Tylko mnie nie okłamuj - Kinga Tatkowska - ebook + audiobook + książka

Tylko mnie nie okłamuj ebook i audiobook

Kinga Tatkowska

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Gorące lato, gorące emocje i gorący romans! Po odkryciu zdrady chłopaka Layla za namową przyjaciółek postanawia spędzić noc z nieznajomym. Poznany w barze przystojniak niespodziewanie znów pojawia się w życiu dziewczyny już następnego dnia i wygląda na to, że przyciąga ich do siebie niezwykła siła. Layla daje się porwać namiętności i powoli odkrywa radość w nowym związku. Nie wie jednak, że ukochany coś przed nią ukrywa…

Czy dziewczyna będzie gotowa złamać dla niego swoje zasady?

Czy przygoda na jedną noc może być początkiem prawdziwej miłości?

I kto wypije najlepszego drinka pod rozgwieżdżonym niebem?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 278

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 26 min

Oceny
4,6 (108 ocen)
76
21
8
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
annamajka

Nie oderwiesz się od lektury

Podobała mi się, przyjemna pozycja. Pytanie tylko czy wyszła już może część o Zośce?
10
JolaMadra

Nie oderwiesz się od lektury

Super. Czyta się z przyjemnością
10
Zuzanna1972M

Nie oderwiesz się od lektury

😍💗
10
MonikaRuc

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam :)
10
Czarna32

Nie oderwiesz się od lektury

sztossss ♥️
10

Popularność




Co­py­ri­ght © Kin­ga Tat­kow­ska Co­py­ri­ght © 2022 by Luc­ky
Pro­jekt okład­ki: Ilo­na Go­sty­ńska-Rym­kie­wicz
Skład i ła­ma­nie: Ma­riusz Da­ński
Re­dak­cja i ko­rek­ta: Bar­ba­ra Ram­za
Wy­da­nie I
Ra­dom 2022
ISBN 978-83-67184-63-2
Wy­daw­nic­two Luc­ky ul. Że­rom­skie­go 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­luc­ky.plwww.wy­daw­nic­two­luc­ky.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

Wszyst­ko kom­pli­ku­je się o świ­cie

Tuż za­raz po nocy

Nie mam już na twa­rzy nic co może

Ukryć mi wady, o nie

„Sa­lo­ni­ki” Da­ria Za­wia­łow

Dla Pio­tra,

któ­ry uwie­rzył w tę hi­sto­rię znacz­nie szyb­ciej,

niż ja sama to zro­bi­łam

...!

Roz­dział pierw­szy

Wcho­dząc do miesz­ka­nia mo­je­go chło­pa­ka, nie spo­dzie­wa­łam się, że to nie ja jemu, tyl­ko on mnie zro­bi nie­spo­dzian­kę.

Je­śli nie­spo­dzian­ką mo­żna na­zwać zdra­dę.

– Ko­cha­nie, to nie tak, jak my­ślisz – po­wie­dział Se­ba­stian, kie­dy na­kry­łam go w sy­pial­ni z inną ko­bie­tą. Nie chcia­łam na­zy­wać jej dziw­ką, bo nie by­łam pew­na, czy wie­dzia­ła, że wła­śnie za­ba­wia­ła się z za­jętym fa­ce­tem.

– Kur­wa, Seba – za­śmia­łam się, choć przy­szło mi to z tru­dem. Mu­sia­łam jed­nak trzy­mać te­raz re­zon. Roz­pła­kać się mo­głam do­pie­ro po wy­jściu stąd. – Je­steś wła­ści­cie­lem agen­cji re­kla­mo­wej! My­śla­łam, że stać cię na lep­sze tek­sty. Mo­głeś cho­ciaż skła­mać, że ta miła pani z tle­nio­ny­mi wło­sa­mi jest le­ka­rzem i przy­szła na wi­zy­tę do­mo­wą, żeby zba­dać stan two­je­go pe­ni­sa.

Po­śpiesz­nie za­kła­dał spodnie, a ja ob­ró­ci­łam się na pi­ęcie i skie­ro­wa­łam w stro­nę wy­jścia.

– Za­cze­kaj! – krzyk­nął za mną. Do­go­nił mnie, kie­dy otwie­ra­łam drzwi od miesz­ka­nia. Chwy­cił mnie za rękę i ob­ró­cił przo­dem do sie­bie. – Prze­pra­szam. To kom­plet­nie nic nie zna­czy­ło. Wy­bacz mi, bła­gam cię – wy­rzu­cał z sie­bie stek bzdur, a brzmiał przy tym tak ża­ło­śnie, jak jesz­cze ni­g­dy wcze­śniej.

– Pusz­czaj mnie. – Wy­rwa­łam mu się i go spo­licz­ko­wa­łam, co ka­za­ło mu się odro­bi­nę cof­nąć, więc sko­rzy­sta­łam z oka­zji i czym prędzej wy­szłam z miesz­ka­nia, żeby nie tra­cić wi­ęcej cza­su na słu­cha­nie jego idio­tycz­nych wy­ja­śnień. – Pier­dol się! – rzu­ci­łam na od­chod­nym, trza­ska­jąc drzwia­mi.

Na ze­wnątrz buch­nęło we mnie lip­co­wym, war­szaw­skim go­rącem. Prze­szłam na dru­gą stro­nę uli­cy i wsia­dłam do sa­mo­cho­du, od razu włącza­jąc w nim kli­ma­ty­za­cję. Ru­szy­łam szyb­ko z par­kin­gu w oba­wie, że Se­ba­stian wy­bie­gnie i będzie pró­bo­wał mnie za­trzy­mać.

Do­pie­ro ja­dąc w stro­nę mo­je­go wy­naj­mo­wa­ne­go miesz­ka­nia na Ocho­cie, za­częłam pła­kać, ale nie z bólu, lecz z fru­stra­cji. Wy­rzu­ca­łam so­bie, że stra­ci­łam na tego dup­ka nie­mal dwa lata ze swo­je­go dwu­dzie­sto­sze­ścio­let­nie­go ży­cia.

Nie by­li­śmy jed­ną z tych ide­al­nych za­ko­cha­nych par wpa­trzo­nych w sie­bie jak w ob­ra­zek, ale my­śla­łam, że by­li­śmy ze sobą szcze­rzy. Ja w stu pro­cen­tach by­łam. Ni­g­dy go nie zdra­dzi­łam, bo nie­na­wi­dzi­łam zdra­dy i on do­sko­na­le o tym wie­dział. Sądzi­łam, że trak­to­wa­li­śmy się po part­ner­sku i na lu­zie, co wca­le nie ozna­cza­ło, przy­naj­mniej dla mnie, otwar­te­go zwi­ąz­ku. Ni­g­dy nie uma­wia­li­śmy się na coś ta­kie­go. Gdy­by mi po­wie­dział wprost, że nie od­po­wia­da­ło mu to, co ra­zem two­rzy­li­śmy, i chciał to za­ko­ńczyć, oczy­wi­ście bym się zgo­dzi­ła. Nie mia­łam za­mia­ru trzy­mać przy so­bie ni­ko­go na siłę. Nie obie­cy­wa­li­śmy so­bie prze­cież wspól­ne­go ży­cia aż do gro­bo­wej de­ski.

Kie­dy za­je­cha­łam na Opa­czew­ską, jak na zło­ść nie mo­głam zna­le­źć wol­ne­go miej­sca par­kin­go­we­go i by­łam już na gra­ni­cy wy­trzy­ma­ło­ści. Pi­ęt­na­ście mi­nut pó­źniej prze­kręci­łam klucz w zam­ku drzwi miesz­ka­nia. Gdy tyl­ko prze­kro­czy­łam próg, wy­sko­czył na mnie mój ko­cha­ny dal­ma­ty­ńczyk, któ­re­go trzy lata temu wzi­ęłam ze schro­ni­ska pod War­sza­wą.

– Stęsk­ni­łeś się, Stark? – ode­zwa­łam się, za­my­ka­jąc za sobą drzwi.

Kuc­nęłam przed nim i za­częłam go dra­pać tuż za le­wym uchem, co uwiel­biał. Po chwi­li ści­ągnęłam buty i prze­szłam do sa­lo­nu, usia­dłam na ka­na­pie, a pies po­ło­żył się na mnie, wbi­ja­jąc mi łapę w że­bro. Zdąży­łam się już przy­zwy­cza­ić.

– Se­ba­stian mnie zdra­dził – po­wie­dzia­łam ża­ło­śnie, gła­dząc Star­ka po py­sku i pa­trząc w świ­dru­jące mnie czar­ne śle­pia. Za ka­żdym ra­zem gdy do nie­go mó­wi­łam, by­łam pew­na, że do­sko­na­le wszyst­ko ro­zu­miał. – Już nie będzie tu­taj mile wi­dzia­ny. Nie będziesz mu­siał go oglądać.

Jak na za­wo­ła­nie po tych sło­wach ode­zwa­ła się moja ko­mór­ka. Na ekra­nie po­ja­wi­ło się imię Seby. Oczy­wi­ście nie mia­łam za­mia­ru od­bie­rać, ale za­częłam czy­tać wia­do­mo­ści, któ­re wy­słał już wcze­śniej.

Daj mi szan­sę to wszyst­ko wy­tłu­ma­czyć, ko­tek.

Prze­cież wiesz, że cię ko­cham.

To na­praw­dę nic nie zna­czy­ło.

Do­brze, dam ci ochło­nąć, ju­tro się zo­ba­czy­my.

W tym ostat­nim tkwił wła­śnie naj­wi­ęk­szy pro­blem. My na­praw­dę mie­li­śmy się ju­tro zo­ba­czyć, bo ra­zem pra­co­wa­li­śmy. A ra­czej to ja pra­co­wa­łam dla nie­go, w jego agen­cji re­kla­mo­wej Black Cat na Po­wi­ślu. Nie chcia­łam z tego re­zy­gno­wać, bo by­łam w fir­mie od sa­me­go po­cząt­ku i wie­dzia­łam, że w du­żym stop­niu przy­czy­ni­łam się do jej roz­kręce­nia. Nie by­li­śmy już tyl­ko małą krop­ką na re­kla­mo­wej ma­pie War­sza­wy. Za­czy­na­li­śmy do­ga­niać wi­ęk­szych gra­czy. Do­brze mi się wspó­łpra­co­wa­ło z Se­ba­stia­nem i nie chcia­łam tego stra­cić tyl­ko dla­te­go, że nasz zwi­ązek się roz­pa­dł. A roz­pa­dł się na sto pro­cent, bo zdra­da ozna­cza­ła dla mnie osta­tecz­ny ko­niec.

Te wszyst­kie emo­cje mu­sia­ły mnie zmęczyć, bo przy­snęłam na ka­na­pie, a obu­dził mnie dźwi­ęk te­le­fo­nu. Spoj­rza­łam na nie­go zre­zy­gno­wa­na, my­śląc, że to znów Se­ba­stian, ale tym ra­zem dzwo­ni­ła moja przy­ja­ció­łka Zo­śka, z któ­rą zna­łam się od po­cząt­ku stu­diów w sto­li­cy.

– No cze­ść – ode­bra­łam.

– Gdzie ty, do cho­le­ry, je­steś? – przy­wi­ta­ła się.

– Jak to gdzie? W domu.

Ro­zej­rza­łam się po sa­lo­nie, do­strze­ga­jąc Star­ka, któ­ry, sądząc po jego mi­nie, nie mógł się już do­cze­kać spa­ce­ru.

– Prze­cież by­ły­śmy umó­wio­ne – wy­tknęła mi, a ja pró­bo­wa­łam so­bie przy­po­mnieć, czy rze­czy­wi­ście tak było. – Od pół go­dzi­ny cze­kam w ORZO jak ja­kaś idiot­ka.

O kur­wa.

Fak­tycz­nie mia­ły­śmy się spo­tkać w knaj­pie na Pla­cu Kon­sty­tu­cji i zu­pe­łnie o tym za­po­mnia­łam. Ale mia­łam przy­naj­mniej do­bre wy­tłu­ma­cze­nie.

– Se­ba­stian mnie zdra­dził – po­wie­dzia­łam. – Trzy go­dzi­ny temu na­kry­łam go z ja­kąś blon­di, któ­ra z twa­rzy by­naj­mniej nie była do mnie po­dob­na, więc na­wet wadą wzro­ku by się nie wy­kręcił. Pew­nie dla­te­go za­po­mnia­łam, że mia­ły­śmy...

– Co?! – krzyk­nęła, więc mu­sia­łam na mo­ment od­su­nąć słu­chaw­kę od ucha. – Jak to się sta­ło? Do­brze się czu­jesz? – strze­la­ła py­ta­nia­mi jak z ka­ra­bi­nu ma­szy­no­we­go. – Co za pa­lant! Mu­si­my się na­pić – za­de­cy­do­wa­ła wresz­cie.

Był czwar­tek, co spe­cjal­nie nie sprzy­ja­ło urżni­ęciu się, sko­ro ju­tro rano mu­sia­łam zna­le­źć się w pra­cy. Jed­nak nie prze­szko­dzi­ło mi to zgo­dzić się z nią.

– Okej – ode­zwa­łam się, pa­trząc na ze­ga­rek. – Spo­tkaj­my się o dwu­dzie­stej na Wil­czej.

*

Ra­zem z Zo­śką i jej ko­le­żan­ką z pra­cy, Eli­zą, któ­rą już kil­ka razy wi­dzia­łam, sie­dzia­ły­śmy w Wo­dzie Ogni­stej, drink ba­rze, i sączy­ły­śmy, no cóż, drin­ki. Moja przy­ja­ció­łka była ksi­ęgo­wą, więc nie­wie­le trze­ba było, żeby ją za­sko­czyć albo za­cie­ka­wić. Chło­nęła jak gąb­ka ka­żdą in­for­ma­cję z mo­je­go ży­cia oso­bi­ste­go, co nie­kie­dy mnie męczy­ło, ale na ogół było bar­dzo po­moc­nym zja­wi­skiem. Opo­wie­dzia­łam dziew­czy­nom o tym, co się wy­da­rzy­ło, a one, jak na sto­wa­rzy­sze­nie jaj­ni­ków przy­sta­ło, za­częły ob­rzu­cać mo­je­go by­łe­go chło­pa­ka naj­gor­szy­mi z mo­żli­wych okre­śleń. Ku­tas, pa­lant, de­bil, je­ba­ny zwy­rod­nia­lec – to tyl­ko nie­któ­re z nich.

– Mu­sisz za­ła­twić kli­na kli­nem – po­wie­dzia­ła w któ­ry­mś mo­men­cie Zo­śka. – Niech nie uj­dzie mu to na su­cho. Wręcz prze­ciw­nie, ma być cho­ler­nie mo­kro.

Za­śmia­ły­śmy się na jej sło­wa.

– Zo­cha ma ra­cję – zgo­dzi­ła się Eli­za. – Nie mo­żesz być jed­ną z tych ko­biet, któ­re roz­pa­cza­ją po zdra­dzie i przez całe ty­go­dnie nie wy­cho­dzą z domu, uża­la­jąc się nad sobą. Weź spra­wy w swo­je ręce! Za­sza­lej!

– Do­kład­nie tak! Wy­bierz so­bie któ­re­go­kol­wiek fa­ce­ta z tego baru. Je­stem pew­na, że ża­den ci się nie oprze.

Prze­wró­ci­łam ocza­mi na ich pró­by prze­ko­na­nia mnie, że prze­spa­nie się te­raz z przy­pad­ko­wym mężczy­zną co­kol­wiek w moim ży­ciu po­lep­szy, jed­nak ca­łko­wi­cie tego nie wy­klu­cza­łam, i za­częłam się za­sta­na­wiać, jak to wła­ści­wie o mnie świad­czy. Mi­mo­wol­nie prze­nio­słam wzrok na dłu­gi bar, za któ­rym uwi­jał się bar­man, przy­go­to­wu­jąc dla go­ści ko­lo­ro­we kok­taj­le.

Wła­śnie wte­dy go zo­ba­czy­łam.

Mężczy­zna sie­dział przy ba­rze, wy­chy­la­jąc aku­rat ostat­ni łyk ze swo­jej szklan­ki. Od­sta­wił ją pu­stą na stół i przy­wo­łał do sie­bie bar­ma­na. Miał ja­sno­brązo­we wło­sy si­ęga­jące mu pra­wie do ra­mion – coś w sty­lu Bra­dleya Co­ope­ra z Na­ro­dzin gwiaz­dy albo ka­li­for­nij­skie­go sur­fe­ra. Sie­dział pro­fi­lem do mnie, więc nie wi­dzia­łam do­kład­nie jego twa­rzy, a bar­dzo chcia­łam ją zo­ba­czyć.

Po chwi­li bar­man pod­sze­dł do nie­go i za­ser­wo­wał mu spo­rą por­cję whi­skey. Nie­zna­jo­my si­ęgnął po szkla­necz­kę i zbli­żył ją do ust, a ja za­częłam zje­żdżać wzro­kiem w dół, lu­stru­jąc jego cia­ło, któ­re w sza­rej, opi­ętej ko­szul­ce pre­zen­to­wa­ło się le­piej niż do­brze.

Ten fa­cet był zu­pe­łnym prze­ci­wie­ństwem Se­ba­stia­na i bar­dzo mi się to po­do­ba­ło.

– A co po­wie­cie na nie­go? – ode­zwa­łam się do dziew­czyn, ma­jąc ci­ągle wzrok utkwio­ny w sur­fe­rze.

Nie mu­sia­łam dłu­go cze­kać na ich od­po­wie­dź.

– To­tal­nie! – pi­snęła Zo­śka.

– Je­dziesz, dziew­czy­no! – w tym sa­mym cza­sie rzu­ci­ła Eli­za.

– Ale nie mam za­mia­ru się z nim prze­spać – po­wie­dzia­łam od razu. – Po pro­stu na­wi­ążę z nim kon­takt.

– Na two­im miej­scu na­wi­ąza­ła­bym z nim kon­takt, ale w łó­żku. – Zo­śka ni­g­dy nie tra­ci­ła cza­su. Par­sk­nęłam, sły­sząc jej sło­wa.

Do­pi­łam swo­je­go trze­cie­go już drin­ka tego wie­czo­ru i pod­nio­słam się z miej­sca.

– Jak wy­glądam? – za­py­ta­łam, po­pra­wia­jąc so­bie bluz­kę i krót­ką spód­nicz­kę, a one unio­sły w moją stro­nę kciu­ki. – Okej, to idę. – Wzi­ęłam głębo­ki wdech, wy­pu­ści­łam po­wie­trze i pew­nie ru­szy­łam w kie­run­ku nie­zna­jo­me­go.

Sto­łek ba­ro­wy obok nie­go był wol­ny, więc za­jęłam to miej­sce. Nie pa­trzy­łam na ra­zie w jego stro­nę, za­sta­na­wia­jąc się, czy przy­pad­kiem on pierw­szy mnie nie za­uwa­ży. To zna­czy pierw­szy w jego prze­ko­na­niu. Nie mu­sia­łam dłu­go cze­kać, bo chy­ba po nie­spe­łna mi­nu­cie usły­sza­łam jego głos.

– Hej, girl, chy­ba usia­dłaś na czy­mś moim.

Mó­wił z ame­ry­ka­ńskim ak­cen­tem. Czy­żbym tra­fi­ła na Ame­ry­ka­ni­na, któ­ry był w Pol­sce na wa­ka­cjach? Już wi­dzia­łam ocza­mi wy­obra­źni, jak moje przy­ja­ció­łki szcze­rzą zęby i podświe­tla­ją neon z na­pi­sem „Przy­go­da na jed­ną noc”.

Do­pie­ro po chwi­li do­ta­rł do mnie sens jego słów.

– Hm? – Ob­ró­ci­łam się w ko­ńcu w jego stro­nę i za­ma­rłam, na­po­ty­ka­jąc jego spoj­rze­nie utkwio­ne we mnie.

Cza­sa­mi czy­ta­łam o po­dob­nych mo­men­tach w ksi­ążkach albo wi­dzia­łam je na ekra­nie te­le­wi­zo­ra, ale mnie ni­g­dy nic po­dob­ne­go się nie przy­da­rzy­ło, więc daw­no temu uzna­łam, że ta­kie rze­czy w re­al­nym świe­cie nie ist­nia­ły.

Aż do te­raz.

Mia­łam wra­że­nie, że nie­zna­jo­my wy­pa­lał dziu­rę w mo­ich oczach, chcąc do­stać się do sa­me­go środ­ka mo­je­go umy­słu i du­szy. Sie­dzia­łam jak spa­ra­li­żo­wa­na, oba­wia­jąc się, że zro­bi­ła­bym wszyst­ko, cze­go tyl­ko by te­raz ode mnie chciał. Czu­łam, że miał nade mną ja­kąś wła­dzę, któ­rej nie by­łam w sta­nie prze­zwy­ci­ężyć. Zdra­dzi­ła­bym mu wszyst­kie swo­je se­kre­ty, je­śli ja­ki­mś cu­dem jesz­cze ich nie po­znał te­le­pa­tycz­nie tym świ­dru­jącym spoj­rze­niem.

Za­mru­ga­łam dwa razy, żeby wy­bu­dzić się z „tego cze­goś” i chy­ba wy­bu­dzi­łam rów­nież jego.

– Masz so­czew­ki? – za­py­tał, czym kom­plet­nie mnie za­sko­czył.

– Nie, dla­cze­go py­tasz?

Przyj­rza­łam mu się uwa­żniej. Mógł być kil­ka lat star­szy ode mnie, mo­żli­we, że prze­kro­czył trzy­dziest­kę. Wy­glądał, jak­by nie go­lił się od ty­go­dnia, ale ten za­rost mu pa­so­wał.

– Po pro­stu nie wie­rzy­łem, że ktoś może mieć ta­kie nie­bie­skie oczy. Wy­da­ją się nie­praw­dzi­we.

– Więc może śnisz? – Uśmiech­nęłam się, a on po­kręcił gło­wą z roz­ba­wie­niem.

– I don’t think so.

Przy­po­mnia­łam so­bie, co po­wie­dział mi na sa­mym po­cząt­ku, i si­ęgnęłam za sie­bie. Mi­ędzy mną a opar­ciem krze­sła była pacz­ka fa­jek, któ­rej wcze­śniej nie za­uwa­ży­łam, więc po­da­łam mu ją.

– Pro­szę.

Wzi­ął ją i odło­żył obok nie­do­ko­ńczo­nej whi­skey.

– Mia­łem się wła­śnie zbie­rać do ho­te­lu, ale może zo­sta­nę jesz­cze chwi­lę – po­wie­dział, zer­ka­jąc na mnie.

– Więc nie je­steś stąd? Twój ame­ry­ka­ński ak­cent mnie nie zmy­lił?

– Dzi­siaj przy­le­cia­łem ze Sta­nów. Moja mat­ka jest Po­lką, a oj­ciec Ame­ry­ka­ni­nem – wy­ja­śnił. – Roz­sta­li się, gdy by­łem mały, a przez ostat­nie dzie­si­ęć lat miesz­ka­łem z nim.

– A two­ja mama miesz­ka tu­taj?

– Do­kład­nie tak. – Kiw­nął gło­wą. – A ty?

– Co ja?

– Je­steś Po­lką, tak?

– Skąd wie­dzia­łeś? – Spoj­rza­łam na nie­go z uda­wa­nym za­sko­cze­niem. – Pew­nie przez te nie­bie­skie oczy i blond wło­sy, co? – Pu­ści­łam do nie­go oczko, na co par­sk­nął śmie­chem.

– Je­stem Mi­ko­łaj – przed­sta­wił się w ko­ńcu.

– A ja Lay­la.

– To ja­kiś pseu­do­nim? – Zmarsz­czył brwi.

– Nie. – Po­kręci­łam gło­wą z roz­ba­wie­niem, bo sły­sza­łam to py­ta­nie już nie raz. – Ro­dzi­ce po pro­stu na­słu­cha­li się za dużo Clap­to­na i jego Lay­li. Gdy da­wa­li mi tak na imię, ra­czej się nie spo­dzie­wa­li, że przez to będę mia­ła prze­rąba­ne dzie­ci­ństwo.

– Ory­gi­nal­no­ść to nic złe­go – za­uwa­żył.

– Po­wiedz to miesz­ka­ńcom Pło­ni­cy.

– Cze­go?

– Nie­wa­żne. – Mach­nęłam ręką. Nie mie­li­śmy prze­cież roz­ma­wiać o wsi, z któ­rej po­cho­dzi­łam.

– Czy mogę... – za­czął, ale mu prze­rwa­łam.

– Po­sta­wić mi drin­ka? – pod­po­wie­dzia­łam, uśmie­cha­jąc się naj­bar­dziej olśnie­wa­jąco, jak tyl­ko po­tra­fi­łam. – Oczy­wi­ście, chęt­nie się na­pi­ję.

– Okej. – On też się uśmiech­nął i do­strze­głam w jego po­licz­kach do­łecz­ki. Uwiel­bia­łam to u fa­ce­tów. – Ma być słod­ko? – spy­tał, a ja przy­tak­nęłam. Za­wo­łał więc do nas bar­ma­na i za­czął skła­dać za­mó­wie­nie: – Słu­chaj mnie uwa­żnie. Czter­dzie­ści mi­li­li­trów czy­stej wód­ki, dwa­dzie­ścia mi­li­li­trów soku z li­mon­ki, sze­śćdzie­si­ąt mi­li­li­trów soku żu­ra­wi­no­we­go, ły­żecz­ka mio­du i woda ga­zo­wa­na. Przy­łóż się do de­ko­ra­cji. Ten drink ma być pra­wie taki pi­ęk­ny, jak ona. – Wska­zał na mnie, a ja mo­men­tal­nie po­czu­łam go­rąco na po­licz­kach. Mógł być to je­dy­nie tani pod­ryw, ale w tym mo­men­cie nic mnie to nie ob­cho­dzi­ło.

Klin kli­nem.

– My­ślisz, że będzie mi sma­ko­wa­ło? – za­py­ta­łam, kie­dy bar­man za­brał się do ro­bo­ty.

– Nie będziesz chcia­ła pić ni­cze­go in­ne­go, gwa­ran­tu­ję ci to. – Mó­głby mi te­raz za­gwa­ran­to­wać co­kol­wiek, a bra­ła­bym to w ciem­no.

*

Nie mia­łam po­jęcia, jak do tego do­szło, ale ja­kieś dwie go­dzi­ny i kil­ka drin­ków pó­źniej zna­la­złam się w jego po­ko­ju ho­te­lo­wym, a on przy­ci­skał mnie wła­śnie do ścia­ny swo­im ci­ęża­rem i na­mi­ęt­nie ca­ło­wał. Nie że­bym tego nie chcia­ła.

By­łam ca­łko­wi­cie pod­nie­co­na i jęcza­łam w jego usta, mo­dląc się, żeby uko­ił w ko­ńcu pul­su­jący ból w moim pod­brzu­szu.

– Mi­ko­łaj – wes­tchnęłam, kie­dy zsze­dł usta­mi ni­żej, na moją szy­ję. – Mu­sisz... mu­sisz wie­dzieć, że... – Czu­łam jego dłoń, któ­ra pod­wi­ja­ła moją krót­ką spód­nicz­kę i za­bie­ra­ła się do ata­ko­wa­nia maj­tek. – Ach! – jęk­nęłam, kie­dy wsu­nął we mnie pal­ce.

– Mó­wi­łaś coś? – mruk­nął pro­sto do mo­je­go ucha. Jego sek­sow­ny głos spra­wił, że pod­wi­nęłam pal­ce u stóp.

– Mu­sisz wie­dzieć, że... ja za­zwy­czaj nie ro­bię ta­kich rze­czy.

– Nie upra­wiasz sek­su? – Unió­sł mnie, a ja owi­nęłam nogi wo­kół jego pasa. Skie­ro­wał się w stro­nę łó­żka, na któ­re po se­kun­dzie mnie rzu­cił i za­raz zna­la­zł się nade mną, pod­pie­ra­jąc się na łok­ciach.

– Upra­wiam, ale... nie tak szyb­ko. Chcę, że­byś wie­dział, że nie je­stem pusz­czal­ską dziew­czy­ną, któ­ra pie­przy się po kil­ku go­dzi­nach od pierw­sze­go spo­tka­nia. – Brzmia­ło to cho­ler­nie ża­ło­śnie, ale po­trze­bo­wa­łam to po­wie­dzieć gło­śno. Może na­wet bar­dziej do sa­mej sie­bie niż do nie­go.

– Wca­le nie uwa­żam cię za pusz­czal­ską. Je­ste­śmy po pro­stu dwój­ką do­ro­słych lu­dzi, któ­rzy mają na sie­bie ocho­tę, czyż nie? – Uśmiech­nął się do mnie sze­ro­ko. – Po co mie­li­by­śmy to prze­ry­wać? – Wpa­try­wał się we mnie in­ten­syw­nie tymi swo­imi ocza­mi, cze­ka­jąc na moją od­po­wie­dź. Do­my­śla­łam się, że był fa­ce­tem, któ­ry, gdy­bym mu te­raz po­wie­dzia­ła, że to błąd, od­pu­ści­łby i do ni­cze­go wi­ęcej mnie nie na­ma­wiał.

Ale ja nie uwa­ża­łam tego za błąd.

Chcia­łam tego ca­łym cia­łem i nie mia­łam za­mia­ru prze­ry­wać.

– Masz ra­cję – szep­nęłam, przy­gar­nia­jąc go bli­żej do sie­bie i ca­łu­jąc.

Po­śpiesz­nie ści­ąga­li­śmy z sie­bie ubra­nia. Mi­ko­łaj si­ęgnął do kie­sze­ni dżin­sów, wy­jął port­fel, a z nie­go pre­zer­wa­ty­wę. Na­ło­żył ją i już po chwi­li za­czął we mnie wcho­dzić.

– Fuck – jęk­nął, za­głębia­jąc się we mnie po sam ko­niec i za­czy­na­jąc się po­ru­szać. – You’re per­fect, Lay­la.

Je­śli we­dług nie­go ja by­łam ide­al­na, to jak mo­żna było na­zwać ten seks? Przez ostat­nie dwa lata ko­cha­łam się tyl­ko z Se­ba­stia­nem i już te­raz mo­głam przy­znać, że to, co czu­łam w tym mo­men­cie, było o wie­le lep­sze niż wszyst­kie moje wcze­śniej­sze prze­ży­cia z fa­ce­ta­mi.

Na mój osąd mógł mieć wpływ rów­nież wy­so­ki po­ziom al­ko­ho­lu w or­ga­ni­zmie i fakt, że była to tyl­ko przy­go­da na jed­ną noc.

Mi­ko­łaj ści­skał mnie moc­no za ty­łek i wpi­jał się w moje usta, jak­by chciał mnie całą po­chło­nąć. Cia­śniej owi­nęłam nogi wo­kół jego bio­der, żeby zna­le­źć się jesz­cze bli­żej nie­go. By­łam już bli­ska or­ga­zmu i on mu­siał o tym wie­dzieć, bo za­czął się po­ru­szać jesz­cze szyb­ciej. Za­to­pił twarz w za­głębie­niu mo­jej szyi, tak że czu­łam na so­bie jego go­rący, szyb­ki od­dech.

Za­częłam do­cho­dzić, drżąc nie­kon­tro­lo­wa­nie w jego ra­mio­nach. W tej chwi­li zu­pe­łnie nic mnie nie ob­cho­dzi­ło prócz tych przy­jem­nych dresz­czy roz­cho­dzących się po ca­łym moim cie­le.

Kie­dy Mi­ko­łaj rów­nież do­sze­dł, opa­dł swo­im cia­łem na moje i ob­ró­cił nas tak, że on le­żał na ple­cach, a ja le­ża­łam na nim. Za­mknęłam oczy. W gło­wie ko­ła­ta­ła mi się jesz­cze myśl, żeby za­raz stąd wy­jść i je­chać do swo­je­go miesz­ka­nia, ale po se­kun­dzie po­czu­łam, że od­pły­wam.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki