Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Walcząc z krokodylem to połączenie zbioru opowiadań, poezji, przemyśleń i pamiętnika. Wszystkie te utwory wiążą powtarzające się motywy: Minotaur, gliniany garnek, mur, labirynt itp., które są odbiciem, pozornie chaotycznych, „porozrzucanych myśli” oraz lęków autora, ukrytego pod pseudonimem Andrzej Daray.
Jest to opowieść o człowieku, który sam siebie nazywa Dorosłym Dzieckiem Alkoholika. Jest on świadomy tego, iż pewne dziecięce zdolności utracił już na zawsze: spontaniczność, otwartość, ufność w stosunku do ludzi. Z drugiej strony jednak, „przebudzony” już bohater wie, że przeszłość jest jego częścią i choć nie można o niej zapomnieć – można z nią żyć i paradoksalnie, czerpać z niej siłę.
Pomimo natłoku różnych nastrojów, pojawiających się w zbiorze utworów Autora, wyłania się z nich także nadzieja, której symbolem jest słońce. Nadzieja, że własny krokodyl, którym jest przeszłość, wcale nie musi nad nami panować, a za rogiem mrok przerodzi się w słoneczny poranek… (Magdalena Kasperowicz)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 92
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Andrzej Daray
Walcząc z krokodylem
© Copyright by Andrzej Daray 2008
Ilustracje: Elżbieta Woźniak
ISBN 978-83-7564-168-4
Wydawnictwo My Book
www.mybook.pl
Publikacja chroniona prawem autorskim.
Zabrania się jej kopiowania, publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży bez zgody Wydawcy.
Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu
Książkę dedykuję wszystkim Dorosłym Dzieciakom, ale szczególnie tym, których spotkałem na swojej drodze do siebie:
– Mirkowi, Eli za wiarę i przykład, że nigdy nie jest za późno na zmiany i nigdy nie jest za późno, by powierzyć siebie Sile Wyższej,
– Ani i Arkowi za wiarę, że nie uciekniemy przed tym, co jest nam przeznaczone,
– Mojej rodzinie, która wytrzymuje ze mną już tyle lat…
Andrzej Daray Bartoszyce, 2008
Biada temu, kto nie podjął ryzyka. Co prawda nie zazna nigdy smaku rozczarowań i utraconych złudzeń, nie będzie cierpiał jak ci, którzy pragną spełnić swoje marzenia, ale kiedy spojrzy za siebie – bowiem zawsze dogania nas przeszłość – usłyszy głos własnego sumienia: „A co uczyniłeś z cudami, którymi Pan Bóg obsiał dni Twoje? Co uczyniłeś z talentem, który powierzył ci Mistrz? Zakopałeś te dary głęboko w ziemi, gdyż bałeś się je utracić. I teraz została ci jedynie pewność, że zmarnowałeś własne życie”.
(Paulo Coelho)
Sięgnąłeś po książkę. Otworzyłeś tę stronę. Dlaczego? Może zainteresowała Cię okładka, może tytuł, a może informacja na obwolucie. Być może było sto innych powodów. Nie wiesz, co będzie dalej.
Mam jednak cichą nadzieję, że Twoim ruchem nie kierował przypadek. Ja kiedyś też sięgnąłem po książkę, a właściwie po „osobę” – Edwarda Stachurę. Był okres w moim życiu, kiedy miałem wiele problemów z ludźmi i z sobą. Nie miałem innej alternatywy. Nigdzie nie znalazłem publikacji, która pomogłaby mi w odnalezieniu równowagi. Był tylko on. Sted, który zakończył swoje życie w sposób świadomy i przemyślany. Sted żyjący wartościami, którymi ja wtedy żyłem. Sted, którego zbiór dzieł kupiłem za swoje oszczędności. Sted, którego większość piosenek znałem na pamięć. Ale Stachura miał jeszcze jedno oblicze. Uczył życia chwilą, ale i pesymizmu na swój sposób. Sam kilkukrotnie bliski byłem ostatecznych decyzji.
W tym momencie możesz zadać sobie pytanie o cel mojego pisania, mojej książki. Pisanie moje ma dwa cele: chciałbym odszukać w sobie to, co kiedyś zagubiłem, a co było mną. Po drugie, chciałbym zabrać Ciebie w tę wędrówkę w głąb mnie, aby stała się ona jednocześnie wędrówką w głąb Ciebie.
Tak, mam nadzieję, że skorzystamy oboje. Nie jestem już tym samym człowiekiem, którym byłem te 10-15 lat temu. Wiem więcej i kilka ostatnich lat mojego życia poświęciłem na to, aby poznać siebie. Kilka lat, których nie uważam za stracone, chociaż nie mogę z pełna otwartością powiedzieć, że te lata pomagają mi w chwili obecnej… Może pomogą i Tobie?
Książka, którą trzymasz w dłoni, to zapis mojej drogi w głąb problemu, ale i w głąb samego siebie, identyfikacji i spotkania ze swoim własnym „krokodylem”, demonem, ograniczeniami, słabościami. „Walcząc z krokodylem” to zbiór moich wierszy, felietonów, opowiadań i przemyśleń, które powstawały przez lata, ślad mojego poznania i walki. Niektóre opisane sytuacje mają charakter autobiograficzny, inne – zupełnie fikcyjne – przedstawiają moje przemyślenia związane z problemem.
Rozpoczynając drogę w głąb siebie, szukałem wszystkiego, co jest związane z tym dość trudnym tematem, jakim jest DDA. Chłonąłem każdą książkę, każdy tekst znaleziony w sieci. Szukałem? Najpierw diagnozy, cech, problemu, rozwiązania, mitów i faktów. Tego typu informacje można znaleźć, choć wymaga to cierpliwości. Potem – szukałem potwierdzenia, że to, co czuję, jak funkcjonuję, jest NORMALNE. I tutaj pojawił się problem: są opracowania, jednak na palcach jednej ręki z ogromnym problemem można zliczyć ilość publikacji książkowych, opisujących odczucia i doświadczenia innych. To pomogło mi podjąć decyzję, że warto coś takiego napisać. Może pomogę innym ludziom, którzy są na początku drogi i szukają informacji? Ale książka i decyzja o jej publikacji to również element autoterapii.
Tytuł oraz pseudonim mają swoją symbolikę. „Krokodylem” są schematy zachowań, demony, lęki, obawy, z którymi próbuję walczyć. „Daraya” – z greckiego „dający”, „Andrzej” – z greckiego „silny, mężny”. W tym kontekście „Daray Andrzej” oznacza „dający siłę”. Moim źródłem siły była i jest możliwość zamieszczenia w tekstach swoich myśli i garści wspomnień, a poprzez to – uwolnienia się, rozliczenia, stanięcia wobec prawdy. Teraz, otrzymując od Przyjaciół pierwsze recenzje, czerpię siłę z tego, jakie uczucia teksty te budzą w innych. Lecz równie ważne jest dla mnie to, aby walka z własnym „krokodylem” „dawała siłę” tym, którzy wezmą książkę w ręce. Mam nadzieję, że książka da Tobie siłę w walce z Twoimi Krokodylami, bo wygrana jest możliwa, choć walka – długa i trudna.
Dziękuję wszystkim, którzy stając na mojej drodze sprawili, że ruszyłem kamień, który gniótł mnie od lat. Wszystkim, którzy pozwolili mi uwierzyć, że to, co robię, ma sens. Ma wartość. Dziękuję również wszystkim, którzy sprawili, że podjęte ryzyko stało się dla mnie mniej bolesne. Ale czy życie nie rodzi się w bólu?
Na zakończenie tego krótkiego wstępu dziękuję też miejscu, gdzie znalazłem między innymi dwa tak ważne dla mnie cytaty, które stały się tą kroplą, przeważającą o decyzji wydania tej książki… Zakroczym…
Człowiek może zmienić swoje życie, zmieniając najpierw swój punkt widzenia.
(Wiliam James)
Kilkanaście lat temu zacząłem pracę, zasypując to, co przeszkadzało mi w dzieciństwie i latach młodości. Nie był to proces nagły, lecz dojrzewał przez lata. Będąc pod ogromnym wpływem dzieł Edwarda Stachury, żyłem będąc przygotowanym na najgorsze, wychodząc z założenia, że kolejne doświadczane porażki przestaną boleć, jeśli będę zawsze przygotowany na najgorsze. A jeśli przypadkiem coś się uda, będzie to ogromnym sukcesem.
Jednak po kilku latach okazało się, jak wielkie są koszty takiego działania. Stopniowo zacząłem stawiać kolejne części muru. Muru, który miał mnie odgrodzić od własnych uczuć, emocji. Muru, który miał też odgrodzić mnie od przeszłości.
Zachowałem wiersze, pisane w tym okresie. Potem pustka…
Gdy wody się uspokajają, wszystko wkoło nas staje się prostsze, my stajemy się bardziej otwarci, szlachetniejsi, a nasze gesty szerokie.
Nie warto koncentrować się na przeciwnościach mocniejszych od nas czy starać się z nimi walczyć, bo stracimy całą energię. Najlepiej poszukać wyjścia i pójść naprzód.
Rodzimy się w miejscu dla nas przeznaczonym. Zaczynamy naszą drogę słabi, delikatni, gdy nawet liść zdolny jest wstrzymać nasz ruch. Z czasem, gdy z szacunkiem donosimy się do tajemnicy źródła, które nas zrodziło, i ufamy jego wiecznej mądrości, zdobywamy wszystko, co jest nam potrzebne do przebycia drogi.
(Paulo Coelho)
Tonę w przeraźliwej głębi słów
– nie umiem przecież pływać
A wokół ich tak wiele
Nadmierna wrażliwość
staje kamieniem u szyi
Palce
Zrośnięte błoną egoizmu
Niezdolne ująć w dłoń
Bezkształtnej masy serca
by
zanieść ludziom i
ofiarować sens
jak tlen do życia niezbędny
W pogoni za nieuchwytnym
utraciłem barwy dnia
Ziemia odskocznią
Choć nie uchwycę własnych marzeń
– nie zrezygnuję
Zbyt wiele włożyłem wysiłku
targany niewidocznym wiatrem
zatracić mogę kierunek
Serce wytyczy drogę
Myśl łagodnym lotem
na zmęczone miłością ramiona
Okryła peleryną
narażone na ciosy ciało
Idę ubrany nadzieją
do celu, którym
– codzienny niepokój
– troska o kształt uczucia
Ile sił ogarnie ciało? Czy wytrwam
W nieskończonej wędrówce?
Chciałbym mieć moc darowania uśmiechu
– przesłałbym Tobie
w kopercie moich wspomnień
Może to On
pozwoliłby pokonać dni
minione od…
Może na jego promieniach
odkryłabyś siebie?
Teraz idziesz nie prostą drogą
lecz
niech będzie jak uśmiech
– choć w dół od startu, to po to by później do słońca
Znów w górę
Podobno wszystko ma swoje miejsce i swój cel. Jeżeli to prawda, to ktoś postawił na mojej drodze osoby, które wskazały kierunek. Później, rozwijając na swej drodze cienką nić Ariadny związku emocjonalnego z tym światem, rozpocząłem wędrówkę. Podróż po labiryncie schematów, przekonań i sprzeczności, które wpłynęły na moje życie. Pojawiły się pierwsze odkrycia. Lęk przed bliskością… Przed emocjami, pragnieniami, wrażliwością… Skorupa, która miała ochronić przed tym, co bolesne…
Wszystko, co napotykałem, okazywało się nieznane. Szukając jednocześnie – wszystkimi dostępnymi drogami – wyjaśnień, zaczynałem odkrywać przyczyny dotychczasowych niepowodzeń, porażek, klęsk. Odkryłem pragnienia, które wyparłem ze swojej świadomości… Rozpoczęło się przebudzanie.
Przychodząc nie spełniłem marzeń,
nie sprostałem oczekiwaniom.
Minos nie akceptował kim jestem.
Inny król przejął władzę…
nie godził się, bym był sobą.
Zbudowany labirynt skutecznie
odgrodził poczucie wartości.
Powoli zostawiłem swoje JA
w spiralach korytarzy,
skutecznie uciszając sumienie.
Sztywne mury schematów,
ślepe uliczki pytań.
Zasłaniając każdy promień światła.
Gwiazdy Nadziei?
Czasem karmiłem Minotaura
łzami, coraz rzadziej dobrocią…
Poczułem drgania.
Mur zaczął przygniatać…
Zacząłem szukać…
wracając spiralą tunelu.
Gdzieś, na końcu tej drogi był dźwięk.
Łkanie? Powoli i z lękiem podchodzę.
To nie Minotaur. To… JA…
Zgubiony kiedyś.
Czym jestem…
Dorosłe Dziecko Świata…
Listek herbaty zalany wrzątkiem
Ego stłamszone
Zakopane poczucie własnej wartości.
Skopane?
Przerwanie nici duszy z ciałem.
Psy gryzące pod dywanem
Pozornej obojętności…
Ucieczka lub atak
W reakcji na zagrożenie.
Samotność w tłumie.
Inność. Wieszanie na innych.
Udowadnianie wartości
– na każdym kroku
Upadek – jak totalna klęska
Śmiech obok – problem.
– to wszystko o mnie i ze mnie.
To wszystko we mnie…
Usiłuję łapać chwilę dnia
z ogromną troską każdą minutę…
Przeżyć intensywnie
Chwilę odciśniętą w dłoni…
Tylko tak mogę czuć, mieć świadomość…
Czas, którego przecież nie ma
tu i teraz…
to nieuchwytne…
Chwile jak wszystko kończą się
zachodząc za widnokrąg snu…
powoli zakrywając mnie,
rzucając cień na przyszły czas…
Zacząłem wiele dróg,
zdań,
zadań tak wiele…
Próbowałem siebie
– określić słowami
– wytyczyć miejsce na mapie
Teraz,
w pół kroku,
w pół słowa
– stoję
Jestem tu, gdzie kiedyś.
– na początku,
– czysta karta
Wokół
– rozkopane drogi
– niewypowiedziane słowa
To nie pozwala wrócić…
Ale nie ma dalszych
dróg – nie dokończonych
słów – nie wypowiedzianych
Zawieszony między wierzchołki:
– dobry – zły
– sukces – porażka
idę po cienkiej linii poczucia wartości…
Powoli stawiam krok po kroku
nad przepaścią szaleństwa…
Słowa, spojrzenia niczym podmuch wiatru
gwałtownie przechylają,
zbliżając do końca drogi…
Szukam nadal
– który wierzchołek przede mną?
Wszystko raptem
wiruje i przyśpiesza
zostawiając ubytki
– w ziemi
– w sumieniu
– w emocjach i duszy
Dusza gdzieś szybuje
a może spada pikując ostro w dół
by dać się ranić
na ostrych krawędziach życia?
Dusza, wnętrze
– już dawno wypalone schematem,
słonecznym ogniem uczuć,
zdeptane brutalnością świata…
Czasem tylko skorpion zwątpienia
wstrzykuje swój jad,
aby za chwilę schować się pod kamieniem,
rzuconym obcym słowem
które jakimś cudem przedostało się do wewnątrz,
raniąc, ale i niszcząc skorpiona.
Czyżby uderzenie gorzkim słowem przez innych,
jak obosieczny miecz,
miało dwa ostrza?
Sprawiając, że czuję życie?
Uczysz się pielęgnować łzę,
która nigdy nie zawiśnie,
po policzku nie spłynie
plamiąc duszę wypraną z emocji
Łza stała się talizmanem,
kamiennym pomnikiem słabości,
ukrytym głęboko przed światem
smutkiem i samotnością…
Wieczorem, gdy wszystko
stawało się odległe
rozpoczynała wędrówkę,
wysuszonym korytem emocji.
Do dziś uciekasz, gdy
nurt łez rzeką porywa.
A przecież to tylko łzy,
A przecież to także Ty…
Twa łza bywała obroną,
maską, chroniącą przed ręką,
czymś obcym jakby nie Twoim,
skorupą zamknięta w sobie…
Ostre zęby niepewności
juz dawno nadgryzły moje JA.
Nadszarpnięty wizerunek straszy
– zapadniętym łzami widokiem policzków