W górę rzeki - Magdalena Wrocławiak - ebook + audiobook

W górę rzeki ebook i audiobook

Magdalena Wrocławiak

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Sebastiana Akermana spotkała w życiu wielka tragedia. Dręczony wyrzutami sumienia, trafia do więzienia, żeby odpokutować winę. Pewnej nocy ma sen. Spotyka w nim wyjątkową kobietę, która opowiada mu o pięknej prawdzie. Pod jej wpływem Sebastian zaczyna iść pod prąd… żeby zrozumieć. Przecież właściwe wybory nigdy nie są łatwe.

To niezwykła historia o prawdzie i nadziei. Życiu i śmierci. Wielkiej samotności. O drodze ku szczęściu, która zawsze wiedzie w górę rzeki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 486

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 58 min

Lektor: Tomasz Sobczak
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Rozdział 1

Czarny kruk szybuje nad zaśnieżoną drogą. Pada gęsty śnieg. Sebastian Akerman stoi w tę grudniową noc i patrzy na miasto pogrążone w mroku, lecz niepozbawione kolorów. Liczne odcienie szarości, granat, czerń, zimne światło latarni... Lodowaty wiatr przeszywa go do szpiku kości. Czuje ulgę. Zamyka oczy.

„Czy pomysł był dobry, dopiero się przekonamy. Kiedyś miałem życzenie, żeby odejść z tego świata z uśmiechem. Z tego… Tak myślę, jakby istniał jeszcze jakiś inny. Ale na szczęście nie. Tu wszystko się skończy. Nie będzie żadnych nowych początków. Nie będzie nic” – podsumowuje wywód i unosi kąciki ust.

– Ładny widok, prawda?

Odskakuje od krawędzi i odwraca się gwałtownie. Nikogo za nim nie ma. Wzdycha z rezygnacją.

– Nie ma co przedłużać tej wiekopomnej chwili – mówi do siebie.

– Wysoko tu – słyszy znowu czyjeś słowa.

„Zapewne wiatr” – uspokaja sam siebie, lekceważąc zmysły.

– Odwrócisz się. Choćby dla pewności.

Nie wytrzymuje i spełnia przepowiednię. Na krawędzi, na której przed chwilą się znajdował, teraz stoi dziewczyna, odwrócona do niego tyłem. Mężczyzna zamiera. Mruga kilka razy, ale nic się nie zmienia. Ona nadal tam jest. Robi krok w jej kierunku i kolejny. Podświadomie wie, że to szaleństwo i nikogo tu nie ma. Ale przecież widzi dziewczynę, średniego wzrostu, w ciemnym płaszczu, czarnych spodniach i włosach związanych w kucyk powiewających na wietrze. Podchodzi i staje w dość dużej odległości od niej, na krawędzi budynku. Podnosi dłoń, a wtedy ona odwraca głowę i patrzy na niego prze­nikliwie.

– Zawsze musisz być pewien. Nawet teraz. – Wskazuje ruchem głowy na rewolwer w jego dłoni. – Nie odezwiesz się?

– Po co? – mówi lekko łamiącym się głosem. – Do wytworu wyobraźni?

– A nawet jeśli? Może mam ci coś do powiedzenia. – Kobieta zaczyna iść w stronę mężczyzny po krawędzi dachu.

Sebastian odruchowo spogląda w dół.

– Skąd ta troska? Przecież mnie tu nie ma.

Patrzy nieznajomej prosto w oczy, a ona się uśmiecha. Sebastian do reszty traci kontekst.

– Na pewno chcesz to zrobić?

– Tak. – Odchrząkuje i znów spuszcza wzrok. – Tak będzie właściwie.

– Sprawiedliwie?

Patrzy na nią zaskoczony.

– A może egoistycznie?

Akerman parska niewesołym śmiechem.

– Tak, pewnie. Rodzina, najbliżsi. Będą płakać, tęsknić. Nie kwestionuję, może dla zasady uronią łzę na pogrzebie. Ale lepsze to niż, żeby kiedyś musieli na mnie patrzeć jedynie z powinności. To wszystko?

– A jeżeli kula chybi?

– Mało prawdopodobne.

– A jeżeli się okaże, że to wcale nie jest koniec? Że nie masz upoważnienia do podjęcia takiej decyzji?

Chłopak znowu śmieje się sarkastycznie.

– Nie ma drugiego świata, życia po życiu i tak dalej. Już to przerabiałem.

– A jeżeli jest?

– A możesz przestać?

– Ja? To tylko twoja podświadomość.

Zaczyna go to denerwować. Znów napina mięśnie ręki.

– A jeżeli jeszcze będzie dobrze?

Wzdycha wściekły i zeskakuje z murka z powrotem na dach.

– Nie będzie! – mówi ostro. – Już dawno straciłem nadzieję. Nic nie będzie dobrze. Nie nadejdą chwile, dla których warto… warto to wszystko przeżyć. – Łamie mu się głos.

Dziewczyna zaczyna iść po krawędzi. Stawia krok za krokiem ze wzrokiem utkwionym w ziemi. Akerman patrzy na nią. Kobieta w końcu się zatrzymuje i odwraca przodem w jego stronę. Podchodzi i staje przed mężczyzną. Pada na nią światło ulicznej latarni.

– Nawet nie pamiętam, kiedy się ostatnio uśmiechałem. Ale nie tak z bezsilności czy sarkastycznie, tylko z powodu, dla jakiego śmiech został stworzony, z radości.

Dziewczyna nie odpowiada, tylko dalej na niego patrzy. Sebastian podnosi wzrok i napotyka jej oczy. Wyglądają jak granatowe nocne niebo, jak głęboki ocean, w którym można utonąć. W którym chce się utonąć. I lśnią w słabym blasku niczym ciepłe gwiazdy, z którymi przed chwilą się żegnał. Których już miał nigdy nie zobaczyć. Chce coś jeszcze powiedzieć, ale nie jest w stanie się odezwać. Mija chwila, która dla niego trwa wieczność.

Odwraca głowę, otrząsając się z amoku. Patrzy na nieznajomą ostro i już bez tej słabości, która promieniowała od niego przed momentem.

– Nie mam niczego, co trzymałoby mnie na tym świecie. Nikogo, kto miałby tęsknić. Nikogo, kto mógłby czekać. Niczego, do czego można by wrócić. Lepiej dla świata byłoby, gdybym się nigdy na nim nie pojawił, więc najwyższy czas w końcu z niego zniknąć. Już były próby, szanse i oczeki­wania.

– Ostatnia szansa dla siebie?

– Nie chcę żyć. Po prostu nie chcę. W nic już nie wierzę, nie mam na nic nadziei.

– To jej poszukaj.

– Nie, jeśli zostanę, nic się nie zmieni.

– Dlaczego jesteś dla siebie tak surowy? Czy podszedłbyś do człowieka i powiedział mu, że nie powinien był się urodzić, że nie zasługuje na to, by żyć, że życie jest beznadziejne i już nigdy nic dobrego go nie spotka, dlatego najlepiej będzie, jak odejdzie z tego świata? – Milknie, a jej rysy twarzy stają się coraz ostrzejsze. Oczy ma przepełnione gniewem, jakby sztorm rozpętał się na oceanie. – Uważasz, że jeżeli człowiek nie daje sobie rady, należy go dobić? Popatrzyłbyś z rozczarowaniem i powiedział, że do niczego się nie nadaje, ma więcej nie próbować, bo i tak się nie uda? Z nieczułym i zaciętym wyrazem twarzy, stwierdził, że tak będzie sprawiedliwie, właściwie? Wziąłbyś pistolet i strzelił mu w skroń?

To nie jest pytanie retoryczne. Ale Sebastian nie znajduje żadnych słów, żeby na nie odpowiedzieć.

– Tak czy nie?

Wpatruje się w mężczyznę przenikliwie, a on ma wrażenie, jakby zaglądała w głąb jego duszy. Nagle jej spojrzenie łagodnieje.

– Czy raczej byś mu pomógł? Nie mając planu, nie wiedząc jak, niezdarnie, ale spróbowałbyś mu pomóc? Nie poddałbyś się, nie zrezygnował, nie zostawiłbyś go. Pomóż więc temu człowiekowi. Pomóż sobie. – Mija go i zaczyna iść w stronę zejścia.

Akerman odprowadza ją wzrokiem, nie mogąc ruszyć się z miejsca. Dziewczyna odwraca się jednak i dodaje:

– Mówisz, że już nic dobrego cię w życiu nie spotka. Jak możesz być tego pewien, skoro nie znasz przyszłości? – Odchodzi, zamykając za sobą właz. I zapada cisza. Tylko wiatr nuci w zaułkach cichą, smutną piosenkę.

Chłopak stoi oniemiały, jego myśli biegną we wszystkich kierunkach. Ostatnio próbował je kontrolować, teraz nie jest w stanie. Nogi się pod nim uginają. Upada na lodowaty, zaśnieżony dach. Cały czas ściska w dłoni rewolwer, spogląda na niego i powoli odkłada obok siebie. Wlepia wzrok w grudniową noc. Gorące łzy zaczynają płynąć po jego policzkach. Tym razem ich nie zatrzymuje.

– Nie chciałem – szepcze – naprawdę nie chciałem! – Nikt nie może go usłyszeć, ale Sebastian nie przestaje mówić. Pochyla głowę i chowa twarz w dłoniach. Już dłużej nie może udawać, że jest w porządku. Czuje, jakby wraz ze łzami spływał z niego cały ból ostatnich lat. – Gdybyś tylko, cholera jasna… – Uderza pięścią w śnieg. I kolejny raz, i kolejny…

Ostatnio chciał brać to wszystko racjonalnie. Wiedział, że nie może sobie znowu pozwolić na słabość, że jeżeli raz odpuści, jeżeli choćby raz upadnie, to już nie wstanie. Akerman przez ostatni rok starał się żyć, jakby nic się nie stało. Przyjmować wszystko ze spokojem; bezsenną noc, nagle powracające obrazy i niespodziewanie pojawiające się chwile bezbrzeżnej rozpaczy. Ale ten ciężar go przygniótł. Z nikim nie rozmawiał, tylko nocami nie mógł zasnąć, choć na chwilę przestać myśleć. Oczekiwał, że sobie poradzi, jak przez ostatnie lata. Przecież już tak długo się nie poddawał. Widocznie umiejętność polegania wyłącznie na sobie ma jakąś granicę.

Spogląda na właz.

„Kim była ta dziewczyna? Tylko wytworem mojej wyobraźni. Może kiedyś widziałem podobną kobietę i utkwiła mi w pamięci? Nie jestem pewien. Już niczego nie jestem pewien”.

Podnosi się powoli i zaczyna iść w stronę zejścia z dachu. Zbiega po schodach i już jest na dole, otwiera drzwi wyjściowe i rozgląda się po ulicach. Nikogo nie ma. Ona na pewno nie była prawdziwa. Skąd by mogła wiedzieć, że tu jest, co chce zrobić i dlaczego? Ociera jeszcze mokre policzki. Nie umie wybaczyć sobie tego, co się stało. Nie ma planu. Zaczyna iść w kierunku domu. Żeby nie przespać kolejnej nocy.

„Powinienem z kimś porozmawiać. Ale to nie może być ktokolwiek. Ostatnio ze wszystkim radziłem sobie sam. A teraz… przyznać się w końcu przed samym sobą, że już się nie ma siły, to bardzo trudne. Gdyby nie ja… tylu ludzi byłoby szczęśliwszych”.

Z zamyślenia wyrywa go ciche piszczenie dobiegające z niedużego kartonu. Kuca i otwiera wieko. Oczom chłopaka ukazuje się przykry widok. W pudle znajduje owiniętą w koc papugę. Zazwyczaj piękna żako trzęsie się teraz i patrzy na Sebastiana ze strachem. Mężczyzna wzdycha i bierze ją na ręce.

– Pewnie zmarzłaś jak jeszcze nigdy. – Odpowiada mu tylko ledwo słyszalny skrzek. – Ciebie też, jak widzę, nikt nie chce. – Chowa ptaka pod kurtkę i szybszym krokiem idzie do domu. Wchodzi do mieszkania. Nieduża kawalerka na przedmieściach Wrocławia. Gdyby nie kupił jej przed tym wszystkim, z całą pewnością skończyłby na ulicy. A tak ma przynajmniej dach nad głową, może i do kapitalnego remontu, ale własny. Ściąga skórzaną tylko z nazwy kurtkę i wiesza na hak. – No chodź, zobaczymy jak się masz. – Papuga jest w złym stanie, ale nie aż takim, żeby nie dało się go poprawić. Sebastian zapala światło i kładzie ptaka na biurku. Ogląda dziób, oczy, skrzydła samiczki; są całe i najprawdopodobniej nie ma żadnych odmrożeń. – No, nie jest tak źle. Zagrzejesz się, najesz i jeśli nie podłapałaś żadnej infekcji, to będzie dobrze. – Żako powoli podnosi się na nóżki i patrzy na mężczyznę zbolałym, ale i pełnym nadziei wzrokiem. – Tylko co ja ci dam do jedzenia?

Bierze ptaka na ręce i idzie do kuchni. Rozgląda się po blacie, nie ma zbyt dużego wyboru. Właściwie to jedno jabłko. Zaczyna przeszukiwać szafki.

– Dzisiaj musisz zadowolić się mieszanką płatków owsianych, pszenicy, która miała być na kutię i… słonecznikiem. – Wykłada wszystko na blat i szpera jeszcze w ostatniej szufladzie. – Nie, prażona kukurydza niestety się przeterminowała. Pół roku temu. – Papuga się nie odzywa, tylko drży jeszcze trochę i obserwuje każdy ruch mężczyzny. – Wiesz jak dawno nikt prócz mnie nie był w tym mieszkaniu? Zatem przepraszam za bałagan. – Próbuje domyć jakąś zaschniętą miskę, którą znalazł w zlewie i kiedy mu się to w końcu udaje, przyrządza mieszankę. Podtyka ją ptakowi pod dziób i bierze się do mycia kolejnych naczyń, żeby nalać do czegoś wodę. Żako patrzy na jedzenie podejrzliwie, ale głód w końcu zwycięża i zaczyna dziobać coraz łapczywiej. – Masz, popij. – Woda wzbudza nawet większy entuzjazm niż jedzenie. Sebastian czeka, aż ptak skończy jeść i przez myśl przechodzi mu, że sam powinien coś przegryźć. Zagląda do lodówki. Głównie światło. A to niespodzianka. Znajduje jakiś jogurt. Po otwarciu nawet nie musi sprawdzać daty ważności. Wyrzuca pożywkę grzybów i bakterii do kosza, choć powinien chyba za okno. Trudno, jutro się tym pomartwi. Może nawet wyjdzie rano i zrobi zakupy. Słyszy skrzek i znów spogląda na papugę. Wygląda jakby dziękowała, świdruje chłopaka wesołymi oczami. Znowu wydaje z siebie charakterystyczny dźwięk.

– Chodź.

Sebastian wytrzeszcza oczy. Ktoś nauczył ją mówić albo Akerman się przesłyszał, ale bez dwóch zdań brzmiało to jak słowo powiedziane zachrypniętym, skrzeczącym głosem.

– Chodź, chodź – powtarza papuga i potrząsa głową.

Chłopak uśmiecha się i zaskoczony podchodzi do ptaka. Ten też robi kilka kroków i skubie go dziobem w palec, choć nadal jest osłabiony. Sebastian bierze go na ręce i zanosi do pokoju. Już przekracza próg, gdy nagle zamiera w pół kroku. Na środku stoi dziewczyna, która była na dachu. Ma na sobie bordowy płaszcz i patrzy prosto na Sebastiana.

– Cholera!

– Mnie też jest miło – odpowiada niewzruszona.

Sebastian odkłada papugę na łóżko i podchodzi do dziewczyny.

– To przestaje być zabawne. Kim jesteś i dlaczego cię widzę?

– Ja? Ja jestem tylko wytworem twojej wyobraźni. Ale możliwe, a nawet całkiem prawdopodobne, że gdzieś na świecie istnieje dziewczyna, która wygląda jak ja. Co więcej, musiałeś ją spotkać.

– Nie pamiętam. Boże, zwariowałem. – Bierze kilka głębszych oddechów, starając się uspokoić.

– Nie zwariowałeś, czasami się zdarza, że podświadomość musi sobie z człowiekiem porozmawiać. Albo ktoś inny.

– To, to – szuka słów – jest nienormalne!

Dziewczyna parska śmiechem.

– A skąd ty możesz wiedzieć, co jest normalne, a co nie? Żyjesz na tym świecie raptem dwadzieścia osiem lat, niemal nigdzie nie byłeś, niczego nie widziałeś. Chcesz opierać prawa świata, który istnieje 4,5 miliarda lat, ma powierzchnię 510 100 000 kilometrów kwadratowych, znajduje się na nim 195 państw, 8,7 miliona gatunków roślin i zwierząt, z czego nieodkrytych pozostaje w dalszym ciągu 90%, mieszka 7,5 miliarda ludzi, porozumiewających się w 7 tysiącach różnych języków, na tym, czego zdążyłeś się dowiedzieć? Może jeszcze chcesz powiedzieć, że wiesz, jak działa wszechświat, skoro nawet życia by ci nie starczyło, aby opuścić własny układ słoneczny, że nie wspomnę o galaktyce?

– Dobra… może faktycznie nie widziałem wiele, ale inni ludzie… naukowcy, badacze. – Nie wie dlaczego, daje się wciągnąć w tę nielogiczną dyskusję.

Znów odpowiada mu parsknięcie.

– Wy, ludzie myślicie, że jesteście najmądrzejsi, wszystko wiecie, wszystko rozumiecie. To takie zabawne. – Dziewczyna ściąga płaszcz, rzuca go na krzesło i bez pardonu siada po turecku na łóżku. Wlepia w mężczyznę te nieziemskie oczy i dalej się uśmiecha. – Będziesz tak stać?

W jakiej jest pozycji, to akurat jego najmniejsze zmartwienie. Bez zastanowienia podchodzi i siada naprzeciwko dziewczyny, nieomal zgniatając papugę. Odpowiada mu urażony skrzek. Kobiecie uśmiech nie schodzi z ust i przenosi wzrok na ptaka.

– Ładna. Dokładnie ją zbadałeś?

Akerman ma ochotę krzyczeć albo najlepiej zamknąć oczy, otworzyć i odkryć, że wszystko jest głupim snem. Niestety nie działa.

– Skąd… – Wzdycha, zaciskając usta. Nie wie, od którego pytania zacząć.

– Tyle lat starań, pracy i wysiłku, żeby zostać weterynarzem i w jeden dzień wszystko wzięło w łeb.

Serce zaczyna mu szybciej bić.

– Nie masz prawa – szepcze zawistnie.

– A kto mi zabroni? Czego się boisz?

– Po prostu nie chcę o tym rozmawiać.

Czuje, że zbliża się do granicy, którą zaraz przekroczy. Drugi raz w ciągu kilku godzin i drugi raz od czterech lat. Rozmówczyni Sebastiana próbuje znowu złapać jego wzrok. Po chwili jej na to pozwala. Nie może odwrócić głowy, choć tego chce. Czuje, jakby samym spojrzeniem kobieta łamała po kolei każdą barierę, jaką udało mu się zbudować przez ostatnie lata. Jedyne, co udało mu się zbudować.

– Kim jesteś? – przerywa ciszę, głos dźwięczy jakby odbił się echem od całego miasta.

– Kim chcesz. Mehoni. – Wyciąga rękę, a chłopak po chwili wahania ją ściska.

– Sebastian.

Dziewczyna ma zimną dłoń, ale zwykłą. Akerman szybko cofa swoją.

– Zatem mam z tobą porozmawiać?

– Nie zapytam cię, czy chcesz, bo oczywiście nie będziesz szczery.

– Niby dlaczego tak uważasz?

– Bo od dawna tak bardzo boisz się rzeczywistości, że wolisz tkwić w swojej obojętności. Wolisz się nie zastanawiać, bo jeszcze się okaże, że wszystko, co znasz i uważasz za prawdziwe, okaże się tylko iluzją.

Mężczyzna stara się przetrawić te słowa i jakoś racjonalnie na nie odpowiedzieć.

– Co masz na myśli? – Niezbyt mu się udaje.

– Cały twój światek. Czym kierujesz się w życiu?

Wie, że w pytaniu jest haczyk, ale nie ma pojęcia, jak go ominąć.

– Dowodami, faktami… Tym, co pewne, zbadane, co racjonalne i wytłumaczalne. Może rzeczywistość jest przykra, ale wolę ją zaakceptować i żyć świadomie, niż wierzyć w jakieś podnoszące na duchu bajki.

Chce mówić dalej, ale przerywa mu śmiech dziewczyny.

– Przestań się śmiać ze wszystkiego, co mówię!

– Przepraszam, ale to takie zabawne. Mówisz wszystko z taką powagą, przekonaniem.

– Mówię, jak jest.

Mehoni próbuje się uspokoić i ociera łzę z kącika oka.

– Tak, tak. – Poważnieje. – Jesteś po prostu ignorantem. Jak większość ludzi, nic nowego. Kiedy napotykasz coś niewytłumaczalnego, nie starasz się dociec prawdy, tylko ją ignorujesz. Zapominasz, udajesz, że nic się nie wydarzyło. Nie wierzysz, tylko dlatego, że nie wiesz lub nie rozumiesz. Łatwiej jest przestać o czymś myśleć, niż zmienić swój cały światopogląd. Nawet tobie. Ale to, że ty udajesz, że czegoś nie ma, nie znaczy, że to nagle przestanie istnieć.

– Czyli co, Bóg cię przysłał i masz mi udowodnić, że jednak istnieje? – pyta z przekąsem w głosie.

Mehoni patrzy na niego zaskoczona.

– Myślisz, że jesteś taki ważny, że sam Bóg kogoś by do ciebie wysyłał, bo ci się życie poplątało? Przecież jesteś tylko mikroskopijną, nic nieznaczącą cząsteczką we wszechświecie. Wielokomórkowym organizmem, zbiorem węglowodanów, białek i lipidów. Materią. Ssakiem, który wyewoluował z małpy. Umierasz i koniec, stajesz się coraz mniejszą ilością izotopu węgla trawioną przez saprofity.

Sebastiana przeszywa zimny dreszcz i lodowate spojrzenie Mehoni.

– Tak bym tego nie ujął.

– A jak?

– Znaczy, no z naukowego punktu widzenia masz rację, ale no… – próbuje się jakoś obronić – przecież jest miłość, przyjaźń. To nie tak, że człowiek je, wydala i umiera, po drodze wydając potomstwo manipulowany przez hormony.

– Dokładnie tak jest z naukowego punktu widzenia.

Chłopak milknie, nie wiedząc już, co powiedzieć. Mehoni go wyręcza.

– Dlaczego wy jesteście tak zaślepieni swoim geniuszem? Tacy inteligentni, a jednocześnie tragicznie głupi. Znaleźliście się na tym świecie nie z własnej woli, nie pamiętacie nawet pierwszych lat swojego życia. Udajecie wielkich, a tak naprawdę nie tworzycie nic nowego, tylko macie problem z odkryciem tego, co już zostało stworzone. Od dwustu tysięcy lat mieszkacie na tej planecie, a zrozumieliście raptem mikroskopijny ułamek tego, jak działa. To, co wiecie, w porównaniu z tym, co istnieje, to niemal nic. Mimo to jesteście przekonani o swej mądrości, wiedzy, potędze. Wasza pycha, zachwyt nad samymi sobą, nigdy nie pozwoli wam przyjąć, że są na tym świecie rzeczy, których nie jesteście w stanie pojąć. – Jej ton głosu nie jest wyniosły. Mówi ze spokojem, bez cienia wątpliwości. Jakby objaśniała najoczywistszą oczywistość.

– Uważasz, że powinniśmy zrezygnować z nauki, skoro i tak nigdy nie dowiemy się wszystkiego? – Burzą go jej słowa.

– Ależ nie, odkrywajcie śmiało, ciekawość jest częścią ludzkiej natury. Ale to was gubi.

– A może wcale nie gubi, tylko otwiera oczy na prawdę, rzeczywistość. – Coraz bardziej go irytuje.

Najpierw Akermanowi odpowiada niewesoły uśmiech, jakby pełen pożałowania.

– Ta… już raz to przerabialiśmy. Odkrywanie tego, co stworzone, powinno was zbliżać do samego stwórcy.

– Bóg nie idzie w parze z nauką.

– Nie rozumiesz paradoksu tych słów. Jak stworzenie mogłoby zaprzeczać istnieniu tego, kto je stworzył? Nie zachwyca was piękno, wielkość, złożoność… Myślisz, że nagle, ot tak, wszystko się stało? Sam z siebie wszechświat zaczął się rozszerzać, tworzyć galaktyki, gwiazdy, wszystkie prawa fizyki? A skąd to wiesz? Bo większość ludzi tak twierdzi, bo przeczytała to w książkach? Kiedyś uważali, że Ziemia jest płaska. Czemu nie weźmiesz pod uwagę, że znowu mogą się mylić?

– Dlatego… – musi obronić, to co uważa za swój świato­pogląd – że taki obraz świata jest logiczny.

Nieznajoma znów uśmiecha się niewesoło.

– Ten świat to jedyny, jaki znasz. Zawsze będzie ci się wydawał bardziej prawdopodobny.

– Mówisz wszystko z takim przekonaniem. Podaj mi jakieś dowody. Teraz to tylko puste słowa.

– Nawet gdybyś miał dowody i tak byś nie uwierzył. Byli przed tobą tacy, co widzieli na własne oczy, ale woleli pozostać ślepi. Nie wierzysz, bo nie chcesz wierzyć.

Chłopak parska i satysfakcja pojawia się w jego spoj­rzeniu.

– Nie masz żadnych dowodów.

– Mam za to kilka pytań. Odpowiedz na nie. Choćby na jedno. Dlaczego hostia w Lanciano stała się fragmentem ludzkiego serca, a wino przemieniło się w prawdziwą krew? Dlaczego krew z tej tkanki miała taką samą grupę jak na Całunie Turyńskim i podczas wszystkich innych stu trzydziestu jeden cudów eucharystycznych? Dlaczego w Buenos Aires hostia, która upadła na podłogę, stała się fragmentem mięśnia ludzkiego serca, w stanie zapalnym z licznymi białymi ciałkami, wnikniętymi w tkankę, co wskazuje, że w momencie pobrania wycinka serce żyło, a co więcej, należało do osoby silnie pobitej w okolicach klatki piersiowej? Dlaczego Marta Robin i wielu innych świętych było w stanie przez kilkadziesiąt lat nie jeść i nie pić nic poza Komunią? Dlaczego na dłoniach tak wielu ludzi nagle pojawiły się niegojące się rany? Dlaczego niektórzy w Wielkim Tygodniu zaczynają niemal konać, gorączkując, krwawiąc z czoła, na ich dłoniach, stopach i boku wykwitają rany, a w Wielką Sobotę czują się całkowicie zdrowi i pełni sił? Dlaczego tylu ludzi cierpiących na nieuleczalne choroby zostaje uzdrowionych z dnia na dzień? Dlaczego ciała niektórych świętych po śmierci się nie rozkładają, pomimo że nie są w żaden sposób zabalsamowane? A co więcej, nie sztywnieją, lecz zachowują wiotkość jak u śpiącej osoby i wydzielają słodki zapach? Dlaczego święty Józef z Kupertynu i Ojciec Pio byli w stanie unosić się nad ziemią? Dlaczego Juan Diego, w Meksyku, w środku zimy znalazł na oblodzonym wzgórzu Tepeyac rosnące kwiaty pochodzące z Hiszpanii? Dlaczego kilkadziesiąt tysięcy osób widziało anomalię pogodową, która została zapowiedziana przez trójkę dzieci sto pięćdziesiąt trzy dni wcześniej i przerasta umysły wszystkich meteorologów i badaczy?

Przestaje mówić i czeka na reakcję Sebastiana. Na próżno. Nie umie on odpowiedzieć na żadne z jej pytań. Nie jest w stanie tego wyjaśnić, wytłumaczyć. Nikt nie jest.

– Nocy by zabrakło, gdybym miała ci wymienić wszystkie cuda choćby z jednego wieku. Wspomniałam ci tylko o szczegółowo przebadanych, prześwietlonych na niemal wszystkie strony i… pozostających wytłumaczalnymi tylko w jeden sposób, autentycznymi, niepodważalnymi. Wiele cudów zadziało się w ludzkich sercach i nikt o nich nie słyszał. Skoro nie chcecie wierzyć w te największe, najoczywistsze i najbardziej spektakularne, na takie nawet nie zwrócilibyście najmniejszej uwagi. Pomyśl. Czy w twoim życiu nigdy nie zdarzyło się nic niezwykłego?

Powinna triumfować. Wygrała, wytrąciła mu argumenty z rąk. Powinna patrzeć na Sebastiana z wyższością, satysfakcją. A zamiast tego obdarza chłopaka ciepłym, wręcz zatroskanym spojrzeniem. I choć on powinien czuć wściekłość, zawiść, że miała rację, to czuje ciepło ogarniające go całego. Postanawia jeszcze trochę się poopierać resztkami swojej ułomnej logiki, która mu została. Jest zakorzeniona od dawna, nie tak łatwo ją wyplenić.

– Może to był przypadek?

– Nie istnieje coś takiego jak przypadek. Wszystko ma swój cel, choć zazwyczaj go nie znasz. Największe i najmniejsze rzeczy.

– Sama mówiłaś, że Bóg nie traciłby na mnie czasu – odpowiada ze słyszalną urazą w głosie i sam się dziwi słowom, które opuściły jego usta.

– Skarbie…

Oczy dziewczyny robią się szklane od przepełniającej je miłości. Pojedyncza łza spływa po jej policzku i spada na mankiet czarnej koszuli, którą ma na sobie. Nie odrywa jednak wzroku od chłopaka, a on nie ma pojęcia, co zrobić, co powiedzieć. Od Mehoni bije takie ciepło, jakiego jeszcze w życiu nie doznał. Czuje, jakby topniało mu serce. Jakby pokonywało wszystkie mury i bariery. Jakby wdzierało się w najzimniejsze, najciemniejsze miejsca jego duszy. Rozpada się na kawałki. Jej słowa go wyzwalają. Nie wie z czego, nie wie jak, ale chce, aby nigdy nie przestała mówić. Mehoni spełnia jego niewypowiedzianą prośbę.

– Dlaczego nie chcesz uwierzyć w piękną prawdę? Dlaczego wolisz tkwić w swoim paraliżującym smutku? – pyta takim miękkim, cichym głosem…

Sebastian wzrusza ramionami.

– Prawda zazwyczaj jest gorzka i przykra. – Nie chce jej pokazać, jak bardzo poruszają go jej słowa.

– Na tym świecie tak. Ale ta prawda nie jest z tego świata. Przywykłeś, że wszystko kończy się źle. Dlatego tak trudno ci uwierzyć, że całe twoje życie może mieć szczęśliwe zakończenie. Tkwisz tak długo w swoim smutku, że już nic cię nie cieszy, nic nie daje nadziei… Lecz prawda pozostaje prawdą, bez względu na to, czy w nią wierzysz, czy nie. Wszystko, co musisz, to chcieć. Chcieć uwierzyć.

– Więc jaka twoim zdaniem jest ta prawda?

– Możesz w Niego nie wierzyć, możesz mieć do Niego żal, masz prawo odejść. Ale On bardzo cię kocha. Tak bardzo, że za ciebie umarł. Cierpiał niewyobrażalnie, żebyś nigdy nie mógł powiedzieć, że nie rozumie samotności, strachu, bólu, upokorzenia czy nieodwzajemnionej miłości. Nie masz ostatniej szansy; masz nieskończenie wiele szans. Żeby wstawać, żeby upadać i znów się podnosić. Musisz wiedzieć, że bez względu na wszystko On cię kocha. Musisz zrozumieć, że twoje drogi nie są jego drogami ani myśli jego myślami twoimi, a wszystko, co robi, robi z miłości. Nie ma lepszego, gorszego momentu, Bóg zawsze na ciebie czeka. Gdziekolwiek byś poszedł, cokolwiek byś zrobił, On zawsze jest z tobą. Już dawno przestałeś wierzyć w „będzie dobrze”. Ale kiedyś w końcu będzie i to jest fakt. Nawet jeżeli nikt cię nie wybiera, kim są ci ludzie, skoro sam Bóg cię wybrał, chciał cię z powrotem. Chce pomimo wszystko… Choćbyś całe życie miał pod górkę, choćby wszyscy cię zawiedli, to jeżeli wytrwasz, czeka cię wieczne szczęście, którego nie jesteś w stanie sobie wyobrazić. Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony. Dla Niego nie ma rzeczy niemożliwych, a czego się nie robi dla osoby, którą się kocha? Otrzymasz wszystko, o co w modlitwie z wiarą prosić będziesz. U Niego miłosierdzie zwycięża sprawiedliwość. – Bierze dłonie mężczyzny w swoje i patrzy na niego z uśmiechem w oczach. – Posłuchaj. Wiem, ile się wydarzyło, ale On już ci wybaczył. Zrozumiałeś swój błąd, a co za tym idzie, żałowałeś za niego. Przestań ciągle odrzucać fakt, że ktoś cię kocha zawsze, ponad wszystko i nie ma niczego, co mogłoby sprawić, żeby przestał.

– Ale… – Akerman nie znajduje już sił na podtrzymywanie maski obojętności, którą nosił przez tyle lat. Nie umie dłużej ukrywać tego, co się stało, co zrobił, co było przecież jego winą. Głos mu się łamie, odnosi wrażenie, jakby to było wczoraj, widzi go, jak się śmieje, jak mu ufa… – Ja na to nie zasługuję.

Pojedyncza łza spływa mu po policzku, ale nie obchodzi go to. Nie wie, co się tu dzieje, z kim rozmawia, ale opuszcza go cała ta presja udawania. Przelatuje mu przez myśl, że nie powinien, że musi być silny, zachowywać pozory, nie może sobie pozwolić, żeby ktoś patrzył na niego, kiedy jest w takim stanie. To bardzo ryzykowne zdjąć przed człowiekiem całą swoją ochronną zbroję, pokazać siebie, swoje uczucia. Wtedy traci się przewagę, pokazuje przed drugą osobą otwarcie swoją słabość. I nigdy się nie wie, czy ktoś nas wtedy nie zrani tak, że zapamiętamy to do końca życia. Z każdym kolejnym razem coraz trudniej jest podejmować to ryzyko.

– Na jego miłość nie trzeba sobie zasłużyć. Tak samo jak i nie można jej stracić. Bóg cię kocha, kropka. Bez ale, ponieważ, od czy dopóki. Tak samo kocha twojego przyjaciela. Skoro sam Bóg ci wybaczył, to ty też spróbuj sobie wybaczyć.

– Nie, to niemożliwe, to była moja wina, nigdy sobie nie wybaczę, że przeze mnie… – Sebastian przestaje liczyć łzy, zapomina, że nie wolno mu być sobą, zdobyć się na szczerość… Wszystko wraca do tamtego dnia. – Gdybym cztery lata temu nie przyniósł tych narkotyków, gdybym go nie namawiał, gdybym posłuchał swojej dziewczyny albo Julki… – Trzęsą mu się ręce, cały drży od szlochu, wie, że przedstawia sobą żałosny widok, nie bacząc jednak na to, kontynuuje: – Był moim najlepszym przyjacielem, skończyliśmy studia, mieliśmy wyprowadzić się z akademika, zamieszkać z dziewczynami… Byłem taki głupi… – Wyrywa ręce z uścisku Mehoni i chowa twarz w dłoniach. Chciałby móc zniknąć. – Mogłem mu powiedzieć, żeby wziął mniejszą dawkę, wiedziałem przecież, że był alergikiem, na wszystko reagował inaczej… Gdybym nie był taki durny, chciałem się zabawić, mieć fajny trip… Tak bardzo sobą gardzę. – Zaciska pięści z całej siły, aż paznokcie niemal przebijają mu skórę. – Rzygać mi się chce, jak patrzę na swoje odbicie w lustrze! – Z całej siły uderza ręką w łóżko. – Dlaczego, dlaczego mnie nic nie było, a Dawid… Może gdybym wezwał wcześniej karetkę… Gdybym dopytał się, co kupuję, jakoś sprawdził… Przeze mnie umarł. Najlepszy, najlojalniejszy, bezinteresowny… – Z trudem wypowiada każde kolejne słowo.

Mehoni czeka, nie zadaje żadnych pytań. Nigdy nikomu o tym nie mówił.

– Nienawidzę się za to, chciałbym cofnąć czas, zrobić cokolwiek, co mogłoby naprawić, pomóc, jakoś zrekompensować… Ale nic takiego nie ma. Nic nie wróci mi przyjaciela. I nic nie zmieni tego, że go zabiłem – dodaje przyciszonym głosem. Szloch ustaje, zostaje tylko przeogromna pustka i bezbrzeżny smutek.

– Masz rację, to, że będziesz się ciągle karać, niczego nie zmieni.

W głosie Mehoni nie słychać potępienia czy pogardy, której spodziewał się Sebastian i na którą w swojej opinii zasłużył.

– To niesprawiedliwe. Nie powinienem mieć normalnego życia, kiedy on… To był mój pomysł, to ja powinienem teraz leżeć sześć stóp pod ziemią.

– Twój przyjaciel nie umarł na zawsze. Jest w dużo lepszym świecie i może kiedyś też tam trafisz. Będziesz mógł znów go zobaczyć, porozmawiać z nim.

– Powinienem zapłacić za swoje winy.

– Już dawno to zrobiłeś.

– Niewystarczająco.

– Popełniłeś błąd, zachowałeś się lekkomyślnie, fakt. Ale życie z ciągłym poczuciem winy cię zabija. A skrywasz je tak głęboko, że nikt nie widzi. Myślisz, że to właściwe? Skazywać się na udawanie do końca życia?

– Nie wiem. – Wzrusza ramionami.

– Nie ty jesteś od wymierzania sprawiedliwości. Już wystarczy. Gdybyś odwrócił role, wybaczyłbyś Dawidowi?

– Tak, przecież to nie byłaby jego wina, sam podjąłem decyzję – urywa w pół zdania.

Chce zacząć zaprzeczać, ale Mehoni mu na to nie pozwala.

– Chciałbyś jego szczęścia?

Mężczyzna już nie daje się złapać drugi raz na takie pytania.

– Jestem gorszym człowiekiem od niego i…

– Nie ma lepszych i gorszych ludzi – przerywa mu. – Są tylko bardziej lub mniej pogubieni. Jednak nawet z końca świata można zawrócić. Ty już od dawna jesteś blisko dobrej drogi, ale ciągle nie możesz jej znaleźć. Jesteś dobrym człowiekiem, Sebastianie. Nie wiesz dlaczego stało się właśnie tak, a nie inaczej. Może kiedyś się dowiesz, może nie. Gdyby Dawid nie zginął tamtej nocy, nie wiesz, jak potoczyłoby się jego życie. Uważasz, że na pewno byłby szczęśliwy, ożeniłby się z Julką, otworzył własną klinikę weterynaryjną, a kto wie, może niedługo zostałbyś poproszony na ojca chrzestnego. Ile takich wizji snułeś? Gdybyś tylko… Nie wiesz, co by było, gdyby nie było, jak jest. Nie znasz tej alternatywnej wersji i prawdopodobnie nigdy nie poznasz. Dlatego chciej sobie wybaczyć. Jesteś dla innych wyrozumiały, a dla siebie taki ostry i bezwzględny. Siebie też trzeba kochać, Sebastianie.

– Nawet jeżeli sobie wybaczę, zawsze będę tęsknić, zawsze będę miał z tyłu głowy, że to moja wina.

– Na to nic nie poradzisz. Więc jak?

Akerman bierze głęboki oddech i robi to, czego przyrzekł nigdy nie zrobić.

– Wybaczam sobie.

Zapada chwila lżejszej ciszy. Dziewczyna uśmiecha się do niego.

– Co dalej?

– Zastanów się, jak chcesz żyć. Czy naprawdę jesteś tym, kogo udajesz?

– Nie wiem, czy potrafię inaczej.

– Spróbuj. Szczerość kosztuje, ale możesz nią zyskać nieporównywalnie więcej.

Rozważa słowa Mehoni. Niewątpliwie ma rację, choć oczywiście jej tego nie przyzna.

– Czyli co, nagle miałbym zacząć żyć jak… katolik?

Dziewczyna wzdycha i przewraca oczami.

– Czemu ty to zaraz tak demonizujesz? Mówisz takim tonem, jakbyś miał dobrowolnie skazywać się na męki.

– Oj, może nie na męki, ale… – Próbuje jakoś znaleźć słowa, które będą pasować. – No, wiesz…

Zerka na rozmówczynię, ale ta nie zamierza ułatwić mu życia i czeka, aż wyduka zdanie do końca.

– To takie… niepraktyczne.

– Niepraktyczne?

Chłopak wzdycha, naprawdę nie chce jej urazić, to wszystko, co dla niego zrobiła… Jeszcze nikt nigdy nie powiedział mu czegoś podobnego.

– Nie wiem, czy jestem gotowy zmienić życie o sto osiemdziesiąt stopni.

– A co w tym niby takiego trudnego?

– Po prostu…

– Po prostu nie chcesz odstawać od grupy. – Ma już dość jego jąkania. – Wykrztuś to z siebie, chciałeś zastąpić słowo „niepraktyczne” czymś brzmiącym mniej głupio. Większość osób jest teraz niewierząca. Już widzisz, jak naśmiewają się z twojej naiwności. Czujesz na sobie te kpiące spojrzenia, kiedy odmawiasz „normalnych” rzeczy, kiedy nie śmiejesz się z genialnych żartów obrażających twoje rzekome przekonania. To, czy coś wypada, czy nie, zależy od tego, jak postępuje większość. Nikt nie rozlicza się z własnym sumieniem. Jak wy macie być wierzącymi, skoro bardziej zabiegacie o uznanie w oczach ludzi niż Boga? Już bardzo głęboko zakorzeniły się w tobie poglądy ludzi należących do tego świata. Wiele pracy i wysiłku będzie cię kosztować odrzucenie tego na rzecz pięknej prawdy. Ale wszystkie starania są warte. Tylko musisz zrozumieć jedno, że religia cię nie ogranicza. Ona cię chroni. Wyobraź sobie świat bez wojen, zabijania, kradzieży, zdrady, kłamstwa, zazdrości, nienawiści, poniżania, przemocy, strachu. Wyobraź sobie świat, w którym nigdy nie zostajesz sam, ludzie są mili, życzą sobie jak najlepiej, wspierają się i pomagają sobie nawzajem, liczą z uczuciami innych i każdego szanują. Czyż nie chciałbyś takiego świata? Byłby taki, gdyby ludzie przestrzegali przykazań. Te wszystkie zasady nie są po to, żeby ci uprzykrzyć życie, sprawić, żeby stało się pełne powagi, smutku. One są dla twojego dobra. Ile znasz ludzi, którzy robili w życiu, co chcieli, a po latach mówili, że żałują? Że gdyby tylko mogli cofnąć czas..?

Patrzy na Sebastiana przenikliwie i znacząco. Akerman dobrze wie, do czego nawiązuje.

– Co byś powiedział swojemu synowi, gdybyś zobaczył go z narkotykami?

Podburza Akermana tymi słowami, ale powoli zaczyna on rozumieć, co Mehoni ma na myśli.

– Zabroniłbyś mu, bo wiesz lepiej. Co nie znaczy, że on by nie stwierdził, że zrzędzisz, wszyscy biorą, a ty każesz mu zrezygnować z dobrej zabawy. Może siłą zamknąłbyś go w mieszkaniu, dał szlaban i przywoził po szkole do domu. Bóg taki nie jest. On wie, że nie da się nikogo zmienić wbrew jego woli ani pilnować całe życie. Człowiek może zmienić swoje postępowanie dopiero, kiedy sam zrozumie, że jest złe, inaczej zawsze znajdzie sposób, żeby pozostać wierny swoim przekonaniom. Nie przeżyjesz za kogoś życia tylko dlatego, że wiesz lepiej. Musisz go puścić wolno… Cokolwiek by to oznaczało… Nie wpoisz komuś doświadczenia na siłę. Jednak Bóg też chce cię ochronić przed tym wszystkim, dlatego cię ostrzega. Ale masz wolną wolę, on nie chce cię trzymać przy sobie na siłę, chce, żebyś sam chciał. To nie byłaby miłość, gdybyś kochał dlatego, że musisz. Możesz robić, co chcesz. Jeżeli jesteś mądry, posłuchasz, jeżeli nie, za jakiś czas będziesz żałować. – Znów na jej twarzy pojawia się smutny uśmiech. – Ludzie myślą jak dzieci, które nie chcą słuchać dobrych rad rodziców. Dopiero kiedy się sparzą, próbują wszystkich uprzedzić o fatalnych skutkach. Niestety każdy uczy się na własnych błędach. Jeżeli spróbujesz żyć według jego wskazówek, niczego nie stracisz. Za to unikniesz wielu błędów, których potem byś żałował. Nie mówię, żebyś wszystko robił od razu. Możesz małymi kroczkami. Nie liczy się, na jakim człowiek jest etapie, ale że idzie naprzód. Coś dla ciebie małego dla kogoś może być wielkim postępem i na odwrót. Tak samo jak nie liczy się waga problemu, tylko to, jak ktoś sobie z nim radzi. Błahostka w czyjejś opinii może byś dla ciebie sprawą życia i śmierci. – Patrzy na mężczyznę jakby z nadzieją, że jej słowa do niego dotrą.

Sebastian próbuje sobie to jakoś poukładać. Wszystko, co mówi Mehoni ma aż za dużo sensu.

– Jeżeli zacznę żyć według Bożych wskazówek i w ogóle, od razu wszystko się zmieni?

– Daj sobie czas. Nie od razu będziesz czuł to wszystko, co ludzie głębokiej wiary, ale jeżeli będziesz wytrwały, zaczniesz coraz więcej dostrzegać i rozumieć. Nie od razu na wszystkie pytania znajdziesz odpowiedzi. Nie staraj się ich szukać na siłę. Przyjdą we właściwym czasie, bo wszystko ma swój czas, i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem. Nie polegaj tylko na sobie, ale Jemu zaufaj. Nie dam ci wzorów, dzięki którym będziesz mógł wszystko dokładnie określić. Jeżeli chcesz żyć inaczej, musisz wejść bardziej w sferę duchową. Wierzyć, mieć nadzieję, kochać, czuć…

– Trochę się w takiej gubię.

– Łatwo się zgubić, bo granice są bardzo cienkie.

– Postaram się patrzeć uważnie.

Dziewczyna uśmiecha się do Sebastiana, wstaje z łóżka i zarzuca na siebie płaszcz.

– Co ty robisz? – Chłopak podnosi się na równe nogi.

– Pora na mnie. Z resztą powinieneś sobie poradzić.

– Ale… – Nie ma pojęcia, jak ją zatrzymać.

– Jeżeli nie podoba ci się twoje życie, to zmień je. Powodzenia. Pamiętaj, że nigdy nie jesteś sam.

Mija mężczyznę i zaczyna iść w kierunku drzwi. Odwraca się w progu ku niemu i posyła mu ostatnie ciepłe spojrzenie swoich nieziemskich oczu. Znika za drzwiami, a Sebastian nie może się ruszyć ani nic powiedzieć. Chce za nią pobiec, zawrócić, ale jego ciało w ogóle go nie słucha. Patrzy przez dłuższą chwilę w ciemny hol. Mehoni nie wraca.

Powoli otrząsa się i rozgląda po pokoju. Przechodzi mu przez myśl, żeby zejść na dół i jej poszukać, ale wie, że nikogo nie znajdzie. Siada na łóżku i przeciera twarz dłońmi. To była najniezwyklejsza rozmowa w jego życiu. I najszczersza od wielu lat. Spogląda na papugę przysypiającą obok. Chciałby móc określić, kim była ta dziewczyna. Czuje, że kimś więcej. Więcej niż może sobie wyobrazić, pojąć. Nagle się pojawiła i wywróciła jego świat do góry nogami. Przewartościowała wszystko. A może wcale nie zmieniła Akermana. Może jedynie przywróciła prawdziwego Sebastiana sprzed lat, choć miał wrażenie, że już go pogrzebał. Zmienił się celowo. Okazuje się, że człowiek nie może całkowicie zmienić tego, kim jest. Może udawać, nawet przez bardzo długi czas, ale koniec końców, gdzieś tam głęboko uśpione tkwi jego prawdziwe „ja”. Czasami ktoś znienacka je obudzi. Pojawi się ktoś, kto nie uwierzy w twoje udawanie. Będzie widział więcej, to, co próbujesz skrzętnie ukryć przed światem. Nie wie, czy to sprawiedliwe. Na pewno jednak niezapomniane jest uczucie zrozumienia i możliwość bycia sobą. Daje to człowiekowi tak dużo. Poczucie, że wszystko z nim w porządku, że inni mają podobnie. Albo nawet jeżeli nie, to i tak rozumieją. Ludzie lubią się zamykać na rzeczy, których nie doświadczyli. Nie umieją sobie ich wyobrazić, dlatego nie chcą zrozumieć. Ludziom tak bardzo brak wyobraźni. Sebastianowi też. Do głowy by mu nie przyszedł taki obrót spraw dzisiejszego wieczoru. A przecież w życiu wszystko jest możliwe.

Rozdział 2

Powoli otwiera oczy. Nawet nie pamięta, kiedy zasnął. To był ciężki wieczór, a właściwie noc. Zamyka oczy z powrotem, bo oślepiają go promienie słońca wpadające przez okno. Nie czuje potrzeby wstawać. Chyba że po to, by zasłonić żaluzje. Przypomina mu się jednak, że nie jest w domu sam. Nadal bezimienna papuga na pewno jest głodna. Swoją drogą dziwne, że go jeszcze nie obudziła. Motywuje się do ponownego podniesienia powiek. Zamiast ptaka, na łóżku obok Sebastiana leży dziewczyna. Zamiera w szoku. Kim ona jest? Kładzie rękę na poduszce – cała mokra. Próbuje jakoś zebrać myśli. Blondynka na szczęście dalej śpi. Podnosi się delikatnie, żeby jej nie obudzić, odwraca poduszkę na drugą stronę i idzie do kuchni. Cicho zamyka za sobą drzwi i opada na krzesło. Przeciera kilkukrotnie twarz dłońmi, ale to nic nie pomaga.

Wstaje i podchodzi do okna. Chociaż zima się zgadza. Tylko śniegu nie ma. Nalewa sobie wodę do szklanki i opróżnia ją w kilku łykach. Dalej czuje suchość w ustach i palenie w klatce piersiowej. Podpiera się rękami o blat.

„Wszystko…” – nie chce mu to przejść przez myśl.

Wspomnienia uderzają z ogromną siłą.

„Mehoni, papuga, samobójstwo, do cholery…”.

Zaciska powieki z całej siły, jakby to mogło sprawić, że kiedy otworzy oczy, rzeczywistość okaże się inna. Ale takie sztuczki działają tylko, kiedy tego nie chcemy. Mógłby całość na chłodno przekalkulować. Ale nie chce.

Postanawia spróbować przejść jakoś do porządku dziennego. Spogląda na zegarek – 7:16.

– Muszę zaraz obudzić Kamilę, zrobić jakieś kanapki, czeka nas długa droga. Dokładnie tak. Zadzwonię jeszcze do Jakuba, żeby nie zaspał. Jak wyjedziemy o dziewiątej, będzie dobrze. Późnym popołudniem powinniśmy być na miejscu. Samochodu odśnieżać nie trzeba – mruczy do siebie pod nosem. Decyduje się zacząć od kawy. – Muszę być przytomny, bo znając życie, nikomu nie będzie chciało się prowadzić.

Włącza ekspres i zaczyna przygotowywać kanapki. Ich też nikomu nie chce się robić, a potem każdy się częstuje. Kawomat sygnalizuje podgrzanie wody do odpowiedniej temperatury, więc mężczyzna go załącza i przytrzymuje obudowę, aby nie hałasowała aż tak bardzo. Kawa cieknie dziwnie blada. No tak, wypadałoby wyrzucić z filtra wczorajszą kawę i nasypać nową. Odłącza zasilanie i wyciąga kolbę. Wyjmuje metalowy filtr i od razu odrzuca go od siebie na blat. Bierze głęboki oddech. I kolejny.

„Musisz się ogarnąć albo się dzisiaj zabijesz” – instruuje samego siebie.

Łapie gorący pojemniczek przez kuchenną szmatkę, myje i napełnia nową kawą. Po zrobieniu wszystkiego jak trzeba uruchamia ekspres i nic nie wybucha.

„Sukces, Akerman”.

Bycie sarkastycznym w stosunku do swojej osoby na pewno mu nie pomoże, ale jak zacznie o tym wszystkim myśleć, to na pewno nie uda mu się zachowywać dzisiaj w miarę normalnie.

– Co ty robisz? Spać się nie da. – Kama wchodzi do kuchni i patrzy na chłopaka spode łba. Dziewczyna wyciąga kubek z kawą spod ekspresu i kieruje się do lodówki po mleko.

– I tak miałem cię budzić. – Sebastian zdobywa się na zwyczajny ton. Nie do końca mu się udaje, ale kobieta nie zwraca na to uwagi.

– Mogłeś w milszy sposób – odburkuje i siada przy stole ze swoim napojem.

Akerman idzie zrobić sobie kolejną kawę. Kiedy Kamila powoli zaczyna stawać się lepszą wersją siebie, on próbuje nie zwariować. Wszystko leci mu z rąk, ale przynajmniej udaje mu się to w ostatniej chwili złapać. Niektórzy ludzie może potrafią o czymś „po prostu nie myśleć”, ale nie Sebastian. Przystaje na chwilę, zastanawiając się od kiedy.

„Zawsze, kiedy coś jest istotne” – uspokaja sam siebie i kontynuuje krzątaninę po kuchni.

– Zrobiłbyś śniadanie? – Kama patrzy na chłopaka proszącym wzrokiem i z rozbrajającym uśmiechem.

Gdyby przestała istnieć kawa, Sebastian naprawdę nie wie, jak długo potrwałby ich związek.

– Pewnie. – Odwzajemnia uśmiech i po chwili kładzie przed nią talerz z kanapkami.

– A ty?

– Co ja?

– Nie jesz śniadania?

– Jadłem – odpowiada bez mrugnięcia okiem i zabiera się do zmywania.

***

Skłamałby, mówiąc, że udało im się szybko zebrać. Jego dziewczyna nie mogła oczywiście się pospieszyć, tylko zaczęła stroić się nie wiadomo po co, odrzucając argumenty Sebastiana, że i tak całą resztę dnia spędzi w samochodzie. Nie ominęło ich też dopakowywanie miliona rzeczy. Tu oczywiście głos rozsądku chłopaka, że można coś dokupić na miejscu, również został zignorowany. Jakub jak zwykle się spóźnił, bo oczywiście nie zdążyli z Sandrą na autobus. Wreszcie gotowi i już z mocno zszarganymi nerwami zaczynają upychać bagaże do granatowego, starego cadillaca Akermana. Mężczyzna ma tylko nadzieję, że dojadą tym zdezelowanym gratem na miejsce. Już mają wsiadać, ale wtedy Sebastiana w końcu trafia szlag.

– Jakub, ty prowadzisz. – Wciska mu kluczyki z zaciętą miną, starając się za wszelką cenę powstrzymać narastający gniew.

– Jak to? – Patrzy na przyjaciela zszokowany. – Ale ja nie chcę, ty zawsze prowadzisz.

– I mam już tego dość! Zawsze siedzicie sobie wszyscy, śpicie, oglądacie seriale i marudzicie, że zbyt gwałtownie hamuję! Tym razem ja sobie miło spędzę czas, ponarzekam jak bardzo męczy mnie podróż, a ty będziesz walczyć z ciągle tracącą zasięg nawigacją i skrzynią biegów żyjącą własnym życiem! – Oddycha ciężko, ma ochotę w coś walnąć z całej siły, a wszyscy patrzą na niego, jakby ducha zobaczyli.

– No… dobra – zgadza się cicho Połomski, a zaskoczenie nie znika z jego twarzy.

– Świetnie – rzuca Sebastian przez zaciśnięte zęby i zajmuje miejsce z przodu, nie omieszkując trzasnąć drzwiami.

Pozostali też wsiadają do samochodu i w milczeniu zaczynają kierować się na południowy wschód.

Akerman wygrzebuje słuchawki, udaje mu się je rozplątać bez przeklinania, co uważa za osobisty sukces. Przegląda album i puszcza coś najmniej irytującego, od razu nastawiając dźwięk na fula. Krzyżuje ręce na piersiach i wlepia wzrok w boczną szybę. Siedzi do Jakuba niemal tyłem, a i tak widzi, jak ten raz po raz spogląda na niego kątem oka. Wie, zdaje sobie w pełni sprawę, że wszyscy się teraz zastanawiają, co mu odwaliło. Zawsze taki spokojny, zrównoważony, opanowany i racjonalny. Niemal nigdy nie krzyczy, nie unosi się. Nawet kiedy mu coś nie pasuje, to zazwyczaj milczy, starając się dopasować. Nie wszczyna awantur, wręcz przeciwnie – zawsze jest głosem rozsądku łagodzącym spory. Tylko że dzisiejszy dzień nie jest ani taki jak zawsze, ani nawet taki jak zazwyczaj. Wszystko doprowadza Sebastiana do szału, nic mu nie wychodzi, więc wkurza się jeszcze bardziej. Jest dla innych niemiły, przez co ma wyrzuty sumienia, które również go denerwują. Takie błędne koło może przerwać jedynie chwila samotności albo kilka papierosów, najlepiej wypalonych z kimś w milczeniu. Niestety w obecnych warunkach nie jest możliwa żadna z opcji. Jakub ukrywa przed Sandrą, że pali, co Akerman uważa za głupie i bezsensowne.

„Bo ONA nie lubi… I co z tego, ja też wielu rzeczy nie lubię, a mam, lub lubię, a nie mam. Zresztą jak jej nie pasuje, to umówmy się – w morzu pływa wiele rybek. A z Połomskiego jest taki bajerant, że pół oceanu mu się kłania i niemal cała rafa koralowa” – utyskuje w myślach.

Teraz zaczyna denerwować sam siebie, że się denerwuje, a nie chce się denerwować. Zaciska pięści i powstrzymuje się od uderzenia w szybę.

Nawet przez słuchawki słyszy śmiechy i trajkotanie dziewcząt. Chce zwiększyć głośność, ale tylko wyskakuje mu komunikat, że długotrwałe, głośne słuchanie muzyki może uszkodzić słuch.

„Zaraz ja uszkodzę ten telefon”. Klika ok i już nawet własnych myśli nie słyszy.

Zamyka oczy, akurat leci niezbyt pozytywna piosenka, która w miarę go uspokaja.

Już mniejsza, że nie chce mu się prowadzić, ale jest dzisiaj tak roztargniony, że mógłby ich pozabijać. Pod powiekami pojawia mu się obraz dziewczyny o czarnych włosach i oczach niczym gwiazdy tonące w głębi oceanu. Pamięta dokładnie jej rysy twarzy, gdyby tylko umiał, namalowałby ją, odzwierciedlając każdy szczegół. Pamięta każde słowo, które do niego powiedziała. Pamięta, w co była ubrana: czarną koszulę i bordowy płaszcz. Pamięta każde słowo, które on wypowiedział do niej. Pamięta, jak się przy niej czuł. Niemal śni na jawie.

Otwiera gwałtownie oczy. Za bardzo przyspieszyło mu tętno, oddech stał się zbyt płytki. Nie może przestać myśleć o tym śnie. Wydaje mu się, jakby to wszystko wydarzyło się naprawdę. Zawsze gdy się budził, czuł zawód albo ulgę. Ale teraz ma wrażenie, jakby wcale się nie obudził. Mimowolnie znowu opadają mu powieki. Może nie chce się budzić. Może zatrzymałby rzeczywistość z tego snu na zawsze. Czuje jakby cofnął się w postępach o kilka lat. Nie wie, ile dokładnie. Może cztery, może dwa, może rok..?

Czuje, że ktoś szturcha go w ramię. Planuje udawać, że śpi, ale ów ktoś jest wybitnie natrętny. Akerman odwraca głowę i spogląda spode łba. Nie wyjmuje słuchawek. Jakub gestem proponuje zapalenie papierosa. Sebastian przenosi wzrok na Sandrę i wraca do niego spojrzeniem. Jakub odpowiada mu wzruszeniem ramion. Sebastian przewraca oczami i kręci przecząco głową. Znów chce udawać śpiącego i niezainteresowanego światem, ale przyjaciel trzepie go w ramię i patrzy pytająco. Akerman wzdycha, zgadzając się w końcu na jego plan.

Po chwili Połomski skręca w leśną dróżkę i zatrzymuje samochód na brzegu lasu. Sebastian wyłącza muzykę i zmusza się do interakcji z ludźmi.

– Idziemy się odlać – brunet informuje dziewczyny.

– Tutaj? Nie mogliście stanąć na stacji?

– Nie ma żadnej w promieniu czterdziestu kilometrów. Wysiadacie?

– Nie ma mowy! Wolę sobie nawet nie wyobrażać, ile tu robactwa i dzików – odparowuje Sandra, a Kamila jej przytakuje.

– Jak chcecie – rzuca obojętnym tonem Jakub i wysiada.

Rad nie rad Akerman też opuszcza pojazd. Uderza go chłodne, orzeźwiające powietrze. Bierze głębszy oddech, pozbywając się z płuc miejskiego smogu. Sebastian nadal ma na sobie skórzanopodobną kurtkę, Jakub decyduje się wrócić po swój czarny płaszcz. Nie czekając na niego, chłopak zaczyna iść przed siebie. Po chwili kumpel go dogania z niezachwyconą miną.

– Co z tobą? Od rana cię nie poznaję.

Sebastian wzrusza ramionami.

– Gorszy dzień. Masz fajki?

– Nawet dwie paczki. – Połomski uśmiecha się do towarzysza z zadowoleniem.

Sebastian próbuje odpowiedzieć, ale wychodzi mu tylko jakiś krzywy grymas. Ogląda się za siebie, by sprawdzić, czy auto zniknęło już z pola widzenia.

– Dobra, chyba wystarczy. Ile ty masz lat, żeby się tak tajniaczyć?

– Trzydzieści plus upierdliwa dziewczyna.

– To znajdź sobie mniej upierdliwą.

Brunet podaje mu paczkę czerwonych cameli. Mężczyzna bierze jednego papierosa i patrzy na niego z obrzydzeniem.

– Mam jeszcze L&M mentole jak co – Jakub wyrywa go z zamyślenia.

– Nie, nie, te mogą być.

Połomski podpala swojego i rzuca szatynowi szarą zapalniczkę. Wlepia w Akermana podejrzliwy wzrok.

– Sebastian. Co jest?

Chłopak przewraca w myślach oczami. Zaletą Jakuba jest to, że nie wnika. Jak Akerman nie chce mówić, to nie pyta. Lecz niestety pojawiają się nieliczne sytuacje, w których nie odpuszcza. Zazwyczaj wtedy, kiedy widzi, że coś już naprawdę jest mocno nie tak. Nie było zbyt wielu takich sytuacji. Niestety wie, że po takim wstępie i słowie „Sebastian” wypowiedzianym grobowym tonem nie uda mu się tak po prostu zbyć kumpla. Unika jego wzorku i zaciąga się papierosem. Cholerna nikotyna przynosi miłe ukojenie. Szkoda, że tylko chwilowe i w dodatku zgubne.

– Nie możemy po prostu zapalić i jechać dalej? – Sebastian motywuje się do normalnego i lekkiego tonu. Nie ma najmniejszego zamiaru opowiadać koledze swojego snu. Nie chodzi o to, że by nie mógł albo że Połomski by nie zrozumiał. Po prostu nie chce.

– Chodzi o Kamilę?

Jakub świdruje Sebastiana spojrzeniem, a ten dochodzi do wniosku, że to bardzo dobry pomysł.

– Tak, pokłóciliśmy się i teraz jest beznadziejnie, bo musimy już jechać razem na te wakacje. – Słowo „beznadziejnie” dźwięczy mężczyźnie w uszach jakoś dziwnie długo.

Jakub tylko wzdycha i wyciąga jeszcze dwa papierosy. Podaje jednego Akermanowi.

– Masz, ale jak ci nie przejdzie, to przestanę udawać, że wierzę w twoją wersję z dziewczyną, na której nagle tak ci zaczęło zależeć.

Sebastian otwiera usta, żeby coś powiedzieć, zaprotestować, ale po chwili stwierdza, że chyba nie czuje potrzeby drążyć tematu. Druga fajka mija im o wiele przyjemniej i tak jak powinna – w milczeniu. Wdeptuje peta w ziemię i całą siłą woli powstrzymuje się od sięgnięcia po kolejnego papierosa.

– Dobra, idziemy, bo serio uwierzą, że nas dziki zjadły.

Brunet też z bólem w oczach chowa paczkę do wewnętrznej kieszeni bluzy i powłócząc nogami, zaczynają iść w kierunku samochodu.

Dziewczyny szczerze cieszą się na ich widok.

„Aż tak dziwnie miło się zrobiło” – przechodzi przez myśl Akermanowi.

Znów zalewa go wściekłość na samego siebie za swój wisielczy humor. Zajmuje miejsce na przednim siedzeniu i odcina się od świata, na ile to możliwe. Przewija wszystkie weselsze piosenki i dochodzi do kilku rockowych. Nagle zaczyna się przysłuchiwać słowom niektórych z nich. Pierwszy raz mu się nie podobają. Usuwa część i czuje się lepiej. Wlepia wzrok w krajobraz za oknem. Jeszcze nawet nie zaczynają się góry. Na razie jadą drogą, która przecina niezliczone połacie lasów, jak większość dróg w Polsce. Powoli zaczyna tracić ostrość i patrzy, choć tak naprawdę niczego nie widzi. Na tle szarych i zielonych plam znów dostrzega Mehoni. Patrzyła na Sebastiana z tak wielką miłością, jak jeszcze nikt nigdy. Ten sen był niespotykanie prawdziwy… Po pierwsze jest wściekły, że miał miejsce. Przede wszystkim dlatego, że nie potrafi przejść koło niego obojętnie. Po drugie, że łapie się na tym, że wcale nie chce. A po trzecie, że nie umie go nikomu opowiedzieć.

„Nie miał prawa mnie zaatakować w nocy, kiedy byłem bezbronny. Noc to czas w ciągu całego dnia, kiedy można pozbyć się bojowego tonu, złożyć broń, zdjąć zbroję i po prostu udać się do krainy pozbawionej zmartwień i problemów. Gdyby nie ten wyłącznik, ludzie już dawno by zwariowali. Dlatego łamaniem wszelkich zasad harmonii i równowagi jest sen, który wywleka wszystko, o czym już udało się zapomnieć. Nie można tak po prostu zmienić komuś światopoglądu jak sobie spokojnie śpi” – snuje rozważania.

Nagle przez głowę przemyka mu gwałtownie jedna myśl – „Ten sen mógłby się wydarzyć”.

Nie było w nim niemal żadnych zakłamań. Wyobraźnia Akermana nie dodała nic ponad to, co faktycznie miało miejsce. Jedynie kilka osób ujęła. Postanawia na razie nie skupiać się na tym, bo uporczywie dręczy go jeszcze jedna myśl, której z wytrwałością utrudnia drogę przez neurony. Nie wpisuje się w jego podejścia, zasady, które wyznaje i uważa za słuszne.

„Ten sen… być może się wydarzył”.

Może był czymś więcej niż tylko snem. Ale żeby tak było, Sebastian musiałby przyjąć całkowicie inne wyobrażenie świata. Nie wie, co się z nim stało, ale chce to zrobić. Znowu odczuwa falę złości.

„A może nie? Może to jednak był tylko zwykły, nic nieznaczący sen? Może… kwestia zmęczenia, coś się wytworzyło w moim mózgu, jakaś substancja…? Po prostu bardzo głęboko zasnąłem, przypomniały mi się przez to wydarzenia z przeszłości. W końcu brzmi to bardziej racjonalnie niż to, że Ktoś chciał mi coś powiedzieć”.

Wzdycha.

„Analizując logicznie…” – ile razy już tak zaczynał zdanie…?

Ale teraz jest sam ze sobą. Nie ma Mehoni, która się roześmieje i pokaże, jak bardzo słabe i pozbawione sensu są jego argumenty. Co więcej, uargumentuje swój światopogląd w taki sposób, że okaże się bardziej prawdziwy, racjonalny, a co najlepsze, o wiele piękniejszy od tego, w który wierzy Sebastian.

„Przecież w tym, co mówiła, nie brakowało logiki. W śnie jej uwierzyłem. Pytanie, czy chcę w realu uwierzyć snowi”.

Znowu nabiera więcej powietrza do płuc, ale mózg, nawet pomimo nowej dostawy tlenu, nie wpada na żaden pomysł.

„W jednym jednak na pewno miała rację – wszystko jest kwestią tego, czy chcesz uwierzyć”.

 

OFICYNKA ZAPRASZA WSZYSTKICH

MIŁOŚNIKÓW DOBREJ LITERATURY!

 

 

Znajdziecie Państwo u nas książki interesujące, wciągające, służące wybornej zabawie intelektualnej, poszerzające wiedzę i zaspokajające ciekawość świata, książki, których lektura stanie się dla Państwa przyjemnością i które sprawią, że zawsze będziecie chcieli do nas wracać, by w dobrej atmosferze z jednej strony delektować się warsztatem znakomitych pisarzy, poznawać siłę ich wyobraźni i pasję twórczą, a z drugiej korzystać z wiedzy autorów literatury humanistycznej.

 

POLECAMY

 

Księgarnia Oficynki www.oficynka.pl

e-mail: [email protected]

tel. 510 043 387