewczyny. Do roboty. Anka, za godzinę chcę mieć na portalu zaległe recenzje – zarządziła Majka, patrząc na zegarek. – Gośka, przejrzyj pocztę i odpisz na maile. Ja powiszę na telefonie. Muszę od autorów i wydawców wydębić książki na bazarek dla zwierzaków. Może uda nam się trochę popracować, zanim wparują tu sfrustrowani autorzy...

Gośka odpisała na maile wymagające odpowiedzi, część przerzuciła na pocztę Majki, by sama podjęła decyzję, westchnęła rzewnie i ambitnie zabrała się do zrzucania na pulpit komputera plików tekstowych, które na bieżąco trzeba było selekcjonować, bo nadzieję na usługi agencji piastowało również pokaźne grono grafomanów. Ten przykry obowiązek spadł na Gośkę, ponieważ kiedyś uznała, że Anka i Majka są zbyt radykalne. Już po pierwszym przeczytanym zdaniu wiedziały, z kim mają do czynienia i bezlitośnie odsiewały ziarna od plew. Gośka długo uważała, że jeśli ktoś poświęcił czas, by samodzielnie napisać powieść, robił to dlatego, że miał czytelnikowi coś do zaproponowania i wierzył w swoje możliwości. Że istotnie wierzył, przekonywała się szybko i wciąż z tym samym zdumieniem. Z początku po dokładnym przeczytaniu tekstu, pisała do autora obszernego maila, w którym starannie punktowała popełnione błędy i sugerowała sposób ich naprawienia. Część zelżonych w ten sposób autorów literackich arcydzieł po takim mailu już się nie odzywała, pozostali pyskowali i nie zgadzali się, by ktokolwiek majstrował przy ich dziele. Gośka nie potrafiła tego zrozumieć. Doskonale pamiętała własny debiut. Redakcja jej powieści przebiegła płynnie i bez zgrzytów. Poprawek nie było wiele, ale każda czegoś ją uczyła. Nie była w stanie pojąć, skąd u początkujących autorów bierze się ten ośli upór. I przestała dziwić się wydawcom, że już po rzuceniu okiem na pierwszą stronę rezygnowali z czytania całości. Szkoda było na to czasu i energii. Przestała też kiwać się po nocach nad cudzymi tekstami, które ją, wielbicielkę języka ojczystego, przyprawiały o zgrzyt zębów i poddała się. Stała się równie niemiłosierna jak Majka i Anka. Przestała wypisywać sążniste maile. Ograniczyła się do grzecznej, jak najmniej dla delikwenta bolesnej, odmowy.

Teraz westchnęła ciężko i otworzyła pierwszy z brzegu plik. Widniało na nim nazwisko Miranda Kniaź oraz wywołujący nieprzyjemny dreszczyk tytuł: Cień Mrocznego Księżyca. Już w momencie, gdy przeczytała pierwsze zdanie, wiedziała, że właśnie objawiła się światu kolejna grafomanka. Przypomniała sobie jednakże, iż rzeczona Miranda skrupulatnie wyliczyła w mailu do agencji imponującą liczbę wydanych książek. Zajrzała zatem na pocztę, a potem zaczęła sprawdzać kolejne tytuły. Ulżyło jej, kiedy stwierdziła, że wszystkie zostały wydane jako vanity press, czyli na koszt autorki. Najwyraźniej Miranda Kniaź uznała, że tak obfity dorobek powinien wreszcie zacząć przynosić kasę, miast ją wyciągać.

Gośka westchnęła i bezradnie pokręciła głową. Spojrzała na Ankę, która ze zmarszczonymi brwiami wpatrywała się w ekran komputera, szukając natchnienia i bezwiednie obmacując miejsce po utraconym kosmyku.

– Przeczytam ci coś – zaproponowała zachęcająco. – Chcesz?

– Chcę. Może mi złość szybciej minie i Kamil przeżyje.

– „ Noc była ciemna jak drut. Gdzieś wysoko na czarnej materii nieboskłonu jak srebrne gwoździe połyskiwały punkciki gwiazd...”

– Dlaczego: jak gwoździe? – przerwała osłupiała Anka. – Na materii to chyba raczej nici? Albo może guziki?

– Kniaziowi połyskują gwoździe i nic ci na to nie poradzę – powiedziała Gośka stanowczo i czytała dalej: – „Jękliwe gwizdy nietoperzy...”

– Nietoperze nie gwiżdżą, tylko piszczą – przerwała znowu Anka i nagle się zdenerwowała. – Co ty mi tu za głupoty czytasz? Noc ciemna jak drut, gwoździe na nieboskłonie i gwiżdżące nietoperze... Co to ma być?!

– „Cień Mrocznego Księżyca”, czyli powieść popełniona przez niejaką Mirandę Kniaź – wyjaśniła grzecznie Gośka. – Zamknij się na chwilę i słuchaj dalej... „Jękliwe gwizdy nietoperzy bezszelestnie oblatujące starą basztę...”

– Gwizdy oblatywały basztę?! – jęknęła Anka. – Pogięło cię?! Co to w ogóle jest ten Kniaź?!

– Ta Kniaź – poprawiła Gośka i bez odrobiny miłosierdzia katowała przyjaciółkę dalej: – „Jękliwe gwizdy nietoperzy bezszelestnie oblatujące starą basztę sprawiły, że Sir Lord Silverstone poczuł, jak przeszywa go dreszcz strachu...”

– Kuźwa, mnie też przeszywa! – wrzasnęła zbuntowana Anka. – Wywal to w cholerę albo wyżyj się na jakimś wrogu! Sir Lord! Przecież od tego można dostać wścieklizny mózgu!

– Jeśli się go posiada, to owszem. – Gośka westchnęła. – Autorka do tej pory wydawała za własne. Teraz życzy sobie skorzystać z naszej pomocy przy znalezieniu wydawcy. Zapodała w mailu listę wymagań. Sporo ich.

– Spuść ją na drzewo. Tylko bez czułości – zażądała Anka. – Żeby nie miała cienia nadziei na jakąkolwiek współpracę z naszej strony. Nie życzę sobie więcej żadnych gwoździ i Sir Lordów!

– Znowu się kłócicie? – Do pokoju weszły dwie kobiety, wnosząc ze sobą zapach wiosennego deszczu. – Wpadłyśmy z wizytą towarzyską. I na ploty.

Gośka natychmiast rzuciła się do kuchni, by nakarmić i napoić gości, zostawiając ich zabawianie Ance. Majka wciąż wisiała na telefonie, izolując się w swoim gabinecie, gdzie nikt jej nie przeszkadzał, zatem we dwie musiały się zająć przybyłymi, ale to akurat Gośce nie przeszkadzało. Lubiła Polę i Anitę. Pierwsza, energiczna, zawsze tryskająca optymizmem, krótko obcięta blondynka pisywała lekko i zabawnie o sprawach wcale nielekkich. Gośka ogromnie ceniła jej książki. W pełnej humoru konwencji Pola potrafiła przemycić mnóstwo istotnych informacji i porad.

Anita była jej przeciwieństwem. Jej okrągła twarz okolona gęstą masą ciemnych włosów przywodziła na myśl życzliwego, przytulnego pluszaczka. Taki też miała charakter – była naiwna, zawsze chętna do pomocy i trzeba było naprawdę mocno się napracować, by ją do siebie zniechęcić. Pola, wyprowadzona z równowagi, nie liczyła się ze słowami; Anita boleśnie przeżywała każdy zawód. Obie łączyło podobne poczucie humoru i szczera, rzadko spotykana w środowisku pisarskim, przyjaźń.

Gośka zaparzyła wielki dzbanek herbaty, postawiła na tacy talerzyk z domową szarlotką Majki, na wszelki wypadek dołożyła jeszcze miseczkę krakersów i, tak obładowana, ostrożnie wróciła do pokoju.

– O, taca idzie z Gośką – zachichotała Anka, szybkim ruchem zgarniając z czwartego biurka stertę wydruków. – Tutaj postaw. Dziewczyny są swoje, same się obsłużą.

– Odczep się, zarazo, bo ci będę cały dzień czytała Kniazia! Wieża Eiffla się znalazła – burknęła Gośka, posłusznie stawiając swoje brzemię na zwolnionym miejscu. – Jak weszłyście? Nie słyszałyśmy domofonu.

– Bo darłyście się, jak zwykle – odparła dobrodusznie Anita. – Sekretarek nas wpuścił, a Muza przywitała. Głośno i mokro... Co to jest Kniaź?

– Kolejna grafomanka w naszej kolekcji – wyjaśniła Anka i machnęła ręką w stronę zastawionego biurka. – Częstujcie się, dziewczyny... Gośka, one przyszły gasić pożar. Chcą wiedzieć, czym nam podpadł Adaś. Płacze im w mankiety, że nie będzie miał promocji na naszym portalu, a właśnie coś nowego wydaje.

Gośka od razu się zjeżyła.

– Głupotą nam podpadł – fuknęła gniewnie. – Majka na privie zwróciła mu uwagę, żeby mniej kłapał na swoim profilu, bo słowo ptakiem wyleci, a wołem wróci. To jej odpisał, że nie życzy sobie żadnych pouczeń, a u siebie może pisać, co mu się podoba. I że promocja i czat na naszym portalu mu się nie przysłużyły, bo spadł z topki w empiku. Uznałyśmy, że z takim ego walczyć nie będziemy. Niech się sam promuje.

– Głupi gówniarz – mruknęła Pola potępiająco. – Po wydaniu jednej książki nie ma co podskakiwać.

– No, nie gówniarz właśnie! – parsknęła Gośka. – Facet po czterdziestce, pracujący słowem powinien już mieć opanowany tryb myślenia.

– Gosia, my go znamy od dzieciaka – powiedziała łagodnie Anita. – Trochę jest narwany, ale się wyrobi.

– Wystarczy, że dorośnie i przestanie się uważać za pępek świata – Gośka wzruszyła ramionami.

– Nam wsio ryba – dodała Anka. – Do agencji go raczej nie weźmiemy, bo nie mamy czasu, żeby niańczyć dzieciaka, ale jeśli Majka się zgodzi na portalową promocję...

– Nie wiem, czy się zgodzę – weszła jej w słowo Majka, która już od dłuższej chwili stała w drzwiach, przysłuchując się dyskusji; w dłoni trzymała iphona. – Poselstwo przysłał, ale „przepraszam” mu z pyska nie wyleciało... Cześć, dziewczyny. – Uściskała serdecznie obie. – Mnie osobiście wiszą Adasiowe mądrości, ale cholernie mnie drażni przekonanie o najmojszej racji na świecie. Głupoty nie trawię w żadnej postaci.

– A jak cię przeprosi, Majeczko? – Anita rzuciła jej błagalne spojrzenie.

– Wtedy mogę przeczytać jego książkę. Uprzedzam, że – jeśli jest do kitu – pojadę po niej równo.

– Dzięki, kochana. Przekażemy mu. – Uszczęśliwiona Anita cmoknęła szefową agencji w policzek i wyraźnie nabrała wigoru. – To teraz możemy uczciwie poplotkować. Mamy najnowsze wiadomości na temat Wielokropka. A, jak zdążymy, ustalimy jeszcze terminarz spotkań autorskich, dobrze?

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki