Uzdrawiająca moc Maryi - Ks. Adam Rybicki - ebook

Uzdrawiająca moc Maryi ebook

Adam Rybicki

4,9

Opis

Fizyczna przemoc pozostawia rany widoczne, ale o wiele trwalsze są te, które psychologowie nazywają emocjonalnymi – ukryte, które nieraz wiele lat żyją w formie „przetrwalnikowej”, aby w pewnym momencie się ujawnić, rzutują one na wiele sfer funkcjonowania człowieka. Najbliższa rodzina jest miejscem, gdzie dziecko po raz pierwszy zostaje ugodzone w swoje najdelikatniejsze punkty.

Ból ten jest czasem tak dotkliwy, że aby jakoś się go pozbyć, dochodzi do zamknięcia, odcięcia się od tego, co się przeżywa. Dziecko, chcąc w swoim otoczeniu „przetrwać”, obudowuje się murem. Bóg o tym wie i jedną z wielkich łask, które człowiek może otrzymać, jest ponowne otwarcie, przyjęcie i ożywienie, nawet jeśli musi to trwać dość długo i łączyć się z lękiem oraz ponownym cierpieniem. Jaką rolę na tej drodze ponownego otwarcia może mieć Maryja – Matka Jezusa z Nazaretu? Ona dała Bogu ludzką naturę. Była odpowiedzialna za to, by Bóg na ziemi był ludzki, najbardziej ludzki, jak to tylko możliwe. Ona więc jest nie tyle „zastępczym rodzicem”, ile Osobą, która pozwala otworzyć się na nowe wymiary duchowości, a przede wszystkim na miłość Jezusa, będącą obrazem miłości Ojca. Ona towarzyszyła Jezusowi, który przy Niej wzrastał w łasce „u Boga i u ludzi”, tzn. ujawniał stopniowo coraz więcej swoich ludzkich i boskich cech.

Maryja dzisiaj podobną rolę spełnia w Kościele, wobec każdego człowieka, który prosi Ją o pomoc. Maryja chroni życie i opiekując się zranionym ciałem, dba o to, by życie duchowe nie było abstrakcyjne, przeintelektualizowane. Maryja chce ich przyjąć na nowo i poprowadzić drogą uzdrowienia. O tej drodze opowiada niniejsza książka.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 128

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,9 (9 ocen)
8
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Uzdrawiająca moc Maryi

ks. Adam Rybicki

Redaktor techniczny:

Ewa Czyżowska

Łamanie:

Edycja

Korekta:

Dariusz Godoś

Barbara Turnau

© Copyright by Wydawnictwo M, Kraków 2012

ISBN 978-83-7595-448-7

ISBN wersji cyfrowej 978-83-7595-583-5

Wydawnictwo M

ul. Kanonicza 11, 31-002 Kraków

tel. 12-431-25-50; fax 12-431-25-75

e-mail:

Wstęp

Człowiek jest istotą tak bardzo delikatną i wrażliwą, że każdy, kto mu zadaje jakikolwiek ból, naprawdę „nie wie, co czyni”. Gdy przychodzi na świat małe dziecko, jest ono szczególnie wrażliwe i przyjmuje na siebie wszystko, co jego najbliżsi mu dają. Dochodzi wtedy do pierwszych i głębokich zranień, z którymi dziecko nie może sobie poradzić, od których nie może się zdystansować.

Fizyczna przemoc pozostawia rany widoczne, ale o wiele trwalsze są te, które psychologowie nazywają emocjonalnymi – ukryte, które nieraz wiele lat żyją w formie „przetrwalnikowej”, aby w pewnym momencie się ujawnić.

Rany te nie są wyłącznie emocjonalne, ponieważ rzutują na wiele innych sfer funkcjonowania dziecka. Powodują określone reakcje w ciele, wpływają także na poszukiwania duchowe. Najbliższa rodzina jest miejscem, gdzie dziecko po raz pierwszy zostaje ugodzone w swoje najdelikatniejsze punkty. Ból ten jest czasem tak dotkliwy, że aby jakoś się go pozbyć, dochodzi do zamknięcia, odcięcia się od tego, co przeżywa ciało. Dziecko, chcąc w swoim otoczeniu „przetrwać”, nieświadomie zamraża swoje ciało i obudowuje się murem, w pewnym sensie zamiera. Gdy jednocześnie uczestniczy ono w życiu Kościoła, Bóg daje mu poznać swoją prawdę, jest ona jednak bardziej zapamiętywana niż wcielana. Dzieje się tak dlatego, że ciała „nie ma”, jest zamrożone, „martwe”. Wiara jest więc przeżywana przez takie umarłe ciało jako wiedza.

Zranione i przez to „zabetonowane” ciało w głębi jednak domaga się życia i tego wszystkiego, czego potrzebuje. Bóg o tym wie i jedną z wielkich łask, które zranione ciało może otrzymać, jest ponowne otwarcie, przyjęcie i ożywienie, nawet jeśli musi to trwać dość długo i łączyć się z lękiem oraz ponownym cierpieniem wylewającym się obficie po tym otwarciu. Bogu jednak bardzo zależy na tym, aby człowiek miał żywe, prawdziwe ciało; ono jest przecież miejscem, gdzie ma zamieszkać Boży Duch. Bóg przyjął w Jezusie prawdziwe, wrażliwe ciało ludzkie i cierpi, gdy nie może się spotkać z człowiekiem, który od swego ciała się odciął.

Jaką rolę na tej drodze ponownego otwarcia (czy odzyskiwania ciała) może mieć Maryja – Matka Jezusa z Nazaretu? Ona dała Bogu ludzką naturę. Była odpowiedzialna za to, by Bóg na ziemi był ludzki, najbardziej ludzki, jak to tylko możliwe. Bóg nie znalazł lepszej osoby, od której Jego Syn mógłby przyjąć prawdziwe ludzkie ciało, przygotował Maryję wcześniej przez całkowitą wolność do prawdziwej, nieskalanej miłości. Ona więc jest odpowiedzialna za ludzką twarz Jezusa, jego „cielesność” i całą wrażliwość, jaka się z tym wiąże. To było dwa tysiące lat temu. Teraz natomiast Maryja przedłuża swoje macierzyńskie działanie na to, co jest „Jezusowe” na ziemi, czyli tych, których Jezus zaprosił do bliskości z sobą. Maryja jako Matka dająca Jezusowi (i Jego Kościołowi) ludzkie oblicze jest także i teraz pochylona nad każdym, kto swoje ludzkie oblicze, ludzką wrażliwość stłumił z powodu zadanych ran. Ona więc jest nie tyle „zastępczym rodzicem”, ile Osobą, która pozwala otworzyć się na nowe wymiary duchowości, a przede wszystkim na miłość Jezusa, będącą obrazem miłości Ojca. Ona jest obecna i gotowa na przyjęcie każdego objawu otwierającego się życia, które wcześniej z jakichś powodów było skrywane pod skorupami. Maryja (jako człowiek i kobieta) dba o to, by człowiek na drodze stawania się bardziej ludzkim, jednocześnie stawał się bardziej boski. Ona właśnie w taki sposób towarzyszyła Jezusowi, który przy Niej wzrastał w łasce „u Boga i u ludzi”, tzn. ujawniał stopniowo coraz więcej swoich ludzkich i boskich cech. Maryja dzisiaj podobną rolę spełnia w Kościele, wobec każdego człowieka, który prosi Ją o pomoc. 

Ona nie chce być obiektem kultu należnego tylko Bogu. To nie Ona daje człowiekowi Ducha Świętego. Duchowość pochodzi od Boga, bo jest Jego życiem w człowieku. Jednak Maryja to życie chroni i opiekując się zranionym ciałem, dba o to, by życie duchowe nie było odcieleśnione, abstrakcyjne, przeintelektualizowane. Tak się dzieje u chrześcijan, którzy zostali zranieni i zamrozili swoje ciało, uśmiercili je. Maryja chce ich przyjąć na nowo i poprowadzić drogą uzdrowienia. O tej drodze opowiada niniejsza książeczka. 

Dlaczego warto podjąć ten temat? Dlaczego właśnie „Maryja i ciało”? Jest co najmniej kilka powodów:

1. Maryja ma w niebie ciało (z ciałem i duszą jest przyjęta do nieba) i my tu na ziemi także je mamy. Duchowość Maryi zarówno kiedyś na ziemi, jak i teraz w niebie jest duchowością ciała, przeżywaną w ciele. 

2. Warto odejść od banalizowania, dewocji i czysto „kultycznego” widzenia obecności Maryi w życiu duchowym. Nie chodzi więc o to, by Maryję „czcić”, lecz zauważać Jej aktywną obecność przy nas. Ta aktywna obecność najbardziej widoczna jest we wszystkich naszych strapieniach związanych z brakiem miłości. Obecność Maryi przy nas i w Kościele to obecność głęboka i poważna. 

3. Warto poszukać drogi dojścia do równowagi w traktowaniu ludzkiego ciała – nie ubóstwiając go, ale i nie pogardzając. Chrześcijanin, żyjąc w świecie, jest nieustannie spychany to w jedną, to w drugą stronę. Często źle traktuje swoje ciało. Maryja jest wzorem dobrego, „zrównoważonego” traktowania zranionego ciała. Gdyby Maryja nieprawidłowo odnosiła się do ciała i wszystkiego, co się z nim wiąże, nie zostałaby wybrana Matką Boga.

4. Najbardziej pierwotny stosunek do własnego ciała tworzy się w momencie przejęcia zachwytu matki, która swoim głosem i zachowaniem wyraża podstawowy komunikat: Jesteś wart mojej miłości i opieki . Jeśli tego komunikatu brakuje, tworzy się chęć zniknięcia lub ucieczki z własnego ciała. Wiele osób uciekło od własnego ciała z powodu braku wpływu matki. Z tej ucieczki wielu ludzi powraca, zawsze drogą cierpienia i zdzierania krwawiących bandaży. Proces ten jednak oznacza, że to Bóg upomina się o ciało, a Maryję daje nie tyle jako zastępczynię matki, ile jako Matkę Duchową, pomagającą w drodze wiary. Jej duchowy wpływ rozciąga się jednak na całego człowieka i jego funkcjonowanie, bo nie da się oddzielić sfery duchowej człowieka od pozostałych. Istnieje więc pewnego rodzaju „maryjna duchowość zranionego ciała”, czyli udział Maryi w przywracaniu człowiekowi jego pełnego człowieczeństwa. Mówiąc najprościej: w Maryi Bóg stał się człowiekiem, poprzez Maryję człowiek staje się bardziej człowiekiem, a Kościół staje się bardziej ludzki – nie tracąc, lecz zyskując na boskości. Oto dlaczego Maryja jest w Kościele tak bardzo ważna i Jej obecność aż tak bardzo owocna w życiu konkretnych ludzi.

CZĘŚĆ I 

Ciało odcięte i opancerzone

Pierwsza część jest próbą naszkicowania rysów zranionego ciała, które jest odcięte od głowy, opancerzone, zanegowane, stwardniałe. Wielu chrześcijan żyje w takim ciele, nawet o tym nie wiedząc. Z powodu pewnych przeżyć i braków, a także okoliczności zewnętrznych dochodzi czasem do takiego zamrożenia ciała. Być może jest to więc portret smutny, mroczny. Jednak nie jest w sprzeczności z obecnością i miłością Boga. Człowiek żyjący w odciętym ciele wciąż czeka na Boga, czeka na ratunek. Oto niektóre rysy jego portretu.

1. „Myślę, że kocham; myślę, że się modlę”

Zranione ciało, gdy zostaje opancerzone i zamknięte, oddaje całe swoje życie głowie, myślom. Człowiek bardziej myśli, że kocha, niż naprawdę kocha; bardziej myśli, że się modli, niż naprawdę się modli; bardziej myśli, że doświadcza wzruszeń, niż ich naprawdę doświadcza. Nie wie, dlaczego zdarza mu się w życiu to czy tamto, ponieważ nie jest świadomy prawdziwych motywów i sił, które nim rządzą. To jest dar, który go dopiero czeka – kochać, a nie myśleć, że się kocha. Modlitwa, pełna wiary i oddania, pełna pasji, a nie tylko  myślenie o Bogu. Prawdziwa pasja w tańcu, a nie oglądanie pokazów flamenco. Ale też cierpienie, które przeniknie jego trzewia, jelita i kręgosłup, jego serce i biodra. To wszystko go czeka... kiedyś. 

Zranione i zamknięte ciało nie potrzebuje więc drugiego człowieka – jeśli nie może on nic nowego wnieść do jego myśli. Nie potrzebuje Maryi (niektórzy mówią: „mam kłopot z tą maryjnością w Kościele”), bo Ona w swojej prostocie i ubóstwie nie może nic wprowadzić do bogactwa myśli opancerzonego ciała, nie nadaje się do takiego „ułożonego życia”, gdzie wszystko ma swoją precyzyjną definicję. Zranione i opancerzone ciało Kościoła robi to samo. Pojawiający się tu i ówdzie intelektualizm i „dyskusjonizm” tak naprawdę nie potrzebuje Maryi i Jej nie rozumie. Intelektualny i uporządkowany Kościół staje się więc domem dziecka, tzn. domem dla sierot, które znalazły się tu tylko dlatego, że nikt ich nie chciał, gdzie niczego nie brakuje, a dzieci myślą, że wszystko jest dobrze.

Oddzielną sprawą jest to, że zranione i utwardzone ciało na modlitwie twardnieje jeszcze bardziej. Stara się, aby z dnia na dzień wypaść przed Bogiem coraz lepiej. Jest bardzo aktywne na modlitwie, nie potrafi odpocząć – jak tu odpoczywać, skoro jeszcze tyle jest do zrobienia i pokazania Najwyższemu Dawcy Nagród? Odrzucone ciało szuka doskonałości, czasem najintensywniej szuka jej na modlitwie, bo wtedy doskonałość najbardziej się przydaje – dzięki niej można „zasłużyć” na łaskawe spojrzenie Boga, a także – w obronie przed światem i dobrymi relacjami z ludźmi, najskuteczniej „dozbroić” się Bogiem. Z jednej strony modlitwa jest dla zranionego i zesztywniałego ciała jakimś wysiłkiem, z drugiej strony ten wysiłek przynosi zyski w postaci drobnego samozadowolenia, że jest się „wyżej”– ponad innymi, ale także ponad tym bólem, który nosi się w ukryciu, nieświadomie. W rzeczywistości tak traktowana modlitwa sprawia, że jest  się dalej od „ziemi”, czyli od siebie, od rzeczywistości. Zranione ciała szybują na modlitwie i myślą, że to zdrowy objaw zaawansowanej duchowości. 

2. Wesołkowatość zamiast radości

Zranione i opancerzone ciało bardzo często żartuje, ale w sytuacjach nienadających się do żartu, czasem sekundę za wcześnie lub w sekundę za późno. Jego humor jest jak strzał z kapiszona – pojawia się nagle, nie wiadomo skąd, potem zaraz nastaje cisza, a w tej ciszy głęboki smutek, potem znowu jakiś strzał. Czasem, w towarzystwie, strzały odbywają się seriami. Żarty są bardzo błyskotliwe, opierają się na szybkich skojarzeniach i grach słów. Wiele osób nie rozumie tych skojarzeń, są zbyt szybkie i inteligentne. Odrzucone ciało nie potrafi jednak cieszyć się majowym ciepłym deszczem. Nie zauważa wróbli (które są cenne w oczach Jezusa) oraz dzieci (do których należy Królestwo Niebieskie). Odrzucone ciało niejako „zmuszone” jest ciągle żartować, używając swojego ulubionego, bardzo abstrakcyjnego języka. Boi się, że jego powaga zdradziłaby całą prawdę. Śmianie się jest makijażem, bez którego nie można pokazać się ludziom. Zranione i zamknięte ciało ciągle się więc uśmiecha. Niektórzy bardzo zranieni i bardzo zabetonowani ludzie żartują nawet ze świętości, zbliżając się do cynizmu. Odrzucone ciało nie zdaje sobie sprawy, że żartuje (czy nawet kpi) z tych rzeczy, których przed chwilą broniło jako najświętszych. Na tym polega właśnie dowolne i trudno dostrzegalne przemieszanie ŚWIĘTEGO z tym, co można wyśmiać. Cynicy szydzący z Kościoła  i jego świętości mało czują, za to dużo wiedzą. 

Odrzucone ciało po każdej wesołej zabawie, nawet jeśli było duszą towarzystwa, wraca do domu smutne. Jednak nikogo przy tym smutku nie ma. Gdy po wesołej zabawie wraca do domu, szybko myśli o dniu jutrzejszym. Następnego dnia czekają bowiem kolejne „ważne zadania” i okrywanie rozpaczy wesołością. Odrzucone ciało modli się o pomyślność w tych ważnych zadaniach i o to, aby jutro mogło „też dobrze wypaść”. Odrzucone ciało modli się długo i przez wiele lat, wierząc, że Bóg pomaga, więc i „mnie pomoże”. Codziennie bowiem czeka je wielki wysiłek życia, więc musi się modlić. Dla odrzuconego ciała ważna jest czasem „radość z dobrze wypełnionego obowiązku” modlitwy. Istotny tu jest porządek i estetyka, pewność, że „wszystko jest na swoim miejscu”. 

Odrzucone ciało mimo wesołkowatości nie cieszy się z obecności innych ludzi. Odrzuca ich, bo samo zostało odrzucone przez kogoś, a potem samo odrzuciło siebie. Nie zna nic innego oprócz odrzucenia ciała, nawet jeśli jest to ciało pożądanej kobiety czy mężczyzny. Pożąda seksualnie, ale jednocześnie odrzuca. Jest więc czasem dumne ze swojej „czystości” i często gardzi tymi, którym nie udało się jej zachować. Pod tym względem cieszy się, że jest „lepsze”. Nie wie, że odrzucając, przegrywa swoją jedyną szansę – szansę na przeżycie miłości. 

Zranione ciało rozmawia w specyficzny sposób. Niby potrafi rozmawiać poważnie i o poważnych sprawach, ale szybko można się zorientować, że nie ma z nim o czym rozmawiać. O czym potrafi rozmawiać zranione ciało? Tematy tych rozmów mogą być czysto zewnętrzne, tzn. dotyczące innych, świata wokoło. Odrzucone ciało przecież nie ma własnych przeżyć. 

3. Cynizm i „szydera”

Wyższym stopniem wesołkowatości jest cynizm. To jest agresja w postaci humoru. Zranione ciało kpi w sposób całkowicie dowolny, nawet jeśli wie, że to kogoś boli. Odrzucone ciało nie zaznało nigdy takiego bólu, jaki się pojawia, gdy wyśmiewa się to, co dla kogoś jest naprawdę ważne i święte. Gdzieś w głębi odrzucone ciało chce przekonać świat, że nie ma rzeczy nietykalnych, nie ma rzeczy nie do obśmiania, bo to, co kiedyś miało być nietykalne (czyli ono – ciało), zostało „tknięte” lub odrzucone. „Szydera”, jak mówią młodzi, to ulubiony sposób rozmawiania z sobą martwych ciał z jednoczesnym wysokim ilorazem inteligencji. Opluwanie świętości to ukryta zemsta. Skoro ja – w swoim poczuciu godności i nietykalności – zostałem odrzucony, to dlaczego nie np. Bóg, Kościół, Jezus i Jego wizerunki, poświęcone Mu osoby? Odrzucone ciało więc nie myśli o zemście, lecz ją czyni. To jest jeszcze jeden dowód na to, że ciało jest święte i godne najwyższego szacunku. Gdy zostanie zbezczeszczone, mści się na tym, co pozostało jeszcze świętego na świecie. Pisze prześmiewcze wiersze i sztuki teatralne, maluje szydercze obrazy, bywa antyklerykalne i antysakralne. Czasem nazywa to „troską o Kościół” lub „wyrazem artystycznym”. To zemsta na Bogu za odrzucenie. Ale Bóg nie jest tu winien. On jeszcze raz przyjmuje karę, choć nie jest winien. Nieprzyjęte ciało przez cynizm i „szyderę” szuka potwierdzeń, że naprawdę nic nie jest święte. Mówi wtedy np. o grzechach innych. Uważa, że pewne osoby powinny być świętościami na ziemi, a wie, że nie zawsze tak jest. Podaje konkretne przykłady, miejsca, nazwiska. Cieszy się, gdy poznaje nowe. Odrzucone ciała wymieniają między sobą nazwiska „splamionych” osób, jak się wymienia znaczki. Tak tworzy się jedność odrzuconych ciał, ich cyniczna solidarność. Polepsza się ich samopoczucie. Cieszą się, gdy uda się kogoś lub coś świętego wytropić i opluć. Jest rodzaj porozumienia głęboko zranionych ludzi w tym, że tropią zło w Kościele i o tym mówią. Ludzie odrzuceni z maską „szydery” na twarzy rozpoznają się z daleka. Właśnie po masce. 

Odrzucone ciała mają więc radość z tego, czego ciało pokochane raczej unika. Ciało uszanowane i pokochane nie czułoby się dobrze, plując na świętości i na osoby poświęcone Bogu. Maryja w niektórych objawieniach płacze. Dlaczego płacze, skoro doznaje pełni radości w niebie? Płacze, bo przy cyniku cierpi, bo nie może się do niego przedostać. Boli Ją, gdy widzi uwięzionych ludzi za murem cynizmu i szyderstwa. Cierpi też, gdy widzi, jak cynik niszczy innych, a najbardziej z powodu samego cierpienia cynika, nawet gdy to jest cierpienie przed światem (ale i przed nim samym) głęboko ukryte. Cynik to Jej ukochane dziecko, mimo że ono nie przyjmuje Jej miłości. Gdyby cynik przyjął Jej miłość, płakałby. A szydercy przecież nie płaczą. Maryja wie, że ktoś staje się cynikiem, bo straszliwie cierpi; cynik to kwiat, który nie miał warunków, aby rozkwitnąć.

4. „Asceza” i „mistyka”

Zranione