Vicksburg 1862-1863 (edycja specjalna) - Jarosław Wojtczak - ebook

Vicksburg 1862-1863 (edycja specjalna) ebook

Wojtczak Jarosław

4,7

Opis

"Atak federalny poprzedził ponad dwugodzinny ostrzał artyleryjski i zmasowany ogień strzelców wyborowych w całym pasie natarcia McClernanda. Około godziny 13.00 ruszyły do ataku dywizje A.J. Smitha i Carra. Gen. Stephen Lee opisał to natarcie w następujący sposób: Nagle (...), jak zaczarowane, wszystkie działa i karabiny wstrzymały ogień (...) przerwanie kanonady tak wielu dział polowych i grzechotu tysięcy karabinów strzelców wyborowych oszołomiło ciszą. Ale trwała ona tylko krótką chwilę. Niespodziewanie, jakby prosto z wnętrza ziemi, wyłoniły się gęste masy federalnej piechoty formujące liczne kolumny, które ? głośno krzycząc ? ruszyły biegiem do ataku z zatkniętymi bagnetami, bez jednego wystrzału, kierując się ku wysuniętym, milczącym pozycjom konfederackich linii (...)." Wnikliwa monografia jednej z najciekawszych, trwającej dziewięć miesięcy, kampanii wojny secesyjnej. W walkach o Vicksburg wykorzystano wszystkie sposoby prowadzenia nowoczesnej wojny, przy użyciu wszelkich rodzajów broni i ówcześnie dostępnych środków. Jednocześnie koordynowano przemarsze wojsk, działania floty, operacje desantowe, akcje dywersyjne, gwałtowne boje spotkaniowe i bitwy lądowe, nie szczędząc uporczywego, kilkutygodniowego oblężenia wygłodzonego miasta. Wygrana Północy pod Vicksburgiem miała ogromne znaczenie dla ostatecznego triumfu nad Południem. Niewątpliwą gratką dla czytelników będą przedstawione na łamach książki biogramy dowódców i ciekawostki z ich życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 431

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (3 oceny)
2
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Od autora

OD AUTORA

W sen­sie poli­tycz­nym i mili­tar­nym, do czasu ewen­tu­al­nej inwa­zji jed­nej ze stron na tery­to­rium dru­giej, front ame­ry­kań­skiej wojny sece­syj­nej prze­bie­gał wzdłuż tzw. linii Masona-Dixona (Mason-Dixon Line), sta­no­wią­cej linię roz­gra­ni­cze­nia sta­nów wol­nych i nie­wol­ni­czych. Bie­gła ona od rzeki Poto­mac do Ohio, potem do mia­sta Colum­bus nad Mis­si­sipi i dalej na zachód wzdłuż Mis­so­uri. Geo­gra­ficz­nie łań­cuch gór­ski Appa­la­chów, cią­gnący się z pół­nocy na połu­dnie, a także rzeka Mis­si­sipi roz­gra­ni­czały Połu­dnie na trzy teatry wojny: Wschodni (pomię­dzy górami a Atlan­ty­kiem), Zachodni (pomię­dzy górami i Mis­si­sipi), oraz Trans-Mis­si­sipijski (poło­żony na zachód od rzeki). Ten ostatni, nie miał więk­szego wpływu na rezul­tat cho­ciaż zacięte walki toczyły się tam przez całe cztery lata wojny. Decy­du­jące były fronty wschodni i zachodni.

Na Wscho­dzie głów­nym celem Unii było zapew­nie­nie bez­pie­czeń­stwa swo­jej sto­licy, znisz­cze­nie armii kon­fe­de­rac­kiej i zdo­by­cie sto­licy prze­ciw­nika. Począw­szy od wio­sny 1861 r., wszę­dzie na Pół­nocy sły­chać było okrzyk: „Na Rich­mond!”. Przez następne cztery lata kolejni dowódcy Unii podej­mo­wali despe­rac­kie wysiłki, aby wkro­czyć do Rich­mond i poło­żyć kres rebe­lii. Więk­szość tych usi­ło­wań upar­cie kie­ro­wano na wąski kory­tarz w cen­tral­nej Wir­gi­nii, zawzię­cie bro­niony przez nie­ustę­pli­wych obroń­ców z połu­dnia. Suk­cesy kon­fe­de­ra­tów w pierw­szych trzech latach wojny dawały im oka­zję do prze­nie­sie­nia dzia­łań wojen­nych na teren Pół­nocy, do Mary­landu i Pen­syl­wa­nii, a także zagro­że­nia samemu Waszyng­to­nowi. Obie strony za swój pierw­szy obo­wią­zek uwa­żały obronę wła­snej sto­licy i zgod­nie uzna­wały prawo nie­przy­ja­ciela do tego samego, toteż były prze­ko­nane, że klu­czem do zwy­cię­stwa jest znisz­cze­nie armii wroga. Kon­se­kwen­cją tej stra­te­gii były cztery lata walki na śmierć i życie, toczo­nej w więk­szo­ści na dość wąskim fron­cie wir­gi­nij­skim pomię­dzy Waszyng­to­nem i Rich­mond.

Na Zacho­dzie, oprócz fizycz­nego uni­ce­stwie­nia wroga, armie Unii wal­czyły o zapew­nie­nie sobie kon­troli nad głów­nymi magi­stra­lami wod­nymi, rze­kami Mis­si­sipi, Ten­nes­see, Cum­ber­land i Ohio oraz liniami kole­jo­wymi i por­tami nad Zatoką Mek­sy­kań­ską. O tym, jak wiel­kie zna­cze­nie dla dowódz­twa wojsk fede­ral­nych miały drogi wodne, może świad­czyć fakt, że wszyst­kie więk­sze armie Unii nosiły nazwy pocho­dzące od rzek. Tym­cza­sem wła­dze Kon­fe­de­ra­cji od początku nie doce­niały Zachodu i trak­to­wały go po maco­szemu, kon­cen­tru­jąc naj­lep­sze siły na wąskim odcinku frontu w Wir­gi­nii z zamia­rem odno­sze­nia spek­ta­ku­lar­nych zwy­cięstw, które dałyby im poli­tyczne i dyplo­ma­tyczne popar­cie państw euro­pej­skich.

Główną prze­szkodą na dro­dze Unii do zapew­nie­nia sobie kon­troli nad naj­waż­niej­szą magi­stralą wodną Sta­nów Zjed­no­czo­nych, rzeką Mis­si­sipi, była potężna twier­dza kon­fe­de­ra­tów w Vicks­burgu. Nie­wielu ludzi na Pół­nocy dostrze­gało począt­kowo jej fun­da­men­talne zna­cze­nie, podob­nie jak nie­wielu doce­niało zna­cze­nie rezul­ta­tów walk na zachod­nim odcinku frontu, który w kon­se­kwen­cji oka­zał się decy­du­jący dla wyniku całej wojny.

Bitwa o Vicks­burg była długą kam­pa­nią, trwa­jącą całe dzie­więć mie­sięcy. Jak żadna inna kam­pa­nia wojny sece­syj­nej, łączyła w sobie wszyst­kie spo­soby pro­wa­dze­nia nowo­cze­snej wojny z uży­ciem wszyst­kich rodza­jów broni (cią­głe prze­mar­sze wojsk, dzia­ła­nia floty, ope­ra­cje desan­towe, akcje dywer­syjne, cięż­kie prace inży­nie­ryjne przy budo­wie kana­łów, dróg i mostów, gwał­towne boje spo­tka­niowe i bitwy lądowe, a na koniec upo­rczywe, kil­ku­ty­go­dniowe oblę­że­nie wygło­dzo­nego mia­sta). Cha­rak­te­ry­zo­wał ją umiar­ko­wany roz­lew krwi, ale rów­nież mnó­stwo zmar­no­wa­nego wysiłku ludzi, zaś z punktu widze­nia Pół­nocy – wiele chwil zwąt­pie­nia i roz­cza­ro­wań. Kiedy jed­nak osią­gnięto osta­teczny suk­ces, miał on decy­du­jące zna­cze­nie dla dal­szych losów wojny.

W Pol­sce szcze­góły ope­ra­cji prze­ciwko Vicks­bur­gowi są nie­mal zupeł­nie nie­znane. W Małej Ency­klo­pe­dii Woj­sko­wej nie ma nawet hasła Vicks­burg1, a naj­peł­niej opi­su­jąca przy­czyny i prze­bieg wojny sece­syj­nej książka Leona Koru­sie­wi­cza Wojna sece­syjna 1860–1865 dzia­ła­niom prze­ciwko Vicks­bur­gowi poświęca zale­d­wie kilka stron2. A to prze­cież pod Vicks­bur­giem Unia odnio­sła swoje naj­więk­sze stra­te­giczne zwy­cię­stwo i prze­trą­ciła krę­go­słup Kon­fe­de­ra­cji. W kam­pa­niach na Zacho­dzie ujaw­nił się także w pełni woj­skowy talent i deter­mi­na­cja dru­go­pla­no­wych do tej pory postaci kon­fliktu: Granta, Sher­mana, Tho­masa i She­ri­dana. To oni, a nie fawo­ry­zo­wani gene­ra­ło­wie ze Wschodu, w koń­co­wej fazie wojny ode­grali główne role w armii fede­ral­nej i zwy­cię­sko dopro­wa­dzili do końca czte­ro­let­nie zma­ga­nia wojenne, docho­dząc w rezul­ta­cie do naj­wyż­szych sta­no­wisk w armii, a w przy­padku Granta – pozy­cji pierw­szej osoby w pań­stwie.

Podej­mu­jąc trud przy­bli­że­nia czy­tel­ni­kowi serii „Histo­ryczne Bitwy” prze­biegu walk o Vicks­burg, posta­no­wi­łem nie ogra­ni­czać się do opisu samej kam­pa­nii, ale nakre­ślić także tło wyda­rzeń spo­łecz­nych, gospo­dar­czych i poli­tycz­nych, które dopro­wa­dziły do wybu­chu wojny oraz opi­sać na tyle dokład­nie, na ile pozwo­liły mi umie­jęt­no­ści i ramy niniej­szej książki, prze­bieg dzia­łań na zachod­nim odcinku frontu w latach 1861–1863. Ich kon­se­kwen­cją było wiel­kie zwy­cię­stwo Granta pod Vicks­burgiem. Moim celem było omó­wie­nie tematu Vicks­burga nie jako wycinka wiel­kiego wyda­rze­nia histo­rycz­nego (takim była wojna sece­syjna), ale przed­sta­wie­nie czy­tel­ni­kowi w miarę peł­nego i wier­nego obrazu zda­rzeń, które miały miej­sce w Sta­nach Zjed­no­czo­nych na początku lat sześć­dzie­sią­tych XIX wieku, szcze­gól­nie w sta­nach i tery­to­riach zachod­nich. Mam nadzieję, że taka pre­zen­ta­cja tematu, dopeł­niona krót­kimi życio­ry­sami i mało zna­nymi epi­zo­dami z życia głów­nych boha­te­rów opi­sy­wa­nych wyda­rzeń, pozwoli lepiej zro­zu­mieć rolę, jaką w zwy­cię­stwie Pół­nocy ode­grał Zachód i wscho­dząca gwiazda gene­rała Ulys­sesa S. Granta, a także w pew­nym stop­niu wypełni lukę w świa­do­mo­ści więk­szo­ści pol­skich czy­tel­ni­ków.

„Gibraltar konfederacji”

„GIBRAL­TAR KON­FE­DE­RA­CJI”

Vicks­burg to klucz. Ni­gdy nie dopro­wa­dzimy tej wojny do końca, jeśli ten klucz nie znaj­dzie się w naszej kie­szeni.

(Abra­ham Lin­coln, 1862 r.)

U progu 1862 r. wielu poli­ty­ków i woj­sko­wych na Pół­nocy zaczęło dostrze­gać, że klu­czem do zwy­cię­stwa jest obję­cie kon­trolą całej doliny Mis­si­sipi i roz­dzie­le­nie obszaru Kon­fe­de­ra­cji na dwie czę­ści. Naj­więk­szą prze­szkodą na dro­dze do osią­gnię­cia tego celu były umoc­nie­nia Vicks­burga, góru­jące nad rzeką. Pre­zy­dent Lin­coln, który dobrze znał Mis­si­sipi z cza­sów, gdy za młodu spła­wiał barki z towa­rem do Nowego Orle­anu, nie miał wąt­pli­wo­ści, co do klu­czo­wego zna­cze­nia Vicks­burga.

Opa­no­wa­nie doliny Mis­si­sipi pla­no­wano począt­kowo osią­gnąć poprzez lądową inwa­zję ze sta­nów zachod­nich i pół­nocno-zachod­nich. W tym celu nale­żało naj­pierw prze­ła­mać obronę kon­fe­de­ra­tów w pogra­nicz­nym sta­nie Ken­tucky, a następ­nie ude­rzyć siłami armii i mary­narki na połu­dnie z rejonu gór­nej Mis­si­sipi. Połą­cze­nie sił lądo­wych i rzecz­nych, które poru­szały się wspól­nie, miało być sil­niej­sze od wszyst­kiego, co mogła wysta­wić Kon­fe­de­ra­cja. W kraju zwy­cza­jowo tak nie­przy­go­to­wa­nym do wojny, jak Stany Zjed­no­czone, gdzie na ogół nie zda­wano sobie sprawy z warun­ków, umoż­li­wia­ją­cych pro­wa­dze­nie dzia­łań wojen­nych, prze­wa­żał pogląd, że szybka akcja armii fede­ral­nej pozwoli osią­gnąć cel, zanim Kon­fe­de­ra­cja zdąży przy­go­to­wać odpo­wied­nie środki obronne. Szybko się oka­zało, że opa­no­wa­nie tak roz­le­głego tery­to­rium wymaga gigan­tycz­nego wysiłku i aby osią­gnąć cel, potrzebna jest ogromna prze­waga ilo­ściowa i tech­niczna jed­nej strony oraz wyczer­pa­nie dru­giej. Na początku wojny było to jesz­cze nie­osią­galne.

Uzy­skaw­szy zde­cy­do­waną prze­wagę na morzu, wła­dze w Waszyng­to­nie posta­no­wiły naj­pierw zdo­być Nowy Orlean w Luizja­nie, naj­więk­sze mia­sto Połu­dnia (nie licząc oku­po­wa­nego przez Unię Bal­ti­more), przez które Kon­fe­de­ra­cja otrzy­my­wała więk­szość dostaw wojen­nych z zagra­nicy. Powszech­nie sądzono, że zada­nie jest moż­liwe do wyko­na­nia. Po wybu­chu wojny Luizjana czuła się względ­nie bez­pieczna. Poło­że­nie z dala od linii frontu dawało jej miesz­kań­com złudne poczu­cie bez­pie­czeń­stwa i dla­tego wła­dze woj­skowe Luizjany zro­biły nie­wiele lub pra­wie nic, żeby przy­go­to­wać się do odpar­cia ewen­tu­al­nej inwa­zji. Porażki Kon­fe­de­ra­cji na fron­cie zachod­nim pozba­wiły Luizjanę siły zbroj­nej. Więk­szość żoł­nie­rzy i zapa­sów z prze­ję­tych arse­na­łów fede­ral­nych wysłano do walki z woj­skami Pół­nocy, które nacie­rały w Ten­nes­see. Gene­rał Mans­field Lovell, dowódca Depar­ta­mentu (Okręgu Woj­sko­wego) Połu­dniowo-Wschod­niej Luizjany, odpo­wie­dzialny za obronę Nowego Orle­anu, był jed­nak dobrej myśli. Głę­boko wie­rzył, że mia­sto, poło­żone ponad sto mil od ujścia Mis­si­sipi na skrawku suchego lądu, jest dobrze zabez­pie­czone przed ata­kiem Unii dzięki nie­prze­by­tym bagnom i wart­kiej Mis­si­sipi o piasz­czy­stym, rucho­mym dnie oraz dwóm dobrze obwa­ro­wa­nym for­tom, które blo­ko­wały dostęp do rzeki na odcinku 75 mil poni­żej Nowego Orle­anu. Lovell miał nie­wielu żoł­nie­rzy i słabą flotę rzeczną, toteż miał nadzieję, że się nie myli. Dla pod­trzy­ma­nia w nich ducha wyra­ził powszechną opi­nię, mówiąc, że „każdy jan­kie­ski mary­narz, który odważy się sta­wić czoło nur­towi Mis­si­sipi zosta­nie starty na proch przez forty w dole rzeki i wykoń­czony przez dwa pan­cer­niki budo­wane pod Nowym Orle­anem”.

Na szczę­ście dla Unii w Mini­ster­stwie Mary­narki (Depart­ment of the Navy) w Waszyng­to­nie zna­leźli się ludzie, któ­rych upór i kom­pe­ten­cje miały zwe­ry­fi­ko­wać ten pogląd.

Jesie­nią 1861 r. w gabi­ne­cie zastępcy sekre­ta­rza (mini­stra) mary­narki Gusta­vusa V. Foxa, do nie­dawna ofi­cera US Navy, zro­dził się plan eks­pe­dy­cji mor­skiej prze­ciwko Nowemu Orle­anowi. Doświad­cze­nia flot sprzy­mie­rzo­nych wynie­sione z wojny krym­skiej (1853–1856) prze­ko­nały Foxa, że drew­niane okręty, nie­zdolne do walki pozy­cyj­nej z prze­ciw­ni­kiem scho­wa­nym za murami for­tec, mogą mu spro­stać tylko wtedy, gdy będą się poru­szać po torze wod­nym wol­nym od prze­szkód. Potwier­dziły to wyniki dzia­łań floty fede­ral­nej ata­ku­ją­cej w 1861 r. prze­smyki koło przy­ląd­ków Hat­te­ras (Karo­lina Pół­nocna) i Port Royal (Karo­lina Połu­dniowa). Umoc­nie­nia, które nale­żało poko­nać w dro­dze do Nowego Orle­anu (fort Jack­son i fort St. Phi­lip), były sil­nymi twier­dzami, ale ich sła­bość tkwiła w cał­ko­wi­tej zależ­no­ści od mia­sta. Łączyła je z nim tylko komu­ni­ka­cja rzeczna. Izo­lo­wa­nie obu for­tów i prze­rwa­nie linii komu­ni­ka­cyj­nych powy­żej miej­sca, w któ­rym się znaj­do­wały, miało słu­żyć zmu­sze­niu ich do pod­da­nia się bez koniecz­no­ści tocze­nia walk upo­rczy­wych i gro­żą­cych wiel­kimi stra­tami. Sam Nowy Orlean, który nie miał żad­nych for­ty­fi­ka­cji obron­nych, stałby się w tej sytu­acji łatwym łupem. Po zaję­ciu go przez mary­narkę miał być oddany pod oku­pa­cję współ­dzia­ła­ją­cych z nią wojsk lądo­wych.

Pierw­szym kro­kiem na dro­dze do Nowego Orle­anu stało się opa­no­wa­nie 20 wrze­śnia 1861 r. wyspy Ship (Ship Island), poło­żo­nej nie­da­leko wybrzeża stanu Mis­sis­sippi, około 100 mil na wschód od ujścia rzeki Mis­si­sipi. Miała ona być bazą do dal­szych dzia­łań. Następ­nie nale­żało prze­ko­nać do pomy­słu samego Lin­colna i dowódcę armii gen. Geo­rge’a B. McC­lel­lana. W poło­wie listo­pada w kwa­te­rze McC­lel­lana odbyła się narada z udzia­łem pre­zy­denta, sekre­ta­rza mary­narki Gide­ona Wel­lsa, Foxa, a także zdol­nego ofi­cera mary­narki kmdr. Davida D. Por­tera, który wła­śnie wró­cił z reko­ne­sansu u ujścia Mis­si­sipi. Narada zakoń­czyła się przy­ję­ciem planu Foxa, z jedną, ale bar­dzo istotną mody­fi­ka­cją, którą wpro­wa­dził Por­ter3. Prze­wi­dy­wała ona współ­dzia­ła­nie okrę­tów z flo­tyllą jed­no­stek wypo­sa­żo­nych w wiel­kie moź­dzie­rze pokła­dowe. Por­ter dowo­dził, że moź­dzie­rze mio­ta­jące 280-fun­towe (nie­mal 150-kilo­gra­mowe) kule o śred­nicy 30 cm zbu­rzą umoc­nie­nia for­tów spoza zasięgu dział na murach, umoż­li­wia­jąc flo­cie prze­pły­nię­cie obok nich bez więk­szego ryzyka. Saper­ski instynkt McC­lel­lana oka­zał się decy­du­jący i plan został przy­jęty4.

Uzy­skaw­szy zgodę Por­ter zaku­pił trzy­na­sto­ca­lowe moź­dzie­rze i zamon­to­wał je na szku­ne­rach, prze­zna­czo­nych wcze­śniej do wzmoc­nie­nia mor­skiej blo­kady wybrzeża Kon­fe­de­ra­cji. Pierw­sze trzy szku­nery: „Racer”, „C.P. Wil­liams” i „John Grif­fith”, wypły­nęły z Nowego Jorku 23 stycz­nia 1862 r. i przez Key West na Flo­ry­dzie dotarły do wyspy Ship 13 marca. Pięć dni póź­niej wpły­nęły do ujścia Mis­si­sipi, poko­nu­jąc piasz­czy­stą łachę u wej­ścia do głów­nego kanału rzeki.

Fox wysoko cenił pro­fe­sjo­na­lizm i pomy­sło­wość Por­tera, lecz uznał, że tak trudna ope­ra­cja wymaga dowódcy śmiel­szego, bar­dziej ener­gicz­nego i pew­niej­szego sie­bie. Po wni­kli­wej selek­cji jego wybór padł na kmdr. Davida G. Far­ra­guta, wete­rana dwóch poprzed­nich wojen z Wielką Bry­ta­nią i Mek­sy­kiem. O jego wybo­rze zde­cy­do­wała reko­men­da­cja Por­tera i dosko­nałe wra­że­nie, jakie wywarł na Foxie. „Poka­zał siłę cha­rak­teru, kla­rowne poczu­cie obo­wiązku i zde­cy­do­wany spo­sób jego wypeł­nia­nia” – oznaj­mił Fox po roz­mo­wie z Far­ra­gu­tem, w dniu 21 grud­nia 1861 r. w Waszyng­to­nie. Umie­jęt­no­ści dowódcy miała zwe­ry­fi­ko­wać dopiero wojna.

David Glas­gow Far­ra­gut był śmia­łym i doświad­czo­nym mary­na­rzem, mają­cym za sobą pięć­dzie­się­cio­let­nią służbę na morzu. Uro­dził się w 1801 r. w Ten­nes­see. We wcze­snej mło­do­ści został adop­to­wany przez kapi­tana Davida Por­tera. Pod­czas wojny 1812 r. uczył się mary­nar­skiego rze­mio­sła jako asy­stent nawi­ga­cyjny na dowo­dzo­nej przez niego fre­ga­cie USS „Essex”. W 1823 r. słu­żył pod roz­ka­zami Por­tera w eska­drze, która zwal­czała pira­tów na Kara­ibach. W 1824 r. otrzy­mał pierw­sze dowódz­two. W pierw­szych mie­sią­cach wojny sece­syj­nej Far­ra­gut, uro­dzony na Połu­dniu i mający tam liczne konek­sje rodzinne, nie był darzony zaufa­niem i pozo­sta­wał bez przy­działu służ­bo­wego. Teraz miał popro­wa­dzić okręty prze­ciwko tej czę­ści kraju, w któ­rej się wycho­wał i z któ­rej pocho­dziła także jego żona.

23 grud­nia 1861 r. Far­ra­gut otrzy­mał sto­sowne roz­kazy, a 9 stycz­nia roku następ­nego dostał ofi­cjalną nomi­na­cję na dowódcę (ofi­cera fla­go­wego)5 eska­dry blo­ku­ją­cej zachod­nią część Zatoki Mek­sy­kań­skiej (Western Gulf Bloc­ka­ding Squ­adron). 20 stycz­nia Fox wydał mu ostatni roz­kaz: „Kiedy osią­gnie pan pełną goto­wość, pro­szę wziąć z blo­kady tyle okrę­tów, ile będzie można, udać się w górę Mis­si­sipi i zli­kwi­do­wać sta­no­wi­ska obronne, które strzegą podej­ścia do Nowego Orle­anu. Kiedy znaj­dzie się pan pod mia­stem, pro­szę je zająć pod groźbą dział swo­jej eska­dry (…)”.

Roz­kaz Foxa wyraź­nie wska­zy­wał na koniecz­ność uprzed­niego znisz­cze­nia kon­fe­de­rac­kich for­tów. Uza­sad­niały to zapewne obawy Por­tera i ofi­ce­rów sztabu McC­lel­lana przed ewen­tu­al­nymi skut­kami pozo­sta­wie­nia ich na tyłach ata­ku­ją­cej floty. Far­ra­gut nie wie­rzył w sku­tecz­ność ostrzału moź­dzie­rzo­wego (oce­niał to na pod­sta­wie wła­snych doświad­czeń z walk o twier­dzę San Juan de Ulloa w Vera­cruz pod­czas wojny z Mek­sy­kiem), ale jako zdy­scy­pli­no­wany ofi­cer nie zamie­rzał opo­no­wać.

Na początku 1862 r. na wszyst­kich fron­tach wojny sece­syj­nej trwał bez­ruch. Znie­cier­pli­wiony kunk­ta­tor­stwem swych gene­ra­łów Lin­coln, bez żad­nej kon­sul­ta­cji, wydał w dniach 27 i 31 stycz­nia 1862 r. oddzia­łom lądo­wym oraz jed­nost­kom floty (sta­cjo­nu­ją­cym w rejo­nie Waszyng­tonu, w Ken­tucky, nad Mis­si­sipi, a także w Zatoce Mek­sy­kań­skiej), roz­kaz roz­po­czę­cia rów­no­cze­snych dzia­łań zaczep­nych prze­ciwko kon­fe­de­ra­tom. Wszyst­kie akcje miały się roz­po­cząć naj­póź­niej 22 lutego 1862 roku. Do współ­dzia­ła­nia z eska­drą Farr­ra­guta wysłano z fortu Mon­roe w Dela­ware pięt­na­sto­ty­sięczny kor­pus gen. Ben­ja­mina F. Butlera, który wylą­do­wał na wyspie Ship6.

2 lutego Far­ra­gut wypły­nął z portu Hamp­ton Roads na swoim okrę­cie fla­go­wym USS „Hart­ford” i po osiem­na­stu dniach żeglugi dobił do bazy na wyspie Ship. 21 lutego prze­jął dowódz­two eska­dry, któ­rej w rze­czy­wi­sto­ści jesz­cze nie było. Okręty przy­pły­wały jeden po dru­gim w ciągu kolej­nych dni i od razu były kie­ro­wane do głów­nego kanału przy wej­ściu do Mis­si­sipi. Pod koniec marca flota Far­ra­guta licząca sie­dem­na­ście jed­no­stek cze­kała u ujścia Mis­si­sipi, gotowa do natar­cia. W jej skład wcho­dziły: cztery duże, dwu­dzie­sto­dwu­dzia­łowe parowe slupy (sloop-of-war); „Hart­ford”, „Bro­oklyn”, „Pen­sa­cola” i „Rich­mond” – każdy o wypor­no­ści około 2000 ton; trzy mniej­sze slupy: „Iro­quis”, „One­ida” i „Varuna” o wypor­no­ści około 1000 ton, ciężki bocz­no­ko­łowy paro­wiec „Mis­si­sipi” o wypor­no­ści 1700 ton; dzie­więć małych, czte­ro­dzia­ło­wych drew­nia­nych kano­nie­rek (gun-boats): „Cay­uga”, „Ita­sca”, „Katah­din”, „Ken­ne­bec”, „Kineo”, „Pinola”, „Sco­tia”, „Winona”, „Wis­sa­hic­kon”. Łącz­nie eska­dra miała na pokła­dach 154 lufy armat­nie, w tym sto trzy­dzie­ści pięć dużych dział 32-fun­to­wych. Wkrótce przy­pły­nęło dzie­więt­na­ście szku­ne­rów Por­tera, z któ­rych każdy wypo­sa­żony był w trzy­na­sto­ca­lowy moź­dzierz i cztery działa. Na począ­tek flotę Unii cze­kały ryzy­kowne manewry, które miały umoż­li­wić prze­pro­wa­dze­nie okrę­tów przez piasz­czy­ste ławy w del­cie rzeki, gdzie poziom wody nie prze­kra­czał pię­ciu metrów. „Pen­sa­cola”, ostatni z dużych okrę­tów Far­ra­guta, 7 kwiet­nia zna­lazł się na wodach Mis­si­sipi. Po nim wpły­nęła eska­dra Por­tera i trans­por­towce z oddzia­łami Butlera.

Oba kon­fe­de­rac­kie forty ulo­ko­wane były w zakolu rzeki, zwa­nym Pla­qu­emine Bend, około 20 mil od miej­sca, w któ­rym główny nurt Mis­si­sipi roz­dziela się na kilka odnóg odpro­wa­dza­ją­cych jej wody do Zatoki Mek­sy­kań­skiej. Rzeka pły­nąca poni­żej Nowego Orle­anu w kie­runku połu­dniowo-wschod­nim, zakręca w tym miej­scu na pół­nocny wschód i po nie­ca­łych dwu milach wraca do poprzed­niego kursu. Więk­szy fort Jack­son, w kształ­cie pię­cio­kąt­nej cegla­nej struk­tury, poło­żony był na pra­wym brzegu. Wspie­rała go bate­ria rzeczna wypo­sa­żona w pół tuzina cięż­kich dział. Mniej­szy fort St. Phi­lip leżał nieco poni­żej fortu Jack­son na lewym brzegu. Skła­dał się z fortu wła­ści­wego i dwóch bate­rii rzecz­nych, które kon­tro­lo­wały zarówno front, jak i cały odci­nek Mis­si­sipi do jej zakrętu. Załogi for­tów miały nie tylko moż­li­wość peł­nej obser­wa­cji rzeki, ale mogły się też nawza­jem uzu­peł­niać i wspie­rać ogniem. Łącz­nie kon­fe­de­raci dys­po­no­wali arty­le­rią liczącą sto dzie­więć dział, z czego ponad 90 można było użyć prze­ciwko prze­pły­wa­ją­cej flo­cie. Mniej niż połowę z nich sta­no­wiły sto­sun­kowo nowo­cze­sne działa trzy­dzi­sto­dwu­fun­towe, na resztę skła­dały się stare i zawodne działa 24-fun­towe.

Kon­fe­de­raci, ufni w potęgę Mis­si­sipi i swo­ich for­ty­fi­ka­cji, obser­wo­wali ze spo­ko­jem przy­go­to­wa­nia floty fede­ral­nej. Dwie kano­nierki Unii: „Ken­ne­bec” i „Wis­sa­hic­kon”, patro­lu­jące rzekę w pobliżu for­tów, 28 marca natknęły się na nie­spo­dzie­waną prze­szkodę. Kon­fe­de­raci jesz­cze w końcu 1861 r. pod nad­zo­rem gen. Mar­tina L. Smi­tha, odpo­wie­dzial­nego za zewnętrzną linię obrony Nowego Orle­anu, prze­rzu­cili przez Mis­si­sipi, poni­żej for­tów, lecz w zasięgu ich ognia, barierę z wiel­kich pni cypry­so­wych. Połą­czyli je gru­bym łań­cu­chem zamo­co­wa­nym po obu stro­nach do zako­twi­czo­nych kadłu­bów okrę­to­wych. Sil­niej­szy niż zwy­kle prąd rzeki 10 marca 1862 r. zerwał prze­szkodę na sze­ro­ko­ści około jed­nej trze­ciej, ale wolną prze­strzeń szybko wypeł­niono kadłu­bami ośmiu sta­rych, cięż­kich stat­ków powią­za­nych ze sobą dodat­ko­wymi łań­cu­chami.

Dopiero kiedy Far­ra­gu­towi udało się wpro­wa­dzić wszyst­kie duże okręty do ujścia rzeki, kon­fe­de­raci zaczęli się przy­go­to­wy­wać do obrony, holu­jąc 20 kwiet­nia w dół Mis­si­sipi nie­wy­koń­czony pan­cer­nik „Louisiana” z zamon­to­wa­nym, lecz jesz­cze nie dzia­ła­ją­cym sil­ni­kiem. Miał on wzmoc­nić obronę na linii for­tów, lecz jego kapi­tan, nie mając moż­li­wo­ści manew­ro­wa­nia okrę­tem, odmó­wił zaję­cia wyzna­czo­nej pozy­cji koło fortu St. Phi­lip. Powy­żej for­tów czu­wała też flo­tylla (River Defense Fleet) czter­na­stu parow­ców kon­fe­de­rac­kich z jed­no­dzia­ło­wym pan­cer­ni­kiem CSS „Manas­sas” i żaglowo-paro­wym stat­kiem CSS „Gover­nor Moore” prze­ro­bio­nym na pły­wa­jący taran, dowo­dzona przez ofi­cera fla­go­wego Johna K. Mit­chella. Oprócz tego kon­fe­de­raci przy­go­to­wali pewną ilość tratw zapa­la­ją­cych, które można było puścić z bie­giem rzeki na pły­nące okręty Unii.

Far­ra­gut oso­bi­ście 5 kwiet­nia doko­nał na USS „Iro­quis” reko­ne­sansu terenu wokół obu for­tów. Kon­fe­de­raccy arty­le­rzy­ści otwo­rzyli ogień, lecz Far­ra­gut, który obser­wo­wał przed­pole z okrę­to­wego masztu, pozo­stał „spo­kojny i pogodny, niczym widz obser­wu­jący bitwę na niby”.

W dniach 16 i 17 kwiet­nia okręty Unii zajęły pozy­cje w odle­gło­ści około pół­to­rej mili od for­tów. Naza­jutrz o godzi­nie 10.00 pierw­sze moź­dzie­rze Por­tera roz­po­częły ostrzał fortu Jack­son z osło­nię­tych pozy­cji za zako­lem Mis­si­sipi. Pro­wa­dzili go przez sześć kolej­nych dni. Załoga fortu nie prze­stra­szyła się i w hero­iczny spo­sób trwała na sta­no­wi­skach, odpo­wia­da­jąc „pięk­nym i sku­tecz­nym ogniem”. Kon­fe­de­rac­kie działa 19 kwiet­nia zato­piły szku­ner „Maria J. Can­ton”. Tak jak prze­wi­dy­wał Far­ra­gut, potężne moź­dzie­rze wystrze­li­wu­jące 2000 poci­sków dzien­nie nie uczy­niły więk­szej szkody for­ty­fi­ka­cjom. Gene­rał John­son K. Dun­can, dowódca kon­fe­de­rac­kich for­tów, 23 kwiet­nia napi­sał go gen. Lovella w Nowym Orle­anie: „Przez całą noc ciężki i cią­gły ostrzał, który na­dal trwa (…) Bóg na pewno ma nas pod swoją opieką. Jeste­śmy dobrej myśli i wie­rzymy w nasz osta­teczny suk­ces (…) Wro­go­wie muszą wkrótce wyczer­pać swoje siły, a jeśli nie, wytrzy­mamy tak długo, jak oni”.

W tym cza­sie lżej­sze okręty Unii krą­żyły po rzece, kory­go­wały ogień i badały skutki ostrzału. Dwie kano­nierki: USS „Ita­sca” (dowódca kpt. mar. Char­les H. B. Cald­well) i USS „Pinola” (kpt. mar. Crosby) pod kie­run­kiem szefa sztabu Far­ra­guta kmdr. Henry’ego H. Bella, prze­pły­nęły 20 kwiet­nia w nocy obok for­tów z zada­niem znisz­cze­nia prze­cią­gnię­tego w poprzek rzeki łań­cu­cha. Kon­fe­de­raci przej­rzeli ten zamiar i otwo­rzyli ogień do obu okrę­tów, dążąc za wszelką cenę do oca­le­nia prze­szkody. „Pinola”, wio­ząca na pokła­dzie minę elek­tryczną zawró­ciła, kiedy zawiódł mecha­nizm aku­mu­la­tora, ści­gana ogniem kon­fe­de­rac­kich dział, wpa­dła na brzeg. Pod osłoną moź­dzie­rzy Por­tera załoga zdo­łała ścią­gnąć okręt na wodę i unik­nąć nie­woli. W tym cza­sie „Ita­sca” przedarła się do prze­szkody i po stra­no­wa­niu czę­ści łań­cu­cha, szczę­śli­wie umknęła pod osłoną ciem­no­ści. Gen. Dun­can skar­żył się potem, że flota Mit­chella nie wypu­ściła pło­ną­cych tratw, „żeby oświe­tlić rzekę i zdez­o­rien­to­wać wroga w nocy” a także nie wysta­wiła na straży poni­żej prze­szkody żad­nej jed­nostki, która ostrze­głaby załogi for­tów przed wypa­dem nie­przy­ja­ciel­skich kano­nie­rek. Ten brak współ­dzia­ła­nia miał się oka­zać bar­dzo kosz­towny dla Kon­fe­de­ra­cji.

Tego samego dnia Far­ra­gut, widząc nie­sku­tecz­ność ostrzału i top­nie­jące zapasy poci­sków moź­dzie­rzo­wych, posta­no­wił zre­ali­zo­wać wła­sny plan, który od początku uwa­żał za konieczny. Plan Far­ra­guta zakła­dał, że jego okręty prze­płyną pod osłoną armat obok wciąż groź­nych for­tów i połą­czą się w górze rzeki z oddzia­łami Butlera, prze­rzu­co­nymi tam z Zatoki Mek­sy­kań­skiej poprzez sieć bagni­stych zale­wisk (bay­ous) Mis­si­sipi. Silny prąd rzeki, który unie­moż­li­wiał okrę­tom manew­ro­wa­nie, opóź­nił roz­po­czę­cie akcji o kilka dni. W końcu jed­nak wiatr od morza osła­bił pęd wody i okręty Unii mogły wyru­szyć w górę Mis­si­sipi.

Począt­kowo Far­ra­gut zamie­rzał pły­nąć dwiema rów­no­le­głymi kolum­nami, co miało zapew­nić mniej­szym jed­nost­kom osłonę dział więk­szych okrę­tów i zmniej­szyć groźbę pogu­bie­nia się w fer­wo­rze noc­nej walki. Tuż przed akcją zmie­nił zamiar w oba­wie, że koniecz­ność manew­ro­wa­nia przy przej­ściu przez wąską wyrwę w prze­szko­dzie grozi koli­zją i w kon­se­kwen­cji może unie­moż­li­wić całą ope­ra­cję.

Okręty Far­ra­guta podzie­lone na trzy zespoły ruszyły w górę rzeki 24 kwiet­nia o godzi­nie dru­giej trzy­dzie­ści w nocy. Około godziny trze­ciej, gdy wyda­wało się, że pro­wa­dząca pierw­szą grupę kano­nierka USS „Cay­uga” z zastępcą Far­ra­guta, kmdr. The­odo­ru­sem Baileyem na pokła­dzie, prze­pły­nie nie­zau­wa­żona, 90 kon­fe­de­rac­kich dział otwo­rzyło ogień. Czo­łowe okręty Unii odpo­wie­działy ze wszyst­kich luf. Do walki włą­czyły się także moź­dzie­rze Por­tera, zasy­pu­jąc bate­rie kon­fe­de­ra­tów gra­dem poci­sków tak gęstym, że jed­no­cze­śnie w powie­trzu znaj­do­wały się dwa gra­naty. Gdy okręty pierw­szej grupy zna­la­zły się poza zasię­giem wroga, na pro­wa­dzą­cej kano­nierce doli­czono się 42 tra­fień. Dwa­dzie­ścia minut po pierw­szych strza­łach prze­pły­nęła główna grupa pro­wa­dzona przez fla­gowy „Hart­ford”. Idące w straży tyl­nej cztery kano­nierki: „Ita­sca”, „Ken­ne­bec”, „Pinola” i „Winona”, mocno spóź­nione i ośle­pione dymem, nie zdo­łały się prze­drzeć. Jedna z nich, „Pinola”, zato­nęła. Dowódcy pozo­sta­łych kazali zało­gom poło­żyć się na pokła­dach i pozwo­lili okrę­tom spły­nąć w dół rzeki.

Z sie­dem­na­stu okrę­tów Far­ra­guta forty minęło trzy­na­ście. Wkrótce cze­kała je kolejna próba. Do noc­nej bitwy przy­łą­czyła się kon­fe­de­racka flo­tylla sta­cjo­nu­jąca powy­żej for­tów. W kie­runku jed­no­stek Unii wypchnięto pło­nące tra­twy, od któ­rych omal nie spło­nął „Hart­ford”, unie­ru­cho­miony sil­nym prą­dem rzeki nie­da­leko fortu St. Phi­lip. W sumie w bitwie toczą­cej się na prze­strzeni dwu mil wzięło udział ponad dwie­ście dział. „Wyda­wało się, że to arty­le­ria nie­bios strzela na ziemi” – zano­to­wał Far­ra­gut, który obser­wo­wał walkę z bocia­niego gniazda na masz­cie „Hart­forda”.

Bitwa trwała dwie godziny. Obie strony wyka­zały w niej wiel­kie umie­jęt­no­ści i odwagę. Jeden z okrę­tów Far­ra­guta – USS „Varuna”, ruszył samot­nie w pogoń za kutrem, który wiózł gen. Lovella, ucho­dzą­cego z fortu Jack­son i został zato­piony ude­rze­niami tarana przez kon­fe­de­rac­kie parowce „Gover­nor Moore” i „Gene­ral Jack­son”. Chwilę potem „Varunę” pomściła „One­ida”, która poważ­nie uszko­dziła obie kon­fe­de­rac­kie jed­nostki i zmu­siła je do wyrzu­ce­nia się na brzeg. W końcu okrę­tom Unii udało się znisz­czyć nie­mal w cało­ści rzeczną flo­tyllę Kon­fe­de­ra­cji. Zato­piono dwa­na­ście jed­no­stek, pozo­stałe dwie zdo­byto. Kon­fe­de­raci stra­cili też wielu mary­na­rzy. Na samym CSS „Gover­nor Moore” pole­gło 57 człon­ków załogi (wię­cej niż na jakim­kol­wiek innym kon­fe­de­rac­kim okrę­cie pod­czas całej wojny), a sie­dem­na­stu odnio­sło rany. „Znisz­cze­nie floty pod Nowym Orle­anem było smut­nym, smut­nym cio­sem (…)” – napi­sał Ste­phen R. Mal­lory, sekre­tarz mary­narki Kon­fe­de­ra­cji.

Po minię­ciu głów­nej linii obrony kon­fe­de­ra­tów Far­ra­gut dotarł do plan­ta­cji Quaran­tine, (sześć mil powy­żej for­tów), jed­nego z nie­wielu miejsc, gdzie można było zna­leźć odpo­wied­nie warunki do wyła­dunku woj­ska. Roz­bił pułk luizjań­skiej mili­cji Chal­mette płk. Igna­cego Szy­mań­skiego7 osła­nia­jący przy­stań i zacu­mo­wał przy brzegu, zarzą­dza­jąc cało­dniowy odpo­czy­nek. Ruszył dalej 25 kwiet­nia rano, pozo­sta­wia­jąc w Quaran­tine dwie kano­nierki dla osłony wezwa­nych oddzia­łów Butlera, który obser­wo­wał walkę floty z trans­por­towca w dole rzeki. Pospie­szył on do swo­ich wojsk zgru­po­wa­nych na wyspie Sable, dwa­na­ście mil na tyłach fortu St. Phi­lip, a także prze­trans­por­to­wał je poprzez zale­wi­ska do miej­sca, gdzie cze­kały na niego kano­nierki Far­ra­guta.

Wie­ści o klę­sce szybko dotarły do Nowego Orle­anu. Gen. Lovell miał tylko 4000 ludzi i nie widział szans na sku­teczną obronę. Wolał się wyco­fać, niż nara­zić mia­sto na ostrzał i znisz­cze­nie. Już wcze­śniej zresztą wysłał w górę rzeki naj­lep­sze trans­por­towce i ewa­ku­ował sprzęt i zapasy żyw­no­ści dla woj­ska koleją do Jack­son w Mis­sis­sippi. Po szczę­śli­wej ucieczce z fortu Jack­son nie cze­kał na poja­wie­nie się okrę­tów Far­ra­guta i wymknął się chył­kiem z Nowego Orle­anu. Tylko dwa nie­wiel­kie sta­no­wi­ska obronne, znane jako bate­rie McGhee i Chal­mette (ulo­ko­wane na daw­nym polu bitwy, którą gen. Andrew Jack­son sto­czył z Bry­tyj­czy­kami 8 stycz­nia 1815 r.), wypo­sa­żone odpo­wied­nio w pięć i dzie­więć dział, otwo­rzyły ogień. Kon­fe­de­raci zro­bili to bar­dziej dla zacho­wa­nia honoru. Po kilku minu­tach porzu­cili działa i ucie­kli pod ogniem okrę­tów Far­ra­guta.

W opusz­czo­nym przez woj­sko mie­ście wybu­chły roz­ru­chy. Zbun­to­wany tłum cywi­lów pod­pa­lił port przed przy­by­ciem floty fede­ral­nej. Okręty Far­ra­guta dotarły do Nowego Orle­anu 25 kwiet­nia około godziny trzy­na­stej. Nabrzeże mia­sta na prze­strzeni pię­ciu mil przed­sta­wiało żało­sny widok. Statki, parowce, bele bawełny, składy towa­rów, wszystko pło­nęło jed­nym ogniem, tak że lądu­jące oddziały musiały wyka­zać dużo ostroż­no­ści i pomy­sło­wo­ści, aby unik­nąć pożogi. Cho­ciaż rada miej­ska Nowego Orle­anu oświad­czyła, że mia­sto nie będzie sta­wiało oporu flo­cie Unii, bur­mistrz John T. Mon­roe odmó­wił opusz­cze­nia flagi i pod­pi­sa­nia kapi­tu­la­cji, zaś tłum zaata­ko­wał scho­dzą­cych z pokła­dów par­la­men­ta­riu­szy Unii. Far­ra­gut nie miał dosta­tecz­nej liczby ludzi, żeby obsa­dzić mia­sto, dla­tego przez kolejne trzy dni Nowy Orlean pozo­sta­wał na łasce sza­le­ją­cych tłu­mów. W końcu kmdr Bailey z 250 żoł­nie­rzami pie­choty mor­skiej i dwoma dzia­łami zdję­tymi z „Hart­forda” zajął główne budynki w mie­ście oraz przy­wró­cił porzą­dek. Nowy Orlean, naj­więk­szy port i główne cen­trum finan­sowe Połu­dnia, zna­lazł się pod oku­pa­cją Unii. Gen. Robert E. Lee z kwa­tery głów­nej w Rich­mond w piśmie do Lovella, dato­wa­nym 8 maja, napi­sał: „Utrata mia­sta jest dla nas poważ­nym cio­sem (…) ale jeste­śmy prze­ko­nani, że z takimi środ­kami obron­nymi, jakie były do dys­po­zy­cji, zro­bił pan wszystko, co w pań­skiej mocy”8.

W dniu 28 kwiet­nia, w tym samym dniu, kiedy Far­ra­gut wziął Nowy Orlean, w rezul­ta­cie buntu załogi gen. Dun­can pod­dał Por­te­rowi odcięte od zaple­cza forty Jack­son i St. Phi­lip. Kon­fe­de­rac­kie for­ty­fi­ka­cje wciąż pre­zen­to­wały wielką siłę (krwawe straty załogi nie prze­kro­czyły 50 ludzi) i dys­po­no­wały zapa­sami żyw­no­ści na dwa mie­siące, jed­nak zde­mo­ra­li­zo­wany gar­ni­zon nie widział sensu dal­szej walki. Klę­skę Połu­dnia powięk­szała utrata obu pan­cer­ni­ków. „Manas­sas” został porzu­cony i wysa­dzony w powie­trze, aby nie dostał się w ręce wroga, zaś „Louisiana” zato­nęła pod­czas nie­uda­nej próby zwią­za­nia walką flo­tylli Por­tera pod for­tem Jack­son. Zwo­do­wany 19 kwiet­nia pod Nowym Orle­anem trzeci pan­cer­nik „Mis­si­sipi” (okre­ślany przez ofi­ce­rów Kon­fe­de­ra­cji jako „naj­wspa­nial­szy okręt wojenny, jaki kie­dy­kol­wiek został zbu­do­wany”), w któ­rym kon­fe­de­raci pokła­dali tak wiele nadziei, został pod­pa­lony 25 kwiet­nia i bez­sil­nie dry­fu­jąc, spły­nął w dół rzeki. Jego żało­sny koniec był aż nadto widocz­nym sym­bo­lem zwy­cię­stwa Unii o pano­wa­nie nad ujściem „Ojca wód”, któ­rego imię nosił.

Zdo­by­cie Nowego Orle­anu kosz­to­wało flotę Far­ra­guta tylko dwa okręty oraz 30 zabi­tych i 135 ran­nych9. Angiel­ski poli­tyk – wiceh­ra­bia G. I. Wol­se­ley, napi­sał póź­niej: „Suk­ces admi­rała Far­ra­guta został odnie­siony głów­nie dzięki moral­nemu efek­towi, który był skut­kiem śmia­łego minię­cia for­tów prze­ciw­nika (…) Forty te ni­gdy nie zostały znisz­czone i wydaje się, że ponio­sły nie­wielki uszczer­bek”. Wol­sley tylko czę­ściowo miał rację. Zwy­cię­stwo Far­ra­guta miało nie tylko wymiar moralny, ale i fizyczny.

Utrata Nowego Orle­anu, naj­więk­szego i naj­bo­gat­szego portu mor­skiego Połu­dnia, była ogrom­nym wstrzą­sem dla Kon­fe­de­ra­cji. Upa­dek mia­sta i szybka kapi­tu­la­cja for­tów: Jack­son i St. Phi­lip, to odda­nie całej delty Mis­si­sipi we wła­da­nie Unii. Fede­ralne siły zbrojne uzy­skały w ten spo­sób mocną pod­stawę do następ­nych eks­pe­dy­cji kie­ro­wa­nych w górę rzeki, któ­rych celem było nawią­za­nie współ­dzia­ła­nia z siłami Unii, które nacie­rały od pół­nocy.

Kiedy armada Far­ra­guta pły­nęła w kie­runku Nowego Orle­anu, na pół­nocy także trwała wojna rzeczna. Obie strony przy­spie­szyły budowę pan­cer­ni­ków i kano­nie­rek. Wiele jed­no­stek zbu­do­wano od zera, wiele wcią­gnięto do służby, prze­bu­do­wu­jąc promy, parowce trans­por­towe i inne statki na okręty wojenne. Kon­fe­de­raci nie mieli szans na zbu­do­wa­nie wystar­cza­jąco sil­nej floty (w ich posia­da­niu zna­la­zły się tylko dwie stocz­nie, z któ­rych żadna nie nada­wała się do budowy dużych okrę­tów), sta­rali się więc nad­ra­biać braki pomy­sło­wo­ścią. W prze­ci­wień­stwie do Unii, która opie­rała siłę swej floty rzecz­nej na mocno uzbro­jo­nych i opan­ce­rzo­nych okrę­tach (ironc­lads), Kon­fe­de­ra­cja posta­wiła na tarany (rams), podobne do tych, jakich uży­wano w sta­ro­żyt­no­ści. Wkrótce i Unia miała kilka okrę­tów wypo­sa­żo­nych w tarany, sta­no­wiące połą­cze­nie dzie­więt­na­sto­wiecz­nej tech­niki paro­wej ze sta­ro­żytną tech­niką prze­bi­ja­nia okrętu prze­ciw­nika poni­żej powierzchni wody. Zostały one skon­stru­owane przez zdol­nego inży­niera z Pen­syl­wa­nii – płk. Char­lesa Elleta, młod­szego. Dzie­więć jed­no­stek tego typu: „Queen of the West”, „Monarch”, „Sam­son”, „Lio­ness”, „Swit­zer­land”, „Lan­ca­ster” „Minao”, „T.D. Hor­ner” i „Dick Ful­ton”, two­rzyło nie­za­leżną for­ma­cję rzeczną pod­po­rząd­ko­waną Mini­ster­stwu Wojny (Depart­ment of War), a dowo­dzoną przez Elleta i obsłu­gi­waną przez człon­ków jego rodziny (byli wśród nich młod­szy brat Elleta – Alfred oraz syn – Char­les River).

Dla dzia­łań w gór­nej czę­ści doliny Mis­si­sipi zasad­ni­cze zna­cze­nie miała współ­praca pomię­dzy dowód­cami sił lądo­wych i dowód­cami flo­tylli ope­ru­ją­cej w górze rzeki (Mis­sis­sippi lub The Western Flo­tilla). W sierp­niu 1861 r. roz­kaz obrony gór­nego biegu Mis­si­sipi otrzy­mał ofi­cer fla­gowy Andrew H. Foote (1806–1863), który nad­zo­ro­wał uzbro­je­nie flo­tylli rzecz­nej. Skła­dała się ona z trzech drew­nia­nych parow­ców prze­ro­bio­nych na kano­nierki („Cone­stoga”, „Lexing­ton”, „Tyler”), sied­miu nowo wybu­do­wa­nych pan­cer­ni­ków „klasy miast” („St. Louis”, „Caron­de­let”, „Cin­cin­nati”, „Louisville”, „Mound City”, „Cairo” i „Pit­ts­burg”) oraz kilku innych małych jed­no­stek o nie­peł­nym uzbro­je­niu10. Flo­tyllę Zachod­nią uzu­peł­niały dwa duże statki zaku­pione przez rząd i prze­ro­bione na cięż­kie pan­cer­niki („Ben­ton” i „Essex”), każdy o wypor­no­ści ponad 1000 ton, oraz 30 barek z moź­dzie­rzami na pokła­dach (mor­tar-boats).

W lutym 1862 r. Foote uczest­ni­czył ze swą flo­tyllą w zdo­by­ciu kon­fe­de­rac­kich for­tów, które bro­niły wej­ścia do rzek Ten­nes­see i Cum­ber­land. W kwiet­niu w węzło­wym rejo­nie Mis­si­sipi połą­czone siły armii i floty (tzw. eks­pe­dy­cja Cairo) zdo­były sil­nie umoc­nioną Wyspę nr 10. Póź­niej jed­nak Flo­tylla Mis­si­sipi (jej dowódcą na sta­no­wi­sku po ran­nym Foote­cie został w maju ofi­cer fla­gowy Char­les H. Davis) utknęła przed for­tem Pil­low, jed­nej z ostat­nich pozy­cji obron­nych Połu­dnia na dro­dze do Mem­phis, czter­dzie­ści mil na pół­noc od mia­sta. W dniu 10 maja uzbro­jone w tarany parowce kon­fe­de­ra­tów11 uszko­dziły opan­ce­rzone okręty Unii, spły­wa­jące w dół rzeki przy Plum Point Bend, koło fortu Pil­low (poważ­nie uszko­dzone zostały wów­czas „Cin­cin­nati” i „Mound City”). Dopiero w końcu maja, kiedy woj­ska fede­ralne opa­no­wały pół­nocno-wschod­nią część Ten­nes­see i zmu­siły kon­fe­de­ra­tów do ewa­ku­owa­nia fortu Pil­low (4 czerwca), flo­tylla Davisa otwo­rzyła sobie drogę do Mem­phis.

6 czerwca okręty Unii („Ben­ton”, „Cairo”, „Caron­de­let”, „Louisville” i „St. Louis”) wraz z dwoma tara­nami Elleta („Monarch” i „Queen of the West”) przy­pły­nęły do mia­sta, gdzie sta­wiła im opór nie­wielka flota Kon­fe­de­ra­cji („Gene­ral Beau­re­gard”, „Gene­ral Bragg”, „Gene­ral Price”, „Gene­ral Van Dorn”, „Gene­ral Thomp­son”, „Gene­ral Lovell”, „Sum­ter” i „Lit­tle Rebel”), dowo­dzona przez kmdr. Jamesa E. Mont­go­mery’ego. Wywią­zała się zacięta bitwa, zakoń­czona zde­cy­do­wa­nym zwy­cię­stwem floty fede­ral­nej. Mont­go­mery stra­cił sie­dem z ośmiu okrę­tów (oca­lał tylko CSS „Gene­ral Van Dorn”) i około 180 ludzi. Jedyną ofiarą po stro­nie Unii był – jak na iro­nię – płk Char­les Ellet, który zmarł po bitwie w wyniku zaka­że­nia nogi zra­nio­nej kulą z pisto­letu.

Zwy­cię­stwo pod Mem­phis pozwo­liło Pół­nocy prze­jąć naj­waż­niej­sze cen­trum han­dlowe i prze­my­słowe w zachod­nim Ten­nes­see wraz ze wszyst­kimi zgro­ma­dzo­nymi tam zapa­sami, mate­ria­łami wojen­nymi i flotą parow­ców, któ­rych kon­fe­de­raci nie zdą­żyli na czas ewa­ku­ować. Zwy­cię­stwo Davisa otwo­rzyło dla żeglugi Unii kolejny odci­nek Mis­si­sipi i zapew­niło jej pano­wa­nie w gór­nym biegu rzeki. Vicks­burg stał się zatem głów­nym punk­tem łączą­cym stany Kon­fe­de­ra­cji leżące po zachod­niej stro­nie Mis­si­sipi z resztą Połu­dnia. Zyskaw­szy bazę w Mem­phis, dowódcy Unii zwró­cili wzrok na Vicks­burg, który stał się teraz naj­bar­dziej wła­ści­wym celem woj­sko­wym Pół­nocy. Wkrótce roz­po­czął się wyścig mię­dzy flo­tami Davisa i Far­ra­guta o to, kto pierw­szy zmusi do pod­da­nia naj­po­tęż­niej­szy bastion Połu­dnia nad Mis­si­sipi.

Roz­kaz Depar­ta­mentu Mary­narki z 20 stycz­nia naglił Far­ra­guta do natych­mia­sto­wego wyru­sze­nia w górę rzeki, jak tylko Nowy Orlean zosta­nie zdo­byty.

Nadawca dono­sił: „Jeśli eks­pe­dy­cja Mis­si­sipi z Cairo nie spły­nie w dół rzeki, sko­rzy­sta pan z paniki w sze­re­gach wroga i wyśle odpo­wied­nie siły w górę rzeki, aby zająć wszyst­kie pozy­cje obronne na jego tyłach”.

Kiedy Nowy Orlean padł, Flo­tylla Mis­si­sipi tkwiła wciąż przed for­tem Pil­low. W tej sytu­acji Far­ra­gut prze­ka­zał 1 maja dowódz­two wojsk oku­pa­cyj­nych w Nowym Orle­anie ener­gicz­nemu i suro­wemu gen. Butle­rowi (jego rządy twar­dej ręki trwały do 16 grud­nia 1862 r., kiedy został zastą­piony przez gen. Natha­niela P. Banksa), a następ­nie wal­cząc z prą­dem rzeki oraz wła­snymi trud­no­ściami, ruszył na pół­noc. Zwia­dow­czy „Iro­quis” z kmdr. Jame­sem Espal­me­rem na pokła­dzie dopły­nął 7 maja do bez­bron­nego Baton Rouge. Wkrótce do Baton Rouge dotarły pozo­stałe okręty Far­ra­guta. Cały woj­skowy per­so­nel mia­sta, z guber­na­to­rem Tho­ma­sem O. Moore’em i wielu miesz­kań­ców ucie­kło, odda­jąc unio­ni­stom sto­licę Luizjany bez jed­nego wystrzału. Far­ra­gut obsa­dził mia­sto załogą z oddzia­łów gen. Tho­masa Wil­liamsa, wyzna­czo­nych przez Butlera do pomocy w ataku na Vicks­burg. Potem ruszył dalej. Cze­kała go teraz trzy­stu­mi­lowa żegluga długą, wąską i pokrę­coną rzeką, nad którą w wielu miej­scach pano­wały kon­fe­de­rac­kie bate­rie.

„Jak się oka­zało – pisał Far­ra­gut w póź­niej­szym rapor­cie do prze­ło­żo­nych – nie­bez­pie­czeń­stwa i trud­no­ści, jakie napo­tka­li­śmy na rzece, po raz pierw­szy, odkąd się na niej zna­leź­li­śmy, poważ­nie wpły­nęły na tempo naszego poru­sza­nia się i oka­zały się bar­dziej nisz­czy­ciel­skie dla naszych okrę­tów niż ogień wroga. Z powodu zuży­cia sil­ni­ków i nie­do­stat­ków węgla ruch w górę rzeki jest poważ­nie opóź­niony”.

Zli­kwi­do­wa­nie punk­tów oporu kon­fe­de­ra­tów nad Mis­si­sipi, o któ­rych mówiły roz­kazy z Waszyng­tonu, wyma­gało nie tylko udziału floty, ale także odpo­wied­niej liczby woj­ska do obsa­dze­nia zdo­by­tych pozy­cji. Ogra­ni­czony liczeb­nie kor­pus Butlera wystar­czał do zaję­cia for­tów w dole rzeki i oku­pa­cji Nowego Orle­anu oraz Baton Rouge, był jed­nak za słaby, żeby opa­no­wać ufor­ty­fi­ko­wane pozy­cje w gór­nym biegu rzeki i utrzy­mać linie komu­ni­ka­cyjne czte­ro­krot­nie dłuż­sze od tych, które łączyły ujście Mis­si­sipi z Nowym Orle­anem. Powy­żej Nowego Orle­anu nisko poło­żone koryto rzeki pod­nosi się i roz­sze­rza na zachód, aż do ujścia Red River, lecz przy wschod­nim brzegu zwęża się już 150 mil od mia­sta. W odle­gło­ści około 250 mil od Vicks­burga wschodni brzeg rzeki prze­cho­dzi w nie­re­gu­larną linię wzgórz, domi­nu­ją­cych nad lustrem wody. Pozy­cji obron­nych usy­tu­owa­nych w takim tere­nie nie można było zdo­być przy uży­ciu samej floty, zwłasz­cza że sze­ro­kie zaple­cze czy­niło je mniej odpor­nymi na odcię­cie, tak jak to miało miej­sce w przy­padku for­tów Jack­son i St. Phi­lip. Ze wzgórz nad rzeką kon­fe­de­raci kon­tro­lo­wali znaczny odci­nek Mis­si­sipi i utrzy­my­wali żywotną komu­ni­ka­cję z Tek­sa­sem oraz regio­nem w dorze­czu Red River. Zamiar opa­no­wa­nia ich siłami floty z góry ska­zany był na nie­po­wo­dze­nie, nawet jeśli upa­dek Nowego Orle­anu wstrzą­snął Połu­dniem i wywo­łał roz­pacz Kon­fe­de­ra­cji.

Oko­licz­no­ści tych Far­ra­gut był w pełni świa­domy, kiedy podej­mo­wał wyprawę w górę Mis­si­sipi. Nie zamie­rzał kwe­stio­no­wać pole­ceń prze­ło­żo­nych, ale pry­wat­nie dawał wyraz swo­jemu nie­za­do­wo­le­niu z błęd­nej oceny sytu­acji (doko­nał jej Depar­ta­ment Mary­narki) i nie­do­sta­tecz­nych sił, prze­zna­czo­nych do ope­ra­cji w górze rzeki. Iry­to­wało go, że kie­row­nic­two mary­narki w Waszyng­to­nie żądało od niego połą­cze­nia się z Flo­tyllą Mis­si­sipi (znaj­do­wała się pra­wie dzie­więć­set mil od ujścia rzeki), tylko z powodu zgod­no­ści z pla­nami dowódz­twa, bez pozo­sta­wie­nia mu w tej spra­wie swo­body decy­zji. „Chcemy wie­dzieć – pisał Fox w kolej­nym liście do Far­ra­guta – czy postą­pił pan zgod­nie z instruk­cjami i wysłał odpo­wied­nie siły w górę rzeki na spo­tka­nie z flo­tyllą zachod­nią”.

„Ludziom w Depar­ta­men­cie wydaje się – repli­ko­wał Far­ra­gut – że moja flota nie ponio­sła żad­nego uszczerbku i że po przy­by­ciu do Nowego Orle­anu była w sta­nie od razu popły­nąć w górę rzeki (…). Pra­wie wszyst­kie kano­nierki są tak uszko­dzone, że nie mają szans na kon­fron­ta­cję z opan­ce­rzo­nymi tara­nami pły­ną­cymi z prą­dem w dół rzeki (…). Przy­by­łem do Nowego Orle­anu, mając w zapa­sie żyw­ność na pięć lub sześć dni i tylko jedną zapa­sową kotwicę. Jak tylko uzu­peł­nię zapasy i zdo­będę kotwice wyru­szymy w górę rzeki i spró­bu­jemy, na ile to będzie w prak­tyce moż­liwe, wypeł­nić dotych­czas otrzy­mane roz­kazy”.

W dniach 12–13 maja flota Far­ra­guta zmu­siła do kapi­tu­la­cji Natchez, ważny port w pobliżu ujścia Red River. Pierw­sza grupa kano­nie­rek dowo­dzona przez kmdr. S. P. Lee dotarła 18 maja do Vicks­burga. Lee od razu zorien­to­wał się, że poło­że­nie Vicks­burga i siła gar­ni­zonu, któ­rym dowo­dził gen. Mar­tin Smith (ten sam, który był odpo­wie­dzialny za przy­go­to­wa­nie zewnętrz­nego pasa obrony Nowego Orle­anu) sta­no­wią zbyt wiel­kie ryzyko, aby zdo­by­wać mia­sto z mar­szu lub decy­do­wać się na prze­pły­nię­cie obok niego. Far­ra­gut mógł się o tym prze­ko­nać oso­bi­ście 23 maja, kiedy do Vicks­burga dopły­nęły pozo­stałe okręty jego flo­tylli. Wkrótce po nich na miej­sce dotarły trans­por­towce wio­zące 1500 żoł­nie­rzy gen. Wil­liamsa.

Vicks­burg zbu­do­wany został na wyso­kim cyplu nad zakrę­tem Mis­si­sipi. Leży w miej­scu sta­rego fran­cu­skiego fortu z początku XVIII w., strze­gą­cego prze­cię­cia waż­nych szla­ków komu­ni­ka­cyj­nych, jakimi były rzeka Mis­si­sipi oraz droga pro­wa­dząca ze wschod­niego Tek­sasu i Luizjany na głę­bo­kie połu­dnie Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Po prze­ję­ciu Luizjany od Fran­cji, Hisz­pa­nie wybu­do­wali tu w 1791 r. fort Noga­les. Ame­ry­ka­nie wzięli w posia­da­nie oko­liczne tereny w 1798 roku. W 1814 r. pastor Kościoła meto­dy­stów Newitt Vick zało­żył tu misję, wokół któ­rej z cza­sem powstało mia­sto nazwane od jego nazwi­ska „Vick’s Burgh” („Mia­sto Vicka”). Stra­te­giczne poło­że­nie Vicks­burga wyni­kało z faktu, że znaj­do­wał się on przy ostrym zakolu Mis­si­sipi na wyso­kiej, nad­rzecz­nej skar­pie, wzno­szą­cej się miej­scami na wyso­kość 250 stóp (około 80 metrów). W 1862 r. Vicks­burg sta­no­wił bazę kon­fe­de­ra­tów i strzegł waż­nej linii kole­jo­wej bie­gną­cej ze Shre­ve­port w Luizja­nie do sto­licy stanu Mis­si­sippi Jack­son. Linia ta sta­no­wiła główną trasę dostaw uzbro­je­nia i zaopa­trze­nia dla armii Połu­dnia z zachod­nich sta­nów Kon­fe­de­ra­cji, Arkan­sas, Tek­sasu, Luizjany oraz por­tów w Mek­syku, dokąd docie­rała znaczna część zagra­nicz­nych dostaw woj­sko­wych z powodu blo­kady mor­skiej Połu­dnia. Ze względu na swoje obronne poło­że­nie i stra­te­giczne zna­cze­nie dla Połu­dnia, Vicks­burg nazy­wany był czę­sto „Gibral­ta­rem Kon­fe­de­ra­cji” (Gibral­tar of Con­fe­de­racy).

Potęż­nie umoc­nione i poło­żone w ide­al­nym do obrony miej­scu mia­sto nie prze­stra­szyło się zdo­bywcy Nowego Orle­anu. Far­ra­gut wysy­ła­jąc taką samą pro­po­zy­cję kapi­tu­la­cji, jaką wcze­śniej zło­żył innym mija­nym po dro­dze mia­stom nad Mis­si­sipi, prze­czy­tał w odpo­wie­dzi: „Miesz­kańcy stanu Mis­sis­sippi nie wie­dzą i nie chcą wie­dzieć, jak się kapi­tu­luje przed nie­przy­ja­cie­lem. Jeśli komo­dor Far­ra­gut i gene­rał Butler chcą ich tego nauczyć, niech przyjdą i spró­bują to zro­bić”. Po takim powi­ta­niu 26 maja okręty Far­ra­guta ostrze­lały kon­fe­de­rac­kie pozy­cje wznie­sione poni­żej mia­sta w Grand Gulf, a póź­niej roz­po­częły kil­ku­dniowy ostrzał samego Vicks­burga. Ostrzał ten oka­zał się cał­kiem bez­owocny, gdyż arty­le­rzy­ści nie mogli nawet dokład­nie wyce­lo­wać dział w kon­fe­de­rac­kie bate­rie na wyso­kiej skar­pie brze­go­wej. Na prośbę Far­ra­guta gen. Wil­liams prze­pro­wa­dził reko­ne­sans w rejo­nie mia­sta, któ­rego wyniki przed­sta­wił na nara­dzie dowód­ców. Z raportu wyni­kało, że Wil­liams uważa lądo­wa­nie pod Vicks­bur­giem za nie­moż­liwe i nie widzi szans na pod­ję­cie jakich­kol­wiek dzia­łań w obli­czu tak sil­nego prze­ciw­nika (kon­fe­de­raci mogli w ciągu kilku godzin prze­rzu­cić dodat­kowo 30 000 ludzi trans­por­tem kole­jo­wym z Jack­son), zaj­mu­ją­cego na doda­tek domi­nu­jącą pozy­cję nad rzeką. Więk­szość dowód­ców zgo­dziła się z jego opi­nią.

„Nie prze­pły­ną­łem obok Vicks­burga – napi­sał Far­ra­gut w liście do domu – nie dla­tego, że był zbyt sil­nie ufor­ty­fi­ko­wany, i nie dla­tego, że nie mógł­bym tego z łatwo­ścią zro­bić, ale dla­tego, że zosta­li­by­śmy odcięci od zapa­sów węgla i żyw­no­ści. Zna­leź­li­by­śmy się pomię­dzy dwoma wro­gami (Vicks­bur­giem i Mem­phis), więc moi kapi­ta­no­wie odra­dzili mi takie roz­wią­za­nie. Byłem wtedy bar­dzo chory i ustą­pi­łem wobec ich rady, którą uwa­żam za słuszną. Wąt­pię jed­nak, czy pod­jął­bym taką decy­zję, gdy­bym był zdrowy”.

Dodat­ko­wym powo­dem, dla któ­rego Far­ra­gut posta­no­wił wyco­fać się spod Vicks­burga był fakt, że oddziały Wil­liamsa miały tylko kil­ku­dniowe racje żyw­no­ści, dla­tego flota musiała oddać im część swo­ich zapa­sów. To, co zostało, wystar­czyło tylko na dopro­wa­dze­nie okrę­tów z powro­tem do Nowego Orle­anu. Far­ra­guta nie­po­ko­iły także opa­da­jące wody Mis­si­sipi. Oba­wiał się on ponadto o bez­pie­czeń­stwo pły­ną­cych bez eskorty stat­ków z węglem, znaj­du­ją­cych się w oko­li­cach Natchez (sto mil od Vicks­burga). Były one nara­żone na ataki nie­re­gu­lar­nych oddzia­łów Połu­dnia, ope­ru­ją­cych nie­mal na całej dłu­go­ści wyso­kiego, wschod­niego brzegu Mis­si­sipi. Osta­tecz­nie 28 maja oddziały Wil­liamsa zna­la­zły się z powro­tem w Baton Rouge. Kilka dni póź­niej spod Vicks­burga powró­ciły także okręty Far­ra­guta.

Na początku czerwca, kiedy Far­ra­gut był jesz­cze w górze rzeki, dotarły do niego nowe roz­kazy z Waszyng­tonu z datą 17 maja. Zastępca sekre­ta­rza mary­narki przy­po­mi­nał w nich o zada­niu, które wyzna­czono dowódcy eska­dry. Pona­glał do otwar­cia żeglugi na Mis­si­sipi dla flo­tylli Davisa. Far­ra­gut wyko­nu­jąc roz­kazy Foxa, 20 czerwca wypły­nął z Baton Rouge z powro­tem do Vicks­burga. Tym razem miał ze sobą całą bry­gadę gen. Wil­liamsa w sile 3200 żoł­nie­rzy i liczną grupę robot­ni­ków cywil­nych. Ich głów­nym zada­niem miało być prze­ko­pa­nie kanału w poprzek pół­wy­spu De Soto leżą­cego naprze­ciwko mia­sta oraz dopro­wa­dze­nie do zmiany biegu Mis­si­sipi w taki spo­sób, aby rzeka zna­la­zła się poza zasię­giem kon­fe­de­rac­kich bate­rii. Dopiero wtedy statki z żoł­nie­rzami i kano­nierki mogłyby bez­piecz­nie minąć Vicks­burg.

Tego samego dnia, kiedy Far­ra­gut roz­po­czął swoją drugą wyprawę na Vicks­burg, rząd Kon­fe­de­ra­cji posta­wił na czele Depar­ta­mentu Mis­sis­sippi i Wschod­niej Luizjany (Depart­ment of Mis­sis­sippi and East Louisiana) gen. Earla Van Dorna. Ener­giczny i nieco ego­cen­tryczny Van Dorn 27 czerwca objął oso­bi­ście komendę nad obroną Vicks­burga, pod któ­rym miał się spo­tkać ze swoim szkol­nym kolegą z West Point – gen. Wil­liam­sem.

Wyru­sza­jąc po raz drugi prze­ciwko Vicks­bur­gowi, Far­ra­gut był prze­ko­nany, że powróci do Zatoki Mek­sy­kań­skiej dopiero na wio­snę następ­nego roku, gdyż na Mis­si­sipi zaczy­nał się wła­śnie sezon niskich sta­nów wody. Zdra­dliwa rzeka szybko dała o sobie znać, gdy ciężki „Hart­ford” osiadł na przy­brzeż­nej mie­liź­nie. Udało się go zepchnąć na wodę dopiero dwa­dzie­ścia cztery godziny póź­niej, gdy wyła­do­wano na brzeg cały zapas węgla, amu­ni­cji i dwa działa. „Jak smutno jest myśleć o tym, że twój okręt utknął przy błot­ni­stym brzegu, pięć­set mil od natu­ral­nego śro­do­wi­ska mary­na­rza – pisał Far­ra­gut. – Wiem, że zro­bi­łem wszystko, co w mojej mocy, by zapo­biec jego obec­no­ści tak daleko w głębi rzeki, ale zosta­łem do tego zmu­szony roz­ka­zem”.

Pierw­sze dwie kano­nierki Far­ra­guta („Ita­sca” i „Wis­sa­hic­kon”) dotarły do Vicks­burga już 9 czerwca. Pozo­stała część eska­dry dopły­nęła tam 18 czerwca. Dwa dni póź­niej do okrę­tów Far­ra­guta dołą­czyła flo­tylla sie­dem­na­stu szku­ne­rów Por­tera wezwa­nych z bazy w Pen­sa­coli na Flo­ry­dzie, dokąd odpły­nęły po zdo­by­ciu Nowego Orle­anu. Po zaję­ciu wygod­nych sta­no­wisk przy obu brze­gach, okrę­towe moź­dzie­rze, 26 czerwca, roz­po­częły ostrzał trwa­jący dwa dni. Naza­jutrz żoł­nie­rze Wil­liamsa zajęli się pra­cami przy kopa­niu kanału. Tym­cza­sem Far­ra­gut posta­no­wił powtó­rzyć manewr, jakiego już raz doko­nał pod for­tami u ujścia Mis­si­sipi. Wie­czo­rem 27 czerwca Por­ter dał znać, że jest gotów osło­nić ogniem próbę prze­pły­nię­cia eska­dry Far­ra­guta pod bate­riami Vicks­burga.

Jak już wspo­mniano, Vicks­burg leży na wschod­nim, wyso­kim brzegu Mis­si­sipi. U jego stóp rzeka zata­cza ostry łuk w kształ­cie litery „U”, któ­rego pełna dłu­gość wynosi około czte­rech mil (sześć i pół kilo­me­tra). Każdy prze­pły­wa­jący sta­tek miał tutaj do poko­na­nia nie­bez­pieczną drogę, dużo trud­niej­szą, niż gdyby pły­nął pro­stym torem wod­nym, i z tego powodu był bar­dziej nara­żony na ostrzał z nad­brzeż­nej skarpy. Zada­nie eska­dry Far­ra­guta, znaj­du­ją­cej się poni­żej mia­sta, było trud­niej­sze, gdyż okręty musiały popły­nąć pod prąd, kur­sem bli­żej wschod­niego brzegu. Potem nale­żało wziąć ostry skręt w lewo i dopiero po prze­by­ciu zakrętu można było podejść do zachod­niego brzegu, który dawał pewną osłonę przed ogniem dział z naj­wy­żej poło­żo­nych bate­rii.

Far­ra­gut dał sygnał do natar­cia 28 czerwca o godzi­nie dru­giej w nocy. Godzinę póź­niej eska­dra licząca jede­na­ście okrę­tów („Hart­ford”, „Rich­mond”, „Bro­oklyn”, „Iro­quis”, „One­ida”) oraz sześć kano­nie­rek ruszyła w górę rzeki. O godzi­nie czwar­tej nad ranem armada pły­nąca wolno minęła szku­nery Por­tera, które natych­miast pokryły ogniem pozy­cje kon­fe­de­rac­kich dział. W wyniku nie­po­ro­zu­mie­nia trzy okręty sta­no­wiące straż tylną (USS „Bro­oklyn” i dwie kano­nierki) nie ruszyły na czas i zostały w tyle. Osiem pozo­sta­łych o godzi­nie szó­stej zako­twi­czyło bez­piecz­nie powy­żej Vicks­burga. Okręty Far­ra­guta ucier­piały mniej, niż można było ocze­ki­wać, cho­ciaż były nara­żone na cią­gły ogień wroga, na który nie mogły nawet odpo­wie­dzieć. Przy­czy­niła się do tego słaba cel­ność kon­fe­de­rac­kich arty­le­rzy­stów, któ­rzy prze­no­sili więk­szość poci­sków nad posu­wa­jącą się kolumną.

Minąw­szy Vicks­burg, Far­ra­gut wysłał chłodny raport do Waszyng­tonu. „Dotar­łem do Vicks­burga z «Bro­okly­nem», «Rich­mon­dem» i «Hart­for­dem» – pisał – z głę­bo­kim posta­no­wie­niem wyko­na­nia otrzy­ma­nych instruk­cji naj­le­piej, jak tylko potra­fię (…) Forty można minąć, tak jak my to zro­bi­li­śmy i możemy zro­bić znowu tyle razy, ile się tego będzie od nas wyma­gać. Nie będzie to jed­nak łatwa sprawa, gdyż tak długo, jak wróg z wielką siłą tkwi za wzgó­rzami, unie­moż­li­wia­jąc nam desant i utrzy­ma­nie miej­sca lądo­wa­nia, możemy co naj­wy­żej uci­szyć na jakiś czas jego bate­rie (…) Jestem prze­ko­nany, że Vicks­burga nie da się zdo­być bez armii liczą­cej 12 000 lub 15 000 ludzi. Jest tu cała dywi­zja gene­rała Van Dorna, zaj­mu­jąca bez­pieczne pozy­cje za wzgó­rzami”.

Niski stan wody unie­moż­li­wiał dużym okrę­tom posu­wa­nie się w górę rzeki dalej niż pięt­na­stu mil powy­żej Vicks­burga, toteż Far­ra­gut zatrzy­mał flotę nie­da­leko ujścia lewego dopływu Mis­si­sipi – rzeki Yazoo. Kilka dni póź­niej dostał wia­do­mość od Por­tera, który ostrze­gał, że jeśli duże jed­nostki nie wrócą szybko w dół rzeki, poziom wody w Mis­si­sipi unie­ru­chomi je do następ­nego roku (do 3 lipca Por­ter bom­bar­do­wał Vicks­burg; 9 lipca został odwo­łany do Waszyng­tonu, a jego szku­nery prze­szły do służby na wschod­nim wybrzeżu).

W dniu 1 lipca koło plan­ta­cji Young’s Point, poło­żo­nej naprze­ciw ujścia rzeki Yazoo, okręty Far­ra­guta połą­czyły się z flo­tyllą Davisa, która dwa dni wcze­śniej wypły­nęła z Mem­phis. Połą­czone siły rzeczne Unii pozo­stały na tere­nach na pół­noc od Vicks­burga do 15 lipca, z wyjąt­kiem „Bro­oklynu” i dwóch kano­nie­rek, które ope­ro­wały po dru­giej stro­nie mia­sta. Miej­sce postoju okrę­tów znaj­do­wało się cztery mile od ujścia Yazoo, u pół­nocnej nasady pół­wy­spu De Soto. Z Yazoo 15 lipca wypły­nął ukry­wa­jący się w głębi rzeki, naj­bar­dziej fachowy pan­cer­nik Kon­fe­de­ra­cji, CSS „Arkan­sas”, dowo­dzony przez kmdr. Isa­aca N. Browna12. To, co nastą­piło póź­niej uważa się za jedną z naj­bar­dziej hero­icz­nych akcji w histo­rii mary­narki ame­ry­kań­skiej. Sil­nie opan­ce­rzony i uzbro­jony okręt sto­czył zwy­cię­ską walkę z trzema jed­nost­kami Davisa na Yazoo, następ­nie prze­bił się przez całą połą­czoną flotę fede­ralną i choć mocno postrze­lany (straty załogi wynio­sły 10 zabi­tych i 15 ran­nych), szczę­śli­wie dopły­nął do Vicks­burga przy aplau­zie tłu­mów obser­wu­ją­cych jego samotny bój z brzegu rzeki. Far­ra­gut ruszył za nim w pogoń i nocą prze­pły­nął ponow­nie pod dzia­łami for­tów. Tydzień póź­niej Davis wysłał mu na pomoc pan­cer­nik USS „Essex” (dowódca kmdr Wil­liam D. Por­ter) i taran „Queen of the West” (dowódca płk Char­les R. Ellet). Okręty te usi­ło­wały 22 lipca bez powo­dze­nia znisz­czyć „Arkan­sas” (stra­cił kolej­nych trzy­na­stu człon­ków załogi), któ­rego obec­ność zagra­żała całej żeglu­dze Unii w dol­nym odcinku Mis­si­sipi. Po walce Ellet powró­cił w górę rzeki, ale ciężki „Essex” nie zdo­łał dopły­nąć pod prąd do swo­jej flo­tylli i pozo­stał poni­żej Vicks­burga. Wkrótce przy­słano mu do pomocy kolejny taran Elleta „Sum­ter”.

Far­ra­gut 20 lipca otrzy­mał spóź­nione roz­kazy (z datą 14 lipca) z Depar­ta­mentu Mary­narki, w któ­rych kazano mu prze­rzu­cić czę­ści sił ponow­nie w dół rzeki z jak naj­mniej­szymi stra­tami. Stwier­dziw­szy, że strome urwi­ska i bastiony Vicks­burga prze­trwają każde, nawet naj­cięż­sze bom­bar­do­wa­nie z wody, Far­ra­gut uznał dal­szą swoją obec­ność pod Vicks­bur­giem za bez­ce­lową i 24 lipca wyru­szył w drogę powrotną do Nowego Orle­anu z całą flo­tyllą. Dodat­ko­wym powo­dem odwrotu, poza cią­głym opa­da­niem wód Mis­si­sipi, były cho­roby, które nękały jego flotę (na samym „Bro­okly­nie” zacho­ro­wało 68 ludzi z trzy­stu­oso­bo­wej załogi). Wskaź­nik cho­rych był jed­nak mniej­szy, niż we Flo­tylli Mis­si­sipi (u Davisa zacho­ro­wało 40% mary­na­rzy), co pozwala wyra­zić ogólną opi­nię o warun­kach, w jakich zna­la­zły się załogi jego okrę­tów. Jesz­cze gorzej wyglą­dała sytu­acja w oddzia­łach gen. Wil­liamsa, w któ­rych zdol­nych do służby pozo­stało tylko 800 spo­śród 3200 ludzi. Wyru­sza­jąc w drogę powrotną, Far­ra­gut zosta­wił w górze rzeki trzy kano­nierki, które wraz „Esse­xem” i „Sum­te­rem” miały patro­lo­wać Mis­si­sipi na odcinku od Vicks­burga do Baton Rouge.

Far­ra­gut po wielu pery­pe­tiach przy­pro­wa­dził 28 lipca swoje cięż­kie okręty do Nowego Orle­anu. Po dro­dze wysa­dził pie­chotę Wil­liamsa w Baton Rouge, gdzie żoł­nie­rze zna­leźli pomoc medyczną. Tego samego dnia flo­tylla Davisa odpły­nęła spod Vicks­burga do nowej bazy w mie­ście Helena w Arkan­sas. W ten spo­sób obie rzeczne flo­tylle Unii wró­ciły tam, skąd przy­pły­nęły.

Odwrót floty Far­ra­guta spod Vicks­burga gen. Van Dorn uznał za wielki suk­ces. Chcąc go wła­ści­wie wyko­rzy­stać, posta­no­wił odzy­skać pano­wa­nie nad całą Luizjaną. W tym celu zapla­no­wał odbi­cie Baton Rouge, które miało być pre­lu­dium do ofen­sywy na Nowy Orlean. Do wyko­na­nia tego zada­nia skie­ro­wał 27 lipca czte­ro­ty­sięczną dywi­zję gen. Johna C. Brec­kin­ridge’a13. Dywi­zja Brec­kin­ridge’a 28 lipca wyła­do­wała się z pocią­gów w Pon­cha­to­ula, 60 mil na wschód od Baton Rouge. Sta­nęła obo­zem w nie­da­le­kim ośrodku szko­le­nio­wym luizjań­skiej mili­cji Camp Moore. Dowie­dziaw­szy się, że w Baton Rouge sta­cjo­nuje trzy­ty­sięczna bry­gada gen. Wil­liamsa, osła­niana przez „Essex” i kano­nierki Far­ra­guta, Brec­kin­ridge zażą­dał przy­sła­nia mu na pomoc opan­ce­rzo­nego „Arkan­sas”. Wypły­nął on z Vicks­burga 3 sierp­nia bez urlo­po­wa­nego kmdr. Browna. Po poko­na­niu bli­sko 300 mil na peł­nych obro­tach nad­wy­rę­żony sil­nik pan­cer­nika zepsuł się zale­d­wie pięć mil od Baton Rouge, eli­mi­nu­jąc okręt z przy­szłej bitwy.

Dywi­zja Brec­kin­ridge’a, zre­du­ko­wana w wyniku cho­rób i braku żyw­no­ści do 2600 ludzi, zaata­ko­wała 5 sierp­nia rano Baton Rouge bez wspar­cia swo­jego pan­cer­nika. Po sze­ściu godzi­nach zacię­tej walki, w trak­cie któ­rej poległ gen. Wil­liams, kon­fe­de­raci wyco­fali się ze znacz­nymi stra­tami14. Duży udział w odpar­ciu ich ataku miały okręty Unii, które ostrze­li­wały połu­dniow­ców nacie­ra­ją­cych od strony Mis­si­sipi. Następ­nego dnia kano­nierki Far­ra­guta patro­lu­jące rzekę wyśle­dziły powy­żej mia­sta uszko­dzony „Arkan­sas”. Wkrótce unie­ru­cho­miony olbrzym sta­nął w obli­czu „Essexa” zio­ną­cego ogniem. Nie mając moż­li­wo­ści manew­ro­wa­nia swoim okrę­tem, kpt. Ste­vens (zastę­po­wał Browna) skie­ro­wał „Arkan­sas” do brzegu. Wysa­dził załogę i pod­pa­lił okręt ze łzami w oczach. Chlubna, zale­d­wie dwu­dzie­sto­trzy­dniowa kariera „pły­wa­ją­cej legendy Kon­fe­de­ra­cji” dobie­gła końca.

Zawia­do­miony o ataku kon­fe­de­ra­tów na Baton Rouge, Far­ra­gut wyru­szył na pomoc z Nowego Orle­anu na czele kilku okrę­tów, lecz kiedy 7 sierp­nia przy­był do mia­sta, było już po walce. Wielką satys­fak­cję spra­wił mu wypa­lony wrak „Arkan­sas” wyrzu­cony na brzeg rzeki. Jego koniec ozna­czał, że z wód Mis­si­sipi znik­nął ostatni groźny okręt Połu­dnia. Tym samym Far­ra­gut czuł się zwol­niony z dal­szej obec­no­ści na rzece, do któ­rej czuł nie­chęć, gdyż dała mu się porząd­nie we znaki15.

Suk­ces wojsk fede­ral­nych w bitwie o Baton Rouge miał jedy­nie wymiar tak­tyczny. Oddziały Unii z roz­kazu gen. Butlera 21 sierp­nia opu­ściły mia­sto (ponow­nie zostało zajęte dopiero 17 grud­nia na roz­kaz następcy Butlera – gen. Banksa) i wzmoc­niły gar­ni­zon Nowego Orle­anu, który mógł być celem następ­nego ataku kon­fe­de­ra­tów. Wraz z woj­skami lądo­wymi cof­nęły się także siły rzeczne. Oddały znowu w posia­da­nie Połu­dnia ujście Red River, waż­nej arte­rii wod­nej dla regionu leżą­cego na zachód od Mis­si­sipi. Kon­fe­de­ra­cja wyko­rzy­stała wstrzy­ma­nie ofen­syw­nych dzia­łań Unii do ufor­ty­fi­ko­wa­nia linii wzgórz na połu­dnie od Vicks­burga i leżą­cego dwie­ście mil dalej – Port Hud­son, naj­moc­niej­szej stra­te­gicz­nej pozy­cji w dol­nym odcinku Mis­si­sipi. Port Hud­son, ze swo­imi cięż­kimi umoc­nie­niami obron­nymi ulo­ko­wa­nymi na dwu­dzie­sto­pię­cio­me­tro­wej nad­brzeż­nej skar­pie, poło­żony nie­całe dwa­dzie­ścia mil od Baton Rouge, miał w przy­szło­ści ode­grać ważną rolę jako zapora dla floty fede­ral­nej i ostatni bastion Połu­dnia nad Mis­si­sipi. Z tego punktu widze­nia kam­pa­nia Van Dorna oka­zała się stra­te­gicz­nym zwy­cię­stwem, które prze­dłu­żyło żywot Vicks­burga i utrzy­mało komu­ni­ka­cję z zachod­nimi sta­nami Kon­fe­de­ra­cji.

Pod­su­mo­wu­jąc koń­cowe dzia­ła­nia w doli­nie Mis­si­sipi w 1862 r., histo­ryk Połu­dnia, Edwin Bearss – napi­sał:

„Mając jeden pan­cer­nik i nie­wiele dział, (…) kon­fe­de­raci odzy­skali kon­trolę nad dwu­stu­pięć­dzie­się­cio­mi­lo­wym odcin­kiem Mis­si­sipi (…) Pierw­sza duża kam­pa­nia prze­ciwko Vicks­bur­gowi zakoń­czyła się nie­po­wo­dze­niem (…) Udana obrona Vicks­burga i odzy­ska­nie dol­nego biegu Mis­si­sipi pomię­dzy Port Hud­son i Vicks­bur­giem było wiel­kim zwy­cię­stwem sił zbroj­nych Kon­fe­de­ra­cji, o czym histo­rycy woj­sko­wo­ści czę­sto zapo­mi­nają”.

Dzia­ła­nia sił rzecz­nych Pół­nocy na Mis­si­sipi w 1862 r. poka­zały, że Vicks­burg jest „trud­niej­szym orze­chem do zgry­zie­nia” niż Nowy Orlean, Baton Rouge czy Mem­phis. Potrzebny był kolejny rok wojny i dowódca pokroju gen. Ulys­sesa S. Granta żeby roz­wią­zać ten pro­blem.

Dom podzielony

DOM PODZIE­LONY

Dom podzie­lony nie­zgodą nie może się ostać.

(Abra­ham Lin­coln, 16 czer­wiec 1858 r.)

„Roz­wie­dli­śmy się, ponie­waż tak bar­dzo się nie­na­wi­dzi­li­śmy” – w taki spo­sób Mary Boy­kin Che­snut, pamięt­ni­karka z Karo­liny Połu­dnio­wej, pod­su­mo­wała to, co się stało w Sta­nach Zjed­no­czo­nych na początku 1861 roku.

Pół­noc i Połu­dnie, połą­czone wię­zami histo­rii, krwi i cier­pień, nie mogły już dłu­żej ze sobą żyć. Jak każdy zwią­zek prze­cho­dziły różne koleje losu, a ich wspólny żywot zna­czyły okresy har­mo­nii i współ­pracy, prze­pla­tane momen­tami nie­zgody. Nie­po­ro­zu­mie­nia łago­dzone były przez wza­jemne ustęp­stwa, które nie zado­wa­lały żad­nej ze stron. Roz­dź­więk, który nastą­pił w latach 1860–1861 był jed­nak znacz­nie poważ­niej­szy, skłon­ność do kom­pro­misu mniej­sza, a jego efekty mniej zna­czące. W końcu doszło do tego, co zwy­kło się nazy­wać „róż­ni­cami bez moż­li­wo­ści pogo­dze­nia”, tyle że na skalę ogól­no­na­ro­dową. Tym razem nie było jed­nak sędziego, który wysłu­chałby racji obu stron i wziął na sie­bie cię­żar zaże­gna­nia sporu. Walka o roz­wód Połu­dnia z Pół­nocą miała się odtąd toczyć nie w sali sądo­wej, lecz na polach 10 000 bitew i poty­czek podzie­lo­nego kraju.

Kiedy „Ojco­wie Zało­ży­ciele” (Foun­ding Fathers) Sta­nów Zjed­no­czo­nych po raz pierw­szy osią­gnęli zgodę w spra­wie kształtu kon­sty­tu­cji, nie prze­wi­dy­wali, jak waż­nym pro­ble­mem sta­nie się w następ­nym stu­le­ciu walka o utrzy­ma­nie rów­no­wagi sił pomię­dzy eli­tami poli­tycz­nymi Pół­nocy i Połu­dnia. Eks­pan­sja tery­to­rialna i zasie­dla­nie nowych tery­to­riów pro­wa­dziła do powsta­wa­nia nowych sta­nów, stale powięk­sza­jąc począt­kową liczbę trzy­na­stu kolo­nii. Odby­wało się to w ramach jed­nego pań­stwa, ale w prak­tyce Pół­noc i Połu­dnie roz­wi­jały się według innych reguł, na które naj­więk­szy wpływ miały warunki geo­gra­ficzne i liczba lud­no­ści. Na tere­nach poło­żo­nych na połu­dnie od rzeki Ohio zie­mia i kli­mat sprzy­jały roz­wo­jowi wiel­kich plan­ta­cji, a także upra­wie na wielką skalę takich roślin, jak: tytoń, bawełna, ryż, trzcina cukrowa. Prze­mysł ni­gdy nie osią­gnął na Połu­dniu zna­czą­cej roli, głów­nie z powodu małego zapo­trze­bo­wa­nia na wytwory i braku surow­ców mine­ral­nych. Ist­niał nato­miast popyt na wiel­kie ilo­ści taniej siły robo­czej do pracy w polu, co zapew­niała insty­tu­cja nie­wol­nic­twa. Nacisk na roz­wój rol­nic­twa był przy­czyną powsta­nia na Połu­dniu nie­wielu miast, z któ­rych żadne nie było więk­sze od prze­ję­tego w 1803 r. od Fran­cu­zów Nowego Orle­anu (168 000 miesz­kań­ców). Te ist­nie­jące były ulo­ko­wane głów­nie na wybrzeżu atlan­tyc­kim jako porty, z któ­rych wysy­łano rol­ni­cze pro­dukty Połu­dnia do sta­nów pół­noc­nych i do Europy.

Głów­nym źró­dłem docho­dów Połu­dnia był eks­port pro­duk­tów rol­ni­czych, przede wszyst­kim bawełny, któ­rej uprawa obej­mo­wała w pierw­szej poło­wie XIX w. coraz więk­sze tereny na Zacho­dzie: w Ala­ba­mie, Mis­sis­sippi, Arka­na­sas, Luizja­nie i Tek­sa­sie. W 1860 r. eks­port bawełny, głów­nie do Wiel­kiej Bry­ta­nii, przy­niósł 191 mln dola­rów dochodu, pra­wie sto razy wię­cej niż eks­port cukru. W latach 1815––1860 sta­no­wił połowę war­to­ści całego kra­jo­wego eks­portu. Szybki roz­wój prze­my­słu tek­styl­nego w pierw­szej poło­wie XIX w. przy­niósł dobrą koniunk­turę na ten suro­wiec. W latach 1800–1850 pro­duk­cja bawełny podwa­jała się co 10 lat. Nic dziw­nego, że bawełnę nazy­wano na Połu­dniu „kró­lem” (King Cot­ton). Wyda­wało się, że szybko roz­wi­ja­jący się prze­mysł i roz­bu­dowa miast, tak jak to było na Pół­nocy, nie są Połu­dniu potrzebne. Powszech­nie wie­rzono, że za bawełnę i inne zie­mio­płody Połu­dnie jest w sta­nie kupić wszystko, czego potrze­buje. Do wybu­chu wojny Połu­dnie pozo­stało regio­nem rol­ni­czym, bez więk­szego prze­mysłu (roz­wi­jały się głów­nie gałę­zie prze­mysłu maszy­no­wego i narzę­dzi rol­ni­czych).

Eks­pan­sja sys­temu plan­ta­cyj­nego wyma­gała ogrom­nego wzro­stu ilo­ści nie­wol­ni­ków, jesz­cze bar­dziej uza­leż­nia­jąc Połu­dnie od nie­wol­ni­czej siły robo­czej. W głów­nych sta­nach nie­wol­ni­czych odse­tek lud­no­ści murzyń­skiej znacz­nie wzrósł i w 1861 r. wyno­sił: w Karo­li­nie Połu­dnio­wej – 59%, w Mis­sis­sippi – 55%, w Luizja­nie – 49%, w Ala­ba­mie – 45%, w Wir­gi­nii – 45%, na Flo­ry­dzie – 45%, w Geo­r­gii – 44%, w Tek­sa­sie – 30%. Han­del nie­wol­ni­kami został zaka­zany przez Kon­gres jesz­cze w 1808 r., toteż głów­nym źró­dłem wzro­stu ich liczby był szybki przy­rost natu­ralny, uzu­peł­niany nie­le­gal­nym impor­tem na dość dużą skalę. O ile w 1820 r. ilość nie­wol­ni­ków wyno­siła pół­tora miliona, o tyle w 1860 r. było ich już około czte­rech milio­nów. Więk­szość z nich zatrud­niona była na plan­ta­cjach (z tego ponad połowa przy baweł­nie), a około jedna czwarta pra­co­wała jako służba domowa, w kopal­niach, leśnic­twie i prze­my­śle.

W prze­ci­wień­stwie do Połu­dnia, słab­sze gleby i chłod­niej­szy kli­mat Pół­nocy stwa­rzały warunki dla gospo­darki far­mer­skiej. Duża ilość surow­ców sprzy­jała także roz­wo­jowi prze­my­słu. To z kolei wpły­wało na urba­ni­za­cję kraju i sty­mu­lo­wało powsta­wa­nie dużych miast, ofe­ru­ją­cych coraz wię­cej miejsc pracy dla milio­nów imi­gran­tów napły­wa­ją­cych z Europy. W cza­sie, gdy Połu­dnie z upo­rem trwało przy swej eks­ten­syw­nej gospo­darce nie­wol­ni­czej i roz­wi­jało się bar­dzo powoli, Pół­noc moder­ni­zo­wała się na nie­spo­ty­kaną w świe­cie skalę. W 1860 r. sam tylko stan Mas­sa­chu­setts wytwa­rzał wię­cej pro­duk­tów prze­my­sło­wych, niż wszyst­kie stany połu­dniowe razem. Nie­wol­nic­two ist­niało począt­kowo także na Pół­nocy, ale szybko znik­nęło, kiedy oka­zało się, że jest zupeł­nie nie­przy­datne dla potrzeb małych gospo­darstw far­mer­skich i prze­my­słu. Stały napływ imi­gran­tów rów­nież dostar­czał wystar­cza­ją­cej ilo­ści rąk do pracy. Nie­małe zna­cze­nie miała także moralna kwe­stia nie­wol­nic­twa, budząca sprze­ciw pro­te­stanc­kich w więk­szo­ści miesz­kań­ców Pół­nocy.

W poło­wie XIX w. Stany Zjed­no­czone były naj­więk­szym na świe­cie pań­stwem nie­wol­ni­czym. Nie były jed­nak pań­stwem jed­no­rod­nym. W ich skład wcho­dziły stany pół­nocne, które były wolne od nie­wol­nic­twa i nie­wol­ni­cze stany na połu­dniu. Tak różne orga­ni­zmy nie mogły funk­cjo­no­wać bez zgrzy­tów. Powsta­jące napię­cia dopro­wa­dzały do kry­zy­sów poli­tycz­nych, czę­sto na taką skalę, że gro­ziło to roz­bi­ciem pań­stwa. Więk­szość tych kon­flik­tów powsta­wała na tle pro­blemu nie­wol­nic­twa. Pierw­szy kry­zys miał miej­sce już pod­czas zgro­ma­dze­nia kon­sty­tu­cyj­nego w 1787 r. i od razu zagro­ził ist­nie­niu powsta­łego pań­stwa. Dzięki talen­towi dyplo­ma­tycz­nemu i doświad­cze­niu Ben­ja­mina Fran­klina udało się osią­gnąć kom­pro­mis. Każdy stan miało repre­zen­to­wać w Sena­cie dwóch sena­to­rów. Repre­zen­ta­cja sta­nów w izbie niż­szej miała być nato­miast pro­por­cjo­nalna do liczby ich lud­no­ści, przy czym przy okre­śla­niu pod­stawy licz­bo­wej brało się pod uwagę także nie­wol­ni­ków. Stany pół­nocne zgo­dziły się ponadto na wpro­wa­dze­nie do kon­sty­tu­cji klau­zul ochra­nia­ją­cych nie­wol­nic­two (m.in. zgo­dziły się na utrzy­ma­nie han­dlu nie­wol­ni­kami przez następne dwa­dzie­ścia lat). Minęło zale­d­wie jedno poko­le­nie od chwili ogło­sze­nia kon­sty­tu­cji, a nacisk spo­łe­czeń­stwa i wzrost popu­la­cji dopro­wa­dził w Sta­nach Zjed­no­czo­nych do nie­uchron­nej próby sił.

Tak długo, jak nie­wol­ni­cze stany Połu­dnia dorów­ny­wały liczbą sta­nom wol­nym, repre­zen­ta­cja poli­tyczna w Waszyng­to­nie i jed­no­cze­śnie wła­dza w pań­stwie pozo­sta­wały nie­za­gro­żone. Każdy stan miał w Sena­cie po dwóch swo­ich przed­sta­wi­cieli i nawet poważ­niej­szy kon­flikt inte­re­sów nie gro­ził osią­gnię­ciem prze­wagi jed­nej strony nad drugą. Sprawa ta miała żywotne zna­cze­nie dla Połu­dnia, gdyż wzrost liczby lud­no­ści i gęstość zalud­nie­nia stop­niowo pozwa­lały osią­gnąć sta­nom pół­noc­nym prze­wagę w Izbie Repre­zen­tan­tów, głów­nie dzięki imi­gran­tom. Na szczę­ście dla Połu­dnia Senat kon­tro­lo­wał poczy­na­nia Izby, a ponie­waż do 1820 r. wszy­scy pre­zy­denci, z wyjąt­kiem jed­nego, pocho­dzili z Wir­gi­nii, Połu­dnie nie musiało się oba­wiać utraty swo­ich wpły­wów w Waszyng­to­nie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Mała ency­klo­pe­dia woj­skowa, t. 3, War­szawa 1971. [wróć]

2. L. Koru­sie­wicz, Wojna sece­syjna 1860–1865, War­szawa 1985. [wróć]

3. Koman­dor David Dixon Por­ter (1813–1891) był synem boha­tera wojny z 1812 r. kapi­tana Davida Por­tera (1790–1843) i jed­no­cze­śnie przy­rod­nim bra­tem Davida Far­ra­guta. [wróć]

4. Geo­rge McC­lel­lan jako ofi­cer kor­pusu sape­rów brał udział w woj­nie z Mek­sy­kiem. W latach pić­dzie­sią­tych pra­co­wał dla towa­rzystw kole­jo­wych przy wyty­cza­niu linii kole­jo­wej w Ore­go­nie. [wróć]

5. Ofi­cer fla­gowy (Flag Offi­cer) – sto­pień przy­słu­gu­jący dowódcy zespołu okrę­tów; w daw­nej mary­narce Sta­nów Zjed­no­czo­nych naj­niż­szy sto­pień w kor­pu­sie admi­ra­łów. [wróć]

6. Gen. Ben­ja­min F. Butler (1818–1893) miał doświad­cze­nie w ope­ra­cjach desan­to­wych. W dniach 27–29 sierp­nia 1861 r. uczest­ni­czył w wal­kach o forty Hat­te­ras i Clark, które pozwo­liły flo­cie Unii opa­no­wać prze­smyk Pamilco Sound w Karo­li­nie Płn. Na początku wojny zasły­nął z tego, że ze swoim puł­kiem bez roz­kazu zajął i spa­cy­fi­ko­wał Bal­ti­more, czym przy­czy­nił się do utrzy­ma­nia stanu Mary­land przy Unii. W nagrodę Lin­coln awan­so­wał go do stop­nia gene­rała bry­gady. [wróć]

7. Uczest­nik Powsta­nia Listo­pa­do­wego. W 1835 r. osie­dlił się pod Nowym Orle­anem, gdzie doro­bił się majątku, był m.in. wła­ści­cie­lem plan­ta­cji i przę­dzalni bawełny. W marcu 1862 r. objął dowódz­two pułku Chal­mette, zło­żo­nego z luizjań­skich mili­cjan­tów wcie­lo­nych do regu­lar­nego woj­ska (Volun­teer State Tro­ops). Pułk ten nie­mal w cało­ści dostał się do nie­woli Far­ra­guta i Butlera, jed­nak wielu jego żoł­nie­rzy ucie­kło i wal­czyło potem w sze­re­gach innych puł­ków z Luizjany w Vicks­burgu. Po upadku Nowego Orle­anu Szy­mań­ski peł­nił funk­cję agenta rzą­do­wego do spraw wymiany jeń­ców. [wróć]

8. Ope­ra­tions in W. Flo­rida, S. Ala., S. Miss., and La., Chap­ter XVI, s. 652. [wróć]

9. Łączne straty w wal­kach o forty Jack­son i St. Phi­lip oraz Nowy Orlean wynio­sły 229 zabi­tych i ran­nych po stro­nie Unii oraz 782 zabi­tych, ran­nych i jeń­ców po stro­nie Kon­fe­de­ra­cji. [wróć]

10. Depar­ta­ment Wojny zakon­trak­to­wał budowę sied­miu sil­nie opan­ce­rzo­nych i uzbro­jo­nych okrę­tów w sierp­niu 1861 roku. Kon­struk­to­rem pan­cer­ni­ków nale­żą­cych do „klasy miast” był Samuel M. Pook, zaś ich budow­ni­czym słynny inży­nier rzeczny James B. Eads z St. Louis. Każdy z nich miał ok. 58 m dł. oraz 15 m szer., był uzbro­jony w trzy­na­ście dział, roz­wi­jał pręd­kość ok. 15 km/h i był osło­nięty 6,5 cm pan­ce­rzem. Pierw­szy pan­cer­nik Unii „St. Louis” został zbu­do­wany w ciągu 65 dni i zwo­do­wany w Caron­de­let (Mis­so­uri) 12 paź­dzier­nika 1861 r. Ofi­cjal­nie wszyst­kie okręty weszły do służby po 16 stycz­nia 1862 r. [wróć]

11. Były to tzw. cot­ton­calds („baweł­niane pan­cer­niki”), gdyż ich główną ochronę przed poci­skami sta­no­wiły spra­so­wane bele bawełny peł­niące rolę pan­ce­rza. [wróć]

12. Budowę CSS „Arkan­sas” roz­po­częto w sierp­niu 1861 r. w oko­li­cach Mem­phis. Okręt miał dłu­gość 50 m i sze­ro­kość 11,5 m; wypor­ność około 10 ton. Pokryty był pan­ce­rzem z roz­kle­pa­nych szyn kole­jo­wych o gru­bo­ści do 11 cm i dodat­kowo osło­nięty spra­so­wa­nymi belami bawełny. Uzbro­jony był w 10 dział i żela­zny pię­cio­me­trowy taran o wadze ponad 3,5 ton. W kwiet­niu 1862 r. nie­wy­koń­czony „Arkan­sas” został odho­lo­wany w głąb Yazoo, gdzie przez dwa mie­siące kon­ty­nu­owano jego budowę i szko­le­nie dwu­stu­trzy­dzie­sto­dwu­oso­bo­wej załogi. Jego dowódz­two 28 maja powie­rzono kmdr. Isa­acowi Brow­nowi. [wróć]

13. John C. Brec­kin­ridge, poli­tyczny gene­rał z Ken­tucky, był wice­pre­zy­den­tem w rzą­dze Jamesa Bucha­nana i kan­dy­da­tem par­tii demo­kra­tycz­nej w wybo­rach w 1860 r. [wróć]

14. W bitwie o Baton Rouge obie strony ponio­sły podobne straty. Unio­ni­ści mieli 383 zabi­tych i ran­nych, kon­fe­de­raci stra­cili 453 ludzi. Jed­nym z zabi­tych był wal­czący po stro­nie Kon­fe­de­ra­cji szwa­gier Lin­colna – por. Ale­xan­der Todd. [wróć]

15. W sierp­niu Far­ra­gut odpły­nął do bazy w Pen­sa­coli. Roz­ka­zem z 16 lipca wraz z trzema innymi ofi­ce­rami mary­narki (Foote’m, Por­te­rem i Samu­elem F. Du Pon­tem) został awan­so­wany do stop­nia kontr­ad­mi­rała (rear-admi­ral). W listo­pa­dzie 1862 r. wró­cił do Nowego Orle­anu, a w marcu 1863 r., gdy Grant nacie­rał na Vicks­burg, wspo­mógł go, mija­jąc Port Hud­son i zatrzy­mu­jąc ruch stat­ków Kon­fe­de­ra­cji na Red River. W sierp­niu 1864 r. zasły­nął bra­wu­rową akcją mającą na celu zdo­by­cie wej­ścia do Zatoki Mobile. 23 grud­nia tego roku został pierw­szym wice­ad­mi­ra­łem (vice-admi­ral) w histo­rii mary­narki USA, a w 1866 r. admi­ra­łem (admi­ral). [wróć]