Tajemnica - Sonrisa Fortuna - ebook + książka

Tajemnica ebook

Sonrisa Fortuna

4,9

Opis

"Seria Przyciąganie #4 Tajemnica" to świat nieprzyzwoitych i gorących fantazji z tajemnicą w tle!
Przeszłość ma wiele twarzy. Tę, którą pamiętamy. Tę, którą pragnęlibyśmy mieć. Tę, którą ktoś nam wmawia. I oczywiście tę, którą tworzy nasz umysł, z czasem zamazując istotne wskazówki. Jeden nieopatrzny krok może jednak wszystko zmienić i stać się elementem nowej układanki, który pozwoli rozwiązać tajemnicę. Coś, co do tej pory wydawało się nieistotne, staje się brakującym puzzlem w wielkiej intrydze o majątek Marcosa i życie Kate.
Ludzie Mroku śledzą każdy ich ruch. Nie przebierając w środkach, odkrywają ich bezpieczną kryjówkę i przeprowadzają atak, w wyniku którego Ayaz zostaje postrzelony. Czy przeżyje? Czy zdoła jeszcze pomóc w ucieczce Kate i Marcosowi? Czy Ann dostrzeże uczucie do Turka, zanim będzie za późno?
Kate odzyskuje pamięć i pragnie unieważnić kontrakt.
Czy wspólne przeżycia z Marcosem wpłyną na zmianę jej decyzji?
Czy pozna sekret, który przed nią ukrywał?
Czy zdoła przeprowadzić własny plan, zanim dopadnie ją Mrok?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 579

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,9 (9 ocen)
8
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
feelfeel

Nie oderwiesz się od lektury

oki
00

Popularność




ROZDZIAŁ 1 –KATE– NAGRANIE

– ¿Por qué? – pytam go. – Dlaczego mi to zrobiłeś?

Marcos nawet nie pyta: „Co?”. Widział nagranie, bo siedział tuż obok mnie. On wie, o co mam do niego żal. Wie, że pamiętam i jestem świadoma jego grzechów. Próbuję wyswobodzić twarz z uścisku jego dłoni. Ciepłe palce trzymają mnie mocno, nie pozwalają mi na ucieczkę. Spojrzeniem prosi o wybaczenie. Stalowe tęczówki wydają się teraz pozbawione blasku i głębi, w której jeszcze kilka godzin temu zatraciłam się całkowicie.

– Porozmawiajmy – mówi łagodnie Marcos, dostrzegając moją zmianę. – Pozwól mi to wytłumaczyć.

– To, że nie jestem twoją żoną? Nic nie musisz mówić. Ja już wszystko pamiętam.

– Zgodnie z prawem jesteś – odpowiada, a ja patrzę na niego zdziwiona, bo to jest jedna z chwil, której w ogóle nie pamiętam.

– To kłamstwo! – krzyczy Ann. – Nie wierz mu.

Odciągam jego dłonie od swojej twarzy i puszczam je, jakby mnie parzyły. Dłonie, które jeszcze kilka chwil temu dawały mi rozkosz, teraz wydawały się zimne, pozbawione uczuć. To wszystko było tylko grą. Marcos pokazał, jak dobrym jest aktorem, aby tylko osiągnąć swój cel. Kilka dni przyjemności. Jego słowa nie dawały mi spokoju. „Spędź ze mną dwa dni”. Tyle zachodu dla seksu bez zobowiązań. Więc po co ten ślub? Koszt uboczny jednorazowej zachcianki, który można szybko spłacić.

– To nie ma dla mnie już teraz najmniejszego znaczenia – kłamię tak jak on, przynajmniej próbuję, aby tak to wyglądało. – Pamiętam, co mi proponowałeś. Kilka dni rozkoszy. Osiągnąłeś swój cel za pomocą kłamstw. To dla mnie za wiele. Chcę rozwodu. Załatw to tak samo jak ślub, bez mojego udziału. – Marcos spogląda przelotnie na Ann, jakby to była jej wina. Nie rozumiem tego spojrzenia. To oczywiste, że tylko on jest winowajcą i tak perfekcyjnym kłamcą, gotowym na wszystko, aby zaspokoić nienasyconą żądzę.

Zdradzieckie ciało łaknie jego dotyku, bo wyczuwa siłę elektryzującego przyciągania, które porywa w wir zmysłowego, odurzającego zmysły seksu. Nie tylko ciało broni grzesznika. Umysł jak na złość pokazuje czarno-białe obrazy przepełnione ekstazą i radością, jaką czerpałam z pieszczot, którymi tak hojnie obsypywał moje ciało. To dzięki niemu odkryłam zakazany smak niczym niepohamowanej cudownej przyjemności. Ciało domaga się: „Daj mu się wytłumaczyć”. A umysł odpowiada: „Nie pozwól mu znowu się zwieść”. Toczę wewnętrzną walkę. Marcos wyczuwa moje emocje, on tak dobrze mnie zna. Nie potrafię oderwać wzroku od jego intensywnego spojrzenia szarych oczu. Ponownie podnosi dłoń do mojej twarzy. Ostatkiem sił odwracam głowę w bok, dając mu w ten sposób do zrozumienia, że nie chcę jego dotyku.

– Pozwól mi odejść. Déjame ir. Por favor – mówię łamiącym się głosem po polsku i hiszpańsku. – Proszę.

Marcos bez słowa wstaje z łóżka. Patrzymy na siebie w milczeniu. W jego oczach dostrzegam smutek. Tak przynajmniej mi się wydaje. Stoi i czeka na moją ostateczną decyzję. Wyczuł moje wahanie w głosie. Miał nadzieję, że zmienię zdanie.

– Kate, nie musisz go o nic prosić. Wyjeżdżamy i kropka. – Ann nie dostrzega tego, co dzieje się między nami. Ja tego też nie potrafię wytłumaczyć. Te kilka dni z Marcosem spowodowały, że zapragnęłam być z nim znacznie dłużej. Byłam gotowa na każde poświęcenie, aby spędzić z nim chociażby jeszcze jeden dzień. Ale nie chciałam pokazać mu, że tak bardzo mi na tym zależy. To byłoby jak oddanie mu wszystkich sznurków władzy nade mną. Stałabym się bezwolną marionetką w rękach kolekcjonera serc. Rozumiałam inne kobiety, które godziły się na warunki, jakie im stawiał. Marzyły o tym samym co ja. Jeśli spełnię jego oczekiwania, to może uda mi się zdobyć i jego serce, bo moje już miał, nawet nieświadomy siły uczucia, jakim go obdarzyłam.

Zabolało mnie, że tak łatwo odpuścił. Nawet nie podjął walki. Nie zapytał, co sobie przypomniałam. Przyjął, że wszystko, skoro tak powiedziałam. W ten sposób zrzucił ciężar decyzji w całości na moje barki. A ja gubiłam się w tym, co sobie przypomniałam sprzed wypadku, a tym, czego nauczyłam się po. Słowa, które powiedziała Ann, wytrąciły mnie z równowagi. Nie chciałam jej wierzyć, że to wszystko może być kłamstwem. Skrawki pamięci potwierdzały jej słowa. To ja zaczęłam coś, czego nie powinnam, z mężczyzną, który już podczas pierwszego naszego spotkania był zainteresowany jedynie moim ciałem. Kilka dni wystarczyło, abym poddała się jego nieodpartej sile. Uległam mu. Jedna noc grzechu, a on rościł sobie prawo do mojego życia. Małżeństwo z powodu ciąży. Tylko kiedy to mogło mieć miejsce? Tego w ogóle nie pamiętałam i dlatego podważałam autentyczność pozostałych wspomnień, które zalewały moją głowę w lawinowym tempie. Trzymałam się za czoło, które coraz mocniej bolało. Powtarzałam sobie słowa lekarza. Staruszek nauczył mnie techniki oddechu. Głęboki powolny wdech nosem i wydech ustami. Nawet na tym nie mogłam się skupić, bo Ann wrzeszczała na Marcosa.

– Słyszałeś, co powiedziała! Ona nie chce cię znać! – Ann mocno gestykulowała, jakby to mogło cokolwiek przyśpieszyć. – Wynoś się stąd! Pomogę Kate się ubrać i wyjeżdżamy.

Ann nie szczędziła mu gorzkich słów. A on jedynie patrzył mi w oczy i czekał. Nie potrafiłam długo tego wytrzymać. Miał takie umęczone spojrzenie. Wyzierał z niego ogromny smutek i wyrzut, że odrzuciłam go bez prawa do obrony. Spuściłam wzrok na swoje ręce. Uniosłam je do skroni i masowałam. Dostrzegłam, jak zbliżył się do szafki nocnej, nalał wody do szklanki i podał mi ją wraz z proszkiem przeciwbólowym.

– Weź, proszę, to zmniejszy ból – powiedział, kładąc mi pastylkę na dłoni i siadając na łóżku dość blisko mnie.

Spoglądałam na niego ukradkiem. Nawet teraz odczytał prawidłowo moje potrzeby i zareagował na nie, jakby robił to od zawsze. Dbał o mnie, rozumiejąc lepiej niż ja sama, co było dla mnie najbardziej odpowiednie w danej sytuacji. Instynktownie, posłusznie włożyłam pastylkę do buzi. Podał mi szklankę z wodą i, podtrzymując moją trzęsącą się dłoń, pomógł ugasić pragnienie. Piłam powoli, poddając się magii chwili. Znowu patrzyliśmy sobie głęboko w oczy, tak jakby czas stanął w miejscu. Jego ciepłe palce delikatnie gładziły moje, zapewniając im podporę. Nie miałam siły odepchnąć go w takim momencie. Moje zmysły ponownie budziły się pod wpływem jego dotyku. Pragnęłam, aby wziął mnie w ramiona i zapewnił, że wszystko się ułoży. Zachłysnęłam się wodą, uświadamiając sobie, że znowu tak szybko mu uległam. Odstawił szklankę i kciukiem starł krople, które spływały mi po brodzie. Gest był bardzo intymny, bo celowo przedłużył pieszczotę, przejeżdżając wilgotnym palcem po lekko rozchylonych ustach i przypominając mi pieszczotę jego języka. Drażnił mnie nim jak podczas pocałunku. Tak jakby zaraz miał nim wniknąć do środka i pozwolić mi oblizać go językiem. Poddałam się zmysłowości jego ruchów. I pewnie zrobiłabym to, gdyby nie Ann, która wyrwała mnie ze stanu bezwolności. Dopadła Marcosa i szarpała go za koszulę.

– Mało ci jeszcze? Nie pozwolę ci jej dłużej bałamucić. Wynocha z pokoju i z jej życia!

Marcos całkowicie ignorował Ann. Patrzył na mnie. Łudził się jeszcze, że pozwolę mu… – no właśnie na co? Na wszystko! – krzyczało moje serce. Pozwól mu, potrzebujesz go. Niech sprawi swoim dotykiem, że świat przestanie istnieć. Nawet jeśli miała być to tylko sekunda, to będzie ona warta ceny, jaką za nią zapłacę. Delektowałam się chwilą przyjemności. Jego dotyk koił moje nerwy. Pieszczota lekka jak wiatr, a ja w środku czułam tornado. Wystarczyłoby, abym pochyliła głowę bliżej niego. Nasze usta połączyłby ognisty taniec oddechów. Pragnęłam tego. Rozpaczliwie chciałam poczuć jego magię i przenieść się do bezpiecznej oazy szczęścia. Jednak wspomnienie Moni otrzeźwiło mnie i przypomniało o szarej bezwzględnej rzeczywistości. Porwanie. Mrok. Ciemność. Jak po czymś takim mam żyć dalej? Nie potrafiłam wymazać tamtych obrazów z głowy. Dotyk palców Marcosa na moich wargach przypominał mi o całej palecie uczuć. Nie mogłam opanować drżenia ramion. Strach powrócił.

– Mała, co ci jest? Spójrz na mnie. – Marcos złapał mnie za podbródek i zmusił, abym na niego spojrzała.

Widziałam troskę w jego spojrzeniu, a może i coś więcej. To moja wyobraźnia podpowiadała mi rzeczy, których tam nie powinno być. Obawa. Troskliwość. Czułość. Ciepło. Miłość.

Chwycił mnie w ramiona i tulił, kiedy płakałam.

– Kate, to jest już za tobą. Jestem tu. Obronię cię. – Marcos szeptał cicho. – Odetnij się od przeszłości, nie pozwól zawładnąć jej twoim życiem. Wypłacz, wykrzycz swój ból. I zapomnij o nim.

Jego głos uspokajał mnie. Dłońmi odgarnął mi włosy z twarzy i delikatnie całował skronie. Palcami rozcierał na policzkach spływające łzy.

– Właśnie tak, mała. Oddychaj. To jest twoje życie i zrób z nim, co zechcesz. Pamiętaj, że możesz zrobić wszystko. Carte blanche, czysta karta życia. Stwórz siebie na nowo. To ty tworzysz swoją FORTUNĘ, codzienne SZCZĘŚCIE. Myśl dobrze o sobie.

Spojrzałam na niego. Te słowa. Już mi je mówił. Nie raz. Słyszałam je za każdym razem, gdy był blisko mnie. Gdy w nocy budziłam się z płaczem. To nie były sny. On był blisko mnie. Tak jak teraz kołysał mnie w ramionach i zapewniał, że wszystko będzie dobrze, że wyzdrowieję, że pamięć wróci. A nawet jak nie wróci, to nie stanowi to przeszkody, bo mogę zacząć żyć na nowo. Dzień po dniu ucząc się nowych rzeczy.

– Mogę ci pomóc. Pozwolisz mi na to? – kontynuował Marcos.

Tak bardzo pragnęłam powiedzieć: „TAK. Pomóż mi”.

Setki myśli, słów przelatywały mi przez głowę. Scenariusze życia tworzyły się same. Co jeśli powiem: „Tak”, a co jeśli: „Nie”. Tak wiele niewiadomych stało za: „Tak”.

– Nie potrafię znowu ci zaufać – powiedziałam, wybierając łatwiejsze rozwiązanie. „Nie”. Życie bez niego wydawało się najprostszym wyjściem z sytuacji. Wrócę do domu i zapomnę o nim, o wszystkim, co było związane z wyjazdem do Turcji.

Marcos patrzył na mnie, tak jakby nie rozumiał odpowiedzi. Tuliłam się do niego, a słowami mówiłam „odejdź”. Wysyłałam mu sprzeczne sygnały. Gubił się w nich. Pokręcił głową z niedowierzaniem.

– Mała, wiesz, tak samo jak ja, że ucieczka niczego ci nie da. Przy mnie czujesz, że żyjesz. Daj nam więcej czasu. – Prośbę zakończył słodkim pocałunkiem. Topniałam jak wosk w jego ramionach. Ciepłe wargi pochłaniały każdy milimetr moich. Czułam, jak ciepło i energia przeszywają ciało i promieniują w nim.

Ze słodkiej rozkoszy wyrwał mnie krzyk Ann. Zdążyła już obejść łóżko i szarpała Marcosa jak niegrzeczne dziecko, aby puścił jej siostrzyczkę. Otworzyłam oczy. Ann uczepiła się go i próbowała odciągnąć ode mnie. Odwrócił się do niej.

– Puszczaj. Już wstaję – powiedział i odczekał, aż to zrobi. Nachylił się do mnie i przelotnie pocałował w policzek, mówiąc: – Nie odpowiadaj teraz. Nie śpiesz się z decyzją. Poczekam, aż znów mi zaufasz.

Patrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami. Czy to jego kolejna gra? Czy znając moje potrzeby, się dopasował? Tylko po co? Co dzięki temu mógłby zyskać? A ja? Czy miały dla mnie znaczenie odpowiedzi na te pytania? Nie. Przez te kilka minut czułam się pożądana i kochana. To mi wystarczyło, aby zapomnieć o wszystkim dookoła. Nawet wrzaski Ann nie robiły na mnie wrażenia. Czułam się jak oszustka złapana w pułapkę.

– Co żeś jej znowu nagadał? Jakich kłamstw teraz użyłeś? – Ann dopytywała Marcosa po angielsku. Teraz dotarło do mnie, że Marcos mówił do mnie po hiszpańsku. W melodyjnym języku miłości. Co ja znów wymyślam? Zrobił to celowo, aby Ann nie rozumiała. Udzielała mi się podejrzliwość koleżanki.

Zanim zdążył odpowiedzieć, do pokoju wpadł Ayaz.

– Co się tutaj dzieje? Wasze wrzaski słychać w całym domu. Ktoś mi może to wyjaśnić? – Rozejrzał się i czekał na odpowiedź.

Milczeliśmy. Ciszę przerwał głos Moni płynący z nagrania, które po raz kolejny zaczęło odtwarzać się od początku, a może w środku. Nawet nie zdążyłam zerknąć na telefon leżący na kocu, bo Ayaz dopadł go pierwszy. Chwycił go jak jastrząb w szpony i poderwał do góry. Zdziwiony przyjrzał mu się dokładnie.

– Nie byłaś w stanie wytrzymać jednego dnia bez telefonu? – powiedział z wyrzutem do Ann. – Nie posłuchałaś mnie i nie wzięłaś sobie do serca tego, co mówiłem. W dalszym ciągu żyjesz w bajce i nie zdajesz sobie sprawy z zagrożenia, jakie na nas ściągnęłaś. Nie wierzę!? Wykradłaś go z mojego pokoju. A ja myślałem, że…

Ann, nie czekając, aż dokończy, przerwała mu.

– Ty i te twoje środki bezpieczeństwa. To wszystko bujda. Mam tego dosyć. To jest mój telefon i to ty mi go zabrałeś. Ja jedynie odzyskałam swoją własność. Gdyby cię to interesowało, to na nagraniu jest nasza koleżanka Monia. Emir ją uratował, wyprowadzając z burdelu. Nie musimy dłużej siedzieć w tej norze. Możemy stąd wyjechać, bo Monia jest bezpieczna. I gówno mnie obchodzi, co teraz zrobisz. Pakuję Kate i wyjeżdżamy stąd.

Ayaz dopadł Ann w ułamku sekundy i potrząsnął nią. Patrzyłam na to tak samo zaskoczona jak Ann.

– Puszczaj mnie, buraku! – krzyknęła.

– Jeszcze kilka godzin temu jęczałaś zupełnie co innego – wysyczał przez zaciśnięte zęby. Ann zrobiła się purpurowa na twarzy. Zastanawiałam się, co miał na myśli, mówiąc to. Ann szybko zripostowała.

– To bez znaczenia. Chciałam tylko odzyskać telefon. – Ann kopnęła go piętą w stopę, a Ayaz ze wstrętem ją odepchnął.

– Diablica. Zapłacisz mi za to później. – Błyskawicznie złapał zaskoczoną Ann, zanim ta upadła, i obrócił ją plecami do siebie. Zablokował ją tak, że nie mogła się wyswobodzić z jego silnych ramion. Dłonie na krzyż podtrzymywane przez jego muskularne ręce, a stopy przytrzymywane między jego kolanami. – Taka jesteś cwana? To teraz spróbuj uciec.

– Puszczaj, buraku, to boli! – pisnęła Ann.

– Zostaw ją w spokoju! – krzyknęłam, nie rozumiejąc sytuacji. Próbowałam przesunąć się na łóżku, aby z niego wstać. Nie miałam siły. Czułam się bezsilna. Rzuciłam w mężczyznę tym, co znalazłam pod ręką, poduszką. – Kim ty jesteś?

Ayaz zreflektował się momentalnie, że ma widownię. Znowu dał się ponieść emocjom. Patrzył na mnie zaskoczony. Puścił Ann momentalnie, a ta z powodu gwałtownej zmiany straciła równowagę i upadła na kolana na podłogę. Ayaz wyciągnął dłoń w jej kierunku, aby pomóc jej wstać. Ta z pogardą odtrąciła jego dłoń, uderzając ją.

– Ann, przepraszam – wyszeptał zmieszany.

– Wypchaj się ze swoimi przeprosinami. – Ann wstała, masując kolana.

– Czy możecie wyjść i zostawić nas same? – poprosiłam.

Żadne z nich się nie ruszyło, mierzyli się wzrokiem. Ayaz z Marcosem patrzyli na Ann, jakby to ona była naszym wrogiem.

– Ann, to ważne. – Ayaz zwrócił się do mojej przyjaciółki. Obserwowałam jego sposób ostrożnego dobierania słów. Chciał udobruchać Ann na tyle, aby uzyskać potrzebne mu informacje. – Wiem, że mi nie wierzysz. Uważasz, że zabierając ci telefon, podjąłem niepotrzebne środki ostrożności. Ja mam inne doświadczenia, które nauczyły mnie, że wiedza pozwala przetrwać lub może być przyczyną śmierci. Kiedy nagrałaś tę rozmowę? O której uruchomiłaś ten… telefon? Czy korzystałaś z internetu, czy dzwoniłaś do kogoś? Muszę to wiedzieć.

Widziałam zmianę w zachowaniu Ayaza. Jego wybuch zastąpiła rzeczowa wypowiedź. Wiedział, że z Ann nic nie wyciśnie, jeśli będzie naciskał lub dawał jej pole do kłótni. Reagowała ogniem na iskrę, bo sama była jak bomba zegarowa. Ciemne długie włosy spływały jej wzdłuż bladej twarzy. Nie dawała po sobie poznać, że się boi. Wyprostowała sylwetkę i stała, patrząc Ayazowi prosto w oczy. Szczupła, wysoka, wydawała się taka krucha obok barczystego opalonego Turka.

Ayaz powstrzymywał się, aby nie zrobić Ann krzywdy, która jak gdyby nic mówiła, a w jego brązowych oczach widać było kipiący gniew:

– Filmik nagrałam podczas połączenia internetowego – zerknęła na swój zegarek – jakieś półtorej godziny temu. Dzwoniłam też do znajomych, aby przyjechali na przejście graniczne, z którego nas odbiorą, dobre pół godziny temu.

– Półtorej godziny – powtórzył sam do siebie. Widać było, że szybko coś analizował. – Niech to… Allah ma nas w swojej opiece. Nie mamy czasu. Musicie natychmiast opuścić tę rezydencję. Może jeszcze uda się zmylić namierzanie sygnału. Trzeba go wywieźć jak najdalej stąd i to natychmiast. Chociaż może to być już bezcelowe. – Ayaz wyłączył telefon i wyjął z niego kartę.

– Oddawaj ten cholerny telefon! – krzyknęła Ann. – On jest mój. Znowu wymyślasz nie wiadomo co.

– O czym ty mówisz? – zapytał zaniepokojony Marcos.

– Numer telefonu Ann był podany zarówno w szpitalu, ambasadzie, jak i na policji, jako osoby do kontaktu i opiekuna Kate. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłbym jako porywacz, byłoby namierzenie jego sygnału. Dlatego zabrałem telefon Ann od razu po opuszczeniu szpitala w Antalyi. Był wyłączony i schowany w specjalnej metalowej skrzynce Faradaya, zbudowanej z ekranów, które chronią przed polem elektrostatycznym i dzięki którym nie można było namierzyć jej telefonu ani po sygnale GPS, GSM, Wi-Fi, ani LTE, NFC czy Bluetooth. Równie dobrze wystarczyłoby jego wyłączenie i pokrycie zwykłą folią aluminiową, która tłumi sygnał i powoduje, że się nie wydostaje poza nią, jednakże wolałem go lepiej zabezpieczyć. Ostrzegałem Ann, aby nie korzystała z telefonu do momentu wyjazdu z posesji. Jak widać, nie posłuchała. Oby tylko nic złego z tego nie wynikło.

– Oddawaj telefon i kartę. Ograniczasz moje prawa do wolności. – Ann próbowała wyrwać komórkę z dłoni Ayaza. Telefon momentalnie znikł w tylnej kieszeni jego spodni. Turek złapał moją przyjaciółkę za ramiona i powtórzył:

– Ann, czy możesz choć na chwilę spojrzeć na sprawę z innej strony niż tylko własnej potrzeby? Ty naprawdę nie rozumiesz powagi sytuacji. Porywacz zapewne namierzył już sygnał twojego telefonu i jego ludzie jadą tutaj. Jeśli już nie kręcą się w pobliżu. Dwa dni temu zgubiłem ich auta jakąś godzinę drogi stąd. Jeśli przez ten czas czekali tam, to mogą szybko tutaj dotrzeć. Dziś jest niedziela, nie ma żadnych korków na drodze. To działa na naszą korzyść, ale i dla nich jest ułatwieniem.

– Ayaz ma rację. Nie ma czasu na kłótnię. Pakujcie się – powiedział Marcos – wyjeżdżamy natychmiast. Nie jesteśmy tu już bezpieczni. – Złapał Ayaza pod ramię. – Chodź, zostawmy dziewczyny, niech się ubiorą i spakują. My w tym czasie ustalimy z ludźmi, co należy zrobić.

– My? Co znowu wymyśliłeś?! – krzyknęła Ann. – Wyjeżdża tylko Kate ze mną. Was do niczego nie potrzebujemy.

– Ann. Nie zamierzam się z tobą kłócić. – Marcos odpowiedział pierwszy na jej zaczepkę. – Obiecałem Kate, że bezpiecznie odstawię ją do domu, i to zrobię. Beze mnie nie przekroczy dziś żadnej granicy, bo jej papiery są zablokowane w ambasadzie, a ta będzie otwarta dopiero jutro. Chyba że chcesz sama wyjechać, to droga wolna. Nikt cię tu nie trzyma.

– O czym ty mówisz? – spytała moja przyjaciółka.

– Do tej pory jakoś nie interesował cię powód naszego postoju tutaj. Myślałaś zapewne, że chciałem zażyć świeżego powietrza na wsi od zgiełku miasta i całego tego zamieszania z porwaniem. Otóż nie taki był cel.

– Mówiłeś, że to z powodu Kate, aby odpoczęła i nabrała sił. Cały czas kłamałeś. Mogłam się tego spodziewać.

– To była prawda – tłumaczył jej z rezygnacją w głosie Marcos. Nie robił tego z powodu Ann, patrzył na mnie, kiedy odpowiadał. On spowiadał się przede mną. To mojego wybaczenia oczekiwał. – Przemilczałem jedynie, że nie ma papierów, aby samodzielnie przekroczyć granicę. To dlatego musieliśmy znaleźć bezpieczny azyl, aby dotrwać do poniedziałku. Mam nadzieję, że teraz rozumiesz, po co były robione warty nocne. Cały czas ktoś na zewnątrz czuwał, aby uchronić nas od niebezpieczeństwa.

– Marcos, chodź, nie ma czasu do stracenia – przerwał mu Ayaz. – Ann, porozmawiamy podczas drogi. Przed chwilą zależało ci na wyjeździe, więc powinnaś być zachwycona. My wam tylko zorganizujemy, abyście całe dotarły do granicy. A tam, jak sama powiedziałaś, ktoś już będzie na was czekał. Na którym przejściu się umówiliście? – Ayaz dopytał o kilka szczegółów, Ann odpowiedziała na nie szybko i zostawili nas same.

Ann cały czas mówiła i pakowała nasze rzeczy do walizki. Słowa, które powiedziała, wytrąciły mnie z równowagi. Nie chciałam jej wierzyć, że wszystko było kłamstwem. Tak bardzo pragnęłam uwierzyć w szczerość gestów Marcosa. Jego dotyk sprawił mi tyle przyjemności. Przypomniały mi się wszystkie nasze wspólne chwile. Był czułym i pomysłowym kochankiem. Dzięki niemu czułam, że żyję.

Ann poszła do łazienki po resztę naszych rzeczy. Wstałam z łóżka na chwiejących się nogach i podeszłam do drewnianego krzesła, na którym wisiała jego biała koszula. Wzięłam ją w dłonie. Była pogięta i jeszcze wilgotna. Przypomniałam sobie scenę z mojego czarno-białego kadru miłości. Kochaliśmy się namiętnie w wannie. Tuż za ścianą. Wąchałam materiał. Pachniał nim. Korzenno-cytrusowy zapach koił moje nerwy i przenosił w świat ekstazy i zapomnienia. Zamknęłam oczy i czułam, jak jego dłonie błądzą po moim rozgrzanym ciele. Jak jego palce muskają stojące sutki, pieszczą, masują piersi. Suną po brzuchu w powolnym subtelnym, uwodzicielskim rytmie, aby po chwili natarczywie, intensywnie pobudzić łechtaczkę. Drażnił moje wejście do cipki, aby rozbudzić moje zmysły. Przygotowywał mnie na przyjęcie jego męskiego, twardego członka. Woda otulała nasze złączone, rozgrzane ciała. Jego usta natarczywie pochłaniały moje, a wymagający członek nie dawał nawet na chwilę wytchnienia. Ujeżdżałam go z pasją i przyjemnością. Wypełniał mnie ciasno. Cała od środka drżałam i pulsowałam dla niego. Dzika przyjemność, żądza ogarniała moje ciało. Prąd ekstazy rozchodził się po ciele i wibrował w nim. Jego członek we mnie, raz za razem, wchodził coraz głębiej i szybciej. Poddawałam mu się z chęcią i z radością wychodziłam mu naprzeciw. Każdą komórką ciała czułam, jak rośnie we mnie i wypełnia ciasno. Jego dłonie na piersi i łechtaczce drażniły wrażliwe zakończenia nerwów. Ciało unosiło się na fali ekstazy i orgazmu. Jęczałam i wdychałam jego zapach. Tak samo jak teraz.

Ściągam swoją koszulkę i na gołe ciało zakładam jego koszulę. Wtulam się w nią i wyobrażam sobie, że to Marcos jest przy mnie i to on mocno trzyma mnie w ramionach. Jego zapach otula mnie. Taki świeży, męski i ciepły jak on sam. Marzę, że materiał koszuli to jego dłonie, które pieszczą każdy centymetr mojego ciała. Czuję wilgoć koszuli na sutkach. Są takie wrażliwe na dotyk. To jego zasługa. Pieścił je całą noc i ranek. Rozbudził wszystkie zmysły. To jemu pragnę wierzyć. Nawet jeśli to miałoby okazać się kolejnym kłamstwem. Doszukuję się powiązań, które miałyby związek z tym, co sama czułam. Pragnę, aby ta siła przyciągania była obopólna. Aby Marcos tak samo myślał, że jesteśmy dla siebie stworzeni.

ROZDZIAŁ 2 –KATE– ATAK

Ann nie pozwoliła mi długo marzyć. Wypadła z łazienki jak huragan z naręczem różnych naszych rzeczy zawiniętych w jeden duży ręcznik i wrzuciła całość niedbale do walizki.

– Co tak stoisz? Co ty masz na sobie? Męską koszulę?! – Ann wrzeszczała na mnie. – Nie mów, że jego! Nawet nie sil się na odpowiedź. To zbyt oczywiste. Ściągaj to, no, rusz się!

Zachwiałam się, cofnęłam kilka kroków, a raczej zatoczyłam bez siły do tyłu. Upadłam częściowo na łóżko i zsunęłam się na podłogę. To wszystko mnie przerosło. Nie wiedziałam, skąd wzięłam energię, aby dojść do mebla. Teraz nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Były takie słabe.

– Ann, ja – zaczęłam szlochać – nie mam już siły.

Dopadła do mnie i przytuliła. Cała jej złość uleciała, gdy zobaczyła, jak jestem zrozpaczona, zagubiona, zrezygnowana.

– Już dobrze, siostrzyczko. Zajmę się tobą. – Ann troskliwie przebrała mnie w suche ubrania. Białą spódnicę do kolan i błękitny podkoszulek. Zawołała sanitariusza, który pomógł mi przejść do łazienki. – Skorzystaj z toalety, czeka nas długa podróż.

Poczułam się jak mała dziewczynka, która sama nie potrafi o siebie zadbać. Wyprosiłam go z łazienki, aby pokazać im, że sama dam radę. Jednak rzeczywistość nie uległa zmianie, bo ja tego chciałam. Musiałam przyznać sama przed sobą, że jestem zbyt słaba, aby samodzielnie opuścić toaletę. Oznaczało to też, że Ann sama nie da rady się mną zająć. Potrzebowałyśmy męskiej pomocy. Czy wystarczy nam sanitariusz? Czy powinnyśmy przyjąć oferowaną pomoc Marcosa? Ann suszyła mi głowę, że mam definitywnie odmówić i bez nich wyjechać. Kolejne pytania i rozterki kłębiły mi się w głowie. Co zrobić?

Kiedy zawołałam sanitariusza, wszystko było już gotowe. Fotel na kółkach już czekał. Mężczyzna pomógł mi usiąść i poprowadził wózek korytarzem do wyjścia. Wyjaśnił, że Ann zabrała już walizkę i miała jeszcze wziąć z kuchni jakieś jedzenie na drogę.

Dojechaliśmy do salonu, z którego widać było drzwi wejściowe do domu. Stojąc w nich, Ann kłóciła się z Ayazem.

– Jesteś przewrażliwiony. Widzisz tu kogokolwiek? Rozejrzyj się. Żywej duszy nie ma. A ty każesz nam czekać.

– Ann, zostań w domu! Zamknij te cholerne drzwi! To nie są żarty. Sprawdzamy teren. Przygotujemy auta, to wtedy wyjedziemy. – Ayaz powtarzał kolejne argumenty, aby zamknęła drzwi.

Zbliżaliśmy się do wyjścia. Marcosa ani jego przyjaciela nie było nigdzie widać.

– Raz jeszcze powtórzę, niepotrzebna jest nam wasza pomoc! – wrzasnęła Ann. – Wsiadamy do auta i jedziemy. Samochód zostawimy na granicy i znajomi go tu odstawią. – Nie czekając na odpowiedź, zamiast zamknąć drzwi wejściowe, Ann pierwsza wyskoczyła przed dom. Szła w kierunku auta, ciągnąc za sobą walizkę. Kółka tarły o żwir i rzęziły złowrogo.

– Ann, nie zachowuj się jak dziecko, wracaj tu natychmiast! – Ayaz krzyknął tak samo głośno jak Ann.

Ale było już za późno. Patrzyłam jak zahipnotyzowana, jak wszystko rozgrywa się w ekspresowym tempie.

Ann dobiega do auta. Otwiera bagażnik, wrzuca do niego walizkę z impetem. Podchodzi do bocznych drzwi i stawia koszyk z jedzeniem. Odwraca się przodem do nas i krzyczy:

– Mam tego dość! Waszych kłamstw i was samych. Kate, chodź. Wsiadaj do auta. Wyjeżdżamy razem z sanitariuszem.

Sanitariusz pcha wózek coraz bliżej wyjścia. A ja zamiast cieszyć się, że już stąd wyjeżdżam, patrzę jak zahipnotyzowana na Ann. Widzę na jej białym podkoszulku małą czerwoną kropeczkę, która przemieszcza się razem z nią.

– Ann! – krzyczę przerażona. Nic więcej nie potrafię z siebie wydusić. Moje serce przeszywa czysta postać strachu. – Uważaj!

Ayaz rzuca rzeczy, które trzymał. Opadają na marmurową podłogę z głośnym łoskotem. Pragnę zamknąć oczy i obudzić się z tego koszmaru. Nie mogę tego zrobić. Patrzę i chłonę widok klatka po klatce w zwolnionym tempie. Ayaz chwyta strzelbę ze stolika, odbezpiecza i biegnie w kierunku Ann. Serce wali mi z przerażenia. Wstrzymuję oddech. Jedyne, co czuję, to ogromną obawę, że Mrok czai się gdzieś blisko. Zbyt blisko. Jego macki dosięgły mnie. Zaatakował moją ukochaną przyjaciółkę. Ann patrzy zdziwiona na nas. Nie rozumie, że jest żywym celem. Nie widzi tego, co my. To wszystko dzieje się tak szybko.

Krzyczę:

– Aaaaaan, uciekaj!

Ayaz zaś:

– Wskakuj do auta!

Kolejne sceny, jak z jakiegoś filmu kryminalnego, rejestruję w zwolnionym tempie. Kadr po kadrze. Czarno-biały film. Tylko krew jest czerwona. Główny bohater rzuca się na ratunek kobiety. Łapie ją w ramiona i popycha na auto, zasłaniając własnym ciałem. Słychać jęk. Jest jednak za późno. Kula bezgłośnie dosięga celu. Ayaz pada na Ann. Na jego plecach na wysokości tuż nad paskiem od spodni pojawia się czerwona plama, która stopniowo się powiększa. Ayaz błyskawicznie się odwraca w kierunku, skąd padł strzał. Przez lunetkę strzelby instynktownie namierza cel. Słychać odgłos oddawanych strzałów. Liczę – raz, dwa, trzy. Ann kurczy się, kryje się za jego plecami jak za bezpieczną tarczą. Dostrzegam w jej oczach przerażenie, kiedy dłonią dotyka jego pleców. Miejsce tuż nad powiększającą się czerwoną plamą. Ayaz, nie bacząc na swoje bezpieczeństwo, mierzy dalej. Strzela. Cztery, pięć. Zasłania Ann. Sam jednak jest jak na widelcu i obrywa kolejny strzał na wysokości klatki piersiowej. Tak to przynajmniej wygląda z boku. Ayaz oddaje kolejne strzały. Sześć, siedem. Słychać rumor, tak jakby ktoś spadł z drzewa. Dopiero teraz Ayaz, zasłaniając Ann, ciągnie ją w kierunku domu.

Czuję, jak ktoś odciąga wózek do tyłu. Myślę, że pewnie sanitariusz wreszcie zareagował, bo wcześniej stanął w miejscu tuż przy drzwiach, tak samo jak ja sparaliżowany strachem. Niestety to dopiero początek serii obaw. Serce bije mi jak szalone od wysiłku i braku tlenu. Dopiero teraz mogę zaczerpnąć tchu, widząc, jak Ann biegnie z Ayazem. Moje serce jednak ponownie zamiera, kiedy widzę ogromną plamę na brzuchu Ayaza. Krew. Dociera do mnie ciężar prawdy. Oni mówili poważnie o zagrożeniu i niebezpieczeństwie. Tu już nie mogliśmy zostać ani stąd uciec. Mrok dopadł nas. Z przerażenia krzyczę:

– NIE!

Marcos odwraca wózek. To on go szarpnął do tyłu. Automatycznie przyciąga mnie do siebie i bierze w ramiona. Niesie w głąb domu.

– Już dobrze, jestem tu – mówi.

– Cofnijcie się od okien – krzyczy Ayaz – może być ich więcej!

Marcos pojawił się jak duch znikąd i tulił mnie do piersi. Pytał, czy nic mi nie jest. Czułam się tak błogo w jego ramionach. Znowu mogłam oddychać. Mając go blisko siebie, czułam, że mogę żyć. Nawet strach wydawał się mniejszy. Miałam w sobie pewność, że on wszystkim się zajmie, skoro tak mówi. Po naszej kłótni czułam się strasznie. Wyszedł, nie czekając na odpowiedź. Wiedział, że źle postąpił. Dostrzegł w moich oczach i postawie całą gamę uczuć, że mnie rozczarował, zawiódł. Oszukał mnie. Jak tak mógł postąpić? Co nim kierowało? Tyle kłamstw.

Ayaz wpadł z Ann do salonu. Trzymał się za brzuch. Ann próbowała go dotknąć, naprawić w ten sposób swój błąd.

– Snajpera zabiłem, widziałem, jak spadł z drzewa. Może być ich więcej. Chyba że ten przyjechał jako pierwszy. Muszę najpierw sprawdzić kamery – mówił o tym, tak jakby to był dla niego chleb powszedni.

Nie żałowałam oprawcy, bo był naszym wrogiem i mierzył do Ann, ale byłam przeciwna wymierzaniu komuś własnej kary. Od tego powinny być określone służby państwa. W Turcji jednak jest niepisane prawo do samodzielnego rozwiązywania problemów, zwłaszcza w rodach z wieloletnią tradycją, kiedy to głowa rodu dba o dobro całej rodziny. Ząb za ząb. Życie za życie. Słyszałam dumę w głosie Ayaza, kiedy mówił o zabiciu snajpera. Nie chełpił się tym w celu uzyskania poklasku. Zrobił to w naszej obronie. Coraz więcej elementów układało się w całość.

Myślałam, że Ayaz pójdzie do jakiegoś pokoju sprawdzić kamery, a on wyjął telefon z tylnej kieszeni spodni i otworzył aplikację. Przejrzał ją szybko, po czym podsumował wyniki:

– Od strony lasu, gdzie znajdował się snajper, w odległości stu metrów jest ukryte auto osobowe. Trudno mi ocenić, czy był ktoś jeszcze. Może się skrywać w koronie drzew, tak samo jak ten. Musimy zachować ostrożność i zawiadomić chłopaków w terenie.

Marcos przeniósł mnie na kanapę, usiadł obok mnie i gładził mi uspokajająco ramiona. Ayaz zachwiał się i oparł dłonią o ścianę przedsionka. Spomiędzy palców, którymi trzymał się za brzuch, sączyła się krew. Ann szła jak cień za Ayazem. Widziałam, że jest wstrząśnięta. Czuła się winna zaistniałej sytuacji. Zbagatelizowała ostrzeżenia i naraziła nas wszystkich na niebezpieczeństwo. Ayaz nie oszczędził jej gorzkich słów.

– Kobieto, zobacz, do czego doprowadziłaś. Jesteś zadowolona? Życzyłaś mi śmierci, teraz jest to bardzo możliwe.

– Ale ja myślałam… – Ann próbowała się tłumaczyć.

– Ileż mam ci wyjaśniać, że to zawodowcy gotowi na wszystko? Mają tylko jeden cel. Pozbyć się wszystkich niewygodnych świadków. Dotarło to wreszcie do ciebie? – Ayaz mimo ostrych słów spojrzeniem sprawdzał, czy Ann nic się nie stało. Pomimo że wystawiła go na zagrożenie, dbał o jej życie.

– Pozwól opatrzyć sobie ranę.

– Nie zawracaj mi głowy, kobieto. Muszę posprzątać bałagan, który narobiłaś. – Odwrócił się do niej plecami.

Dla Ann było to gorsze niż policzek. Została odtrącona. Łzy spływały jej po policzkach. Wyswobodziłam się z ramion Marcosa, przesunęłam na skraj kanapy. Otworzyłam ramiona, mówiąc:

– Ann, przytul mnie, proszę. – Podeszła do mnie i obie tuliłyśmy się w geście siostrzanej miłości. W ten sposób pokazałam jej, że bardziej liczy się dla mnie to, że żyje, niż to, co zrobiła. – Ann, tak bardzo się o ciebie bałam. – Obie potrzebowałyśmy siły, którą mogłyśmy sobie razem dać. – Ann, jesteś cała?

Kochana szatynka w odpowiedzi kiwnęła jedynie głową i wtuliła się we mnie. Tak jak ja jeszcze chwilę temu w Marcosa. Wiedziałam, że postąpiłam słusznie. Potrzebowała mnie. Poczucie osamotnienia, wyrzuty potrafią zniszczyć niejednego twardziela. Chciałam pokazać Ann, że jestem z nią, że ją kocham. Podziękować za to, że tak wiele mi już pomogła. W sytuacji zagrożenia życia człowiek potrafi dopiero docenić to, co ma na wyciągnięcie dłoni. Nie zawsze umie to okazać na czas, bo nie ma wystarczającej odwagi do pokazania uczuć. Emanowanie emocjami uważa za słabość. A jest wręcz przeciwnie. Trzeba mieć ogromne zaufanie do siebie i wiarę, że angażując się, pokonam przeciwności losu. Wspierając osobę o słabszym duchu, umacniamy ją i uczymy, jak może zmienić swoje życie na lepsze, jeśli tylko spróbuje. Warto pokazywać wzorce zachowań, jakie sam stosujesz lub oczekujesz od drugiej strony, aby znała zasady gry. Bez tej wiedzy próby mogą być czynione po omacku i wyrządzić więcej krzywdy drugiej stronie, bo je inaczej zrozumie.

Po raz kolejny pokazałam Marcosowi, że Ann jest dla mnie ważniejsza niż on. Zamiast dawać mu się pocieszać, byłam opoką dla Ann. Tak jak ona od kilkunastu dni po swojemu starała się mi pomóc i pokazywała w ten sposób, że dba o mnie.

Ayaz, widząc to, spokojnie zwrócił się do nas:

– Kate, chodźcie za mną. Tu jest za dużo okien.

– Ann, pomożesz mi? Nie mam siły już wstać, a co dopiero iść. – W ten sposób zleciłam jej zadanie, w którym mogła się wykazać. Okazując słabość i potrzebę, dawałam jej szansę na pokazanie, że swoją pomocą może się zrehabilitować.

Marcos, widząc to, się wycofał. Widziałam urazę w jego oczach, że znowu go odtrąciłam. Jednak szybko odnalazł się w sytuacji. Przyprowadził wózek i bez słowa ostrzeżenia pochwycił mnie w ramiona i posadził na nim. Nie czekając na cokolwiek, sterując wózkiem, ruszył w kierunku Ayaza. Ann szybko się zreflektowała i dobiegła do nas, by poprowadzić wózek, na którym siedziałam. Marcos bez słowa przyśpieszył, złapał Ayaza za ramię i, podtrzymując go, szedł w głąb domu. Ustalali kolejne kroki. Rozmawiali przez walkie-talkie z pozostałymi osobami z zespołu.

Ayaz wyjaśniał, co teraz planuje zrobić. Doszliśmy do spiżarni, ciemnego pomieszczenia bez okien. Ayaz włączył światło i uruchomił w szufladzie szafki dźwignię z podstawką na sztuce, która otworzyła skrzydło półek. Naszym oczom ukazał się sekretny pokój, w którym siedział staruszek razem z psem.

Sanitariusz zaproponował, że opatrzy ranę Ayaza. Ten zgodził się, a przed wyjściem z pomieszczenia zwrócił się do nas:

– Zostańcie tu. Zamkniemy was – zaczął, ale widząc moją minę, dodał: – Wuj zna sposób, jak stąd wyjść, jeśli zajedzie taka potrzeba. Wolę jednak, abyście zaczekali na nasze przyjście. W tym czasie zorganizujemy i zaplanujemy dokładnie wyjazd.

– Dobrze, poczekamy – odpowiedziałam, zanim Ann zdążyła coś mu odpysknąć. Widziałam, że jest rozgoryczona, a w gniewie człowiek zazwyczaj mówi coś, czego mógłby żałować całe życie.

ROZDZIAŁ 3 –MARCOS– RANY

Widziałem strach w jej błękitnych oczach. Cały Kociak. Nie bała się o siebie, tylko o koleżankę. Tak jak poprzednio była gotowa biec na ratunek, nie dbając o własne życie. Zrobiła to dla Rudej, dopadając napastnika, który wrzucił obie do busa. Dała się porwać, aby choć w ten sposób móc ją uratować. Teraz, widząc zagrożenie czyhające na Ann, nie zastanawiała się, tylko działała. Szarpała się z kocem, który sanitariusz położył jej na kolanach wraz z torbą jej osobistych rzeczy, aby ich nie nieść. To powstrzymało ją o kilka tak cennych sekund, dzięki którym zdołałem dopaść ją i odciągnąć od bezpośredniego zagrożenia. Wyrywała się tak długo, aż zobaczyła, że Ann razem z Ayazem wbiegają do domu. Dopiero wtedy pozwoliła sobie na chwilę rozpaczy. Wtuliła się we mnie tak ufnie. Masowałem uspokajająco jej plecy. Czułem, jak cała drży. Odchyliłem jej twarz, aby spojrzeć w oczy. Tyle emocji. Nie potrzebowaliśmy słów, oboje wiedzieliśmy, że to, co nas połączyło, jest bardzo silne i nasza walka z tym jest bezcelowa.

Kate, słysząc kłótnię Ayaza, momentalnie przestawiła się na obronę koleżanki. Nie miałem jej tego za złe. Wręcz przeciwnie. Znowu pokazała mi, że jest kobietą, którą pragnę mieć tylko dla siebie. O którą warto zawalczyć, nawet jeśli teraz jestem na straconej pozycji. Byłem pewny, że z czasem mi wybaczy.

Ayaz zamknął drzwi z półkami do sekretnego pomieszczenia. Przeszliśmy do kuchni, gdzie czekał sanitariusz. Ayaz podszedł do blatu kuchennego i usiadł na nim.

– Proszę zszyć ranę z obu stron – powiedział do sanitariusza.

– Tutaj? – odrzekł zdziwiony. – To wykluczone. Trzeba z tym jechać do szpitala.

– Tak, tutaj – potwierdził. – Nie mamy czasu. Kula przeszła na wylot. Znam się na tym. Na tej wysokości brzucha i pleców mogła jedynie przebić jelito. Zapewne na studiach uczyli pana, jak radzić sobie z takimi przypadkami. Sam mogę zszyć przód, a ty zajmiesz się plecami. Dawaj torbę.

– Nie ma mowy. – Sanitariusz dalej odmawiał, patrząc na niego jak na szaleńca.

– Widzę, że mnie nie zrozumiałeś. Ja nie proszę. – Ayaz wyjął zza pleców pistolet i wymierzył we mnie. – Zaczynaj szyć albo za chwilę będziesz miał dwóch pacjentów do ratowania.

– Nie zrobi pan tego! Nie po to ich pan ratował. – Wciąż próbował argumentować sanitariusz. – Jedźmy do szpitala. Tam się panem zajmą w odpowiedni sposób.

– I znowu błędne myślenie. Nie zależy mi na człowieku, który tu stoi i nie potrafi wybaczyć starcowi grzechów przeszłości. Zależy mi wyłącznie na własnej wygodzie. To cecha rodzinna. Prawda, Marcosie? Jesteśmy gotowi na wszystko, aby dostać to, czego chcemy. A ja chcę żyć i wywieźć stąd kobiety, które zagrażają bezpieczeństwu mojego stryja.

– Rób, człowieku, co mówi – powiedziałem. Nie byłem pewny, czy Ayaz blefuje. Widziałem w jego oczach gniew. Był wkurzony na mnie, na siebie, na rozwój sytuacji i tę bezradność, że sam nie może zrobić wszystkiego. Teraz potrzebował pomocy sanitariusza. – On ma rację. Postąpiłbym tak samo. Dowolne działanie, aby przetrwać. W tej sytuacji zmieniłbym jedynie obiekt do strzału. Na jego miejscu, aby mieć pewność, że mi pomożesz, celowałbym bezpośrednio w ciebie. Wtedy poczułbyś osobiście zagrożenie życia i chętniej byś pomógł. Zaakceptowałbym nawet ryzyko, że ze strachu krzywo mnie pozszywasz. Celowałbym ci prosto w serce.

Ayaz zaśmiał się i skierował lufę na przerażonego sanitariusza. Ten ze strachu zrobił krok do tyłu.

– Dzięki za podpowiedź. Istotnie, zabijając ciebie, niczego bym nie zyskał. – Ayaz machnął na niego bronią, aby ten wreszcie się ruszył.

– No już dobra, spróbuję. – Sanitariusz podszedł do blatu i postawił na nim torbę. Wyciągał z niej kolejne rzeczy.

Ayaz położył się na plecach i dalej mierzył do mężczyzny. Podszedłem do niego.

– Daj broń, jeszcze pod wpływem bólu postrzelisz go przez przypadek – powiedziałem do Ayaza, który odrzekł, podając mi pistolet:

– Może jeszcze chwilę potrzymam, aby mieć pewność, że się przyłoży do swojej pracy. Strach działa ożywczo. Wyostrza zmysły. A jak przez przypadek go ranię, to żaden sąd nie skaże mnie za nieumyślne spowodowanie śmierci.

– Przestań żartować z biedaka – zaśmiałem się – zobacz, jak mu się ręce trzęsą. Jeszcze gotów jest nam tu zemdleć.

Ayaz opamiętał się i dodał uspokajająco, powołując się na najwyższą wartość dla Turków – wolę stwórcy:

– Allah dał ci możliwość uratowania człowieka. Zrób to dobrze. Oddaję swój los w twoje ręce.

– Tamam – zgodził się po turecku sanitariusz.

Jedno słowo „Dobrze” ucięło dalszą dyskusję.

Operacja odbyła się w zupełnej ciszy. Broń odłożyłem na blat, nie była już potrzebna. Strach przez karą Bożą był większy. Trzymałem latarkę telefonu i świeciłem w otwór na brzuchu, który sanitariusz po swojemu oglądał i oczyszczał. Uwijał się. Po czole spływały mu krople potu, które ocierał ramieniem. Po kilkunastu minutach pomógł Ayazowi usiąść i zszył ranę na plecach.

W czasie operacji dostawaliśmy przez walkie-talkie kolejne meldunki. Ben znalazł w lesie jeszcze jednego człowieka, który przed nim uciekł na motorze. Teren wydawał się czysty.

– Myślę, że mamy chwilę, aby zaplanować ucieczkę. – Ayaz zaczął i syknął, kiedy sanitariusz wbił mu igłę w skórę. – Więcej wyczucia, doktorku, nie jestem gąbką, którą można wykręcać na wszystkie strony. Ściskasz mnie, macasz i wbijasz igłę kilka razy, zanim wreszcie ją przeciągniesz. Zrób to szybko, byle jak, bo tracę już cierpliwość.

– Człowiek stara się i jeszcze nie potrafią mu podziękować – wyszeptał wkurzony sanitariusz i dodał głośniej: – Robię to po raz pierwszy na żywym człowieku. Do tej pory trenowałem to wyłącznie na manekinach na uczelni i one nie narzekały.

Ayaz momentalnie zamilkł. Zacisnął zęby i widziałem, że cierpi, ale znosi to z honorem. Sanitariusz potrzebował kilku minut, aby ostatecznie zakończyć i przylepić opatrunki. Proponował nawet jakieś proszki przeciwbólowe lub nasenne, które wcześniej podawał Kate. Ayaz odmówił z uwagi na potrzebę zachowania przytomności umysłu do momentu opuszczenia przez nas rezydencji.

Sanitariusz sprzątał i pakował akcesoria, podczas gdy dyskutowałem z Ayazem nad drogą ucieczki. Pokazał mi na telefonie mapę i kazał zrobić zdjęcia telefonem.

– Musimy wyłączyć wszystkie połączenia sieciowe podczas ucieczki – komenderował. – Zapamiętaj jak najwięcej szczegółów, a telefon wyjmij ze skrzynki Faradaya w ostateczności. Dla większego bezpieczeństwa musimy się rozdzielić. Będziemy kontaktować się przez walkie-talkie. Zasięgu starczy na dziesięć kilometrów.

Przeglądał przez chwilę kamery na telefonie, po czym kontynuował:

– Mam przeczucie, że ten na motorze pojechał po wsparcie. Długo tu nie możemy zostać. Moglibyśmy wprawdzie udać, że wyjeżdżamy autem, zostawić dziadka z dziewczynami w skrytce, rozprawić się z tymi, którzy kryją się w pobliżu, i dopiero potem po nich wrócić. Jednak istnieje ryzyko, że w tym czasie porywacz naśle więcej ludzi, a wtedy nie będziemy mieli już przewagi.

– Też tak uważam – potwierdziłem. – Najlepiej od razu uciekać. Twój wuj może tu zostać, skoro twierdzisz, że skrytka jest na tyle bezpieczna, że może w niej przebywać nawet kilka dni i nikt go tam nie znajdzie.

– Skrytka jest schronem zbudowanym na wypadek wojny. Sam zauważyłeś metalowe drzwi od strony wewnętrznej spiżarni. Gdy ktoś jest w środku, to może dodatkowo zablokować zamek i nikt z zewnątrz ich nie otworzy. Ani pożar, ani wybuch nie skruszy betonu i stali. Jedynie głód może ich skłonić do wyjścia. – Ayaz rozwinął zarys planu ucieczki przez boczną bramę od strony lasu.

– W takim razie przesądzone. Wyjeżdżamy wszyscy.

– Idź po nich i przyprowadź na tył domu. A ja w tym czasie pójdę po kilka przydatnych rzeczy.

– Może lepiej najpierw sprawdzić dodatkowo teren zamiast ryzykować wyjazd autami – zgłosiłem wątpliwość – to może być pułapka. Zmyłka, że motocyklista odjechał, a tak naprawdę to czekają na nasz wyjazd.

– Czas gra na naszą niekorzyść. – Ayaz upierał się przy swoim planie działania. – Nie możemy tu zostać. Skoro był jeden snajper, to przyjadą kolejni. Według mnie są już w drodze.

– To oczyścimy teren, aby nie mieć ogonów i dopiero wyjedziemy – przekonywałem, choć popierałem pomysł Ayaza. – Negro mógłby z chłopakami ruszyć w teren i ich zaskoczyć.

– Jesteś gotowy na ich śmierć, aby zaryzykować? W autach mamy więcej szans na ucieczkę, niż zostając tutaj. Ruchomy cel jest zawsze trudniej namierzyć niż wysadzić czy podpalić budynek.

Ayaz ostatecznie przechylił szalę na swoją stronę. Nie pozostało nic, jak tylko trzymać się pierwotnego planu. Ucieczka.

Sanitariusz poszedł razem z Ayazem, a ja stałem przed drzwiami do schronu. Wahałem się, co powinienem zrobić, powiedzieć. Czy należało się pożegnać? Okazać przebaczenie własnemu dziadkowi czy potraktować go jak obcego człowieka, który tylko udzielił nam schronienia. Ayaz poprzedniej nocy wyłożył mi swoje argumenty i przekonywał do wysłuchania, co starzec skrywał przez lata. Dopiero dając mu to prawo, sam zyskałbym wiarygodne podstawy, aby go nienawidzić lub wybaczyć. Ayaz zasiał wątpliwość, że Kerem podobnie jak ja mógł stać się ofiarą sytuacji sprzed lat, której nie umiał naprawić pomimo wieloletnich starań i prób odszukania Kamala, jego syna, a mojego ojca. Nie potrafiłem tak po prostu z dnia na dzień wykorzenić nienawiści, jaką go darzyłem przez całe swoje dzieciństwo. Miałbym teraz ot tak mu to zapomnieć i wybaczyć.

Otworzyłem drzwi spiżarni z postanowieniem, że potraktuję go obojętnie, jak powietrze, tak jak on zrobił to własnemu potomkowi. Wszedłem do środka. Kate życzliwie rozmawiała z Keremem. Ann siedziała na krześle ze spuszczoną głową i wpatrywała się we własne dłonie. Spojrzała na mnie przelotnie, ponownie zatraciła się w odmętach otępienia. Kek zaś momentalnie wstał i nasrożył się w postawie obronnej. Ten cholerny pies wyczuwał moje negatywne emocje. Czuł, że nie życzę niczego dobrego jego właścicielowi, wstał, przeszedł i stanął przed wózkiem starca. Kate przywołała go. Ten jednak stał i mierzył mnie wzrokiem.

– Wyjeżdżamy – powiedziałem – chodźcie.

Kate na wózku podjechała do przyjaciółki i poprosiła ją:

– Ann, pomóż mi sterować tym wehikułem, bo będzie mi łatwiej się przemieszczać. Sama nie dam rady. – Wiedziałem, że kłamie. Znowu dając Ann zadanie, wymuszała na niej reakcję tu i teraz, a nie rozpamiętywanie przeszłości i popełnionego błędu.

Patrzyłem, jak Ann wstaje powoli z krzesła i zaczyna pchać wózek. Znów zastanawiałem się, czy powinienem zrobić to samo w stosunku do starca na wózku inwalidzkim. To byłoby oznaką jedynie typowo ludzkiego współczucia. Nic ponadto. A nawet tego nie mogłem wykonać. I to nie wcale z obawy przed ostrymi kłami owczarka anatolijskiego. W żyłach toczyła się czysta nienawiść do człowieka, który był przyczyną braku rodzicielskiej miłości. Tego wszystkiego, czego pozbawiono mnie w młodości.

– Zostaję. Zamknij drzwi. – Kerem przerwał ciszę.

– Ayaz kazał przyprowadzić wszystkich na tył domu, to tak zrobię – odrzekłem. – Odwołaj psa i się rusz.

Dziewczyny przeszły obok mnie i wyszły już ze schronu do spiżarni. Zostaliśmy sami. Cisza się przedłużała.

– Widzę, że nie jesteś w stanie mi wybaczyć – zaczął Kerem. – Nic już mnie nie trzyma na tym świecie. Allah spełnił moją ostatnią prośbę, abym mógł odszukać swojego dziedzica. Wprawdzie całe życie marzyłem o chwili poznania z synem. Spotkanie z wnukiem stało się tym bardziej cenne.

– Nie zamierzam słuchać tych sentymentalnych bzdur – przerwałem mu. – Idziesz z nami czy mam cię tu zostawić?

– Możesz mnie tu zostawić i zaryglować zamek. Będziesz myślał, że w ten sposób zamkniesz drzwi do własnej przeszłości. Mylisz się jednak i zrozumiesz to po latach, czym tak naprawdę jest życie. To nic innego jak ulotna chwila, kropla w morzu nieskończoności. Wydaje ci się, że masz władzę nad wszystkim. To też jest złudne. Świat, gwiazdy będą trwać i bez ciebie. Nie boję się już śmierci. Mogę powiedzieć, że w życiu próbowałem wiele, walczyłem o miłość, tak jak umiałem. Nie zmienię już przeszłości. Godzę się z tym, co przyniosła w teraźniejszości. Czy z twoim przebaczeniem czy bez niego stwórca powoła mnie do siebie po śmierci i to on rozliczy moje grzechy.

– Twoja decyzja, starcze. Zaraz zamknę te cholerne drzwi i radź sobie sam. – Mówiąc, zrobiłem kolejne kroki do wyjścia.

– Nie obwiniaj się, że nie jesteś w stanie mi pomóc.

– Co powiedziałeś? Ja mam mieć poczucie winy z twojego powodu? Nigdy. Jesteś przykuty do wózka za własne grzechy. Pokutujesz teraz za to, że porzuciłeś kobietę w ciąży. Skazałeś syna na życie bez ojca w biedzie. Zniszczyłeś kobietę i przyszłość potomka. Nie żałuję cię, starcze. To twój los i sam go takim sprawiłeś. Poddałeś się za życia. I teraz robisz to samo.

– Nie rozumiesz mnie. Nie poddaję się. Jestem szczęśliwy, że cię poznałem. Kate opowiedziała mi o tym, jak dobrym jesteś człowiekiem. Sam zresztą obserwowałem cię, jak o nią dbałeś. Idąc z wami, narażam was na niebezpieczeństwo, bo będę spowalniał waszą ucieczkę. Wiem, że tu jestem bezpieczny i Ayaz po mnie wróci, gdy już was bezpiecznie odstawi za granicę Turcji.

– I mam być ci za to wdzięczny? – parsknąłem. Ta rozmowa kosztowała mnie więcej, niż przewidywałem. Było mi żal starca. Bądź co bądź był moim dziadkiem. Nawet jeśli nie rozumiałem przyczyn jego zachowania, to nie potrafiłem nie okazywać mu szacunku za to, że był gotowy zostać sam w tym schronie na pewną śmierć. Był schorowany i słaby. Kek nie będzie w stanie mu pomóc, jeśli on sam zasłabnie, i nie otworzy od wewnątrz tych cholernych metalowych drzwi. – Ayaz jest ranny i jeśli nie przeżyje, to nikt cię nie uratuje.

Starzec zmartwił się tą informacją, bo nie zauważył tego wcześniej, kiedy dziewczyny wchodziły do schronu. Nie chcąc niepotrzebnie go zamartwiać, Ayaz celowo stanął wtedy w spiżarni.

– Zostanę tutaj – powiedział Kerem. – Podjąłem decyzję. Beze mnie macie większe szanse na przeżycie. Jestem stary i nie boję się śmierci. Allah spełnił moją ostatnią wolę i umrę spokojny, że cię poznałem. Proszę cię jedynie o…

– Wybaczenie? – przerwałem mu, a on mnie.

– Nie, synu. To już zrobiłeś. Nawet jeśli nie jesteś tego świadomy. Wysłuchałeś mnie częściowo, to mi wystarczy. Jeśli chcesz poznać prawdę, to przeczytasz pamiętnik. Weź go, proszę. Leży w mniejszym salonie w pierwszej szufladzie kredensu po lewej stronie. Potraktuj to jako swoje dziedzictwo kulturowe. A jak już go przeczytasz, to nie trać dalej czasu na oglądanie cudzego życia, czy to twojego ojca, matki, dziadka, sąsiada, czy obcego człowieka na wielkim ekranie lub małym w przenośnym odbiorniku. Twórz własne chwile szczęścia, bo tym jest życie. Odważ się wierzyć w siebie i działaj. Każdego dnia zrób chociażby mały jeden krok, a jutro przekonasz się, że są już tego efekty. Korzystaj z życia, bo jest twoje. Nie popełniaj tych samych błędów co ja, gdy łudziłem się, że jestem w stanie cofnąć czas i wymazać przeszłość. Wiele lat zajęła mi ta nauka, a teraz jest już za późno.

Patrzyłem na starca. Cała złość na niego, na to, co było w przeszłości, przestała mieć tak wielkie znaczenie. Miałem przed sobą obraz pokonanego przez życie mężczyzny, który nie chciał być dla nikogo dodatkowym ciężarem. Był gotowy umrzeć w imię własnych wartości i honoru. Nawet teraz pokazał mi, że najważniejsze dla niego jest zapewnienie bezpieczeństwa rodzinie, nawet kosztem własnego życia. Ayaz postępował tak samo, bo tak został wychowany w duchu tej rodziny. A ja mimo że pozwoliłem ukształtować się przez obłudny świat tysiące kilometrów stąd na zupełnie inną modłę, z pozycji samolubnego, żądnego władzy i przyjemności egoisty dostrzegłem drzemiące w kodzie genetycznym pokłady zakorzenionego ducha walki o życie bliskich. Coś, co odkrywałem każdego dnia stopniowo przy Kate, teraz przybrało na sile. Turecką waleczność i zaciętość miałem we krwi. Nie bacząc na warczenie owczarka, podszedłem do wózka i wyprowadziłem starca ze spiżarni.

– Ayaz kazał cię przyprowadzić, to do niego miej pretensje – powiedziałem, widząc zdziwienie, kiedy się do mnie odwrócił. Uśmiechnął się z wdzięczności. Kerem potraktował to jako pierwszy, a może ostatni krok naszego pojednania. Ten uśmiech miałem zapamiętać na lata. Tak przynajmniej wtedy mi się wydawało. Że przede mną jeszcze całe życie, a ta chwila jest momentem, kiedy widzę starca po raz ostatni przed jego śmiercią.

ROZDZIAŁ 4 –KATE– WYZNANIE

Obserwowałam Marcosa. Był bardzo zdenerwowany i nie chciał pokazać po sobie emocji, jakie wywołała w nim rozmowa z dziadkiem.

Zawróciłam Ann, kiedy zorientowałam się, że nie słyszę kroków za nami. Stałyśmy za drzwiami do schronu i słuchałyśmy ich rozmowy. Słysząc o potrzebie wybaczenia, zrozumiałam, że należy dać im przestrzeń do prywatności, i się wycofałyśmy w głąb korytarza. Dosłownie kilka sekund po tym Marcos jak chmura gradowa przeszedł obok. Wymijając nas, rzucił złośliwie do Ann:

– Co tak wolno? Jeszcze kilkanaście minut temu gnałaś do auta, a teraz chowasz się za oparciem fotela? Taka z ciebie bohaterka? Chcesz stąd wyjechać, to ruszaj się żwawo.

Marcos osiągnął zamierzony cel. Wprawdzie niepotrzebnie wyładował się na mojej kochanej czarnulce, jednak i teraz dopatrywałam się w jego postępowaniu prawdziwego oblicza. Celowo wyprowadził Ann z równowagi. Wiedział, że nie trzeba wiele, aby jej charakterek wyszedł znowu na jaw. Teraz Ann gnała za nim, popychając mój automobil do przodu, jakby był lekki jak piórko i napędzany prądem. Nawet przez ułamek sekundy wyszła na prowadzenie. Marcos wtedy przyśpieszył i dobiegli razem do linii mety. Razem z Keremem mocno trzymaliśmy się oparć foteli, aby z nich nie wylecieć. Oboje wybuchliśmy śmiechem jak małe dzieci, kiedy krzyknął na końcu: „Wygrałem!”.

Marcos z Ann nie podzielali naszego entuzjazmu. Patrzyli na nas zdziwieni. My zaś śmialiśmy się z nich, że tym wyścigiem sprawili nam odrobinę radości, tak potrzebnej do rozładowania napięcia.

– Dziękuję, Ann i Marcosie – powiedziałam dumnie. – Nie myślałam, że tak bardzo lubicie wyścigi. Nie wiem jak ty, Kerem, ale ja chętnie raz jeszcze wzięłabym udział w takich zawodach. Gratuluję wygranej. Godny zapamiętania będzie ten moment, w którym Ann wyprzedziła was na zakręcie przy schodach.

– To się jej udało tylko dlatego, że była po jego wewnętrznej stronie. – Marcos dał się wciągnąć w moją grę słowną. Uśmiechałam się do niego. Wiedziałam, że on też potrzebował chwili wytchnienia i wsparcia. Chociaż w ten sposób mogłam mu pomóc.

– Trzeba nie było robić takiego dużego łuku – odgryzła się Ann.

– A co miałem zrobić, kiedy krzyczałaś, że na pewno się nie zmieścisz, i do tego jeszcze zepchnęłaś mnie wózkiem na zewnętrzny tor? – odpysknął Marcos.

Kerem śmiał się coraz głośniej, a ja razem z nim. Oj, tak łatwo było ich oboje podpuścić i rzucić w wir przekomarzania. Raptem Marcos pociągnął mój wózek do tyłu i o mało z niego nie wypadłam, bo przestałam się trzymać. W ostatnim momencie się go chwyciłam, gdy pojazd niebezpiecznie przechylił się do przodu.

– Zetrę ten uśmiech z twoich ust, mała czarownico. – Marcos momentalnie odchylił cały wehikuł do tyłu, a ja prawie się z niego zsunęłam. Złapał mnie za ramiona i podciągnął do góry. Nasze twarze były tak blisko siebie.

– Co ty wyprawiasz? – obruszyłam się. – O mało nie spadłam.

– Mało ci atrakcji, Kiciu – powiedział tajemniczo – to zaraz ci ich więcej dostarczę. – Nachylił się niżej. Myślałam, że zaraz mnie pocałuje w usta, a ten cmoknął mnie w policzek. – Trzymaj się mocno. Zgodnie z prośbą czeka cię prywatny rajd.

Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, Marcos sprintem przeleciał cały korytarz i skręcił do jednego z bocznych pokoi. Wtedy, nie czekając, pochwycił mnie w ramiona i całował zachłannie. Czułam jego wygłodniałe wargi. Pochłaniały każdy centymetr moich wrażliwych ust. Poddałam się żarowi pocałunku. Jego natarczywy język wnikał do mojego wnętrza i zagarniał go. Ciało przeniknął mi dreszcz podniecenia. Jakże on cudownie całował. Roztapiałam się w jego ramionach. Czułam, że żyję. Jego dłonie błądziły po moich plecach. Zarzuciłam mu ramiona na szyję i jak grzesznica wtuliłam w jego muskularną klatkę piersiową. Ocierałam się o nią piersiami i czułam, jak sutki twardnieją z pożądania. W tamtym momencie nie liczyło się nic. Tylko jego dłonie, wargi, nasze gorączkowe ruchy, urwane oddechy. Pojękiwałam z rozkoszy, kiedy chwycił mnie za pierś i ją ugniatał. To było dzikie, pierwotne, tak namiętne. Wczepiłam palce w jego włosy i mierzwiłam je w każdą ze stron. Marcos tarmosił i ugniatał mi sutek przez cienki materiał podkoszulka. Drugą dłonią zjechał po boku i mocno złapał za pośladek. Przed oczami od razu pojawił mi się obraz naszych nocnych rozkoszy w wannie. Klatka po klatce oglądałam i przeżywałam na nowo erotyczne sceny czarno-białego filmu. Niewinność i czerń, które pochłaniają wszystko i stapiają w jedno. Czystą formę samej przyjemności. Nie ma końca doznań. Poddaję się sile pożądania, która przenika każdą komórkę mojego ciała. Jego dłoń wśliznęła się pod spódnicę, masowała mi pośladek i mocno dociskała moją kobiecość do wypukłości jego spodni. On tak samo jak ja był mocno podniecony. Nie zważając na zagrożenie, pragnęłam znowu stać się jego kobietą, chociaż na krótką chwilę. Jak feniks spłonąć w ogniu namiętności, odrodzić się na nowo. Przebaczyć mu jego wszystkie kłamstwa i zacząć wszystko od nowa.

Ocieram się o niego jak wyposzczona kotka. A jeśli to ma być nasza ostatnia chwila szczęścia, to chcę ją zapamiętać na długo. Zarzucam mu jedną nogę na biodro. Marcos, wyczuwając to, co zamierzałam, pomaga mi, podtrzymując pośladek od spodu, bym zarzuciła na niego drugą nogę. W takiej pozycji przenosi mnie na stół i sadza na jego krawędzi. Dociska swoim twardym członkiem i ociera się o wrażliwą łechtaczkę przez materiał spódnicy. Czuję, jak jest wrażliwa na każdy jego ruch. Przenika mnie prąd. Pragnę więcej. Znacznie więcej. Chcę go poczuć w sobie.

– Pragnę cię. – Marcos przerywa pocałunek i szepce mi wprost w usta kolejne zaklęcia. – Potrzebuję cię. – Dociska mnie coraz mocniej, jego twardy członek wciska się i drażni wejście do cipki. – Zgódź się być znowu moja.

Wariuję w jego ramionach. Nawet przez materiał naszych ubrań czuję, że doprowadza mnie posuwistymi ruchami bioder na skraj przepaści. Jego dłonie pieszczą równocześnie pierś i pośladek. Jego usta nie pozwalają mi na chwilę wytchnienia. Moje myśli wypełnia tylko jedno pragnienie. „Tak. Zgódź się. Zrób to dla niego”. Oszukuję samą siebie. Sama tego pragnę. Rozpaczliwie. Nie potrafię dłużej oprzeć się sile przyciągania naszych ciał. Nieświadomie wypowiadam na głos po hiszpańsku to, co skrywa dusza. Czyste pragnienie. Bycia jego muzą, kochanką, rozkoszą.

– Bien, la última vez. – Nie muszę długo czekać na jego reakcję. On doskonale zrozumiał moje słowa. – Dobrze, ostatni raz.

Patrzy mi głęboko w oczy i całuje namiętnie. A ja tonę w czystej formie przyjemności. Jego zwinne palce podciągają mi spódnicę do góry, nurkują pod majteczkami. Pocierają intensywnie wrażliwą łechtaczkę i przygotowują na natarcie jego męskości. Drugą ręką szybko ściąga spodnie wraz z majtkami. Czuję równocześnie jego palce ugniatające podrażniony pączek i czubek jego twardego członka, który wciska się do mojego środka. Jego język zaczyna powolny taniec w rytm wnikania jego penisa. Palcami pociera go i wejście do cipki. Doświadczam, jak rośnie we mnie, wnika coraz głębiej, pęcznieje we mnie. Wypełnia mnie tak ciasno. Brakuje mi oddechu. Powolny taniec naszych ciał przeradza się w gorączkowe poszukiwanie. Dociskam go nogami zaplecionymi na jego biodrach, podczas gdy on wnika we mnie głębiej i głębiej. Raz za razem. Szybciej i mocniej. Jest już tak bardzo duży, twardy i sprężysty, że każdy jego ruch sprawia mi więcej przyjemności. Zaciskam się na nim szybko, coraz szybciej. Wnika we mnie intensywnie. Jęczę. Słychać odgłosy uprawianej miłości i równomierne skrzypienie stołu. Dochodzę z głośnym jękiem razem z nim. Cała drżę w jego ramionach. Gładzi mi plecy i całuje po twarzy. Marcos odgarnia splątane włosy z mojej twarzy. Spoglądam w jego stalowe oczy zamglone pożądaniem.

– Kiciu, zapomnij, że pozwolę ci odejść – słyszę.

Całuje namiętnie. Czuję, że wychodzi ze mnie. Rozplątuje moje nogi. Poprawia nasze ubrania. Sadza z powrotem na wózek. Teraz dopiero docierają do mnie pozostałe odgłosy świata. Ten równy stukot to nie tylko stół. To Ann waliła w drzwi, które Marcos zamknął na klucz po tym, jak wpadł ze mną do pokoju.

Zawstydziłam się tego, co zrobiłam. Przy nim zapominałam o wszystkim. Był moim nałogiem, bez którego nie chciałam żyć. Wiedziałam jednak, że muszę to skończyć dla własnego dobra. Oddałam mu już serce i mało brakowało, że sprzedałabym duszę. Ann znowu przypomniała mi o rzeczywistości. Na zewnątrz czyhał na mnie niebezpieczny porywacz, który teraz był gotowy mnie zabić, bo wiedział, że mogę go rozpoznać. Pamiętałam jego twarz. Twarz Mroku, która prześladowała mnie w koszmarach. To nie był sen, ale rzeczywistość. Zadrżałam ze strachu.

Marcos poszedł otworzyć drzwi Ann, po czym podszedł do mnie z powrotem. Nachylił się i zapytał zaniepokojony, widząc zmianę:

– Kate, czy wszystko w porządku?

– Ja wiem, jak wygląda porywacz – wyszeptałam.

Ann, która krzyczała na Marcosa, raptem przestała. Podeszła do mnie i wzięła za rękę. Przemawiała do mnie spokojnie:

– Kate, wszystko będzie dobrze. To tylko atak paniki. Wyjedziemy stąd. W domu będziemy bezpieczne. Daleko od tego typa i nie tylko. Chodź, zabieram cię stąd.

– Ann, ja już go wcześniej widziałam. – Byłam jak w transie, kolejne sceny z przeszłości same układały się w całość układanki. Mówiłam na głos jeszcze nie do końca przemyślane tezy. – Na pewno, to mógł być on. Kojarzy mi się. Pamiętasz nasz wypad do tego ekskluzywnego klubu przy samym porcie przy głównej promenadzie? Sami kolesie w garniakach. Jak on się nazywał?

– Mówisz o tym Robin Hood VIP? Sami nadziani faceci. Z pewnością się mylisz – odrzuciła pomysł. – Co taki zbir robiłby w takim klubie?

– Ale, Ann, poczekaj, to jest możliwe, to by tłumaczyło, dlaczego nas porwał. – Nie dałam się zignorować. – Pomyśl, przychodzi do klubu i obserwuje bogate turystki. Namierza ofiarę i porywa. Może on myślał, że może wziąć za nas jakiś okup.

– Kate, sama mówiłaś, że przetrzymywali was w burdelu – Ann znowu negowała – to nie musiało chodzić o okup, ale o bardziej prozaiczną sprawę – nierząd. Idziemy, nie ma co się nad tym zastanawiać. Nie wiemy, dlaczego was porwał, wiemy tylko, że teraz polują na nas i nie jesteśmy tu bezpieczni.

– Ann, ja to wiem, po prostu próbuję zrozumieć dlaczego. Z jakiego powodu? Kto za tym stoi? Czy jeśli wskażę typa na policji, to czy oni nam pomogą, dadzą ochronę? – próbowałam dalej argumentować.

– Że też teraz ci się na to zebrało? Zapomnij o pomocy policji. Minęło cię sporo informacji. Policja przestała nas chronić, kiedy dowiedziała się, że straciłaś pamięć. Teraz jesteś niewiarygodnym świadkiem. – Ann podważała kolejne wnioski i przypuszczenia. – Jedyne, co nas może zabezpieczyć, to bycie jak najdalej od miejsca, w którym ten typ grasuje bezkarnie. Jeśli przyjąć, że łazi on po klubach i nikt do tej pory go nie złapał, to oznacza tylko jedno. W tym kraju nie jesteśmy bezpieczne, bo on się nie boi.

– Co wy tu jeszcze robicie? – Raptem do pokoju wpadł Ayaz.

– Kate przypomniała sobie, jak wygląda porywacz i że go widziała w klubie Robin Hood VIP – uprzedził nas Marcos.

– Widać facet ma tupet. Nawet się nie ukrywa i porusza swobodnie w samym centrum Alanyi. Tym bardziej gotowy jest na wszystko, aby pozbyć się świadka, który mógłby go zdemaskować. Kate, możesz go narysować? – dopytał Ayaz. – Prześlę do znajomych… w policji, to może go szybciej namierzą.

– Wprawdzie zazwyczaj malowałam farbami olejnymi pejzaże i kwiaty, ale mogę spróbować – odpowiedziałam. – Twarze trudniej narysować, bo zawierają dużo szczegółów. Naszkicuję go ołówkiem, to łatwiej będzie poprawić.

Ayaz podszedł do szuflady w komodzie. Wyjął zeszyt w sztywnej brązowej skórzanej oprawie z ręcznie haftowanym złotym półksiężycem i pięcioramienną gwiazdą. Symbolami, które można zobaczyć na każdej fladze w Turcji. Utożsamianymi z islamem, pomimo że wywodzą się z wierzeń starożytnej Grecji i wczesnego chrześcijaństwa. Dzisiejszy Stambuł znany wcześniej jako Konstantynopol był osadą grecką, której patronką była Artemida. Bogini łowów, narodzin i księżyca. Gwiazda zaś dołączyła do symbolu miasta dzięki cesarzowi, który zadedykował je dziewicy Maryi, Stella Maris, z łacińskiego Gwiazda Morza. Wenus, gwiazda poranna, utożsamiana z boginią miłości i wojny. Świeci zawsze najjaśniej i odbija światło słoneczne, zwiastując bliski wschód słońca. Widać ją najdłużej nad ranem, podczas gdy inne gwiazdy stają się już niewidoczne z powodu światła słonecznego. Ayaz podał mi notes wraz z długopisem, mówiąc: