Wesele - Stanisław Wyspiański - ebook + audiobook

Wesele ebook i audiobook

Wyspiański Stanisław

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Dramat o tradycji, patriotyzmie oraz narodowej tożsamości, który nawiązuje do ślubu poety Lucjana Rydla z chłopką Jadwigą Mikołajczykówną. Tytułowa uroczystość jest pretekstem do ukazania rozmaitych postaci i charakterów społeczeństwa polskiego.

"Wesele" to przede wszystkim obraz Polski, podzielonej na trzy grupy społeczne: inteligencję, chłopów i szlachtę. Jest także refleksją nad polskim losem i rolą sztuki w życiu narodu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 115

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 4 godz. 24 min

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Osoby

OSOBY:

GOSPO­DARZ

GOSPO­DYNI

PAN MŁODY

PANNA MŁODA

MARY­SIA

WOJ­TEK

OJCIEC

DZIAD

JASIEK

KASPER

POETA

DZIEN­NI­KARZ

NOS

KSIĄDZ

MARYNA

ZOSIA

RAD­CZYNI

HANECZKA

CZE­PIEC

CZEP­COWA

KLI­MINA

KASIA

STA­SZEK

KUBA

ŻYD

RACHEL

MUZY­KANT

ISIA

Osoby dra­matu:

CHO­CHOŁ

WIDMO

STAŃ­CZYK

HET­MAN

RYCERZ CZARNY

UPIÓR

WER­NY­HORA

Dekoracja

DEKO­RA­CJA:

Noc listo­pa­dowa; w cha­cie, w świe­tlicy. Izba wybie­lona siwo, pra­wie błę­kitna, jed­nym sza­ra­wym tonem pół­błę­kitu obej­mu­jąca i sprzęty, i ludzi, któ­rzy się przez nią prze­suną.

Przez drzwi otwarte z boku, ku sieni, sły­chać huczne wese­li­sko, buczące basy, piska­nie skrzy­piec, nie­sforny klar­net, huka­nia chło­pów i bab i przy­głu­sza­jący wszystką nutę jeden melo­dyjny szum i rumot tupo­ta­ją­cych tan­ce­rzy, co się tam kręcą w zbi­tej masie w takt jakiejś giną­cej we wrza­wie pio­senki…

I cała uwaga osób, które przez tę izbę-scenę przejdą, zwró­cona jest tam, cią­gle tam; zasłu­chani, zapa­trzeni usta­wicz­nie w ten tan, na pol­ską nutę… wiru­jący dookoła; w pół­świe­tle kuchen­nej lampy, taniec kolo­rów, kra­sych wstą­żek, pawich piór, kie­re­zyj, barw­nych kafta­nów i kaba­tów, nasza dzi­siej­sza wiej­ska Pol­ska.

A na ścia­nie głęb­nej: drzwi do alkie­rzyka, gdzie łóżka gospo­dar­stwa i koły­ska, i pośpione na łóż­kach dzieci, a górą zsze­re­go­wani Święci obraz­kowi. Na dru­giej bocz­nej ścia­nie izby: okienko przy­sło­nione białą muśli­nową fira­neczką; nad oknem wie­niec dożyn­kowy z kło­sów; – za oknem ciemno, mrok – za oknem sad, a na desz­czu i sło­cie krzew, otu­lony w słomę, w zimową ochronę okryty.

Na środku izby stół okrą­gły, pod bia­łym, sutym obru­sem, gdzie przy jarzą­cych brą­zo­wych świecz­ni­kach żydow­skich suta zastawa, tale­rze ponie­chane tak, jak dopiero co od nich cała weselna drużba wstała, w nie­ła­dzie, gdzie nikt o sprzą­ta­niu nie myśli. Około stołu pro­ste drew­niane stołki kuchenne z bia­łego drzewa; przy tym na izbie biurko, zarzu­cone mnó­stwem papie­rów; ponad biur­kiem foto­gra­fia Matej­kow­skiego „Wer­ny­hory” i lito­gra­ficzne odbi­cie Matej­kow­skich „Racła­wic”. Przy ścia­nie w głębi sofa wysza­rzana; ponad nią zło­żone w krzyż sza­ble, flinty, pasy podróżne, torba skó­rzana. W innym kącie piec bie­lony, do maści z izbą; obok pieca sto­lik empire, zdobny świe­cą­cymi resz­tami brą­zów, na któ­rym zegar stary, ala­ba­stro­wymi kolu­mien­kami dźwi­ga­jący zło­cony krąg godzin; nad zega­rem por­tret pięk­nej damy w stroju z lat 1840 w lek­kim muśli­no­wym zawoju przy twa­rzy mło­dej w lokach i na ciem­nej sukni.

U boku drzwi wesel­nych skrzy­nia ogromna wyprawna wiej­ska, malo­wana w kwiatki pstre i pstre dese­nie; wytarta już i wybla­kła. Pod oknem stary grat, fotel z wyso­kim opar­ciem. Nad drzwiami wesel­nymi ogromny obraz Matki Boskiej Ostro­bram­skiej z jej sukienką srebrną i zło­tym oto­kiem pro­mieni na tle głę­bo­kiego sza­firu; a nad drzwiami alkie­rza takiż ogromny obraz Matki Boskiej Czę­sto­chow­skiej, w utka­nej wzo­rzy­stej sza­cie, w kora­lach i koro­nie pol­skiej Kró­lo­wej, z Dzie­ciąt­kiem, które rączkę ku bło­go­sła­wie­niu wznio­sło. Strop drew­niany w dłu­gie belki pro­ste z wypi­sa­nym na nich Sło­wem Bożym i rokiem pobu­do­wa­nia.

RZECZ DZIEJE SIĘ W ROKU TYSIĄC DZIE­WIĘĆ­SET­NYM

Akt 1

Scena 1.

CZE­PIEC, DZIEN­NI­KARZ.

CZE­PIEC

Cóż tam, panie, w poli­tyce?

Chiń­cyki trzy­mają się mocno!?

DZIEN­NI­KARZ

A, mój miły gospo­da­rzu,

mam przez cały dzień dosyć Chiń­czy­ków.

CZE­PIEC

Pan poli­tyk!

DZIEN­NI­KARZ

Otóż wła­śnie poli­ty­ków

mam dość, po uszy, dzień cały.

CZE­PIEC

Kiedy to cie­kawe sprawy.

DZIEN­NI­KARZ

A to czy­taj, kto cie­kawy;

wie­cie choć, gdzie Chiny leżą?

CZE­PIEC

No daleko, kajsi gdzieś daleko;

a pano­wie to nijak nie wie­dzą,

że chłop chłop­skim rozu­mem trafi,

choćby było i daleko.

A i my tu cytomy gazety

i syćko wiemy.

DZIEN­NI­KARZ

A po co – ?

CZE­PIEC

Sami się do światu gar­niemy.

DZIEN­NI­KARZ

Ja myślę, że na waszej para­fii

świat dla was aż dosyć sze­roki.

CZE­PIEC

A tu ano i u nas bywają,

co byli aże dwa roki

w Japo­nii; jak była wojna.

DZIEN­NI­KARZ

Ale tu wieś spo­kojna. –

Niech na całym świe­cie wojna,

byle pol­ska wieś zaciszna,

byle pol­ska wieś spo­kojna.

CZE­PIEC

Pon się boją we wsi ruchu.

Pon nos obśmi­wa­jom w duchu. –

A jak my, to my się rwiemy

ino do jakiej bijacki.

Z takich, jak my, był Gło­wacki.

A, jak myślę, ze pano­wie

duza by juz mogli mieć,

ino oni nie chcom chcieć!

Scena 2.

DZIEN­NI­KARZ, ZOSIA.

DZIEN­NI­KARZ

Pani to taki koza­czek;

jak zesią­dzie z konika, jest smutny.

ZOSIA

A pan zawsze bała­mutny.

DZIEN­NI­KARZ

To nie kom­ple­ment, to czuję

i tego by­naj­mniej nie tłu­mię.

ZOSIA

Dobrze, że przy­naj­mniej pan umie

zmiar­ko­wać, kiedy uczu­cie,

a kiedy salo­nowa zabawka –

ale w tym razie…

DZIEN­NI­KARZ

To sprawka

pani wdzięku, pani jest bar­dzo miła,

pani tak główkę schy­liła…

ZOSIA

Prawda? Tak jak­bym się dzi­wiła,

że mnie tyle honoru spo­tyka;

pan redak­tor dużego dzien­nika

przy­pa­truje się i oczy przy­myka

na mnie, jako na obra­zek.

DZIEN­NI­KARZ

A obra­zek malowny, bez ska­zek,

farby świeże, natu­ralne,

rysu­nek ogrom­nie praw­dziwy,

wszystko aż do ram ide­alne.

ZOSIA

Widzę, znawca oso­bliwy.

DZIEN­NI­KARZ

I cze­muż pani się gniewa?

ZOSIA

Że pan jak Lohen­grin śpiewa

nade mną jak nad łabę­dziem,

że my dla sie­bie nie będziem,

i po cóż tyle śpiew­no­ści?

DZIEN­NI­KARZ

Oto tak, tak z roz­lew­no­ści

towa­rzy­skiej.

Scena 3.

RAD­CZYNI, HANECZKA, ZOSIA.

HANECZKA

Ach, cio­teczko, cio­tu­sieńko!

RAD­CZYNI

Co, ser­deńko?

HANECZKA

Tamci tań­czą, my sto­imy;

chcemy tań­czyć także i my.

RAD­CZYNI

Może któ­ryś z panów zechce?

ZOSIA

Z nikim z panów tań­czyć nie chcę.

RAD­CZYNI

Potań­cuj­cie tro­chę same.

ZOSIA

My byśmy chciały z druż­bami,

z tymi, co pawimi pió­rami

zamia­tają pułap izby.

RAD­CZYNI

Poszły­by­ście tam do ciżby?

HANECZKA

To tak miło, miło w ści­sku.

RAD­CZYNI

Oni się tam gniotą, tło­czą

i ni stąd, ni zowąd naraz

trzask, prask, biją się po pysku;

to nie dla was.

ZOSIA

My wró­cimy zaraz.

RAD­CZYNI

Cóżeś ty dziś tak wesoła?

Odgar­nij se włosy z czoła.

ZOSIA

Raz dokoła, raz dokoła!

HANECZKA

Cio­tu­sieńka zła okrop­nie,

zła okrut­nie – a prze­lot­nie –

zaraz buzię poca­łuję.

RAD­CZYNI

Hanka zawsze swego dopnie.

Niech się panna wytań­cuje.

Scena 4.

RAD­CZYNI, KLI­MINA.

KLI­MINA

Pochwa­lony, dobry wie­czór pań­stwu.

RAD­CZYNI

Pochwa­lony – gospo­dyni…

KLI­MINA

Tu wsio­sko od maleń­ko­ści, Kli­mina,

po wój­cie wdowa.

RAD­CZYNI

Rad­czyni

jestem z Kra­kowa.

KLI­MINA

Macie syna.

RAD­CZYNI

Tań­cuje tam.

KLI­MINA

Niech się bawi;

som ta dziwki, niech nie stoją.

RAD­CZYNI

Jakoś mu nie idzie sporo,

bo się ino poga­puje.

KLI­MINA

Pano­wie dzi­wek się boją;

zaraz która co przy­nie­sie,

ino roz sie prze­tań­cuje.

RAD­CZYNI

Wyście sobie, a my sobie.

Każ­den sobie rzepkę skro­bie.

KLI­MINA

Myśla­łam, pomó­wię z matu­sią,

toby wnuczka koły­sała – ?

RAD­CZYNI

A toście wy skora, kumo­siu;

ledwo że wkoło spoj­rzała,

już by mi synów swa­tała – ?

KLI­MINA

Hej, jo sie bawiła wprzó­dzi,

teroz bym lo inszych chciała.

Coraz wię­cej potrza ludzi.

Żeni­ła­bym, wyda­wała!

Scena 5.

ZOSIA, KASPER.

ZOSIA

Drużba tań­czy, pro­szę ze mną.

KASPER

Panienka obce­sem wpada.

ZOSIA

A w kółeczko…

KASPER

Dookoła.

Panienka se ta wesoła.

Ano Kaśka będzie rada,

jak prze­stoi.

ZOSIA

Kaśka, jaka?

KASPER

Ano ta, co w kącie taka…

ZOSIA

Druhna?

KASPER

Juści, druhna pirso,

co mi ją na żone rają.

ZOSIA

Raz dokoła, raz dokoła…

KASPER

Panienka się nie zgnie­wają,

że ją lepiej gabne w pasie,

ano Kaśka w sobie syrso.

ZOSIA

Pewno drużba kocha Kasie – ?

KASPER

Panienka se ta wesoła.

ZOSIA

Raz dokoła, raz dokoła…

Scena 6.

HANECZKA, JASIEK.

HANECZKA

Jakby Jasiek chciał tań­co­wać,

tobym z Jaś­kiem tań­co­wała – ?

JASIEK

A mogę sie ofia­ro­wać,

by ino panienka chciała – ?

HANECZKA

Pro­szę, pro­szę, chwilkę w koło,

jak wesoło, to wesoło.

Jasiek dzi­siaj pierw­szy drużba.

JASIEK

Naj­milso mi tako służba.

Scena 7.

RAD­CZYNI, KLI­MINA.

RAD­CZYNI

Cóż ta, gospo­siu, na roli?

Czy­ście sobie już posiali?

KLI­MINA

Tym ta casem sie nie siwo.

RAD­CZYNI

A mie­li­ście dobre żniwo – ?

KLI­MINA

Dzięka Bogu, tak ta bywo.

RAD­CZYNI

Jak złe żniwo, to was boli,

żeście się napra­co­wali – ?

KLI­MINA

Zawszeć sie co prze­cie zgar­nie.

RAD­CZYNI

Dobrze sobie wyglą­da­cie.

KLI­MINA

I pani ta tyz nie mar­nie.

RAD­CZYNI

Jesz­cze się widzi­cie młoda.

KLI­MINA

Jak po Mar­ci­nie jagoda.

RAD­CZYNI

Może jesz­cze się wyda­cie – ?

KLI­MINA

A cóz sie ta tak pyta­cie?!

Scena 8.

KSIĄDZ, PANNA MŁODA, PAN MŁODY.

PAN MŁODY

Ksiądz dobro­dziej łaskaw bar­dzo.

Pro­szę nas nie zapo­mi­nać.

KSIĄDZ

Są i tacy, co mną gar­dzą,

żem jest ze wsi, bom jest z chłopa.

Patrzą koso – zbędą prędko,

a tu mi na sercu lentko.

Sami swoi, pol­ska szopa,

i ja z chłopa, i wy z chłopa.

PAN MŁODY

Ksiądz dobro­dziej już nie­ba­wem

będzie nosić pele­rynkę – ?

KSIĄDZ

Może i należy mi się;

lecz pew­nego nic nie wi się.

Inni także robią ślinkę!

Może spra­wię pele­rynkę –

PAN MŁODY

Może z kon­sy­sto­rza prze­cie

popa­trzą okiem łaska­wem;

życzę bar­dzo.

PANNA MŁODA

Choć co dadzą;

ino te cia­ra­chy tworde,

trza by stoć i walić w morde.

PAN MŁODY

Moja duszko, tu sie mówi

o kościel­nej dostoj­no­ści,

którą mają przy­znać Jego­mo­ści.

PANNA MŁODA

Jo myślała, że co inne.

KSIĄDZ

Naiwne to i nie­winne.

Scena 9.

PAN MŁODY, PANNA MŁODA.

PANNA MŁODA

Cię­giem ino rad byś godać,

jakie to kocha­nie będzie.

PAN MŁODY

A ty wolisz cało­wa­nie ?

będziesz kochać, a powiédzże – ?

PANNA MŁODA

Prze­ciem ci już wygo­dała.

Prze­cież ci mnie nikt nie wydrze.

PAN MŁODY

Serce do kocha­nia rad­sze.

Toś już moja! Radość, szczę­ście!

Nie myśla­łem, że tak wiele.

PANNA MŁODA

Ano chcia­łeś, masz wesele.

PAN MŁODY

Ach, nie patrzę, jak całuję;

nie całuję, kiedy patrzę,

a lica masz coraz gład­sze.

PANNA MŁODA

A krew sie tak zesu­muje.

PAN MŁODY

Poca­łujże, jesz­cze, jesz­cze,

niech­że tobą się napiesz­czę:

usta, oczy, czoło, wie­niec…

PANNA MŁODA

Takiś ta nie­na­sy­ce­niec.

PAN MŁODY

Ni­gdy syty, ni­gdy zadość;

taka to już dla mnie radość;

cało­wał­bym cię bez końca.

PANNA MŁODA

A to męcąco robota;

nie dzi­wota, nie dzi­wota,

żeś tak zblad­noł, taki wrzący.

PAN MŁODY

Nie chwa­lący, nie chwa­lący,

spo­koju mi nie dawały.

PANNA MŁODA

A bo chcia­łeś.

PAN MŁODY

Same chciały.

PANNA MŁODA

Cóz ta za śka­radne śtuki?

PAN MŁODY

Myśmy takie samo­uki;

kocha­łem się po róż­nemu,

a cie­bie chcę po swo­jemu,

po naszemu.

PANNA MŁODA

A no z duszy,

jak ci dobrze, niech ta będzie.

PAN MŁODY

Teraz ci mnie nic nie zwie­dzie.

Takem pra­gnął, zboża, słońca…

PANNA MŁODA

Mos wesele! – Podź do tońca!

Scena 10.

POETA, MARYNA.

POETA

Żeby mi tak rze­kła która,

ser­cem już dys­po­nu­jąca,

tak po pro­stu: „no chcę cie­bie”,

jak jaka wiej­ska dziew­czyna…

MARYNA

To niby ja ta dziew­czyna,

ja oświad­czyć się mająca?

Skądże taka pewna mina?

POETA

Wcale insze mia­łem plany,

jeź­lim plany miał w ogóle –

chcia­łem coś powie­dzieć czule,

chcia­łem zapu­kać w ser­duszko,

coś usły­szeć, coś pod­słu­chać:

jak się to tam musi ruchać,

jak się to tam musi palić – ?!

MARYNA

Muszę panu się poża­lić,

w ser­duszku nie napa­lone;

jak kto weź­mie mnie za żonę,

będzie sobie cie­pło chwa­lić;

muszę panu się poża­lić:

choć zimno, można się spa­rzyć.

POETA

Amor mógłby gospo­da­rzyć.

MARYNA

Amor ślepy, może zdra­dzić.

POETA

Amor: duch skrzy­dlaty, goń­czy.

MARYNA

Pre­ten­sji do skrzy­deł wiele.

POETA

Więc się na pre­ten­sjach koń­czy

MARYNA

A nie koń­czy się w kościele.

POETA

Byłby to już Amor w klatce.

MARYNA

Lis w pułapce.

POETA

Motyl w siatce.

MARYNA

Paź kró­lo­wej na usłu­gach.

POETA

Ślub po zapła­co­nych dłu­gach.

Miłość nęci roz­ma­ita.

MARYNA

A, to z nami kwita.

POETA

Kwita –

nie myśla­łem, że coś świta,

pani pra­wie obra­żona – ?

MARYNA

Cze­goż to pan jesz­cze szuka?

POETA

Że nie poszła w las nauka.

MARYNA

Któż się uczył?

POETA

Tak wza­jem­nie:

Ja od pani, pani ze mnie.

MARYNA

A na cóż mnie tej nauki?

POETA

Na nic.

MARYNA

Więc?

POETA

Sztuka dla sztuki.

MARYNA

Zawrót głowy, wielka chwała;

niech pan sztuki płata różne,

byle­bym ja spo­kój miała.

POETA

Roz­mowa z panienką młodą,

jak ją zwy­kle mło­dzi wiodą

w takim stylu skrzy­deł­ko­wym;

roz­mowa z panną upartą:

o miło­ści, o Amo­rze,

o kocha­niu, co w tym, owym

z nagła się prze­ja­wić może; –

szepty z panną cza­ru­jącą,

przez pół serio, przez pół drwiąco –

zawsze jesz­cze stu­dium warto.

MARYNA

Przez pół drwiąco, przez pół serio

bawi się pan galan­te­rią.

POETA

Ale gdzie ta, ale gdzie ta.

MARYNA

Pan poeta, pan poeta.

Coś, jak liryzm, struna brzę­kła:

ja o pana się prze­lę­kła,

że ta strzała nie­spo­dziana

może tra­fić, ale pana.

POETA

Bawię panią galan­te­rią

przez pół drwiąco, przez pół serio;

stąd się styl osobny stwa­rza:

nikt nikogo nie dosięga,

nikt nikogo nie obraża –

na łok­cie różowa wstęga –

nie pro­wa­dzi do ołta­rza. –

Tajem­nicą jest kobieta.

MARYNA

Słu­cham, co to za wymowa!

POETA

Słowa, słowa, słowa, słowa.

MARYNA

Ale gdzie ta, ale gdzie ta!

POETA

Jakaż znów reflek­sja nowa?

MARYNA

Pan poeta, pan poeta.

Scena 11.

KSIĄDZ, PAN MŁODY, PANNA MŁODA.

KSIĄDZ

Zwra­cam się do panny mło­dej,

pijąc do pana mło­dego…

PANNA MŁODA

Cóz takiego, cóz takiego?

KSIĄDZ

Może, hm, po pew­nym cza­sie,

bo to czło­wiek jest czło­wiekiem,

ot, przy­kła­dem tylu ludzi –

bo to czło­wiek jest czło­wiekiem,

usiada się tylko z wie­kiem…

PANNA MŁODA

Niby jak to kwa­śne mliko.

KSIĄDZ

Wyście mło­dzi, wyście mło­dzi,

choć się dzi­siaj wszystko godzi,

przyj­dzie czas, co was ochło­dzi.

PAN MŁODY

Dzięki, niech się ksiądz nie tru­dzi,

niech nie tru­dzi się dobro­dziej,

wdał się Pan Bóg już w tę sprawę

i ten wszystko zała­go­dzi;

byli­śmy rano w kościele,

bra­li­śmy ślub u ołta­rza.

KSIĄDZ

No, ale to tak się zda­rza;

ogrom­nie przy­pad­ków wiele,

i przy­po­mnieć poży­tecz­nie.

PAN MŁODY

Podzię­kujże za obawę.

PANNA MŁODA

Zdar­ła­bym jej łeb, jak kro­sna!

PAN MŁODY

A kocha, bo jest zazdro­sna.

KSIĄDZ

Ach, kolo­rowa bajecz­nie!

Scena 12.

PAN MŁODY, PANNA MŁODA.

PAN MŁODY

Kochasz ty mnie?

PANNA MŁODA

Moze, moze –

cię­giem ino godos o tem.

PAN MŁODY

Bo mi serce wali mło­tem,

bo mi w gło­wie huczy, szumi…

moja Jaguś, toś ty moja?!

PANNA MŁODA

Twoja, jak trza, juści twoja;

bo cóż cie ta znów tak dumi?

Cię­giem ino godos o tem.

PAN MŁODY

A ty z twoim ser­cem zło­tem

nie zgad­niesz, dziew­czyno-żono,

jak mi serce wali mło­tem,

jak cię widzę z tą koroną,

z tą koroną świe­ci­de­łek,

w tym roz­ma­itym gor­se­cie,

jak lalkę dobytą z pude­łek

w Sukien­ni­cach, w gabi­lotce:

zapa­seczka, gors, spód­nica,

war­ko­cze we wstą­żek splotce;

że to moje, że to wła­sne,

że tak świa­tłem gorą lica!

PANNA MŁODA

Buciki mom tro­che cia­sne.

PAN MŁODY

A to zezuj, moja złota.

PANNA MŁODA

Ze sew­cem tako robota.

PAN MŁODY

Tań­cuj boso.

PANNA MŁODA

Panna młodo?!

Cóz ta znowu?! To ni mozno.

PAN MŁODY

Co się męczyć? W jakim celu?

PANNA MŁODA

Trza być w butach na weselu.

Scena 13.

KSIĄDZ, PAN MŁODY.

PAN MŁODY

Któż komu czego zabroni?

KSIĄDZ

Zależy, za czym kto goni.

PAN MŁODY

Tak cudzego pil­nu­je­cie – ?

KSIĄDZ

Nie każdy ma jedno na świe­cie,

a każdy ma swoje osobne,

co go trzyma – a te drobne

rzeczki, małe, nie­po­zorne

skła­dają się na jedną wielką rzecz.

PAN MŁODY

Ksiądz sobie, jako chcesz, przecz. –

Szczę­ście każdy ma przed nosem,

a jak ma, to trzeba brać –

trzeba iść za ser­decz­nym gło­sem

i nie pozwo­lić się kpać.

KSIĄDZ

No, mój panie,

nie każ­demu jed­na­kie woła­nie.

A jak kto ręką się­gnie po co, a nie dosta­nie?

Scena 14.

RAD­CZYNI, MARYNA.

RAD­CZYNI

A panny już bez pamięci,

widzę, hulają.

MARYNA

Do smaku.

Jak mnie Cze­piec chwy­cił wpół,

jak zawi­nął i oble­ciał w kółko,

tom w oczach zoba­czyła gwiazdy,

jakby jakieś napo­wietrzne jazdy,

krę­cące się zawro­tem kół.

RAD­CZYNI

Pot oblewa całe czółko;

możesz się zazię­bić wnet.

MARYNA

A tak – teraz to sobie myślę:

co insze złoto, a co insze miedź.

RAD­CZYNI

Nie pleć, spo­cznij, cicho siedź.

MARYNA

A myśl moja het, het, het…

Scena 15.

MARYNA, POETA.

POETA

Elek­trycz­ność z oczu bije.

MARYNA

Zgrza­łam się przy tań­co­wa­niu.

POETA

Pani marzy o kocha­niu –

co tam pani serce czyje.

MARYNA

Może pań­skie serce zatem – – ?

POETA

Umie pani strze­lać batem – – ?

MARYNA

Jak to, co to – tak przez kogo?

POETA

Tak w powie­trze, a sze­roko.

MARYNA

Co tam panu serce czyje;

a umie pan kop­nąć nogą – – ?

POETA

Tak przez kogo – ?

MARYNA

Nie tak srogo –

tak w powie­trze, a wysoko.

POETA

Na co, po co?

MARYNA

Dla niczego.

POETA

To nic złego.

MARYNA

I nic z tego.

POETA

To zagadka?

MARYNA

Sfinks.

POETA

Meduza.

MARYNA

Może z tego pan odgad­nie

nowo­cze­sny styl har­buza;

tak jak ja odga­dłam snad­nie:

próż­ność na wyso­kiej skale,

w swo­jej wła­snej śpiącą chwale.

POETA

Zeus i Pan Bóg mieszka w nie­bie,

przed­się obaj są u sie­bie.

Psy­che to naj­czu­lej pie­ści. –

O tym, gdzie kto śpi wysoko,

pani wie coś z głu­chych wie­ści;

nie dosię­gło jesz­cze oko.

MARYNA

Rozu­miem coś z wielką biedą,

nie dosię­gło jesz­cze oko,

nie zawlo­kłam się na tur­nie;

tak tam dum­nie, szum­nie, chmur­nie.

Bała­muc­twa w wiel­kim stylu,

które już prze­żyło tylu,

różni więksi, mniejsi, niscy;

wszystko bar­dzo wyjąt­kowe,

bar­dzo dziwne, bar­dzo nowe,

tylko że tak robią wszy­scy.

POETA

Słu­cham, co to za wymowa – ?

MARYNA

Słowa, słowa, słowa, słowa.

POETA

To uczu­cia tak się garną;

szkoda, żeby szły na marno.

MARYNA

Ale gdzie ta, ale gdzie ta.

Pan myśli, że ja zajęta?

POETA

Widzę, że pani pamięta,

jaka komu ety­kieta

przy­le­piona i przy­pięta.

MARYNA

Szkoda, żeby szły na marno

te uczu­cia, co się garną:

pan poeta, pan poeta.

POETA

Otóż to, to ety­kieta.

Scena 16.

ZOSIA, HANECZKA.

ZOSIA

Chcia­ła­bym kochać, ale bar­dzo,

ale tak bar­dzo, bar­dzo, mocno.

HANECZKA

To ta muzyka gra tak skoczno

i pewno serce tobie ska­cze.

Jesz­cze się dosyć, dość napła­cze,

nim go kocha­nie uła­go­dzi.

Pociesz się, serce, pociesz, miła,

jesz­cze nie­jedna łza, mogiła,

od tej miło­ści cie­bie gro­dzi.

ZOSIA

Że to tak losy szczę­ściem gar­dzą,

że tak nie sypią szczę­ściem w oczy,

tylko tak zaraz bły­ski gasną,

ledwo się w oczach świt roz­to­czy?

HANECZKA

Musisz przejść wprzódy cier­pień koło;

przejść musisz wprzódy nędzę, bole,

a potem kie­dyś będzie wesoło,

jak ci ból serce dość nakole.

ZOSIA

Ja, gdy­bym była losów panią,

na przy­kład taką, wiesz: For­tuną,

tobym odarła złote runo,

żeby dać wszystko ludziom tanio;

żeby się tak nie umę­czali,

w takiem gonie­niu cięż­kiem, dłu­giem:

każ­den, jak wię­zień, za swym płu­giem;

żeby się syto nako­chali,

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki