Weź mnie stąd - Małgorzata Kamińska - ebook

Weź mnie stąd ebook

Małgorzata Kamińska

5,0

Opis

Zosia wraca z Hiszpanii i ponownie zaczyna walczyć. Walczy z tymi, którzy dopytują kiedy wyjdzie za mąż, kiedy będzie miała dzieci, kiedy porzuci naiwne mrzonki i zacznie zachowywać się jak dorosła. Walczy o to, by szanowano jej granice i broni prawa do decydowania o sobie. Walczy też o swój związek z Salvadorem, choć nie do końca wie co robić, by ich uczucie nie wygasło. Zosia w końcu chce żyć według własnych zasad. Nie wie jednak, że wkrótce świat opanuje pandemia i wszystko się zmieni.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 253

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
GosiaaaW

Nie oderwiesz się od lektury

Super się czyta, polecam książkę Gosi 😁
00

Popularność




Małgorzata Kamińska

Weź mnie stąd

Projektant okładkiJarek Koryś

© Małgorzata Kamińska, 2022

© Jarek Koryś, projekt okładki, 2022

Zosia wraca z Hiszpanii i ponownie zaczyna walczyć. Walczy z tymi, którzy dopytują kiedy wyjdzie za mąż, kiedy będzie miała dzieci, kiedy porzuci naiwne mrzonki i zacznie zachowywać się jak dorosła. Walczy o to, by szanowano jej granice i broni prawa do decydowania o sobie. Walczy też o swój związek z Salvadorem, choć nie do końca wie co robić, by ich uczucie nie wygasło. Zosia w końcu chce żyć według własnych zasad. Nie wie jednak, że wkrótce świat opanuje pandemia i wszystko się zmieni.

ISBN 978-83-8324-442-6

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

***

Powrót z Hiszpanii był racjonalną decyzją. Obiecałam, że wrócę. Zachowałam się odpowiedzialnie i dojrzale. Salvadora znałam zaledwie od kilku tygodni. Byłam w nim zakochana, czułam, że łączy nas coś niezwykłego. Jednak nie był to wystarczający argument, by zostać. Razem z nim, zostawiłam w Hiszpanii poczucie lekkości i radości. Wakacje dobiegły końca, a ja miałam wrócić do normalnego życia. Powtarzałam sobie, że podjęłam słuszną decyzję. Mimo to, w żaden sposób nie umiałam zagłuszyć poczucia, że schrzaniłam na całej linii.

Rozdział 1

Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej?

1.

Zawsze lubiłam przedświąteczny czas. Magia Świąt udzielała mi się z całą mocą. Z radością nuciłam piosenki, wyszukiwałam nowych hitów i wciąż z uśmiechem na twarzy śpiewałam „Last Christmas”. Byłam pewna, że to nigdy mi się nie znudzi. Szykowałam dekoracje, wyszukiwałam przepisów, sporządzałam listę zakupów. Jedyne czego nie lubiłam podczas Świąt Bożego Narodzenia, to łamania się opłatkiem. Często miałam poczucie, że tylko niektóre ze składanych życzeń były osobiste, wiele z nich powtarzało się co roku. Część z nich, nie była skierowana do mnie. Ja sama nie zawsze wiedziałam, czego mogę życzyć niektórym osobom z rodziny. Byłam pewna, że wigilijnych życzeń nigdy nie polubię. Z prezentami czasami też nie było łatwo. Coraz trudniej kupić komuś coś, co mu się spodoba i już sam sobie tego nie kupił. Jednak w tym roku, byłam niemal pewna, że podołałam wyzwaniu. W Hiszpanii pozbierałam najładniejsze muszelki, jakie udało mi się znaleźć na plaży i zamknęłam je w malutkich buteleczkach. Dla każdego miałam przygotowany ten drobiazg, do którego chciałam dołączyć liścik: za co, komuś dziękuję, za co podziwiam, za co przepraszam. Po pół roku nieobecności, chciałam obdarować każdego z grona rodziny i najbliższych znajomych. Pomysł z muszelkami wydawał mi się genialny. Tanio, ale bardzo osobiście.

Skoro o prezenty nie musiałam się martwić, mogłam poświęcić czas na pieczenie pierniczków, dekorowanie domu, czytanie książek. Starałam skupiać się na samych przyjemnościach. Byłam w przedświątecznym szale. Patrząc na mnie z boku, można było stwierdzić, że radosny i sielski nastrój pochłonął mnie bez reszty. Prawie… Ze wszystkich sił próbowałam zagłuszyć jedną myśl. Niestety bez skutku. Nie chciałam przyznać się przed samą sobą, że wolałabym być gdzieś indziej. Tęskniłam bardzo za hiszpańskim miasteczkiem. Tęskniłam za plażą, za znajomym, brakowało mi pracy w barze. Chciałam znów rozmawiać po angielsku i nieskładnie mówić po hiszpańsku. Jednak przede wszystkim, chciałam być z Salvadorem. Był tak daleko, praktycznie poza zasięgiem.

Podczas gdy ja szarpałam się z emocjami, rodzice byli wręcz wniebowzięci moim powrotem. Tata niby w żartach stwierdził, że w końcu go posłuchałam, poszłam po rozum do głowy i wróciłam. Jego dowcip nie rozbawił mnie nawet odrobinę. Nawet kącik ust mi nie drgnął.

Czułam się zagubiona. Byłam w Polsce, ale myślami cały czas w Hiszpanii. Salvador dzwonił codziennie, wysyłaliśmy sobie setki wiadomości i mnóstwo zdjęć. Ten intensywny kontakt sprawiał, że tęskniłam jeszcze bardziej.

— Potraktujmy to tak, jakbyś wyjechała na wakacje. Spędź czas z rodziną, niech rodzice się tobą nacieszą. Daj sobie trochę czasu na podjęcie decyzji — powtarzał.

Po raz drugi miałam byłego, ale wciąż niebyłego chłopaka. Tym razem sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Mimo, że bardzo chciałam z nim być, nie widziałam dla nas szans. Wyprowadziłam się, wyjechałam z Hiszpanii, ciężko było udawać, że jesteśmy razem. Czułam jednak, że wciąż jesteśmy parą. W przypadku Salvadora, rozum mówił, że jest już „byłym”, serce z całą mocą twierdziło, że tak nie jest.

Po przyjeździe do Polski, porzuciłam regularne bieganie. Było za zimno. Siłownia raz czynna, potem ze względu na Święta nie, potem kilka dni czynna, potem znów nie, bo Nowy Rok. Zależało mi, żeby złapać rytm, a nie się rozbijać. Postanowiłam więc, że lepiej darować sobie aktywność fizyczną. Zamiast trochę ruchu, wybrałam zero ruchu. Zupełnie nielogiczne, ale jakże typowe. Nie miałam pracy, czekałam na informację w tej sprawie od znajomego, który obiecał, że mi pomoże. Wymyślałam więc sobie nowe zajęcia. Szyłam ze starego prześcieradła woreczki na warzywa, owoce i chleb. Z uporem maniaka próbowałam zrobić łapacz snów, ozdoby do pokoju z kartonu i sznurków. Trochę czytałam, nadrabiałam filmowe zaległości. Nie robiłam już podsumowań dnia. Każdy z nich wyglądał bowiem podobnie. Praktykowanie wdzięczności również odeszło w zapomnienie. Straciłam motywację, miałam wrażenie, że żyję w zawieszeniu. Jak bumerang powracała myśl, że lepiej byłoby gdybym została w Hiszpanii.

— O pracy będziesz wiedziała dopiero na początku roku, ale wiesz mniej więcej, co to by mogło być? — mama zagaiła rozmowę, gdy robiłam sobie poranną kawę. — Weź ten garnuszek do podgrzania mleka. I nalej najpierw wodę na dno, to się nie przypali — instruowała mnie.

— Umiem podgrzać mleko — w moim głosie nie było ani odrobiny złości, byłam zrezygnowana.

— Lepiej będzie, jak nalejesz wody. Koniecznie poczekaj aż się podgrzeje. Nie przypalisz garnka — mama wiedziała lepiej. Mieszkałam u rodziców, byłam ich gościem, miałam przestrzegać ich reguł. Wzięłam głęboki oddech, zacisnęłam zęby i nalałam tej przeklętej wody. — I co z tą pracą? — gdy mama zauważyła, że zastosowałam się do jej sugestii drążyła drugi temat. — Co byś chciała robić? — była szczerze zainteresowana.

— Nie wiem. Coś przy programach rozrywkowych — nie miałam ochoty rozmawiać. Chciałam ją jak najszybciej zbyć.

— To chciałabyś robić, czy to być może będziesz robiła? — nie dawała za wygraną. Czy tylko moi rodzice są tak uparci, czy to domena wszystkich matek i ojców?!

— Najchętniej w ogóle nie wracałabym do mediów. Dobrze mi było pracując w barze, bez stresów, wyścigu o lepszą pozycję w firmie, bez rywalizacji, tego nadęcia i udawania, że robimy coś bardzo ważnego dla społeczeństwa — zaczęłam mówić szybciej niż normalnie, nie podnosiłam głosu, ale już się gotowałam.

— Nie da się ukryć, zmywanie naczyń w knajpie nie jest stresującym i odpowiedzialnym zajęciem — znów niby żart, ale chyba nie do końca. — Zastanów się tylko, czy do tego dążysz. To właśnie chcesz robić przez najbliższe miesiące? — ojciec nie pojmował dlaczego tak tęsknię za Tarifą. Miałam wrażenie, że uzmysłowił sobie, że mnie zupełnie nie zna i nie rozumie moich decyzji. To właśnie irytowało go chyba najbardziej.

— Praca, jak każda inna. Nie miałam problemów ani ze zmywaniem garów, ani z myciem podłogi w barze — powiedziałam, zgarnęłam ze stołu kawę i zamknęłam się w pokoju.

Zadzwoniłam do Salvadora. Nie odebrał. Wzięłam głęboki oddech. Potem kolejny. I jeszcze jeden. Przez kilka miesięcy w Tarifie uczyłam się radzić sobie z emocjami. Nie zawsze mi się to udawało, ale coraz częściej przynosiło efekty. Powtarzałam sobie, że poczekam do Świąt, na początku stycznia dowiem się co z pracą i wtedy podejmę decyzję, będę mogła zaplanować swoją przyszłość. Może zacznę szukać mieszkania i wyprowadzę się od rodziców. Bardzo ich kocham, ale dorośli ludzie powinni mieć zakaz mieszkania z rodzicami. To niezdrowe. Za dużo emocji zarówno dla nich, jak i dla mnie. Jeśli jednak bym się od nich wyprowadziła, byłoby to jednoznaczne z decyzją, że nie wracam do Tarify. A na to nie byłam gotowa.

Chciałam zmian, ale bałam się przejść do działania. Straciłam poczucie, że to ja kieruję swoim życiem. Łatwiej mi było tkwić w zawieszeniu i czekać. Najpierw aż minie Boże Narodzenie, potem na to, co przyniesie kolejny rok. Wydawało mi się, że lepiej będzie, gdy to los zadecyduje, jak ma wyglądać moje życie. Z obawy przed porażką, bałam się podjąć jakąkolwiek decyzję.

2.

Chciałabym powiedzieć, że Wigilia odbyła się bez złośliwości, było miło, a czasami nawet zabawnie. Gdyby spojrzeć na nas z boku, pewnie było zabawnie. Jednak ja byłam w samym centrum wydarzeń i nie było mi do śmiechu. Babcia standardowo dopominała się o wnuka. Miała już dwójkę, i jak widać, nie był to dla niej wynik satysfakcjonujący. Prosiła o kolejnych. Tak jak prosi się o kolejną książkę, albo kolejny zestaw szklanek. Babcia nie była jednak odosobniona, jeszcze kolejno od dwóch osób usłyszałam, że szczerze życzą mi potomstwa.

— Nie, dziękuję ale się nie zdecyduję — gdy usłyszałam to po raz drugi, ze sztucznym uśmiechem i w miarę grzecznie odpowiedziałam.

— Żebyś w końcu matką rodzicielką została — usłyszałam od kuzyna. Miało chyba wyjść zabawnie, ale moje poczucie humoru było ostatnio w fazie uśpienia.

— Oddam ci pierwszeństwo. Jak ty będziesz miał dziecko, to może i ja się skuszę — nie kryłam już złości, ani ironii.

On też uważa, że moim obowiązkiem jest bycie matką?! Co jest nie tak z tymi ludźmi? Nie rozumiem, dlaczego dają sobie prawo, wtykania nosa w moje prywatne sprawy. Bardziej prywatnie to już chyba nie może być. Ja się nie pytam na rodzinnym forum, czy ciocia z wujkiem jeszcze uprawiają seks, nie pytam nikogo o ilość orgazmów i o to, który z wujków ma problemy z prostatą. Dlaczego więc oni myślą, że mają prawo mnie pytać o to, czy uprawiam sex z zabezpieczeniem, czy bez?! Dlaczego myślą, że to właśnie z nimi będę chciała się dzielić moimi planami na przyszłość?! Wara wam od mojej macicy i od moich decyzji! Bycie kobietą nie obliguje mnie do bycia matką. Mam prawo nie chcieć dzieci. Mimo praktykowania wyciszania się i kontrolowania wybuchów złości, w tym temacie zawsze, ale to zawsze, czułam się atakowana podobnymi pytaniami i nie potrafiłam zachować zimnej krwi. Od razu stawałam do walki na śmierć i życie, do walki w obronie mojego prawa do decydowania o sobie.

Czas przy stole przesiedziałam ze skwaszoną miną. Nawet Matyldzie nie udało się rozładować sytuacji. Młodsza siostra choć niejednokrotnie próbowała zmieniać temat na bardziej bezpieczny, choć powiedziała kilka żartów na rozładowanie atmosfery, dobrych trzeba przyznać, nie była w stanie wpłynąć na wszystkich.

— Weźcie się wszyscy…! — w końcu i ona nie wytrzymała. — Jest Wigilia, a tu albo sobie dogryzacie, albo wylewacie swoje żale, albo próbujecie udowodnić jak mądrzy i lepsi od innych jesteście. Do dupy z takimi Świętami — głos zaczął się jej łamać, mówiła z prędkością światła, broda się trzęsła z nadmiaru emocji. Żeby nie rozpłakać się przy stole, gwałtownie wstała i schowała się w łazience. Przy okazji rozlała kompot z suszu. Mama od razu pobiegła do kuchni, po ścierkę. Ojciec skorzystał z sytuacji i wyszedł na papierosa. Z nim ciocia i dwóch wujków. Ja poszłam do Matyldy.

— Magia Świąt — powiedziałam zrezygnowana.

— Weź, daj mi spokój — wycierała łzy z twarzy i poprawiała włosy.

— Myślisz, że jest tak tylko u nas, czy w każdej rodzinie? — głośno się zastanawiałam. — Dla mnie ta magia jest przed Wigilią, gdy sama sobie planuję, jak to będzie i co mogę zrobić. Gdy spotykamy się w rodzinnym gronie, najczęściej czar szybko pryska — szczerze przyznałam.

— Moglibyśmy sobie wszyscy odpuścić chociaż dziś — powiedziała zrezygnowana.

— Nie mam zamiaru brać wszystkiego na klatę, ale mogę spróbować nie gotować się od razu — obiecałam Matyldzie. Wzięłyśmy trzy głębokie wdechy i wróciłyśmy do salonu. Panowała tam atmosfera, jak gdyby nic się nie stało.

Gdy tylko ciocie, wujkowie, kuzyni i gromadka dzieci udali się do swoich domów, z Matyldą zaczęłam sprzątać. Ja zmywałam, ona przekładała resztki jedzenia do pudełek, donosiła kolejne szklanki i talerze. Jak we wszystkich domach, przed Świętami nie możemy dotknąć przygotowanego przez mamę jedzenia, bo to na Wigilię. Potem wmusza w nas to, co zostało z obawy, że się popsuje. Salon znów wyglądał normalnie, stół był złożony, naczynia pozmywane, większość z nich odłożona nawet na miejsce, rodzice siedzieli przed telewizorem. Matylda usadowiła się obok mamy na sofie. Ja poszłam do swojego starego, różowego pokoju.

Niewiele się w nim zmieniło. Wielki pluszowy miś wciśnięty w róg. Prezent, który sama sobie sprawiłam. Zawsze o takim marzyłam, nigdy nikt mi takiego nie kupił. W wieku dwudziestu paru lat, gdy znalazłam tego olbrzyma w supermarketowym koszu z przecenami, bez wahania go wzięłam. Przez pierwsze tygodnie nawet z nim spałam. Tuliłam go z całych sił i czułam ogromną radość, że dziecięce marzenie stało się rzeczywistością. W pokoju wciąż miałam jednoosobowe łóżko, na którym bałam się obrócić, w obawie, że z rumorem spadnę na podłogę. Tym razem, nie musiałam się tego obawiać. Schowałam twarz w poduszkę. Nie miałam zamiaru się ruszać. Chciałam płakać, ale nie popłynęła nawet jedna łza. Najwidoczniej, podczas podróży powrotnej z Hiszpanii wypłakałam cały ich zapas. Wtedy wpadłam w otchłań rozpaczy. Po kilku minutach odrzuciłam poduszkę i zaczęłam chodzić po pokoju. Puściłam muzykę w telefonie, założyłam słuchawki, chodziłam w kółko i obmyślałam plan.

Moje ataki złości nie były tak częste, nie reagowałam tak histerycznie na każdą krytykę. Byłam spokojniejsza. Byłam silniejsza. Nie nakręcałam się. Mimo to, nie miałam pojęcia co zrobić z poczuciem, że nie jest mi tu dobrze. Nie umiałam, a może nie chciałam pogodzić się z myślą, że czas zacząć planować życie w Warszawie. Odkładałam poszukiwanie pracy na później, ogłoszeń o wynajmie mieszkań nawet nie przejrzałam. Całą sobą czułam, że nie chcę tu być. Podjęcie decyzji wydawało się trudne. Miałam standardowy dylemat posłuchać rozsądku, czy intuicji. Wciąż się zastanawiałam i miotałam, choć tak naprawdę już w trakcie lotu z Malagi do Warszawy postanowiłam, że wrócę. Gdzie chcesz być Zośka? Gdybyś nie musiała martwić się o pracę, o mieszkanie, o to, co powiedzą rodzice, o to, co komu obiecałaś? Nie masz żadnych zobowiązań, nic nie stoi mi na przeszkodzie, gdzie się wtedy widzisz?— spacerując po pokoju, w myślach zaczęłam pytać siebie.

To było prostsze, niż mi się wydawało. Nie będę dłużej siebie oszukiwać. Napisałam do Salvadora: Wracam. Nie wiem jak i kiedy, ale wrócę.

Napisałam też wiadomość do mamy Nicoli. Może ona będzie potrzebowała mojej pomocy przy opiece nad dzieckiem. Do Adele też nie zaszkodzi się odezwać. Praca w barze miała być od kwietnia, jednak nie zaszkodzi zapytać, czy nic się nie zmieniło. Napisałam do Kasi, czy wciąż ma pokój do wynajęcia. Może też Dominika będzie coś wiedziała o pracy na zimę. Skoro nie chciałam tu być, to nadszedł czas by zacząć działać. Nie mogłam tylko planować i czekać co przyniesie mi los. Zupełnie zapomniałam o tym, że to ja mam moc sprawczą i ode mnie zależy, jak będzie wyglądało moje życie. Teraz znów poczułam tę moc, choć nie zapomniałam o tym, że nie mam żadnego zapasu gotówki. Tym razem wyjazd do Hiszpanii musiał być dobrze zaplanowany.

3.

— Zosia, naprawdę nie chcesz mieć dzieci? — robienie porannej kawy zaczynało się robić niebezpieczne. Dla mamy to był doskonały moment na przepytywanie mnie.

— Słucham? — ledwo co oczy otworzyłam, chciałam w spokoju napić się kawy. Pamiętałam nawet, żeby nalać wody do garnka, zanim dolałam mleka. Z podgrzewaniem mleka może i sobie poradziłam, ale jak widać mama znalazła kolejny temat do dyskusji.

— Słyszałam jak w Święta mówiłaś cioci, że nie chcesz mieć dzieci. Zawsze myślałam, że chcesz. Nie daje mi to spokoju. Sama chcesz być? — rzeczywiście, nie dawało jej to spokoju. Wiele pytań już zadała, za dużo jak dla mnie i jeszcze więcej było tych niewypowiedzianych.

— Nie chcę mieć dzieci. I po pierwsze nie uważam, że jest to temat, który powinien kogokolwiek obchodzić.

— Jestem twoją matką — dla mamy to był mocny argument. Dla mnie zupełnie niezrozumiały. — Jak ma mnie to nie obchodzić? — mama podobnie jak tata, nie mogła mnie zrozumieć.

— Po drugie, sama o sobie mogę decydować. Taka jest moja decyzja, nie czuję potrzeby zostania matką, nie czuję zewu natury, ani nie przekonuje mnie cud narodzin. Nie będę mieć dzieci. Koniec. Kropka. Proszę o uszanowanie mojej decyzji. Poza tym, to bardzo prywatne sprawy, o których nie mam ochoty rozmawiać. To jest decyzja moja i mojego partnera. Nie problem rodzinny — tę regułkę miałam ułożoną już dawno temu. Czasem wystarczyło to powiedzieć i dawali mi spokój. Czasami zdawało się na nic. Bo rodzina ma przecież prawo się martwić i doradzać. A już w szczególności mama.

— Na starość sama będziesz? A jak będziesz żałować? Może być potem za późno, wiesz? — mówiła z przejęciem, z troską, mogłaby tak jeszcze długo.

— Cóż… to powinnam na wszelki wypadek urodzić dziecko? A jeśli jednak wciąż po narodzinach, które swoją drogą nie są dla mnie cudem, tylko rzeźnią, wciąż nie poczuję instynktu macierzyńskiego, nie będę miała potrzeby bycia wspaniałą matką, to tobie je oddam pod opiekę? Powiem ci wtedy, że jednak miałam rację. Nie mam potrzeby spełniania się w roli rodzica. Będę się mogła rozmyślić? — to nie był temat do dyskusji. Po co ja w ogóle się tłumaczyłam. — Moja decyzja, którą akceptujesz lub nie, ale nie masz wyjścia i musisz się z nią pogodzić.

— Co ty opowiadasz? Nie da się rozmyślić — mama nie nadążała za moim tokiem rozumowania. — Nie rozumiem cię Zosia. Dla mnie to niepojęte, jak z własnej woli możesz zrezygnować z bycia matką. Wiesz ile kobiet marzy o tym, nie jest im to dane i jest to ich największy życiowy dramat — oczywiście, że ten argument musiał się pojawić.

— Więc dla tych kobiet, ja powinnam urodzić?! — mama nie rozumiała mnie, ja nie rozumiałam jej argumentów. Rozmowa wydawała mi się absurdalna.

— Czemu się tak denerwujesz? Próbuję cię zrozumieć, pokazać inną perspektywę — mama też już zaczęła się denerwować.

— To nie próbuj — powiedziałam dobitnie ale bez złości. — Nie musisz też mnie rozumieć. Przyjmij moją decyzję do wiadomości. Nie będę miała dzieci — już odechciało mi się tej kawy. Wylałam ją do zlewu i wyszłam z kuchni.

— Bluźnisz — usłyszałam cicho za plecami.

Oszaleję. Ja tu oszaleję. Ubrałam się ciepło i chciałam pójść biegać. Nie obchodziło mnie to, że było zimno i nieprzyjemnie. Musiałam wybiegać złość, nie mogłam kumulować emocji. Może praktykowanie wdzięczności mi nie wychodziło, ale lepiej nie zapominać o radzeniu sobie z emocjami. Nie chciałam doprowadzić się do stanu sprzed wyjazdu do Tarify. Nie będę znów rzygać po kątach, nie będę płakać przy każdej okazji i nie będę tłumić złości. Zadbam o siebie, pilnować będę swoich granic i nie pozwolę ich przekraczać nikomu. Ani mamie, która się tak o mnie martwi, ani tacie, który mimo ogromnych chęci, nie potrafi mnie zrozumieć. Ja! Zadbam o siebie. Zatroszczę się o siebie i to ja wiem, co jest dla mnie najlepsze. Ja! Ja tu jestem najważniejsza!

— Ale zimno! — powiedziałam sama do siebie i od razu pożałowałam, że nie założyłam rękawiczek.

Czapka spadała mi na oczy podczas biegu, kurtka ograniczała ruchy, twarz była rozgrzana od środka złością, ale dłonie zamarzały. Biegłam kipiąc ze wściekłości. Biegłam jakby to był bieg o moje życie. Poniekąd była to walka. O moje życie psychiczne.

— Jeszcze ci nie przeszło z tym bieganiem — ojciec stwierdził, gdy tylko weszłam do domu.

— Polubiłam je jeszcze bardziej.

— Tak zimno i biegasz. Niezła siła woli — dodał łagodnie. — Weź gorący prysznic, bo się przeziębisz — dodał miękko.

— Tak zrobię. Dobry pomysł — nerwowa atmosfera ulotniła się.

Zaczęłam podejrzewać, że nerwowa jestem tylko ja, moi rodzice spokojnie mówili o tym, czym się martwią i czego nie rozumieją. To ja byłam wściekła na nich, a każde pytanie odbierałam jako atak. Wyjechałam z Hiszpanii, bo im to obiecałam i teraz zaczynałam obwiniać ich za to, że nie potrafię się tu odnaleźć.

Tak właśnie mijał mi czas u rodziców. Były momenty spokojne, ale nierzadko wkurzaliśmy się na siebie. Ja nie mogłam zrozumieć ich podejścia do życia, oni nie byli w stanie pojąć, o co mi chodzi. Irytowaliśmy się nawzajem, dogryzaliśmy sobie, potem łagodziliśmy sytuacje. Dzieliła nas przepaść niezrozumienia i świadomość tego denerwowała nas najbardziej. Mieszkanie z rodzicami po trzydziestce to jest wyzwanie dla całej rodziny. Nie da się mieszkać razem i mieć dobrych relacji. Dlatego z coraz większą desperacją planowałam wyjazd do Hiszpanii.

4.

Pewnego dnia jechałam samochodem i nie wiadomo czemu, zaczęło kręcić mi się w głowie. Coraz bardziej. Oddychałam szybciej. Wystraszyłam się, więc zjechałam na pobocze. Wyszłam z samochodu i łapczywie próbowałam złapać powietrze. Po głowie krążyło mi jedno pytanie: co się dzieje?! Oparłam się o auto, bo miałam wrażenie, że zaraz stracę przytomność. Serce waliło mi jak oszalałe. Byłam sama, bałam się, że nie ma mi kto pomóc. Zrobiło mi się niedobrze. Łzy płynęły mi po policzkach, ręce się trzęsły, byłam spocona jak po maratonie. Ta myśl o maratonie mnie chyba uratowała. Zaczęłam wtedy myśleć o oddechu. Tak, jak podczas biegu. Złapać oddech i rytm. Wdech, wydech, wdech, wydech. Zamknęłam oczy i wyobrażałam sobie, że biegnę. Oddycham. Raz, dwa, raz, dwa i trzy. Raz, dwa, raz, dwa i trzy. Otworzyłam oczy. Przeszło. Wciąż żyłam.

— Co ci się stało? — mama wystraszyła się moim wyglądem.

— Jesteś blada jak ściana — nie wiem, gdzie był ojciec, ale pojawił się w przedpokoju w sekundę. — Co się stało? — powtórzył mamy pytanie.

— Źle się czuję. Muszę się położyć. Zrobiło mi się niedobrze w samochodzie. Kręciło mi się w głowie — tłumaczyłam, choć sama nie miałam pojęcia, co mi się stało. Ułożyłam się w swoim małym łóżku, wciągnęłam zakurzonego misia giganta z kąta, okryłam się kocem i poczułam się odrobinę lepiej.

— Zmierz ciśnienie. Daj rękę — tata stał nade mną z ciśnieniomierzem, a mama upewniała się, czy nie mam gorączki. — Masz podwyższone ciśnienie. Odpocznij. Coś cię boli? — dopytywał, a ja tylko pokręciłam głową.

— Prześpij się Zosia, zregeneruj się, a potem zobaczymy co robić dalej — mama mówiła przejęta.

— Dobrze — zgodziłam się z nimi naciągając na głowę koc. — Spać mi się chcę — już odpływałam.

Nie wiem czy spałam długo ale gdy tylko otworzyłam oczy usłyszałam, że w kuchni toczy się narada kryzysowa. Rodzice debatowali co ze mną zrobić i co się właściwie wydarzyło. Nie miałam siły wychodzić z pokoju. Nie chciałam obmyślać z nimi planu działania. Leżałam wtulona w misia, którego postanowiłam wyprać. Śmierdział kurzem, aż drapało w gardle. Do wyjścia z pokoju zmusiła mnie potrzeba zrobienia siku. Nie miałam wyjścia, musiałam się wynurzyć.

— Lepiej się czujesz? — usłyszałam mamę, gdy tylko otworzyłam drzwi pokoju.

— Tak, zaraz do was przyjdę — rzuciłam.

— Wszystko dobrze? — tata martwił się. — Co się właściwie stało? — dopytywał.

Opowiedziałam dokładnie co się stało. Zawroty głowy i duszności dopadły mnie znienacka. Zapewniłam, że nie miałam powodów żeby się zdenerwować, nikt mi drogi nie zajechał, z nikim się nie pokłóciłam, nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło.

— Mówiłaś wcześniej, że serce waliło ci jak szalone — mama precyzowała moją relację.

— Tak.

— Umów się więc do kardiologa na wizytę. Lepiej to sprawdzić — tata przechodził do działania.

— Tata, i co mu powiem? Zakręciło mi się w głowie i serce mi szybciej zabiło? Przecież jestem zdrowa, nic się nie dzieje. Na badaniach lekarze zawsze mówili, że mam dobre ciśnienie — miałam spore wątpliwości co do rezerwowania wizyty u specjalisty.

— Nie zaszkodzi sprawdzić — ojciec upierał się przy swoim.

— Zosia, czemu nie zadzwoniłaś do nas? Myślałaś, że masz zawał serca i nie zadzwoniłaś po pomoc? — dopytywała mama.

— Nie przyszło mi to do głowy — odpowiedziałam zgodnie z prawdą. — Zaczęłam panikować, że zaraz umrę, a potem skupiłam się na oddychaniu i samo przeszło — wyjaśniałam.

Do końca dnia szukałam wolnych terminów u kardiologów w okolicy. Co kilka godzin, to był rodzicielski nakaz, mierzyłam ciśnienie. W końcu udało mi się umówić na wizytę, za trzy dni. Do tego czasu obiecałam rodzicom, że gdy tylko coś się zadzieje dziwnego ze mną, dam im znać.

Do czasu wizyty u lekarza rodzice traktowali mnie, jakbym już była na zwolnieniu. Zawrócili mnie, gdy zauważyli, że chcę iść biegać. Darowali sobie rozmowy o przyszłości, karierze i planowaniu życia. Nie pouczali i nie dawali wskazówek, co powinnam zmienić. Temat pracy też przycichł. Zrobiło się potwornie nudno. Plus był z tego taki, że z nadmiaru wolnego czasu wyprałam, a raczej wykąpałam miśka. Ze względów na jego rozmiary nie dało się go wsadzić do pralki. Dlatego posadziłam go w łazience na podłodze i gąbką myłam każdą część. Potem zmywałam pianę i starałam się jak najlepiej go wysuszyć. Suszarka poszła w ruch, a do całkowitego wysuszenia miało przysłużyć się spędzenie nocy przy kominku. W bezpiecznej odległości, oczywiście. Nie chciałam go spalić, chciałam nadać mu drugie życie.

5.

— Co taka młoda pani robi u kardiologa? — tymi słowami powitał mnie lekarz.

— Sama nie wiem. Sprawdzam, czy nie mam problemów z sercem — odpowiedziałam niepewnie.

— Co panią zatem do mnie sprowadza? Co się dzieje? — zaczął wywiad.

Po raz kolejny powiedziałam co się stało. Tylko mówiąc to kardiologowi, miałam wrażenie, że dla niego to są głupoty, a nie medyczne powody. Zmierzył mi ciśnienie, zapytał o choroby w rodzinie, o to, czy stresuję się ostatnio bardziej niż zwykle. Po pięciu minutach stwierdził, że według jego wiedzy lekarskiej nie mam żadnych kardiologicznych problemów.

— Może to był atak paniki? — rzucił w powietrze wypełniając papiery. — Niech pani poczyta w internecie i jeśli uzna za stosowne, warto zgłosić się wtedy do specjalisty. Nie kardiologa. Psychologa — zabrzmiało to trochę sucho, ale nie było w tym najmniejszej złośliwości.

— Sprawdzę — zrezygnowana i zdziwiona, że lekarz odsyła mnie do internetu, zbierałam się do wyjścia. Oczywiście, że poszukam w informacji o atakach paniki. Nie mam zamiaru przechodzić tego kolejny raz, dowiem się więcej i będę przygotowana.

W domu nikogo nie było. W końcu, bez przeszkód, zaparzyłam sobie kawę. Tak jak lubię. Tym razem, nie nalałam do garnuszka wody. Nie na złość mamie, to była zwykła potrzeba zrobienia czegoś po swojemu. Mleko podgrzałam i wbrew przepowiedniom mamy, nic się nie przypaliło. Nie musiałam już chować się w pokoju, z pyszną kawą, zasiadłam w kuchni przy stole i włączyłam komputer. Zobaczmy co wyskoczy, po wpisaniu hasła „Atak paniki”. „Atak paniki pojawia się z zaskoczenia i szybko osiąga trwające kilka minut apogeum. Towarzyszą mu często objawy somatyczne, takie jak wzrost ciśnienia krwi, ucisk w klatce piersiowej, problemy z oddychaniem, kołatanie serca, zawroty głowy i pocenie się”[1]. Zgadzało się, aż za dobrze. Dowiedziałam się jeszcze, że najlepiej sobie z nimi radzić, próbując wyciszyć organizm, wyregulować oddech. Ataki te trwają, według internetowej wiedzy, od kilku minut do godziny. Pomaga również skupienie się na przeanalizowaniu sytuacji co się właściwie dzieje. Wskazane jest mówić do siebie i opisywać co się dokładnie dzieje: trzęsą mi się ręce, nie mogę złapać oddechu, kręci mi się w głowie, boję się. Nie wiem czego, ale boję się. Najważniejsze, by odrzucić myśl, że się za chwilę padnie trupem. A jednak w Google można znaleźć nie tylko głupoty. Tylko jak to wszystko zrobić i jak zignorować to przekonanie, że za chwilę umrę?! W każdym z artykułów, które znalazłam zalecana była konsultacja lub terapia z psychologiem. Na wizytę u psychologa nie czułam się gotowa. Już wolałam zimnego kardiologa. Nie chciałam znów wyzywać na pojedynek swoich demonów. Nie chciałam dogrzebywać się do sytuacji, które tak pieczołowicie wyparłam z pamięci. Na samą myśl, o określeniu kluczowych momentów w moim życiu, wzdrygałam się. Poczekam. Jeden atak mógł być przypadkowy. Nie będę panikować. Jeśli to się powtórzy wtedy zadzwonię do Iwony. Chyba mam jeszcze wizytówkę do mojej byłej pani psycholog. Łudziłam się jednak, że samo przejdzie.

Napisałam do kolegi, który mówił, że z początkiem roku może znajdzie dla mnie pracę w telewizji. Czas płynął, styczeń już się zaczął, a ja nie miałam żadnych wieści. Nie to, żebym tak bardzo chciała wracać do mediów, ale praca była mi potrzebna. Chociaż jakieś zlecenie. Były potrzebne mi pieniądze. Postanowiłam, że wrócę do Hiszpanii, posiadanie gotówki tylko ułatwiłoby sprawę. Miałam odłożoną sumę na bilet w jedną stronę, na czynsz i na życie już by mi nie starczyło. O tym, że planuję powrót powiadomiłam już Kasię, Adele i mamę Nicoli. Z Netką oczywiście rozmawiałam na bieżąco. Najlepsza przyjaciółka dopingowała mnie do powrotu. Salvador powtarzał, że czeka na mnie.

Wiadomość od kolegi z telewizji nadeszła błyskawicznie. Z pracą, póki co nic nie było wiadomo. Na dzień dzisiejszy, nie szukali nikogo. Dopiero gdy znajomy potwierdził, że nie uda mu się pomóc mi w znalezieniu zatrudnienia, uświadomiłam sobie, że tak naprawdę, ja nie chciałam go w ogóle mieć. Zapytałam o pracę, żeby zagłuszyć wyrzuty sumienia, żeby móc powiedzieć, że szukałam pracy. Szukałam jej tak, żeby nie znaleźć. Przejrzałam oferty kilka razy, wysłałam CV zaledwie do kilku miejsc, a gdy zadzwonił do mnie ktoś z nieznanego numeru, nie odebrałam połączenia. Nie oddzwoniłam. Obawiałam się, że to w sprawie pracy. Nie było sensu dłużej się oszukiwać, nadszedł czas by zacząć działać i planować lot do Hiszpanii. Sprawdziłam ceny biletu. Kupić? Nie kupić? Kupić! Potem może będzie jeszcze drożej. Kupić! Zrobiłam dwie rundki po pokoju, udawałam, że się jeszcze zastanawiam. Sama siebie próbowałam przekonać, że coś analizuje. Klik, klik, potwierdzenie. Zofia Radziak rezerwacja zakończona pomyślnie — wyświetlił się komunikat. Pierwszego lutego wylot. Poczułam się lżejsza i spokojniejsza. Wracam. Tam jest moje miejsce. Będę w Hiszpanii. Będę z Salvadorem! Będzie cudownie!

Roznosiła mnie energia. Tym razem ta pozytywna. Nie mogłam przestać się uśmiechać, przeszło mi przez myśl, żeby pobiegać, ale wyjrzałam przez okno i uznałam to za głupi pomysł. Było zimno, a z nieba padała jakaś papka. Niby to nie deszcz, ale ciężko było nazwać to śniegiem. Na ulicy błoto. Żadna przyjemność biegać w takich warunkach. Spakowałam więc kostium kąpielowy, ręcznik i klapki. Pojadę na basen. Pływak ze mnie żaden, tak naprawdę, to na wodzie potrafię się utrzymać i niezdarnie przemieszczam się do przodu. Nie ma w tym ani gracji, ani jakiegokolwiek stylu. Ale to przecież bez znaczenia.

— Jadę na basen, będę za półtorej godziny — już się nauczyłam, że mieszkając z rodzicami zawsze trzeba się meldować i dzielić się z nimi swoimi planami.

— Tylko weź czapkę. Żebyś nie wracała z mokrą głową — mama nie musiała tego mówić, wiedziałam, byłam pewna, że to powie.

W pobliskim miasteczku basen może nie był nowoczesny, nie był też zbyt urodziwy, ale spełniał swoją rolę. Było dużo wody, czysto i bez tłumów. Dla mnie wystarczająco dobrze. Przebrałam się w kostium, chwyciłam ręcznik i szłam w stronę pryszniców. Zauważyłam, że przyglądała mi się pani w średnim wieku. Nie miałam najmniejszych wątpliwości, że mnie lustruje od góry w dół. W pewnym momencie wybuchnęła głośnym śmiechem.

— Ty masz taką skórę, a ja myślałam… — zanosiła się śmiechem mijając mnie.

Zatrzymałam się. Obejrzałam za nią i dopiero do mnie dotarło. Roześmiała się na mój widok! Myślała, że co ja mam?! Nie usłyszałam! Nie zrozumiałam! Cholera jasna, naprawdę?! A ja już zapomniałam o swoich odbarwieniach skóry. Poczułam się taka pewna siebie. Ba, momentami nawet wydawało mi się, że jestem ładna! Z hukiem otworzyłam drzwi, weszłam pod prysznic i łzy zaczęły płynąć mi po policzkach. Na szczęście nie zanosiłam się płaczem, tak naprawdę nawet nie płakałam, tylko łzy płynęły z moich oczu. Mieszały się z wodą, więc pewnie nikt nie zauważył. Odechciało mi się pływać, znów się zaczęłam wstydzić tego, jak wyglądam.

— Pieprzyć to — powiedziałam po cichu. Wytarłam buzię i już nie tak pewnie, jak jeszcze kilka minut temu, weszłam na basen. Nie zależało już mi w ogóle na tym, jak płynę, czy ktoś się na mnie patrzy, czy ktoś ocenia. Moją koślawą, niezsynchronizowaną żabką płynęłam do końca basenu i z powrotem. Jeszcze raz. Przerwa na kilka oddechów. Jeszcze raz. Po takich czterech basenach nie miałam siły, złość za to wciąż we mnie kipiała. Odwróciłam się na plecy. Teraz już na pewno nie można było tego nazwać pływaniem. Unosiłam się na wodzie i odpoczywałam. Po czym przepłynęłam jeszcze trzy baseny. Zgarnęłam szybko ręcznik, którym tym razem chciałam się okryć jak najszczelniej. Kolejny szybki prysznic, przebrałam się w tempie błyskawicznym, z radością schowałam się pod czapką. Miałam nadzieję, że ludzie też mnie ledwie zauważają. Czemu nie mogę być normalna?!

— Jesteś normalna — cichutko wyszeptałam sama do siebie. W mojej ocenie oczywiście, że byłam normalna. Nawet mając bielactwo. Czasami wydawało mi się jednak, że tylko ja tak myślę.

Do domu wróciłam, delikatnie mówiąc, nie w humorze. Zadzwoniłam do Salvadora, żeby mu się wyżalić. Brakowało mi słów, żeby opisać to, co chciałam powiedzieć. Na odległość, rozmowa szła nam ciężej. Mój hiszpański wciąż był na niskim poziomie. Mieszały mi się czasy i odmiana, a w nerwach złożenie poprawnie zdania, wydawało się ponad moje siły. Skończyłam z nim rozmowę i zauważyłam, że mama Nicoli do mnie napisała. Potrzebowała pomocy przy opiece nad dzieckiem. Sama nie dawała sobie już rady, a nie chciała jeszcze małej posyłać do przedszkola. Im szybciej będę mogła zacząć, tym lepiej dla niej. Podziękowałam bardzo za wiadomość i napisałam, że pierwszego lutego będę w Tarifie. Drugiego mogę zacząć pracę. Takiej dobrej wiadomości dziś mi było trzeba. Przekonywałam siebie, że wszystko się ułoży. Poradzę sobie. Będzie dobrze. Nawet podczas takiego parszywego dnia, znalazłam jeden powód do wdzięczności.

To był wyczerpujący dzień ale jego końcówka była budująca, dawała nadzieję. Kładąc się spać starałam się skupić na pozytywach. Starałam się również zignorować pieczenie oczu. Wytłumaczyłam sobie, że to od chlorowanej wody na basenie. Moja wrażliwa skóra znów zaczynała dawać znać o sobie.

6.

Obudziłam się w nocy, powieki miałam tak wysuszone, że każdy ruch sprawiał mi ból. Zaparzyłam herbatę, z której zrobiłam okład. Niestety ulga nie nadeszła błyskawicznie. Nie wiem jak długo męczyłam się z zaśnięciem, zanim w końcu sen mnie zmorzył. Rano obudziłam się z bólem jeszcze większym. Teraz już w lusterku było widać, jak bardzo mam wysuszoną skórę wokół oczu. Uczulenie? Na oczach? Tylko tego mi brakowało. Skoro skóra była sucha, to uratuje mnie wazelina. Niewiele myśląc nałożyłam ją na powieki i aż podskoczyłam. Piekło jak jasna cholera! Czy ja muszę przyciągać wszystkie nieszczęścia świata?! Dziś miał być lepszy dzień od wczorajszego! Zmoczyłam wacik kosmetyczny wodą, bez mydła, i starałam się zmyć tą przeklętą wazelinę. Przy każdym mrugnięciu czułam malutkie ukłucie. Czyli praktycznie cały czas, co sekundę. Cudownie. Jest cudownie.

— Kupiłam bilet do Hiszpanii. Wracam — oświadczyłam rodzicom wchodząc do kuchni. Byłam tak zrezygnowana, że było mi już wszystko jedno. Wiedziałam, że nie będą zadowoleni z mojej decyzji. Miałam dosyć.

— Zdurniałaś do reszty — podsumował ojciec. — Zośka to twoja sprawa. Zrobisz co chcesz, ale nie dałaś sobie nawet szansy. Jesteś zaledwie kilka tygodni — moja decyzja znów go zaskoczyła.

— A co z pracą w telewizji? Nie chcesz nawet spróbować? — mama też była w szoku.

— Nie chcę próbować. Wiedziałam to od dawna. Oszukiwałam się, że może warto, sama siebie chciałam do tego przekonać, ale nie chcę tej pracy. Nie czuję potrzeby ani wracania do redakcji, ani zaczynania kariery w telewizji, czy w radiu. Media już nie są dla mnie — tłumaczyłam swoją decyzję, chociaż i tak wiedziałam, że ani mama, ani tata, mnie nie zrozumieją.

— Moim zdaniem robisz błąd — spokojnie stwierdził ojciec.

— Trudno. To będzie mój błąd — ja nie miałam wątpliwości co do słuszności tej decyzji.

— Powiedz nam chociaż, na jak długo chcesz wyjechać? Masz jakiś plan? — gdy ojciec uznał rozmowę za zakończoną, mama próbowała ustalić więcej szczegółów.

— Wydaje mi się, że do końca września. Po lecie skończy się praca.

— To sporo czasu — przytomnie zauważyła mama.

— Po takiej przerwie już nie wrócisz do branży. Stracisz to, na co pracowałaś latami — jednak tata, wciąż analizował sytuację.

— Tato, ja nie mam zamiaru wracać do branży — powiedziałam z naciskiem.

— Zamiast dziennikarką będziesz teraz barmanką? Będziesz nalewała piwo i zmywała naczynia? — denerwował się.

— Michał, daj spokój — mama próbowała załagodzić sytuację, a przynajmniej przerwać to nakręcanie się. — Zosia, a tak w ogóle, to co ci się stało z powiekami? Masz bardzo podrażnioną skórę wokół oczu — zmiana tematu, wydawała się jedynym właściwym rozwiązaniem.

— Nie mam pojęcia. Piecze mnie niemiłosiernie. Nigdy czegoś takiego nie miałam — gdy mama zwróciła uwagę, na moje oczy, zaczęły mnie swędzieć dwa razy bardziej.

— Zrób sobie okład z herbaty — doradziła.

Zrobiłam i okłady z herbaty i z ogórka, rumiankiem na oczy też się próbowałam ratować. Nic nie działało. Miałam wrażenie, że sytuacja się tylko pogarsza. Dlatego zdecydowałam przeczekać. Dać odpocząć delikatnej skórze. Najlepsza regeneracja jest ponoć w trakcie snu, dlatego ucięłam sobie popołudniową drzemkę, bez najmniejszych wyrzutów sumienia. Jednak gdy się obudziłam zamiast znaczącej poprawy, było znaczące pogorszenie się sytuacji. Skóra na powiekach była tak sucha, że niemal zaczęła się łuszczyć. Miałam wrażenie, że zaraz nie wytrzymam tego napięcia i rozerwie mi twarz. Włączyłam komputer i zaczęłam szukać lekarza. Tym razem dermatolog potrzebny był od zaraz! Przez tyle miesięcy w Hiszpanii nie miałam nawet przeziębienia. Nic mi nie dolegało, może poza bólem głowy. Był on jednak całkowicie uzasadniony, alkoholem wypitym dnia poprzedniego. Poza kacem, nic mi nie doskwierało ani razu. W Polsce byłam ponad miesiąc i po raz drugi próbowałam umówić się ze specjalistą w trybie natychmiastowym. Na szczęście do dermatologa nie było tak ciężko się dostać, jak do kardiologa. Znalazłam termin na dziś wieczór. Oczywiście prywatnie. Nic dziwnego, że mój budżet kurczył się w zawrotnym tempie.

— Atopowe zapalenie skóry — szybko oświadczyła pani doktor. — Z racji tego, że reakcja jest na powiekach, nie mogę przepisać żadnej silnej maści. Proszę spróbować z tym, co przepisuję właśnie na receptę. Gdyby nastąpiła jakaś reakcja, po nałożeniu zaczęłaby piec skóra, była zaczerwieniona albo swędziała, proszę zaprzestać stosowania preparatu. Natychmiastowo — objaśniała.

— I co wtedy? Mam przyjść na kolejną wizytę? Czy całkowicie sobie darować leczenie? Mam czekać aż samo przejdzie? — nie podobała mi się ta perspektywa.

— Przepisałam dwa kremy: jeden antybakteryjny, drugi natłuszczający. Jestem przekonana, że jeden z nich zadziała — przekonywała mnie.

— Dziękuję — zgarnęłam receptę, wyszłam i od razu udałam się do apteki.

Wizyta u lekarza dziesięć minut. Wizyta w aptece trzy. Na koncie minus dwieście pięćdziesiąt złotych. Lepiej, żeby te maści zadziałały! W domu, pierwsze co zrobiłam to udałam się do łazienki. Umyłam ręce, wodą przemyłam powieki i niepewnie nałożyłam pierwszą warstwę kremu. Najpierw natłuścić, to ma zadziałać jak warstwa ochronna, potem nałożyć krem antybakteryjny. Cieniutka warstwa, bo na powiece skóra jest bardzo delikatna. Przymknęłam oko, posmarowałam kremem, czekałam aż zacznie piec, szczypać, palić. Nic. Zero reakcji. Miałam nadzieję, że to oznaczało, że niepożądane skutki uboczne nie wystąpią po czasie. Miałam nadzieję, że teraz będzie tylko ulga. Już jakby piekło trochę mniej. Kolacja, herbata, film i pójdę spać. Wystarczyło mi atrakcji na dziś.

Rano, otwierając oczy poczułam wielką ulgę i radość. Zapalenie skóry przechodziło w łagodniejszy stan. Wciąż miałam podrażnioną skórę, ale nie piekła mnie już tak bardzo. Można nawet było stwierdzić, że nie wyglądało to wciąż za dobrze, ale doskwierał mi z tego powodu, tylko niewielki dyskomfort. Przez te poranne rozmowy o życiu, które toczyłam z rodzicami niemal każdego dnia, z coraz większą niechęcią wychodziłam z pokoju. Nie chciałam zaczynać dnia od spierania się z nimi. Z drugiej strony, nie umiałam się godzić na to, co mówili. Ich do szału doprowadzały moje pomysły. Żadne z nas nie miało zamiaru dać się przekonać, w grę nie wchodził najmniejszy kompromis.

— Dzień dobry — miałam nadzieję, że gdy pozytywnie zacznę rozmowę, miła atmosfera utrzyma się. Zacznijmy dzień w przyjemny sposób.

— Dzień dobry. Twoje oczy wyglądają lepiej — mama też zauważyła poprawę.

— Kremy działają. Na szczęście — sztywno zaczęła się nasza rozmowa. Nie mogę powiedzieć, że było nieprzyjemnie podczas śniadania. Ciężko to jednak nazwać sielską, rodzinną atmosferą.

— Zośka, przez ten wyjazd zmieniłaś się. Porzuciłaś to, co kiedyś było dla ciebie tak ważne. Martwi mnie to — tata dzielił się swoimi wątpliwościami.

— Ja uważam, że to dobra zmiana. Przewartościowałam moje życie i jestem z tego zadowolona — starałam się zachować spokój.

— Praca już nie ma dla ciebie znaczenia? Miałaś dobrą, ciekawą pracę. Od dziecka marzyłaś, żeby być dziennikarką — przypomniał mi. Nawet nie wiedziałam, że tata o tym pamiętał.

— Wiem, ale po latach w redakcji zrozumiałam, że nie daje mi to szczęścia, nie napawa dumą, że stres jest za duży. To już nie dla mnie — nie wiem ile razy to powtórzyłam od mojego przyjazdu.

— Dobrze, wypaliłaś się w pracy. Rozumiem. A co z rodziną? Mężem, dziećmi, co z przyszłością? Jak ty to widzisz? — nie atakował mnie, był zagubiony i starał się mnie zrozumieć.

— Tato, ja nie chcę mieć dzieci. Nie planuję brać ślubu. Postanowiłam dać sobie trochę więcej czasu na odnalezieniu tego, czego tak naprawdę potrzebuję, czego chcę — mówiłam szczerze.

— Ty nie masz dwudziestu lat, żebyś dawała sobie czas na takie przemyślenia. Niedługo kto wie, czy w ogóle będziesz mogła mieć dzieci. W związku, bez zobowiązań będzie ci dobrze? Bez planu na życie, bez przysięgi i zobowiązań?! Co ty wygadujesz?! — tata przyzwyczajony był do moich poprzednich planów. One były takie racjonalne, zrozumiałe, nie mógł pojąć jak w kilka miesięcy można całkowicie zmienić podejście do życia. Porzucenie wartości, w których on był wychowywany, wydawało mu się istnym szaleństwem.

— To jest moje życie tato. Mam prawo decydować o sobie. Nie jestem nienormalna dlatego, że nie chcę być matką. Nie ma w tym nic złego, że postanowiłam nie brać ślubu i jeśli zależy mi na tym, żeby być szczęśliwą, sama wybiorę jak będę żyć. Przykro mi, że tego nie rozumiesz. Szkoda, że nie jesteś w stanie zaakceptować moich decyzji. Ale to ja je podejmuję, nie zamierzam żyć tak, jak ty to sobie wyobraziłeś — głosu nie podniosłam. Mówiłam jednak szybciej niż zazwyczaj, mocno akcentując każde zdanie.

— To prawda, nie rozumiem. Dla mnie rodzina jest najważniejsza i nie rozumiem, jak można nie chcieć jej zakładać. Nawet jak mnie doprowadzasz do szału, nie wyobrażam sobie tego, że nie mielibyśmy z mamą ciebie i Matyldy — powiedział, a mnie aż ścisnęło za serce.

— Tato nie wiem, co ci powiedzieć. Ja tego nie czuję — dodałam spokojnie.

Dziwny był dla mnie ten czas spędzony w domu z rodzicami. Choć do nieporozumień dochodziło prawie codziennie, wiedziałam, że wynikają one z troski i braku zrozumienia. Nie byłam wściekła na cały świat, ale nie byłam szczęśliwa, nie śmiałam się na głos i nie cieszyłam każdym dniem. Tłumaczyłam sobie, że opanowałam sztukę panowania nad emocjami. Coś mi się jednak nie zgadzało. Podskórnie czułam, że coś jest nie tak. Zaczynałam wątpić w to, czy radzę sobie z emocjami, czy ponownie zaczynam je tłumić.

Kolejny dzień nie zaczął się dobrze. Znów piekły mnie oczy. Miałam wrażenie, że teraz to już powieki mi się palą. Co się do cholery stało?! Już było lepiej! Pobiegłam do lusterka. Nie wierzyłam, w to, co zobaczyłam. Skóra wokół oczu łuszczyła się, widać było każdą zmarszczkę. Teraz nie piekły mnie same powieki, zapalenie przeszło również pod oczy. Nie wiedziałam, jak to możliwe, że odkąd byłam w Polsce same złe rzeczy mi się przytrafiały. Jakby ktoś na mnie rzucił klątwę.

Nałożyłam grubą warstwę kremu natłuszczającego, na niego nałożyłam ten antybakteryjny. Wróciłam do pokoju i myślałam, że zaraz eksploduję. Wyobrażałam sobie jak rozwalam pięścią ściany, jak tłukę szyby i jak zionę ogniem. Chodziłam jednak tylko w kółko, po małym pokoju. Próbowałam sobie wmówić, że kontroluję się. Ponieść dawałam się jedynie w myślach. W końcu usiadłam na łóżku, zgarnęłam swojego wielkiego pluszaka, wtulona w niego zaczęłam się kołysać do przodu i do tyłu. W przód i w tył, wdech i wydech. Jeszcze raz. I kolejny. Byłam spokojniejsza, ale miałam wrażenie, że tracę rozum. Iwona. Przeszło mi przez myśl, że czas do niej zadzwonić. Iwona, moja pani psycholog. Ona będzie wiedziała, jak mi pomóc, coś doradzi. Może przy okazji skonsultuję z nią zatrucia pokarmowe.

Zaczęłam przeszukiwać swój kalendarzyk z numerami, nie znalazłam jej. Nie wiedziałam, czemu nie zapisałam go w komórce. Miałam gdzieś jej wizytówkę. Byłam pewna, że ją gdzieś schowałam, na wypadek, gdyby technika zawiodła i z jakiś niepojętych przyczyn, jej numer telefonu zniknąłby z mojego. Na wyświetlaczu nie pojawił się kontakt do Iwony, za to wiadomość od Dominiki: „Zosia, słyszałam, że w lutym będziesz znów w Tarifie. Może miałabyś ochotę wprowadzić się do nas? W końcu doczekaliśmy się upragnionych wakacji i jedziemy na miesiąc na Bali. Szukamy kogoś, kto chciałby zaopiekować się psem. Mieszkanie za darmo w zamian za głaskanie, tulenie, karmienie i spacerowanie z naszą Roxy. Jeśli jesteś zainteresowana daj znać. Buziaki. Domi”.

— Byłoby idealnie — powiedziałam sama do siebie. Uśmiech pojawił się na twarzy. Pierwszy miesiąc mieszkałabym za darmo. Cudownie! Miałam nadzieję, że Kasia mnie zrozumie. Zanim odpowiedziałam, Dominice, skontaktowałam się z Katarzyną. W końcu to z nią miałam mieszkać od lutego.

— Pod jednym warunkiem się zgodzę — powiedziała, gdy przedstawiłam jej sytuację.

— Zgodzę się na wszystko — chciałam mieszkać z Kasią, ale byłabym głupia, gdybym odrzuciła ofertę mieszkania za darmo.

— Musisz mi obiecać, że będziesz mnie często odwiedzała! Możemy razem chodzić na spacery z psem i potem wprowadzasz się do mnie — stwierdziła niby stanowczo. — Tęsknie za tobą Zosia. Wracaj już — dodała miękko.

— Wracam, wracam. Zobacz jak wszystko ładnie się układa. Jakby los mnie pchał do Tarify — cała wcześniejsza złość ze mnie zeszła. Byłam spokojna i miałam nadzieję, że szczęście mi zacznie sprzyjać.

Odpisałam Dominice, że z wielką przyjemnością zaopiekuję się jej psem. Dobrą nowinę od razu przekazałam Salvadorowi. Prawie zapomniałam, że przed chwilą byłam całkowicie pochłonięta szukaniem numeru telefonu do mojej psychoterapeutki. Zastanawiałam się czy ma sens umawianie się do niej na spotkanie. Nie zacznę przecież terapii, bo niebawem wyjeżdżam, z drugiej strony może warto byłoby wyjaśnić ten atak paniki i domniemaną bulimię— biłam się z myślami. Ostatecznie uznałam jednak, że gdy tylko znajdę do niej kontakt zadzwonię, spróbuję się umówić i zobaczymy co dalej. Może nie będzie to terapia, potraktuję to raczej jako konsultację.

7.

Numeru do psychoterapeutki nie znalazłam. To takie typowe. W chwili gdy go potrzebowałam, wszechświat dołożył wszelkich starań, żebym go nie odszukała. Nie pamiętałam nazwiska Iwony, więc poddałam się. Wyszukałam w internecie innego specjalistę. Tym razem zapiszę się do pana psychoterapeuty. Przyjmuje on w miasteczku niedaleko rodziców, więc ceny nie powinny być warszawskie. To dodatkowo przemawiało za Panem Jackiem. Zadzwoniłam do niego i po dwóch dniach zjawiłam się w gabinecie. Duże biurko i fotel dla niego, niewielki stolik i zaskakująco wygodny fotel dla mnie. Na ścianie obraz. Jak dla mnie, czysta abstrakcja. Nie było żadnego kwiatka, nie było książek, segregatorów, ani w sumie nic, co przykułoby moją uwagę.

Przyglądałam mu się uważnie ale nic nie potrafiłam wywnioskować. Był dobrze ubrany, beżowe spodnie, bordowy golf, brązowe trzewiki. Włosy ciemne, zaczesane na bok, niby od niechcenia. Ogolony, zadbany, bez obrączki. Ciężko było mi nawet stwierdzić czy sprawia pozytywne pierwsze wrażenie.

Niepewnie zaczęłam odpowiadać na pytanie, co mnie sprowadza. Zaczęłam od ataku paniki, on był dla mnie najbardziej przerażający. Mówiłam o tym, jak myślałam, że stracę przytomność w samochodzie. Opowiedziałam też, jak pewnego razu obudziłam się w środku nocy z przekonaniem, że coś jest ze mną nie tak. Wydawało mi się, że serce bije mi za szybko i mdliło mnie. Nie wiedziałam skąd, w mojej głowie pojawiło się przekonanie, że jeśli tylko się ruszę, zwymiotuję w łóżku. Leżałam więc w zupełnym bezruchu, z przekonaniem, że mogę się udławić i umrzeć. Nie wiedziałam, jak długo tak leżałam, ale wydawało mi się, że całą wieczność. Nie umiałam sobie wytłumaczyć dlaczego się obudziłam i dlaczego tak bardzo się bałam. Powiedziałam też o domniemanej bulimii, którą zdiagnozowała u mnie koleżanka, z którą się nie zgadzałam. Według mnie były to zatrucia pokarmowe i reakcja na stresujące sytuacje.

— Czy w ostatnim czasie pojawiło się w twoim życiu więcej stresu? — terapeuta zaczął swój wywiad.

— Tak, ale już się z nim uporałam — powiedziałam. Po jego minie, wywnioskowałam, że moja odpowiedź go nie usatysfakcjonowała. — Ostatnie kilka miesięcy spędziłam w Hiszpanii, wróciłam w połowie grudnia i byłam przekonana, że popełniłam ogromny błąd. Chciałam zostać w Hiszpanii, ale wydawało mi się to nierozsądne. Nie miałam pracy, poznałam cudownego chłopaka, ale znamy się dość krótko i nie chciałam podejmować decyzji kierując się nim. Poza tym obiecałam rodzicom, że wrócę. Biłam się z myślami i denerwowałam, że popełniłam błąd ale już mam kupiony bilet i wracam. Także poradziłam sobie z tą sytuacją — mówiłam dumna z siebie.

— Czyli stresowałaś się ostatnio bardziej niż zwykle — to nie było pytanie. — A co się dzieje, gdy się stresujesz? — zapytał wprost. Był skupiony.

— Do niedawna wymiotowałam. Często. Ale ostatnio nie. Ani razu odkąd jestem w Polsce — odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

— Czyli nie zawsze wymioty są reakcją na sytuacje stresujące? — tym razem to było pytanie.

— Nie — stwierdziłam lekko zdezorientowana. — Tak jak wcześniej wspomniałam, rozmawiałam na ten temat z koleżankami, jedna stwierdziła, że mogę mieć bulimię ale ja się nie objadam — podkreśliłam to bardzo mocno. — Poza tym wiem, że prowokowanie wymiotów to nic dobrego i związane jest z zaburzeniami dlatego postanowiłam to kontrolować. Nawet jak mam ochotę, to już nie wymiotuję — panowałam nad tym i chciałam, żeby on o tym wiedział.

— Rozumiem. Powiedz mi jeszcze Zosia, jak odreagowujesz stres? Robisz coś aby ten stres rozładować, żeby w jakiś sposób się z nim uporać? — to pytanie mnie całkowicie zaskoczyło.

— Nie wiem — nie miałam pojęcia co mu powiedzieć.

— Zastanów się przez chwilę. Jak jesteś zła, co robisz? — drążył temat.

— Płaczę? — zgadywałam.

— Płacz to efekt nagromadzonego stresu. Chodzi mi o to, co robisz żeby rozładować napięcie emocjonalne. Krzyczysz? Tupiesz nogami? Idziesz na siłownię i walisz w worek treningowy, albo idziesz na wyczerpujący trening? — próbował mi podpowiedzieć.

— Nie. Nie krzyczę i nie walę pięściami ani w worek, ani w ściany. Kontroluję się. Jak się złoszczę to idę na spacer lub pobiegać. Chcę się zmęczyć i poukładać sobie wszystko w głowie — zupełnie zapomniałam, że biegam! Oczywiście, że jest to doskonały sposób na rozładowanie napięcia.

— Rozumiem. Widzę, że poczucie kontroli jest dla ciebie ważne. Zgadza się? — kolejne pytanie, które mnie zaskoczyło.

— Tak, ale to chyba normalne — zaczęłam gubić się do czego zmierza nasza rozmowa. Nie miałam pojęcia, jak długo rozmawiamy, w gabinecie nie było zegara. A mi głupio było zerknąć na zegarek. Pomyślałam, że pomysł ze zwróceniem się do psychoterapeuty nie był moim najlepszym pomysłem.

— Zosia, czego oczekujesz od naszego spotkania? — gdy to usłyszałam poczułam ulgę. Czyli godzina prawie minęła.

— Teraz już sama nie wiem — wyznałam zrezygnowana. — Przychodząc tu myślałam, że się skonsultuję i dowiem, co robić z tymi atakami paniki. Po tym pierwszym, nie myślałam, żeby cokolwiek z tym robić. Skoro się jednak powtórzył uznałam, że warto się skontaktować z psychologiem. Szukałam też potwierdzenia, że nie mam bulimii. Niedługo wyjeżdżam i nie mam czasu na analizowanie szczegółowo całego życia podczas terapii — powiedziałam i dopiero, gdy usłyszałam to co powiedziałam, zrobiło mi się głupio. Chociaż taka była prawda, nie chciałam przerabiać niepowodzeń z przeszłości i przykrych momentów z dzieciństwa. Miałam nadzieję, że skupienie się na konkretnym problemie, zlokalizowanym już przeze mnie, nie będzie wymagało dogłębnej i wielomiesięcznej terapii.

— Przykro mi, ale bez twojego zaangażowania nie jestem w stanie nic zrobić. Samo powiedzenie co robić z atakami paniki nic nie da. Jeżeli chodzi o potwierdzenie lub odrzucenie hipotezy o bulimii, też nie jestem w stanie tego stwierdzić po jednym spotkaniu — tym wyznaniem wprawił mnie w osłupienie. — Z tego co mówisz, chciałabyś dostać receptę, wskazówkę co robić, żeby było dobrze. Nie dam ci żadnej rady, nie mogę tego zrobić. W czasopismach można znaleźć rubryki w stylu „Psycholog radzi”, ale nie na terapii. — mówił spokojnie.

— Oczywiście, że nie oczekuję recepty na szczęście — oburzyłam się. — Myślałam jednak, że po rozmowie będę miała chociaż jakiekolwiek pojęcie, co robić — wyjaśniłam.

— Co zatem proponujesz? — zaczynałam się już denerwować. Nie miałam pojęcia jak odpowiadać na te niby oczywiste, a jednak trudne pytania.

— Nie wiem — byłam nie tylko zrezygnowana ale też zupełnie rozbita.

— W takim razie zastanów się, jak chciałabyś żeby wyglądały nasze spotkania. Na dzisiaj to wszystko. Mam cię zapisać na przyszły tydzień czy wolisz to zrobić sama? — powiedział spokojnie. Tym samym dał mi do zrozumienia, że nasze spotkanie dobiegło końca.

8.

Spotkanie z psychologiem przebiegło zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażałam. Zamiast wyjaśnień, moje wątpliwości się mnożyły. Nie byłam aż tak naiwna i wiedziałam, że ataku paniki nie wyleczę tabletką. Problemu z odżywianiem, nie rozwiąże rada, bym się nie przejmowała i jadła więcej. Nie mniej, nie spodziewałam się, że z gabinetu wyjdę z takim mętlikiem w głowie. Nie rozumiałam do czego zmierzały pytania dotyczące potrzeby kontroli i sposobów rozładowania stresu. Łzy popłynęły mi po policzkach. Tym razem z poczucia bezsilności. Starałam się uporządkować swoje życie, starałam się podejmować słuszne decyzje, starałam się dbać o siebie. Pracowałam nad sobą i pojawiały się takie dni, kiedy byłam tym bardzo zmęczona. Chciałabym, żeby choć czasem było łatwiej, by coś poszło jak po maśle. Zastanawiałam się, czy można być po prostu szczęśliwym. Tak zwyczajnie, od tak. Czy bycie szczęśliwym to nieustanna, ciężka praca? — pytałam siebie. Miałam wrażenie, że ja właśnie staram się zapracować na szczęście i nie miałam pewności, czy jest to w ogóle możliwe.

9.

Wątpliwości po rozmowie z psychterapeutą skonsultowałam z Matyldą. Młodsza siostra, choć jest tak bardzo do mnie podobna, czasami widziała rzeczy z zupełnie innej perspektywy.

— Co ci szkodzi? Idź do niego jeszcze raz — nie rozumiała czemu mam wątpliwości.

— Matylda, ale ja nie wiem po co. On stwierdził, że mi raczej nie pomoże — tłumaczyłam. — Wydaje mi się, że potraktował mnie jak gówniarę, która nie wie, czego chce — sprecyzowałam.

— A powiedziałaś mu, czego oczekujesz od niego? — dopytała.

— Nie. Bo jego pytania zbiły mnie z tropu i już sama nie widziałam — tłumaczyłam.

— Czyli nie chcesz się umówić na drugą wizytę, bo nie poprowadził rozmowy tak, jak sobie zaplanowałaś i zadawał ci pytania, na które nie znałaś odpowiedzi? — nie spodobało mi się to pytanie.

— Co mam ci powiedzieć? — zrozumiałam, że młodsza siostra ma rację.

— Zastanów się nad jego pytaniami. Znajdź odpowiedzi i idź na kolejne spotkanie — doradzała Matylda. — Zrób mu na złość — dodała śmiejąc się.

Posłuchałam jej rady. Perspektywa wyjazdu do Hiszpanii działała na mnie kojąco, ale skoro mogłam dowiedzieć się czegoś więcej o sobie, to uznałam, że warto wykorzystać okazję. Chciałam rozprawić się z wiecznymi mdłościami, umówiłam się więc na kolejne spotkanie z Panem Jackiem. Być może pierwsze spotkanie było trudne bo nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać, zaskoczył mnie sposobem prowadzenia rozmowy.

— Wydaje mi się, że mam obsesję na temat swojej wagi, bo chciałabym wyglądać dobrze. Najlepiej jak to tylko możliwe. Od dziecka mam bielactwo. To był mój ogromny kompleks. Wiedziałam, że mam defekt, dlatego chciałam pod każdym innym względem wyglądać dobrze — dzieliłam się swoimi przemyśleniami na naszym drugim spotkaniu. — Wydawało mi się, że odbarwienia skóry to tak wielka wada, że już nie mogę mieć żadnej innej — dodałam.

— Mówisz w czasie przeszłym — zauważył. — Już tak nie myślisz? — dopytywał.

— Wydaje mi się, że pogodziłam się z bielactwem i już się go nie wstydzę. Przynajmniej nie tak bardzo. Nie chcę ukrywać swoich odbarwień i szczerze mówiąc, nie zwracam już na nie uwagi — byłam dumna z tej przemiany.

— Mimo to wciąż codziennie kontrolujesz wagę? — zaczęły się trudne pytania.

— Tak. Chyba z przyzwyczajenia — przychodząc na tę wizytę postanowiłam odpowiadać na pytania, nie zastanawiając się, do czego one prowadzą. Niech psycholog pyta o co chce, ja będę szczerze odpowiadać i może wspólnie dojdziemy do jakiś wniosków. — Ja się ogólnie pogodziłam z tym, jak wyglądam ale to nie znaczy, że lustrowanie mnie od stóp do głowy mi nie przeszkadza. Radzę sobie całkiem nieźle, ale bywa ciężko. Nie tak dawno, jakaś pani roześmiała się na mój widok. To było bardzo przykre. Ostatnio miałam też takie uczulenie na oczach, że myślałam, że mi wypali powieki. Nie czułam się wtedy ani piękna, ani pewna siebie — sama do końca nie byłam pewna po co to powiedziałam. Ta ostatnia informacja była dla dermatologa, nie dla psychoterapeuty.

— Konsultowałaś to uczulenie z lekarzem? — zainteresował się.

— Tak. Atopowe zapalenie skóry — powiedziałam automatycznie. — Pierwszy raz coś takiego miałam i nie wiem, skąd się to wzięło.

— Choroby skórne mogą być chorobami psychosomatycznymi — wyjaśnił mi pan Jacek. Wzruszyłam tylko ramionami. — Najogólniej rzecz ujmując chodzi o to, że pod wpływem stresu ciało zaczyna chorować. Jednak nie mówię tu o zaburzeniach psychicznych, nie jest to epizod depresyjny, stany lękowe, czy zaburzenia obsesyjno-kompulsywne — tłumaczył spokojnie. — W wyniku przewlekłego stresu ciało zaczyna chorować i są to bardzo często choroby skóry, migreny, problemy trawienne, może to też być trądzik — wyjaśniał.

— Poczytam o tym — podczas rozmowy niby o niczym, uświadamiałam sobie, jak niewiele wiem.

— Co myślisz o sobie, gdy przytyjesz? — zmienił temat.

— Nie jestem zadowolona — jego pytanie wydawało mi się głupie. — Kontroluję wagę, żeby nie przytyć. Nie objadam się — wydawało mi się to bardzo istotne. Wyklucza przecież bulimię. — Moim zdaniem wymioty, to reakcja na stres — powiedziałam.

— Rozumiem — nie miałam pojęcia, czy rzeczywiście tak jest. — W takim razie powiedz Zosia jak sobie radzisz ze stresem. Pytałem już o to poprzednio i mówiłaś, że biegasz. A czy jest jeszcze jakiś inny sposób? — przeprowadzał gruntowanie wywiad.

— Poza bieganiem chyba nie. Czekam aż mi złość przejdzie i się uspokoję — stwierdziłam niepewnie.

— Wrócę jeszcze do kontroli. Powiedziałaś, że nie krzyczysz, nie kłócisz się, bo się kontrolujesz. Kontrola jest dla ciebie bardzo ważna — stwierdził.

— Jeszcze rok temu krzyczałam, płakałam, wpadałam w szał co chwila. Miałam wrażenie, że jestem chodzącą, tykającą bombą. Potem wyjechałam na wakacje do Hiszpanii i spędziłam tam kilka miesięcy. Wyciszyłam się, uspokoiłam. Tam właśnie zaakceptowałam swoje bielactwo. Teraz nie wpadam w szał, bo wiem już, że nie warto — samo wspomnienie Hiszpanii wywołało uśmiech na mojej twarzy.

— Ale jak już się wkurzysz, to co robisz z tą złością?

— W końcu mi przechodzi — ponownie nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

— Złość sama nie przechodzi. Albo ją człowiek rozładowuje, albo tłumi — powiedział to tak, jakby był to oczywisty fakt.

— W takim razie wygląda na to, że ja tłumię — przyznałam się. — Psychosomatyczne zapalenie skóry wtedy pasuje — uśmiechnęłam się niepewnie. Byłam z siebie zadowolona, że szybko wyciągnęłam wnioski. Szkoda tylko, że już po fakcie.

— Mhm, a jest coś co chciałabyś z tym zrobić? — stwierdził łagodnie.

— A co z tą moją bulimią? — zignorowałam jego pytanie i zapytałam o to, co wydawało mi się ważniejsze. Nie widziałam jak długo rozmawiamy, czy jeszcze dużo czasu nam zostało.

— Po dwóch rozmowach ciężko jednoznacznie, z całą stanowczością postawić diagnozę. Jednak z tego co mówisz, odżywianie jest dla ciebie ważnym elementem życia. Wydaje mi się, że to temat, który możemy rozwijać na naszych spotkaniach — gdy to usłyszałam odetchnęłam z ulgą. Nie wiem, czy to miał na myśli, ale dla mnie zabrzmiało to tak, jakbym nie miała zaburzeń odżywiania. Może słyszałam to, co chciałam słyszeć.

— Odżywianie, jedzenie, dieta, to są dla mnie bardzo ważne kwestie. Kontroluję wagę, chcę być szczupła, ale ja się nie objadam, a później nie wymiotuję z poczucia winy. Nie wiem sama dlaczego to robię? — wydawało mi się, że terapia polega na tym, że więcej dowiadujemy się o sobie. Jak na razie uświadamiam sobie, jak mało wiem na swój temat.

— Spokojnie. Dojdziemy do tego — powiedział pewnie.

— Nie jestem przekonana — skrzywiłam się. — Niedługo wracam do Hiszpanii — cieszyłam się, że przyszłam na dzisiejsze spotkanie. Było mi nawet trochę przykro, że nie będziemy kontynuować. Z drugiej strony znalazłam odpowiedź, na pytanie czy mam bulimię.

— Zosia, możemy prowadzić spotkania w formie wideokonferencji — zaskoczył mnie tą propozycją.

— To działa?

— Cóż, wolę spotkania twarzą w twarz. Nie zawsze jest to jednak możliwe i wtedy, takie rozmowy przez telefon są dobrym rozwiązaniem — spodobało mi się takie otwarte podejście.

— Możemy spróbować.

— W takim razie do usłyszenia i spokojnego lotu — nasza godzina minęła, a ja czułam się spokojna. Wracam do Hiszpanii. Nie mam bulimii. Mogę kontynuować spotkania z terapeutą na odległość. Jest dobrze. Będzie jeszcze lepiej.