Wersja Oficjalna - Jarek Tomszak - ebook

Wersja Oficjalna ebook

Jarek Tomszak

0,0

Opis


Wersja Oficjalna to zbiór jedenastu opowiadań z pogranicza science-fiction i wymyślonej nierzeczywistości, miejscami z domieszką groteski. Formuła science fiction służy do ukazania problemów dręczących człowieka współczesnego, samotnego, wykorzenionego, zagubionego i czującego się zbędnym w społeczeństwie i świecie kontrolowanym przez niejawny system wykorzystujący nie do końca zrozumiałe metody kontroli i manipulacji.

Autor, Jarek Tomszak urodził się w 1965 roku w Bielsku-Białej. Tam też mieszkał do połowy lat 80., następnie wyjechał z Polski. Od ponad 25 lat mieszka w USA. Studiował reżyserię na Columbia College w Chicago, po czym zajął się tzw. new media/multimedia. Na co dzień zajmuje się projektowaniem i programowaniem multimedialnych systemów e-Learning. Od blisko 30 lat tworzy poezję i prozę. Dotychczas publikował na portalach literackich, a także wydał dwa tomiki poezji: "Przebudzenie"" i "Dziesięciolecia".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 163

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Jarek Tomszak "Wersja Oficjalna"

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok, 2013 Copyright © by Jarek Tomszak, 2013

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Wydawnictwo Psychoskok Projekt okładki: Jarek Tomszak Zdjęcie okładki © Jarek Tomszak

ISBN: 978-83-7900-110-1

Wydawnictwo Psychoskok ul. Chopina 9, pok. 23, 62-507 Konin tel. (63) 242

Jarek Tomszak
Wersja Oficjalna
Wydawnictwo

WERSJA OFICJALNA

Późnym popołudniem o tej porze roku było już całkiem ciemno. A dziś, kiedy od samego rana gęste chmury przykrywały miasto, a deszcz mniej lub bardziej intensywnie padał przez cały dzień, wydawało się, że noc, oświetlona sztucznym światłem miasta, nastała jeszcze wcześniej.

Taksówka zatrzymała się dokładnie tuż obok wejścia do budynku, w którym mieszkał Autor. W środku samochodu dotknął on kciukiem małego guzika-skanera na drzwiach, znajdującego się tuż obok klamki. Zaraz potem usłyszał głos wygenerowany przez komputer: „Zapłacone”. Taksówkarz odwrócił się w stronę pasażera w jednym tylko celu – liczył na napiwek w gotówce. Jak zwykle w takich sytuacjach, Autor wyjął z kieszeni jakieś banknoty i dał je kierowcy. Od lat w ogóle nie używano gotówki, jednak tradycja dawania napiwków pozostała. Niektórzy ludzie, tak, jak on, nosili przy sobie gotówkę tylko w tym jednym celu. Ci, którzy otrzymywali napiwki w gotówce, zawsze mogli ją wymienić na wersję elektroniczną, czyli normalną formę płatniczą. Ale przeważnie ludzie ci zatrzymywali banknoty jako elementy kolekcji, które po jakimś czasie sprzedawali z zyskiem na aukcji internetowej.

Deszcz siekł tak, że kiedy tylko Autor otworzył drzwi taksówki, zamokła cała prawa strona jego płaszcza. Szybko przebiegł przez chodnik i znalazł się pod daszkiem przy drzwiach wejściowych do budynku. To właśnie deszcz spowodował, że Autor przyjechał do domu taksówką. Zwykle szedł piechotą z biura swojego wydawcy, co zajmowało mu około pół godziny, jednak tym razem nie miał ochoty na spacer, głównie przez nieustającą ulewę. W środku tylko wytarł lekko twarz z kropel deszczu, po czym wszedł do windy. Dotknął kciukiem guzika-skanera, a komputer zakomunikował: „Witaj. Jeśli chcesz się udać na piętro komercyjne, powiedz słowo »komercyjne«”. I po krótkiej chwili, kiedy Autor nic nie powiedział, komputer dodał: „Okej, zatrzymam się na piętrze twojego apartamentu”. Na piętrze komercyjnym znajdowały się sklepy i restauracje, salony fitness i inne miejsca, bardziej lub mniej potrzebne ludziom do egzystencji w wersji oficjalnej. Autor czasami udawał się na piętro komercyjne, aby zjeść posiłek w jednej z restauracji, ale dziś postanowił, że być może zamówi coś później, wieczorem, z dostawą do apartamentu, albo zje coś, co zostało w lodówce z wczorajszego obiadu. Chociaż tak naprawdę, nie miał ochoty jeść niczego.

Drzwi windy zasuwały się powoli, gdy nagle, nie wiadomo skąd, pojawił się jakiś człowiek i szybko wskoczył do środka. Wchodząc, skinął głową i zaraz odwrócił się w stronę drzwi, tyłem do Autora. Drzwi zamknęły się, ale winda nie ruszała. Człowiek szukał czegoś nerwowo w kieszeniach, a Autor pomyślał: „Dotknij palcem skanera, bo winda nie ruszy”. I wtedy zorientował się, że ów człowiek szuka karty do skanowania. „To pewnie jeden z tych odpornych” – myślał dalej Autor. „Odpornymi” nazywano ludzi, którzy nie mieli przeskanowanych linii papilarnych i kodu wprowadzonego do ogólnego systemu bazy danych, chociaż było to wielką wygodą w życiu codziennym i ułatwiało załatwianie wielu spraw. Palcoskanery znajdowały się praktycznie wszędzie. Dzięki temu nie trzeba było mieć przy sobie żadnych dokumentów ani kart z mikroprocesorem, a wszelkie informacje były wszędzie łatwo dostępne. Również wszelkie płatności dokonywano poprzez palcoskanery połączone z bankami. Ale byli też ludzie, którzy nie zgadzali się na zarejestrowanie linii papilarnych, twierdząc, że ogranicza to ich swobody obywatelskie i że jakieś tam instytucje mogą posiadać ich najbardziej prywatne dane. Rządy, gwarantując bezpieczeństwo tych danych, miały do nich dostęp, co „odporni” także uważali za pogwałcenie ich wolności osobistej. Ci ludzie z wyboru posługiwali się takimi archaicznymi rzeczami, jak karty z wbudowanym mikroprocesorem. Autor zawsze uważał ich za dziwaków bez pojęcia o rzeczywistości, w jakiej się znajdują. Kto jak kto, ale on doskonale wiedział, jakimi metodami działali rządzący. I to, że „odporni” nie rejestrowali linii papilarnych, nie miało żadnego znaczenia. Rządzący i tak wiedzieli, co obywatele robią, jak działają, a nawet co myślą.

Właśnie taki jeden „odporny” wszedł do windy i szukał karty, aby winda mogła go zawieźć na odpowiednie piętro. Wreszcie wyjął z kieszeni spodni coś w kształcie długopisu i krótko oświetlił palcoskaner. Tego Autor nie zauważył, patrząc na monitor pod sufitem. Głos komputera powiedział: „Witaj. Jeśli chcesz się udać na piętro komercyjne, powiedz słowo »komercyjne«”, wtedy „odporny” odrzekł: „Komercyjne”. Winda ruszyła do góry, a głos komputera znów się odezwał: „Przepraszam za zwłokę”. Autor lekko skinął głową i zaraz zdziwił się, że tak zareagował na głos komputera i że potraktował maszynę jak osobę.

Kiedy „odporny” przeszukiwał swoje kieszenie i potem użył tego dziwnego urządzenia, Autor oglądał na monitorze pod sufitem wiadomości ze świata. A tam jak zwykle: zamieszki, rozruchy, wojny. Trzęsienia ziemi i wyprawy badawcze w kosmos. Pokazy wytwornej mody i susza w Afryce. Właśnie teraz podają informację o nowej fali rozruchów w tureckich obozach dla emigrantów z Bliskiego Wschodu. Od czasu, kiedy na orbicie okołoziemskiej wybudowano system siłowni wykorzystujących energię słoneczną i przesyłających ją na Ziemię w skoncentrowanej postaci, zmniejszyło się zapotrzebowanie na ropę naftową o prawie 70 procent. Wykorzystywano ją jedynie w krajach słabo rozwiniętych przemysłowo. A kraje eksportujące ropę straciły jedyne źródło utrzymania. Na Bliskim Wschodzie walczące ze sobą frakcje religijne oraz rosnące ubóstwo wywoływały chaos i były przyczyną masowej migracji ludzi w stronę Europy, Ameryki, Australii. Jednak rządy krajów europejskich, w większości konserwatywne, w znacznym stopniu ograniczały emigrację, tak więc większość uciekinierów zatrzymywała się w tureckich obozach emigracyjnych. A tam uchodźcy walczyli między sobą tak samo, jak w swoich krajach.

Winda zatrzymała się na piętrze komercyjnym, „odporny” wyszedł, a Autor wciąż patrzył na wiadomości, myśląc, że tak naprawdę wcale go nie obchodzi, że to wszystko dzieje się w wersji oficjalnej. A on przecież miał swoje problemy. Ale kiedy tylko o tym pomyślał, zdał sobie sprawę, że wersja oficjalna była jego problemem. Winda ruszyła, a na ekranie ukazały się informacje o obradach rządu. Dziś dotyczyły one problemów finansowych banków spermy, sponsorowanych i kontrolowanych przez rząd. Ale to też niewiele go obchodziło. To wersja oficjalna stanowiła jego prawdziwy problem. Autor był jednym z wielu twórców wirtualnych rzeczywistości (Virtual Interactive Reality). Viry, jak je nazywano, były powszechnie dostępne w tysiącach różnych wersji. Używanie vira polegało na uruchomieniu go w urządzeniu cyfrowym emitującym sygnały elektromagnetyczne, które oddziaływały na pewne obszary mózgu. Pozwalało to ludziom na istnienie czy też przebywanie przez jakiś czas w tej rzeczywistości zaprogramowanej i wykreowanej przez vir. Po pewnym czasie można było załadować, czyli przenieść się do innego vira lub załadować tego samego kolejny raz, przy czym rzeczywistość tego samego, powtórnie załadowanego vira była kontynuacją rzeczywistości zostawionej w poprzednim załadowaniu. Były to tzw. viry seryjne. Użytkownicy virów, istniejąc w tych rzeczywistościach, pełnili czy też odgrywali w nich różne role. Wszystkie viry łączyło jedno: można było w nich przebywać ograniczony czas. W końcu trzeba było przenieść się do innego albo załadować ten sam powtórnie, przy czym pomiędzy załadowaniami konieczne było przebywanie w virach wersji oficjalnej, czyli rządowej wersji rzeczywistości. Jedną z przyczyn tych ograniczeń były możliwości technologii używanej do tworzenia virów, która pozwalała jedynie na kreowanie innej rzeczywistości w krótkich odcinkach czasu. A drugą przyczynę, chyba nawet ważniejszą, stanowiły regulacje prawne wprowadzone przez rządy. Rządzący twierdzili, że przepisy i ograniczenia prawne były konieczne ze względu na ogromną i ciągle zwiększającą się ilość dostępnych virów. Powodowało to, jak twierdzili, chaos i wprowadzało zamęt w umysłach. Konieczna była także kontrola dostępu do niektórych virów przez nieletnich. Viry były jak bańki mydlane w pianie, połączone bańkami-virami tworzonymi i dostarczanymi przez rządy. Te viry nazywano wersją oficjalną. Aby przenieść się z jednego vira do innego, trzeba było choć na krótko przebywać w wersji oficjalnej. Przebywanie w niej uruchamiało procesy myślowe, które sprawiały, że umysł używanie innych virów traktował jak coś nieprawdziwego, jak rozrywkę albo sen. A jedyną wykładnią prawdziwej rzeczywistości była wersja oficjalna. Ale niewielu zdawało sobie z tego sprawę. Dodatkowo, viry wersji oficjalnej były udostępnione przez rząd za darmo, podczas kiedy większość innych trzeba było kupować. Tak więc ludzie najczęściej przebywali w wersji oficjalnej. Winda zatrzymała się na 98 piętrze. Jej drzwi otworzyły się i Autor udał się w stronę swojego apartamentu, po czym dotknął palcoskanera, aby wejść do mieszkania. Wewnątrz zdjął wciąż jeszcze mokry płaszcz i zawiesił go na wieszaku stojącym przy drzwiach. W kuchni otworzył lodówkę i chwilę stał tak, jakby zastanawiał się, po co ją otworzył. Zaraz potem wyjął resztki chińskiego dania, którego wczoraj nie skończył, odgrzał szybko w mikrofali, usiadł przy stole, ale nie jadł. Zastanawiał się, po co odgrzewał jedzenie, przecież i tak nie miał na nie ochoty. Zdarzało się to najczęściej, kiedy przebywał w wersji oficjalnej. W takich chwilach myślał o virach, o wersji oficjalnej i o tym, co wydarzyło się kilka lat temu. A szczególnie dziś, kiedy był pewny, że odkrycie, którego dokonał kilka lat temu, pomogło mu znaleźć się w obecnej sytuacji.

Poszukując sposobu na nieograniczony czas przebywania w virach, odkrył, jak kontrolowana jest wersja oficjalna. Zauważył, że w mózgu istnieje obszar odpowiedzialny za proces, który sprawia, że wersja oficjalna jest uznawana za jedyną prawdziwie rzeczywistą. Ale jeszcze ciekawszym odkryciem, jakiego dokonał, było to, w jaki sposób rządzący kontrolują ten obszar mózgu u obywateli i procesy tam zachodzące. Okazało się, że wszystko zaczyna się przy narodzinach człowieka. Tuż po urodzeniu lub w krótkim czasie po nim, pod postacią szczepionki przeciw jakiejś chorobie, do organizmu wprowadzany jest niegroźny dla życia biologicznego wirus, który wraz z krwią przedostaje się do mózgu i tam gromadzi się wokół grupy neuronów odpowiedzialnych za odbiór rzeczywistości. Potem – wykorzystując wszelkie metody manipulacji, kłamstwa, przekazywanie informacji w najróżniejszych postaciach (analizy, prognozy, wyniki badań), przy pomocy mediów, a także różnych organizacji, ugrupowań i stowarzyszeń, mniej lub bardziej związanych z rządami – wirus jest pobudzany do stymulacji neuronów i kształtowania odbioru rzeczywistości przez mózg. Wirus spełnia jeszcze jedną funkcję. Przy konfrontacji sygnałów z virów innych niż wersja oficjalna uruchamiany jest proces bioelektromagnetyczny, który sprawia, że neurony ignorują sygnały z innych virów, czyniąc obraz rzeczywistości mniej realnym lub nawet całkowicie nierealnym i wysuwając na pierwszy plan rzeczywistość wersji oficjalnej. Czasami u niektórych ludzi wirus nie jest przyjmowany przez organizm i wtedy działa nieprawidłowo lub w ogóle nie działa. Zachowanie tych ludzi jest niekontrolowane. Wiele rzeczy, które robią, nie ma sensu, to znaczy wydają się bezsensowne w wersji oficjalnej. Tych ludzi uważa się (w wersji oficjalnej) za chorych psychicznie i poddaje leczeniu zmierzającemu do naprawienia wirusa i pobudzenia jego funkcji do pożądanego działania. Często ludzie ci są izolowani od społeczeństwa na czas leczenia, ale w wielu wypadkach terapia nie przynosi rezultatów pożądanych w wersji oficjalnej.

Przez długi czas rządy nie zezwalały na tworzenie virów, twierdząc, że jest to teoria wymagająca dalszych badań. Ale kiedy coraz więcej ludzi i grup zaczęło je tworzyć, rządzący nie mieli wyjścia i zgodzili się na tworzenie virów w takim systemie, jak obecnie. Dziś Autor wiedział, że to tłumaczenie rządzących dalszymi badaniami teorii virów było jedynie zwłoką, aby umożliwić stworzenie kontrolującej wszystko wersji oficjalnej. Najpierw miał zamiar opublikować swoje odkrycia, ale zdał sobie sprawę, że wystawi go to na szykany rządzących, a działanie wirusa w wersji oficjalnej na kpiny i szyderstwa innych ludzi. Później wymyślił, że można by jakimiś metodami farmakologicznymi usuwać wirusa, ale w tej dziedzinie nie miał żadnego doświadczenia, a ponieważ wszystko musiało być utrzymane w tajemnicy, szybko z tego zrezygnował. I wtedy wpadł na pomysł, aby stworzyć vir eliminujący całkowicie działanie wirusa. I nad tym pracował od kilku lat.

Autor wstał od stołu i udał się do łazienki. Tam odkręcił ciepłą wodę w wannie. Mimo, że był trochę przygnębiony po dzisiejszej rozmowie z wydawcą, z przyjemnością pomyślał, że za chwilę odda się jednemu ze swoich ulubionych zajęć. Położy się wygodnie w miękkiej wannie wypełnionej ciepłą wodą i popijając swoją ulubioną whiskey, zamknie oczy, a potem uruchomi jeden z najlepszych virów. Ulubiony vir Autora najczęściej był jego ostatnio stworzonym, a ten ostatni był naprawdę szczególny…

A teraz pomyślał, że ten jego, jak to nazywał, rytuał przygotowawczy do uruchomienia virów był jedną z niewielu przyjemnych chwil, jakie zdarzały się w wersji oficjalnej. Często też uruchamiał któryś z virów tworzonych przez niego tylko na własny użytek, nie na sprzedaż. W tych prywatnych virach nie był żadnym bohaterem zwalczającym złe duchy albo potwory ani też zdobywcą innych planet biorącym udział w podboju kosmosu. Był wtedy zwykłym człowiekiem mieszkającym samotnie w chacie z drewnianych bali, gdzieś daleko w puszczy kanadyjskiej albo innym bezludziu. Niczego nie miał, niczego nie pragnął i wokoło nie było nikogo. Czasem w niektórych virach odwiedzał go na takim odludziu jego przyjaciel, z którym dzielił się pieczoną nad ogniskiem rybą. Przyjaciel w tych virach był taki, jakiego pamiętał sprzed lat, chociaż dziś na pewno się zmienił…

Siedząc w wannie, Autor myślał o swoim przyjacielu. Dawno temu, kiedy byli młodzi, a viry stanowiły tylko teorię, oni byli jednymi z pierwszych, którzy znaleźli metody tworzenia virów w praktyce. Później przyjaciel znalazł partnerkę życiową, którą nazywał archaicznie żoną, i z czasem pod jej wpływem, prawie całkowicie przestał się interesować virami. Dla niej, całkiem „utopionej” w wersji oficjalnej, jak mówił Autor, viry były magią i czarami, a także w wielu wypadkach wykrzywiały obraz jedynej prawdziwej rzeczywistości, którą była wersja oficjalna. „Och, gdyby ona tylko wiedziała, jaki skrzywiony obraz rzeczywistości istnieje w wersji oficjalnej” – myślał Autor. Ale na tym polegała rola wirusa, aby umysł akceptował tylko wersję oficjalną, a ignorował inne viry. Kilka lat temu, kiedy Autor odkrył wirusa i mechanizmy zarządzające wersją oficjalną, skontaktował się ze swoim przyjacielem. Wiedział, że wspólnie będą mogli stworzyć jakiś system przeciwdziałający wersji oficjalnej, a przynajmniej ograniczający jej oddziaływanie. Nie zdradził mu, o co dokładnie chodzi, ale powiedział, że byłoby to coś niezwykłego, coś, czego jeszcze nikt nie zrobił, tak jak dawniej, kiedy stwarzali pierwsze viry. Najpierw jego przyjaciel zareagował na tę wiadomość entuzjastycznie, ale potem stwierdził, że nie będzie miał czasu się tym zająć. Tłumaczył, że po pracy musi zabierać dzieci na zajęcia pozaszkolne, potem wyjeżdżają na wakacje, no a później w pracy zaczynają nowy projekt i pewnie będzie musiał zostawać po godzinach. Autor dobrze wiedział, że za tymi wszystkimi tłumaczeniami stoi jego partnerka, która oprócz niechęci do virów graniczącej z nienawiścią do nich uważała, że wszystko, co robiłby jego przyjaciel, a co nie było związane z zarabianiem na rodzinę lub innymi zajęciami dotyczącymi rodziny, byłoby zmarnowanym czasem. Ten biedny człowiek nie mógł nawet mieć żadnego hobby, bo to też żona traktowała jako stracony czas. Tak było od wielu lat, a dało się we znaki zwłaszcza wtedy, kiedy viry były jeszcze w powijakach. Ale teraz, widząc, że opłaciła się inwestycja czasu i własnego talentu, a nie chcąc przyznać się do własnej ignorancji i krótkowzroczności, pozostała jej jedynie nienawiść do virów. W oczach Autora, żona i dzieci przyjaciela stały się przyczyną zmarnowania talentu, zmarnowania czasu i w efekcie zmarnowania życia.

W tej sytuacji, Autor był sam ze swoim odkryciem. Jednak do samotności był przyzwyczajony. Ile razy projektował i tworzył nowy vir, który uważał za niezwykły, odkrywczy, nie było nikogo, komu mógłby o tym mówić ani go pokazać. Wtedy najpierw sam w nim przebywał, jakby się nim napawał, i dopiero po jakimś czasie udostępniał go swojemu wydawcy, a za jego pośrednictwem, innym ludziom. Wiele lat temu, kiedy viry nie były jeszcze rozpowszechnione, miał przyjaciółkę, z którą mógłby spędzić resztę życia, tak wtedy sądził, a której mówił o każdym swoim nowym virze i często razem rozmawiali na ten temat. Na myśl o tym lekko się uśmiechnął, bo rozważał nawet wtedy staroświecki zwyczaj ceremonii ślubu z nią. Z początku była bardzo ciekawa, wręcz entuzjastyczna, ale z czasem jej zainteresowanie virami malało. Aż w końcu nie chciała słyszeć niczego na temat virów. A kiedy Autor mówił jej o swoich nowych virach, odpowiadała, że to nikomu nie jest potrzebne, że można żyć bez nich i wszystko, czym się Autor zajmuje, jest bezużyteczne. Miliardy ludzi na świecie korzystały z virów, często podziwiając autorów, a ona uważała Autora, a także innych twórców virów za chorych psychicznie albo pozostających pod wpływem jakichś środków odurzających. Dziwił się, jak to możliwe, że z wielkiego entuzjazmu dla jego zainteresowań w bardzo krótkim czasie punkt jej widzenia zmienił się tak diametralnie. Wkrótce po tym Autor rozstał się z przyjaciółką i nigdy więcej nie był już tak blisko z nikim innym. Kiedyś stworzył także viry tylko dla nich obojga. Potem wszystkie zniszczył. „I dobrze się stało” – myślał Autor, leżąc w wannie. – „Pewnie skończyłbym jak mój przyjaciel. Mózgi niektórych tak opanował wirus, że nie są w stanie wyobrazić sobie życia poza wersją oficjalną”. Dopiero całkiem niedawno, kiedy odkrył mechanizmy kontrolujące wersję oficjalną, skojarzył, że tamta nagła zmiana zaszła wkrótce po tym, jak wszyscy ludzie musieli poddać się obowiązkowemu szczepieniu przeciw nieznanej chorobie, która podobno zagrażała całej cywilizacji. Dziś wiedział, że chodziło o wszczepienie wirusa wersji oficjalnej. Jak się okazało, jedni ludzie byli zupełnie nieodporni na działanie wirusa i całkowicie ulegali jego wpływowi. Byli też tacy, którzy z jakichś przyczyn mieli mózgi bardziej odporne na jego działanie. On sam uważał, że należy do tej drugiej, nielicznej grupy „szczęśliwców”, jak ich nazywał.

Nagle z tego zamyślenia wyrwał go sygnał z monitora wiszącego nad wanną. Autor otworzył oczy, ale kiedy zorientował się, że to jego wydawca próbuje się z nim skontaktować, znów je zamknął. Nie miał ochoty teraz z nim rozmawiać, tym bardziej że już niedługo zostanie uruchomiony jego ulubiony vir.

– Nie wiem, czemu się nie zgłaszasz – mówił głos z ekranu. – Przykro mi z powodu tego, co dziś zaszło. Dobrze wiesz, że to nie moja wina i że wcześniej czy później musiało to nastąpić. Równie dobrze wiesz, że musiałem to zrobić. Zresztą już ci to mówiłem. Wiem, że tego nie rozumiesz i dlatego tym bardziej jest mi przykro… Skontaktuj się ze mną, zanim włączysz swój vir. To ważne… Na razie. „Tak samo uzależniony od wirusa jak inni” – pomyślał o wydawcy. Tego dnia wczesnym popołudniem na spotkaniu u wydawcy Autor dowiedział się, że stało się to, co przewidywał od jakiegoś czasu. „Ale tylko w wersji oficjalnej” – pomyślał sobie z pewnym zadowoleniem. A teraz przypominał sobie rozmowę z wydawcą:

– Poprosiłem cię o to spotkanie z bardzo ważnego powodu – zaczął wydawca. – Zostałem poinformowany przez wiadomy urząd, że mam zaprzestać publikacji twoich virów.

– No tak, spodziewałem się tego.

– To niestety oznacza koniec naszej współpracy. Mówię to z przykrością, bo znamy się od wielu lat i wiesz, jak cenię twój talent. Ale to nie wszystko. Zostałem zobowiązany specjalnym nakazem do usunięcia z rynku wszystkich twoich virów.

– Co? – zdziwił się Autor. – Tego nie możesz zrobić.

– Muszę – bronił się wydawca – a to oznacza, że również twój najnowszy vir nie zostanie opublikowany. – Zrób coś w tej sprawie – prosił Autor – bardzo mi na tym zależy.

– Nie mogę, oni monitorują każdą moją publikację.

– Weźmiemy ich do sądu. Do zakończenia sprawy, do wyroku nie będziesz musiał niczego z rynku wycofywać i będziesz mógł publikować.

– Mają odpowiedni nakaz sądowy stwierdzający, że w razie rozprawy sądowej nie mogę publikować żadnych virów, nie tylko twoich. Twierdzą, że twoje viry działają niezgodnie z prawem. Masz, czytaj – tu wydawca podał Autorowi pismo urzędowe.

– Nie będę tego czytał, wierzę ci. Ale jak to: działają niezgodnie z prawem? O co chodzi?

– Dobrze wiesz, o co chodzi…

– No tak. Ale, po pierwsze, długość działania virów była dyktowana przez ograniczenia technologiczne, a dopiero potem przepisy prawne. A może się mylę? – zapytał Autor i nie oczekując odpowiedzi, kontynuował: – a po drugie, unowocześnione przeze mnie kody terminowe, przedłużające istnienie virów na prawie nieograniczony czas, umieściłem tylko w jednym, moim ostatnim virze. Dlaczego więc eliminować wszystkie viry?

Tu zastanowił się chwilkę, bo to, co powiedział, nie było prawdą. Kody terminowe umieszczał od kilku lat w każdym swoim virze, od kiedy tylko wiedział, jak to robić. A w ostatnim zainstalował kody umożliwiające utrzymywanie vira bez pomocy urządzenia generującego. Wystarczyło uruchomić ten vir tylko jeden raz, aby istniał wiecznie. Autor z jakiegoś powodu uznał, że nie należało o tym mówić wydawcy.

– No właśnie, kody – przerwał milczenie wydawca. – Kody virów też musiałem im udostępnić.

– Nie! – prawie wrzasnął Autor. – Tego nie mogłeś zrobić.

– Musiałem, to było głównym punktem nakazu sądowego. Podejrzewają, że w twoich kodach, oprócz metod przedłużających przebywanie w virach niezgodnie z prawem, umieściłeś jeszcze coś innego, ale o tym nie chcieli ze mną rozmawiać. Wiesz, co mieli na myśli?

Autor zamyślił się chwilę, a potem powiedział:

– Tak, zdaje mi się, że wiem.

– Jak to: zdaje ci się? – Zdziwił się wydawca.

– Tak, wiem.

– Ukrywasz coś przede mną w sprawie virów? Dlaczego?

– Zamierzałem ci o tym powiedzieć, ale dopiero wtedy, kiedy sam zdobyłbym pewność, że mam rację. A przede wszystkim to, o czym mówię, wymagało wielu lat badań i testów w tajemnicy. A teraz, kiedy rząd zabronił publikacji moich virów, mam tę pewność.

– Od kilku lat prowadzisz jakieś badania i nic nikomu nie mówisz? Potem okazuje się, że to jest nielegalne. Ale o co chodzi?

– No właśnie, nikt nie mógł o tym wiedzieć, a zwłaszcza urzędy. Otóż po kilku latach poszukiwań sposobu na przedłużanie bytności w virach odkryłem, że ograniczenia technologiczne nie są główną przyczyną krótkiego życia w virach.

– Nie? – Zdziwił się wydawca.

– Najważniejszą przyczyną jest wirus wprowadzany do mózgu. Każdy go ma, ty, ja i wszyscy inni wokół. Jedni są bardziej odporni, a inni mniej, ale każdy jest od niego w jakimś stopniu uzależniony.

– Jaki wirus? Co ty wygadujesz?

– Przypomnij sobie ogólnoświatowe szczepienie przeciwko tej chorobie… No, jak się ona nazywała… Ach, wyleciało mi z głowy. Zresztą nieważne, wiesz, o czym mówię. To wtedy nam go wszczepili.

– Niemożliwe. Masz jakieś dowody? To nie może być prawdą – mówił podenerwowany wydawca.

– To, że mi