Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Tom Skazany na kolory stanowi podsumowanie wieloletniej twóczości literackiej Aleksandra Rozenfelda, będąc jednocześnie wyborem najciekawszych tekstów, ktore zyskują po latach nowe znaczenia.
Aleksander Rozenfeld (ur. 30 czerwca 1941 w Tambowie) – polski poeta i dziennikarz żydowskiego pochodzenia, publicysta Gazety Polskiej.
Urodził się w Tambowie w Związku Radzieckim, gdzie podczas II wojny światowej przebywali jego rodzice Adam i Elżbieta z domu Nissenbaum. Wiele lat mieszkał, tworzył i pracował w Lublinie.
W latach 1980-1981 pracownik NSZZ „Solidarność”, w latach 1982-1987 na emigracji. Zamieszkał w Izraelu, skąd wrócił do Polski przez Rzym. W Europie Zachodniej oczekiwał na przywrócenie obywatelstwa polskiego. Po powrocie zamieszkał w Złotowie w Wielkopolsce.
Wydał m.in. tomik poezji Wiersze na koniec wieku, Poemat o mieście Złotowie i trochę innych wierszy, Bzyk - wiersze nie dla dzieci, Szmoncesy oraz Opowieści lasku żydowskiego.
źródół: Wikipedia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 91
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Aleksander Rozenfeld
Skazany na kolory
wiersze 1966-2016
© Copyright by
Aleksander Rozenfeld
Projekt okładki: Franciszek Maśluszczak
ISBN druk 978-83-7859-730-8
ISBN e-book 978-83-7859-731-5
pozycja dofinansowana przez
Katowicką Specjalną Strefę Ekonomiczną
Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo
www.e-bookowo.pl
Kontakt: [email protected]
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości
bez zgody wydawcy zabronione
Wydanie I 2016
Konwersja do epub
Ocalić się przed sobą przed innymi
zapomnieć że deszcz ze mróz
iść między ludzi
być między ludźmi
z krzyżem za pan brat
na wozie pod wozem
w pociągu i pieszo
dochodzić słońca dzielić się słońcem
jak chlebem
witać dzień nagim
żegnać nieubranym
żebrać by dać mniejszym od siebie
z wielkimi na ty
z małymi na ty
gazetą na śniadanie
książką na obiad
ocalić siebie
dla siebie dla innych.
mojej Gosi
Śpij moja maleńka
niech ci się wyśni niebo całe słoneczne
rączką swoją podpierasz świat by się nie zawalił
uśmiechasz się przez sen
śpij – twoja lalka bezpieczna
oddycha twoim oddechem
niepotrzebne światło cię nie zbudzi
luli moja mała luli
stań się tęsknotą wszystkich złych ludzi.
Jesteś skazana na mnie
jak słońce na promień
radość na bliski żal
róża na przekwitanie
panie nie jestem godzien
jestem skazany na ciebie
jak deszcz na dochodzenie ziemi
wiatr na sypanie pamięcią w oczy
jesteśmy skazani na wieczne zrywanie jabłek
codzienne wygnanie z ziemi.
Żebyś była moja – żebym ja był twój
gdyby wszystkie ptaki świata
dały mi swój strój
gdybym cię mógł widzieć wszędzie
w porze każdej nocy – dnia
żebyś była dla mnie niobe nieborowską
w pochyleniu głowy marmurowy kształt
żebyś była nefretete
wenus z milo ale żywą
klio euterpe polihymnią
ale jesteś
jesteś tylko tym zaśpiewem
tym refrenem
żebyś była moja – żebym ja był twój.
bądź tą ostatnią od której
będę uciekać
bądź tą najpierwszą do której
przyjdę się korzyć
stawaj się tym kim dla mnie nikt być nie umiał
pożądaną i pożądaniem swym
chciej mnie przyciągnąć
pierwszą i ostatnią literą alfabetu
przecinkiem kropką i znakiem zapytania
bądź szczodrą tak by ręka pusto
od ciebie nie wracała
i nie wódź mnie na doświadczenia ojców moich
daj wytrwać przy sobie…
drzewo
gdy burze ciągle… łamie się w końcu
Dlaczego nie kłaniacie się kominom,
nie kłaniacie się kominom,
Kominom…
Ktoś powie – przecież to tylko cegła,
to tylko cegły,
Cegła…
Ale tam mieszkają ptaki,
Mieszkają ptaki,
to są nasze ptaki,
to są nasze matki,
to są nasi ojcowie,
matki
ojcowie.
Ale mi nigdy nie bądź blizną
bądź mi na stopy
bądź mi na dłonie
światłem mi bądź i ciemnością
bądź mi odświętna biało – czerwona
na co dzień czarna od znoju
bądź mi kominem w niebo strzelistym
piaskiem na papier sypanym
tak mi dopomóż osiemnasty
tak mi dopomóż czterdziesty czwarty
bądź też gdy trzeba krzykiem co budzi
ze snu nazbyt wczesnego
kilofem łopatą arem ziemi
na którym róże rok cały kwitną
ale mi nigdy nie bądź blizną.
Rabinowe córki były ładne
Rabinowe córki były mądre
były bardzo ładne i mądre
za warkocze wciągnięto je do nieba
bez skrzydeł bez włosów bez kości
i powstawały nowe modlitwy do pana boga esesmanów
moje dziecko majn kind moj rebionok
moje dziecko jest ładne
moje dziecko jest mądre
moje dziecko jest ładne i mądre
jak rabinowa córka
To były takie dziwne wykopaliska
najpierw czaszki wyszczerzone szczękami
potem ręce i nogi rozrzucone
po polu
a tak było ciekawie
że wróble i wrony zleciały się
stadami
to były takie inne miejsca
listy stamtąd nie docierały
nie były dzwony
choć codziennie marli
Kominami wylatywały ptaki
pana arystofanesa
a na pobliskich polach
nie rosło zboże
teraz tam owocuje
już tylko pamięć
ale i ta jabłoń
ma coraz mniejsze owoce.
***
majn idisze mame
moja matka żydowska nad Jordanem
miast ziemniaków je pomarańcze
na moją matkę nie śnieg
na mego ojca na moją siostrę nie śnieg pada
tam słońce częściej tam niebo bardziej niebieskie
tam może los czy na długo łaskawszy
ale nie ma wron nie ma czarnych wron
na białym śniegu
a z dworcowego głośnika nie pada głos
Warszawa główna dzień dobry proszę wysiadać
Powiedziałaś że chcesz być dla mnie Polską
to znaczy piachem nadwiślańskim
krasiczyńską kaplicą boską
Wawelem wyniosłym i otwocką sosną
powiedziałaś że kroplę krwi każdą
chcesz dać za chwilę spokoju
że dużo chłodu położysz na rozpaloną głowę
powiedziałaś … o w końcu już mówiłaś tak wiele
słowa ci lawiną leciały moja głowa była w popiele
i nie wiem czy usłyszę kiedyś że ktoś dla mnie
chce znaczyć tak bardzo
to ja może jednak zostanę
* * *
to ja może jednak zostanę.
* * *
A te buty małe buty
do chodzenia i do zdarcia
nie chodziły długo ani krótko
nawet w sam raz nie wydreptały
dochodzenia siebie samych
a na bucie cętki rdzawe
kropki kreski i przecinki krwawe
to są buty bardzo stare
ci co nieśli je na nogach
i ci co na rękach nieśli
już nie noszą swoich marzeń
oni nie oddychają
W tobie jest moja siła
w tobie
bez wątpienia
w twojej dłoni
pomocnej
przy lada potknięciu
ty jesteś przy mnie
nawet gdy cię nie ma
oczy twoje mnie bronią
gdy drogi pobłądzę
ty piszesz ten wiersz
ja stawiam litery
nieudolnie
bacząc
by błędu uniknąć
czuję cię przy sobie
twój oddech i tkliwość
podniosłaś mnie
dzięki ci
że urosłem
urodziłem się
po przestąpieniu progu
twojego
w chwilę potem
już naszego domu
Krynica, 17 I 1976 r.
ty i ja jedno nijak nam jakoś bez siebie
już na wspólne drogi skazani jesteśmy
i choćby po wybojach po bezdrożach iść przyszło
ja z tobą ty ze mną i w fikcji i w życiu
wspólnym snom przeznaczeni ofiarowani mojrze
jakubową drabinę wspólnie przejść musimy
stopy kurzu i cierniach
na zboczach golgoty podarujemy komuś
kto zechce doświadczać niepokoju naszego
nas trzydziestoletnich jeszcze czeka morze
słonej wody i pustynie bez cienia oazy
tak gotowi na salwę egzekucyjnego plutonu
przed siebie idąc za ręce się trzymamy
sierpień 1973 r.
jeśli cię wyglądam dniem i nocą
a ty nie przychodzisz
lub ukazujesz tylko swoje odbicie
cóż zrobić mam ja
któremu piach i woda zastąpić mają
chleb i wino a widok twego biodra
kilka liter ocalałych z księgi Chumesz
jeśli pustynie całe przeszedłem
i niczego nie znalazłem prócz
paru guzów na głowie morza przepłynąłem
i wyniosłem z nich poranione stopy
za głosem twoim kilometry przebiegłem
a okazał on się echem dawno wypowiedzianych słów
na cóż jeszcze czekać mi każesz
ile jeszcze wyznaczysz prób
to będzie wielkie święto gdy
dozwolone mi będzie schylić się przed twoimi oczami
i zapalić świecę twoich palców
sam szatan będzie pierwszym drużbą
ziemia pociskiem wystrzelonym z weselnego działa
Villon i Petrarca ożyją nagle i
ogromna Pieśń na pieśniami
ogłuszy wielkiego Jahwe
kadisz za was odmawiam
choć nie wiem gdzie wasz grobowiec
szma izrael adonai elochenu
adonai echod Panie który gładzisz
grzechy świata gwiazdo sześcioma promieniami
strzałów w tył głowy wryłaś się
w pamięć wieku kadisz za was odmawiam
ale gdzie wasz grobowiec
ze wszystkich kirkutów świata
nie starczy świec kamienne płyty
zamieniono na chodniki
i nie ma się komu modlić
powiedziałaś że chcesz być dla mnie Polską to znaczy
krasiczyńską kaplicą boską Wawelem wyniosłym i otwocką
sosną
powiedziałaś że kroplę krwi każdą chcesz dać za odrobinę
spokoju że dużo chłodu położysz na rozpaloną głowę
powiedziałaś …… o w końcu już mówiłaś tak wiele
Słowa ci lawiną leciały moja głowa była w popiele
i nie wiem czy usłyszę kiedyś że ktoś dla mnie chce
znaczyć tak bardzo to ja może jednak zostanę
moja matka żydowska nad jordanem zamiast ziemniaków je
pomarańcze na moją matkę nie śnieg na mego ojca na moją
siostrę nie śnieg pada tam niebo jaśniejsze
tam słońce wyżej ale nie ma wron na śniegu a z
dworcowego
głośnika nie pada głos warszawa główna dzień dobry
proszę
wysiadać
powiedz mi Ojcze co to jest ojczyzna
czy tylko gleba na której żyć przyszło
czy ludzie także przynależą do niej
i jacy ludzie czy ci którzy krzywdzą
powiedz świat wszak znasz lepiej niźli ja
młodszy i bardziej z nadzieją patrzący
na wszystko co wokół mówię że dobrze
i tak być powinno bogowie co chwila
zmieniają oblicza zanim na dobre
zagoszczą na tronie już podmuch wiatru
zdmuchuje ich z tronu filozofom nie wolno
głosić filozofii poeci biorą się do polityki
ale ani nie piszą wierszy ani nie układają
traktatów co poniektórzy przy tanim winie
udają proroków nie ma komu przeczytać wiersza
więc nie wiem Ojcze co to jest ojczyzna
wiem tylko że to nie jest to miejsce w którym
ty śnisz teraz ani to w którym ja
spędzam czas na jawie
I stadion na którym przyszło nam rozgrywać igrzyska
pełni funkcje wielorakie ten stadion jest synonimem
naszego działania naszego niezbyt długiego życia
najpierw bieg ten najbardziej donikąd po drodze
przyjdzie nam coś niecoś przeskoczyć dostać po głowie
skurczyć się od niespodziewanego ciosu w genitalia
w czasie biegu nie wolno się oglądać za siebie
nieszczęście zaczyna się gdy jesteśmy jedynymi
inni po drodze odpadli z konkurencji stadion wtedy
staje się jedynym miejscem naszej aktywności
jest jednak inne wyjście gdy w czterech rogach stadionu
ustawimy wieżyczki z karabinami maszynowymi a środek
zabudujemy barakami wtedy mamy do wyboru dwie role
albo tego wewnątrz albo tego na wieżyczce ale to już
zupełnie inna strofa
II
jak w człowieku powstaje ktoś drugi antyczłowiek
oto trzeba najpierw wyrzucić z siebie wszystko
co